Rozdział 16. Śpiąca królewna

– Dziś rano, tuż przed wyjściem, prosiłem cię, żebyś zatelefonował do ludzi, u których twój wuj grał w brydża, podczas gdy stąd znikł rękopis – powiedział Jupiter.

– Telefonowałem – odparł znękany Beefy. – Wuj Willy przyjechał tam dopiero o wpół do jedenastej. Powiedział, że był mały wypadek na Beverly i utknął w korku.

– Mógł więc zarówno podłożyć ogień w Amigos Press, jak i zabrać stąd rękopis – stwierdził Jupe.

Beefy skinął głową.

– Nie mogę sobie wyobrazić wuja Willa w roli podpalacza, ale miał motyw. Brakowało mu pieniędzy. Ale po jakie licho miałby ukraść manuskrypt panny Bainbridge?

Jupiter zmarszczył czoło i szczypał dolną wargę – był to znak głębokiej koncentracji.

– Czy w rękopisie mogło być coś, co by mu szkodziło? Czy znał w młodości pannę Bainbridge? Może dlatego mówił o niej zawsze tak pogardliwie?

Jupiter znów się zamyślił, wreszcie westchnął.

– Wszystkie drogi rozumowania prowadzą nas do tajemnicy Madeline Bainbridge. Tylko ona wie, co zawierały jej wspomnienia, i tylko ona może nam powiedzieć, kto chciałby zapobiec ich publikacji. Musimy po prostu z nią porozmawiać, i to pod nieobecność Marvina Graya.

– Ale jak dotrzeć do panny Bainbridge? – zapytał Beefy. – Nie odpowiada na telefony. Nie wychodzi z domu. Być może nawet nie otwiera własnej korespondencji.

– Zatelefonuj do Graya i umów się z nim na spotkanie – zaproponował Jupe. – Powiedz, że musisz omówić sprawę przy obiedzie. Wybierzesz dobrą restaurację i postarasz się, żeby obiad trwał dwie godziny. To da nam dość czasu, żeby się dostać do Madeline Bainbridge.

– Ale… ale o czym mam z nim rozmawiać?

– Któregoś dnia musisz mu i tak powiedzieć, że rękopis przepadł – odpowiedział Bob.

– Ale… ale wy go przecież odzyskacie!

Jupiter potrząsnął głową.

– Minęły trzy dni od jego zniknięcia, a niewiele rzeczy da się łatwiej zniszczyć niż manuskrypt. Prawdopodobnie nigdy go nie odzyskamy i prędzej czy później trzeba o tym Marvina Graya zawiadomić. Równie dobrze możesz to zrobić teraz.

Beefy jęknął.

– Dobrze. Zrobię, co będę mógł.

Wyszedł do przedpokoju zatelefonować. Wrócił po paru minutach.

– Okay. Spotykamy się z Grayem jutro o wpół do pierwszej w “Coral Cove” w Santa Monica.

– Dobrze – powiedział Jupiter.

Pete miał jednak wątpliwości.

– Jesteś taki pewien, że uda nam się zobaczyć z panną Bainbridge? – mówił. – Może ona nie otwiera drzwi, kiedy nie ma w domu Graya? Albo ta Klara Adams nas do niej nie dopuści. I nie zapominaj, że tam jest jeszcze pies. Duży doberman!

– O niczym nie zapomniałem – odparł Jupe. – Myślę, że jeśli będzie nam na tym zależało i bardzo się postaramy, zobaczymy się z Madeline Bainbridge.

Lecz w południe następnego dnia nawet Jupitera ogarnęły pewne obawy. Odbyli wraz z Pete'em i Bobem całą trasę rowerami; wzdłuż autostrady, szosą przez wzgórza, aż po odgałęzienie żwirowej drogi do posiadłości Madeline Bainbridge. Tu ukryli się wraz z rowerami, wśród oleandrów rosnących dziko na skraju pól.

– Stąd zobaczymy Marvina Graya, jadącego do miasta – powiedział Jupe. – Miejmy nadzieję, że przed wyjściem z domu nie wypuści psa na dwór. Jeśli to zrobi i natkniemy się na psa, będziemy po prostu stali bez ruchu i wołali Madeline Bainbridge na pomoc.

Mówiąc to, wyglądał zza oleandrów. Z rancza panny Bainbridge wyjeżdżał właśnie na drogę jakiś samochód.

– To Gray – powiedział Bob.

Ciemnoszary mercedes przemknął obok chłopców, wzbijając chmurę pyłu. Gdy znikł za zakrętem szosy, Jupiter, Pete i Bob wyprowadzili swe rowery na drogę. Wjechali przez bramę rancza i dalej przez cytrynowy zagajnik. Pies się nie pokazał, dopiero gdy zajechali przed dom i zsiedli z rowerów, rozległo się wściekłe ujadanie.

– Och, pięknie! – jęknął Pete.

Weszli na stopnie i Jupiter nacisnął dzwonek. Słyszeli, jak brzęczy gniewnie gdzieś w głębi domu. Czekali.

Nikt nie nadchodził i Jupiter zadzwonił jeszcze raz.

– Panno Bainbridge! Panno Adams! – wołał. – Proszę otworzyć drzwi!

Pies zaczął atakować drzwi, drapał je wściekle.

– Chodźmy stąd, co? – powiedział Pete.

– Panno Bainbridge! – wołał Jupiter.

– Kto tam? – rozległ się czyjś głos za drzwiami. – Cicho, Bruno! Dobry piesek.

– Czy to panna Adams? – zapytał Jupiter. – Proszę otworzyć. Nazywam się Jupiter Jones. Mam pani coś bardzo ważnego do powiedzenia.

Rozległo się gmeranie przy zamku i drzwi uchyliły się na parę centymetrów. Para wyblakłych niebieskich oczu wyjrzała zza nich z senną ciekawością.

– Odejdź – powiedziała Klara Adams. – Czy nie wiesz, że nie należy tu dzwonić? Nikt tego dzwonka nie używa.

– Muszę się zobaczyć z panną Bainbridge. Przychodzę od jej wydawcy.

– Wydawcy? – powtórzyła Klara Adams. – Nie wiedziałam, że Madeline ma wydawcę.

Cofnęła się, otwierając drzwi szeroko. Była potargana, włosy sterczały w nieładzie wokół jej twarzy, a oczy, patrzące wprost na Jupitera, zdawały się niczego nie widzieć.

– Panno Adams, czy pani się dobrze czuje? – zapytał Jupe.

Zmrużyła senne oczy, a pies zawarczał.

– Czy mogę panią prosić o zamknięcie gdzieś psa? On… działa nam wszystkim na nerwy.

Klara Adams wzięła psa za obrożę i podeszła chwiejnie do kuchni. Zamknęła go tam i wróciła do holu.

– Madeline? – zawołała. – Gdzie jesteś, Madeline? Chodź tutaj, proszę. Jacyś chłopcy chcą się z tobą widzieć.

Jupe się rozglądał. Widział salon z jego surowymi, drewnianymi fotelami. Widział jadalnię z jej ławami bez oparć. Nasłuchiwał, lecz nie dobiegał go żaden dźwięk, poza powolnym tykaniem zegara w salonie.

– Ten dom jest jak zaczarowany zamek – powiedział. – Nie ma tu żadnego ruchu. Nikt tu nie przychodzi ani stąd nie wychodzi.

– Nie przychodzi ani nie wychodzi – powtórzyła Klara Adams sennym, ochrypłym głosem. – Kto by przychodził? Nikogo nie widujemy. Kiedyś tu było bardzo miło, ale już nie jest. A kiedy nie ma Marvina… – Zamilkła i zdawała się nad czymś zastanawiać. – Co się dzieje, kiedy nie ma Marvina? Trudno to sobie wyobrazić. On zawsze jest. Ale gdzie jest teraz?

– Ona się zachowuje jak znarkotyzowana – szepnął Pete do Jupe'a.

– Nie ulega wątpliwości – odparł Jupe szeptem i zwrócił się głośno do Klary: – Gdzie jest Madeline Bainbridge?

Machnęła ręką w nieokreślonym kierunku, usiadła na krześle i zaczęła zasypiać.

– Tu się dzieje coś podejrzanego! – wykrzyknął Bob.

Zaczęli przeszukiwać wszystkie pomieszczenia na parterze. Pete pierwszy wbiegł na schody, wiodące na piętro. W dużej, narożnej sypialni, której okna wychodziły na morze, znalazł Madeline Bainbridge. Leżała na obszernym, drewnianym łóżku, przykrytym ręcznie tkaną kapą. Była ubrana w długą, brązową suknię. Ręce miała złożone na piersiach. Na jej twarzy malował się głęboki spokój. Pete'owi zdawało się przez chwilę, że nie oddycha.

Dotknął jej ramienia.

– Panno Bainbridge – powiedział miękko.

Nie poruszyła się. Pete potrząsnął nią i zawołał po raz drugi i trzeci. Przyszły mu na myśl słowa Jupe'a. Zaczarowany zamek, w którym nie ma ruchu ani życia. A tu leżała śpiąca królewna. Ale dlaczego się nie budzi? Dlaczego nie odpowiada?

– Jupe! – krzyknął. – Bob! Chodźcie szybko! Znalazłem Madeline Bainbridge! Tylko… tylko nie jestem pewien, czy nie jest za późno!

Загрузка...