ROZDZIAŁ XXI

Kiedy Gard unosił się nad dnem morza, poczuł, że ze zmęczenia pieką go oczy. Poszukiwania trwające całe popołudnie i noc, wyczerpały go i psychicznie, i fizycznie.

Żeby chociaż udało im się natrafić na jakiś ślad!

Ponieważ woda nie była bynajmniej kryształowo czysta, oczy piekły go jeszcze bardziej. Nigdzie w pobliżu nie widział swych dwóch towarzyszy, być może już wypłynęli, ale on musiał jeszcze do końca spenetrować wyznaczoną część dna.

Nie do wiary, ile śmieci ludzie wrzucają do wody! No bo przecież fale wszystko zabiorą, pochłoną to, co niepotrzebne, a przydomowe ogródki pozostaną czyste i zadbane, jak przystało na ich porządnych właścicieli. Że powstaje zagrożenie dla ryb? A jakie to ma znaczenie!

Nagle zauważył jakąś bezkształtną istotę unoszącą się w mętnej wodzie. Trochę się przestraszył, zanim rozpoznał w niej jednego z dwóch pozostałych nurków. Mężczyzna dał znak, żeby Gard popłynął za nim.

Posuwając się za swym towarzyszem, z lękiem myślał o tym, co za chwilę ukaże się jego oczom. Przecież już wielokrotnie wyciągał z wody topielców, ale za każdym razem kosztowało go to niemało.

Na szczęście teraz nie chodziło o topielca. Dwaj płetwonurkowie odkryli blisko brzegu duży blaszany pojemnik, przywiązany łańcuchem do kamienia.

Wszyscy trzej wiedzieli, co mają zrobić. Nieprzeniknioną ciszę przerywał jedynie odgłos pęcherzyków powietrza, uchodzących z ich aparatów tlenowych.

Rozbiwszy kłódkę kamieniem, wspólnymi siłami uwolnili skrzynię z łańcucha. Potem podnieśli ją i razem z nią wynurzyli się na powierzchnię.

Gdy tylko wyszli z wody, od razu poczuli jej prawdziwy ciężar. Wspięli się po stromym zboczu i przeskoczyli przez mur.

To pewnie to widział Sindre, domyślił się Gard. Widział kogoś, kto przechodził przez mur. Serce zamarło mu z przerażenia, o Boże, a jeśli…

Gdy zdjął z głowy maskę, mógł wreszcie rozmawiać.

– A więc to jest ta tajemnica – stwierdził rzeczowo jeden z policjantów.

– Może otworzymy skrzynię? – spytał inny.

– Mnie też korci, żeby do niej zajrzeć, ale chyba najpierw powinniśmy ją pokazać Brustadowi.

– Ciekawe, co w niej jest.

Starszy z policjantów powiedział po namyśle:

– Coś, czego podejrzany chciał się pozbyć. W przeciwnym razie skrzynia już dawno zostałaby wydobyta.

Gard nie był w stanie uczestniczyć w rozmowie. Niepokój o Sindrego obezwładnił go znowu.

Jadąc na komisariat policji, starali się nie przekroczyć dozwolonej prędkości. Ale wskazówka szybkościomierza balansowała na samym skraju zielonego pola.

– Pięknie! – powiedział Brustad. – No, to zobaczmy, co jest w środku!

Gard w pierwszej kolejności spytał o Sindrego, ciekaw, czy nie ma jakichś wiadomości, ale komisarz pokręcił przecząco głową. A już miał nadzieję… Przecież z każdą upływającą minutą strach i przerażenie czyniły coraz większe spustoszenie w psychice tego wrażliwego dziecka. Może nawet nieodwracalne.

Jeśli w ogóle jeszcze…

Nie, tak nie wolno mu myśleć!

Policjanci, posługując się wytrychem i młotkiem jak pospolici włamywacze, przystąpili do otwierania skrzyni. Wreszcie zamek ustąpił.

W środku znajdowała się druga skrzynia, starannie owinięta plastykową folią dla ochrony przed wilgocią.

– Widać, że temu trollowi Sindrego bardzo zależało na tym, co jest w środku – zauważył Brustad. – A to znaczy, że miał zamiar kiedyś to wydobyć. Tylko po co czekał tak długo? Prawie cztery miesiące!

Usunęli folię i zaczęli zmagać się z kolejnym zamkiem.

– Takie skrzynie używane są w bankach – bąknął od niechcenia Brustad. – No, zaraz się przekonamy, co tam jest!

Ostrożnie uniósł wieko.

Któryś z mężczyzn zagwizdał cicho.

– A niech mnie! – wyszeptał komisarz z respektem w głosie. – To fortuna!

– I to niemała – dodał jeden z policjantów.

Brustad wziął do ręki plik banknotów i dokonał szacunkowego rachunku.

– Tu musi być z kilkaset tysięcy! Pamiętacie, nie tak dawno obrabowano jeden z banków. To było trzydziestego pierwszego marca tego roku. Ile wtedy skradziono?

– Osiemset pięćdziesiąt tysięcy.

– Coś mi się wydaje, że wszystkie co do jednego są właśnie tutaj – stwierdził komisarz. – Tylko dlaczego ukryto je właśnie tam? Spójrzcie, niektóre banknoty są już lekko wilgotne. Żaden rozsądny człowiek nie zostawiłby papierowych pieniędzy tak długo na dnie morza.

– Może złodzieje trafili do więzienia? Za jakieś inne przestępstwo?

– Trzeba sprawdzić, co za ptaszków przymknęliśmy w tym czasie – zaproponował jeden ze starszych policjantów. – Ale jest ktoś, kto bardzo się ucieszy z naszego odkrycia. Lomann, dyrektor banku. Biedak, przeżył taki szok, że niewiele brakowało, a przejechałby się na tamten świat…

Słowa te obudziły w pamięci Garda jakieś nieokreślone skojarzenia, których nie potrafił jednak uporządkować i wyłowić z nich żadnej konkretnej wskazówki. Jego umysł był zbyt przemęczony.

– Słyszałem, że podobno odchodzi – dodał drugi policjant.

– Ze względów zdrowotnych. No, to dostanie na pożegnanie ładny prezent.

– Ale jeszcze nie teraz – wtrącił szybko komisarz. – Na razie zatrzymamy ten skarb u siebie.

Papierosowy dym snuł się ciężko po nieco zaniedbanym gabinecie komisarza. Wszystko tu było nim przesiąknięte, także wytarte oparcia krzeseł i zszarzałe firanki. Poprzednik Brustada palił bez ograniczeń. Ów wyczuwalny wszędzie zapach tytoniu bardzo męczył Garda, który musiał walczyć ze sobą, by nie złamać postanowienia i nie sięgnąć znowu po papierosa.

Poza tym był zdenerwowany i zniecierpliwiony.

– Ale czy to jest jakiś trop, który zaprowadzi nas do Sindrego?

Brustad usiadł na krześle, tymczasem pozostali policjanci wyszli z gabinetu, by prowadzić dalsze dochodzenie w sprawie znalezionych pieniędzy. Oczywiście, w największej tajemnicy, tak by nawet najdrobniejsza informacja nie wydostała się na zewnątrz.

– Na razie nie prowadzi nas to bezpośrednio do chłopca – odparł komisarz. – Najpierw musimy schwytać tego ptaszka, który prawdopodobnie od czasu napadu siedział w więzieniu i dopiero w ostatnich dniach wyszedł na wolność. Bardzo szybko go znajdziemy.

Jednakże już po paru minutach mieli informację, że nikogo takiego nie ma.

– Może było ich kilku? – podsunął Gard.

– Nie sądzę – odrzekł Brustad. – Ale, rzecz jasna, nie można tego wykluczyć. Tak czy inaczej, ta skrzynia to doskonała przynęta. Będziemy dyskretnie obserwować plażę. Dzień i noc. Któregoś dnia, i to pewnie już niedługo, ten opryszek zjawi się tam po swój skarb.

– Jak odbył się ten napad?

– To właściwie nie był typowy napad, żadne ręce do góry czy coś w tym rodzaju. Złodziej albo złodzieje włamali się do środka w nocy przez okno na drugim piętrze. Weszli po drabince, wycięli dziurę w szybie i otworzyli okno…

– A system alarmowy?

– Musieli się skądś dowiedzieć, że akurat tego dnia wymieniano stary system na bardziej nowoczesny.

– Czy wobec tego nie należy podejrzewać instalatorów?

– Wszyscy trzej mają doskonałe alibi. Tak czy inaczej, system alarmowy nie działał. A kiedy włamywacze znaleźli się już w środku, bez trudu dostali się do biurka, w którym wyszperali kod otwierający drzwi sejfu. Gdyby system alarmowy był włączony, do niczego by nie doszło. Oczywiście, w banku jest w nocy strażnik, ale siedzi w pomieszczeniu od frontu budynku.

– Wygląda na to, że to chyba ktoś z pracowników…

– Niekoniecznie. Mamy świadka na to, że jeden z techników instalujących alarm opowiadał w kawiarni o swojej pracy w mieście. Podobno powiedział do kelnerki: „Jeśli masz zamiar włamać się do banku, to powinnaś to zrobić dzisiaj w nocy”. Głośno i wyraźnie.

– Co za idiota!

– Ale niech się pan nie martwi, potem zamknął buzię. Dyrektor banku chciał go nawet oskarżyć, ale nie miał podstaw.

Po oczach Garda widać było wyraźnie, że ostatniej doby spał bardzo mało. Co chwila spoglądał w zamyśleniu przez okno.

– Pierwszy raz zobaczyłem Sindrego parę tygodni temu, któregoś wieczoru wczesnym latem – zaczął melancholijnym tonem. – Doskonale pamiętam, jak stał wtedy pod drzwiami mojego mieszkania, taki malutki, nieporadny i bardzo wystraszony. Patrzył na mnie swymi wielkimi oczami i zupełnie nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, podczas gdy ta kobieta, która trzymała go za rękę, wyrzucała z siebie jakieś całkowicie absurdalne oskarżenia przeciwko mnie. Spojrzałem na tego małego smyka i od razu go znienawidziłem, spontanicznie i z całego serca.

Gard Mörkmoen odwrócił się od okna i popatrzył zmęczonym wzrokiem na komisarza.

– Nikt z nas nie wiedział wtedy, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo, nikt oprócz niego samego – kontynuował. – Nikt nie rozumiał jego lęku i tego, jak musiał się czuć samotny. Bardzo go zawiodłem.

Westchnął głęboko.

– Gdybym mógł cofnąć czas i przeżyć ten dzień jeszcze raz! – dodał. – Gdybym mógł mu oszczędzić choć trochę tego poczucia zagrożenia, które pustoszyło jego dziecięcą duszyczkę! Żeby miał sposobność się przekonać i nabrać pewności, że jest ktoś taki na świecie, kto o nim myśli i chce mu pomóc! A co ja zrobiłem wtedy? Byłem tylko zirytowany i zły i traktowałem go jak intruza, który bezprawnie wtargnął do mojego wygodnie urządzonego świata.

– Ale przecież później, kiedy już minęła panu trochę ta złość, dał mu pan chyba sporo miłości i ciepła? – próbował pocieszyć go Brustad.

Gard spojrzał z wdzięcznością na komisarza, wyraźnie spragniony czegoś, co pomogłoby mu przywrócić wiarę we własną dobroć. Na razie jednak nie czuł się do końca oczyszczony.

– Przez pierwsze dni nienawidziłem też Mali Vold. Byłem wściekły, gardziłem nią i osądzałem. Ani przez chwilę nie zastanowiłem się nawet, jak ona musiała się wtedy czuć.

Był tak wyczerpany, że dopiero teraz spostrzegł, że wypowiada na głos całą masę chaotycznych myśli, z których komisarz pewnie niewiele rozumie. W poczuciu całkowitej bezradności chwycił się wreszcie za głowę.

– My tu tak siedzimy, a… Jestem bezsilny, zupełnie bezsilny! Czy naprawdę nie możemy nic zrobić?

– Cierpliwości, cierpliwości! Wszyscy moi ludzie szukają jakiegoś śladu i na pewno go znajdą. Proszę teraz iść do domu i trochę odpocząć. W takim stanie i tak nie ma z pana żadnego pożytku.

Gard przyznał komisarzowi rację.

– Pojadę do Mali i prześpię się na łóżku Sindrego. Myślę, że ona też poczuje się lepiej, jeśli ktoś będzie przy niej.

– Dobry pomysł! Jeśli tylko dowiemy się czegoś nowego, od razu zadzwonimy.

Gard skinął głową na pożegnanie. Mimo dręczącej niepewności i lęku o chłopca, doznał radości na myśl o tym, że zobaczy Mali.

Загрузка...