ŚCIŚLE TAJNE

1

Inżynier Erwin Reil pochodził z Hamburga. Wróżono mu świetną przyszłość naukową, profesor Lubbich proponował młodemu absolwentowi politechniki stanowisko asystenta w swym laboratorium, ale Reil wolał produkcję. Lubił wielkie zakłady, rozmach, sprawność, organizację; powtarzał słówko „nowoczesność" i w jego ustach brzmiało ono jak zawołanie bojowe. W trzydziestym ósmym roku zaczął interesować się problemami silników odrzutowych; natrafił na opory, był w końcu młodym, mało znanym inżynierem… Umiał jednak dotrzeć do kogo trzeba, a że dana mu była cnota cierpliwości – czekał na swój dzień, wierzył, że musi nadejść i gdy mu wreszcie zaproponowano kierownictwo nowych zakładów specjalnych w GG, zrozumiał, że trafił na swoją wielką szansę.

Umiał pracować; całymi dniami i nocami nie opuszczał fabryki mieszczącej się na przedmieściu sporego, polskiego miasta. Nie dostrzegał tego miasta i mieszkających tu ludzi; chciał tylko zdążyć dotrzymać terminu. Nie myślał właściwie ani o wojnie, ani o wielkości Trzeciej Rzeszy. Myślał o silnikach i o sobie.

Pojawiły się jednak trudności, pierwsze doświadczenia wypadły źle i wtedy Reil przypomniał sobie doktora Pułkowskiego. Słyszał o nim jeszcze przed wojną. Wymienił to nazwisko w rozmowie z wysokim funkcjonariuszem gestapo zaraz po objęciu dyrekcji zakładów. Tamten zapisał sobie coś w notesie i po trzech miesiącach zatelefonował. Mieli Pułkowskiego u siebie już od paru tygodni…

Inżynier Erwin Reil powiedział natychmiast, co o tym myśli.

– Należało przysłać go do mojej dyspozycji – wrzeszczał do słuchawki.

– Musieliśmy go przygotować – usłyszał i było to powiedziane takim tonem, że Reil zrezygnował z dyskusji. Funkcjonariusz gestapo poinformował go po prostu, kiedy dostarczą Pułkowskiego. Powiedział „dostarczą", jak mówi się o partii towaru albo przesyłce pocztowej.

Reil spojrzał na zegarek. Powinni niedługo już być. Odłożył rysunki techniczne i z przyjemnością zanurzył się w miękkim fotelu. Gabinet urządzony był wygodnie, w stylu nieco surowym, ale bez przesady. Prosta lampa na biurku, proste krzesła i ten fotel, którego poręcz Reil gładził właśnie delikatnie. Lubił meble, które sam projektował w wolnych od pracy chwilach – funkcjonalne i ładne.

Fräulein Krepke, starszawa Niemka z Besarabii, weszła do gabinetu i, poruszając się niemal na palcach, postawiła na biurku filiżankę kawy. Reil nie powiedział „dziękuję", nie spojrzał nawet na swoją sekretarkę. Nie cierpiał jej. Poruszała się wolno, była tępa i niesamodzielna. Była także brzydka. Reil przymknął oczy i pomyślał o Dance. Świetna dziewczyna! Gdy wyjeżdżał z Hamburga, powiedziano mu, że Polki patrzą niechętnie nawet na Niemców po cywilnemu, a te, które można mieć…

Dankę poznał przed paroma dniami: wyjeżdżał z zakładów po jeszcze jednym nieudanym doświadczeniu i zobaczył ją przed bramą fabryki. Była ładna i dobrze ubrana, znacznie lepiej niż inne dziewczęta w tym mieście. Zatrzymał samochód. Mówiła dobrze po niemiecku; wyjaśniła, że Arbeitsamt skierował ją tu do pracy. Lekkie skrzywienie ust… Więc przyszła, bo niby co innego mogła zrobić. Zaproponował, że ją odwiezie. Myślał, że się nie zgodzi, ale zgodziła się natychmiast. O nie, nie była fanatyczką. Zaprosiła go do siebie; mieszkała ładnie. Reil lubił takie mieszkanka, nie przeładowane drobiazgami, oszczędnie umeblowane, świadczące o dobrym guście.

Następnego dnia przyszedł po raz drugi.

Przyniósł kwiaty i butelkę koniaku. Kwiaty postawiła w wysmukłym wazoniku pod oknem, koniak pili siedząc na kanapie.

– Jesteś inna niż wszystkie polskie dziewczęta – powiedział Reil. -Ja rozumiem, dlaczego wy tak niechętnie przyjmujecie Niemców… Ale to polityka, ja nie zajmuję się polityką. Ty też nie, prawda?

Potwierdziła. Potem tańczyli i Reil, przytulając ją do siebie, pomyślał, że dobrze by mieć taką sekretarkę. Volkslistę jakoś by załatwił. Może mała ma babkę Niemkę, cokolwiek, dziesiątą wodę po kisielu…

Teraz myślał tylko o tym, jak pozbyć się starej Fräulein Krepke. Weszła właśnie znowu do gabinetu.

– Przyszli ci z gestapo – oświadczyła, nie zamykając drzwi za sobą.

– Mówiłem pani, Fräulein Krepke, że należy zamykać drzwi wchodząc do mego gabinetu. To po pierwsze. Po drugie: meldując należy podawać nazwiska. Prosić!

Gestapowiec w stopniu sturmfuehrera wprowadził Pułkowskiego. Polski uczony wydał się Reilowi bardzo stary; twarz miał pooraną bruzdami, na policzku świeżą szramę, ubranie wisiało na nim jak worek. Bał się. Reil pomyślał, że Pułkowski bierze go zapewne za urzędnika gestapo i postanowił, że potraktuje polskiego uczonego z całą atencją. Jeśli oczywiście zasłuży…

– Proszę poczekać w sekretariacie, sturmfuehrer – powiedział pogardliwie. – Teraz nie będzie mi pan potrzebny. – I wskazał Pułkowskiemu krzesło.

Pułkowski usiadł sztywno. Nie bardzo wiedział, co robić z rękami. Położył je na kolanach i przyglądał się brudnemu bandażowi na lewej dłoni.

– Kawy, kieliszek koniaku? – zapytał Reil. Pułkowski milczał.

– Więc kieliszek koniaku i cygaro – Reil roześmiał się hałaśliwie i dobrodusznie. -Takich cygar dawno pan nie palił.

Krzątał się, rozlewał alkohol, a jednocześnie nie przestawał mówić. Stwierdził oczywiście, że ci z gestapo to prawdziwe osły, tępi biurokraci; on, Reil, należy do tego samego gatunku, co jego gość, gatunku ludzi zajmujących się nauką i techniką, i nie cierpi polityki. Na pewno dogadaliby się ze sobą bez trudu. I zapewne dogadają się.

Pułkowski wypił koniak, potem zaciągnął się cygarem. Nie przestawał czujnie obserwować Reila, ale siedział już nieco swobodniej, mniej sztywno.

– O co panu chodzi? – zapytał.

– Ile pan ma lat, panie doktorze?

– Czterdzieści osiem – odpowiedział Pułkowski i Reil pomyślał, że ten człowiek wygląda co najmniej na sześćdziesiąt.

– Jestem inżynierem – wyjaśniał – i interesują mnie te same problemy, które pan próbował rozwiązywać. O pańskich pracach słyszałem jeszcze przed wojną… -Urwał, ale Pułkowski milczał, ciągnął więc dalej: – Mianowano mnie dyrektorem tych zakładów, rozumie pan… – Otworzył szufladę biurka i wyciągnął stamtąd przygotowaną teczkę. – Tu jest parę rysunków technicznych. Wiążą się z pańskimi pracami przedwojennymi. Proszę przejrzeć. Pamięta pan swój wynalazek opatentowany w trzydziestym siódmym we Włoszech? Chodzi o to…

Pułkowski rzucił okiem na rysunki, potem odsunął je zdecydowanym gestem od siebie.

– Ja panu nie pomogę..

– Co? – Reil wybuchnął hałaśliwym śmiechem. – Ja wszystko wiem! Ten włoski patent dotyczył silnika odrzutowego!

– Nie – powiedział Pułkowski.

– Niech pan milczy! – krzyknął Reil. Jednak stracił cierpliwość. – Stworzę panu znakomite warunki do pracy. Będę pana traktował jak przyjaciela, dbał o pana zdrowie…

– O moje zdrowie – powiedział Pułkowski – zatroszczyli się pańscy koledzy z gestapo…

– Trzeba o tym zapomnieć. – Reil uspokajał się z trudem. – My przecież jesteśmy z innej gliny… – Pułkowski milczał, a Reil dodał natychmiast. – Pańska żona, panie Pułkowski, jest nadal w więzieniu gestapo.

Twarz Polaka zszarzała. Podniósł kieliszek, koniak rozlał się na podłogę.

– Nie szkodzi – powiedział Reil. – Proszę się zastanowić. Dam panu trochę czasu. Tymczasem zostanie pan tutaj, na terenie zakładów…

W tej chwili potężny wybuch targnął powietrzem. Usłyszeli brzęk tłuczonego szkła; podmuch wdarł się do pokoju, światło zgasło i ogarnęła ich ciemność. Za oknem wystrzelił w górę słup ognia.

– Wyrzutnie! – krzyknął Reil. – Moje wyrzutnie!

2

Oberleutnant Hans Kloss w galowym mundurze stanął przed wejściem do pałacyku gauleitera. Przez żelazną bramę co chwila wjeżdżały samochody i wartownicy z SS wyprężali się jak struny.

Kloss spojrzał na zegarek; nie był pewien, czy nie przychodzi zbyt wcześnie. Nie wiedział, czemu zawdzięcza to zaproszenie. Był przecież mało znanym pracownikiem miejscowego Abwehrstelle i nigdy nie zetknął się bezpośrednio z gauleiterem.

Więc jednak jego żona? Tej suchej Niemce pozującej na podlotka przedstawił go Brunner podczas koncertu w Soldatenheim. Pili potem kawę i żona gauleitera uśmiechała się kokieteryjnie. Kloss odwiózł ją do domu. Gdy żegnali się, powiedziała: „Mam nadzieję, że pana jeszcze zobaczę, poruczniku". I teraz to zaproszenie.

Oczywiście musiał skorzystać, miał nawet nadzieję, że dowie się czegoś więcej o reakcji Niemców na dywersję w zakładach Reila. Jego szef milczał jak zaklęty, a Brunner, który prowadził tę sprawę z ramienia gestapo, powtarzał tylko: „Będziemy ich mieli".

Kloss był niespokojny. Wybuch zniszczył co prawda magazyny i jedną wyrzutnię, ale zakłady pracowały nadal i o prowadzonych w nich doświadczeniach posiadali nader skąpe informacje. Powiedział Edwardowi: „Chłopcy spisali się dobrze, ale to dopiero początek roboty. Niemcy zwiększą czujność".

Edward był znakomitym współpracownikiem, ale postępował czasem zbyt pochopnie, nie mógł ciągle zrozumieć, że informacja jest niekiedy ważniejsza od działania. Z zawodu nauczyciel, swoich podwładnych traktował trochę jak uczniów. „Kazik spisał się na piątkę" – oświadczył.

Ale informacje Kazika, którego zresztą Kloss nigdy nie widział – wykluczały to zasady konspiracji – były w gruncie rzeczy nieprecyzyjne. Nie mieli nawet dokładniejszego planu zakładów Reila, nie wiedzieli, gdzie Niemcy trzymają Pułkowskiego.

Właśnie Pułkowski. Każdy radiogram z centrali powtarzał to nazwisko. Należy odbić go Niemcom albo… O tym „albo" Kloss nie chciał nawet myśleć. Czy Pułkowski coś powiedział? Edward był zdania, że to człowiek z charakterem, że nic nie powie, ale Kloss lepiej od niego znał metody stosowane w gestapo. Nie miał złudzeń, nie wolno mu było mieć złudzeń. Muszą wiedzieć wszystko o Pułkowskim, a jeśli Dance się nie uda…

Pomyślał jeszcze raz o Dance wchodząc na schody wiodące do pałacyku. Ta dziewczyna miała żelazne nerwy; nigdy nie mówiła o sobie, chociaż znali się już parę miesięcy. Kloss nie wiedział nawet, jak się naprawdę nazywa i jakie nosi imię. Ona też zresztą…

Spojrzał w lustra wiszące w hallu; nauczył się już panować nad mięśniami twarzy, ale czuł zawsze potrzebę kontroli, jak aktor przed wejściem na scenę. Musiał znaleźć uśmiech odpowiedni dla żony gauleitera, gdy powita go na progu. Wiedział, że zdradzić może czasem najdrobniejszy gest, nieodpowiednio użyte słowo; wiedział, jak trudno jest ukrywać nienawiść.

Pochylił się nad jej dłonią, potem uścisnął miękką rękę gauleitera. W salonie było pełno: mundury wojskowe i partyjne, panie w wieczorowych toaletach. Kloss stanął niedaleko drzwi, zjawił się natychmiast kelner z tacą. Wziął kieliszek i zaczął szukać wzrokiem znajomych. Brunner rozmawiał z jego szefem, majorem Horschem, a na progu stanął właśnie inżynier Puschke w partyjnym mundurze. Puschke interesował Klossa, był zastępcą Reila. Gruby jegomość o zawsze niespokojnych oczach witał się właśnie z żoną gauleitera.

– A gdzież to inżynier Reil? – zapytała.

– Dyrektor powinien zaraz przyjść – usłyszał Kloss odpowiedź Puschkego. – Dyrektor lubi się spóźniać.

Do gauleitera podszedł wysoki, przystojny mężczyzna w średnim wieku, ubrany po cywilnemu, bardzo elegancko, może nawet nieco wyzywająco. Kloss nie widział go nigdy, ale wystarczyło spojrzeć na żonę gospodarza, by zrozumieć, że ten gość będzie właśnie główną atrakcją wieczoru.

Witała go radosnym uśmiechem, a jednocześnie wydawała się nieco spłoszona.

– Jakże się cieszę, panie Rioletto… Już się bałam… Rioletto! – pomyślał Kloss – cóż to za nazwisko!

– Jakże mógłbym nie przyjść! Już dawno nie otrzymałem przyjemniejszego rozkazu.

– To nie był rozkaz, to była prośba – odpowiedziała natychmiast.

Obok gauleitera stał ciągle Puschke, patrzył na nowego gościa i Klossowi wydawało się, że zobaczył w oczach inżyniera zaskoczenie i strach. Pomyślał, że dobrze byłoby wiedzieć, czego się boi Puschke, jeśli naprawdę czegoś się boi; postanowił poprosić centralę o informacje o tym człowieku. Może coś mają? Mało prawdopodobne… Znacznie ważniejszy był zresztą Reil, ale o nim też niewiele wiedzieli. Inżynier z Rzeszy, bez przeszłości… Ile czasu trzeba, żeby zdobyć najdrobniejszą informację. Myślał ciągle o Reilu, gdy zobaczył go nareszcie w drzwiach. Miał szczęście. Żona gauleitera podchodziła do niego w towarzystwie dyrektora zakładów.

– Panowie się nie znają? Inżynier Reil… Oberleutnant Kloss. Proszę pamiętać – zwróciła się do Klossa – że po kolacji tańczymy.

Zostawiła ich samych. Reil rozejrzał się po sali.

– Mało ładnych kobiet – powiedział. – Gauleiter nie dba o samotnych mężczyzn.

Zapanowała nagle cisza. Gauleiter stanął pośrodku salonu, obok niego Rioletto.

– Drodzy państwo – powiedział gauleiter – gościmy u nas znakomitego specjalistę w zakresie wiedzy okultystycznej, pana profesora Rioletto, którego występy w Berlinie oglądał sam fuehrer. – Mówił potem dość długo o znaczeniu owej wiedzy tajemnej, która odsłonić

może przyszłość, i o mistycyzmie właściwym narodowi niemieckiemu.

– Pan Rioletto – zakończył – przeprowadzi parę drobnych doświadczeń.

– Szarlataneria – powiedział Reil, zwracając się do Klossa, ale tak głośno, że Rioletto musiał usłyszeć.

– To prawdziwa wiedza – szepnął Puschke. Zjawił się akurat obok nich.

– A, Puschke – głos Reila brzmiał nieco pogardliwie. – Typowy wschodni Prusak. Zabobonny jak Murzyn.

Rioletto rozpoczął tymczasem doświadczenia. Były to sztuczki, które Kloss już widywał, ale przyznać musiał, że prestidigitator wykonywał je szczególnie zręcznie, z wdziękiem i bez wysiłku. Zapalił cygaro, otworzył okno, a potem wyrzucił palące się cygaro na ulicę. Wszyscy widzieli ten gest. Rioletto, już bez cygara, podszedł do pana Puschkego, który cofnął się instynktownie, zanurzył dłoń w wewnętrznej kieszeni jego marynarki i wydobył stamtąd tlące się ciągle cygaro. Rozległ się szmer podziwu, potem wybuchły oklaski.

– Jak pan to zrobił? – zawołała żona gauleitera. – Przecież cygaro wyrzucił pan na ulicę!

Reil wybuchnął śmiechem, tylko Puschke był naprawdę przerażony. Wypił jednym haustem kieliszek koniaku, potem usiadł na fotelu i nie spuszczał wzroku z prestidigitatora. Kloss był już teraz pewien, że ci ludzie się znają.

Rioletto wykonywał tymczasem dalsze doświadczenia. Nastąpiły sztuczki z kartami, znajdywanie ukrytych przedmiotów i odczytywanie myśli. Kloss patrzył na tych oficerów i gestapowców, przeciskających się do sztukmistrza, wykrzykujących pytania i starających się usłyszeć odpowiedzi. Rioletto panował nad nimi, fascynował ich. Tylko on i Reil stali na boku; Kloss poczuł na sobie uważne spojrzenie prestidigitatora. Pomyślał, że jest chyba nieostrożny, że powinien być również tam, w tłumie otaczającym Rioletta.

– To są oczywiście proste i nietrudne zabawy – mówił tymczasem prestidigitator. – Okultyzm zajmuje się problemami znacznie poważniejszymi.

Przez tłum przeciskał się sturmbannfuehrer Brunner.

– Panie Rioletto – powiedział – przed paroma dniami bandyci podłożyli bombę pod ważne obiekty wojskowe. Gdyby pan zechciał…

– Właśnie… – podchwycił gauleiter.

– Musiałbym – stwierdził Rioletto – mieć jakiś przedmiot albo spotkać się z osobą, która była na miejscu wypadku.

– Dam panu – powiedział Brunner – coś takiego. Legitymację zabitego SS-mana. – Podał mu kopertę.

Teraz Kloss przecisnął się nieco bliżej; to już przestawało być zabawą. Nie wierzył co prawda w możliwości pana Rioletta, poczuł jednak coś w rodzaju niepokoju.

Rioletto wziął do ręki niewielką książeczkę. Przymknął oczy, odprawiał teraz swój ceremoniał, nawet nieco zbyt ostentacyjnie i może zbyt długo, ale to właśnie fascynowało zebranych. Wreszcie oddał legitymację Brunnerowi.

– Coś mi przeszkadza – powiedział cicho. Rozległ się szmer, potem znowu nastąpiła cisza.

– Nie rozumiem – odezwał się gauleiter.

– Powiem wyraźniej – oświadczył Rioletto. – Ktoś mi przeszkadza. Tu, na tej sali – ciągnął – jest człowiek, który brał udział w napadzie. Albo organizował napad…

Klossowi zdawało się, że cisza trwa bardzo długo. Wiele minut. Przywołał na twarz uśmiech i zobaczył także uśmiech na twarzy Reila. Potem spojrzał na Puschkego; gruby Niemiec bał się i nie umiał nawet ukryć strachu. Ale dlaczego on? Kloss przecież wiedział najlepiej, że pan Puschke nie mógł mieć nic wspólnego z dywersją w fabryce.

– Kto to jest? – zawołał wreszcie Brunner.

– Nie wiem – odpowiedział Rioletto – jeszcze nie wiem.

Potem zaczęli pić; takie przyjęcia kończyły się zwykle pijaństwem, czasami wychodzili na ulicę i zaczynało się polowanie, dzikie, straszne, bezładne… Strzelali do ludzi przemykających się pod murami domów, do okien, w których ujrzeli cień światła…

Kloss pił z Brunnerem, tańczył z żoną gauleitera i chwytał strzępy rozmów, przecież po to tu był, żeby słyszeć i pamiętać. Brunner rozmawiał z gauleiterem.

Obiecywał mu, że wyciśnie z Rioletta całą jego wiedzę tajemną czy nie tajemną, ale gauleiter był trzeźwy i twardy.

– Pana Riolettę – oświadczył – można co najwyżej poprosić o pomoc. I to grzecznie poprosić.

Kloss to zapamiętał. Zapamiętał również twarz młodego Glaubla, gestapowca przydzielonego do dyspozycji Reila, a raczej do ochrony Reila.

– Mam pewien pomysł – powiedział Glaubel do gauleitera.

Kloss nie słyszał mc więcej, ale wiedział, że z tym człowiekiem trzeba się liczyć. Był niebezpieczniejszy od Brunnera.

Kloss rozmawiał tego wieczoru jeszcze z Reilem; była to trudna rozmowa. Wydawało się, że dyrektora zakładów interesują tylko kobiety. Mówił o nich dużo i chętnie, wspominał czasy studenckie, potem oświadczył, że nie znosi koniaku i udał się na poszukiwanie wódki. Kloss widział go przeciskającego się przez tłum gości, chwiejącego się już nieco na nogach. Jakieś pary tańczyły, nikt chyba nie słyszał muzyki, czasem kilka głośniejszych tonów i znowu gwar rozmów, i znowu głos gauleitera, górujący przez chwilę nad salą. Żona gauleitera, też już nieco pijana, ujęła Klossa pod ramię.

– Idziemy do naszego mistrza – szepnęła mu do ucha. Poczuł na szyi jej gorący oddech.

– Miło mi pana poznać – powiedział Rioletto. Był zupełnie trzeźwy. – Pan przecież nie wierzy w nauki tajemne.

– Mistrz wie wszystko – oświadczyła żona gauleitera.

– Z pewnością – odpowiedział Kloss. – Ale wątpliwości miał inżynier Reil, który wyrażał je zbyt głośno. -Był jednak niespokojny. Niemka ściskała mocno jego ramię, a Rioletto świdrował go wzrokiem. Kloss wypił tego wieczoru dużo, pozbawiało go to zwykłej pewności siebie, musiał być czujny, musiał kontrolować każdy swój gest.

– Pan nie wierzy – powtórzył Rioletto.

– Niech mu pan coś powie, niech go pan przekona -zaszczebiotała Niemka.

– Nie lubię być przekonywany – rzekł sucho Kloss.

– Boże, co za powaga! – roześmiała się. – Niech pan jednak mówi! Chcę słyszeć!

Rioletto wyłowił z kieszeni marynarki niewielką szklaną kulę owiniętą chusteczką. Położył ją na stoliku.

– Pan się nazywa Hans. Hans Kloss – mówił. – Pan jest zbyt trzeźwy. Pił pan niewiele; pan znakomicie panuje nad sobą.

– O tak! – zawołała żona gauleitera. – O Boże! – krzyknęła. – Inżynier Reil już wychodzi! – Pobiegła ku drzwiom, oni zostali sami.

– Pan nie chce, żebym mówił – stwierdził Rioletto.

– Jeśli pan ma coś do powiedzenia… – Mierzyli się wzrokiem. Rioletto spuścił oczy. Nic nie wie, z całą pewnością nic nie wie, pomyślał Kloss i ogarnął go nareszcie chłodny spokój. Wstał z krzesła. – Moje życie, panie Rioletto – powiedział – jest tak proste, że nic pan w nim ciekawego nie znajdzie…

– Być może – odrzekł prestidigitator – być może… – I w tej chwili dostrzegł pana Puschkego, który przechodził właśnie obok nich. – Proszę do nas! – zawołał. -Może panu zdołam powiedzieć coś ciekawego…

– O nie! – krzyknął Puschke. – W żadnym wypadku! I ruszył pospiesznie ku drzwiom.

3

Było bardzo późno, gdy Kloss opuszczał pałacyk gauleitera. Wyszedł, kiedy Rioletto żegnał się z gospodynią. Nie dostrzegła Klossa, była już zresztą pijana i miał nadzieję, że zapomni… Powinien z nią oczywiście jeszcze zatańczyć parokrotnie, to była cenna znajomość, ale jemu nie starczało już sił, szczebiot Niemki wydawał się nie do zniesienia. Brunner sterczał przy oknie; Kloss zobaczył jego twarz, gdy znalazł się na ulicy.

Noc była chłodna, jak to w początkach maja; Kloss wsadził ręce do kieszeni, odszedł kilkadziesiąt metrów i stanął za rogiem, w miejscu, z którego doskonale widział wejście do pałacyku gauleitera. Czy Rioletto przyjechał wozem? Jeśli tak, nic oczywiście nie da się zrobić… Czekał.

Zobaczył wreszcie wysoką postać prestidigitatora. Rioletto szedł szybkim krokiem, nie obejrzał się ani razu. Kloss ruszył ostrożnie za nim. Na pustej ulicy pojawił się patrol; zatrzymali Rioletta głośnym: halt! Potem oddali mu legitymację i stuknęli obcasami. Kloss zasalutował niedbale, gdy go mijali… Szedł ciągle bardzo ostrożnie, ale widocznie prestidigitator nie podejrzewał nawet, że może być śledzony. Skręcił w jedną z przecznic głównej ulicy; po paru minutach znaleźli się w dzielnicy willowej, zamieszkałej przez Niemców. Kloss był zdziwiony, sądził, że Rioletto zatrzymał się w hotelu…

Prestidigitator przystanął przed jednym z domków, odczytał numer, podszedł do drzwi i zadzwonił. Kloss obserwował go z daleka. Rioletto czekał dość długo, wreszcie drzwi się otworzyły i Kloss zobaczył na progu, w świetle padającym z wnętrza, pana Puschkego. Nie mógł się mylić! Puschke stał w drzwiach i minęła spora chwila, zanim on i Rioletto zniknęli w willi.

Co łączyło tych ludzi? Puschke się przestraszył albo wydawał się przestraszony, gdy zobaczył Rioletta u gauleitera, ale przecież w ich zachowaniu nie było nic, co wskazywałoby na starą znajomość i to taką, która uprawnia do składania nocnych wizyt. Czy ta informacja może się na coś przydać? Dlaczego Rioletto powiedział: „Człowiek, który brał udział w napadzie na fabrykę, jest tutaj"? Kogo miał na myśli? Co wie i co może powiedzieć Brunnerowi?

Kloss zadawał sobie te pytania wracając do śródmieścia. Edward mieszkał przy ulicy Wałowej pod numerem piętnastym, w starej kamienicy na drugim piętrze. Spał już, gdy Kloss zastukał do drzwi.

– Oszalałeś? – powiedział. – Co się stało?

Kloss usiadł na łóżku i zapalił papierosa. Odpoczywał. Patrzył na Edwarda krzątającego się po pokoju; nauczyciel nastawił wodę, przygotował namiastkę herbaty. Rozlewał do szklanek mętny napój.

– Co się stało? – powtórzył, gdy wreszcie usiadł.

– Mam do ciebie parę spraw – oświadczył Kloss.

– Może po prostu nerwy cię zawodzą? – stwierdził Edward. – Gdzie byłeś?

– Na przyjęciu u gauleitera. Są nowe zadania.

– O co chodzi?

– Niejaki Rioletto, ciemna figura, prawdopodobnie agent gestapo. Spróbuj się czegoś dowiedzieć. I zastępca Reila, Puschke…

– Spróbuję…

– Najlepiej niech Puschkem zajmie się Danka.

– Znowu Danka – powiedział Edward – żal mi tej dziewczyny.

– Skarżyła się?

– Ona się nigdy nie skarży. Od wczoraj jest sekretarką Reila. To znaczy zastępuje sekretarkę, którą ten Niemiec wysłał na urlop do Rzeszy.

– Bardzo dobrze – powiedział Kloss. Edward długo milczał.

– Bardzo dobrze – powtórzył wreszcie. – Myślałeś kiedy o cenie, jaką ona musi płacić?

Kloss przechadzał się szybkimi krokami po pokoju.

– Nigdy nie zastanawiam się nad ceną – oświadczył. Wiedział, że kłamie; od wielu dni myślał o Dance i zawsze, gdy o niej myślał, przeklinał swoją robotę. – Powinna nam dostarczyć dokładny plan zakładów Reila.

– Nie od razu, nie od razu – oświadczył Edward. – Nie wolno jej teraz robić nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Zupełnie wystarczy, jeśli uda się jej nawiązać kontakt z Pułkowskłm.

– A kto wykona plan?

– Zleciłem to Kazikowi – powiedział Edward. – Znakomity chłopak. Na pewno sobie poradzi.

– Wszyscy twoi chłopcy są znakomici – mruknął Kloss. – Jesteś ciągle nauczycielem, który lubi stawiać dobre stopnie.

4

Kazik pracował w warsztatach kolejowych, mieszczących się naprzeciwko zakładów Reila. Z okien swojego biura, ponurej klitki w baraku, widział tory kolejowe, parowozownię i w głębi wysoki mur, oddzielający torowiska od fabryki. Przychodził do pracy wcześnie, zawsze parę minut przed ósmą, ale szef, Herr Luebke, wysoki Niemiec w brunatnej koszuli, zjawiał się zwykle przed nim. Oczekiwał Kazika w drzwiach swego pokoju, spoglądał na zegarek i wyznaczał mu robotę. Roboty było co prawda niewiele, przepisywanie listy płacy, wykazów robotników, ale Niemiec przywiązywał ogromną wagę do dokładności, wystarczyła najdrobniejsza pomyłka, by kazał przepisywać wszystko od nowa. Po godzinie zostawiał Kazika samego i szedł na dworzec spotkać się z kolegami, odwiedzić zawiadowcę stacji i wypić halbę piwa przy bufecie. Na to właśnie Kazik liczył. W gabinecie szefa stała kasa pancerna, a w niej leżały ostemplowane przepustki do zakładów Reila, wydawane kolejarzom udającym się tam do pracy w fabrycznej bocznicy.

– Wrócę za godzinę – powiedział jak zwykle szef.

Kazik stał przy oknie i gdy Niemiec zniknął za budynkami magazynów, wszedł do jego gabinetu. Klucze do kasy pancernej leżały, jak zwykle, w szufladzie biurka. Kazik otworzył ją wytrychem. Długo, dłużej niż przypuszczał, mocował się z kasą pancerną. Wreszcie drzwi ustąpiły. Znalazł kartoniki opatrzone napisem „Passierschein". Wybrał jeden; była to przepustka wystawiona na nazwisko Hansa Molkego. Schował ją do kieszeni i wybiegł z baraku.

Serce tłukło mu mocno w piersiach, gdy podchodził do bramy; wokół było pusto, wartownik w mundurze SS, oparty o drewnianą budkę, przyglądał się Kazikowi. Chłopak podał mu przepustkę; znał niemiecki, nawet dość dobrze, ale bał się, że zdradzi go akcent. Cóż tam zresztą akcent: mało to volksdeutschów! Wartownik obejrzał kartonik, a potem szybkimi i sprawnymi ruchami obmacał Kazika.

– Teraz rewidujemy wszystkich – oświadczył. – I volks-deutschów, i reichsdeutschów też.

– Wystarczyłoby Polaków – odpowiedział Kazik.

– W porządku – oświadczył wartownik i chłopak poczuł ogromną ulgę. W tej chwili minął ich wychodzący z zakładów elegancki mężczyzna. Wartownik stanął na baczność, a Rioletto – bo to on był właśnie – przyjrzał się uważnie Kazikowi.

– Jakaś szyszka z Berlina- oświadczył wartownik. Kazik ruszył przed siebie. Szeroka, asfaltowa droga prowadziła wzdłuż hal produkcyjnych, rozrzuconych po całym terenie, do widocznego z daleka pokaźnego budynku, zapewne budynku administracji. Wszędzie panował ruch, przetaczano wagoniki po szynach, terkotały motory, ludzie w kombinezonach robotniczych mijali Kazika obojętnie, nikt nie zwracał na niego uwagi. Chłopak skręcił w boczną alejkę, zamierzał obejść całe zakłady, starając się iść wzdłuż okalającego je muru. Wiedział, że powinna być jeszcze jedna brama, zawsze zamknięta, a otwierana wyłącznie wówczas, gdy do fabryki przychodziły większe transporty. Miał dokładnie ustalić odległości: od hal fabrycznych do tej bramy, następnie zaś określić położenie budynku administracyjnego.

Szedł teraz wąską dróżką wzdłuż chaotycznie porozrzucanych budynków fabrycznych, magazynów i drewnianych bud. W głębi, ukryta między drzewami, widniała ładna willa. Zajmował ją zapewne inżynier Reil, a Edward przypuszczał także, że trzymano w niej doktora Pułkowskiego. Kazik znalazł dobry punkt obserwacyjny i, oparty o ślepą ścianę drewnianego baraku, sięgnął po kartkę papieru i szybkimi, sprawnymi pociągnięciami ołówka wykonywał szkic. Droga od bramy do willi, odległości, usytuowanie hal fabrycznych i budynku administracji. Wzdłuż muru przechadzał się wartownik, ale nie wydawał się groźny, bo nie interesowało go w ogóle wnętrze zakładów. Zaabsorbowany swym szkicem Kazik nie dostrzegł, że od paru chwil obserwuje go młody człowiek w brunatnym mundurze. Podobnie jak Kazik, przywarł do ślepej ściany baraku, a potem skradał się cicho i powoli, aż stanął za Kazikiem; wyszarpnął z kabury pistolet i dotknął lufą pleców chłopca.

Kazik odwrócił się gwałtownie. Miał parę sekund na podjęcie decyzji: rzucić się na hitlerowca? Ale tamten odskoczył kilka kroków i stał na szeroko rozstawionych nogach, z palcem na spuście. Wartownik szedł spokojnie wzdłuż muru. Kazik podniósł ręce do góry.

– Mam cię – powiedział Niemiec. – Nie ruszaj się. Dokumenty i ta kartka. Szybko!

Sytuacja wydawała się beznadziejna. Kazik podał hitlerowcowi przepustkę i szkic.

– Hans Molke – przeczytał tamten. – Daj ausweis! -warknął.

Kazik zawahał się. Czy wartownik ich dostrzegł? Byli ciągle w polu jego widzenia. Chłopak poczuł na twarzy krople potu; nie miał żadnej szansy. Wręczył Niemcowi kenkartę.

– Kazimierz Truchanowicz – roześmiał się hitlerowiec. Ukradłeś przepustkę, co? Pracujesz na dworcu przeładunkowym?

5

U Reila pracowało się cały dzień: od ósmej do trzeciej i od piątej do późnego wieczora. Danka miała tylko dwie godziny w ciągu dnia wolne, ale rzadko udawało jej się opuszczać zakłady. Reil chciał, żeby przebywała cały czas w fabryce, siedziała w sekretariacie, kiedy on jest w gabinecie, jadła z nim obiad i szła z nim na kolację. Był nieustępliwy i wymagający, musiała mu składać sprawozdania z każdej godziny spędzonej w mieście, a najdrobniejsze spóźnienie wywoływało ataki furii.

Danka miała tego dosyć, marzyła o powrocie do oddziału, obiecano jej przecież powrót do oddziału, gdy wykona to zadanie, ale zadanie z każdym dniem wydawało się trudniejsze. Przepisywała sporo dokumentów; rozmawiała z ludźmi, którzy czekali na Reila, ale ani razu nie udało się jej zobaczyć Pułkowskiego. Nie wiedziała nawet, czy jest w gestapo, czy Reil trzyma go ciągle na terenie zakładów…

Tego samego dnia, kiedy to Kazik spotkał Glaubla, Danka wracała do zakładów przed piątą; udało jej się wyjść o trzeciej, bo Reila wezwano na jakąś konferencję. Wstąpiła do Edwarda; zawsze trwało to dość długo, bo zanim poszła na Wałową, kluczyła trochę po mieście, przesiadała się z rikszy do rikszy, musiała mieć pewność, że nie jest śledzona. Nauczyciel polecił jej dowiedzieć się czegoś o zastępcy Reila i kazał przyjść następnego dnia o pierwszej. Miała się spotkać z Jankiem.

Biegnąc teraz ulicą, myślała już, co powiedzieć Reilo-wi, żeby pozwolił jej wyjść przed południem. Najlepiej oczywiście fryzjer. Reil chciał, żeby wyglądała ładnie, napisał nawet do przyjaciela przebywającego w Paryżu, żeby przysłał francuskie kosmetyki i materiały na suknie. Spojrzała na zegarek; na pewno się spóźni, zbliżała się już piąta, a do fabryki miała jeszcze spory kawałek drogi. Rozejrzała się; ani jednej rikszy. W tej chwili zobaczyła otwarty samochód hamujący przy chodniku. Elegancki mężczyzna, którego twarz wydała jej się od razu znajoma, uśmiechał się do niej.

– Podwieźć do fabryki? – zapytał. Mówił po niemiecku z lekkim obcym akcentem.

– Skąd pan wie? – zawołała zdziwiona.

– Nazywam się Rioletto – powiedział – byłem dzisiaj u pana Puschkego i widziałem panią w sekretariacie. Zajęła miejsce obok niego.

– Muszę się przyznać – mówił, zręcznie wyprzedzając furmankę – że to spotkanie nie było zupełnie przypadkowe…

Danka spojrzała na niego z niepokojem.

– Śledził mnie pan? – Od razu zrozumiała, że to było niepotrzebne pytanie. Rioletto roześmiał się.

– Ach, mój Boże, widziałem panią minutę, może nawet trzydzieści sekund… ale wywarła pani na mnie kolosalne wrażenie… Kolosalne – powtórzył.

– Pan wybaczy, panie Rioletto.

– Nie, nie, proszę się nie gniewać – terkotał – może mój sposób mówienia wydaje się pani nieco przesadny, ale to taki styl, w końcu jestem Włochem… Wie pani, czytam w myślach ludzkich, to mój zawód…

– Piękny zawód – powiedziała Danka i poczuła, że ma suche wargi.

– Panno Danko…

– Skąd pan zna moje imię?

– Czytam w myślach… Nie, przepraszam, zapytałem woźnego. Wiem już, że pani jest nową sekretarką Reila i nie jest pani Niemką. Czy ma pani dziś wolny wieczór?

– Niech pan sam odpowie sobie na to pytanie. Podjeżdżali do bramy zakładów. Rioletto zahamował gwałtownie i uśmiechnął się smutno.

– Nie mam szczęścia w tym kraju – powiedział. – Czy mogę mieć przynajmniej nadzieję?

Danka uśmiechnęła się. Ten Włoch nie był jednak zupełnie pozbawiony wdzięku.

Gdy weszła do sekretariatu, było już trzy minuty po piątej, Reil stał w drzwiach gabinetu, czekał na nią.

– Spóźniłaś się – powiedział. I ostrzejszym tonem:

– Gdzie byłaś?

– Jadłam obiad z Krysią – odpowiedziała bez wahania.

– Krysia to moja najlepsza przyjaciółka. W końcu muszę ją widywać od czasu do czasu.

– Tak się zawsze mówi – warknął.

Usiadła przy swoim biurku i wyjęła z torebki puderniczkę. Poprawiła wargi. Reil przyglądał się jej w milczeniu.

– Za chwilę przyprowadzą tu starego człowieka – powiedział. – To polski uczony. Niech poczeka w moim gabinecie. Zaparz kawę, ja zaraz wrócę.

Danka z trudem ukrywała radość; żeby tylko nie wrócił zbyt szybko, żeby tylko zdążyła powiedzieć Pułkow-skiemu parę słów.

Pułkowskiego wprowadził SS-man; został w sekretariacie, a Danka weszła z uczonym do gabinetu. Miała liczone sekundy, wiedziała, że dosłownie liczone sekundy. Drzwi prowadzące do sekretariatu zostawiła zresztą półotwarte, nie mogła ich zamykać, nie chcąc budzić podejrzeń SS-mana.

– Inżynier Reil zaraz wróci – powiedziała głośno po niemiecku. – Napije się pan kawy?

– Tak – odrzekł Pułkowski.

Podała mu filiżankę i pochyliła się nad nim.

– Panie doktorze – szepnęła po polsku – uwolnimy pana, jeszcze parę dni, proszę się trzymać. Gdzie pan jest więziony?

Patrzył na nią z ogromnym zdziwieniem.

– Kim pani jest? – zapytał.

– To nieważne.

– W piwnicy, w sąsiednim gmachu – szeptał. – Ale nic nie należy robić. Muszę się zgodzić, bo moja żona, rozumie pani – głos mu się załamał – moja żona…

Usłyszała energiczne kroki w sekretariacie.

– Kawa jest mocna, panie doktorze – powiedziała po niemiecku. – Czy lubi pan bardzo słodką? Na progu gabinetu stał inżynier Reil.

6

Edward kazał mu przyjść na godzinę dwunastą. Kazik stanął przed bramą pod numerem piętnastym i spojrzał w górę. Na parapecie okna na drugim piętrze dostrzegł doniczkę z kwiatami. Zasłona była lekko uchylona. Oznaczało to: wszystko w porządku. Kazik rozejrzał się jeszcze, ale nie zobaczył nic podejrzanego. O tej porze na ulicy Wałowej ruch był niewielki, przyjechała jakaś riksza, parę kobiet stało przed sklepem, dzieci bawiły się na jezdni. Jak zwykle.

Kazik był w dobrym nastroju i po wczorajszych wydarzeniach w fabryce Reila uwierzył w swoje szczęście. Miał naprawdę szczęście, bo przecież na dobrą sprawę powinien być w gestapo, pozbawiony wszelkich szans. Tymczasem był wolny i mógł zanieść Edwardowi interesujący meldunek.

Może gdyby rozejrzał się nieco uważniej, dostrzegłby dwóch mężczyzn, stojących w sąsiedniej bramie i jednego na rogu Polnej przy kiosku z gazetami. Wszystko jednak wyglądało tak zwyczajnie, że Kazik wszedł energicznie do bramy i zniknął w klatce schodowej.

Edward powitał go na progu.

– Spóźniłeś się o osiem minut – powiedział – mamy mało czasu.

Radosny nastrój Kazika prysnął momentalnie; zawsze tak było podczas spotkań z Edwardem.

Weszli do pokoju.

– Siadaj – powiedział Edward. – Masz szkic?

– Mam, ale mam też coś znacznie lepszego – dodał natychmiast.

– Poczekaj. – Edward zachowywał się właśnie tak, jak nauczyciel w klasie, gdy egzaminuje niezbyt dobrze przygotowanego ucznia. -To jest brama… – studiował uważnie szkic. – Co ile minut przechodzi obok niej wartownik?

– Chodzi wzdłuż muru – rzekł niepewnie Kazik.

– Co ile minut? – powtórzył pytanie Edward.

Musiał przyznać, że dokładnie nie wie. Edward stwierdził oczywiście, że rozpoznanie jest niepełne. Mają cztery dni na przygotowanie akcji, a właściwie ciągle niewiele wiedzą. Kazik uśmiechnął się promiennie.

– Właśnie chciałem ci zameldować – oświadczył -o sukcesie. Udało mi się zwerbować Niemca od Reila.

– Co? W ciągu dwóch dni? – zawołał Edward. – Referuj dokładnie. Masz piętnaście minut.

Kazik spojrzał na zegarek. Było wpół do pierwszej.

O wpół do pierwszej Kloss siedział w kawiarni na Polnej. Od spotkania z Edwardem dzieliło go jeszcze pół godziny, wyszedł trochę wcześniej z biura, spacerował po mieście, a potem przyszedł tu na kawę, bowiem okna kawiarni wychodziły na Wałową i mógł obserwować ulicę. Był niespokojny. Nie zdarzyło się właściwie nic, co świadczyłoby o istnieniu zagrożenia, ale Kloss czuł intuicyjnie, że zbliża się niebezpieczeństwo. Poprzedniego dnia spotkał się z Brunnerem, tym razem nie służbowo, ale wieczorem w kasynie. Brunner był podniecony, pił dużo, więcej niż zwykle. Oświadczył, że są na tropie. Nie chciał podać żadnych szczegółów.

– Wy też zajmujecie się trochę tą sprawą – powiedział – ale dla nas to będzie niedługo historia.

– Macie już tych ludzi? – zapytał Kloss.

– Twoje zdrowie, Hans – roześmiał się Brunner. – Będziemy ich mieli. Głaubel to świetny chłopak.

– Co ma z tym wspólnego Głaubel? – zapytał Kloss.

– Chciałbyś wiedzieć, Hans? – Brunner znowu napełnił kieliszki. – To mój osobisty sukces, mój drogi, i nie mam ochoty dzielić się nim z nikim.

– Pięknie – oświadczył Kloss. – A jeśli ja coś będę wiedział?

– To mi na pewno powiesz – wybuchnął śmiechem Brunner. – Będzie jakiś towar do wymiany.

Jakie informacje posiada Brunner? Może po prostu bluffuje? Siatka Edwarda jest przecież czysta. Ludzie są wielokrotnie sprawdzani; nikogo nie aresztowano, nic się dotąd nie zdarzyło, co mogłoby budzić niepokój. A jednak? Może Danka była nieostrożna? Centrala znowu żąda informacji w sprawie Pułkowskiego. Dano im cztery dni. Jak wykonać to zadanie?

Kelnerka przyniosła kawę, Kloss skosztował, była chłodna i tylko z nazwy miała coś wspólnego z kawą. Odstawił filiżankę i w tym momencie zobaczył w drzwiach kawiarni pana Riolettę.

Czyżbym coś przeoczył? – pomyślał. – Czyżby ten Włoch mnie śledził?

Rioletto szedł do jego stolika.

– Dzień dobry, panie poruczniku – powiedział. -Jeśli pan na nikogo nie czeka…

– Nie czekam – odrzekł sucho Kloss. – Proszę, niech pan siada.

Rioletto rzucił na stół paczkę gitanów i skinął na kelnerkę. Po chwili postawiła przed nim filiżankę czekolady.

– Piję zawsze czekoladę – wyjaśnił. – Łatwiej ją dostać w tym kraju niż w Berlinie. Kloss milczał.

– Właściwie, panie poruczniku – ciągnął Rioletto – rad jestem przypadkowi, który nas tu zetknął.

– Bardzo lubię przypadkowe spotkania – powiedział Kloss, akcentując słowo „przypadkowe".

Rioletto roześmiał się.

– Pan jest zbyt nieufny. Pracuje pan w Abwehrze, prawda?

– Dlaczego pan o to pyta?

– Nie pytam, stwierdzam. Pan przecież nie wierzy w moje możliwości nadprzyrodzone.

– Nie.

– Brunner ma na ten temat inne zdanie.

– Mój przyjaciel Hermann i ja często różnimy się w poglądach – oświadczył Kloss. – Tak bywa. Ja lubię konkrety i fakty.

– Prowadzicie – Rioletto mówił jakby z pewnym wahaniem – tę samą sprawę.

– Co pan ma na myśli?

– Dywersję w zakładach Reila. Powiedziałem już Brunnerowi, że jestem gotów pomóc.

Kloss przyglądał mu się z napiętą uwagą. Czego naprawdę chce ten Włoch? Czy pracuje dla Brunnera? Czy Brunner kazał mu śledzić Klossa?

– To samo chciałby pan powtórzyć mnie? – zapytał.

– Może – odpowiedział Włoch.

– Po co, panie Rioletto? Jeśli pracuje pan dla nas…

– Tego bym nie powiedział – Rioletto spokojnie pił czekoladę. -Ja lubię inny styl rozmowy, panie poruczniku, a jeśli czasami pomagam… to wcale nie znaczy… -ł natychmiast zmienił temat. -Jakże się czuje piękna małżonka gauleitera?

Kloss spojrzał na zegarek. Zbliżała się za kwadrans pierwsza.

W mieszkaniu przy ulicy Wałowej 15 Edward również spojrzał na zegarek.

– Musisz już iść – powiedział. – Popełniłeś błąd, bardzo poważny błąd. Jesteś zdekonspirowany i nie wolno ci było tu przychodzić.

– Co miałem robić?

– Zniknąć i odczekać. Wiesz dobrze, że nie wolno podejmować żadnych kroków bez mojego pozwolenia.

– Ten Niemiec jest uczciwy.

– To trzeba jeszcze sprawdzić. Idź i czekaj na dalsze rozkazy.

W tej chwili rozległ się dzwonek. Edward podniósł się powoli z krzesła, szybkim spojrzeniem omiótł pokój. Szkic Kazika wrzucił do skrytki.

– Broń? – zapytał Kazik.

Edward zanurzył dłoń w kieszeni i podszedł do drzwi.

– Kto tam?! – krzyknął.

– Hydraulik – usłyszał. – Woda przecieka na pierwszym piętrze.

Edward otworzył i odskoczył od drzwi. Nie zdążył. Do przedpokoju wdarło się trzech mężczyzn po cywilnemu, w dłoniach trzymali pistolety. Jeden z nich, to był właśnie Glaubel, rzucił Edwarda na podłogę, dwóch pozostałych dosięgło Kazika, gdy biegł już do okna. Walka trwała krótko. Gestapowiec uderzył chłopca kolbą po głowie. Kazik zwalił się na podłogę. Do mieszkania wszedł, również po cywilnemu, Brunner.

– Ocucić – powiedział, wskazując na Kazika.

Po chwili siedzieli na krzesłach, trzymając ręce na stole. Gestapowiec z bronią w ręku nie spuszczał ich z oczu, a Brunner i Glaubel przetrząsali mieszkanie. Wyrzucali z szafy bieliznę, otwierali szuflady, obmacywali ściany. Na stoliku nocnym przy łóżku stał blaszany budzik. Edward wiedział, że spieszy się o dwie minuty. Wskazówki budzika zbliżały się do pierwszej, a Janek był zawsze punktualny. Jeszcze cztery minuty. Ogarnął go strach, a potem wrócił chłodny spokój. Jak przestrzec Janka? Na parapecie okna stała doniczka z kwiatami, zasłona była lekko uchylona. Jeszcze trzy minuty.

– Pomieszkamy tu trochę razem – powiedział Brunner. – Mam nadzieję, że sami podacie nazwiska i adresy wspólników, ale wolimy spotkać się z nimi tutaj, to świetne miejsce. – Patrzył uważnie na Edwarda. – Niecierpliwisz się, prawda? Oczekujesz wizyty? To bardzo dobrze.

– Nikogo nie oczekuję i nic nie rozumiem. – odrzekł Edward. – Panowie, tu nastąpiła jakaś pomyłka. Glaubel wybuchnął śmiechem i podszedł do okna.

– Pomyłka! – wykrzyknął. – Zapytaj tego chłopaka -wskazał na Kazika. -Jeszcze wczoraj opowiadał mi takie piękne rzeczy. – Oparł dłoń na doniczce i wyjrzał przez okno.

– Odejdź od okna – rozkazał Brunner – i niczego nie ruszaj. Wszystko może być ważne.

Edward z rozpaczą patrzył na tarczę budzika. Słyszał powolne cykanie zegara. Dwaj gestapowcy rewidowali właśnie kuchnię. Brunner ściągnął pościel z łóżka, a Glaubel opukiwał framugi.

Edward podjął błyskawiczną decyzję; od okna dzieliło go parę kroków… Może zdąży skoczyć, zanim tamten wystrzeli, żeby tylko zdążył skoczyć. Wbił mocno nogi w podłogę, pochylił się całym ciałem naprzód, a potem ręce wsparł o poręcze krzesła…

Kloss podchodził właśnie do kamienicy numer piętnaście. Włocha zostawił w kawiarni, wahał się jeszcze chwilę, czy iść na spotkanie, ale postanowił ryzykować, chociaż może powinien…

Myślał ciągle o terminie czterech dni, które dała im centrala i rozważał rozmaite koncepcje akcji w fabryce… Chciał już skręcić do bramy, gdy nagle usłyszał krzyk i brzęk tłuczonego szkła.

Z drugiego piętra spadła doniczka, uderzyła o płyty chodnika.

Kloss, nie patrząc w górę, przyspieszył kroku. Widział przed sobą pusty chodnik; nic więcej, tylko pusty chodnik. Leciutkim, niedostrzegalnym niemal ruchem przesunął kaburę pistoletu na brzuch. Wiedział już, co się stało.

Nie myślał teraz o sobie, myślał o nich, o Edwardzie, który zdążył wypchnąć doniczkę na ulicę i zapewne za to zapłaci, bardzo drogo zapłaci.

Ulica Wałowa była długa, na tym odcinku niemal bez przecznic. Odrapane kamieniczki, wąskie chodniki, korytarz, który trzeba przebyć. Kloss szedł coraz szybciej, myślał teraz o Dance. Z jakiego kierunku nadejdzie? Jeśli od strony Polnej, będzie zgubiona. Jeśli od parku, powinien spotkać ją po drodze.

Ciszę rozdarł warkot motorów. Na Wałowej pojawiły się ciężarówki z żandarmami.

Obstawiają ulicę – pomyślał Kloss. – Brunner musiał dojść do wniosku, że ten, który miał zjawić się u Edwarda, nie zdążył odejść daleko.

Parę metrów przed nim zatrzymał się również samochód, wyskoczyli żandarmi, kordon zamknął ulicę; ci, którzy nie zdążyli schować się do bram, wpaść na podwórze, wędrowali teraz do ciężarówek. Żandarmi wpychali ludzi do bud, rzucając na ziemię kenkarty. Rozległ się krzyk kobiet, krzyk, który Kloss znał dobrze… Minął spokojnie żandarmów, zasalutowali, on podniósł niedbale rękę do góry i jeszcze przez chwilę przyglądał się łapance.

Zatrzymał się na rogu Wałowej i niewielkiego placyku, przed wystawą sklepu z zabawkami. Postanowił tu poczekać piętnaście minut. Może Danka jednak nadejdzie. Zobaczył ją z daleka; pewna siebie, dobrze ubrana, szła od strony parku. Dostrzegła go, gdy był już przy niej.

– Edward spalony – szepnął. – Za dziesięć minut w parku.

Zawróciła i zniknęła w tłumie przechodniów. Kloss zapalił papierosa i ruszył powoli w tym samym kierunku.

W parku dzieci bawiły się nad jeziorkiem. Kloss przeszedł powoli obok kawiarenki przy oranżerii i zanurzył się w wysadzanej drzewami głównej alei. Zobaczył Dankę. Siedziała na ławce z puderniczką w ręku. Rozejrzał się jeszcze czujnie i podszedł do niej:

– Pozwoli pani, Fräulein?

– Oczywiście – odpowiedziała Danka.

Poczęstował ją papierosem. Nie spotykali się dotąd nigdy w dzień i nigdy w miejscu publicznym. Teraz nie mieli innego wyjścia. Danka uśmiechnęła się zalotnie – świetnie grała rolę dziewczyny żądnej przygód – i odsunęła się nieco od niego.

– Jak to się mogło stać? – zapytała cicho, nie przestając się uśmiechać.

– Nie wiem. Niewykluczone, że jesteśmy spaleni.

– Edward będzie milczał – powiedziała Danka i przystąpiła natychmiast do składania relacji. Udało się jej ustalić, że Reil i Pułkowski wyjeżdżają za trzy dni na poligon.

– Pułkowski się zgodził? – zapytał Kloss.

– Jest załamany- powiedziała Danka. – Chodzi o jego żonę.

– Widziałaś Kazika?

– Nie.

– Trzeba jeszcze dzisiaj ustalić – mówił Kloss – co się z nim stało. Należy poinformować resztę, ale najważniejszy jest Kazik.

– Pójdę do niego dzisiaj wieczorem. Zastanawiał się sporą chwilę.

– Nie wiem, czy powinnaś, ale nie ma chyba innego wyjścia. Będę cię osłaniał. – Potem wyznaczył jej miejsce spotkań. Mieli taki zapasowy punkt, który wydawał się bardzo bezpieczny; stary warsztat na przedmieściu, zamknięty od czasu wybuchu wojny.

– Muszę ustalić – mówił – jak dowiedzieli się adresu Edwarda. – Nie miał jeszcze pojęcia, jak to zrobi. Brunner zapewne nic nie powie, zresztą Kloss nie miał w tej chwili żadnej pewności, czy sam nie jest przedmiotem śledztwa.

Danka wzruszyła ramionami.

– Lepiej nie pytaj – powiedziała. – Sądzę, Janek, że to moja ostatnia akcja.

– Dobrze. Odeślę cię potem do oddziału.

– Dziękuję.

Kloss chciał już wstać, gdy nagle twarz mu stężała. Alejką parku szedł w ich kierunku prestidigitator Rioletto. Śledził go przez cały czas? Czy naprawdę był tak zręczny?

– Ja go znam – powiedziała dziewczyna. – To niejaki Rioletto. Próbował mnie uwodzić.

– To dobrze – powiedział Kloss. Przyszedł mu nagle do głowy pewien pomysł. Był bardzo ryzykowny, ale w końcu wszystko było ryzykowne.

– Posłuchaj, Danka – szepnął – ja odejdę, ty z nim tu zostaniesz i zaprosisz go do siebie na jutro wieczór, powiedzmy, na ósmą. Potem ci wytłumaczę, co masz robić…

Rioletto podchodził właśnie do nich.

– Mój Boże! – zawołał, znakomicie udając zaskoczenie – znowu się spotykamy! Nie wiedziałem, że oberleut-nant Kloss zna wszystkie interesujące kobiety w tym mieście.

– Po prostu mam szczęście – uśmiechnął się Kloss.

– A ja skarżę się właśnie na brak szczęścia – odpowiedział Rioletto.

Kloss spojrzał na zegarek i wstał.

– Niestety, na mnie pora.

– Od dzisiaj – stwierdził Rioletto – przestanę się skarżyć na brak szczęścia. Czy wolno mi zostać? Danka uśmiechnęła się.

7

W tej grze było coraz więcej niewiadomych; areszto- wanie Edwarda stawiało pod znakiem zapytania powodzenie całej akcji. Kloss wierzył, że Edward wytrzyma, musiał w to wierzyć, ale przecież ktoś zdradził gestapo mieszkanie na Wałowej, ktoś, kto wiedział bardzo dużo, może także o nim. Powinien uciec do oddziału? Nie, zostanie tu do końca, spróbuje rozegrać tę partię.

Może jednak przypadek? Nie wierzył w takie przypadki, Brunner nigdy nie działał na ślepo, musiał mieć dobre informacje. Kto? Rioletto? Puschke? A jeśli Danka? Bzdura! Gdyby Danka zdradziła, mieliby już jego. Przypomniał sobie twarz Głaubla; spotkał go przed godziną i teraz był pewien, że to spotkanie nie było przypadkowe.

Zadzwonił telefon. Kloss podniósł słuchawkę i jednocześnie zapalił lampę na biurku. To mógł być albo jego szef, albo Brunner; ci dwa) wiedzieli, że Kloss lubi pracować wieczorami w swoim gabinecie w Abwełirstelle, Usłyszał głos Brunnera, nieco zachrypnięty, zapewne po wczorajsze) pijatyce.

Heil Hitler, Hans. Spędzasz samotny wieczór w biurze?

– Pracuję.

Brunner gadał o głupstwach, wspominał jakąś kelnerkę z kasyna, która podawała im wczoraj alkohol i miała niezłe nogi, a potem nagle zadał pytanie:

– Hans, ciebie interesuje nowa sekretarka Reila? Kloss miał parę sekund na odpowiedz. Podjął decyzję, wiedząc jednocześnie, ze na tym terenie Brunner musi wygrać.

– Tak – oświadczył – istotnie. A dlaczego o to pytasz, Hermann?

– Ładna dziewczyna – powiedział Brunner. – Chcesz ją odbić Reilowi?

– Nie myślałem o tym.

– A o czym myślałeś, Hans? Kloss brnął dalej;

– Myślałem – mówił – że może nadszedł czas, byśmy wymienili informacje.

– Może -stwierdził Brunner. W jego głosie Kloss usłyszał wahanie.

Co wie? – myślał. – Czego zdążył się dowiedzieć? Oczywiście Glaubel zameldował mu o spotkaniu na przedmieściu. To był błąd, gruby błąd. Danka nie powinna była chodzić do mieszkania Kazika. Brunner powiedział: „Dobranoc, jutro się zobaczymy", a Kloss odłożył słuchawkę i raz jeszcze rozważał wydarzenia dzisiejszego wieczoru.

Przyszedł na przedmieście o szóstej wieczorem, tak jak umówili się z Danka. Robotnicy wracali właśnie z dworca przeładunkowego i z fabryki należącej do zakładów Reila, w sklepie spożywczym ustawiała się długa kolejka, w furtkach, przed domami plotkowały kobiety czekając na mężów.

Kazik mieszkał w niewielkim, parterowym domku na rogu Ogrodowej i Śliskiej; Kloss, obojętny i obcy w tłumie spieszących się przechodniów, obserwował ten domek dobrych kilka minut, gdy zobaczył wreszcie Dankę otwierającą furtkę. Weszła do środka; Kloss przesunął kaburę na brzuch, czekał. Wiedział już, że nie powinien tu przychodzić, należało posłać któregoś z chłopców od Białego; zdążył już nawiązać kontakt z Białym. Danka długo nie wychodziła; zaczynał się niepokoić, przecież i tam mógł być kocioł, gdy nagle zobaczył obok siebie Głaubla. Hitlerowiec również obserwował domek Kazika Okonia.

Stało się – pomyślał Kloss i owładnął nim chłodny spokój.

Heil Hitler, Glaubel – powiedział. – Co pan robi w takim zakazanym miejscu?

– Spacer – odparł Glaubel. – A pan?

– Ja – roześmiał się Kloss – mam mało czasu na spacery. Najczęściej pracuję. A niekiedy lubię zapolować.

– Polowanko – powtórzył Glaubel i spojrzał uważnie na Klossa. – To dziwne, że spotykamy się właśnie w tym miejscu.

– Tak – odparł Kloss tym samym tonem – dziwne.

Obaj patrzyli na furtkę prowadzącą do domku Oko-niów.

Więc Kazik także siedzi – myślał Kloss. – Pilnują jego mieszkania, ale tam nie ma kotła. Danka jeszcze wyjdzie. Będą ją obserwować. Czy Glaubel jest sam?

Rozejrzał się. Chyba jest sam. Nie miało to co prawda żadnego znaczenia, ale umożliwiało spotkanie z Danką. Wychodziła właśnie z domku; spokojna, obojętna minęła furtkę.

– Piękna Polka – powiedział Glaubel. – Czy pan się nią interesuje?

Kloss milczał. Już wówczas wiedział, że to pytanie musi mu zadać Brunner.

Pochylił się znowu nad papierami; powinien przygotować na jutro sprawozdanie dla Horscha; nigdy nie zaniedbywał swych obowiązków w Abwehrze, ale teraz nie mógł pracować. Jak powinien zagrać? Domyślają się oczywiście, że Danka miała coś wspólnego z Kazikiem, ale Brunner jest zbyt mądry, by kazać ją zaraz aresztować. Może by wysłać Dankę do oddziału? Kloss tak powinien postąpić, ale nie może zrezygnować z jej informacji, jeśli akcja ma się w ogóle odbyć. Musi ryzykować, ciągle ryzykować, i to nie tylko własnym życiem. Musi być szybszy niż Brunner.

Powiedział Dance: „Bądź przygotowana na wszystko". Spotkali się w starym warsztacie mniej więcej po godzinie. Danka kluczyła po mieście i udało jej się zgubić Glau-bla. Przyniosła rzecz bezcenną: odpis pisma Reila do Berlina. Inżynier meldował, że doświadczenia zaczynają się 10 maja. Tego dnia rano Reil i Pułkowski wyjeżdżają na poligon. To był ostatni termin. A ile jeszcze przedtem do zrobienia! Kloss polecił Dance powiedzieć Reilowi, że odwiedziła swego starego kolegę, Kazika Okonia; niech Reil to powtórzy Brunnerowi. Chodzi o czas, czas decyduje o wszystkim; może Brunner uwierzy, że idzie fałszywym tropem. Danka była bardzo zmęczona; zapytała jeszcze o pana Riolettę. Zaprosiła go do siebie na następny dzień; powiedziała, że będą goście. Co Kloss chce właściwie wiedzieć o sztukmistrzu z Berlina?

Kloss otworzył okno; wieczór był ciepły, na niebie krzyżowały się światła reflektorów. Usłyszał odległą serię pe-emu, potem śpiew pijanych żołnierzy. Wrócił do biurka i znowu pochylił się nad papierami. Przerwał mu podoficer. Stanął wyprostowany w drzwiach i zameldował, że zgłosił się niejaki Herr Puschke, wicedyrektor Robert Puschke i pyta, czy pan oberleutnant go przyjmie.

Kloss był zaskoczony. Najpierw telefon Brunnera, potem wizyta pana Puschkego. Czego mógł od niego chcieć ten gruby Niemiec, przyjaciel sztukmistrza Rio-letta? Kazał go wprowadzić.

Zapalił górną lampę i w ostrym świetle zobaczył twarz swego gościa. Pokrywała ją szara bladość, oczy miał pan Puschke podpuchnięte, ręce mu drżały. Usiadł na wskazanym krześle i położył dłonie na biurku.

– Kieliszek koniaku, panie Puschke?

Skinął głową. Wypił, potem zaczął chwalić ten koniak, że taki wyśmienity, na pewno francuski, on, Puschke, był w czterdziestym pierwszym we Francji, ale jego zapasy dawno się skończyły.

– Co pana tu sprowadza? – Kloss przerwał ten wywód dość bezceremonialnie.

Puschke zapalił cygaro, długo delektował się dymem, potem wyjął z kieszeni zapieczętowaną paczuszkę i położył na biurku. Nie ma co prawda koniaku, ale ma właśnie te cygara, jeśli pan oberleutnant zechce przyjąć… Pan oberleutnant miał jednak dosyć tych wstępów.

– O co chodzi, panie Puschke?

– Sprawa jest bardzo trudna – zaczął Niemiec – i niezwykle delikatna. – Mówił, że przyszedł właśnie tutaj, bo wierzy, że oberleutnant Kloss i oczywiście Abwehra zrozumieją jego szczególną sytuację, sytuację uczciwego Niemca, który wbrew własnej woli został wplątany… tak, właśnie wplątany, w obrzydliwą aferę…

– Proszę wyraźniej! – rozkazał. Puschke wstał.

– Panie oberleutnant – powiedział niemal patetycznie – przychodzę tutaj jako uczciwy Niemiec…

– Konkrety!

– Chciałem zameldować – wykrztusił wreszcie Puschke, że sztukmistrz Rioletto jest angielskim szpiegiem, pracuje od dawna przeciwko Rzeszy. – Odetchnął z ulgą i usiadł na krześle. Zaciągnął się cygarem.

Nastąpiła teraz cisza, twarz Klossa nawet nie drgnęła. Puschke nie domyśli się nigdy, jak bardzo zaskoczył ober-leutnanta. Kloss obserwował swego gościa i myślał jednocześnie intensywnie:

Prowokacja? Najpierw zatelefonował Brunner, potem przyszedł Puschke… Nieprawdopodobne! Po co mieliby to robić? Chcieli sprawdzić raz jeszcze Klossa? Po dwóch latach?

Puschke niecierpliwie kręcił się na krześle; oczekiwał pytań? A może sądził, że powiedzą „Dziękuję" i puszczą go do domu?

– Dlaczego nie poszedł pan z tym do Brunnera? – zapytał Kloss. – A może pan już był u Brunnera?

– Myślałem, że w tych sprawach to wszystko jedno: Abwehra czy gestapo.

– A jednak wybrał pan Abwehrę. Przecież pan zna Brunnera. A w waszych zakładach działa także Glaubel.

– Powiem wszystko – westchnął Puschke.

– O to właśnie chodzi.

– Z Brunnerem rozmawiałem wczoraj i przedwczoraj. Nie odważyłem się. Myślałem, że z panem będzie mi łatwiej…

Kłamie – pomyślał Kloss. – A jeśli mówi prawdę? Sprawdzimy.

– Puschke! – ryknął.

Wicedyrektor zerwał się natychmiast z krzesła i stanął na baczność. Wyglądało to niemal komicznie, ale Klossa dawno już nie bawiły typowo niemieckie reakcje. Znał je i wykorzystywał.

– Ze mną nie będzie łatwiej – mówił. – Jasne?

– Tak jest! – wykrzyknął Puschke.

– Byłeś agentem Rioletta? – zapytał Kloss.

Puschke w jednej chwili sflaczał, zachwiał się, ale Kloss nie pozwolił mu usiąść.

Nagle Puschke zaczął płakać. Był to widok wręcz nieznośny: płaczący, gruby Niemiec… Jego historyjka była zresztą prosta i banalna. W trzydziestym dziewiątym roku pewien berliński sklepikarz zaczął mu pożyczać pieniądze. Najpierw drobne sumy, potem coraz większe, a gdy Puschke podpisał weksel opiewający już na kilka tysięcy marek, zjawił się Rioletto.

– Ja nic nie zrobiłem przeciwko Rzeszy – płakał Puschke. -Miałem przyjaciela w SS, on zajął się tym sklepikarzem, ale weksel został, zabrał go Rioletto i Rioletto zażądał…

– Czego? – zapytał sucho Kloss.

– Dałem mu tylko nazwiska inżynierów pracujących u Lubbicha w Hamburgu… Potem wybuchła wojna, stracił mnie z oczu, bo pojechałem do Francji… i teraz znowu… On mnie zabije, panie oberleutnant – szepnął nagle.-Ja się boję.

Bał się naprawdę. Kloss kazał mu nareszcie usiąść i dał szklankę wody. Potem polecił powtórzyć sobie wszystko raz jeszcze; nie słuchał już, musiał podjąć decyzję, sytuacja komplikowała się coraz bardziej i każdy ruch stwarzał nowe niebezpieczeństwa. Jeśli Puschke mówił prawdę, nie mógł przekazać go Brunnerowi; nie mógł nim zagrać, bo narażał życie Włocha. Jeśli Puschke kłamał…

Należało przede wszystkim sprawdzić, kim był naprawdę Rioletto. Jeśli człowiekiem sojuszniczego wywiadu, skierowanyni tutaj w związku z doświadczeniami Reila, mogli tę akcję przeprowadzić wspólnie. Zgoda centrali? Nie było czasu na uzyskiwanie zgody, należało działać na własną rękę.

Ale jak zdobyć pewność?

Puschke podpisał wszystko, co mu kazano. Kloss schował papiery do kieszeni i kazał wicedyrektorowi iść do domu. Niech milczy. Jeśli zależy mu na własnej skórze, będzie milczał. Puschke był nieco zaskoczony, ale wiedział przecież, że Abwehra ma swoje metody.

– Niech się pan nie spodziewa – powiedział mu Kloss na pożegnanie – że Rioletto zostanie aresztowany jeszcze tej nocy. My mamy czas. A jeśli chodzi o pana… trzeba będzie oczywiście odpokutować za grzechy. A pokutę uzależnimy od pańskiego zachowania: milczenie i sam pan rozumie…

– Rozumiem – odpowiedział Puschke.

Kloss odprowadził go do drzwi. Gruby Niemiec stanął na progu i podniósł rękę w hitlerowskim pozdrowieniu. Oberleutnant uśmiechnął się ironicznie; ten człowiek wierzył jeszcze, że przeżyje wojnę… Kloss wiedział, że Puschke nie ma żadnych szans. I nie czuł litości.

8

Dzień zaczął się dla Reila źle. Z samego rana Danka oświadczyła, że chce mieć wolny wieczór. Stanęła na progu gabinetu i powiedziała to od razu; wyglądała ślicznie, miała na sobie zieloną sukienkę, którą Reil szczególnie lubił. Chciał krzyknąć: „Z kim się umówiłaś?", ale popatrzył tylko na nią i milczał.

Zatrzasnął drzwi; w gabinecie pozostał zapach jej perfum. Kazał wezwać Puschkego i wysłuchał meldunku o stanie przygotowań na poligonie. Oczywiście wszystko było jeszcze w proszku. Puschke powiedział: „Prawie gotowy" i Reil wyładował na nim wściekłość.

– Za niedokładność wysyłam na front wschodni! – krzyczał. – Dziesiątego maja rano poligon musi być przygotowany. Rozmawiał pan z Pułkowskim?

– Tak. Chyba się zgadza…

– Żadnych chyba! – wrzasnął znowu Reil, ale ruganie zastępcy nie przyniosło mu wcale ulgi. Puschke nie bronił się zresztą. Tkwił w fotelu, oczy miał podpuchnięte i wydawało się Reilowi, że za chwilę wybuchnie płaczem.

– Co się z panem dzieje, Puschke.

– Nic, panie dyrektorze.

– Wygląda pan jak stara baba.

Puschke zaczął mówić coś o przemęczeniu, a potem, że ten kraj źle na niego działa; człowiek żyje tutaj jak w klatce, boi się wyjść na miasto.

– To niech pan się przestanie bać – uciął Reil – i weźmie do roboty. Może pan już sobie iść. – Zatrzymał go jednak jeszcze na progu i zapytał, co robił na terenie zakładów prestidigitator Rioletto. Widział tego pana w sekretariacie.

Puschke poczerwieniał, potem zbladł i oświadczył, że Rioletto wstąpił na chwilę, by go przeprosić za ten dowcip z cygarem.

Potem szepnął, że Włoch przyglądał się Fräulein Dance z ogromnym, ale to naprawdę ogromnym zainteresowaniem. To wyprowadziło już Reila ostatecznie z równowagi.

– Wynoś się pan! – wrzasnął. -I nie opowiadaj mi plotek!

A jeśli jeszcze raz zjawi się ten sztukmistrz, każę go Glaubelowi zamknąć na dwadzieścia cztery godziny.

Został sam w gabinecie, powiedział Dance, że nikogo nie przyjmie i nie będzie rozmawiał przez telefon, ale nie mógł pracować. Osaczyły go wszystkie możliwe niepokoje. Jeśli doświadczenia się nie udadzą, straci zaufanie fuehrera i mogą go nawet wysłać na front.

Pomyślał, że nie boi się frontu, ale stanął mu przed oczyma obraz widziany chyba w kinie: biała, równa płaszczyzna, żołnierze na nartach i w głębi palące się chałupy. Ile jest kilometrów od Berlina do Wołgi? Nie, nie stoją już przecież na Wołdze, czytał znowu o skracaniu frontu, ale nie interesowały go właściwie nigdy komunikaty wojskowe. Ojciec Reila miał mapę, w którą wbijał kolorowe chorągiewki, jego to nie bawiło.

Zadzwonił i gdy Danka stanęła w drzwiach, kazał sobie przynieść ostatni numer „Völkischer Beobachter". Rozłożył gazetę i zobaczył na pierwszej sronie zdjęcie fuehrera. Fuehrer spoglądał poważnie, ale też z charakterystyczną dla oficjalnych portretów wielkiego wodza łaskawością; Reil zaczął czytać artykuł, ale dojechał tylko do końca pierwszego akapitu. W drzwiach stanął Brunner.

Brunner wchodził bez meldowania, wydawało się, że nie dostrzegał obecności Danki w sekretariacie, nie akceptował jej istnienia. Reil podnosząc się zza biurka wiedział, że rozmowa nie będzie przyjemna. Dzień, który tak się zaczął, nie mógł mu przynieść nic radosnego. Wyciągnął koniak z szafy, a Brunner bez wstępów przystąpił do rzeczy. Chodziło najpierw o Pułkowskiego. Sturmbannfuehrer chciał wiedzieć, jak długo ten Polak będzie Reilowi potrzebny. Dyrektor odpowiedział, że nie wie. Nie wiedział naprawdę, wszystko zależało od wyników doświadczeń; chodziło zresztą, do diabła, o robotę, która się nigdy nie kończy.

– Natomiast wiedza tego Polaka jest ograniczona -oświadczył Brunner sucho. – Musi pan z niego wycisnąć wszystko, co trzeba, i koniec. Daję panu, powiedzmy, trzy miesiące.

Reil pomyślał, że ten gestapowiec jest bezczelny. Chciał powołać się na swoje szczególne pełnomocnictwa, ale zrezygnował. Zapytał tylko, co mają zamiar zrobić z Pułkowskim. Brunner uśmiechnął się chłodno i oświadczył bez ogródek: zlikwidować. Zbyt dużo wie.

– A jego żona? – zapytał jeszcze Rełl. Czuł suchość w gardle, napełnił swój kieliszek.

– Mnie pan też może nalać – odpowiedział Brunner. -Jego żona nie żyje od paru tygodni.

Reil spojrzał na Brunnera, nie ukrywając obrzydzenia. Wolałby o tym nie wiedzieć. Uświadomił sobie nagle, że jest sporo rzeczy, o których wolałby nie wiedzieć. Zresztą, to jego nie dotyczy. Ma swoją robotę, którą wykonuje znakomicie. Na świecie istnieje podział zadań, nie należy pchać nosa w cudze sprawy. Taki jest porządek rzeczy.

Myślał, że rozmowa jest skończona, ale okazało się, że najgorsze Brunner zachował sobie na deser.

– Gdzie pan poznał swoją sekretarkę? – zapytał.

– Proszę ją zostawić w spokoju! – wrzasnął Reil. Teraz wyprowadzono go z równowagi; nie zamierzał bronić Pułkowskiego, ale Dankę uważał już za swoją własność.

– Spokojnie, dyrektorze – Brunner ciągle się uśmiechał. – Proszę odpowiedzieć na pytanie.

– Skierowana przez Arbeitsamt – odpowiedział. On, który nawet w gabinecie fuehrera nie stracił pewności siebie, nie wyrzucił za drzwi tego gestapowca. Poczuł, że się boi i gdy to zrozumiał, strach opanował go naprawdę.

Próbował się jeszcze bronić.

– Nie wykryliście nawet sprawców dywersji! -krzyknął ni w pięć, ni w dziewięć.

– Już ich mamy – odpowiedział Brunner. – A pańska sekretarka kontaktowała się z jednym z nich, z Kazimierzem Okoniem.

Przypomniał sobie to nazwisko; Danka wymieniła je poprzedniego wieczora przy kolacji. Powiedziała, że chciała odwiedzić dawnego kolegę, ale nie zastała go w domu. Brunner wysłuchał tej relacji i nie ukrywał zaskoczenia.

– Istotnie – mruknął.

Teraz Reil mógł zaatakować.

– Czepiacie się niewinnej dziewczyny! – krzyknął. – Gdyby rzeczywiście była wspólniczką tego człowieka, nie podałaby mi jego nazwiska! – Chciał mówić dalej, ale chłodne oczy Brunnera nakazały mu milczenie.

– Pan jest zbyt nerwowy – powiedział sturmfuehrer -a my nie lubimy zbyt nerwowych, takim nie można ufać – przeciągał sylaby. – Reichminister powtarzał to niejednokrotnie.

Wstał i ruszył ku drzwiom.

– Pana łączą z tą Polką dość bliskie stosunki, prawda? Proszę do mnie zatelefonować, gdyby zdarzyło się coś ciekawego. Zrozumiał pan?

Reil nie odpowiedział. Nie mógł sobie później wybaczyć milczenia. Powinien zatelefonować do Berlina, powinien pójść do gauleitera i dać szkołę temu bezczelnemu głupcowi. Rozlał znowu koniak do kieliszków i zawołał Dankę.

– Napijemy się – powiedział.

Patrzyła na niego chłodno, nie rozumiejąc, ale podniosła kieliszek do ust. Chciał jej wytłumaczyć, jak bardzo jest mu potrzebna, jak bardzo mu na niej zależy, ale milczał. Wypił jeden kieliszek, potem drugi.

– Wszystko to świństwo – stwierdził – a to, co nie jest świństwem…

9

Rioletto przyszedł punktualnie. Stanął na progu z ogromnym bukietem kwiatów, spodziewał się zapewne, że w mieszkaniu zastanie już gości, o których mówiła Danka, ale była tylko ona, a na stole zobaczył dwa kieliszki i dwie filiżanki do kawy.

– Będziemy sami – powiedziała. – Zmartwił się pan?

– Nie, oczywiście nie – ale z trudem ukrywał zdziwienie. – Pani nawet nie podejrzewa, jaką sprawia mi radość.

– Najpierw czeka pana praca – uśmiechnęła się Danka. Otworzyła szufladę i rzuciła na stół talię kart. – Chciałabym coś usłyszeć o sobie.

Obserwowała go uważnie, gdy bawił się kartami. Nic nie podejrzewał, na twarzy malowało się skupienie. Kazał jej wyciągnąć kartę, był to król pik; Rioletto wydał się zaskoczony, a Dance król pik skojarzył się natychmiast z Reilem. Dzisiaj wieczorem, gdy opuszczała biuro, Reil już nic nie powiedział; nie zapytał nawet, dokąd idzie. Danka poczuła coś w rodzaju litości i natychmiast ogarnął ją wstyd. Nie powinna się nad nim litować.

– Król pik – powiedział Rioletto. Odkrył parę kart i obok króla położył damę trefl. – Pani jest interesującą dziewczyną, prowadzi pani trudną grę, chyba się nie mylę, prawda? – Potem spojrzał w okno. – Niedokładnie zaciągnięte zasłony – stwierdził. – Z ulicy widać światło. Nie boi się pani?

Na to właśnie czekała, sądziła, że zauważy wcześniej. Podbiegła do okna. Na ulicy panował już mrok, ale przez szczelinę w zasłonie dojrzała trzech chłopców stojących na przeciwległym rogu. Już są!

– Teraz dobrze – powiedział Rioletto i dalej rozkładał karty -Właściwie – mówił – zajmują się tym raczej stare baby. Mnie wystarczy dłoń, oczy, czasami jakiś przedmiot.

– Jaki przedmiot?

– Coś, co pani lubi naprawdę, co jest dla pani cenne. W tej chwili rozległ się natarczywy dzwonek.

– Więc jednak – stwierdził Rioletto – nie będziemy sami.

Danka otworzyła drzwi. Do pokoju wdarło się trzech mężczyzn. Zanim Rioletto zdążył skoczyć pod ścianę i wydobyć broń, obalili go na podłogę. Jeden był w kraciastej cyklistówce, drugi miał czarną opaskę na oku, trzeci – szramę na policzku. Przypominali trochę aktorów, którym kazano ucharakteryzować się tak, by można ich łatwo rozpoznać. Ten w cyklistówce obezwładnił Dan-kę, rzucił ją na tapczan, a potem wiązał i kneblował sprawnymi ruchami.

– Ty niemiecka dziwko – powiedział. Dwóch pozostałych sterroryzowało Rioletta.

– Pójdziesz z nami – oświadczył ten ze szramą i schował do kieszeni małego Waltera, który Rioletto nosił zawsze przy sobie.

– Ależ, panowie – tłumaczył Rioletto – ja jestem Włochem i okultystą, nie mieszam się do waszych spraw.

– Ale broń nosisz, gestapowski szpiclu! – stwierdził ten z opaską.

Wypchnęli go z mieszkania. Prowadzili przez podwórze, a potem krętymi, pustymi uliczkami przedmieścia w kierunku szosy. Rioletto wiedział, że wystarczy przejść szosę, by znaleźć się w lesie. Mężczyzna w cyklistówce, który sprawiał wrażenie dowódcy, spoglądał co chwila na zegarek.

– Szybciej! – powtarzał.

– Co chcecie ze mną zrobić? – zapytał Rioletto.

– Będziesz zlikwidowany za współpracę z gestapo. Przyspieszyli kroku. Rioletto ociągał się, pozostawał w tyle. Ten ze szramą uderzył go kolbą w plecy.

– Proszę mnie nie bić! – krzyknął Włoch. – Chcę rozmawiać z waszym dowódcą.

– A co byś chciał powiedzieć naszemu dowódcy?

– Nie twoja sprawa.

– Nie piłem z tobą, szpiclu, bruderszaftu – powiedział ten ze szramą.

Wyskoczyli na łąkę. W mroku błysnęła przed nimi biała wstążka szosy. Chłopak w cyklistówce stanął przy przydrożnym krzaku. Rioletto pomyślał, że jeśli chcieliby go zlikwidować, mogli byli uczynić to wcześniej albo wręcz w mieszkaniu Danki. Teraz dzieliło ich kilkanaście metrów od szosy, a oni na coś czekali, jakby wahali się przeskoczyć drogę, która przecież była pusta. Chłopak ze szramą znowu spojrzał na zegarek.

– Idziemy – rozkazał.

Byli już na poboczu szosy, gdy nagle Rioletto usłyszał warkot motoru, a potem błysnęły ostre reflektory. Nadjeżdżający samochód włączył długie światła; rozległy się strzały, chłopcy zostawili Włocha na szosie i zniknęli w ciemności. Wszystko to trwało parę sekund. Rioletto z trudem podniósł się, samochód hamował gwałtownie. Włoch zobaczył wyskakujących żołnierzy niemieckich. Potem usłyszał głos oberleutnanta Klossa:

– Miał pan szczęście, panie Rioletto, zdążyliśmy na czas.

– Co za cudowny przypadek – powiedział. – Co za cudowny przypadek – powtórzył. – Dziękuję panu.

– Porozmawiamy u mnie – rzekł Kloss.

Wsiedli do samochodu, Kloss i Rioletto obok siebie na tylnych siedzeniach. Obaj milczeli i obaj rozumieli, że czeka ich trudna rozmowa. Czy Rioletto się domyśla? Czy można mu zaufać? Czy istnieje szansa, że zagrają wspólnie? Samochód stanął przed biurem Abwehry; w korytarzu było pusto, w pokoju Klossa paliła się lampa na biurku, na małym stoliczku stała butelka koniaku i dwa kieliszki.

– Było tak – powiedział Kloss. – Fräulein Danka zatelefonowała do mnie i zameldowała o napadzie. Doszedłem do wniosku, że bandyci będą się starali uprowadzić pana do lasu. Postanowiłem przeciąć im drogę. To była jedyna szansa.

– Znakomity koniak – stwierdził Włoch, zanurzając się głęboko w fotelu. Nic sobie jeszcze nie powiedzieli, obaj mieli podstawy do obaw i obaj nie byli pewni…

– Jak wyglądali? – spytał Kloss i sięgnął po notatnik.

– Kto?

– Ci bandyci.

– Kilku mężczyzn – odpowiedział Rioletto.

– Ilu?

– Trudno to określić, byłem półprzytomny.

– Twarze? Charakterystyczne szczegóły?

– Było ciemno – stwierdził Włoch – i obawiam się, że nic panu nie powiem. Czy musimy o tym mówić?

– Musimy od czegoś zacząć.

– Pannie Dance nic się, oczywiście, nie stało?

– Nie – uśmiechnął się Kloss.

– Tak przypuszczałem. – Sięgnął po cygaro. – Odkryjemy karty?

– Może za wcześnie – powiedział Kloss. Wstał, podszedł do drzwi; otworzył je gwałtownie i zamknął z powrotem. -Te cygara – rzekł wracając na miejsce – należą do pana Puschkego. Otrzymałem je od niego w prezencie.

– Ach tak – powiedział Rioletto.

– Pan Puschke – ciągnął Kloss – jest niesłychanie interesującą postacią. To człowiek o bogatym życiorysie. Miewa także znakomite pomysły. – Sięgnął do kieszeni i podał Włochowi starannie złożone arkusiki papieru. -Niech pan to przeczyta.

Rioletto przeczytał uważnie zeznanie pana Puschkego, potem odłożył kartki na stół i zaciągnął się dymem.

– Co pan zamierza? – zapytał.

– Zeznanie jest ścisłe?

– Nie potwierdzę ani nie zaprzeczę – oświadczył Rioletto. – Co pan zamierza?

– Wyobraźmy sobie – mówił Kloss – że było inaczej. Stary agent wywiadu angielskiego, pan Puschke, usiłował zwerbować uczciwego Włocha Rioletta do pracy przeciwko Rzeszy. Ale Rioletto się nie zgodził, wówczas Puschke nasłał na niego bandytów i tylko dzięki czujności oberleutnanta Klossa Rioletto wykaraskał się z tarapatów.

– Bardzo mi odpowiada ta opowieść – uśmiechnął się Rioletto. – Kim pan jest?

– To pytanie chyba nie ma sensu – odpowiedział Kloss. – Wystarczy, że jestem gotów ryzykować.

– Ja też.

– Co pan myśli o Pułkowskim? – Kloss napełnił znowu kieliszki koniakiem.

– To as atutowy – powiedział Rioletto. – A Puschke -dodał – to karta bita. Zagramy razem?

– Nie mamy innego wyboru – rzekł Kloss. – Warto wypić za współpracę aliantów.

– Warto – uśmiechnął się Rioletto.

10

Gra zbliżała, się do punktu kulminacyjnego, karty W zostały już rozdane. Kloss wiedział, że jeśli nawet udało mu się wygrać dwa robry, trzeci będzie najtrudniejszy. Czy Brunner da się wywieść w pole? Czy uwierzy, że jego przeciwnikiem w tej grze był gruby Niemiec, pan Puschke? Brunner posiadał atuty, których nie należało lekceważyć. Miał w swoich łapach Edwarda i Ka-zika. Kloss wiedział, że kocioł nadal istnieje. W mieszkaniu na Wałowej nikt się oczywiście nie zjawił. Edward i Kazik milczeli, ale przecież gestapo nie zaczęło jeszcze na dobre przesłuchiwań. Kloss rozważał rozmaite możliwości, musiał jednak myśleć przede wszystkim o odbiciu Pułkowskiego. Dziesiątego maja rano Pułkow-ski i Reil wyruszają na poligon; należało przygotować akcję i jednocześnie tego samego dnia zlikwidować sprawę pana Puschkego. Kloss bał się także o Dankę; miała zniknąć dziewiątego maja wieczorem, to znaczy w ostatniej chwili. Rioletto był zdania, że powinna zniknąć wcześniej. Ciągle nie byli pewni, co naprawdę wie Brunner.

Dziewiątego maja Kloss zadzwonił do Brunnera. Usłyszał jego ochrypły głos w słuchawce i oświadczył bez wstępów, że muszą się zobaczyć. Ma coś nader ważnego.

– Naprawdę, Hans? – powiedział Brunner. – Naprawdę chcesz zacząć mówić? – Nie brzmiało to zbyt zachęcająco.

Gdy wszedł do gabinetu sturmbannfuehrera w gestapo, Brunner nie był sam. Obok niego siedział Glaubel. Obaj patrzyli na Klossa z napiętą uwagą.

– Wykładaj, co masz – powiedział Brunner.

– Powoli, powoli. Jak tam twój kocioł?

– Mówiłem – wtrącił Glaubel – że należało jeszcze poczekać. Ten Okoń sam by mi powiedział.

– Bzdura! – parsknął Brunner. – Tam siedzą zawodowcy, człowieku. Schowaliśmy tego Okonia i kropka. Poczekamy jeszcze z dzień i zdejmiemy dziewczynę. -Brunner patrzył uważnie na Klossa, ale nic nie wyczytał z jego twarzy.

– Możecie ją zdjąć – oświadczył spokojnie Kloss. – To płotka.

– Płotka! – skoczył Brunner. – A gdzie są grube ryby? Ty chodziłeś z tą dziewczyną, Hans, nie wypieraj się. Co wiesz? Kloss sięgnął po cygaro.

– Widzisz, Brunner – powiedział – chciałbym mieć gwarancję, że to będzie nie tylko twój sukces.:

– Chcesz zarobić awans?

– Może – odparł Kloss.

– Chciałbym cię ostrzec – głos Brunnera brzmiał twardo. – Nasz przyjaciel Glaubel ma pewną koncepcję, która mogłaby cię szczególnie zainteresować.

– Żarty – powiedział Kloss i poczuł jednak lekki niepokój. Nie wolno nigdy sobie pozwalać na niedocenianie przeciwników. – Co byś powiedział – ciągnął spokojnie – o niejakim panu Puschkem?

– Puschke? – zdziwił się Brunner i spojrzał na Glaubla. -Co ty na to?

Glaubel wzruszył ramionami. Nigdy się nim nie interesował.

– Mam ciekawe materiały – mówił Kloss. – Nie ulega wątpliwości, że to Puschke dostarczał obcemu wywiadowi informacji o zakładach Reila. Wczoraj usiłował zwerbować pewnego Włocha nazwiskiem Rioletto.

Mówił i patrzył na ich twarze. Obaj byli zaskoczeni i obaj czuli się oszukani. Jak zareagują? Czy będą chcieli aresztować pana Puschkego natychmiast? Spojrzał na zegarek. Rioletto powinien zdążyć, wszystko obmyślili precyzyjnie, ale ryzyko było ogromne.

– Aresztujesz Puschkego? – zapytał.

– Pomyślę – warknął Brunner. – Nie lubię się spieszyć.

Kloss wepchnął ręce do kieszeni, dłonie miał wilgotne. Znowu spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Rioletto powinien być teraz w mieszkaniu Puschkego. Zostawi tam parę kompromitujących dokumentów: meldunek o wyjeździe Reila na poligon, plan sytuacyjny zakładów…

– Radziłbym ci zdjąć tego człowieka natychmiast -powiedział.

– Twoje rady są zawsze bardzo cenne, Hans – uśmiechnął się Brunner. – Nie zapomnę, że mi pomogłeś.

– Dziękuję – oświadczył Kloss. – Pozwolisz, że złożę także meldunek swojemu szefowi?

Opuścił gmach gestapo wieczorem; czekało go jeszcze spotkanie z Danką, a potem noc przed akcją. Nie lubił tych nocy. Przeklinał wówczas swoją robotę; gdyby mu wolno było wziąć osobiście udział w akcji, gdyby mu wolno było po prostu walczyć z bronią w ręku.

Na ulicy Basztowej zobaczył Rioletta. Włoch czekał na niego przed wystawą kwiaciarni.

– W porządku? – zapytał Kloss.

– Obrzydliwa robota – odpowiedział tamten. – Puschke wrócił do domu o parę minut wcześniej… Wolałbym, żeby się bronił, a on tylko krzyczał, przeraźliwie krzyczał. To jednak trwało parę sekund…

– Obrzydliwa robota – potwierdził Kloss. – Niech pan się przygotuje na rozmowę z Brunnerem. To nie będzie łatwa rozmowa. – Rioletto skinął głową.

– Wiem. Jestem przyzwyczajony. Kiedy skończy się nareszcie ta wojna?

– Kiedyś się skończy – odpowiedział Kloss.

– Jestem w rzeczywistości chemikiem – rzekł Rioletto – i chciałbym znowu być tylko chemikiem.

Mrok zapadał szybko. Na przedmieściu było pusto, nawet patrole zjawiały się tu rzadko. Kloss przyszedł do opuszczonego warsztatu parę minut za wcześnie. Siadł na stercie żelastwa i odpoczywał. Jak to dobrze, że nadszedł ten ostatni wieczór. Danka wróci do oddziału… Jeszcze tylko jutrzejsza akcja, ale to musi się udać.

Przybiegła zdyszana.

– Myślałam, że się spóźnię – mówiła – i że cię już nie zastanę. Reil nie chciał mnie puścić, jakby domyślał się, że nigdy mnie więcej nie zobaczy.

– Nikt cię nie śledził? – zapytał Kloss.

– Nie – odparła Danka, ale nie brzmiało to zbyt pewnie. Przypomniała sobie teraz, gdy skręcała z Polnej w Ogrodową, zobaczyła za sobą sylwetkę mężczyzny, która wydała jej się znajoma. Potem nikogo już nie dostrzegła, ale powinna pokluczyć trochę po mieście, jeśli nie miała zupełnej pewności.

– Pójdziesz do Marcina – powiedział Kloss. – Prosto stąd pójdziesz do Marcina i sprawdzisz jeszcze przygotowania do akcji. Masz podziękowanie z centrali.

– Dziękuję – szepnęła Danka. – Co zrobicie z Reilem?

Kloss nie zdążył odpowiedzieć. Usłyszał szelest, a potem nieostrożnie trącone przez kogoś żelastwo zwaliło się na ziemię. Odwrócił się gwałtownie. Zobaczył Glau-bla, który stał z pistoletem gotowym do strzału.

– Ręce do góry, Kloss! I ty też! – podchodził do nich ostrożnie. – Wyżej rączki – mówił – wyżej! Tak przypuszczałem, ja się nigdy nie mylę… Zdemaskowałem cię, Kloss.

Kloss rzucił się błyskawicznie na ziemię, padając chwycił jakąś deskę i cisnął nią w Glaubla. Gestapowiec strzelił. Nie trafił. Kloss wytrącił mu pistolet z dłoni, upadli na ziemię. To trwało sekundy, ale Klossowi wydawało się, że trwa wieczność. Glaubel był silny i zręczny. Wyrwał się i skoczył ku bramie. Kloss błyskawicznie podniósł pistolet, strzelili jednocześnie – on i Danka. Glaubel powoli opadał na ziemię…

– Idź już – rzekł Kloss – idź szybko do Marcina. Pamiętaj, jutro dziewiąta rano.

11

Wyjechali punktualnie. W otwartym wojskowym samochodzie pod osłoną chłopców z SS. Dzień był piękny, szosa biegła przez las, potem wyskakiwała na wzgórza, które okalały łąki już zielone, pokryte lekką mgiełką. Pułkowski siedział sztywno obok Reila; oddychał głęboko. Dawno już nie widział lasu i łąk, przez wiele miesięcy pozbawiono go przestrzeni i powietrza.

– W ciągu trzech dni – powiedział Reil – wszystko skończymy.

– Czy wypuszczono moją żonę? – zapytał Pułkowski.

Reil milczał. Powinien powiedzieć „Tak, oczywiście, wypuszczą ją natychmiast po zakończeniu doświadczeń", ale patrzył na twarz polskiego uczonego i słowa nie przechodziły mu przez gardło. Przypomniał sobie, że Danka nie przyszła dzisiaj do biura, nawet się z nim nie pożegnała, i ogarnął po niepokój, że coś się musiało stać. Może ją aresztowali?

Samochód przyspieszył, zbliżali się znowu do lasu, i nagle gwałtownie zahamował. Zobaczyli przed sobą szlaban. Dwóch niemieckich żandarmów podchodziło do wozu.

– Dokumenty – powiedział jeden z nich.

– Mówiłem, żeby nas nie zatrzymywano! – krzyknął Reil.

Ci z ochrony SS już się podnosili, jeden z nich wrzasnął do żandarma:

– Otwórz szlaban, człowieku!

W tej chwili padły strzały. Żandarmi rzucili się na ziemię i otworzyli ogień. Ze wzgórza przy szosie zaterkotał erkaem. SS-mani osuwali się na ziemię, żaden z nich nie zdążył wystrzelić. Szofer oparł głowę o kierownicę, na skroni pojawiła się strużka krwi. Reil wyszarpnął pistolet z kieszeni, ale gdy odciągnął bezpiecznik, zobaczył nagle Dankę. Schodziła ze wzgórza z pistoletem maszynowym w ręku. Poczuł uderzenie, które go wcale nie zabolało, a potem usłyszał jeszcze głos Danki: „Nie strzelać!"

– Jest pan wolny, doktorze Pułkowski – powiedziała Danka, podchodząc do samochodu. Patrzyła na Reila, któremu zastygł na twarzy wyraz bezgranicznego zdumienia.

12 Dokładnie o tej samej porze, o godzinie dziewiątej trzydzieści, w mieszkaniu na drugim piętrze przy ulicy Wałowej 15 rozległ się dzwonek u drzwi. Dwaj gestapowcy, którzy grali w karty przy stole, zerwali się na równe nogi. Obaj wyszarpnęli pistolety z kieszeni.

– Tylko spokojnie – rzekł jeden z nich, zwracając się do Edwarda i Kazika. – Zastrzelę, jeśli spróbujecie jakichś sztuczek.

Edward z ogromnym niepokojem spoglądał na drzwi. Ktoś z jego ludzi? Niemożliwe, wszyscy byli widać ostrzeżeni, wszyscy wiedzieli, nikt się nie zjawił. Więc kto? Gestapowiec uderzył go kolbą w plecy i kazał otwierać. Edward powoli przekręcał klucz w zamku, potem, czując ciągle ucisk metalu na plecach, uchylił drzwi. Na progu stał listonosz.

– Czy tu mieszka pan Edward Kania? – zapytał.

W tej chwili gestapowcy zatrzasnęli drzwi. Listonosz zobaczył dwóch uzbrojonych mężczyzn.

– Panowie, co się stało?! – krzyknął. -Ja mam paczkę dla pana Kani.

– Dawaj ją tutaj – oświadczył jeden z gestapowców. Listonosz podał mu sporych rozmiarów tekturowe pudełko ze starannie wypisanym adresem.

– To ja już pójdę – powiedział. – Proszę mi tylko pokwitować.

– Zostaniesz tutaj – stwierdził gestapowiec.

– Panowie, ja mam listy.

– Poczekają – odpowiedział tamten. Wziął paczkę, położył ją na stole, zaczął zrywać sznurek, potem papier.

– Padnij! – szept listonosza zabrzmiał jak krzyk.

W tej chwili straszliwy huk wstrząsnął mieszkaniem. Zrobiło się czarno. Usłyszeli gruchot łamanych mebli i brzęk tłuczonego szkła: Kazik, Edward i listonosz, czarni i pokrwawieni, wybiegli na klatkę schodową. Z mieszkania wydobywały się kłęby dymu.

W gabinecie oberleutnanta Klossa z Abwehry zadzwonił telefon. Kloss podniósł słuchawkę.

– Ma pan długą linię życia – usłyszał głos Rioletta. -Gratuluję! Mam nadzieję zobaczyć niedługo pana porucznika. Spotka pan swych przyjaciół…

Kloss uśmiechnął się i odłożył słuchawkę. Podszedł do okna. Wygrał kolejną rundę.

Загрузка...