Jupiter z uśmiechem słuchał głosu Madeline Bainbridge.
– Świetnie, proszę pani – powiedział w końcu. – Miałem nadzieję, że coś takiego zajdzie. Jeśli Gray przygotuje pani coś do jedzenia lub picia, proszę tylko udawać, że pani to wypiła. Proszę też ostrzec pannę Adams. Obie panie musicie być w pogotowiu, kiedy przyjdzie gość Graya. Oczywiście, musicie udawać uśpione. Myślę, że zdołamy rozwiązać całą serię przestępstw i zdobyć dowód, który zadowoli policję. Ale powinna tam być jeszcze jedna osoba. Mianowicie Jefferson Long.
Ze słuchawek popłynął szmer głosu, ale pozostali w pokoju nie mogli dosłyszeć słów. Jupe skinął głową.
– Nie, to nie będzie trudne. Może pani znaleźć Longa poprzez firmę Wideo. Dla nich opracowuje swoją serię programów telewizyjnych. Proszę mu powiedzieć, że pisze pani o nim w swoich wspomnieniach i chce się upewnić co do niektórych spraw. Proszę dodać, że chodzi o fakty, które chce pani z nim omówić, bo byłoby pani przykro, gdyby miała go pani wprawić w zakłopotanie przed jego publicznością. To wystarczy, żeby przybiegł w te pędy. Proszę mu powiedzieć, żeby był u pani o dziesiątej.
Jupe słuchał, po czym skinął głową z uśmiechem.
– Świetnie. Będziemy. Proszę dopilnować, żeby pies był zamknięty – powiedział i odłożył słuchawkę.
– Madeline Bainbridge usłyszała, jak Gray telefonował do kogoś o imieniu Charlie. Powiedział, że ma dla niego pieniądze, i kazał mu przyjść dziś wieczór.
– Charles Goodfellow! – wykrzyknął Pete.
– Charles Goodfellow! – przytaknął Jupiter. – Jeśli pannie Bainbridge uda się ściągnąć na miejsce jeszcze i Jeffersona Longa, powinniśmy rozwiązać wszystkie zagadki za jednym zamachem. Myślę, że spotkanie Longa, Graya i Goodfellowa razem będzie przygodą wielce interesującą. Kto idzie ze mną?
– Żartujesz! – zawołał Pete. – Nie przepuściłbym tego!
– Mam, nadzieję, że jestem zaproszony – powiedział Beefy.
– Oczywiście – odparł Jupiter. – Sądzę, że należałoby zabrać także twego wuja. Wiele ostatnio przeszedł i dobrze mu zrobi bycie świadkiem rozwiązania całej sprawy.
– Świetnie, tylko jak go znaleźć? – zapytał Beefy.
– Gdzie twój wuj zazwyczaj kupuje cygara?
– Co?
– Wczoraj rano zabrakło mu cygar – przypomniał Jupe. – Jak zauważyłem, pan Tremayne pali drogie i wyszukane cygara, prawda?
Beefy skinął głową.
– Pali specjalny gatunek holenderskich cygar. Nie wszędzie są one do dostania.
– Pojechał samochodem, tak?
Beefy ponownie skinął głową.
– Więc jeśli jedzie samochodem – ciągnął dalej Jupe – cygara mogą nam pomóc. Przypuszczam, że nie pojechał dalej niż to konieczne. Był bardzo wystraszony i mógł myśleć, że policja już go szuka. Ale gdziekolwiek by się ukrył, nie mógłby się obejść bez cygar. Zwłaszcza że palacze w zdenerwowaniu zawsze palą więcej. Gdzie zwykle twój wuj kupuje cygara?
– W małym sklepiku na Burton Way. Zamawiają tam ten gatunek specjalnie dla niego.
– Założę się, że był w tym sklepie w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Parę minut później Beefy i Trzej Detektywi jechali samochodem w kierunku Burton Way.
– Lepiej, żebyś ty rozmawiał z właścicielem sklepu – mówił Jupe do Beefy'ego. – Dziwnie by wyglądało, gdyby któryś z nas zaczął go wypytywać. Powiedz, że się pokłóciliście i że twój wuj wyszedł z domu podenerwowany. Zapytaj, czy go może gdzieś widział.
– To sytuacja z głupiego serialu – powiedział Beefy.
– Nie bój się, facet ci uwierzy. To brzmi bardziej prawdopodobnie niż prawda, ta prawda, że twój wuj ukrywa się przed policją.
Beefy się zaśmiał. Zatrzymał samochód przed sklepem o nazwie “Humidor”.
– Wychodzicie ze mną?
– Idź ty, Jupe – powiedział Bob. – Głupio by wyglądało, gdybyśmy się tam wszyscy wmeldowali.
Jupe i Beefy wysiedli z samochodu i weszli do sklepu. Siwowłosy mężczyzna w irchowej kurtce czyścił kontuar.
– Dzień dobry, panie Tremayne – powiedział. – Czyżby wujowi już zabrakło cygar?
– Nie… hm… niezupełnie. – Beefy, jak zwykle, spłonął rumieńcem. – Wczoraj kupował cygara, prawda?
– Ależ tak.
– To dobrze. My… ech… myśmy się wczoraj pokłócili i wuj wyszedł z domu i dotąd nie wrócił. Chciałbym go odszukać i… hm… przeprosić. Czy… ach… czy napomknął panu może, dokąd idzie?
– Nie!
Jupe szepnął coś Beefy'emu do ucha.
– Czy był tutaj samochodem? – zapytał Beefy.
– Nie sądzę – odparł właściciel sklepu. – Wyglądało na to, że przyszedł na piechotę. Jeśli to wam może pomóc, to dodam, że po wyjściu ze sklepu skierował się w prawo!
– Świetnie, bardzo dziękuję. – Beefy wyszedł szybko ze sklepu, potykając się o próg.
– Jak wy, chłopaki, potraficie ciągle robić takie rzeczy! To przechodzi moje pojęcie – wykrztusił, kiedy już wsiedli do samochodu. – Chyba czterokrotnie w czasie tej rozmowy miałem zupełną pustkę w głowie.
Jupiter uśmiechnął się tylko.
– Właściciel sklepu mówił, że twój wuj przyszedł do niego na piechotę. Jest więc możliwe, że zatrzymał się gdzieś w pobliżu. Jedź wolno dalej.
Beefy uruchomił samochód. Wóz potoczył się ulicą, a Jupe przyglądał się badawczo mijanym budynkom, małym i większym domom mieszkalnym. Nagle Bob wychylił się z tylnego siedzenia i wskazał mały motel po lewej stronie.
– Aha! – powiedział Jupiter. – Dokładnie to, czego by szukał pan Tremayne. Wygląda przyzwoicie i można tu wynająć garaż. Nie musiał zostawiać samochodu w widocznym miejscu.
– Tylko jeden garaż jest zamknięty – zauważył Pete. – Ten obok pokoju dwadzieścia trzy.
Beefy wjechał na parking przed motelem i chwilę później pukali do pokoju numer dwadzieścia trzy.
– Wuju Willu! – wołał Beefy. – Otwórz, proszę! Nie było odpowiedzi.
– Proszę pana – mówił Jupe przez drzwi. – Wiemy, że to nie pan podpalił Amigos Press. Zastawiliśmy pułapkę na tych, którzy to zrobili, i zamierzamy ich winę udowodnić. Jeśli chciałby pan pójść z nami i nam pomóc, będzie pan mile widziany.
Kilka chwil trwała cisza, a potem drzwi pokoju dwadzieścia trzy otworzyły się na oścież.
– Doskonale – powiedział William Tremayne. – Wejdźcie, pogadamy.