ROZDZIAŁ VIII

— No dobra, wiara, tylko z życiem! Mamy skopać dupę Królewskiej Marynarce, i gdzie ten entuzjazm?! — zdziwił się towarzysz kontradmirał Lester Tourville, strosząc groźnie wąsa i uśmiechając się szeroko.

Przeciętność stała się sposobem przetrwania dla większości starszych rangą oficerów Ludowej Marynarki pod rządami Komitetu. Jeśli nie zwracałeś na siebie uwagi, miałeś szansę dłużej pożyć. Tourville wybrał odwrotną metodę — stał się postacią tak barwną, że prawie karykaturalną. Awansowanie kapitana na kontradmirała odbyło się w jego przypadku błyskawicznie, po czym nagle przestał piąć się w górę. Powód był prosty — ponieważ Tourville miał pełną świadomość, że wyżej zrobiłoby się znacznie niebezpieczniej, czynił co mógł, by awans mu nie zagroził. Obecna sytuacja idealnie mu odpowiadała, gdyż mógł jeszcze dowodzić eskadrą, i to nie okrętów liniowych, lecz krążowników liniowych, co umożliwiało mu samodzielne działanie i branie udziału w walce. Bo pomimo pozerstwa w rzeczywistości był tym, kogo grał — wojownikiem. Awans odebrałby mu i taką eskadrę, i samodzielność, a na dodatek zmusiłby go do zabawy w politykę. A on znał swoje możliwości.

Nawet idioci z ubecji nie marnowali czasu na rozstrzeliwanie zwykłych kontradmirałów — zwłaszcza takich, którzy nie dali się zaszufladkować — jeśli ci dobrze wykonywali otrzymane rozkazy i nie tracili głowy w nietypowych sytuacjach. Zresztą nie było ich znowu tak wielu — Lester Tourville znał dokładnie jednego, czyli siebie. Gdyby dał zrobić z siebie wiceadmirała, albo i gorzej — admirała, to te właśnie zachowania, które dotąd pomagały mu uchodzić za ekscentryka i narwańca, stałyby się gwoździem do jego trumny. Uznano by je za „pozerstwo i egalitaryzm”, o ile nie za „skłonność do kultu jednostki i wrogą propagandę”. A w Ludowej Republice Haven rozstrzeliwano za mniejsze rzeczy.

Naturalnie pozostawanie kontradmirałem miało też swoje minusy. Najgorszy był taki, iż zawsze musiał wykonywać czyjeś rozkazy, gdyż jako dowódca eskadry podlegał rozkazom dowódcy grupy wydzielonej czy floty. Z drugiej strony takie jak jego eskadry często były używane do samodzielnych zadań, a wtedy rozkazy stawały się bardziej ramówką i ogólnymi wytycznymi, a do dowódcy eskadry należało wybranie najlepszego sposobu ich wykonania. Co oznaczało, że był panem samego siebie na tyle, na ile było to w ogóle możliwe w Ludowej Marynarce. Zwłaszcza w ostatnich latach. No i czasem zdarzało się, że ten, kto pisał rozkazy, rzeczywiście wiedział, co robi.

Tak właśnie było tym razem.

Tourville lubił służyć pod rozkazami admirała Theismana. Pod starannie pielęgnowaną maską radosnego awanturnika, którą Tourville przybrał, krył się doskonały taktyk i bystry analityk. I dzięki tym zdolnościom analitycznym mógł stwierdzić — ze sporym żalem — że Theisman długo nie pożyje, popełnił bowiem podstawowy błąd: dał się awansować. Na poziomie zaś, na którym znalazł się jako admirał, wymagane były studia z wazeliniarstwa i włazidupstwa. A dowódca systemu Barnett nie dość, że nie miał nawet podstawówki, to w dodatku żadnych predyspozycji w tej materii, o ochocie nie mówiąc. To zresztą dobrze świadczyło o nim jako człowieku, natomiast było fatalną skazą charakterologiczną admirała Ludowej Marynarki. Jak dotąd Theisman, podobnie jak i on sam, zawsze wychodził z opresji, wypełniając rozkazy, co zapewniało mu pozostawanie w łaskach. Teraz jednak wspiął się za wysoko, by to wystarczyło. Na tym stanowisku nie można było pozostać apolitycznym, gdyż same zalety wojskowego szybko zostaną zrównoważone i przeważone przez wady. A z punktu widzenia władców Ludowej Republiki największą z tych ostatnich była skłonność do niezależności i uczciwości względem samego siebie.

Póki co jednak Theisman pozostawał żywym przedstawicielem niewielkiej mniejszości oficerów flagowych, którzy i wiedzieli, czego chcą, i byli gotowi zaryzykować, by to osiągnąć. To ostatnie wymagało odwagi, bo UB traktowało tak samo tych, którzy świadomie podjęli ryzyko i źle je skalkulowali czy też mieli pecha, jak i tych, którzy byli miernotami i nie nadawali się na dowódców, czyli nie byli w stanie wygrać. Oba typy trafiały od ręki pod nóż. Na dodatek Theisman tak formułował rozkazy, by jak najskuteczniej chronić podkomendnych, których wysyłał na co bardziej ryzykowne zadania.

W ten właśnie sposób zostały sformułowane obecne rozkazy Tourville’a.

— Podziwu godny entuzjazm, towarzyszu kontradmirale — zauważył ironicznie towarzysz Everard Honeker. — Tylko nie dajmy mu się ponieść. Mamy rozkaz dokonania rozpoznania walką, a nie samodzielnego pokonania Sojuszu.

— Właśnie! — ucieszył się Tourville i wyciągnął z kieszeni kurtki mundurowej cygaro.

Wsadził je do ust zdecydowanym i przećwiczonym do perfekcji ruchem, dzięki któremu sterczało pod stosownie agresywnym kątem, zapalił i wydmuchnął kłąb śmierdzącego dymu prosto w wyciąg powietrza nad fotelem. Tak naprawdę nie lubił cygar, ale palenie znów weszło w modę parę lat temu i Tourville uznał, że cygara będą doskonale pasowały do tworzonego przezeń wówczas wizerunku. Teraz, gdy już go stworzył, nie mógł przestać palić, bo przyznałby się albo do udawania, albo do błędu, a na to nie miał żadnej ochoty.

— Rozpoznanie walką, towarzyszu komisarzu, jest — jak sama nazwa wskazuje — zwiadem, ale przy użyciu siły — wyjaśnił, kiedy uznał, że cygaro właściwie się rozpaliło. — A to znaczy, że po drodze mamy nakopać do dupy wszystkim, którzy nie będą w stanie skopać naszej. A tak się miło składa, że przeciwnik w okolicy jest raczej cienki i to drugie nam nie grozi. Po mojemu to łajzy zrobiły się za pewne siebie. Fakt: wykopali nas z Trevor Star i są na najlepszej drodze, by zrobić to samo w Barnett i pewnie doszli do wniosku, że nie mamy czym ich powstrzymać. W sumie to bardzo się nie mylą, ale zakładanie, że przeciwnik będzie tylko leżał i zdychał, nie jest rozsądne. A tak właśnie założyli sobie w naszym sektorze. I dlatego jak tylko znajdę coś wartego ostrzelania, to z całą pewnością to ostrzelam!

Honeker westchnął i omal nie pokiwał głową z rezygnacją. Zdążył się już przyzwyczaić i do słownictwa, i do podejścia Tourville’a do dowodzenia oraz wykonywania rozkazów. Tourville zdawał się radośnie nieświadom faktu, że to Honeker trzyma jego smycz. Sam komisarz często miał nieodparte wrażenie, że jest to sytuacja podobna do tej, gdy mówi się, że właściciel wyprowadził na spacer — dajmy na to — bernardyna, podczas gdy prawda wygląda nieco inaczej, mianowicie to bernardyn wyprowadził na spacer właściciela. Pozory kończyły się w chwili, w której pies chciał iść gdzie indziej niż on — po prostu szedł, ciągnąc za sobą człowieka z radosną niezgrabnością i niepowstrzymaną siłą. Nie robił tego złośliwie czy dlatego by coś udowodnić; po prostu robił to instynktownie i nawet nie był w pełni świadom, że ciągnie swego pana. Tak to nie powinno wyglądać, ale wyglądało. I jak na razie Honekerowi to nawet odpowiadało, bo część pochwał za sukcesy Tourville’a spadała na niego. Poza tym w sumie lubił narwańca, mimo że zgrywał się na postać rodem z holodram historycznych. Czyli konkretnie na pirata z epoki drewnianych żaglowców, który najlepiej czuł się z szablą i parą pistoletów za pasem, rycząc rozkazy głosem przebijającym się przez huk dział.

— Nie o to chodzi, że mam coś przeciwko atakowaniu wroga, towarzyszu kontradmirale. — Honeker usłyszał we własnym głosie znajome uspokajające tony i w duchu aż się skrzywił. — Po prostu przypominam, że dowodzi pan nader potrzebną do obrony systemu eskadrą i że nie należy niepotrzebnie jej narażać. Przynajmniej tak długo, jak długo nie uzasadniają tego potencjalne korzyści.

— No pewnie, że nie! — ucieszył się Tourville, wyłaniając się zza kolejnej chmury aromatycznego dymu.

Co prawda Honeker poczułby się lepiej, gdyby zapewnieniu nie towarzyszył radosny uśmiech głodnego drapieżnika, ale doszedł do wniosku, że lepiej będzie tym razem uwierzyć na słowo. Na argumenty przyjdzie czas, gdy rzeczywiście będzie miało dojść do walki. Praktyka bowiem nauczyła go, że wcześniejsze dyskusje na temat zagrożenia i stopnia ryzyka z tym radosnym i żądnym walki piratem są zwykłą stratą czasu.

Tourville z głęboką satysfakcją obserwował, jak z Honekera uchodzi chęć do dyskusji. Jedną z rzeczy, których szybko się nauczył, gdy ta hołota zaczęła się panoszyć na okrętach, było to, że lepiej grać zbyt agresywnego — wtedy szpicle ubecji musiały człowieka mitygować i powstrzymywać. Znacznie gorzej mieli ci, którzy zachowywali się spokojnie i rozsądnie, bo łatwiej ich było oskarżyć o tchórzostwo i zmusić do głupich posunięć. Kierował się tą zasadą od dnia zamachu na Harrisa i jak dotąd doskonale się sprawdzała.

Kiedy nabrał pewności, że Honeker przestał mieć obiekcje, wycelował cygarem w szefa sztabu i polecił:

— No dobra, Yuri. Wal!

— Tak jest, towarzyszu komisarzu — kapitan Yuri Bogdanovich jak zwykle mówił i zachowywał się spokojnie i uprzejmie.

Był z Tourville’em wystarczająco długo, by nauczyć się współpracować z nim w ogłupianiu Honekera. Dlatego starannie kultywował spokój i rzeczowość oraz przestrzegał wszystkich zasad nowej etykiety. Stanowiły one prawie idealne przeciwieństwo nieodpowiedzialności i zadziorności Tourville’a i okazały się niezwykle skutecznym uzupełnieniem jego postaci. Teraz Bogdanovich odruchowo usiadł prosto i uruchomił holoprojektor.

Nad stołem w sali odpraw pojawiła się holomapa.

— To jest nasz rejon operacyjny, towarzyszu kontradmirale i towarzyszu komisarzu. Jak wiecie, towarzysz admirał Theisman i towarzysz komisarz LePic wydzielili nasz drugi dywizjon jako wzmocnienie pikiety w systemie Corrigan — dotknął klawisza i system, o którym mówił, zaczął pulsować. — Co prawda w ten sposób straciliśmy połowę okrętów, ale należały one do klas Sultan i Tiger, podczas gdy w eskadrze pozostały wyłącznie okręty nowej klasy Warlock. Dowództwo przydzieliło nam jako uzupełnienie osiem ciężkich krążowników: trzy klasy Mars i pięć klasy Scimitar, oraz sześć lekkich krążowników klasy Conqueror. Rozpatrując łącznie zyski i straty, straciliśmy równowartość jednego okrętu klasy Sultan pod względem siły ognia. Zyskaliśmy natomiast trzy i pół raza więcej jednostek doskonałych do zwiadu. Cała eskadra uzyskała też zdolność poruszania się z większą prędkością. Mówiąc inaczej: zyskaliśmy więcej oczu, uszu i prędkości, zachowując prawie taką samą siłę uderzenia. Poza tym przydzielono nam dwa szybkie stawiacze min: Yarnowski i Simmons, zrekonfigurowane na transportowce w celu zapewnienia zaopatrzenia.

Bogdanovich przerwał i rozejrzał się po obecnych, po czym odchrząknął i nacisnął kolejny zestaw klawiszy. W holoprojekcji zabłysły trzy kolejne systemy słoneczne.

— Oto cel naszej misji — podjął. — Systemy: Sallah, Adler i Micah. Według ostatnich danych wywiadu straciliśmy Adler i Micah i nadal utrzymujemy Sallah. Niestety dane pochodzą sprzed miesiąca, dlatego też oboje z towarzyszką komandor Lowe zalecalibyśmy rozpoczęcie rajdu od tego właśnie systemu, a potem przelot do Adler i na koniec do Micah, skąd wrócilibyśmy prosto do bazy.

— Ile czasu to zajmie? — spytał Tourville.

— Dziewięć i pół dnia do Sallah, towarzyszu kontradmirale — odparła komandor Karen Lowe, astronawigator w sztabie Tourville’a. — Przelot z Sallah to kolejne trzy dni, z Adler do Micah następne trzydzieści jeden godzin. Droga powrotna to kolejne dziewięć dni i trochę.

— Czyli łącznie, nie licząc czasu spędzonego na strzelaniu do każdego, kto się trafi, to będzie… — Tourville zmarszczył brwi i dokończył obliczenia — ze trzy standardowe tygodnie?

— Zgadza się. Można to określić dwojako: pięćset dwadzieścia cztery godziny lub dwadzieścia dwa dni.

— A ile dostaliśmy na to czasu, Yuri?

— Cztery tygodnie standardowe, towarzyszu kontradmirale. Z możliwością przedłużenia operacji o tydzień, jeśli wyda się to panu i towarzyszowi komisarzowi uzasadnione.

— Hmm… — Tourville postawił gęstą zasłonę dymną, po czym wyjął cygaro z ust i starannie obejrzał jego rozpalony czubek, nim spojrzał na Honekera. — Osobiście wolałbym zacząć od Adler, a potem sprawdzić Micah, bo w obu tych systemach wiemy, kogo zastaniemy. Sallah najprawdopodobniej nadal jest nasze, bo tam nie ma nic, co by uzasadniało atak. Kompletne zadupie i pustka. Ale wychodzi na to, że dowództwo chce wiedzieć, kto ma teraz ten system, więc robimy, jak mówisz, Yuri. To zresztą najdłuższy przelot. I co pan na to, komisarzu Honeker?

— Myślę, że tak będzie najlepiej — przyznał ze sporą dozą ostrożności zapytany.

Parę razy zdarzyło mu się zbyt szybko zgodzić z pomysłami Tourville’a jedynie po to, by odkryć potem, że został wpuszczony w maliny, bo ten chciał sobie postrzelać. Nauczony tym doświadczeniem zaprzestał pospiesznego decydowania. Spojrzał na komandor Shannon Foraker, oficera operacyjnego i najnowszy nabytek sztabu Tourville’a, i spytał:

— Ile wiemy o możliwych siłach wroga w tym rejonie, towarzyszko komandor?

— Nie aż tyle, ile bym chciała — odparła uczciwie.

Złotowłosa Foraker cieszyła się opinią doskonałego oficera taktycznego. By nie rzec niesamowitego — niektórzy nazywali ją „technowiedźmą”. Podobnie entuzjastyczną rekomendację wystawił jej kapitan okrętu, na którym poprzednio służyła. Na jej szczęście towarzysz komisarz Jourdain ostrzegł Honekera o skazie na świetlanym wizerunku towarzyszki komandor. Otóż gdy była pochłonięta jakimś problemem technicznym czy taktycznym, automatycznie powracała do starych form grzecznościowych albo nie używała żadnych, zwracając się do przełożonych. Honeker, podobnie jak przed nim Jourdain, uznał, że braki w rewolucyjnym słownictwie są do wybaczenia przy osiąganych przez nią wynikach. Na dodatek bardzo mu się spodobała jej uczciwość — jakoś nigdy nie przychodziło jej do głowy, by się zaasekurować, robiąc unik czy nie mówiąc wszystkiego. Jeśli ktoś ją o coś pytał, to nie tylko udzielała odpowiedzi na zadane pytanie, ale mówiła wszystko, co uważała za istotne w tej kwestii. Była to niestety coraz rzadsza cnota wśród kadry oficerskiej Ludowej Marynarki. W chwilach słabości Honeker przyznawał, że wie, czym jest to spowodowane, ale nawet wówczas wolał zbyt dogłębnie nie analizować tematu.

— Najmniej dokładne informacje mamy o siłach wroga w systemie Micah — referowała tymczasem Foraker. — Sądzimy, że znajduje się tam lekka grupa uderzeniowa, powiedzmy dywizjon albo dwa okrętów liniowych Królewskiej Marynarki osłanianych przez lekkie jednostki Marynarki Graysona i Floty Casca. Takie siły zdobyły ten system, więc sądzę, że rozsądnie będzie założyć, że nadal tam są, dopóki nie przekonamy się, jak jest w rzeczywistości.

— Zgadzam się, to rozsądne założenie — ocenił Honeker i spytał, nim Tourville zdążył zakwestionować tę ostrożność. — A w systemie Adler?

— Sądzimy, że mamy pełniejszy obraz. — Shannon sprawdziła coś na ekranie swojego komputera i podjęła: — Według ostatnich danych w systemie jest wyłącznie lekka pikieta: eskadra krążowników i dywizjon albo dwa niszczycieli. Mogli ją naturalnie wzmocnić, ale wątpię w to, bo w całym sektorze od sześciu miesięcy ani nie kontratakowaliśmy, ani nie prowadziliśmy rajdów. Przeciwnikowi także brakuje okrętów, więc żeby mieć siły do przeprowadzenia kolejnej ofensywy, raczej wycofują okręty z systemów czy obszarów uznanych za spokojne, niż je tam wysyłają.

— I właśnie dlatego nasza akcja jest ważniejsza, niż mogłaby się wydać na podstawie oceny użytych sił i postawowego celu — oznajmił Tourville, wymachując cygarem niczym dymiącą buławą. — Jak już mówiłem: łajzy poczuły się zbyt pewne siebie. Uważają, że jeśli dotąd nie kontratakowaliśmy, to już nie będziemy. Jak im parę razy z zaskoczenia przyłożymy, przestaną mieć takie głupie złudzenia i zaczną wzmacniać pikiety i placówki. A to osłabi ich siły koncentrowane do ataku na Barnett, choćby tylko o lżejsze jednostki, ale zawsze. No i skomplikujemy im życie logistycznie.

— Doskonale rozumiem ten aspekt naszych rozkazów, towarzyszu kontradmirale — zauważył zgryźliwie Honeker.

Tourville jedynie wyszczerzył się radośnie i komisarz jęknął w duchu. Tourville był po prostu niemożliwy! Wszyscy w sali odpraw wiedzieli, że praktycznie dowódcą eskadry jest on, komisarz. Jedno jego słowo mogło „zniknąć” każdego z obecnych, a bez jego zgody oficjalnie dowodzący oficer nie mógł wydać żadnego istotnego rozkazu. Nawet Tourville. O tym także wszyscy wiedzieli. Więc dlaczego czuł się niczym bezradny zastępowy oblężony przez cały zastęp dziesięcioletnich urwisów, którzy i tak wiedzieli, że postawią na swoim.

To nie tak miało wyglądać!

— No dobrze — odezwał się po chwili. — Zakładam, towarzyszu kontradmirale, że zgadza się pan z oceną towarzyszki Foraker?

— Pewnie, że się zgadzam! — zawiadomił go radośnie Tourville. — Shannon ma dobre dane i jeszcze lepsze pomysły. Jak się niepostrzeżenie dostaniemy do Adler i zniszczymy im kilka okrętów, zwrócą uwagę na ten sektor i wzmocnią pikiety, a o to nam docelowo chodzi.

— Kiedy możemy opuścić Barnett? — spytał Honeker.

— Moglibyśmy odlecieć za kilka godzin, towarzyszu komisarzu — odpowiedział Bogdanovich. — Skończyliśmy załadunek amunicji i mamy za sześć godzin uzupełnić paliwo. Ale z rozkazów wnoszę, że nie odlecimy jeszcze przez kilka dni, bo jak rozumiem, będziemy mogli wyruszyć dopiero, gdy dotrze tu 62. Eskadra Krążowników, a ma się ona zjawić w ciągu najbliższych dziewięćdziesięciu sześciu godzin standardowych.

— A więc mamy trochę czasu na ułożenie alternatywnych planów operacji — zauważył Honeker.

— Mamy — przytaknął Tourville — i mam zamiar zająć się tym dziś po południu.

— To bardzo dobrze — ucieszył się Honeker.

I zrobił to całkowicie szczerze. Tourville mógł zachowywać się, jakby jeszcze nie dorósł, pozostając wiecznym nastolatkiem, ale był niezwykle dokładny w planowaniu każdej akcji oraz w opracowywaniu planów uwzględniających wszelkie niespodzianki, które tylko przyszły mu do głowy. A wiedzę i wyobraźnię miał olbrzymie, uwzględniał również nieprawdopodobne, zdawałoby się, okoliczności. Przy całej swej agresywności i skłonności do walki starannie obliczał stosunek sił i własne szanse, zanim przystąpił do akcji. I to był główny powód, dla którego Honeker z rezygnacją, ale bez protestów przyjmował jego zachowanie i zasady dowodzenia.

Teraz usiadł wygodniej, gotów wyrazić zgodę na proponowany plan akcji, gdy Bogdanovich niespodziewanie podskoczył. Wyglądało to dokładnie tak, jakby Foraker właśnie kopnęła go w kostkę. Było to teoretycznie zupełnie nieprawdopodobne.

A w praktyce prawie pewne.

— Jest jeszcze jedna kwestia, o której chciałbym porozmawiać, towarzyszu kontradmirale — odezwał się Bogdanovich, posyłając Foraker wymowne spojrzenie.

— No? — zachęcił go Tourville.

— Chodzi o to, że towarzyszka komandor Foraker… i ja… zastanawialiśmy się, czy udałoby się nakłonić dowództwo do przydzielenia nam nowych zasobników holowanych… — Bogdanovich zamilkł na chwilę i dodał pospiesznie, nim ktokolwiek zdołał się odezwać: — Chodzi o to, że przeciwnik musiał się już zorientować, że ich używamy. Wiemy, że zostały zastosowane w systemach w pobliżu Trevor Star i że dowództwo planuje użyć ich do obrony systemu Barnett. Natomiast nie mamy pojęcie, czy jednostki przeciwnika w naszym sektorze zostały uprzedzone o tym, że dysponujemy już zasobnikami. Jeżeli nie, zaskoczenie może okazać się nader ważnym czynnikiem sukcesu. Obliczyliśmy, że każdy z przydzielonych nam dwóch stawiaczy min może zabrać po siedemdziesiąt zasobników wraz z zapasem rakiet na drugą salwę, a i tak pozostanie dość miejsca, by wziąć resztę tego, co nam będzie potrzebne.

— Hmm… — Tourville pożuł cygaro i spojrzał pytająco na Honekera. — I co?

— Nie wiem… — powiedział powoli Honeker, myśląc intensywnie.

Bogdanovich i Foraker mieli rację, mówiąc o zaskoczeniu i użyteczności zasobników przy wykonywaniu zadania. Natomiast poproszenie o nie w dowództwie wiązało się z ewentualnym narażeniem na krytykę za zbyt pochopne i nieuzasadnione użycie nowej broni… Z drugiej strony Theisman i LePic zawsze mogli się nie zgodzić — to do nich należała ostateczna decyzja. A więc na nich spadną konsekwencje… i to niezależnie od decyzji, jaką podejmą, jeśli ktoś na górze dojdzie do wniosku, że podjęli złą decyzję.

— Dobrze — powiedział w końcu. — Poprę prośbę o przydzielenie nam tych zasobników. Tylko postarajcie się ją przekonująco uzasadnić.

— Z tym to akurat nie powinniśmy mieć problemu — zapewnił go Tourville i spojrzał na Foraker. — Dobra, Shannon, masz swoje zasobniki, w teorii póki co, ale masz. Powiedz, jak zamierzasz ich najskuteczniej użyć.

— Aye, aye, sir! — potwierdziła Foraker i zajęła się klawiaturą z nieobecnym wyrazem twarzy.

Honeker ugryzł się w język, powstrzymując odruch poprawienia jej. Widział już ją w akcji i wiedział, że nie wywarłoby to na niej żadnego wrażenia. Była tak skupiona na tym, co robiła, że po prostu nie dotarłoby do jej świadomości, że to pod jej adresem skierowana jest ta uwaga.

— Przede wszystkim musimy pamiętać, że przeciwnik nadal dysponuje lepszym sprzętem niż my, i to pod każdym względem — powiedziała, nie podnosząc głowy. — Z drugiej strony ani Adler, ani Micah nie znajdują się zbyt długo w jego posiadaniu, a informacje z okolic Trevor Star wskazują, że ich 6. Flota ma zbyt mało sond i platform sensorycznych, by w pełni zabezpieczyć nimi każdy system. Łatają dziury w systemie wczesnego ostrzegania niszczycielami, a nawet lekkimi krążownikami, a przynajmniej tak wywiad interpretuje ich zwiększone wykorzystanie. Jest to według mnie słuszna interpretacja. Teraz: jeśli mają zbyt mało sond w miejscu o tak krytycznym znaczeniu jak przedpola Trevor Star, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że brakuje im ich też w systemach uznanych za znacznie mniej istotne, a za takie uchodzą te, w których mamy działać. Zdaję sobie naturalnie sprawę, że te trudności są przejściowe i dostawy trafią wkrótce tam, gdzie są potrzebne, ale jest mało prawdopodobne, by stało się to akurat teraz. Możemy założyć spokojnie, że żaden z układów nie będzie w pełni objęty systemem wczesnego ostrzegania, a to daje nam możliwość skrytego podejścia; proponuję to wykorzystać.

Pozostali członkowie sztabu słuchali jej uważnie, zapisując od czasu do czasu informacje czy pytania. Niektórzy odruchowo pochylili się w jej stronę, także Honeker, nieświadom, że tak postępuje. Oto dlaczego tolerował brak rewolucyjnych manier Foraker oraz godził się na fanaberie Tourville’a, a nawet bronił go przed okazjonalnymi zarzutami, iż tworzy kult jednostki — konkretnie własnej osoby. Tourville miał swoje za uszami i nie był pozbawiony wad, ale miał też wolę walki. Był urodzonym wojownikiem: ciągle szukał okazji do ataku. W Ludowej Marynarce mającej zdecydowanie zbyt dużo doświadczenia w desperackich (i przegranych) obronach takie podejście należało do rzadkości. On i Foraker mieli inną wspólną i równie rzadką cechę, (dlatego zresztą Tourville chciał ją mieć w swoim sztabie). Większość oficerów Ludowej Marynarki uważała przewagę techniczną Royal Manticoran Navy, a co za tym idzie — Sojuszu, za nieszczęście i fatalną w skutkach wadę własnego sprzętu będącą jedną z głównych przyczyn klęsk. Dla Tourville’a i Foraker nie był to dopust boży, lecz wyzwanie. Oboje bardziej interesowało znalezienie luk w tej przewadze i sposobów, by to wykorzystać przeciwko okrętom wroga, niż metod zabezpieczenia się przed nim. Honeker gotów był wybaczyć ludziom mającym taką wolę walki praktycznie wszystko poza jawną zdradą i chronić ich, jak potrafi, dopóki nie przekroczą tej granicy. O co ich zresztą nie podejrzewał.

— O właśnie! — ucieszyła się Foraker i nad stołem zamiast mapy sektora pojawił się schematyczny wizerunek jakiegoś teoretycznego systemu planetarnego. — Otóż załóżmy, że przeciwnik dysponuje połową sond i platform potrzebnych do kompletnego utworzenia systemu wczesnego ostrzegania obejmującego cały perymetr układu planetarnego. Gdybym znalazła się w takiej sytuacji, rozmieściłabym je tu, tu i tu…

Kolejny klawisz i trzy obszary na obrzeżach systemu zapłonęły czerwonymi punkcikami.

— W ten sposób wykorzystuje się najoptymalniej posiadane środki z taktycznego punktu widzenia — dodała. — Ale pozostawia zupełnie odsłonięte drugorzędne kierunki podejścia. Dlatego też proponuję, żebyśmy…

Kontynuowała omawianie planu, ilustrując go stosownymi symbolami graficznymi wyświetlanymi w miarę mówienia, a Everard Honeker słuchał zadowolony, uśmiechając się z pełną aprobatą.

Загрузка...