Rozdział 18. W pułapce!

Bob i Jupiter skulili się w ciasnym schowku i zaczęli nasłuchiwać.

– Trzeba było sprawdzić i oczyścić spory kawał torów – odezwał się tonem skargi jakiś męski głos. – Tak, jakbyśmy nie mieli dość roboty z tym drążeniem. Ale wreszcie wszystko jest gotowe.

– Warto było się pomęczyć, Harry – odpowiedział mu inny męski głos. – Puszczamy to w ruch.

– Tak, jasne – powiedział pierwszy mężczyzna. – Ale wiesz co, Jack, on jest trochę niepewny. Myślisz, że możemy na nim polegać?

Jego partner roześmiał się.

– On jest jeden, brachu. A nas jest dwóch. Poza tym łódka jest nasza. Może to on raczej powinien zacząć się martwić, czy może nam zaufać!

Pokrywa luku uniosła się i obaj mężczyźni zeszli po drabince na dół. Bob i Jupe, siedzący z uszami przyklejonymi do cienkich drzwi, usłyszeli, że jeden z nich poszedł do przedniej części smoka.

Silnik obrócił się i zaskoczył. Poczuli nagłe szarpnięcie i lekki wstrząs. A potem zorientowali się, że suną gładko po szynach.

Bob dotknął w ciemności kolana kolegi.

– Mają podobne głosy do tych dwóch nurków. Czy jedziemy w kierunku oceanu?

– Nie przypuszczam – odparł cicho Jupe. – Ten smok nie jest wystarczająco obciążony, żeby zanurzyć się pod wodą.

– Aha! – odetchnął z ulgą Bob. – Mamy szczęście!

Smok parł do przodu, kołysząc się leciutko.

– Jedziemy w kierunku lądu – szepnął Jupe. – W głąb tunelu.

– Wiem – powiedział Bob. – Ale po co? Co oni zamierzają tam robić?

Jupiter wzruszył ramionami.

– Sam chciałbym wiedzieć. Ale co by to nie było, sprawa wygląda poważnie.

Smok zatrzymał się nagle i obaj chłopcy siłą bezwładności wyrżnęli w cienką ściankę.

Mężczyzna, który pełnił funkcję maszynisty, wrócił do swego partnera.

– W porządku, Harry – zabrzmiał całkiem blisko jego chrapliwy głos. – Czas rozpocząć załadunek. Pilnuj się dobrze!

– Lepiej, żeby nie próbował z nami żadnych sztuczek – burknął tamten. – W przeciwnym razie wypróbuję na jego łbie jedną z tych sztabek.

– Tak, jasne – odparł pierwszy. – No cóż, jest tu pewne ryzyko. Ale warto je ponieść dla miliona dolców!

Jupe i Bob wytrzeszczyli oczy w ciemnym i ciasnym pomieszczeniu. Milion dolców? Zaczęli się zastanawiać, czy się nie przesłyszeli.

Dwaj faceci odeszli w kierunku włazu. Pokrywa otworzyła się i po chwili opadła z powrotem na miejsce.

Jupe poklepał Boba po ramieniu.

– Może byśmy zobaczyli, co oni tam robią?

Ukradkiem, starając się nie hałasować, uchylili drzwi schowka.

Ale już po paru krokach stanęli jak wryci. Usłyszeli szorstki, chrapliwy męski głos, przerywany napadami kaszlu.

– Pospieszcie się – powiedział. – Zaaplikowałem nocnemu strażnikowi specjalne kropelki. Będzie spał przez parę godzin. Powinniśmy załatwić się z tymi trzystoma sztabkami, zanim się zbudzi.

Bob szturchnął Jupitera.

– Miałeś rację. To Arthur Shelby. Rozpoznaję jego głos. No i ten kaszel.

– To wyjaśnia drugą tajemnicę – szepnął Jupe. – Tajemnicę kaszlącego smoka. Została jeszcze jedna.

– Masz na myśli to, co oni teraz robią? – spytał Bob.

– Tak. To jest tajemnica trzystu sztabek – odparł Jupe. – Trzystu sztabek czego?

Jupe klepnął Boba w ramię i ostrożnie zapuścił się w wąski korytarzyk. Wspiął się po szczeblach drabinki, uniósł pokrywę luku i wyjrzał.

Znajdował się naprzeciwko betonowej ściany, ciągnącej się równolegle do torów. Ze zdumieniem ujrzał wydrążoną w niej, wielką dziurę, wystarczająco przestronną, aby mógł w nią wejść dorosły człowiek. W tej właśnie chwili ukazała się w niej sylwetka mężczyzny, dźwigającego coś w rękach. Musiał to być spory ciężar, bo mężczyzna szedł przechylony mocno do tyłu.

– Ej! To waży chyba z pół tony! – poskarżył się mężczyzna niosący ciężki ładunek.

– A czego się spodziewałeś? – odezwał się Shelby. – Jak myślisz, dlaczego wynająłem takich dwóch osiłków jak wy? Tylko dlatego, że bracia Morganowie są właścicielami zgrabnej łódki? Do tej roboty potrzebne były niezłe muskuły. Chyba przekonaliście się o tym przy drążeniu tej dziury do piwnicy. Zadaniem twoim i twojego brata było dostanie się tam i przetransportowanie ładunku na statek.

– Tak, tak – mruknął mężczyzna. – Nie mam zamiaru się skarżyć. Ile może ważyć jedna taka cegiełka?

– Około trzydziestu pięciu kilogramów – odparł Shelby. – Ułóżcie je tu, koło smoka, jedną na drugiej. Jak już wyniesiecie całe trzy setki, załadujemy je do środka, a potem nasz smoczek poniesie nas do oceanu.

Krzepki osiłek złożył ciężar na ziemi i skierował się znowu ku ciemnemu wydrążeniu. Ukazał się w nim jego brat, dyszący ciężko z wysiłku.

– Nie załamuj się, Jack – powiedział. – Mamy z głowy następne trzy sztuki.

Złożywszy sztaby na miejscu wskazanym przez Shelby'ego, odwrócił się i zniknął w dziurze.

Jupiter opuścił pokrywę luku.

– Pan Shelby powiedział, że każda z tych sztab waży około trzydziestu pięciu funtów – szepnął. – A bracia Morganowie wspomnieli wcześniej o milionie dolców. Zdaje mi się, że wiem, z czego są te sztaby. Ze złota!

– Ze złota? – wykrzyknął Bob. – Skąd oni je wynoszą?

– Standardowe, duże sztaby złota wytwarzane przez rząd ważą około trzydziestu pięciu kilogramów! Mniejsze mają ciężar około dziesięciu kilogramów i każda z nich ma wartość dziewięciu tysięcy sześciuset dolarów! Zdaje mi się, że Shelby i bracia Morganowie obrabiają właśnie Federalny Bank Rezerw!

– O rany! – wykrzyknął cicho Bob. – A ile jest warta każda z tych dużych sztab?

Jupe zmarszczył brwi, starając się policzyć jak najprędzej.

– W przybliżeniu będzie to dziewięćset sześćdziesiąt dolarów za kilogram razy trzydzieści pięć… czyli… – Jupe gwizdnął cichutko -… ponad trzydzieści tysięcy dolarów, a dokładnie trzydzieści trzy tysiące sześćset!

– Hooolender! – wykrzyknął znowu Bob. – A Shelby powiedział, że tych sztab ma być trzysta!

– Czyli w sumie dziesięć milionów osiemset tysięcy dolarów – obliczył szybko Jupe. – Nieźle się obłowią!

– Jesteśmy więc świadkami całkiem poważnego rabunku – szepnął – Jeżeli nam życie miłe, powinniśmy wiać stąd jak najprędzej!

Jupe kiwnął potakująco głową.

Problem w tym, jak to zrobić – szepnął ochrypłym głosem z podniecenia. – Shelby stoi za blisko smoka!

W zamyśleniu zrobił parę kroków w kierunku przedniej części smoka. A potem nagle skoczył przed siebie.

Bob pobiegł za nim, pewny, że Jupe znalazł jakąś lepszą kryjówkę.

Jupe zatrzymał się tak nagle, że Bob wpadł na niego z rozpędu.

– Przepraszam – mruknął – nie przypuszczałem, że…

Jego towarzysz położył palec na ustach. A potem pochylił się do przodu, wpatrując się błyszczącymi z podniecenia oczami w tablice rozdzielczą.

– Hurra! – syknął triumfalnym szeptem.

– Zostawili kluczyk w stacyjce!

Bob rozdziawił usta ze zdumienia.

– Jak to? Masz zamiar… uruchomić go? Będziesz umiał go poprowadzić? Nic nie widząc? Tu nie ma żadnej szyby!

Jupe wzruszył ramionami.

– Warto spróbować. Jestem pewien, że ten smok jeździ jak zwykły samochód, a ja się na tym znam. Wiem, jak działa nożne sprzęgło, hamulec, skrzynia biegów i pedał gazu. Aż do wylotu tunelu będziemy jechać po torach.

Zwinnie wskoczył na małe siedzenie.

– Ruszamy – rzucił krótko i przekręcił kluczyk.

Silnik obrócił się z przeraźliwym zgrzytem. A potem jeszcze raz. Wreszcie kichnął parę razy, zakasłał i zatrzymał się.

– Jupe, on kaszle! – krzyknął Bob. – To nie Shelby kastet przedtem.

Jupe kiwnął głową i zagryzł wargi.

– Tak, dławi się – powiedział z odcieniem zawodu w głosie, a potem jeszcze raz przekręcił kluczyk, tym razem przytrzymując go dłużej.

Silnik obrócił się znowu parę razy. Wreszcie zagrzmiał równym, donośnym warkotem.

Jupe westchnął z ulgą. Włączył pierwszy bieg i powoli zwolnił pedał sprzęgła.

Smok rzucił się konwulsyjnym skokiem do przodu. A potem doszedł ich jeszcze bardziej złowieszczy odgłos.

Usłyszeli, że ktoś otwiera pokrywę luku.

– Powinniśmy byli ją zamknąć! – szepnął Bob.

Jupe kiwnął głową. W jego oczach pojawił się strach.

– Wiem. Przepraszam. Nie pomyślałem o tym.

Загрузка...