PODWÓJNA GRA

1

Gdy major von Gerollis powiedział, że za chwilę wprowadzą więźnia, Kloss poczuł, iż ogarnia go znowu lęk, wargi ma suche, ale przecież nie powinien teraz sięgnąć po szklankę z wodą. „Człowiek z polskiej siatki". Nie, to nie może być Krystyna, Krystyna powinna wrócić dopiero wieczorem do Warszawy i wydaje się wręcz nieprawdopodobne, by zdjęli ją gdzieś w drodze.

– To jest właśnie błąd Kneisela – rzekł von Gerollis -nie ma nic gorszego niż zbyteczne aresztowanie. Dlatego postanowiłem, że pan zastąpi Kneisela w tej sprawie.

– Tak jest – powiedział tylko Kloss. Patrzył na drzwi. Czekał.

I jednocześnie, ponieważ przywykł już był do analizowania własnych niepokojów, rozważał, gdzie jest źródło lęków, które go dręczyły już od paru dni. Radiotelegrafista nie został aresztowany; zginął przypadkowo pod ciężarówką Wehrmachtu. Przypadkowo? Nie było rewizji w jego mieszkaniu, policja stwierdziła tylko, że nie miał rodziny, i pochowano go na koszt miasta. Żadnego zainteresowania władz niemieckich! Krystyna zameldowała, że radiostacja już działa, ale Kloss, na wszelki wypadek, kazał jej na pewien czas przerwać kontakty z „Aptekarzem". I z radiostacją oczywiście. Czy o „Aptekarza" mógł być zupełnie spokojny? Nigdy z nim nie rozmawiał, widział go tylko przez szybę stojącego za apteczną ladą przy ulicy Chłodnej. Unikać wszelkich zbędnych kontaktów! – trzymał się tej zasady coraz konsekwentniej. Nie wolno nie doceniać przeciwnika; przeciwnik jest groźny i sprawny, a taki jak von Gerollis posiada jeszcze intuicję wywiadowczą. Bezpośredni kontakt z „Aptekarzem" wolno było Klossowi nawiązać tylko w sytuacji zupełnie wyjątkowej. A jeśli to „Aptekarz"? Kloss pozna go oczywiście, a on wie tylko, że otrzymuje informacje od J-23. Co wie jeszcze? Co wie od Krystyny? Może od Bartka? Tylko Krystyna widziała Klossa w mundurze, ale ona jest pewna, najpewniejsza… Najpewniejsza? Kto wytrzyma?…

Spojrzał na majora. Gerollis obcinał starannie cygaro i mogło się wydawać, że zapomniał o obecności Klossa. Gdy objął Abwehrstelle w Warszawie, wzywał każdego oficera na długą rozmowę. Klossowi poświęcił cały wieczór. Wysłuchał życiorysu, ale interesowały go głównie sprawy, które Klass prowadził.

– Sprawia pan wrażenie zdolnego oficera – powiedział. I dość inteligentnego. Lubię z takimi pracować. Miewał pan sukcesy… ale… – popatrzył na Klossa – brak doświadczenia w grach wywiadowczych. Nigdy nie trzeba się spieszyć, panie Kloss.

Nie częstował koniakiem, nie pił, nie palił. Należał do tych, których Janek uważał za najbardziej niebezpiecznych. – Nic dla siebie – mówił. -Jesteśmy jak w zakonie rycerskim. Zabijamy, gdy to konieczne i pożyteczne, ale pozostajemy czyści. Czy pan to rozumie, panie Kloss?

Oficera, który podczas rewizji w mieszkaniu przywłaszczył sobie pudełko cygar, odesłał na front wschodni. Naprawdę wierzył w niemieckie posłannictwo? Gdy wyjmował monokl, miał puste, niewidzące oczy. Po bitwie stalingradzkiej wezwał do siebie oficerów. – Czy nie rozumiecie – zapytał, że klęska może być także wielka? Na miarę naszej wielkości! Ci, którzy zginęli idąc do niemieckiego nieba, są tymi, którzy zwyciężą. Nie odczuwacie wielkiej radości śmierci i zniszczenia?

Był zawodowym oficerem Abwehry i pogardzał amatorami, ale swoim oficerom oświadczył: „Żadnych wewnętrznych wojen. Jeśli współzawodnictwo z gestapo, to tylko gdy służy sprawie".

Kloss poświęcał wiele czasu analizowaniu jego charakteru i poczynań. Wiedział, że tym razem ma do czynienia nie z tępym żołdakiem, nie z cynicznym i sprzedajnym Brunnerem, ale z człowiekiem, którego niedocenianie byłoby poważnym błędem. Jakże zazdrościł tym wszystkim, którzy z bronią w ręku walczyli na frontach i w partyzantce! Jego walka, z każdym dniem trudniejsza, wymagała nieustannej czujności; nigdy się nie zdradzić, nigdy nie wypaść z roli, spokojnie patrzeć na mękę i śmierć, na mordujących i torturujących oprawców noszących ten sam mundur, co on teraz.

Wreszcie otwarły się drzwi i podporucznik Kneisel wepchnął do pokoju mężczyznę. Zameldował. Nie, to nie był „Aptekarz" ani nikt, kogo Kloss by znał. Twarz, niezbyt starannie obmyta z krwi, wyglądała strasznie. Spuchnięte policzki, pocięte wargi, ogromny guz na czole. Mężczyzna poruszał się z trudem; rękoma podtrzymywał spodnie, a strzęp marynarki wisiał na nim jak na niestarannie sporządzonym manekinie. Major von Gerollis spojrzał na więźnia ze wstrętem; i z równym wstrętem na Kneisela.

– Niech pan siada, panie Toczek – powiedział. I rzucił w przestrzeń: – Dajcie mu szklankę wody!

Toczek usiadł. Wydawało się, że nikogo z nich nie widzi. Był nieobecny, chciał być nieobecny, poruszał się właśnie jak manekin, jak ktoś, kto siebie samego wyłączyć chce z rzeczywistości.

– Po co to wszystko – powiedział Gerollis. – My, zawodowcy, powinniśmy inaczej ze sobą rozmawiać. Przegrał pan. Pracował pan w Arbeitsamcie pod nazwiskiem Toczek, ale to nie jest pana prawdziwe nazwisko. Nie, nie musi pan mówić… Mamy czas, bardzo dużo czasu.

My i tak wiemy. I wiemy, że podpisywał pan swoje meldunki J-23".

Toczek drgnął, jakby dopiero teraz zaczął słuchać, ale milczał.

– Może pan – ciągnął Gerollis – w każdej chwili stąd wyjść. Wystarczy tylko uznanie własnej porażki. To zdarza się zawodowcom. Jesteśmy jak zaciężni żołnierze; służymy lojalnie dokąd można, a potem zmieniamy front. Niech pan się zastanowi, Toczek. Wiem, że mówi pan świetnie po niemiecku. Nie trzeba tłumacza.

Toczek trwał zastygły w swym milczeniu.

– Śmieszna poza, panie Toczek. Nic więcej! Z kim, oprócz „Aptekarza" i telegrafisty, miał pan kontakty? To jedyne, czego od pana chcemy. Przysięgam – roześmiał się – że nie będzie żadnych aresztowań! Kto o panu jeszcze wiedział? Przecież pan znał radiotelegrafistę! Pochylił się pan nad nim, gdy leżał na chodniku przejechany przez ciężarówkę. I chciał obszukać jego kieszenie… Nie, proszę nie przeczyć… Teraz pan wróci do celi i pomyśli. Pomyśli, co warto zrobić i ile warte jest życie!

Ile kosztowało Klossa, by żaden mięsień nie drgnął na jego twarzy, gdy padło słowo: „Aptekarz"! Więc Gerollis wie! Więc trwa gra, od której odsunięto Klossa. Ani von Gerollis, ani Kneisel, z którym pijał przecież wódkę w kasynie, nic mu nie powiedzieli. Von Gerollis nie miał co prawda w zwyczaju informować oficerów o sprawach, którymi się nie zajmowali, ale… Może to przesłuchanie było także teatrem? Naprawdę sądzą, że schwytali wreszcie J-23? „Aptekarz" jest oczywiście pod obserwacją! Co wiedzą jeszcze? Wszystko o radiostacji? No i natychmiast pytanie podstawowe: kto zdradził? Kto… Toczka wyprowadzono.

– No i co pan osiągnął, Kneisel? – rzekł major zapalając nowe cygaro. – Mógł pan wszystko popsuć! Po co mi ten Toczek? I po co było to cholerne bicie? Mogliśmy go wypuścić, albo potraktować jak drobnego złodziejaszka. Bezmyślność! Znaczne zwiększenie ryzyka, że gra może się nie udać! No tak… Giną wspaniałe tradycje Abwehry… Proszę teraz słuchać uważnie, Kloss… Mnie się udało – to „mnie" podkreślił z całym naciskiem – dokonać rozpoznania polskiej siatki. Nie, nie jest to całkowite rozpoznanie, ale stwarza możliwość gry. Co wiemy? Centralną postacią jest „Aptekarz", który przekazuje doradiostacji informacje uzyskane od agentów. Istnieje punkt zapasowy, na który zgłasza się w określonych terminach ich radiotelegrafista. Wszystkie szczegółowe dane ma Kneisel. Otóż udało nam się zdobyć informację niesłychanie ważną…

Kloss, słuchając, starał się tylko o to, by jego twarz nic nie wyrażała. Chłodna, obojętna twarz niemieckiego oficera, który przyjmuje nowe zadanie. Myślał ciągle o Krystynie. Nie, nie o sobie. O Krystynie i „Aptekarzu". Radiotelegrafisty nie widział nigdy; z zapasowego punktu nie korzystał. Ten, kto znał jego kryptonim, był albo od „Aptekarza", albo… Sam „Aptekarz"? Von Gerollis jest pewny, że Toczek to J-23. Dlaczego? I chciał go wypuścić? Czyżby nie miał żadnych wątpliwości, że gra się uda?

– Ważną informację – powtórzył tymczasem Gerollis… – Do bandyckiego oddziału „Bartka" przybywa, lub już przybył, wysłannik centrali. Stwierdzono zrzut w okolicach Biłgoraja, ściślej: między Biłgorajem a Ja-nowem nad Tanwią. Ten człowiek przybędzie do Warszawy, ma skontaktować się z J-23 i wykonać zadanie, którego treści nie znamy. Powinien się zgłosić na punkt zapasowy, nie u „Aptekarza", i tam otrzymać informacje. Natomiast „Aptekarz" powinien pośredniczyć między nim a J-23.

Skąd te szczegóły!? Mógł pogratulować sobie intuicji, że zakazał Krystynie… Dlatego nie otrzymał żadnych informacji, żadnych poleceń! I co teraz? Co teraz można zrobić? Jak uprzedzić wysłannika centrali?

– Taka jest sytuacja – powiedział von Gerollis. – Chcę wysłuchać, zanim wydam rozkazy, propozycji panów. Kneisel!

– Jestem odsunięty – powiedział Kneisel. – Zgadzam się, że popełniłem błąd, ale czy mogłem pozwolić, żeby ten człowiek nam zniknął? To wyjątkowo niebezpieczny człowiek. Jego aresztowanie jest sukcesem. – Spoglądał na Gerollisa niemal błagalnie. – Teraz, gdy ich wysłannik przyjedzie, nie będzie mógł skontaktować się z J-23 i to natychmiast uczyni go podejrzliwym. Trzeba go zdjąć i zmusić do współpracy.

– Zmusić do współpracy! – roześmiał się von Gerollis. – A Toczka pan zmusił? Kloss!

– Nie mam wystarczających danych, by projektować grę – powiedział chłodno porucznik. Major spojrzał na niego uważnie. – Co pan chce jeszcze wiedzieć?

– Po pierwsze: czy jesteśmy pewni, że aresztowany Toczek to J-23, i jakie mamy na to dowody?

– Ostatni meldunek, który udało nam się przechwycić – powiedział von Gerollis – zawierał dane dotyczące robotników wysłanych do Rzeszy i był sygnowany tym właśnie kryptonimem.

Więc znają szyfr! Tak, to była prawda; Kloss na żądanie centrali zgromadził odpowiednie informacje. Dlaczego nie zażądano ich od Toczka?

– Więc jest to dowód pośredni – rzekł. – Toczek miał dostęp do tych danych, ponieważ pracował w Arbeitsamcie.

– Pośredni – powtórzył major – ale dość przekonywający. Co jeszcze?

– Znamy szyfr – ciągnął Kloss. – Czy znamy także hasła punktów kontaktowych?

– Tak – powiedział major.

Kloss rozważał, czy wolno mu zadać następne pytanie: „Kto jest informatorem?" Wybrał rozwiązanie pośrednie.

– Jeśli tak, nasz informator musi być zorientowany w pracy całej siatki i mieć dostęp do radiostacji.

– Słusznie – rzekł von Gerollis i zawahał się. To wahanie trwało krótko, ale Kloss je zauważył. – Więc?

– W tej sytuacji – powiedział porucznik i z trudem przezwyciężył drżenie głosu – można zdecydować się na grę. Nasz informator może wyjaśnić przyczyny nieobecności J-23 i zastąpić go.

– Prawie dobrze, poruczniku – rzekł Gerollis. – Prawie dobrze. Jednakże to nie nasz informator zastąpi Toczka. Znalazłem kogoś lepszego.

Cóż bardziej niewłaściwego niż śmiech w takiej sytuacji! A przecież z trudem się powstrzymał: on, J-23, miał zostać przez kogoś zagrany! Przyszła mu do głowy nawet szaleńcza myśl, że to jego, Hansa Klossa, ma na myśli von Gerollis.

– Więc znalazłem – ciągnął major. – Jest to mężczyzna. wychowany w Bydgoszczy, znający świetnie polski, nasz stary współpracownik. Nieco nawet podobny do Toczka, przynajmniej z sylwetki, i jest w tym samym wieku. Już zaczął pracować w Arbeitsamcie. On zgłosi się do „Aptekarza" jako J-23. Mamy prawo przypuszczać, że Toczek z „Aptekarzem" bezpośrednio się nie kontaktował.

– Czy to także pewne? – zapytał Kloss. I ciągle rozważał: „Kto?" Kto, oprócz „Aptekarza" i Krystyny, wiedział, że takie były zasady konspiracyjne w ich siatce? Jeszcze „Bartek"… Ale „Bartek" był poza wszelkimi podejrzeniami. Ktoś od niego? Nie, nieprawdopodobne. Ten człowiek musiał być tutaj, w Warszawie.

– Ryzyko jest nieuniknione – rzekł von Gerollis – ale rzecz polega na stworzeniu maksymalnych zabezpieczeń. I to będzie także pana rola, poruczniku Kloss. Bezpośrednie nadzorowanie pracy naszego J-23 oraz ciągła obserwacja punktów kontaktowych i radiostacji… Oczywiście radiostacja już dwukrotnie zmieniła miejsce i czas nadawania. To są także fachowcy, moi panowie. Dlatego do obserwacji trzeba przydzielić najzręczniejszych ludzi. Więc pan, poruczniku Kloss, będzie pracował w terenie, a kontakty z naszym J-23 należy utrzymywać wyłącznie poza tym gmachem. Jest już przygotowane konspiracyjne mieszkanie na Wilczej. Natomiast Kneisel spreparuje meldunki, które – uśmiechnął się – J-23 przekaże do swojej centrali. Odpowiednie materiały przygotuje Oberkommando Wehrmachtu. Otwierają się przed nami, moi panowie, ogromne możliwości dezinformowania przeciwnika i kierowania pracą jego agentury. Lipkowsky, bo tak nazywa się nasz agent, któremu poruczamy najważniejsze zadanie odgrywania roli J-23, będzie musiał ustalić, jakie polecenie otrzymał ich wysłannik. Rozważymy jeszcze, czy wypuścimy go z powrotem, czy nie… W każdym razie ta gra powinna trwać jak najdłużej…

2

Stukot podkutych butów; Halt! wykrzyczane przez dowodzącego patrolem. Szedł ciemnym wąwozem ulicy Hożej i ta Warszawa pogrążona w nocy, pozbawiona jakichkolwiek świateł, wydawała się szczególnie bezbronna. Dowódca patrolu wziął do ręki legitymację, zasalutował, ale spojrzał z pewnym zdziwieniem; oficer Wehrmachtu w cywilnym garniturku był jednak rzadkością. Ryzyko? Istniało zawsze, co chwila, ale nie mógł przecież do Krystyny iść w mundurze, a musiał ją zobaczyć tego dnia, od razu, każda godzina była ważna. Rzadko przychodził do niej. Umawiali się w rozmaitych punktach Warszawy, a niekiedy, niezbyt zresztą często, wstępował do Zakładu Fotograficznego na Piwnej, gdy zastępowała swego stryja, właściciela tej firmy. Myślał o niej sprawdzając jednocześnie, czy nikt go nie śledzi. Ulica była pusta; przystawał w bramach zapalając papierosa i czekając. Czy mogło wydawać się prawdopodobne, by von Gerollis cokolwiek podejrzewał? Nonsens! Nie włączałby go do gry… Dlaczego jednak nie podał nazwiska informatora? Ostrożność? Nawyk? Chęć zachowania tylko dla siebie pełnej kontroli nad sytuacją? Więc kto był informatorem? Musiał wykluczyć Krystynę, wykluczyłby ją zresztą w każdym wypadku, nawet wówczas, gdyby już sam siedział w podziemiach na Szu-cha. Wiedział, choć sam przed sobą starał się tę wiedzę ukrywać, że ta dziewczyna go kocha. Nie taiła tego zresztą; każdym gestem, każdym spojrzeniem wyrażała troskę, niepokój, oddanie… A on? Czy człowiek istniejący nieustannie podwójnie, grający rolę w najokrutniejszym ze wszystkich widowisku teatralnym, może sobie pozwolić na miłość? Na płynące stąd ryzyko? Na płynącą stąd słabość?

Teraz musiał jej znowu wyznaczyć zadanie trudne i niebezpieczne. Nie miał do dyspozycji nikogo innego i nikomu innemu nie mógł wierzyć. Myślał przez chwilę o „Aptekarzu", ale odrzucił tę możliwość. Postanowił wysłać Krystynę do „Bartka"; powinna jechać następne

go dnia, w Zwierzyńcu skontaktować się z łącznikiem, dotrzeć do dowódcy oddziału i tylko jemu przekazać informację od Klossa. Wiedział, że będzie się o nią bał i że tak musi być. Jeszcze jedno uważne spojrzenie za siebie i wszedł do bramy. Krystyna mieszkała w oficynie,

godzina policyjna już minęła, była więc szansa, że nie spotka nikogo na schodach.

– To ty – powiedziała. – Jesteś! – Jakby bez zdziwienia, jakby w jego wizycie o tej porze nie było nic niezwykłego. Miała maleńki pokoik i kuchenkę we wnęce korytarzyka. Niemal pedantycznie czysto i porządnie: dywanik na podłodze, tapczan przykryty kolorową narzutą, fotografia rodziców na stoliku nocnym. Jej ojciec był w Oświęcimiu i od czasu do czasu otrzymywała listy.

„Wytrzyma, mawiała, musi wytrzymać. Nie masz pojęcia, jaki to silny człowiek, taki jak ty". Rzadko wspominała matkę; umarła, gdy Krystyna miała dwanaście lat i pamiętała tylko, że ciągle chorowała, a ojciec musiał robić wszystko: zarabiać, gotować, wychowywać…

– Musisz jechać do „Bartka" – powiedział. – I musisz do niego dotrzeć. – Tłumaczył jej sucho, precyzyjnie, a ona, słuchając, nalewała herbatę, krajała chleb i jakąś kiełbasę przywiezioną z podgrójeckiej wsi. Więc chodzi o to, żeby tylko „Bartkowi"… Należy zapasowym szyfrem przekazać centrali pełną informację o sytuacji. Jeśli człowiek stamtąd jest jeszcze u „Bartka", istnieje szansa podjęcia gry. Wolno mu kontaktować się tylko z nią, Krystyną. Być może… tak, ten pomysł przyszedł mu dopiero teraz do głowy, należy go zastąpić kimś innym, kimś zaufanym z oddziału „Bartka"… Niemcy podstawiają J-23, dlaczego zamiast wysłannika z centrali nie podstawić im kogoś innego? Ten ktoś zniknie, gdy von Gerolhs postanowi kończyć grę… Oczywiście ogromne ryzyko, ale szansa odpowiedzi dezinformacją na dezinformację. Wysłannik centrali wykona powierzone mu zadanie… Nie, rozważał, to chyba zbyt ryzykowne… i w jakimś stopniu…

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.

– Co chcesz powiedzieć? – zapytała. – Że wszyscy ludzie z naszej siatki są wtedy skazani?

– Są skazani – rzekł – jeśli nie ustalimy, kim jest informator Gerollisa. Kto zdradził? -I zapytał o to, o co nie pytał nigdy. – Co wiesz o „Aptekarzu"?

– On mnie wciągnął do roboty – powiedziała. – Znał mojego ojca i gdy ojca zamknięto, zaczął przychodzić, pomagać… Lubię go. Wydaje się chłodny, ale to tylko pozór. Jest samotny, nie dba o siebie. Mieszka nad apteką, w małym pokoiku, parę razy u niego sprzątałam, bo już nie mogłam patrzeć… Jakby nie obchodziło go nic, co osobiste… Są tacy ludzie. Ta maleńka apteczka należała do jego brata, który zginął we Wrześniu. Obaj chodzili na farmację… Dochody ma żadne, bo wiem, że ludzie często dostają od niego lekarstwa bezpłatnie. Co jeszcze…

– Sądzisz, że mógł…

– Zdradzić? – Spojrzała na niego swymi dużymi oczyma. – Czasami myślę, że każdy… jeśli nie wytrzyma bólu… Ja się okropnie boję bólu… Ale on ma cyjanek. I ja też mam – szepnęła. – Dlatego czuję się spokojna i bezpieczna. Ale wiem, że o mnie nic by nie powiedział.

– Dlaczego?

– Bo wiem.

– Co mówił o mnie?

– Niedużo. Dał zadanie. Powiedział, że do Warszawy przyjechał człowiek bardzo ważny… że będę łączniczką… sposób kontaktu… Wiesz zresztą. Zapytałam kiedyś, dlaczego on nigdy bezpośrednio z tobą… Spojrzał na mnie, jak to on umie: „Nie należy czynić niczego, co zbyteczne".

– Co wiesz o radiotelegrafiście? Tym, który zginął pod ciężarówką?

Uśmiechnęła się.

– To był wesoły, młody chłopak. „Bartek" go przysłał. Bardzo go lubiłam. Ludwik, to znaczy „Aptekarz", posłał mnie parę razy do niego…

– Na ogół nie posyłał?

– Nie. Oddawałam mu twoje meldunki, a w jaki sposób przekazywał je do radiostacji, nie wiem. Ale zdarzyło się kiedyś, że dał mi adres i hasło… Może coś nawaliło? Ten chłopak mieszkał na Pradze w pokoiku za warsztatem szewskim. Miałam zapytać o Tadka. Spotkaliśmy się kiedyś wieczorem i poszliśmy na herbatę. Trochę się do mnie zalecał… Śmieszne! Wbrew zasadom konspiracji…

– Wiesz o punkcie zapasowym?

– Nie.

Z pewnością mówiła prawdę.

– „Aptekarz" nie wspominał?

– Nigdy.

– I jeszcze jedno – powiedział. – Czy kiedykolwiek…

– Wypij herbatę i coś zjedz – przerwała.

– Za chwilę. Czy kiedykolwiek mówił ci „Aptekarz" o nowym radiotelegrafiście?

– Ludwik… mówił niewiele. Wiesz zresztą, że byłam u niego tylko raz, po śmierci Tadka. Kazałeś mi przerwać kontakty i nie wiem, co on myśli… To okrutne. Powiedział, że jest nowy człowiek przysłany stamtąd.

– Powiedział: „stamtąd"?

– Tak.

– Jakie hasło obowiązuje teraz u „Aptekarza"?

Spojrzała na niego z pewnym zdziwieniem. – „Mam receptę od doktora Wibery. To lek, o który pytał już telefonicznie". I odpowiedź: „Wiem. Udało mi się dostać. Ta dawka jest nieco mocniejsza". „Uprzedzono mnie". Wyrecytowała to wszystko bardzo szybko.

– Byłaś kiedyś w aptece, gdy ktoś zjawił się z tym hasłem?

– Tak – szepnęła.

– Kto?

– Mężczyzna w średnim wieku, nieco toporny. Wręczył „Aptekarzowi" receptę…

– Czy mówi ci coś nazwisko „Toczek"?

– Nie. Kto to jest?

– Ktoś już aresztowany…

– Przecież – powiedziała – my musimy go ostrzec. Wiedział, że chodzi o „Aptekarza".

– A radiotelegrafista – ciągnęła. – Chcesz ich zostawić Niemcom? Teraz, gdy już wiedzą? A ten… zapasowy?

– Nic nie zrozumiałaś – szepnął Kloss. – Nikogo nie możemy ostrzec, bo nie mamy żadnej pewności. Musimy ciągnąć…

– Grę! – Wymówiła to słowo niemal z pogardą. Ale my nie gramy w ciemno, a Ludwik myśli, że wszystko jest w porządku.

– Powinien się zastanowić, dlaczego ty się nie zjawiasz…

– Ja… – szepnęła – telefonowałam do niego. Kloss zerwał się z krzesła.

– Prosiłem cię…

– Nie mogłam inaczej… Powiedziałam, że jestem chora, ale nie potrzebuję pomocy… Chyba…

– Zrozumiał, że coś nie tak?… On wie, gdzie ty mieszkasz?

– Wie.

– Jesteś tu po raz ostatni. Jeśli już nie jest za późno… Wrócisz od „Bartka" i wyjedziesz na wieś, do tej swojej ciotki pod Grójec…

– Mogę zamieszkać u Alicji na Sniadeckich. Ona znowu wyjeżdża, do Krakowa i… – Wydawała się teraz posłuszna.

Kloss zgasił światło i otworzył okno. Podwórze-stud-nia było puste. „On by o mnie nic nie powiedział. W żadnej sytuacji" przypomniały mu się słowa Krystyny. Czy jest jeszcze coś, czego o niej nie wie?

Usiadła na tapczanie. Wydawała się bardzo bezradna. Nie podniosła oczu, gdy podszedł do niej.

– Zostaniesz? – zapytała cicho. – Zostań! Przecież nic nie musisz mówić. Nic, zupełnie nic…

3

Oczekiwanie jest najgorsze. Krystyna wyjechała rannym pociągiem lubelskim, a Kloss rozpoczął działania przygotowawcze.

Z Lipowskym, agentem, który miał grać rolę J-23, spotkał się już w konspiracyjnym mieszkaniu na Wilczej. Był istotnie podobny do Toczka, dłoń, gdy podawał ją Klossowi, miał nieco wilgotną, a odznaczał się pewnością siebie budzącą od razu niechęć.

– Proszę mi wierzyć, panie oberleutnant, że nie nawalę. Znam dobrze Polaków. Będę takim

J-23 jak prawdziwy. W Bydgoszczy przed wojną byłem urzędnikiem magistrackim, należałem do OZON-u i jak zobaczyli mnie w mundurze SS, nie chcieli uwierzyć…

Kłos s w milczeniu wysłuchał tych przechwałek, a potem chłodnym tonem udzielał instrukcji. U „Aptekarza" rzekomy J-23 zjawi się dopiero wówczas, gdy otrzyma od Klossa sygnał. „Aptekarz" powinien, jeśli wszystko dobrze pójdzie, dać mu adres, pod którym spotka wysłannika polskiej centrali. I co wieczór ma się meldować tu, na Wilczej, i składać relacje.

– Nabraliśmy tych Polaków koncertowo – powiedział Lipowsky i usprawiedliwił się natychmiast. – Wiem, że pan oberleutnant zna polski, a oni tak mówią…

Kloss nie słuchał. Rozważał ciągle podstawowe pytanie: „Kto?" Od kogo von Gerollis ma się dowiedzieć, że wysłannik centrali już przybył? Od „Aptekarza"? Lipowsky mógłby się wtedy u niego nie zjawiać. Znacznie bardziej podejrzany wydał mu się punkt zapasowy. Miał szczęście, że nigdy z niego nie korzystał. Znał hasło, wiedział, że jest to gabinet lekarski i że człowiek, który tam pracuje, należy do najbardziej doświadczonych. Dlatego zapewne wysłannika z centrali skierowano do niego, a nie do „Aptekarza"… Kto jeszcze wchodził w rachubę? Jakimi łącznikami rozporządzały oba punkty? A radiotelegrafista? Człowiek „stamtąd". Kiedy go przerzucono? Najważniejszy był teraz kontakt z „Bartkiem" i niczego nie można było przedsięwziąć przed powrotem Krystyny. Należało natomiast wykonywać ściśle polecenia von Gerollisa. Major przydzielił Klossowi doświadczonych, mówiących po polsku, wywiadowców, którzy mieli obserwować aptekę, gabinet lekarski na Targowej i radiostację, mieszczącą się teraz w piwnicy na Wolskiej. Cała organizacja była pod kontralą Gerollisa i Kloss zdawał sobie sprawę, jak trudne i ryzykowne jest każde, dające się wyobrazić, przeciwdziałanie.

Nie spieszyć się, myślał, zachować zimną krew. Jeśli Krystyna dotarła do „Bartka", centrala już wie, że każda informacja stąd może pochodzić od wroga. Gerollis nikogo nie zamknie, póki nie ustali, z jakim zadaniem przyjeżdża wysłannik. Nie wolno dopuścić, żeby ustalił, trzeba mu więc podpowiedzieć nieprawdziwe. Jakie? Myślał o tym ciągle słuchając raportów wywiadowców, oglądając robione z ukrycia fotografie osób odwiedzających aptekę i gabinet lekarski, które wydały się szpiclom podejrzane. Myślał o tym także podczas rozmów z Gerollisem.

Major był pewny siebie i całkowicie spokojny o wynik akcji.

– Kneisel – powiedział – przygotowuje już meldunki, które J-23 przekaże „Aptekarzowi".

– Mam ciągle wątpliwości – rzekł Kloss – czy „Aptekarz" się nie zorientuje…

– Nie podoba się panu Lipowsky? – zapytał major.

– Jest niezły – mruknął Kloss. – Ale skąd pewność, że „Aptekarz" nie widział nigdy J-23! Jeśli porozumiewał się z nim za pośrednictwem łącznika, musi to wzbudzić jego podejrzenia…

– Łączniczka mogła zachorować – oświadczył major powtarzając dokładnie to, co Krystyna powiedziała w telefonicznej rozmowie z „Aptekarzem". I mówił: „łączniczka!" – Mamy też – dodał natychmiast – także inne sposoby dotarcia do nich.

Jakie? Milczał, a von Gerollis zaproponował filiżankę kawy. Kawa była jego pasją i właściwie tylko u niego można było wypić prawdziwą. – Pan ma do mnie pretensję, oberleutnant – rzekł – że nie wprowadzam pana we wszystkie szczegóły. To stara i wypróbowana metoda. Pańskie obserwacje będą dla mnie dzięki temu wartościowsze. Będzie pan z równą starannością obserwował wszystkich.

– Być może – mruknął Kloss.

– Ich wysłannik jeszcze nie przybył – ciągnął von Ge-rollis. -Jak pan sądzi, jakie ma zadanie? Tylko sprawdzenie siatki? Akcję dywersyjną? Od paru lat interesuje mnie sprawa, którą zajmowałem się jeszcze w trzydziestym dziewiątym… Dokumenty polskiej dwójki. Wie pan, że część udało mi się znaleźć… Sądzę, że mogli je ukryć w rozmaitych miejscach. I nie tylko my ich szukamy…

Dokumenty dwójki! Nie nazbyt naiwne! Dlaczego nie pomyśleli o tym dotychczas? Na przykład: raporty wywiadowcze sprzed Września… Buchalteria… Wykazy sum przekazywanych agentom działającym na terenie Niemiec… Można by wprowadzić sporo zamieszania. Czy istnieje taka szansa?

Kloss miał w Warszawie jeden kontakt, o którym nie wiedziała nawet centrala. Przynajmniej dotychczas nie meldował. Stary pracownik dwójki, specjalista od produkcji wszelakich dokumentów; ukrywający się pod cudzym nazwiskiem, nie związany z konspiracją. Był jego dalekim krewnym, przyjacielem ojca, a Janek wyciągnął go kiedyś z łapanki na Marszałkowskiej. Nie powinien był tego robić, ale widok starego człowieka, kulącego się z przerażenia pod wzrokiem żandarmów, skłonił go do działania, zanim zaczął myśleć. „Ten człowiek jest mi potrzebny" – powiedział. Potem tego żałował, wiedział przecież, że nie wolno mu podejmować takiego ryzyka, ale stary człowiek o nic nie pytał i zachowywał się tak, jakby widok Hansa Klossa w mundurze uważał za rzecz całkowicie normalną. Mieszkał na Mokotowskiej, niedaleko Wilczej i Janek wybrał się do niego po cywilnemu, na Wilczą, do konspiracyjnej kwatery Abwehry nie przychodził zresztą nigdy w mundurze. Pili cienką herbatę, siedząc w pokoju pełnym książek i starych fotografii.

– Zajmuję się czasem retuszem fotografii – mówił stary człowiek – a niekiedy… – Machnął ręką. – Trzeba z czegoś żyć.

Gdy Kloss wyłuszczył, o co mu chodzi, pan Henryk, bo tak się teraz nazywał i nosił nazwisko Szmidt, wstał i drobnym kroczkiem spacerował po pokoju. – Żeby wiarygodnie… – mruknął. – Można wiarygodnie, choć autentyczni specjaliści… Niezły pomysł… W dwójce było zbyt dużo biurokracji… Ja się bałem tych notatek chowanych nie wiadomo po co… Wiesz, że części nie zdążyli spalić. Kto mógł, to wynosił, więc mogło się zdarzyć… Przestępstwo, cholera… Tylko musisz mi podać trochę nazwisk… Niech poprzesłuchują… Nie chcę wiedzieć, dla kogo pracujesz… Nic mnie to nie obchodzi… Nic mi nie mów… Dobrze by było wypić coś mocniejszego.

Kloss był na to przygotowany.

4

Umówił się z Krystyną, że natychmiast po powrocie wystawi w witrynie Zakładu Fotograficznego na Piwnej zdjęcie dziewczyny w krakowskim stroju. I między czwartą a szóstą codziennie będzie czekała zastępując stryja. Zdjęcie pojawiło się dopiero po pięciu dniach. Stanął przed wystawą i wreszcie odzyskał spokój. Więc Krystynie się udało! Teraz wyśle ją natychmiast na wieś i wyłączy z tej gry… Przez szybę widział wnętrze zakładu. Dwóch niemieckich żołnierzy odbierało właśnie zdjęcia. Oglądali je, wybuchali głośnym śmiechem, a któryś z nich poklepał Krystynę po ramieniu. Wreszcie wyszli i przemaszerowali przed Klossem krokiem defiladowym.

– Przygotowałam już zdjęcia pana oberleutnanta – rzekła Krystyna, gdy wszedł i uśmiechnęła się. Spojrzała na ulicę przez szybę wystawową, a potem wywiesiła na drzwiach kartkę z napisem „Chwilowo nieczynne". Wciągnęła Klossa do ciemnego pomieszczenia. Na kanapce siedziała kobieta niewiele od niej starsza, o jasnych, gładko uczesanych włosach. Stanął, zaskoczony, na progu.

– To jest wysłannik centrali – zaczęła Krystyna, a kobieta podeszła do Klossa. – Porucznik Wanda – rzekła. -Przynoszę ci pozdrowienia od Niemojewskiego.

– Dziękuję Wackowi – rzekł mechanicznie Kloss. -Moje podwórze jest czyste jak dawniej.

– Wiem już wszystko albo prawie wszystko – rzekła Wanda. Głos miała cichy i oschły. Od razu odniósł wrażenie, że należy do kobiet ceniących słowa. – Wczoraj otrzymaliśmy decyzję: podjąć grę z Niemcami.

Kloss usiadł na wąskim krzesełku i zapalił papierosa.

– Jak to rozumiesz?

– Powstaje możliwość dezinformacji przeciwnika, która w tej chwili może mieć istotne znaczenie. – Odniósł wrażenie, że powtarza niemal dosłownie polecenia centrali. – Będą żądali – po raz pierwszy coś w rodzaju uśmiechu przecięło jej twarz – od J-23 informacji, które powinny zdezorientować Niemców, co do kierunku zamierzonego natarcia.

– Rozumiem – powiedział Kloss.

– To oczywiście nie wszystko – ciągnęła. – Należy za wszelką cenę zdemaskować zdrajcę. O momencie przerwania gry musimy decydować sami.

– To też rozumiem – powtórzył, choć sam, nie wiedząc dlaczego, czuł, że te decyzje wywołują w nim wewnętrzny, niechciany opór. Przecież po to są w końcu, żeby walczyć, a jeśli to niezbędne – ginąć. -Jak to sobie wyobrażasz praktycznie?

– Ja muszę wykonać zadanie, jakie mi powierzono.

– Jakie to zadanie?

Chwilę milczała. – Mam rozkaz poinformować ciebie, ale tylko ciebie. Krysia wstała.

– Ja pojmuję – rzekła cicho – że nie powinnam zbyt dużo wiedzieć. Szczególnie teraz, gdy mam taką… ważną rolę.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– W Warszawie – powiedziała Wanda, gdy Krysia już wyszła – w każdym razie najprawdopodobniej w Warszawie, ukrywa się profesor Borecki, który pracował przed wojną nad problemami samosterowania rakiet. To pionierskie próby. Mam go stąd zabrać, rozumiesz? A dlatego ja – dodała – że byłam jego uczennicą i asystentką na politechnice. Wiem, gdzie go szukać, i może wiem, jak go przekonać.

– Mieszkałaś w Warszawie?

– Moi rodzice pochodzą z Łucka i tam zastała mnie wojna. Brałam udział w ruchu w Warszawie… W czterdziestym zostałam aresztowana, wywieziona do łagru. – Zwolniono mnie po wybuchu wojny i trafiłam tam, gdzie powinnam być, do Polskiego Wojska. Uznano, że nadaję się do tej roboty…

„Nadajesz się" – pomyślał. – „Jesteś ostrożna i chłodna".

– Więc jak to sobie wyobrażasz? – powtórzył pytanie.

– Nie ja, centrala. Aprobowano także moje pomysły. Krysiu! – zawołała – możesz wracać. – Więc Krystyna zjawi się w punkcie zapasowym jako łącznik, zamiast mnie.

Zerwał się z krzesła.

– Czy zdajecie sobie sprawę…

– Omówiłyśmy to już dokładnie – rzekła Krystyna. -Spodziewałam się twojego oporu…

– To jest decyzja – powtórzyła sucho Wanda. – Poinformowano mnie, że Krysia nigdy nie była w punkcie zapasowym…

– Nie wiemy, kto zdradził. Nie wiemy, czy donosiciel nie widział Krysi, choćby u „Aptekarza". Ryzyko jest zbyt duże!

– Będzie się kontaktowała wyłącznie z tym niemieckim szpiclem odgrywającym rolę J-23. Jeśli Abwehra postanowi dokonać aresztowań, ty powinieneś wiedzieć przynajmniej parę godzin wcześniej.

– A jeśli Gerollis mnie nie poinformuje…

– Mało prawdopodobne – rzekła Wanda. – Będziesz przecież kontrolował robotę agentów. „Bartek" przydzielił nam zdolnego chłopca, który kursuje ciężarówką z Lublina do Warszawy. Teraz będzie w Warszawie; pracuje w niemieckim przedsiębiorstwie…

Kloss spacerował po pokoju. Chłodno rozważał sytuację. -Należało znaleźć jakąś inną, nie znaną tutaj dziewczynę – mruknął.

– Nie było wyboru. Nikogo, kto by się nadawał.

– A ty – zwrócił się do Krysi – chcesz podjąć się tej roli?

– Tak.

– Tak! Tak! Pachnie mi to amatorszczyzną -burknął. – Mamy do czynienia z mądrym ł chytrym wrogiem…

– Nie przeceniasz ich? – zapytała Wanda. A potem nagle nieco innym tonem: – Przecież ja rozumiem, ale jeśli sama nawiążę kontakt z tym… J-23, nigdy nie znajdę Boreckiego… Ty musisz wymyśleć jakieś zadanie, które ma rzekomo wykonać wysłannik centrali.

– Już wymyśliłem – mruknął Kloss i powiedział, co przygotowuje.

– A ten dwójkarz to pewny człowiek? – zapytała Wanda.

– Fachowiec – rzekł Kloss. – Nasza dwójka była dobrą szkołą.

Wydawało się, że Wanda chce coś powiedzieć, ale milczała.

Sporo należało uzgodnić. Postanowiono, że Wanda zamieszka na Śniadeckich, u przyjaciółki Krysi, która właśnie wyjechała z Warszawy. Kwaterę Krysi, jako wysłannika centrali, musi wyznaczyć lekarz z punktu zapasowego. Kontakt z Wandą mógł być więc łatwy, natomiast Krysia, od momentu nawiązania kontaktu z rzekomym J-23, będzie pod nieustanną obserwacją agentów Abwehry. Ściślej: agentów, którzy będą składać meldunki Klossowi. Sam przed sobą nie chciał przyznać, że jednak fascynowała go ta gra; jej podwójność kryła w sobie mnóstwo pułapek. Jak ich uniknąć?

– Pamiętajcie – powiedział – że oszukujemy nie tylko Niemców. Oszukujemy tych członków siatki, którzy pracują uczciwie i nie domyślają się, że działają pod okiem Abwehry.

– Myślę o Ludwiku – szepnęła Krysia.

– Czy możemy inaczej? – zapytała Wanda. – Czy w pracy wywiadu możesz kierować się jakimikolwiek sentymentami lub względami moralnymi?

– Istnieją – rzekł Kloss – takie słowa jak lojalność… Oświadczam ci, że w momencie, gdy zdemaskuję zdrajcę i uznam, że ryzyko jest zbyt duże, zwinę siatkę, zanim Gerollis… W każdym razie – dodał – zrobię wszystko, by tak właśnie uczynić.

– Jak? – szepnęła Wanda.

– Jeszcze nie wiem – mruknął. – Trzeba pamiętać, że w takiej grze nie wszystko można przewidzieć. A ty -zwrócił się do Krysi i znowu ogarnęła go złość, że musiał zgodzić się na powierzenie jej takiego zadania – pamiętaj, że będziesz nieustannie śledzona. A ja muszę mieć z tobą kontakt; to bardzo trudne. – Znowu spacerował po pokoju. – Posłuchaj: dam ci numer mieszkania Abwehry na Wilczej. Musisz go zapamiętać; jeśli będziesz pewna, że ich zgubiłaś, a mnie to potwierdzi meldunek agenta, pójdziesz do swego mieszkania na Hożej. I ja tam przyjdę.

– Zbyt ryzykowne – powiedziała Wanda. – Jeśli zdradza „Aptekarz", mieszkanie jest pod obserwacją.

– Ludwik nic by nie powiedział o mnie – powtórzyła Krysia.

– Za każdą naiwność trzeba płacić. – Wanda wyjęła z torebki paczkę rosyjskich papierosów.

– Błąd – rzekł Kloss. – Zniszcz je natychmiast. Albo -szepnął – daj Krysi… Niech poczęstuje nimi Lipowsky'ego.

5

Pojechała na Targową późnym popołudniem, z lekką walizką w ręku, tak jak kazał jej Kloss. Pakowali tę walizkę razem, a Janek oglądał uważnie każdy przedmiot, każdą szmatkę… Lipowsky, tłumaczył, na pewno znajdzie możliwość przejrzenia jej rzeczy. Nic nie powinno budzić podejrzeń, oczywiście, nie powinno być niczego rosyjskiego, ale doskonałość także bywa podejrzana. Warto więc, na przykład, zachować kratkowany zeszyt, który może pochodzić stamtąd. Także notes. Oczywiście: żadnych notatek, ale jednak… godziny odjazdu pociągów z Warszawy do Lublina i Zwierzyńca. Zbyt nachalne? Nie… zupełnie prawdopodobne. Przyjechałaś o godzinie 15.30, pociąg spóźnił się w stosunku do rozkładu… Sprawdź to na dworcu.

Sprawdziła na Wschodnim i tutaj, tak jak jej polecił, wsiadła do tramwaju. Przejechała przystanek, na którym powinna była wysiąść, i szła powoli piechotą, w tłumie gęstym tego lata na Targowej, przystając przed wystawami. Rozejrzała się dookoła wchodząc do bramy, do której przytwierdzona była tabliczka „Dr Andrzej Sieradzki. Choroby wewnętrzne, przyjmuje od 13 do 18". Czuła mocne bicie serca wchodząc na drugie piętro. Kim jest ten lekarz? Gdybyż mogła wierzyć, że to nie on informował Gerollisa!

Drzwi były otwarte. Weszła do poczekalni, ciemnawej, źle oświetlonej; siedziała tu tylko starsza kobieta z robótką w ręku. Pracowicie dłubała szydełkiem i nie podniosła nawet oczu. Jak powinna zachowywać się dziewczyna „stamtąd", myślała ciągle Krysia. Tajemniczo? Szczerze? Z niepokojem? Z zaufaniem? Może właśnie nie należy okazywać zbytniego zaufania?

Gabinet lekarski opuścił starszy mężczyzna i na progu stanął doktor Sieradzki. Niski, dość otyły; biały fartuch miał rozpięty, a grube okulary opadały mu na nos. – A, pani Białowiczowa – powiedział. – Znowu babcię bolą nerki? Chodź, babciu, zobaczymy.

Głos miał przyjemny, nieco ochrypły. W jego powierzchowności nie było nic, co mogłoby go kojarzyć z pracownikiem wywiadu.

– A pani nigdy jeszcze me widziałem – zwrócił się do Krysi. – Trzeba będzie trochę poczekać, babcię muszę zbadać dokładnie.

Więc czekała. Nikt więcej nie przychodził, widać doktor Sieradzki nie miewał zbyt wielu pacjentów. Postanowiła, że nawet zupełnie sama będzie zachowywać się tak, jak dziewczyna „stamtąd". Z ogromnym zainteresowaniem zaczęła więc przeglądać rzucone byle jak na stolik numery „gadzinówki". Przypomniała sobie, z jakim zdziwieniem Wanda słuchała informacji „Bartka" o sytuacji w Polsce. Oni tam nic o nas nie wiedzą, pomyślała. Jak będzie wyglądała Polska potem? I natychmiast przyszło jej do głowy, że zapewne nigdy tego nie zobaczy.

Starsza kobieta opuściła wreszcie gabinet. Krysia wzięła swoją walizkę i weszła do niewielkiego pokoju. Doktor Sieradzki siedział przy małym stoliku i notował coś pilnie.

– Rozbierz się, dziecko – mruknął – i zaraz pogadamy. Stała dalej na progu, wtedy spojrzał na nią i poprawił okulary. Wyrecytowała hasło. Podwójne.

– Doktor Górski prosił pana o konsultację. Przynoszę pozdrowienia od Niemojewskiego. Zerwał się z krzesła.

– Dziękuję Wackowi za pozdrowienia – wychrypiał. – Moje podwórze jest czyste jak dawniej. -I roześmiał się. – Mój Boże, dziecko, czekaliśmy na ciebie… ale do głowy mi nie przyszło, że to będzie młoda dziewczyna.

– Jestem porucznik Wanda – powiedziała Krysia.

– Już porucznik! Kiedy przyjechałaś? Dzisiaj, pociągiem… „Bartek" powinien ci dać obstawę… Nie dał? Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Było dwóch chłopaków – rzekła wreszcie – i pojechali z powrotem.

– A ty znasz przynajmniej Warszawę? To dla ciebie musiał być szok: zobaczyć Polskę pod okupacją… Ale pogadamy później…

Był bardzo ruchliwy i ciągle mówił. Zamknął drzwi poczekalni… „już nikogo dzisiaj" i wprowadził ją do sąsiedniego pokoju, który był jednocześnie stołowym i salonem. Nad starą kanapą wisiał portret kobiety, która kiedyś musiała być bardzo ładna. Duże ciemne oczy, niemal żywe, wydawały się smutne i zmęczone. – To moja żona – powiedział cicho. – Parę miesięcy przed śmiercią. Może lepiej… – I natychmiast zaczął się krzątać, posadził Krysię na krześle, z kredensu wyciągał kieliszki, talerze, butelkę, pobiegł do kuchni, oświadczając, że on sam, że żadnej pomocy… Przyniósł jajecznicę, kiełbasę, świeże wiejskie masło.

– Pacjenci – oświadczył rozlewając wódkę i z przyjemnością przyglądał się, jak jadła. A ona jadła, choć wcale nie była głodna, ciągle tylko myśląc, czy zachowuje się właściwie i czy to możliwe, żeby ten człowiek…

– Musisz mi opowiedzieć, jak tam jest, jak nasze wojsko, ale to potem. Nie gniewaj się, jestem ciekawy, wszyscy jesteśmy cholernie ciekawi i czekamy. Czy możesz sobie wyobrazić, jak bardzo niecierpliwe jest już nasze czekanie… Każdy robi, co może, żeby przyspieszyć…

Ty myślisz pewno, że ja trochę wbrew zasadom konspiracji. Masz rację. Czasem mnie śmieszą te hasła, te kryptonimy… Nie mogę ze śmiertelną powagą… Nie, żebym się nie bał. Wszyscy się boją, dziecko, ale ja zawsze miałem szczęście… Widzisz, mój ojciec siedział przed wojną, a ja kończyłem medycynę i już konspiro-wałem. Tak… Taka była we mnie pewność, że trzeba przebudować świat. Przypomniała sobie styl Wandy.

– To miłe – rzekła – że mnie… doktorze – i zawahała się – przyjmujesz tak ciepło. Chciałabym jednak przejść do rzeczy.

– W porządku, poruczniku – uśmiechnął się. – Dokument dla ciebie będzie przygotowany w ciągu jutrzejszego dnia. Sądziliśmy, że to będzie mężczyzna, i stworzyliśmy już legendę: mój kuzyn, volksdeutsch z Krakowa. Będzie kuzynka. Na czwartym piętrze jest pokoik, który zajmowała moja pacjentka. Ona spędzi sporo czasu w szpitalu… jeśli w ogóle wróci. Zostawiła mi klucze. Tak będzie najbezpieczniej…

– Najbezpieczniej – powtórzyła machinalnie. – A kontakt?

– Wiem. Czy poinformowano cię?…

– Poinformowano mnie o wszystkim, co powinnam wiedzieć – oświadczyła sucho.

– Nie znam człowieka – powiedział – który powinien się do ciebie zgłosić. Zawiadomię, że jesteś. Hasło i miejsce ci podam. – On też umiał być ścisły i rzeczowy.

– Mam poważne zadanie do wykonania i muszę je wykonać.

Nie zapytał, jakie. Wydawało się Krystynie, że ogląda ją jak jakiś szczególny okaz.

– To był dla ciebie szok? – powtórzył.

– Warszawa?

– Tak. Jesteś chłodna i opanowana.

– Nie głaskano mnie – mruknęła. Starała się ciągle naśladować Wandę. – Więzienie, obóz, potem wojsko. Siedziałam przez pomyłkę.

– Pomyłkę! – powtórzył. – Oczywiście, że przez pomyłkę. Sądzę, że wykonasz swoje zadanie.

Usłyszeli dzwonek. Dwa razy, przerwa i trzeci, urywany. Doktor podszedł do okna i zdjął z parapetu duży porcelanowy wazon. Dopiero teraz zauważyła, że tam stał.

– Posiedź tutaj… To gość, na którego czekam. Przyjmę go w gabinecie.

Ogarnął ją ostry niepokój. A może to Ludwik – „Aptekarz"? Nie przemyśleli jednak takiej możliwości. Zbliżyła się cicho do drzwi; klucza nie było w zamku, mogła widzieć. Nie, to nie był Ludwik; młody mężczyzna o bujnej czuprynie. Pociągła, sympatyczna twarz, mify głos. Widziała, jak doktor z aparatu do mierzenia ciśnienia wyjmuje jakieś karteluszki.

– Są nowe zlecenia – usłyszała głos mężczyzny. – Przekaż je. Centrala pyta, czy zgłosił się łącznik.

– Tak – rzekł doktor z pewnym wahaniem – zgłosiła się łączniczka.

Wydawało się Krystynie, że młody mężczyzna się zdziwił. Ona też; przecież centrala wiedziała, że to jest kobieta. Dlaczego nie zapytano po prostu o Wandę?

– Przekażę „Aptekarzowi" – rzekł mężczyzna.

– Sam to zrobię – powiedział doktor. – Ty powinieneś jak najrzadziej bywać w aptece.

– W porządku – roześmiał się młody mężczyzna. – A ładna chociaż?

– Tak – powiedział doktor. – Ładna.

Odskoczyła od drzwi. Co zrobiłaby Wanda? Właściwie powinna mieć broń; musi zażądać, Janek powinien jej dostarczyć.

– Kto to był? – zapytała, gdy doktor wszedł do pokoju. Może nie powinna pytać.

Wahał się. – Radiotelegrafista – rzekł wreszcie. – Bardzo dzielny chłopak. Czasem myślę – mruknął – że nie nadaję się do tej roboty.

– Tacy, którzy się nie nadają – rzekła – bywają czasem najlepsi.

6

Major von Gerollis dał sygnał. Od kogo się dowiedział, że łączniczka już się zgłosiła? Kloss stał przy oknie mieszkania Abwehry na Wilczej i obserwował ulicę. Lipowsky poszedł do „Aptekarza" i powinien niedługo wrócić; telefon milczał. Był mu teraz niezbędnie potrzebny kontakt z Krystyną. Szmidt dostarczył już papiery, które wykonał z właściwą sobie pomysłowością i starą metalową skrzynkę wyglądającą istotnie tak, jakby sporo czasu leżała w ziemi. Parę raportów, parę pism, które niewiele znaczyły i wykaz sum pobieranych przez aeentów w Niemczech. Podał nazwiska kilku oficerów gestapo i Abwehry; wśród nich generała von Rundta, który wsławił się rozstrzelaniem polskich jeńców pod Kockiem. Generał Rundt będzie miał sporo kłopotów; był teraz na froncie wschodnim, jego dywizję solidnie przetrzepano. Pomyślał, że byłoby nieźle, gdyby Krysia powiedziała Lipowsky'emu, że będzie próbowała nawiązać z nim kontakt. A może to już zbyt wiele grzybów w barszczu?

Skrzynkę zakopał nad ranem nie opodal samotnie stojącej willi w Wesołej. Wiedział, że było to niegdyś jedno z mieszkań utrzymywanych przez dwójkę. Zmęczyła go ta wyprawa. Nie przestawał dręczyć lęk, czy Gerollis kazał go jednak śledzić. Czy uczyniłby to na jego miejscu? Czy istniały jakiekolwiek przesłanki, by podejrzewać Klossa? Do Wesołej pojechał pociągiem, noc spędził w lesie i dopiero rano wrócił do siebie i założył mundur. Zatelefonował natychmiast do majora. Okazało się, że nie było powodów do obaw; von Gerollis nie poszukiwał go w nocy. Zadzwonił na Wilczą dopiero po paru godzinach. – Ruszamy – powiedział.

Lipowsky się nie zjawiał. Na ulicy nie dostrzegł niczego podejrzanego. Z zakładu fryzyjerskiego naprzeciwko wychodził młody człowiek o bujnej czuprynie. Klossowi wydało się, że widział już kiedyś tę twarz.

Zadzwoniono do drzwi. Na progu stał von Gerollis po cywilnemu. Denerwuje się, pomyślał Kloss. Jeśli denerwuje się, to „Aptekarz"…

– Nie ma go jeszcze? – zapytał major.

– Czekam – zameldował Kloss.

Gerollis usiadł ciężko na krześle. – To decydująca chwila, oberleutnant – rzekł. – Odniesiemy wielki sukces. Już odnieśliśmy. Zlecenia, które ich centrala przekazuje dla J-23, wskazują na kierunek letniego natarcia bolszewików. To bardzo ważne. Oberkommando zostało poinformowane.

Twarz Klossa była nieruchoma.

– Cieszę się, panie majorze.

– Jest w tym także pański udział, Kloss – rzekł von Gerollis. Ile kosztuje dezinformowanie wroga, myślał tymczasem Kloss. Ile nas może jeszcze kosztować?

– Zawsze doceniam przeciwnika – ciągnął major. – Czy sądzi pan, że Lipowsky się nie potknie?

– Jest dobry – rzekł Kloss.

– Jedno mnie dziwi – major był ciągle niespokojny. Nawet zapalił cygaro. – Nie ma pan kawy, Kloss?

– Znajdzie się filiżanka.

– Świetnie. Otóż jedno mnie dziwi: zadania, które daje ich centrala swemu agentowi J-23, wydają się przekraczać możliwości Toczka. Ten Toczek musiał mieć… kontakty z człowiekiem, który… służy w Wehrmachcie. I to w formacjach sztabowych. Albo też istnieje jeszcze jeden agent, o którym nie wiemy… Dlatego boję się o Lipow-sky'ego.

– Mnie też by to dziwiło – rzekł Kloss. – Ale nie mam dość danych, by rozważać ten problem. Jak głęboko penetrujemy ich siatkę?

– Mam jednego agenta – rzekł von Gerollis. Był bardziej niż kiedykolwiek skłonny do szczerości. – Ale tam też działają fachowcy… Więc mój…

W tej chwili zadzwoniono do drzwi. Major zerwał się z krzesła. Na progu stał von Lipowsky!

– Melduj! – zawołał Gerollis.

– Wszystko w porządku, panie majorze – rzekł Lipowsky. – Napisałem na recepcie, którą mu podałem, że moja łączniczka jest chora. Powiedziałem hasło. W aptece nikogo nie było, potem weszła jakaś stara kobieta. Poszedł na zaplecze i wrócił z paczuszką, którą wsadziłem do kieszeni.

– Dokładniej! – mruknął major. – Jak się zachował?

– Powiedziałem hasło, a on stał przez chwilę, jakby był bardzo zdziwiony. Potem wymamrotał odzew.

– Tylko odzew, czy jeszcze coś powiedział?

– Powiedział: „Miło mi cię poznać, choć…" I wtedy weszła ta stara kobieta.

– Daj paczuszkę.

Obaj z Klossem pochylili się nad nią. Zawierała proszki w opakowaniach z łacińskim napisem. Rozrywali je kolejno i wreszcie w jednym z nich znaleźli karteczki. Lipowsky tłumaczył tekst na niemiecki.

– To są już znane mi polecenia ich centrali – mruknął von Gerollis. – Więc istotnie Toczek miał je wykonać. Zajmiemy się nim potem.

Kloss poczuł, że z trudem panuje nad sobą. Ten człowiek z Arbeitsamtu miał płacić za niego.

Na oddzielnym karteluszku była informacja: – Kontakt z ł. Targowa 11. Czwarte piętro… 12.4-6. Hasło: „Pozdrowienia od Ludwika…".

– Znakomicie – rzekł Gerollis. – Znakomicie. – Natychmiast jednak spochmurniał. – Dlaczego się zdziwił?

Sądził, że J-23 wygląda inaczej? Nie zapytał o łączniczkę. Kloss, potrzebna nam ta łączniczka! U nich też obowiązuje blokada informacji… ale są bardziej gadatliwi. Bardziej gadatliwi, niż my.

7

Wysiadła z tramwaju na Krakowskim Przedmieściu. Postanowiła ich zgubić na Starówce; wiedziała: najpierw rozpoznać, potem zgubić. Rozpoznała wcześniej: jednego spotkała dwukrotnie na klatce schodowej, gdy schodziła do sklepiku na dole, drugi – wysoki blondyn, poszedł za nią do przystanku i wsiadł do tego samego tramwaju. Nie spodziewali się zapewne, że może wiedzieć, że będzie śledzona. Poszła powoli szerokim Krakowskim i skręciła na Podwale; rozważała pierwszą rozmowę z rzekomym J-23, rozpatrywała każdy szczegół. Czy gdyby nie wiedziała, rozpoznałaby w nim niemieckiego agenta? Nie była tego pewna. Grał dobrze. Postawny mężczyzna o poważnej twarzy. Zapukał punktualnie o czwartej, stanął na progu i powiedział hasło. Wprowadziła go do wnętrza, do małego pokoju pełnego kobiecych drobiazgów, wyszywanych makatek i szmacianych pajaców. Nie zadawał pytań, rozejrzał się tylko po mieszkaniu.

– Zazdroszczę ci – powiedział – że tam wrócisz. Ja już wytrzymuję z trudem.

– Każde z nas ma inne zadanie – powiedziała sucho. Nieco ją jednak bawiła ta gra. Myślisz, że mnie nabierasz, powtarzała sobie, a to ja panuję nad sytuacją. Czy naprawdę panowała? Siedzieli przy stole, nalewała herbatę, a wtedy on wyciągnął z kieszeni płaską butelkę koniaku.

– Wypijesz?

Wahała się. – Masz niemiecki?

– Przecież muszę u nich pracować. Chyba nauczyłaś się tam pić?

A nauczyłam się – mruknęła. Wypili. Starał się być miły. Pytał, czy ma pieniądze, przyniósł kartki żywnościowe… Zalecał ostrożność i jeśli zechce nawiązać łączność z kimś, o kim on nie wie, bo przecież nie musi wiedzieć wszystkiego, długo obserwować miejsce, gdzie chce się udać.

– Wiem wszystko, co powinnam wiedzieć – powtórzyła słowa Wandy.

Nie pytał o zadanie, jakie otrzymała, więc, wykonując polecenie Klossa, powiedziała mu sama, sucho i oszczędnie. – Te papiery – oświadczyła – jakaś część papierów dwójki, znajdują się w miejscu, które znam. Nie mogą w żadnym wypadku wpaść w ręce Niemców. Mam także polecenie, jeśli to będzie możliwe, nawiązać kontakt z generałem von Rundtem.

– Bardzo trudne – mruknął. Nie okazał zdziwienia. Czy Janek, myślała, nie zachowałby się tak samo? Zapytał tylko, kiedy chce udać się w to miejsce… Dał jej numer swego telefonu w Arbeitsamcie. – To nie jest na podsłuchu – powiedział. – Możesz zadzwonić zachowując się jak moja dziewczyna i powiedzieć, kiedy mam przyjść.

Dopiero, gdy odchodziła, szepnął: – Naprawdę chciałbym, żebyś była moją dziewczyną. – Nie wybuchnęła śmiechem. Po prostu udała, że nie słyszy.

Stała w uchylonych drzwiach, gdy odchodził. Zatrzymał się na drugim piętrze, przed drzwiami doktora. Była pewna, że tam się zatrzymał.

Wszystko to chciała opowiedzieć teraz Klossowi. Szła Podwalem i wiedziała, że za nią idą. Blondyn po drugiej stronie ulicy. Skręciła w Wąski Dunaj. Znała wszystkie przejściowe bramy na Piwnej i Nowomiejskiej. Tu, w zaułkach i podwórzach, była jak u siebie w domu, a oni nie mogli przecież zachowywać się zbyt ostentacyjnie. Z Szerokiego Dunaju na duże, zadrzewione podwórze, stąd na Nowomiejską i niemal biegiem do kościoła na Piwnej. Czy ksiądz Marian wypuści ją przez zakrystię? Był w kościele, siedział sam w konfesjonale. O nic nie zapytał, nie okazał zdziwienia. Po chwili była już na Jezuickiej. Rozejrzała się; ani blondyna, ani wysokiego bruneta nie było w pobliżu. Może to zbyt łatwe -pomyślała.

Kloss otrzymał najpierw meldunek agenta: zgubiliśmy ją na Starym Mieście. Prawdopodobnie jest w kamienicy na Piwnej, obserwujemy. Zrugał go straszliwie, używając najdotkliwszych niemieckich przekleństw. Nie odchodził od telefonu. I usłyszał wreszcie głos Krysi: – Czy to kawiarnia Pomianowskiego? Omyłka – mruknął.

Zbliżał się wieczór. A jeśli kamienica na Hożej jest obserwowana? Nie, to nieprawdopodobne, myślał. Wszedł do bramy. Stała już na progu, gdy wbiegał po schodach.

– Jesteś! – powiedziała z ulgą.

Otoczył ją ramieniem. – Mamy bardzo mało czasu -powiedział – i bardzo dużo do zrobienia.

8

Z porucznik Wandą spotkał się na Sniadeckich. – Mam kontakt z chłopcem od „Bartka" – referowała. Centrala wyraża podziękowanie za akcję dezinforma-cyjną. Ja mogę odlecieć za cztery dni.

– To znaczy: zadanie wykonane?

– Tak. Profesor Borecki wyraził zgodę. Znalazłam go tam, gdzie sądziłam, że go znajdę. Pojedziemy ciężarówką od „Bartka". On ma dobre papiery.

– Pojedziecie wszyscy – rzekł Kloss.

– Jak to: wszyscy?

– Zdecydowałem, że zadanie dezinformacyjne zostało wykonane. Nie uda się dłużej oszukiwać von Gerollisa.

– Centrala… – zaczęła.

– Ja znam sytuację, a nie oni -powiedział twardo.

– Wiesz, kto jest zdrajcą?

Kloss milczał chwilę. – Osiągnęliśmy bardzo dużo – mruknął. Wyciągnął z kieszeni niemiecką gazetę i wskazał notatkę na pierwszej stronie. Przeczytała: „Generał von Rundt zginął na posterunku w walce z bolszewizmem".

– To znaczy: uwierzyli?

– Uwierzyli we wszystko, choć wydaje się, że von Ge-rollis zaczyna mieć wątpliwości. Lipowsky pojechał z Krysią do Wesołej i znaleźli tę skrzynkę. Oczywiście ochraniali ich agenci Abwehry, moi agenci – uśmiechnął się – i był to niejako podwójny teatr. Krysia długo biedziła się nad planem, który kazałem jej narysować, kopali trzykrotnie zanim trafili na skrzynkę. Gdy wracali z Wesołej, wpadli na obławę na Dworcu Wschodnim. Agent Abwehry musiał polecić dowódcy żandarmerii, żeby ich przepuścili, a Krysia udawała, że nic nie zauważyła.

– Co się stało z dokumentami?

– Są u Krysi. Zostawiła Lipowsky'ego samego w pokoju, żeby miał czas je sfotografować. Fotografie znalazły się natychmiast na biurku Gerollisa. I widzisz rezultat.

– Więc dlaczego…

– Nie chcę kontynuować gry? Bo nie możemy tracić ludzi – powiedział ostro. – Bo jeśli tego nie zrobię, uczyni to Gerollis. Bo wystarczy, że zamęczyli Toczka.

– Nic nie powiedział?

– Nic – mruknął Kloss. – Ani słowa.

Zapadło milczenie.

– Więc kto jest zdrajcą? – powtórzyła pytanie Wanda. Kloss jakby nie usłyszał.

– Posłuchaj uważnie: ciężarówka powinna się znaleźć na Targowej dokładnie o godzinie, którą wyznaczę. Boreckiego powinnaś umieścić tutaj i nie wychodzić z domu. Zatelefonuję i podam ci tylko godzinę.

– Jak chcesz przerwać akcję?

– Mam pewien plan – rzekł. -Jest to plan bardzo ryzykowny, ale opiera się na jednej przesłance: na znajomości psychiki starego lisa Abwehry.

9

Czy istniało inne rozwiązanie? Każdy szczegół był ważny, a o powodzeniu decydowała precyzja wykonania. Nie wszystko jednak udaje się przewidzieć nawet w najdoskonalej zaplanowanej akcji. Rano Krysia, nie starając się nawet o zgubienie swojej asysty, pojechała do „Aptekarza". Kloss, urzędując na Wilczej, otrzymał natychmiast meldunek od swoich agentów. W tych decydujących godzinach udawało mu się zachować chłodny spokój. Agenci nie mogli jednak znać treści notatki, którą Krysia umieściła na recepcie wręczonej „Aptekarzowi". Wyobrażał sobie zdziwienie „Aptekarza". Czy domyślał się, że był śledzony? Czy domyślał się, że był podejrzewany? O czwartej po południu Krysia miała się spotkać u siebie z Lipowskym, trzy godziny wcześniej, o pierwszej, po zmyleniu agentów, powinna być na Hożej. Czy to się jej uda?

Nie próbowała już zgubić ich na Starówce. Pojechała na Kercelak i wśród straganów, w tłumie kupujących, sądziła, że ma największą szansę. Była tam przekupka, pani Marta, którą znała od lat. Ukryta za jej straganem obserwowała gorączkowe poszukiwania agentów. Pani Marta dała jej inną sukienkę, Krysia wciągnęła na głowę beret i gdy znalazła się na ulicy, wzięła rikszę. Była już przekonana, że zgubiła prześladowców.

Nie zauważyła, gdy wchodziła do bramy na Hożej, mężczyzny o gęstej bujnej czuprynie, którego raz już widziała przez dziurkę od klucza w gabinecie doktora.

„Aptekarz" przyszedł dziesięć minut później. Z notatki Krysi wiedział, że jest śledzony i wiedział także, jak zgubić prześladowców. Miał ogromne doświadczenie. Nie wszystko rozumiał, ale właściwie nie był zaskoczony. Nie omyliła go intuicja. Człowiek, który zgłosił się do niego jako J-23, był podstawiony. W siatce działał zdrajca. I on, „Aptekarz", pojmował, że był podejrzewany, choć wszystko buntowało się w nim na myśl, że Krysia mogła uwierzyć w jego winę, i przeklinał siebie samego, że wcześniej nie rozpoznał niemieckiego agenta. Powinien – po śmierci radiotelegrafisty. Po zniknięciu Toczka. „Nie ma przypadków" – powtarzał sobie. – „Nie ma przypadków. Zlikwidowali radiotelegrafistę, żeby…" Zbliżał się do bramy na Hożej i zobaczył go stojącego przy wystawie sklepiku z torebkami. Stał swobodnie, paląc papierosa, jak młody człowiek czekający na dziewczynę. Przygładził bujną czuprynę. „Aptekarz" zrozumiał: Krysia go nie zauważyła, pomyślał, Krysia go nie zna. Podszedł i radiotelegrafista go zobaczył.

– Nie powinniśmy tutaj… – zaczął. „Aptekarz" miał broń w kieszeni letniego płaszcza; dotknął jego pleców lufą. – Nie próbuj kawałów – powiedział. – Wchodzisz ze mną do bramy.

Radiotelegrafista rozejrzał się, ulica była pusta. – Zwariowałeś! – szepnął i ruszył posłusznie przed „Aptekarzem".

Krysia stała w uchylonych drzwiach.

– Wchodź! – mruknął „Aptekarz". Wyjął broń z kieszeni płaszcza. Krysia, zaskoczona i nierozumiejąca, zatrzasnęła drzwi.

– Siadaj i ręce na stół!

– Czy wyście oszaleli? – szepnął chłopak. – Czy wyście naprawdę oszaleli?

W tej chwili rozległo się pukanie. Krysia skoczyła do drzwi a radiotelegrafista pchnął z całej siły stół i runął na „Aptekarza". Broń potoczyła się po podłodze, ale mężczyzna o bujnej czuprynie nie zdołał jej dosięgnąć. W drzwiach stał Kloss. Wystrzelił dwukrotnie; pistolet z tłumikiem działał niemal bezgłośnie. Radiotelegrafista skurczył się i opadł na podłogę.

– I co teraz? – zapytał „Aptekarz". – Ty jesteś J-23, tak?

– Tak – mruknął Kloss i szybkimi ruchami przeszukał kieszenie mężczyzny. Znalazł legitymację Abwehry.

– Wiedziałem – rzekł. – Rozwiązania są zwykle najprostsze. Ten człowiek działał jako ich agent od wielu lat.

– I co teraz? – powtórzył „Aptekarz".

– Teraz – powiedział Kloss – mamy bardzo mało czasu.

– Zadzwonisz do Wandy – polecił Krysi i powiesz: „Godzina siódma". Wracasz do siebie i czekasz na Lipowsky'ego. – Wręczył jej kartkę. Tekst pisany był drobniutkimi literkami. – Lipowsky musi to u ciebie znaleźć. Zostaw go samego w pokoju, połóż kartkę w otwartej torebce…

– Uwierzy?

– Musi. Godzinę po wyjściu Lipowsky'ego odwołuję agentów.

– Co jest w tym tekście? – zapytał „Aptekarz".

Kloss nic nie odpowiedział.

10

Wszedł do gabinetu majora. Von Gerollis siedział przy biurku i palił cygaro. Wydawał się zadowolony. Czy będę umiał zagrać zdenerwowanego i przerażonego, myślał Kloss. Zagrał. Major spojrzał na niego, odłożył cygaro i zapytał: – Co się stało, oberleutnant?

– Byliśmy dezinformowani – powiedział Kloss. – To nie my! To wróg prowadził akcję dezinformacyjną! Major zerwał się z krzesła. Rzucił cygaro.

– Co pan powiedział?

– To niestety prawda! Oto co znalazł Lipowsky u rzekomego wysłannika ich centrali. I przetłumaczył: „Centrala dziękuje za skuteczną akcję dezinformacyjną. Rezultaty bardzo dobre. Von Rundt zlikwidowany przez gestapo. Wróg wprowadzony w błąd. Podziękowania dla Teodora i Krystyny".

– Kim jest Teodor? – szepnął major.

– Pański agent u nich. Pracował w rzeczywistości dla bolszewików.

– Radiotelegrafista – mruknął Gerollis. – A Krystyna?

– Rzekomy wysłannik centrali. Stwierdziłem jej tożsamość. U niej spotykała się z Teodorem. – Patrzył na von Gerollisa – Czy zachowa się tak, jak przypuszczał, czy dobrze zagrał?

Von Gerollis spacerował po pokoju. Szybkim, nerwowym krokiem.

– Słuchaj, Kloss – rzekł wreszcie zwracając się do niego „ty" – to dla nas kwestia życia i śmierci. Rozumiesz? Jeśli przyznamy się, że nasze informacje były fałszywe, że Rundt był niewinny, możemy pożegnać się z życiem. Ja – dodał – otrzymałem nominację na podpułkownika. – Usiadł przy biurku i ukrył twarz w dłoniach; trwał tak długo. Podniósł wreszcie głowę. -Jesteśmy odtąd – powiedział – związani ze sobą. Wiesz, co trzeba zrobić?

Kloss milczał.

– Wiesz – rzekł von Gerollis. – I ty to musisz zrobić. Z dwoma ludźmi, których potem… wyślemy na front. Zlikwidować wszystkich! Wszystkich! – krzyknął. – Lipowsky'ego także. Nie może zostać nikt, kto wie! I żadnych śladów.

Kloss patrzył na Gerollisa. Ten człowiek, myślał, już mu się nie wymknie. Spojrzał na zegarek i podszedł do telefonu.

– Odwołuję agentów – rzekł.

– Słusznie – mruknął Gerolłis. – "Zacznij od Lipowsky'ego. On wie najwięcej.

Dokładnie o godzinie dziewiętnastej do ciężarówki, która zatrzymała się na Targowej, wsiadło parę osób.

Wszyscy mieli dobre papiery niemieckiego przedsiębiorstwa.

O godzinie dwudziestej zginął agent Abwehry Lipowsky. Człowiek, który go zastrzelił na polecenie Klossa, był sprawnym wykonawcą. Nie wiedział, że już następnego dnia znajdzie się na froncie wschodnim.

Późnym wieczorem Kloss szedł pustymi ulicami Warszawy. Tak musimy walczyć, myślał. Podstępem na podstęp, śmiercią za śmierć. A potem może się uda zapomnieć.

Загрузка...