– Może byś wreszcie przestał być tak tajemniczy, Jupe – wybuchnął nagle Pete – i powiedział nam, co się szykuje. Stworzyliśmy zespół Trzech Detektywów, aby rozwiązać różne zagadki i wyjaśniać tajemnicze sprawy. Nie było mowy o tym, że mamy zamienić się w jakichś kamikadze. Lubię życie, które prowadzę, Bob prawdopodobnie także wolałby nie rozstawać się z tym światem. Bob, co o tym myślisz?
Bob uśmiechnął się i kiwnął głową.
– Oczywiście, że nie. A gdybym się przypadkiem rozstał, kto zająłby się dokumentacją i badaniami? Pete ma rację, Jupitku. To nie miałoby sensu.
Jupe wzruszył ramionami.
– Nie mam jeszcze całkowitej pewności. Nie miałem oczywiście zamiaru narażać bez potrzeby siebie i was na utratę życia. Ale czasami po prostu trzeba podjąć ryzyko.
Pete poruszył się niespokojnie.
– Och, nie pójdzie ci tak łatwo. Jeżeli o mnie chodzi, to najpierw będziesz musiał mnie przekonać do tego. Dwa dni temu oglądałem film, który tata przyniósł do domu. Było w nim mnóstwo specjalnych efektów. A główny bohater, naukowiec, podjął takie właśnie ryzyko. Wolałbym nie opowiadać ci, co się z nim stało.
Jupe spochmurniał.
– Zapomniałem na śmierć, że twój ojciec jest ekspertem od specjalnych efektów filmowych, Pete. O czym to było?
– O owadach – odparł Pete szczerząc zęby.
– O owadach?
– Tak, o mrówkach i chrząszczach, które przejęły władzę nad światem – wyjaśnił Pete. – Jeden z tych fantastycznonaukowych horrorów. Wierz mi, to było tak samo przerażające, jak ten stary film o smoku, który dopiero co obejrzeliśmy. Owady miały po piętnaście, a nawet trzydzieści metrów. Były wielkie jak domy.
– Jak oni to nakręcili?
– Wykorzystali prawdziwe mrówki i robale.
– Daj spokój, Pete – żachnął się Bob. – Prawdziwe mrówki wielkie jak domy?
Pete skinął głową.
– Tata wytłumaczył mi to. Technika jest trochę inna od tej, o której mówił nam pan Hitchcock. Najpierw fotografuje się prawdziwe owady przez specjalny pryzmat, podobny do obiektywu, a potem powiększa i nakłada na siebie, wreszcie fotografuje jeszcze raz na tle zdjęć budynków. Wyglądają jak żywe i budzą przerażenie, ponieważ rzeczywiście są żywe. Tak samo zostało nakręconych wiele filmów o potworach, które przybyły z kosmosu.
Jupiter znów zaczął się bawić dolną wargą.
– Masz ten film jeszcze w domu? – zapytał w zamyśleniu.
– Będzie jeszcze przynajmniej przez tydzień – powiedział Pete. – Tata powiedział nawet, że na pewno spodobałby się tobie i Bobowi. Zapraszam was, kiedy tylko chcecie. Wstęp wolny!
Jupiter poruszył się niespokojnie.
– Obawiam się, Pete, że skorzystamy z niego prędzej, niż myślisz. – Spojrzał na zegarek, a potem znowu na Pete'a. – Czy twój projektor może działać na baterie?
Pete kiwnął głową.
– Jasne. I na baterie, i na prąd z sieci.
Jupiter zacisnął usta.
– Ale jest waszą własnością, tata nie wypożyczył go z wytwórni?
– Oczywiście, że jest nasz. To znaczy, mojego taty. Ale dlaczego właściwie tak się dopytujesz?
– Chodzi o to, żebyśmy nie stracili życia… a przy okazji wyjaśnili tę zagadkę. Jak myślisz, czy twój tata wypożyczyłby nam projektor razem z tym filmem, który oglądałeś? Jeszcze na dziś wieczór?
Pete dostał prawie oczopląsu.
– Chcesz go tam zabrać?
– Tak, chcę go tam zabrać – powtórzył Jupe. – Pomysł jest tak samo fantastyczny, jak film, który chciałbym komuś pokazać.
Pete potarł czubek nosa, a potem wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia, Jupe. Ale myślę, że tata się zgodzi. Musiałbym oczywiście zadzwonić do niego, żeby mi udzielił pozwolenia.
– To wspaniale – powiedział Jupe.
– Tak, tak, wspaniale – odparł Pete. – Ale zanim zabiorę się do przekonywania taty, że wszystko będzie dobrze, chciałbym wiedzieć, dokąd jedziemy dziś wieczorem, i po co. Mam już dość tego wodzenia za nos po omacku.
Bob kiwnął głową na znak swego poparcia.
Obaj utkwili wzrok w twarzy Jupitera. On zaś przez chwilę próbował zignorować ich surowe spojrzenia. W końcu wzruszył ramionami i rozłożył ręce.
– Dobrze, skoro tak wam zależy – powiedział. – Miałem nadzieję, że uda mi się utrzymać moje domysły i wnioski w sekrecie. Przede wszystkim dlatego, że nie jestem całkowicie pewien ich poprawności. A nawet jeżeli są poprawne, nie bardzo wiem, dokąd one mogą nas zaprowadzić. Zaczęliśmy to dochodzenie od próby odnalezienia psa, który zaginął. Ale potem wyłoniły się inne tajemnicze zagadki. Żadna z nich nie wydaje się łączyć ze sprawą zaginionego psa, czy też raczej pięciu psów z Seaside. Pan Allen zlecił nam odszukanie jego psa, Korsarza. Od samego początku czułem, że znalezienie tego psa pozwoli wyjaśnić też zagadkę zaginięcia pozostałych. Ale to było przedtem, zanim zetknęliśmy się ze smokiem.
– No właśnie, co z tym smokiem? – spytał Bob. – Dałeś nam jasno do zrozumienia, że uważasz go za podróbkę. A więc?
– Tak – przyznał Jupe. – Mimo że miałem takiego samego pietra i uciekałem jak i wy obaj, sądziłem, że jest sporo powodów, żeby wątpić w prawdziwość tego smoka z jaskini.
– No to zdradź nam chociaż jeden – powiedział Pete. – Dlaczego pomyślałeś, że on nie może być prawdziwy?
– Z wielu względów. Nieprawdziwa była jaskinia. Nieprawdziwy stary tunel. Nieprawdziwe wejście do niego. Jeżeli wziąć to wszystko pod uwagę, podejrzenie o nieautentyczność smoka nasuwa się samo.
– Nie zauważyłem ani jednej z tych rzeczy – przyznał się Bob.
– Zacznijmy od pierwszej jaskini – powiedział Jupe. – Znaleźliśmy tam jakieś podejrzane deski. Odsunęliśmy jedną z nich i ukazało się wejście do przemytniczej pieczary.
– Pamiętam, że przyglądałeś się im z trochę dziwną miną – powiedział Bob. – Co tam było nieprawdziwego?
– Miała to być stara jaskinia, kryjówka przemytników i piratów. Deski były wprawdzie stare, ale tylko niektóre.
– Niektóre? – zapytał Pete.
Jupiter kiwnął głową.
– Na przykład deska, którą odsunęliśmy. Ale był też długi i szeroki kawał sklejki. Nie muszę wam chyba przypominać, że sklejka jest dość niedawnym wynalazkiem. Nie mogli posługiwać się nią piraci ani nawet przemytnicy.
– Sklejka? – powtórzył Pete, marszcząc brwi. – No, może i tak. Ale nie jest to żaden istotny szczegół, który by czegoś dowodził.
Jupiter wrócił do swego wywodu.
– Przejdźmy do następnej jaskini, tej, którą odkryliśmy, kiedy Bob znalazł tę ruchomą kamienną płytę. Nadal nie wiemy, kto zainstalował ten mechanizm. Jak pamiętacie, posuwając się w głąb tej jaskini, szliśmy w kierunku lądu, ponieważ nie było innej drogi. Żadnego wyjścia na plażę, żadnego otworu, jak w pierwszej.
Niedługo potem musieliśmy się zatrzymać. Natknęliśmy się na coś, co z pozoru wyglądało na masywną ścianę skalną. Mieliśmy nadzieję, że ta jaskinia doprowadzi nas do tunelu, o którym dowiedział się Bob w czytelni.
Obaj partnerzy Pierwszego Detektywa kiwnęli głowami.
– Pamiętam, że zacząłeś skrobać ścianę scyzorykiem – powiedział Pete, śmiejąc się. – Czego się dowiedziałeś oprócz tego, że na litej skale można zepsuć najlepsze nawet ostrze?
Jupiter sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej swój scyzoryk i otworzył go.
– Widzicie te szare drobinki na ostrzu? – zapytał. – Powąchajcie je.
Pete i Bob pochylili się i pociągnęli nosami.
– To farba! – wykrzyknęli jednocześnie.
Jupiter przytaknął, zamknął scyzoryk i schował go do kieszeni.
– Nikt nigdy nie malował ścian starych jaskiń – powiedział. – A kiedy zdrapałem farbę, ostrze zostawiło rysę na powierzchni ściany. Według mnie, ta ściana nie była wcale skałą, ale jakąś konstrukcją wyłożoną płytami pilśniowymi albo gipsowymi, a potem pomalowaną szarą farbą, natryśniętą po wymieszaniu z piaskiem i grubym żwirem, który nadawał powierzchni wygląd przypominający naturalną skałę. A płyty pilśniowe i gipsowe zostały, jak wiecie, wprowadzone do użytku całkiem niedawno i są powszechnie stosowane do wykładania ścian w domach albo robienia ścianek działowych w biurach. Jest ich wiele rodzajów, niektóre wyglądają na przykład jak mur z cegły.
Uważam, że ten, kto postawił tę ścianę, próbował ukryć to, co jest za nią, być może coś cennego i godnego uwagi.
– Na przykład? – spytał Bob.
– Na przykład, jak podejrzewam, ten stary tunel, w którym miała jeździć szybka kolej miejska!
– To możliwe – wykrzyknął Pete. – Ktoś odkrył ten stary tunel i zamknął go, żeby inni nie mogli go znaleźć! Bo nawet jeśli komuś udałoby się dotrzeć do tej ściany, ona zawróciłaby go na pewno.
– Chyba że – wtrącił się Bob – tunel został zamknięty w ten sposób przez tych, którzy go budowali.
– Prefabrykowane płyty nie mogą pochodzić sprzed pięćdziesięciu lat – stwierdził Jupe.
– Może i nie – upierał się Bob. – Ale nie wiemy dokładnie, kiedy postawiono tę ścianę. Mogli zrobić to później, żeby nie wchodziły tam dzieci i zwierzęta.
Jupe zamyślił się.
– Wiesz, Bob, to możliwe, choć osobiście w to wątpię. Ale teraz musimy przeanalizować trzecie tajemnicze wydarzenie. Znajdowaliśmy się koło ściany. Właśnie ją badałem i odwróciłem się do was, żeby pokazać wam te drobinki na ostrzu noża, kiedy…
Pete skinął głową i przełknął ślinę.
– …nagle jaskinia otworzyła się i zrobiło się w niej dużo jaśniej, a potem wszedł do niej smok. Choć już wiem, co masz na myśli. – Pete podrapał się w głowę. – A przynajmniej tak mi się wydaje. Może jednak lepiej ty to powiedz.
– Jak chcesz – zgodził się Jupe. – Jaskinia otworzyła się. Ale w jaki sposób? Czy to w ogóle było możliwe? Na zewnątrz nie było żadnych widocznych wrót ani szczelin. Gdyby były, weszlibyśmy najpierw raczej do tej jaskini, a nie do tej pierwszej, gdzie Bob wpadł w tę błotnistą studnię.
– No dobra – przyznał Bob. – My nie znaleźliśmy żadnego wejścia. Ale smok musiał wiedzieć o jego istnieniu, ponieważ udało mu się je otworzyć. Być może jest dużo sprytniejszy od nas.
Jupiter uniósł rękę.
– Widzicie, moja teoria jest oparta na przypuszczeniu, że wszystko było nieprawdziwe i dobrze podrobione. Dlatego nieprawdziwy był także i smok. A jeżeli on jest od nas sprytniejszy, to tylko dlatego, że wcale nie jest smokiem, lecz jakimś urządzeniem kierowanym ludzką ręką.
Pete zamrugał oczami, a potem obrócił się do Boba.
– Co on właściwie wygaduje?
Bob odrzucił do tyłu włosy.
– Zdaje się twierdzi, że nasz smok jest zwykłym robotem, a nie smokiem. Prawda, Jupe?
– Nie jestem jeszcze całkiem tego pewien – przyznał Jupe.- Być może jest robotem albo jakąś konstrukcją podobną do smoka, który grał w tym starym filmie pana Allena. Dowiemy się tego we właściwym czasie.
Mam za to absolutną pewność co do tego wejścia do jaskini. Także ono nie było prawdziwe. Na nieszczęście, nie mogliśmy tego zbadać ani przyjrzeć mu się z zewnątrz. Jestem pewny, że kiedy to zrobimy, okaże się, że jest to wejście zrobione z jakiegoś lekkiego materiału, jak pierwszy lepszy filmowy rekwizyt, wykończony i pomalowany z zewnątrz tak, aby wyglądał na coś prawdziwego. Ktoś mógł zbudować tam podrabianą skałę. I ukryć w ten sposób pierwotne wejście do jaskini. Kiedy sam chciał do niej wejść, albo wprowadzić do niej smoka, zwyczajnie rozsuwał na boki ukryte w ten sposób wrota.
Jestem pewien, że obaj zgodzicie się ze mną – dodał Jupe – że gdyby miasto Seaside chciało zamknąć dostęp do wielkiej jaskini albo do tunelu, nie używałoby do tego takich lekkich materiałów, jak pomalowane płyty w środku i imitacja skały na zewnątrz. Zrobiłoby to w bardziej solidny sposób – przy pomocy betonu!
Pete wyjrzał przez okno sunącego gładko rolls-royce'a. Zmarszczył brwi, a potem pokiwał głową.
– Być może masz rację, jeżeli chodzi o te rzeczy. Jeżeli pojedziemy tam dziś wieczorem, zbadamy skały w pobliżu wejścia do pierwszej jaskini. Ale ja nie boję się skał. Chciałbym mieć raczej pewność co do tego smoka. Dlaczego on miałby być podrabiany?
Jupiter oparł się wygodniej i założył ręce.
– Wszyscy trzej zobaczyliśmy go mniej więcej w tym samym momencie. Byliśmy w takiej samej odległości od niego. Mamy jednakowy wzrok i słuch. Powiedzcie mi, co właściwie usłyszeliśmy? I zobaczyliśmy?
Pete i Bob zastanawiali się przez chwilę w milczeniu.
– Ja usłyszałem jakieś buczenie – powiedział Bob. – A potem zobaczyłem go.
– A ja zobaczyłem najpierw jasne światełka… i zorientowałem się, że to błyszczą jego oczy – powiedział Pete. – A jeżeli chodzi o to buczenie, to zdaje mi się, że też je słyszałem. A zaraz potem usłyszałem ryk.
Jupe skinął głową.
– A jak on się poruszał?
Jupe obrócił się do Boba.
– A ty, co powiesz na ten temat?
– Zastanawiam się – stwierdził Bob, pocierając dłonią czoło. – Tak, zgadzam się z tym, co powiedział Pete. On wszedł bardzo szybko. Tak, jakby wśliznął się do środka.
Jupe świdrował go wzrokiem.
– Może tak, jak ten smok na filmie u Alfreda Hitchcocka? Czy poruszał się tak samo?
Bob zaczął kręcić głową.
– Nie. Smok pana Allena zdawał się kroczyć na nogach. A nasz raczej się ślizgał.
– Też odniosłem takie wrażenie – powiedział Jupe. – On ani nie leciał w powietrzu, ani nie poruszał kończynami. Ślizgał się. Dlatego wyciągam stąd wniosek, że został tylko zbudowany na podobieństwo smoka. Po ty, aby straszyć i wywoływać przerażenie. A to jego niby ślizganie się można wyjaśnić bardzo łatwo. Nasz smok poruszał się samoczynnie, albo był jakoś tam napędzany, na kołach! Nie pamiętacie tych śladów na piasku, które widzieliśmy za pierwszym razem?
Pete i Bob wybałuszyli na Jupitera oczy.
– Smok na kółkach? – zapytał z niedowierzaniem Pete. – Chcesz nam wmówić, że coś takiego zdołałoby nas tak nastraszyć?
– Przypominam sobie coś jeszcze – powiedział Bob. – Rozmawialiśmy już zresztą o tym. Smok pana Allena ryczał. A nasz wydawał się kaszleć, i to dość często.
– Dokładnie tak! – roześmiał się Jupiter. – To właśnie miałem na myśli mówiąc o tym, że musiał wspomagać go jakiś człowiek.
– Coś ty tu jeszcze wymyślił? – jęknął Pete.
Jupiter uśmiechnął się.
– Pomocnik, który siedział w naszym smoku, musiał być przeziębiony.
Dystyngowany głos Worthingtona przerwał nagle dyskusję.
– Jesteśmy w składzie złomu Jonesów. Czy mam czekać?
Jupe przytaknął.
– Tak, panie Worthington. Pete musi teraz wykonać szybki telefon. Potem mam nadzieję, pojedziemy do niego do domu, żeby coś zabrać. A wieczorem pojedziemy znowu do Seaside. Chyba się nie mylę, co, chłopaki?
Peta wyszczerzył zęby.
– Chciałbym bardzo, abyś się nie mylił… Ale to da się sprawdzić dopiero wtedy, gdy przyjrzymy się temu kaszlącemu smokowi!