Ojciec Pete'a, pan Crenshaw, jeszcze bardziej urósł w opinii Jupitera, kiedy bez żadnych zbędnych pytań udzielił chłopcom pozwolenia na zabranie projektora razem z nowiutkim, wypożyczonym z wytwórni filmem.
– Nie prosił nawet, abyśmy dobrze się z nim obchodzili – powiedział Jupiter. – Domyślam się, że ma do nas pełne zaufanie.
– Może i tak – oświadczył Pete. – Ale to ja tu mieszkam, i jeśli coś się stanie projektorowi albo taśmie, wszystko skrupi się na mnie!
Chłopcy znajdowali się w mieszkaniu Pete'a, w pomieszczeniu wykorzystywanym przez pana Crenshawa na domowe seanse filmowe. Pete przewijał taśmę z powrotem na podającą szpulę. Zamierzali obejrzeć nowy film na prośbę Jupitera, który chciał się przekonać, że rzeczywiście jest tak przerażający, jak zapewniał Pete.
– Gotowe! – krzyknął Pete. – Bob, pogaś światła! Kiedy w pokoju zrobiło się ciemno, Pete włączył projektor i seans się zaczął. Ściana udająca ekran ożyła i już po chwili chłopcy mogli stwierdzić, że Pete nie przesadzał. Powiększone wielokrotnie owady wyglądały rzeczywiście straszliwie.
Nagle odgłosy ze ścieżki dźwiękowej ucichły i obraz rozpłynął się w ciemności.
– Bob, zapal światło! – krzyknął Pete. – Przepraszam was, ale założyłem nie tę szpulę. To jest jeden z dalszych fragmentów. Przypuszczam, że tata musiał oglądać to jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy wszystko się udało.
Zabrał się do przeszukiwania stosu cylindrycznych pojemników oznaczonych cyframi, ale Jupe chwycił go za rękę.
– Słuchaj, Pete, nic nie szkodzi. Nie mamy oglądać teraz całego filmu. A ten kawałek z powiększonymi owadami zawiera dokładnie to, o co mi chodziło.
– Ale to jest szpula numer sześć – odparł Pete. – To tylko scena z przeszłości, pokazująca same mrówki na jakichś wzgórzach i wzdłuż wybrzeża, przygotowujące się do ataku na nasze miasta. – Wziął do ręki inną szpulę. – Tutaj za to można zobaczyć całą inwazję. To jest część, na której mrówki są wielkie jak wieżowce.
Jupiter potrząsnął głową.
– Nie możemy pokazywać miast ani wieżowców. Chciałbym, żeby to wyglądało tak, jakby ogromne mrówki atakowały jaskinię!
Pete i Bob spojrzeli na Jupitera z wyrazem zaskoczenia.
– Masz zamiar wyświetlić ten film w jaskini?
Jupe kiwnął głową.
– Będziemy mieli wszystkie efekty dźwiękowe, ponieważ w tym projektorze zamontowany jest głośnik. Także obraz będzie super, bo zauważyłem szerokokątne soczewki. Ale najważniejsze jest to, że projektor może pracować na bateriach, dzięki czemu będziemy mogli uruchomić go tam, na miejscu.
– Pod tym względem mieliśmy kupę szczęścia – stwierdził Pete – bo tata specjalnie przerobił ten projektor tak, żeby można było z niego korzystać również w czasie pracy w plenerze.
– Wiecie co – wtrącił się Bob. – Obejrzyjmy do końca szpulę, która jest założona w tej chwili. A Jupe i ja wpadniemy tu któregoś wieczoru, żeby zobaczyć resztę.
Pete wzruszył ramionami.
– Wszystko mi jedno. Jeżeli wolicie zacząć oglądanie filmu od końca, to nie mam nic przeciwko temu.
Bob zgasił światła i na ekranie znowu pojawiły się monstrualne owady. Chłopcy oglądali kolejne sceny w milczeniu, reagując tylko od czasu do czasu cichymi pomrukami na szczególnie zaskakujące albo przerażające zwroty akcji. Kiedy film się skończył, przez dłuższą chwilę siedzieli nieruchomo z wypiekami na twarzy, wciśnięci w oparcia foteli.
– Ale bomba! – przerwał milczenie Bob. – Naprawdę fajowe obrazki. Nie będę mógł się doczekać obejrzenia całości.
Pete zaczął przewijać szpulę z powrotem.
– Czy to wystarczy, jak myślisz? – spytał, spoglądając na Jupitera.
Jupiter uśmiechnął się.
– Powinno doskonale spełnić swoje zadanie.
– To świetnie – powiedział Pete. – Ciągle jednak nie rozumiem, po co chcesz to zrobić. Komu chcesz to pokazać w tej jaskini? Temu umarlakowi czy duchowi, który do nas telefonował?
– Być może – przyznał Jupe. – Przede wszystkim jednak chciałbym się dowiedzieć, jak się zachowa pewien żartowniś, kiedy zobaczy, że to jemu spłatano figla.
– Żartowniś? – spytał Bob. – Nie wydaje mi się, aby pan Carter żartował, strasząc nas strzelbą.
– Nie miałem na myśli pana Cartera – oświadczył spokojnie Jupiter.
– Nie? – upierał się Bob. – Zapomniałeś może, że on mógłby być tym żyjącym potomkiem starego Cartera, o którym wam mówiłem. Labrona Cartera, który stracił majątek, budując tunel w Seaside, a potem popełnił samobójstwo, ponieważ był zrujnowany. Sam powiedziałeś, że on z pewnością wie o istnieniu tunelu i jaskini. No i mógł także próbować odegrania się na ludziach z Seaside za bankructwo ojca. Poza tym, mając taki charakter, jest idealnym typem faceta, który mógłby się porwać na coś takiego!
Jupiter zrobił kwaśną minę.
– Nie, pan Carter nie jest człowiekiem, który wymyślił tego smoka w jaskini.
– Czemuż to? – wtrącił się Pete. – Skąd masz tę pewność?
– To proste – odparł Jupe. – Kiedy poszliśmy do pana Cartera, narobił on mnóstwo krzyku. Ale nie wyglądał na faceta, który złapał przeziębienie. A potem rozmawialiśmy z człowiekiem, który wyspecjalizował się w konstruowaniu urządzeń, służących straszeniu ludzi. Jeżeli dobrze pamiętacie, był przeziębiony. Jego osoba kojarzy mi się więc ze smokiem, ponieważ ten smok kasłał!
Bob zamrugał oczami.
– Myślisz, że tym żartownisiem, który zrobił smoka, jest Arthur Shelby? To znaczy… jeżeli w rzeczywistości nie jest to żywy smok, tylko sztuczna konstrukcja.
Jupe kiwnął głową.
– Można by także podejrzewać o to pana Allena. On dużo wie na temat smoków. Ale przypuszczam, że to jednak Shelby.
– Ale dlaczego właśnie on? – spytał Bob. – Robi te swoje straszaki, żeby ludzie nie zawracali mu głowy w jego domu. Ale co może mieć wspólnego z jaskinią? Ona nie jest przecież jego własnością.
– Tego właśnie spróbujemy dowiedzieć się dziś wieczorem – powiedział Jupe, a potem spojrzał na zegarek. – Proponuję, żebyśmy zaczęli się przygotowywać.
– Zapominacie jeszcze o kimś – powiedział Pete. – Wymieniliście tylko Cartera, Allena i Shelby'ego. A było tam przecież jeszcze dwóch ludzi. Widzieliśmy ich na własne oczy!
– Masz rację! – dodał Bob. – Dwóch nurków! Przed zniknięciem wspomnieli o tym, że muszą zabrać się do roboty.
Pete poklepał wielkie pudło, służące projektorowi za futerał. Potem spojrzał na Jupitera.
– No więc? – zapytał. – Co myślisz o tych dwóch facetach? Nie wydaje ci się, że oni mogą mieć coś wspólnego z tą sprawą?
Jupiter przytaknął ruchem głowy.
– Oczywiście, tak. Gdyby się pokazali dziś wieczorem, proponuję wyświetlić ten twój film właśnie dla nich, żeby się trochę rozerwali.
– A jeżeli pokaże się smok? Co wtedy? – spytał Pete.
Jupe znowu kiwnął głową.
– W takim razie powinno być jeszcze ciekawiej. Słyszeliście chyba o tym, że zwykła mysz może przestraszyć słonia. Pozostaje nam tylko sprawdzić, czy mrówce uda się przerazić smoka!
Nadbrzeżne urwisko w Seaside okryte było mrokiem nocy. Kierowany sprawną ręką pana Worthingtona rolls-royce łagodnie wyhamował i zatrzymał się przy krawężniku wąskiej i cichej uliczki.
Bob wyskoczył pierwszy i rozejrzał się po spokojnym zaułku.
– Jupe, dlaczego stanęliśmy tak daleko? – zapytał. – Mamy stąd jeszcze kawał drogi do schodków.
– Lepiej być ostrożnym – odparł Jupe. – Nasz rolls-royce mógł zwrócić już czyjąś uwagę. Szkoda, że Hans był dziś wieczorem zajęty, bo jego pickup nie przyciągałby niczyich oczu.
Z auta wygramolił się Pete. dźwigający oburącz pudło z projektorem. Rzucił okiem na pozostały do przebycia dystans i jęknął.
– Wam to dobrze. Zanim doniosę ten ciężar na miejsce, będę miał ręce do samej ziemi.
– To by nie było takie złe – powiedział Bob chichocząc. – Mógłbyś udawać neandertalczyka. Może ten smok zwiałby na twój widok?
Pete burknął coś w odpowiedzi, a potem dźwignął ciężkie pudło na ramię.
– Poczekaj, Pete – odezwał się Jupe. – Pomożemy ci to nieść.
Rosły, muskularny Drugi Detektyw potrząsnął głową.
– Dzięki, nie trzeba. Dam sobie radę. Ostatecznie osobiście odpowiadam za ten sprzęt. Coś mi się zdaje, że będę musiał go pilnować przez całą noc, bo tylko ja wiem, jak go uruchomić.
Jupe uśmiechnął się.
– Wiesz, Pete, to może zadecydować o powodzeniu całego przedsięwzięcia. Miejmy nadzieję, że zadziała.
Poleciwszy Worthingtonowi, aby czekał w samochodzie, chłopcy puścili się opustoszałą uliczką ku schodom. Noc była ciemna, księżycowe światło ledwo przebijało się przez grubą warstwę chmur. Z dołu dochodziło do ich uszu dudnienie fal, z łoskotem rozbijających się o skalisty brzeg.
Pete rozejrzał się nerwowo po nisko wiszących chmurach.
– Wolałbym, żeby dzisiejsza noc nie była taka czarna.
– Wszyscy jesteśmy trochę podenerwowani – przyznał Jupe. – Ale w tych ciemnościach łatwiej będzie przemknąć się do jaskini. Kiedy byli już niedaleko schodów, usłyszeli kroki.
– Prędko! Na ziemię! – rzucił Pete.
Cała trójka odskoczyła w bok i przylgnęła do ziemi za wąskim pasem zarośli, oddzielających od ulicy nie zamieszkaną, piaszczystą parcelę.
Kroki przybliżyły się, ciężkie i agresywne, zdradzające pewność siebie idącego. Były już całkiem blisko i ucichły nagle, tak jakby ktoś zaczął się skradać. Chłopcy jeszcze bardziej przylgnęli do ziemi. Zdali sobie sprawę, że ktoś ich śledzi!
Zerkając z ukrycia, ujrzeli rysującą się coraz wyraźniej postać, która w chwilę później znalazła się niemal naprzeciw nich. Wlepili w nią przerażone spojrzenia.
Gdzieś już widzieli tę otyłą, potężną sylwetkę. Machinalnie obrzucili ją wzrokiem. Rozpoznali przylegający do niej, rysujący się wyraźnie, długi przedmiot.
Tak, to była ta sama, groźna strzelba, strzelająca potężnym ładunkiem śrutu. Dwulufowa strzelba pana Cartera, człowieka nienawidzącego psów, dzieci i prawdopodobnie wszystkiego w ogóle, co się rusza.
Niesympatyczny, skory do gniewnych wybuchów facet coraz bardziej zwalniał kroku. Wyraźnie widzieli, jak rozgląda się na boki, starając się przebić wzrokiem ciemności. Dostrzegali gniewne błyski jego oczu i zaciśnięte mocno, zdradzające złośliwy upór usta.
– To dziwne – mruknął do siebie. – Założyłbym się, że widziałem tu jakieś ruchy.
W zakłopotaniu potrząsnął wielką głową i ruszył dalej. Dopiero kiedy jego kroki całkiem rozpłynęły się w mroku, skuleni za krzakami chłopcy unieśli głowy.
– O rany! – westchnął z ulgą Bob. – Dobrze, że nas nie zauważył!
– Napędził nam stracha – powiedział Pete. – On chyba kładzie się z tą strzelbą do łóżka. Ciekawe, na kogo on tu polował?
– Idziemy – szepnął Jupiter. – Odszedł wystarczająco daleko. Musimy to wykorzystać i prześliznąć się do schodów. Schylcie się.
W jednej chwili cała trójka znalazła się na krawędzi urwiska.
– Droga wolna! – powiedział Pete.
Starając się stąpać możliwie jak najciszej, zaczęli zbiegać po drewnianych stopniach długich schodów. Rozluźnili się dopiero wtedy, gdy znaleźli się tuż nad piaszczystym brzegiem. Byli pewni, że odgłos ich kroków utonie w łoskocie rozbijających się o plażę fal.
Jako pierwszy zeskoczył na piasek Pete.
– Jak dotąd, wszystko idzie dobrze. Nie mogę się doczekać widoku tego smoka. Ciekawe, czy on lubi filmy fantastycznonaukowe.
– Niedługo się dowiemy – powiedział Jupe. – O ile jest w domu.
– Nie martwiłbym się zbytnio, gdyby go nie było – odezwał się Bob.
– Właściwie to interesuje mnie tylko ten tunel. Smoka oddaję do waszej dyspozycji.
W chwilę potem znaleźli się u wejścia do pierwszej jaskini. Ku zdziwieniu obu jego partnerów, Jupe nie zatrzymał się przy nim.
– Pssst! Minąłeś wejście! – szepnął za nim Bob.
Jupe kiwnął głową w kierunku urwistej skały, widocznej o parę kroków dalej.
– Gdzieś tu jest wejście do wielkiej jaskini. Zobaczymy lepiej, czy jest otwarte, czy zamknięte.
Całą trójką okrążyli skaliste wybrzuszenie wysokiej skarpy. Na wysokości ich głów zamajaczyły w ciemności trzy ogromne, wiszące nad plażą głazy.
– Prawdopodobnie są to sztuczne skały, które maskują tylko wejście – szepnął Jupe. – Zdaje się, że w tej chwili wlot jest zamknięty.
Pete podszedł do największego z głazów. Przyłożył do niego ucho i postukał palcami.
Usłyszeli głuchy, stłumiony oddźwięk.
Pete uśmiechnął się.
– Masz rację, Jupe. To nie jest skała, ale coś takiego jak filmowe dekoracje. Zrobione z lekkiej balsy, oklejonej plastrami z tektury i gipsu, może tylko wzmocnione siatką na kurczaki.
Jupe zawrócił do wejścia mniejszej jaskini.
– Wiesz co, Pete, pomożemy ci teraz zainstalować się w środku, a potem ja i Bob rozejrzymy się tu trochę.
– Co takiego? – zaprotestował Pete. – Chcecie mnie tam zostawić, żeby sobie tu…
– Będziesz tam o wiele bezpieczniejszy niż my dwaj – wyjaśnił Jupe, zagłębiając się w ciemnym wnętrzu. – Będziemy musieli zrobić trochę niebezpieczniejszych badań. A twoim zadaniem będzie tylko siedzieć tam bez ruchu. I mieć przygotowane wszystko do puszczenia filmu.
Pete miał ciągle zaintrygowaną minę. Rozejrzał się dookoła.
– Komu mam pokazać ten film? Jest tam choć z parę nietoperzy, które mogłyby udawać widzów?
Jupe odsunął deskę, zagradzającą drogę do bocznej pieczary. Przecisnął się na drugą stronę i pociągnął za sobą obu kolegów. Następnie ustawił deskę na miejsce.
Odwrócił się i gwizdnął z cicha.
– Patrzcie, są nasze rzeczy, które zostawiliśmy wczoraj! Bob, spróbuj znaleźć ten przycisk, który uruchamia wejście do dużej jaskini. Pozbieramy te klamoty, jak będziemy stąd wychodzić.
Bob przylgnął całym ciałem do skalnej ściany.
– Udało się! – powiedział wesoło.
Kamienne drzwiczki obróciły się z cichym dudnieniem na niewidzialnej osi.
– Pete, zostaniesz tutaj – powiedział Jupe. – W tej małej pieczarze. Wykorzystasz ten otwór do wyświetlenia filmu. Spróbujesz zablokować te drzwiczki, żeby się nie zamknęły. Jak usłyszysz sygnał, puść film na tę wielką, szarą ścianę, którą znaleźliśmy w środku poprzednim razem.
Pete zabrał się do przygotowania projektora. Wziął do ręki pudełka ze szpulą i poświecił na nie latarką.
– W porządku – powiedział. – Na jaki sygnał mam to puścić w ruch?
Jupe zamyślił się przez krótką chwilę.
– Zdaje mi się, że najlepszy byłby krzyk: “Na pomoc!” – powiedział, a potem podszedł do wąskiego otworu w skalnej ścianie.