TRZECI

Ścieżką z głównego budynku do kwatery Donalda Latimera biegła generalnie w dół, za co Barrett był wdzięczny, choć wiedział, że czeka go żmudny powrót pod górę. Barak Latimera stał po wschodniej stronie stacji, zwrócony w jej stronę. Hahn i Barrett posuwali się niespiesznie. Hahn, ze względu na kulawego przewodnika, starał się nie wysuwać do przodu i Barretta drażniła ta przesądna troska.

Był zaintrygowany tym Hahnem. Zdawało się, że facet jest pełen sprzeczności. Zjawił się w głębokim szoku temporalnym i wyszedł z niego ze zdumiewającą szybkością. Sprawiał wrażenie słabego i nieśmiałego, ale pod bluzą skrywał twarde mięśnie. Jego wygląd sugerował ogólną nieudolność, ale mówił z chłodnym opanowaniem. Barrett zastanawiał się, co takiego zrobił ten szczupły młody człowiek, aby zasłużyć sobie na wycieczkę do Stacji Hawksbilla. Ale pytania mogły zaczekać. Miał cały czas świata.

Hahn omiótł ręką horyzont i zapytał:

— Wszystko jest takie? Tylko skała i ocean?

— Wszystko. Życie lądowe jeszcze nie wyewoluowało. Nie pojawi się przez jakiś czas. Wszystko tutaj jest cudowne proste, nieprawdaż? Nie ma tłoku. Nie ma ogromnych miast. Nie ma korków. Trochę mchu wyłazi na ląd, ale niewiele.

— A w morzu? Pływają dinozaury? Barrett pokręcił głową.

— Kręgowców nie będzie jeszcze przez jakieś trzydzieści, czterdzieści milionów lat. Pojawią się w ordowiku, a my jesteśmy w kambrze. Jeszcze nie ma nawet ryb, co tu więc mówić o gadach. Mamy do zaoferowania wyłącznie to, co pływa. Trochę skorupiaków, trochę wielkich paskud, które wyglądają jak kałamarnice, no i trylobity. Siedemset miliardów gatunków trylobitów, mniej więcej. I niejakiego Mela Rudigera — to on dał ci drinka, kiedy tu trafiłeś — który je kolekcjonuje. Rudiger pisze wyczerpującą pracę na temat trylobitów. Dzieło życia.

— Ale nikt nigdy nie będzie miał okazji go przeczytać — w przyszłości.

— W Górnoczasie, tak my mówimy.

— Zatem w Górnoczasie.

— W tym cały ból. Błyskotliwa praca Rudigera pójdzie na marne, bo tutaj nikogo poza nim ani trochę nie obchodzi życie i problemy trylobitów, a nikt z Górnoczasu nigdy się o niej nie dowie. Kazaliśmy Rudigerowi pisać na niezniszczalnych złotych płytkach i mieć nadzieję, że kiedyś zostaną znalezione przez paleontologów. Ale on mówi, że nie ma szans. Miliard lat procesów geologicznych pośle jego płytki do diabła, zanim ktokolwiek będzie miał szansę je znaleźć. Gdyby jakimś cudem przetrwały, pewnie stałyby się przedmiotem jakiegoś nowego kultu albo czegoś w tym stylu. Hahn głęboko wciągnął przez nos powietrze.

— Czemu powietrze ma taki dziwny zapach?

— Inny skład. Przeanalizowaliśmy je. Więcej azotu trochę mniej tlenu, ledwie odrobina dwutlenku węgla, Ale nie dlatego wydaje ci się dziwne. Rzecz w tym, że te czyste powietrze, nie zanieczyszczone przez wyziewy życia Nikt nie wydycha go z wyjątkiem nas, a my jesteśmy zbył nieliczni, aby miało to jakiekolwiek znaczenie. Hahn z uśmiechem powiedział:

— Czuję się trochę oszukany, że tu jest tak pusto. Spodziewałem się bujnych dżungli dziwacznych roślin, pterodaktyli latających w powietrzu i może tyranozaura próbującego sforsować ogrodzenie wokół stacji.

— Zero dżungli. Zero pterodaktyli. Zero tyranozaurów. Zero ogrodzeń. Nie odrobiłeś pracy domowej.

— Żałuję.

— To późny kambr. Wyłącznie życie morskie.

— Miło z ich strony, że wybrali taką spokojną epok na miejsce zsyłki więźniów politycznych. Bałem się, ż czekają mnie zęby i pazury.

Barrett splunął, nie kryjąc złości.

— Miło, cholera! Szukali epoki, w której nie będziemy mogli zaszkodzić środowisku. Musieli umieścić na przed ewolucją ssaków, po prostu na wypadek, abyśmy przypadkowo nie ukatrupili przodka całej ludzkość Po głębszym namyśle postanowili cofnąć nas przed życie lądowe, w oparciu o teorię, że nawet zarżnięcie jakiegoś małego dinozaura mogłoby zmienić bieg przeszłości. I kształt ich świata.

— Nie mają nic przeciwko, że złapiemy parę tryl bitów?

— Najwyraźniej uznali, że to nikomu nie zaszkodzi — odparł Barrett. — Wygląda na to, że mają rację. Stać Hawksbilla istnieje dwadzieścia pięć lat i nie wyda się, aby w jakiś znaczący sposób wpłynęła na przyszłą historię. Nasza obecność nie zaburzyła ciągłości dziejów:

Oczywiście, nie przysyłają nam kobiet.

— Dlaczego?

— Żebyśmy nie zaczęli się rozmnażać i w ten sposób się nie unieśmiertelnili. Ale to by namieszało w liniach czasu! Wyobraź sobie, co by się stało, gdybyśmy miliard lat przed naszą erą zaczęli ewoluować, mutować i rosnąć w liczbę?

— Odrębna linia ewolucji.

— No właśnie. Długo przed dwudziestym pierwszym wiekiem nasi potomkowie byliby górą, niezależnie od tego, jakimi istotami staliby się w trakcie ewolucji. Obecność drugiego rodzaju istot ludzkich spowodowałaby powstanie większej liczby paradoksów niż mógłbyś zliczyć. Dlatego nie przysyłają kobiet.

— Przecież cofają kobiety w czasie.

— Pewnie. Jest obóz dla kobiet, ale parę milionów w górę linii czasu, w późnym sylurze, i nigdy się z nimi nie spotkamy. Dlatego Ned Altman lepi sobie kobietę z ziemi i śmieci.

— Bóg potrzebował mniej, by stworzyć Adama.

— Ned Altman nie jest Bogiem — zaznaczył Barrett. — To sedno całego problemu. Patrz, Hahn, to barak, w którym zamieszkasz. Ulokuję cię z Donem Latimerem. Jest wrażliwym, interesującym, sympatycznym człowiekiem. Był fizykiem, zanim zajął się polityką, przebywa tutaj od dwunastu lat. Powinienem cię uprzedzić, że ostatnio odbija mu na punkcie nieco zwariowanego mistycyzmu. Facet, z którym mieszkał, w zeszłym roku odebrał sobie życie i od tej pory Don próbuje znaleźć wyjście ze stacji z wykorzystaniem sił pozazmysłowych.

— Podchodzi do tego na poważnie?

— Obawiam się, że tak. I my staramy się brać go na poważnie. W Stacji Hawksbilla pobłażamy cudzym dziwactwom; to jedyny sposób na uniknięcie epidemii masowej psychozy. Latimer zapewne będzie próbował nakłonić cię do współpracy nad swoim projektem psi. Jeśli nie dasz rady z nim wytrzymać, załatwię ci przeniesienie. Ale jestem ciekaw, jak Latimer zareaguje na kogoś, kto jest nowy w stacji. Chciałbym, żebyś dał mu szansę.

— Może nawet pomogę mu znaleźć tę psioniczną bramę, której szuka.

— Jeśli tak, zabierzcie mnie z sobą — powiedział Barrett.

Roześmieli się. Barrett zapukał do drzwi Latimera. Nie doczekali się odpowiedzi, więc po chwili pchnął drzwi. Stacją Hawksbilla obywała się bez zamków.

Latimer siedział na środku gołej kamiennej podłogi, ze skrzyżowanymi nogami, pogrążony w medytacji. Był smukłym człowiekiem o łagodnej twarzy, pergaminowej skórze i ponurych, wykrzywionych w dół ustach. Wiek zaczynał dawać mu się we znaki. Wydawało się, że w tej chwili przebywa co najmniej milion mil dalej — zupełnie nie zwracał uwagi na przybyszów. Barrett przyłożył palec do ust. Czekali w milczeniu przez parę minut, wreszcie Latimer zaczął wychodzić z transu.

Podniósł się jednym płynnym ruchem, nie używając rąk. Niskim, uprzejmym głosem zapytał:

— Przybyłeś niedawno?

— Niecałą godzinę temu. Jestem Lew Hahn.

— Donald Latimer. — Nie wyciągnął ręki. — Żałuję, że poznajemy się w takich okolicznościach. Ale być może nie będziemy zbyt długo znosić tego stanu bezprawnego uwięzienia.

Barrett powiedział: — Don, Lew będzie z tobą mieszkać. Myślę, że się dogadacie. Był ekonomistą w 2029, dopóki nie rzucili go pod Młot.

Oczy Latimera rozbłysły.

— Gdzie mieszkałeś?

— W San Francisco. Blask przygasł, a Latimer zapytał:

— Byłeś kiedyś w Toronto?

— W Toronto? Nie.

— Jestem stamtąd. Miałem córkę… teraz ma dwadzieścia trzy lata, Nella Latimer… byłem ciekaw, czyją j znasz… czy może ją znałeś…

— Nie. Przykro mi. Latimer westchnął.

— Mało prawdopodobne, byś ją znał. Ale chciałbym wiedzieć, na jaką kobietę wyrosła. Była małą dziewczynką, gdy widziałem ją po raz ostatni. Miała… czekajcie… skończyła dziesięć lat, weszła w jedenasty. Pewnie wyszła za mąż. Może mam wnuki. Albo może zesłali ją do drugiej stacji. Może wdała się w politykę i… — Latimer urwał. — Nella Latimer — jesteś pewien, że jej nie znałeś?

Barrett zostawił ich samych, Hahna zatroskanego i pełnego współczucia, Latimera ufnego, zaciekawionego, pełnego nadziei. Wyglądało na to, że dojdą do porozumienia. Barrett kazał Latimerowi przyprowadzić nowego do głównego budynku w porze kolacji, żeby przedstawić go innym, po czym wyszedł. Znów zaczęła siąpić zimna mżawka. Szedł powoli w górę zbocza, stękając cicho za każdym razem, gdy wspierał ciężar ciała na kuli.

Smutno było patrzeć, jak światło gaśnie w oczach Latimera, gdy Hahn powiedział, że nie znał jego córki. Przez większość czasu ludzie ze Stacji Hawksbilla starali się nie mówić o swoich rodzinach. Woleli — mądrze — tłumić te dręczące wspomnienia. Myślenie o ukochanych równało się odczuwaniu bólu amputacji, rozpaczliwego i nieuleczalnego. Ale przybycie nowych zwykle budziło wspomnienia. Nigdy nie usłyszeli wieści o krewnych i nie mogli o nie poprosić, bo nawiązanie łączności z kimś z Górnoczasu było niemożliwe. Nic nie mogło zostać przesłane w czasie do przodu nawet o jedną tysięczną sekundy.

Nie mogli poprosić o zdjęcie ukochanej osoby, nie mogli zamówić konkretnego lekarstwa czy sprzętu, nie mogli dostać wymarzonej książki czy upragnionej taśmy. W obojętny, bezosobowy sposób władze Górnoczasu wysyłały od czasu do czasu rzeczy, które mogły przydać się zesłańcom — książki, medykamenty, sprzęt techniczny, żywność. Asortyment zawsze był przypadkowy, nie dający się przewidzieć, dziwaczny. Czasami nadawcy wykazywali imponującą hojność, jak wtedy, gdy przysłali skrzynkę burgunda albo pudło szpul sensorycznych, albo ładowarkę do zasilacza sieciowego. Takie dary zwykle sygnalizowały krótkotrwałą odwilż w sytuacji politycznej świata. Spadek napięcia zwykle sprawiał, że władze przez pewien czas starały się być miłe dla chłopców ze Stacji Hawksbilla.

Ale obowiązywały surowe zasady przesyłania informacji o krewnych. Albo współczesnych gazet i czasopism. Wyborne wino— jak najbardziej; trójwymiarówka córki, której już nigdy się nie uściska — absolutnie nie wchodzi w rachubę.

W Górnoczasie nie wykluczano możliwości, że w Stacji Hawksbilla nie ma żywego ducha. Zaraza mogła wytłuc wszystkich dziesięć lat temu, lecz nie mogli tego sprawdzić. Nie mogli nawet mieć pewności, czy skazańcy przeżyli podróż w przeszłość. Z eksperymentów Hawksbilla wynikało, że cofnięcie w czasie o mniej niż trzy lata prawdopodobnie nie powoduje śmierci; wydłużanie czasu trwania eksperymentów poza ten punkt było niepraktyczne. Jakie były efekty przeniesienia o miliard lat wstecz? Tego nie wiedział nawet Edmond Hawksbill.

Wysyłali więc przesyłki a priori zakładając, że więźniowie żyją, aby je odebrać. Mechanizm władzy tykał z łatwą do przewidzenia regularnością, dbając o tych, których skazał na wieczną izolację od państwa. Rząd, czego by o nim nie powiedzieć, nie był złośliwy. Barrett nauczył się dawno temu, że poza krwawą represyjną tyranią istnieją inne rodzaje totalitaryzmu.

Przystanął na szczycie wzniesienia, by złapać oddech. Naturalnie, dla niego obce powietrze już nie miało dziwnego zapachu. Wypełniał nim płuca, aż zakręciło mu się w głowie. Deszcz znów zelżał. Przez szarość przeniknęły wątłe smużki słońca, nagie skały zaiskrzyły się i pojaśniały. Barrett na chwilę przymknął oczy i wsparł się na kuli. Jak gdyby na wewnętrznym ekranie umysłu zobaczył długonogie stworzenia gramolące się z morza i szerokie łaty mchu zagarniające coraz większe połacie lądu, i nie kwitnące rośliny wyciągające ku słońcu łuskowate szarawe gałęzie, i wylegujące się na wybrzeżach dziwaczne zwierzęta ziemnowodne o płaskich pyskach i matowej skórze, i świat zalany tropikalnym żarem epoki powstawania węgla…

Wszystko to leżało daleko w przyszłości.

Dinozaury.

Małe szczebioczące ssaki.

Pitekantrop polujący z kamiennym toporkiem w lasach Jawy.

Sargon, Hannibal i Attyla, i Orville Wright, i Thomas Edison, i Edmond Hawksbill. I wreszcie dobrotliwy rząd, który uzna poglądy pewnych osób za zbyt niebezpieczne i postanowi odizolować tych ludzi w jedyny sposób gwarantujący stuprocentową skuteczność: zsyłając ich na gołą skałę u zarania czasu.

Rząd był zbyt cywilizowany, by skazywać ludzi na śmierć za działalność wywrotową, i zbyt tchórzliwy, by pozwolić im żyć na wolności. Kompromisem była żywa śmierć w Stacji Hawksbilla. Miliard lat stanowił nieprzebytą barierę nawet dla najbardziej nihilistycznych idei.

Krzywiąc się lekko, Barrett pokonał resztę drogi do swojego baraku. Dawno temu pogodził się ze swoim zesłaniem, ale pogodzenie się z kalectwem było zupełnie czymś innym. Zawsze szczycił się siłą fizyczną. Bał się starości, bo mogła oznaczać zanik tej siły, ale stuknęła mu sześćdziesiątka i lata nie osłabiły go tak bardzo, jak się obawiał. W zasadzie nie miał powodów do narzekań, wyjąwszy ten niedorzeczny wypadek, który wszak mógł go spotkać w każdym wieku. Już nie był opętany obsesją znalezienia sposobu na odzyskanie wolności, ale z całej duszy pragnął, aby te anonimowe władze Górnoczasu przysłały sprzęt, który pozwoliłby mu odbudować stopę.

Wszedł do swojego baraku, odrzucił kulę i runął na pryczę. Nie mieli łóżek, gdy zjawił się w Stacji Hawksbilla. Spało się na podłodze, a podłogą byłą lita skała. Jeśli ktoś miał większe ambicje, przeszukiwał szczeliny i rysy skalnej tarczy, zbierając garstki rodzącej się gleby, i robił sobie grube na cal ziemne posłanie. Teraz było trochę lepiej.

Barrett został zesłany w czwartym roku operacji, kiedy w stacji był tylko tuzin budynków i niewiele wygód. Miało to miejsce w 2008 Górnoczasu. Stacja była wtedy surowym, żałosnym miejscem, ale dzięki stałym dostawom z Górnoczasu życie stało się względnie znośne.

Z około pięćdziesięciu zesłańców, którzy poprzedzali Barretta, żaden nie został przy życiu. Od prawie dziesięciu lat był w obozie najstarszy stażem, od śmierci siwobrodego starego Pleyela, którego uważał za świętego. Czas tutaj płynął w korelacji jeden do jednego z Górnoczasem; Młot, zakotwiczony w jednym punkcie czasu, jednostajnie sunął w przyszłość, dlatego Lew Hahn, który przybył tutaj ponad dwadzieścia lat po Barrecie, według kalendarza Górnoczasu wyruszył dokładnie w dwadzieścia lat i parę miesięcy od daty wysłania Barretta. Hahn przybył z 2029 — jedno całe pokolenie po świecie, który opuścił Barrett. Nie miał odwagi tak szybko przystąpić do wypompowywania z Hahna informacji na temat tego pokolenia. Dowie się wszystkiego, co będzie chciał wiedzieć, w swoim czasie, i tak czy owak nie przyniesie mu to większej pociechy.

Sięgnął po książkę, ale kuśtykanie po Stacji wyczerpało go bardziej niż myślał. Przez chwilę patrzył na kartkę. Potem odłożył książkę i zamknął oczy.

Twarze pływały mu pod powiekami. Bernstein. Pleyel. Hawksbill. Janet. Bernstein. Bernstein. Bernstein.

Zapadł w sen.

Загрузка...