— No dobrze, komandor Dorcett. Co tak cholernie ważnego się stało? — wiceadmirał Eskadry Czerwonej, dama Madeleine Sorbanne, nie traciła czasu na uprzejmości, jej ton i zachowanie jednoznacznie świadczyły, że zna lepsze sposoby marnowania czasu niż przyjmowanie grzecznościowych wizyt nowo przybyłych kapitanów.
Zwłaszcza takich, do których nie docierała informacja podana przez jej adiutanta, że nie ma czasu. Dlatego filigranowa wiceadmirał jedynie na moment wstała, by uścisnąć dłoń natręta, po czym siadła, jeszcze zadając pytanie. Biurko, za którym siedziała, zasypane było chipami, wydrukami i elektrokartami i zdecydowanie brak było na nim ładu i organizacji typowych dla biurek oficerów RMN. Krótko obcięte, rudosiwe włosy Sorbanne wyglądały tak, jakby miała zwyczaj może nie je rwać, ale przeczesywać palcami za każdym razem, gdy intensywnie myślała. Co musiała robić raczej często.
Trudno się było dziwić stanowi biurka — wiceadmirał Sorbanne była dowódcą stacji Clairmont i przez ostatnie miesiące mogła jedynie bezsilnie obserwować stopniowy ubytek podległych jej okrętów liniowych. Jak dotąd połowa jej sił trafiła do 8. Floty, ale nie oznaczało to zmniejszenia obszaru, za bezpieczeństwo którego odpowiadała. Na dodatek ruch panujący w systemie Clairmont, tak lokalny, jak i tranzytowy osiągnął natężenie zdolne nadwerężyć cierpliwość świętego. Nikt nie miał co prawda zamiaru wystosować wniosku o kanonizację damy Madeleine, a prośba o osobiste spotkanie, przy którym Jessica Dorcett się uparła, musiała ją zirytować. I to do tego stopnia, że nie próbowała tego ukryć.
— Przepraszam, że zakłóciłam pani rozkład zajęć, ma’am — powiedziała komandor Dorcett, ignorując gest wskazujący fotel.
Zamiast tego stanęła w pozycji „spocznij”, co wywołało widoczne zdziwienie Sorbanne.
— Jednakże w tych okolicznościach zdecydowałam, że powinnam pani zameldować o wszystkim osobiście — dodała Dorcett.
— O czym? — spytała znacznie mniej poirytowanym tonem Sorbanne.
Słynęła z tego, że łatwo wpadała w złość. Nie można jej było odmówić zawodowych kwalifikacji. Gdy złość zaczęła przechodzić, zauważyła to, co wcześniej jedynie zarejestrowała — pełną napięcia postawę gościa.
Dorcett wzięła głęboki oddech i oznajmiła:
— Straciliśmy Adler, ma’am.
Sorbanne usiadła prosto, a jej twarz jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stała się bez wyrazu.
— Jak? — spytała ostro.
Dorcett potrząsnęła głową.
— Nie znam wszystkich szczegółów, ma’am. Windsong był zbyt daleko od planety Samovar w chwili ataku, by sensory pokładowe zdołały wszystko wychwycić, ale ogólny wniosek nie podlega dyskusji: daliśmy się zaskoczyć, a ten, kto zaplanował atak, miał dość odwagi i wyobraźni, by w pełni to wykorzystać… — w jej głosie słychać było gniew i wstyd, choć próbowała zapanować nad uczuciami.
— Proszę wyjaśnić — najwyraźniej Sorbanne dochodziła do równowagi, bo zabrzmiało to zarówno spokojniej, jak i uprzejmiej.
— Komodor Yeargin miała zbyt mało sond na ustawienie pełnej sieci wczesnego ostrzegania, toteż te, którymi dysponowała, rozmieściła na najbardziej prawdopodobnych kierunkach podejścia przeciwnika, ma’am. A okręty rozmieściła na orbicie wokół planety Samovar… i poza moją półflotyllą niszczycieli, której zadaniem była ochrona górnictwa w pasie asteroidów, nie wyznaczyła żadnych okrętów do patrolowania ani też nie rozstawiła żadnych pikiet. — Sorbanne skrzywiła się boleśnie, a Dorcett relacjonowała ponuro dalej: — Okręty Ludowej Marynarki nadleciały znad płaszczyzny ekliptyki systemu tak obliczonym kursem, by ominąć zasięg sond. W ten sposób także moje okręty nie były w stanie ich wykryć, gdyż do systemu planetarnego weszły już jako obiekty balistyczne.
— Okręty Ludowej Marynarki leciały bez napędów? — spytała Sorbanne, najwyraźniej chcąc się upewnić, że słuch jej nie zawodzi.
Komandor Dorcett przytaknęła.
— Musiały wyłączyć napędy, ma’am, albo wywiad myli się całkowicie co do możliwości ich systemów maskujących. Osobiście uważam, że leciały z wyłączonymi napędami, gdyż przeleciały wystarczająco blisko co najmniej dwóch naszych sond, by te po prostu musiały wykryć aktywne impellery. A nie zrobiły tego.
— I w ten sposób leciały aż do rozpoczęcia ataku? — Sorbanne nadal miała problemy z zaakceptowaniem tego, co słyszy.
— Tak, ma’am. I to nie wszystko.
Sorbanne spojrzała na nią ostro. Dorcett wzięła kolejny głęboki oddech i dodała ciszej:
— Użyli zasobników holowanych, ma’am.
— Cholera! — szepnęła z uczuciem dama Madeleine i przymknęła oczy.
Siedziała w bezruchu przez kilkanaście sekund, potem otworzyła je ponownie i spytała:
— Jakimi siłami dysponuje w tej chwili przeciwnik w systemie Adler?
— Byłam zbyt daleko, by mieć całkowitą pewność, ale w mojej ocenie to co najmniej cztery krążowniki liniowe, sześć do ośmiu ciężkich krążowników i około pół tuzina lekkich. Niszczycieli sensory nie wykryły, ale przy tej odległości mogły im umknąć.
Sorbanne ponownie skrzywiła się boleśnie — tym razem powodem była dysproporcja sił obu stron. I to nie uwzględniając zasobników…
— Jak ciężkie straty poniosła komodor Yeargin? — spytała po chwili.
— Ma’am… — Dorcett umilkła, przełknęła ślinę i oświadczyła rzeczowo: — Musiałam się nieprecyzyjnie wyrazić, pani admirał. Poza moimi trzema niszczycielami zniszczone zostały wszystkie nasze okręty przebywające w systemie Adler. Pozostałam tam najstarszym rangą oficerem…
Wiceadmirał Sorbanne nie odezwała się.
Siedziała nieruchomo, wpatrując się w Dorcett i próbując dojść do ładu z tym, co właśnie usłyszała. To, że przeciwnik użył w końcu zasobników holowanych, było niemiłą niespodzianką, ale nie aż takim zaskoczeniem. Każdy myślący oficer wiedział, że Ludowa Marynarka musiała gorączkowo opracowywać własny projekt i wdrożyć go do produkcji, gdy tylko przekonała się, jak skuteczna jest to broń w takim zastosowaniu, jak zrobił to Sojusz. Natomiast to, że przeciwnik wreszcie jej użył, w połączeniu ze sposobem, w jaki to zrobił, oraz efektem, jaki osiągnął — to przekraczało w pierwszym momencie granice pojmowania. I było zupełnie nieoczekiwane. A wpływ, jaki to wywrze na morale, będzie po prostu katastrofalny.
Powoli opadła na oparcie fotela, nadal patrząc na Dorcett, ale tak naprawdę jej nie widząc. Przed oczyma miała bowiem twarz Frances Yeargin… zawsze zbyt pewnej siebie i aroganckiej, a ostatnimi czasy w dodatku pełnej pogardy dla przeciwnika… Była to swego rodzaju zemsta losu… głównie za głupotę i lenistwo: skoro wiedziała, że ma za mało sond, należało dziury zatkać niszczycielami. A ta idiotka zachowała się, jakby została do Adler wysłana na wakacje!
Co w tej chwili było już i tak bez znaczenia.
Yeargin była martwa, ale jej niesława, a właściwie hańba dopiero się rozpoczęła. Historycy nie zostawią na niej suchej nitki, bo w dziejach Royal Manticoran Navy nie było podobnej do tej klęski… Następne pokolenie analityków będzie badać najdrobniejsze nawet aspekty bitwy o Adler z bezstronnością naukowców, ale z tego, co już usłyszała, wynikało, że nie ma najmniejszej wątpliwości, kto jest winny. Nie trzeba było szukać kozła ofiarnego.
To zresztą także chwilowo nie było ważne. Ważna była utrata wszystkich okrętów oraz prawie wszystkich ludzi — użycie zasobników z zaskoczenia i na małą odległość musiało spowodować masakrę, gdyż załogi w większości nie były w skafandrach próżniowych, a przy tak błyskawicznym zniszczeniu okrętów do kapsuł ratunkowych mogło udać się bardzo niewielu.
W tym momencie uświadomiła sobie coś jeszcze i natychmiast wróciła do rzeczywistości, ponownie koncentrując wzrok na stojącej przed biurkiem Dorcett.
— Skoro została pani dowódcą placówki i jest pani tutaj, to kto pozostał w systemie Adler, komandor Dorcett? — spytała.
— Nikt, ma’am. Miałam trzy niszczyciele i uznałam, że najważniejsze jest jak najszybsze zawiadomienie jak największej liczby systemów, przez które przelatują dostawy i uzupełnienia. Dlatego Windsong przybył tu, a pozostałe dwa poleciały do Quest i Treadway.
— Rozumiem — odparła prawie mechanicznie Sorbanne i Dorcett poczuła, jak coś łapie ją za gardło.
Próbowała nad sobą zapanować, ale gdy Sorbanne potrząsnęła ze smutkiem głową, zrozumiała, że jej się nie udało.
— To nie pani wina, komandor Dorcett — westchnęła Sorbanne, masując nasadę nosa. — Założyła pani, że większą korzyść przyniesie nam jak najszybsze zaalarmowanie jak największej grupy dowódców w sąsiednich systemach, by jak najmniej naszych okrętów i statków wpadło w pułapkę, jaką stał się Adler. I założyła pani, że będzie to lepsze niż uciekanie przed okrętami Ludowej Marynarki po obrzeżach systemu, prawda?
Dorcett przytaknęła bez słowa.
— To była właściwa decyzja podjęta na podstawie dostępnego pani stanu wiedzy. — Sorbanne przestała masować nos i opuściła rękę. — I tak też napiszę w raporcie do Admiralicji. Niestety popełniła pani błąd… a raczej przybyła pani za późno.
— Za późno, ma’am? — powtórzyła komandor Dorcett, czując coś lodowatego w żołądku.
— Pięć dni temu Clairmont opuścił konwój złożony z siedemnastu statków w eskorcie sześciu okrętów. W ciągu najbliższych dwunastu godzin powinien on dotrzeć do Adler, a ponieważ nie zastanie tam nikogo, kto mógłby go ostrzec… — Sorbanne umilkła i wzruszyła wymownie ramionami.
A na komandor Dorcett spadły równocześnie: zrozumienie i poczucie winy.
Alistair McKeon siedział u szczytu stołu, obserwując przebieg posiłku i gości. Ten pierwszy był smaczny i dobiegał powoli końca, ci drudzy zajęci byli winem i prowadzonymi symultanicznie rozmowami na rozmaite tematy. McKeon poczuł przyjemne zadowolenie gospodarza z udanego spotkania towarzyskiego.
Honor jako gość honorowy siedziała po jego prawej stronie, mając naprzeciwko siebie komandora Taylora Gillespiego, pierwszego oficera HMS Prince Adrian. Obok niego siedziała komandor porucznik Geraldine Metcalf, oficer taktyczny krążownika, a naprzeciwko niej zasiadał Nimitz. Resztę krzeseł zajmowali oficerowie ze sztabu Honor i porucznik-chirurg Enrico Walker, lekarz pokładowy McKeona. Przed drzwiami jadalni wartę trzymali James Candless i Marine z kontyngentu pokładowego Prince Adriana, LaFollet i Whitman stali zaś w pomieszczeniu, starając się wtopić w ściany i nikomu nie przeszkadzać. Mieli w tym wprawę, więc prawie im się udawało, niemniej ich obecność przypominała wszystkim, że dowódcą 18. Eskadry jest feudalna pani.
McKeon wiedział, że niektórzy oficerowie Royal Manticoran Navy w dalszym ciągu uznawali Honor i jej pozycję za śmieszne czy irytujące. Pewna część obywateli Gwiezdnego Królestwa Manticore (głównie cywilów, ale znalazło się też kilkudziesięciu oficerów o wyjątkowym lenistwie umysłowym czy uprzedzeniach) nigdy nie zadała sobie trudu modyfikacji raz wyrobionych poglądów na temat Graysona i jego floty. Uznawali Graysona za twór rodem z komedii historycznej, czyli za zacofane zadupie zamieszkane przez religijnych fanatyków obdarzonych na dodatek manią wielkości. Podobnie pogardliwie traktowali całą arystokrację graysońską i Marynarkę Graysona. Przytłaczająca większość korpusu oficerskiego RMN szanowała czy podziwiała osiągnięcia Honor, ale zawsze znaleźli się tacy, którzy mówili, że wszystko zawdzięcza wyłącznie szczęściu, a czy robili to z zazdrości, braku kwalifikacji czy prawdziwych przekonań, to już był ich problem.
Nie było sensu się tym martwić, bo zawsze znajdą się durnie w typie Jurgensa czy Lemaitre uważający Honor za narwaną i przekonani, że straty w ludziach i okrętach w każdej dowodzonej przez nią bitwie były tak wysokie, gdyż nie przemyślała wystarczająco dobrze tego, co należy zrobić, nim rzuciła się w wir walki. To, że żaden inny dowódca z podobnej sytuacji nie wyprowadziłby nikogo, nie miało dla nich znaczenia. No i naturalnie nawet w najlepszym społeczeństwie znajdzie się element do natychmiastowego odstrzału w rodzaju Younga czy Housemana, których nie interesowało nic poza własnym zdaniem i uprzedzeniami.
McKeon przerwał rozmyślania i sięgnął po kielich, obserwując Honor, która rozmawiała w tym czasie z Walkerem, i uśmiechnął się w duchu — on i tak wiedział, jak dobra jest Harrington. Admiralicja również.
I to było najważniejsze.
Honor odwróciła się ku niemu, jakby czując, że o niej myśli, i uśmiechnęła się. Uniósł lekko kielich, a ona otworzyła usta, zamachała doń i spojrzała niespodziewanie na kogoś ponad jego ramieniem. McKeon zerknął na nią pytająco, ale ponieważ nic nie powiedziała, odwrócił się, by spojrzeć tam gdzie ona. I zaskoczony uniósł brwi.
Jego osobisty steward Alex Maybach pilnował bowiem dwóch młodszych stewardów wtaczających właśnie przez drzwi do kuchni wózek z olbrzymim cukierniczym wykwitem. Wykwit ów, popularnie zwany tortem, miał przynajmniej metr długości i z grubsza przypominał kształt krążownika — dla mniej rozgarniętych napisano na nim nawet „Prince Adrian”. W całość poutykane były zapalone świeczki, dopełniając szoku.
Wpatrując się w tort z osłupieniem, McKeon próbował zrozumieć, w jaki sposób Maybach zdołał przed nim ukryć i przygotowania, i przede wszystkim efekt końcowy. Nadal się nad tym zastanawiał, gdy ktoś dał znak i jadalnię wypełniła kakofonia dźwięków. Jedynie ktoś naprawdę miłosiernie nastawiony do obecnych nazwałby je śpiewem. McKeon odwrócił się gwałtownie i spojrzał wściekle na obecnych. Ci, którzy z racji rangi mogli sobie na to pozwolić, wyszczerzyli się doń radośnie, ci, którzy woleli sobie nie pozwalać na taką poufałość, robili co mogli, by zachować powagę — generalnie z miernym skutkiem. Czary dopełniło radosne bleeknięcie Nimitza i gospodarzowi opadły ręce.
— …laaaat! — śpiewający okazali łaskę i zakończyli na podstawowej wersji, po czym przeszli do oklasków i wiwatów.
McKeon potrząsnął z rezygnacją głową.
— Jak ci się to udało? — spytał cicho Honor, korzystając z ogólnego zamieszania.
Nie miał cienia wątpliwości, czyja to sprawka — jego oficerowie mogli go w podobny sposób zaskoczyć w mesie oficerskiej, ale żaden nie odważyłby się zrobić tego w jego własnej jadalni. Honor naturalnie się odważyła, ale zorganizowanie zasadzki wymagało jakiegoś kontaktu z kimś na pokładzie, jako że do czasu awarii filtra nie planowała nawet przylotu na jego okręt. A o każdej wiadomości z okrętu flagowego musiał być powiadomiony jako kapitan, więc w jaki sposób…
— Pamiętasz długaśną listę części i parametrów technicznych, które komandor Sinkowitz przesłał twojemu pierwszemu mechanikowi? — wesołe pytanie Honor przerwało mu spekulacje.
Skinął potakująco głową.
— W tej wyliczance była moja osobista prośba do komandora Pallisera przekazana następnie Alexowi. Chyba nie sądziłeś, że pozwolimy ci się wyślizgać bez urodzinowego przyjęcia?!
— Mogłem mieć nadzieję — jęknął zrezygnowany.
Honor roześmiała się, wstała i wyciągnęła ku niemu rękę. Gwar ucichł, gdy McKeon także wstał i ujął ją w swoją dłoń. Honor rozejrzała się po obecnych, spojrzała mu w oczy i powiedziała po prostu:
— Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Alistair: od nas wszystkich. — Ktoś zaczął klaskać i natychmiast umilkł, gdy uniosła lewą dłoń, prosząc o ciszę. — Jak sądzę, twoi oficerowie mają coś dla ciebie: ja przynajmniej na ich miejscu bym tego dopilnowała, ale postanowiłam też dać ci prezencik.
Puściła jego dłoń i wyciągnęła rękę w stronę Roberta Whitmana. Ten zrobił trzy kroki niczym na paradzie i podał jej wyjętą z kieszeni paczuszkę, po czym wyprężył się za jej plecami w pozycji zasadniczej. Andrew LaFollet także stanął na baczność. Obecni z rosnącą uwagą przyglądali się, jak Honor wręcza paczuszkę McKeonowi.
Ten wziął ją, nie ukrywając zaskoczenia, i spojrzał na nią pytająco. Honor uśmiechnęła się lekko i potrząsnęła głową. Było to co najmniej dziwne zachowanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę zachowanie jej gwardzistów, toteż czym prędzej rozerwał błyszczące opakowanie.
W środku było proste, czarne pudełeczko.
McKeon spojrzał na Honor, wziął głęboki oddech i powoli je otworzył. I ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Wewnątrz na wyłożonej jedwabiem poduszeczce znajdowała się para złotych dystynkcji Royal Manticoran Navy. Tyle tylko, że nie były to pojedyncze planety kapitana z listy, ale podwójne — dokładnie takie same jak te widniejące na kołnierzu kurtki mundurowej Honor Harrington. Przypatrywał się im przez parę sekund, nim wziął się w garść i uniósł wzrok.
I napotkał poważne, radosne spojrzenie Honor.
— Gratulacje, Alistair — powiedziała z uczuciem. — Oficjalnie co prawda awans zostanie ogłoszony dopiero, gdy wrócimy do systemu Yeltsin, ale Admiralicja potwierdziła go, zanim odlecieliśmy, a admirał Matthews wiedział, że chcę ci osobiście o tym powiedzieć, dlatego przekazał mi tę wiadomość. A ja, gdy tylko dowiedziałam się o awarii filtra, zdecydowałam, że twoje urodziny są wręcz idealną okazją.
Nikt nic nie powiedział, nie całkiem wiedząc, czy właściwie zrozumiał słowa Honor, i McKeon w tym dopiero momencie pojął, że poza gwardzistami nie powiedziała nic nikomu… no i poza Venizelosem, który jako jedyny uśmiechał się szeroko. Przełknął ślinę i przekręcił dłoń tak, by wszyscy zobaczyli, co jest w pudełku. Przez sekundę jeszcze panowała cisza, potem wybuchły wiwaty.
— Gratulacje, skipper! — komandor Gillespie złapał za kielich, poczekał, aż reszta zrobi to samo, i spytał niewinnie. — Jeżeli dostaje pan awans, to znaczy, że ja dostanę Adriana?
— Jedynie jeśli dział personalny okaże się naprawdę zdesperowany! — warknął McKeon.
Gillespie ryknął śmiechem, a McKeon pokręcił z podziwem głową:
— Ja komodorem?!
Honor położyła mu delikatnie dłoń na ramieniu.
— Zasługujesz na to — powiedziała łagodnie, ale i stanowczo zarazem — i cieszę się, że tak się stało. Naturalnie dwóch komodorów w jednej eskadrze to za dużo, więc cię stracę, ale i tak cieszę się, że awansowałeś. A biorąc pod uwagę tempo rozbudowy 8. Floty, sądzę, że admirał Wbite Haven najprawdopodobniej znajdzie dla ciebie coś odpowiedniego.
— Ja… — McKeon zamilkł, najwyraźniej nie do końca pewien, jak wyrazić to, co czuje, po czym po prostu położył swoją dłoń na jej dłoni i powiedział cicho: — Dziękuję. To wielki komplement. Zwłaszcza od ciebie.
Tym razem Honor nic nie odrzekła. Jedynie uścisnęła jego dłoń i z uśmiechem usiadła. McKeon odchrząknął i oznajmił głośno:
— No dobra, wystarczy tego zamieszania! — potoczył zdecydowanym spojrzeniem po obecnych i dodał: — Tak się nie zachowują królewscy oficerowie ani ich sojusznicy! Nie dość, że okazaliście karygodną pomysłowość i poczucie humoru, to jeszcze wykazaliście się całkowitym lekceważeniem protokołu przyjęcia urodzinowego! To ofiara, czyli solenizant, ma zdmuchnąć świeczki na torcie i to jest początek imprezy. Jak się nie nauczycie właściwych priorytetów i kolejności, to z żadnym się nie podzielę moim tortem!
Wczesnym rankiem następnego dnia HMS Prince Adrian dotarł do granicy wyjścia z nadprzestrzeni systemu Adler. Honor spędziła czas na pokładzie przyjemnie, a wspomnienie udanej niespodzianki zwiększało radość. Zorganizowanie wszystkiego w tak krótkim czasie, i to bez wzbudzania podejrzeń tak zwracającego na wszystko uwagę kapitana jak McKeon, było znacznie bardziej skomplikowanym przedsięwzięciem, niż mu powiedziała, i w sumie była dumna, że jej się udało.
Przy tej okazji uświadomiła też sobie, że jest bardziej rozpuszczona, niż sądziła. Alex Maybach był dobrym stewardem, ale jej brak było zawsze gotowego, a nigdy niewidocznego MacGuinessa, a zwłaszcza kubka kakao na dobranoc — zawsze ciepłego, obojętne o której godzinie by to „dobranoc” następowało. Dlatego też nie miała nic przeciwko powrotowi do „domu”. Chciała, by znaleźli się w normalnej przestrzeni i by Scotty mógł ją odwieźć na okręt flagowy.
Chwilowo jednak znajdowała się na mostku Prince Adriana wraz z Venizelosem i LaFolletem. No i naturalnie z Nimitzem na ramieniu. I przyglądała się przygotowaniom do wyjścia z nadprzestrzeni. Andrew znalazł jakiś kąt, w który się wtulił, ale i tak wyglądał na gnębionego lekką klaustrofobią, za co trudno go było winić. Nie była to właściwie klaustrofobią, ale niechęć do zbyt dużej liczby osób na zbyt małej powierzchni. Honor wolałaby mieć obok siebie także McGinley, ale dla niej po prostu nie było już miejsca w ciasnym pomieszczeniu. Wtedy któreś z nich musiałoby przeszkadzać obsadzie mostka w wykonywaniu obowiązków i choć Honor wiedziała, że może to zrobić, było to bez sensu. Obsada musiała tu być, by okręt sprawnie funkcjonował, jej oficer operacyjny nie musiała, więc sprawa była jasna. Co prawda część starszych stopniem oficerów zrobiłaby po swojemu, ignorując logikę i niewygody innych…
Problem ciasnoty wynikał z tego, że ciężkie krążowniki klasy Prince Consort, do której należał Prince Adrian, zostały zaprojektowane ponad sześćdziesiąt standardowych lat temu, kiedy to Roger III rozpoczął poważną rozbudowę Królewskiej Marynarki. Decyzja ta spowodowana została rosnącym zagrożeniem ze strony Republiki Haven, a zasady projektowania okrętów stanowiły odbicie dążenia, by jak najszybciej i jak najtaniej zbudować jak najsilniej uzbrojony okręt. Dlatego też projektanci w ogóle nie przewidzieli czegoś takiego jak pomost flagowy z przyległościami, świadomie rezygnując z funkcji, okrętu flagowego we wszystkich krążownikach tej klasy. Uzyskane w ten sposób miejsce i masę spożytkowali na dodatkowy graser i dwie wyrzutnie rakiet na każdej burcie. Dodatkowo mostek został zaprojektowany niezwykle oszczędnie, by nie marnować miejsca. Zamiast zapasowej przestrzeni przewidzianej zwykle na modernizację i rozbudowę systemów kontrolnych, która następowała zawsze, nie wspominając już o ewentualności stworzenia nowych stanowisk, miejsca na mostku było akurat tyle, by pomieścić w miarę wygodnie wszystko, co było potrzebne w chwili budowy okrętu. Oznaczało to, że mostek stawał się w miarę upływu czasu coraz ciaśniejszy, a dodatkowy sprzęt powstający w miarę rozwoju techniki montowano wszędzie tam, gdzie znaleziono wolny jeszcze kawałek miejsca z w miarę sensownym dostępem.
Od samego początku zdawano sobie sprawę z istnienia tego problemu, ale pogodzono się z nim jako nieuniknioną konsekwencją potrzeby posiadania jak największej liczby jak najsilniej uzbrojonych ciężkich krążowników w jak najkrótszym czasie i przy jak najmniejszych kosztach. Rozwiązanie znaleziono proste i logiczne, przynajmniej w teorii. Eskadra to osiem okrętów, a więc w skład eskadry ciężkich krążowników wchodziło siedem okrętów klasy Prince Consort i jeden klasy Crusader przewidziany na okręt flagowy. Niestety to, co wydawało się dobre w teorii, okazało się nie aż tak skuteczne w praktyce. A po rozpoczęciu walk stwierdzono, że jest to całkowity niewypał. I to z paru powodów.
Pierwszym było to, że planując liczbę krążowników klasy Crusader, nie wzięto pod uwagę konieczności napraw i przeglądów okresowych — miano ich zbudować dokładnie tyle, ile było zaplanowanych eskadr ciężkich krążowników. Oznaczało to, że od samego początku będzie w linii brakowało około dwudziestu pięciu procent jednostek flagowych.
Drugim powodem był niejaki sir Edward Janacek, w pewnym momencie Pierwszy Lord Admiralicji rodem ze Zjednoczenia Konserwatywnego. Obciął on mianowicie fundusze przeznaczone na budowę krążowników klasy Crusader o siedemdziesiąt procent, ponieważ w jego mniemaniu jedyną właściwą rolą Royal Manticoran Navy była obrona systemu Manticore i patrole antypirackie. Cokolwiek bardziej zaczepnego konserwatyści uważali za „imperialistyczne awanturnictwo i agresję mogącą sprowokować Republikę Haven”. Prywatnie zaś Janacek uważał, że wysyłanie całych eskadr krążowników, zwłaszcza ciężkich, na odległe placówki było powrotem do polityki kanonierek z ziemskiej historii, którą to politykę ma się rozumieć odrzucał.
Najskuteczniejszą metodą wprowadzenia tych przekonań w życie było ograniczenie dostępnej liczby okrętów flagowych przewidzianych dla eskadr — i to właśnie zrobił. Jako oficjalny powód podał fakt, iż okręty tej klasy są zbyt drogie. W czasach jego rządów ponad połowa ciężkich krążowników RMN wykonywała samodzielne zadania, ganiając z niewielkim skutkiem piratów, a do tego żadne okręty flagowe nie były potrzebne. Większość pozostałych skoncentrowano jako osłonę okrętów liniowych Home Fleet, do czego potrzeba było znacznie mniej jednostek flagowych. W rezultacie braki pozostały w większości nie zauważone.
Prawda wyszła na jaw, gdy rozpoczęła się wojna, i mimo że Janacek od jedenastu lat standardowych nie miał już nic do powiedzenia, skutki jego decyzji nadal dawały o sobie znać. Większość posiadanych przez Królewską Marynarkę ciężkich krążowników stanowiły okręty klasy Crown Prince. Jednak z uwagi na brak możliwości umieszczenia na pokładzie któregokolwiek z nich dowódcy eskadry i jego sztabu ich użyteczność była ograniczona. Większe, ale mniej liczne krążowniki klasy Star Knight miały tę możliwość, ale Admiralicja musiała je przydzielać głównie jako okręty flagowe do eskadr wysyłanych w rejony przygraniczne do eskortowania konwojów czy innych zadań. Oznaczało to większe straty wśród nowszych okrętów i praktyczną niemożliwość pełnego wykorzystania ich potencjału oraz stopniowego zastąpienia przez nie okrętów starszych.
Dodatkowo pozostałe okręty eskadry, czyli ciężkie krążowniki klasy Crown Prince, najczęściej wzmacniały osłonę eskadr liniowych, gdyż na pokładzie dreadnaughta zawsze znalazło się miejsce dla dodatkowego komodora i jego sztabu. Każdy zniszczony czy uszkodzony w walce Star Knight oznaczał wyłączenie z operacji zaczepnych nie jednego, lecz ośmiu krążowników.
W ten sposób starsze okręty otrzymywały bezpieczniejsze zadania od nowszych i ponosiły mniejsze straty.
Zresztą mimo że znacznie nowsze i większe, krążowniki klasy Star Knight również dalekie były od doskonałości. Obie klasy miały bowiem prawie takie samo uzbrojenie ofensywne, natomiast zbyt dużo miejsca na nowszych zajmowała rzeczywiście poważnie wzmocniona obrona przeciwrakietowa.
Okręty klasy Star Knight posiadały mocniejsze generatory osłon burtowych, grubszy pancerz i znacznie lepszą elektronikę oraz obronę antyrakietową. W sumie były o ponad trzydzieści procent trudniejsze do zniszczenia od jednostek klasy Prince Consort.
Zdając sobie sprawę z wad okrętów tej klasy, opracowano nowy model o dziesięć procent większy od Star Knighta i z równomierniejszym stosunkiem uzbrojenia ofensywnego jak i defensywnego. Problem polegał na tym, że najnowsze ciężkie krążowniki klasy Edward Saganami, w których połączono pomysły i rozwiązania RMN i Marynarki Graysona, powinny zacząć być budowane trzy standardowe lata temu. A tak się nie stało, gdyż Admiralicja zdecydowała, że przy ciągłym zapotrzebowaniu na krążowniki flagowe i niewielkich możliwościach stoczni budujących głównie okręty liniowe nie może pozwolić sobie na wprowadzenie okrętów nowej klasy. Budowa — przynajmniej z początku — każdego z nich byłaby dłuższa i bardziej skomplikowana, ponieważ na jaw zaczęłyby wychodzić rozmaite problemy konstrukcyjne, niedopatrzenia czy inne niemożliwe do przewidzenia w fazie projektowania kwestie. Tak działo się z każdą nową klasą, a ciężkich krążowników nadal było za mało. Dlatego też nadal budowano Star Knighty opracowane osiemnaście standardowych lat wcześniej. Naturalnie projekty podlegały modernizacji w miarę rozwoju nowych technik i możliwości, a starsze jednostki stopniowo modyfikowano, niemniej powoli, lecz stale traciły one przewagę nad swymi odpowiednikami używanymi przez Ludową Marynarkę.
I to dokładnie ilustrowało problem, przed którym stanęła cała Królewska Marynarka i który był powodem owej wieczornej scysji między Honor a Hamishem Alexandrem. Przewaga jakościowa okrętów RMN nadal istniała w każdej klasie, ale też w każdej systematycznie malała. A na to Royal Manticoran Navy nie mogła sobie pozwolić, bo przy liczniejszym i zajmującym większy obszar przeciwniku oznaczało to nieuchronną przegraną w długotrwałej wojnie. A ta wojna trwała już długo i nic nie zapowiadało jej szybkiego końca. Jedynym ratunkiem były naprawdę nowatorskie rozwiązania konstrukcyjne i równie nowatorska doktryna wykorzystania tych nowych broni.
Honor zmusiła się, by przestać po raz kolejny roztrząsać oczywistą (przynajmniej dla niej) kwestię, i skupiła uwagę na obserwowaniu komandor porucznik Sarah DuChene, oficera astronawigacyjnego McKeona, kończącej obliczać ostatnie poprawki kursu.
— Gotowi do wyjścia za osiem minut, sir — zameldowała DuChene, podnosząc głowę znad ekranu komputera i spoglądając na kapitana.
— Doskonale. Poruczniku Sanko, proszę poinformować okręt flagowy — polecił McKeon.
— Aye, aye, sir… Nadaję wiadomość — porucznik Russell Sanko, oficer łącznościowy, nacisnął klawisz, nadając skompresowaną i nagraną wcześniej wiadomość, do której dopisana została tylko liczba minut. — Wiadomość nadana, sir.
— Doskonale. Komandor DuChene, proszę przejąć ster.
— Aye, aye, sir. Przejmuję stery. Sternik, proszę przygotować się do wyjścia z nadprzestrzeni na moją komendę.
— Aye, aye, ma’am. Gotów do wyjścia!
Honor podeszła do McKeona i stanęła tak, by mu nie przeszkadzać, ale mieć dobry widok na jego ekran taktyczny. Wyczuł jej obecność — uniósł głowę i uśmiechnął się. Po czym odwrócił się do komandor porucznik Metcalf i zaczął z nią cichą dyskusję, której Honor przysłuchiwała się z zaciekawieniem.
W przeciwieństwie do jej okrętu flagowego Prince Adrian nie był wyposażony w nadajnik umożliwiający łączność z szybkością większą od prędkości światła. Kiedy go projektowano, były to jeszcze marzenia, a zamontowanie całej potrzebnej do tego celu aparatury wymagałoby nie modyfikacji, ale przebudowy połowy okrętu, co mijało się z celem. Każdy okręt posiadający sensory grawitacyjne mógł odbierać takie wiadomości (jeśli wiedział, gdzie szukać sygnału, i miał stosowne kody), a sondy zwiadowcze, w które krążownik był wyposażony, jako efekt nowej technologii i miniaturyzacji posiadały odpowiednie nadajniki. Co prawda znacznie mniejszej mocy niż pokładowe, ale zawsze.
Brak możliwości nadawania z prędkością większą od prędkości światła oznaczał, że skoro Jason Alvarez znajdował się wraz z resztą konwoju dziewięć minut świetlnych za rufą Prince Adriana (co przekładało się na prawie dziewięć dni świetlnych w normalnej przestrzeni), wiadomość nadana przez Sanko dotrze do niego za około sześć minut. Konwój lecący z prędkością równą sześćdziesięciu procentom prędkości światła (odpowiednik 2500 c w normalnej przestrzeni) osiągnie siedem minut później granicę wyjścia z nadprzestrzeni. Nie wyjdzie z niej jednak śladem Prince Adriana natychmiast, ale zatrzyma się i odczeka dwie godziny, nim rozpocznie przechodzenie do normalnej przestrzeni. To opóźnienie pozwoli Prince Adrianowi na sprawdzenie, czy w systemie planetarnym nie kryją się jakieś niemiłe niespodzianki.
Ten środek ostrożności mógł zostać uznany za przesadę i wielu dowódców konwojów darowałoby go sobie, ale Honor uznała, że dwie zmarnowane godziny to żadna cena za uniknięcie nawet hipotetycznego i mało prawdopodobnego zagrożenia. A za bezpieczeństwo konwoju odpowiadała ona i jej decyzja była ostateczna. Dlatego też McKeon upewnił się przed wychodzeniem z nadprzestrzeni, że wszystko jest gotowe do natychmiastowego rozpoczęcia rozpoznania, jak tylko znajdą się w normalnej przestrzeni. A dopilnować tego miała właśnie Metcalf jako oficer taktyczny.
— Wyjście z nadprzestrzeni za minutę! — oznajmiła DuChene.
Na mostku jak zwykle w takim momencie zapanowało napięcie. Choć żaden z doświadczonych członków załóg nie przyznałby się do tego, nikt nie lubił wyjścia z nadprzestrzeni zwłaszcza przy prędkościach osiąganych przez okręty wojenne. Prince Adrian nie wychodził z niej co prawda w trybie alarmowym, ale i tak żołądki wszystkich obecnych na pokładzie ludzi będą protestowały. I każdy o tym wiedział.
— Wychodzimy… teraz! — oznajmiła DuChene. Honor skrzywiła się, zaciskając dłonie w pięści na moment wcześniej, nim jej żołądek runął w dół.
— Hmm…
Towarzysz komandor Luchner, pierwszy oficer ciężkiego krążownika Ludowej Marynarki Katana, uniósł głowę, słysząc to ciche mruknięcie. Dochodziło od strony porucznika Allwortha, oficera taktycznego krążownika. Co prawda Allworth nie był aż tak dobry jak nowy nabytek kontradmirała Tourville’a Shannon Foraker, ale uczył się od niej szybko. Katana wchodził w skład eskadry Tourville’a od prawie roku, a eskadra miała przez ten czas całkiem dobre osiągnięcia. Przynajmniej jak na standardy Ludowej Marynarki. Jednakże od momentu pojawienia się Foraker coś się zmieniło… wniosła coś, co można by nazwać niewinną pewnością siebie. I najwyraźniej było to zaraźliwe.
Przynajmniej Luchner miał taką nadzieję, obserwując, jak Allworth powoli i delikatnie dostraja coś na swojej konsolecie. Porucznik wpatrywał się z uwagą w odczyty wyświetlone na ekranie, ale to akurat nie było nic nadzwyczajnego — Allworth potrafił znaleźć coś interesującego na każdej wachcie. To, że interesującego wyłącznie dla siebie, bynajmniej mu nie przeszkadzało. Tym razem jednak coś na dłużej niż zwykle przykuło jego uwagę. Najwyraźniej nie mógł się zdecydować, czy to, co widzi, to naturalne zjawisko, czy wręcz przeciwnie.
Luchner westchnął, podszedł do niego i pochylił się nad jego ramieniem.
— Co jest? — spytał cicho.
— Nie jestem pewien, towarzyszu komandorze. — Allworth naśladował Foraker, ale nie aż do tego stopnia, by stosować stare formy grzecznościowe (przynajmniej dopóki nie będzie tak dobry jak ona). — To może nic nie być… albo może to być ślad wyjścia z nadprzestrzeni.
— Gdzie? — spytał ostrzej Luchner.
— Gdzieś tu, towarzyszu komandorze. — Allworth nacisnął klawisz i na ekranie pojawiła się mapa systemu Adler, a na niej niewielki symbol.
Symbol znajdował się w odległości prawie dziewiętnastu minut świetlnych od nich, w pobliżu granicy przejścia w nadprzestrzeń biegnącej dwadzieścia dwie minuty świetlne od gwiazdy typu GO. Luchner zmarszczył brwi — odległość była zbyt duża, by mogły go wykryć sensory pokładowe. Allworth odezwał się, zanim zdążył zadać pytanie.
— Zarejestrowała go nasza sonda numer jedenaście.
— A co, jeśli naturalnie wolno spytać, robi tam nasza sonda zwiadowcza? — spytał niezwykle uprzejmie Luchner.
— Towarzysz kapitan Turner poprosił nas o czasowe przejęcie tej części przydzielonej mu strefy obserwacji, towarzyszu komandorze — poinformował z szacunkiem Allworth. — Główny zestaw sensorów grawitacyjnych Nuady jest uszkodzony, a zapasowy zaczął niedawno szwankować. Żeby spróbować to naprawić, trzeba było odłączyć sensory pasywne, i do ukończenia napraw Nuada może polegać wyłącznie na sondach. Jednakże obsadzenie całej przydzielonej strefy sondami doprowadziłoby do przeciążenia systemów telemetrycznych krążownika. Dlatego do czasu naprawienia zapasowych sensorów grawitacyjnych Nuada może nadzorować nie więcej niż dwie trzecie wyznaczonej strefy. No więc zgodziłem się mu pomóc.
Luchner tak go spiorunował wzrokiem, że Allworth zbladł. Nie żeby Luchner wątpił w prawdziwość tego, co usłyszał — oba okręty już współpracowały, dzięki czemu miały na koncie dwa niszczyciele RMN i szybki frachtowiec, który zapuścił się samodzielnie do systemu, i to właśnie w trakcie pościgu za drugim niszczycielem Nuada stracił dwie trzecie sensorów grawitacyjnych. Awaria zapasowych sensorów była pechem, ale zdarzało się to częściej, niż można było przypuszczać z uwagi na braki w wyszkoleniu załóg i wprowadzanie zmodernizowanych systemów, zanim obsługa zdążyła do końca opanować posługiwanie się starymi. Kapitan Turner miał wybitnego pecha, tracąc zapasowe sensory grawitacyjne, gdyż nie wiadomo było, jak długo potrwa ich naprawa, o ile w ogóle się uda.
Luki w wiedzy załóg nie były winą dowódców czy kadry oficerskiej na okrętach, lecz zbyt szybkiego, a zatem pobieżnego szkolenia kandydatów. Zwłaszcza tych rekrutujących się z szeregów Dolistów. Wiedział o tym każdy oficer liniowy. Obecni rekruci, mimo że głupsi i gorzej wykształceni od przedwojennych, szkoleni byli dwa razy szybciej, czyli w minimalnym możliwym czasie, i na dobrą sprawę wszystkiego musieli uczyć się już w trakcie służby.
Była to prawda, którą władze ignorowały. Straty poniesione w walce i wynikające z czystek sprawiały, że komisarze przydzieleni do programów kadrowych floty przyjmowali każdego, kto się zgłosił, i poszukiwali wciąż nowych ochotników, a potem pilnowali, by zostali jak najszybciej wyszkoleni, bo Ludowej Marynarce brakowało ludzi. Dłuższe szkolenie oznaczało niewykonanie planu. Wtedy sprawą zainteresowałby się Urząd Bezpieczeństwa, a co za tym idzie, zacząłby węszyć koło nich samych. Na to oczywiście żaden komisarz nie mógł pozwolić.
Z podobnych powodów kapitan Turner poprosił o pomoc Allwortha — gdyby przyznał się do problemów i poprosił o zmniejszenie strefy obserwacji, mógłby i prawdopodobnie zostałby uznany winnym zaniedbania, o ile nie sabotażu. Próba wyjaśnienia, że ma niewystarczająco wyszkoloną załogę, zostałaby zignorowana. Pośrednia i dyskretna prośba o pomoc i zachowanie tajemnicy była zupełnie czymś innym — każdy mógł znaleźć się w podobnej sytuacji. I była też wykonalna i logiczna — Nuada należał do nowej klasy Mars i miał o prawie jedną trzecią zmniejszone możliwości telemetryczne — na rzecz znacznie lepszego wyposażenia do prowadzenia wojny radioelektronicznej — niż Katana należąca do starszej klasy Sword.
Luchner rozumiał to wszystko i nie miał nic przeciwko udzieleniu pomocy koledze oficerowi. W końcu następnym razem mogło być odwrotnie. Wściekły był z nieco innego powodu i nie zamierzał tego darować.
— Rozumiem… — wycedził podejrzanie uprzejmie. — A przyszło może panu do głowy, towarzyszu poruczniku, poinformować mnie czy dajmy na to towarzyszkę kapitan Zachary o podjęciu dodatkowych obowiązków?
— E… no nie, towarzyszu komandorze. — Allworth zaczerwienił się. — Chyba zapomniałem.
— Zapomniałeś pan… — szepnął Luchner i rumieniec porucznika pogłębił się. — I nie przyszło panu do głowy, że być może nie miał pan prawa podejmować podobnej decyzji? Albo że i tak to kapitan i ja za nią odpowiadamy? Albo że jeśli coś pójdzie nie tak i rzecz się wyda, to my za to bekniemy? Nagła zaćma ze sklerozą, tak?!
— Tak, towarzyszu pierwszy oficerze — przyznał nieszczęśliwy Allworth.
Widać było, że ma przemożną chęć, by opuścić wzrok, unikając stanowczego spojrzenia przełożonego, ale zmusił się, by tego nie zrobić. Komandor Luchner patrzył mu w oczy przez kilka długich sekund, starannie pilnując, by nie okazać zadowolenia z samokontroli Allwortha. Po chwili położył mu dłoń na ramieniu i powiedział:
— Shannon Foraker jest nadzwyczajnym oficerem taktycznym. Mógł pan wybrać za wzór kogoś nieporównanie gorszego, ale radzę pozostawać w większym kontakcie z otaczającym wszechświatem niż ona. Rozumiemy się?
— Tak jest, towarzyszu komandorze!
— To dobrze. W takim razie uznajemy sprawę za zakończoną i mam nadzieję, że nic podobnego się nie powtórzy. Teraz proszę powiedzieć mi wszystko, co pan wie o tym możliwym kontakcie.
— Osiem minut temu pojawił się na granicy wyjścia z nadprzestrzeni… naturalnie zakładając, że to ślad wyjścia a nie elektroniczne echo, towarzyszu komandorze. Przy takiej odległości od sondy trudno mieć pewność.
Allworth przerwał, a Luchner pokiwał głową ze zrozumieniem. Sondy zwiadowcze będące na wyposażeniu Ludowej Marynarki znacznie ustępowały możliwościami tym, którymi dysponowała Royal Manticoran Navy. Ich pasywny zasięg wynosił dwanaście do czternastu minut świetlnych w zależności od siły emisji obiektu, który wykryły, maksymalny zaś zasięg zdalnego sterowania dziesięć minut świetlnych. Dlatego też stosowano je na odległości nie przekraczające siedmiu do ośmiu minut świetlnych, przez co zasięg sensorów okrętu, z którego je wystrzelono, był ograniczony do mniej niż dwudziestu minut świetlnych. Pozwalało to natomiast na szybkie docieranie do komputerów taktycznych informacji o źródłach energetycznych szybszych od światła, jak napęd typu impeller czy ślad wyjścia lub wejścia w nadprzestrzeń. Ponieważ Allworth rozstawił sondy na maksymalnym możliwym zasięgu, by pokryć część strefy przydzielonej Nuadzie, dane były niepewne, a ewentualny kontakt znajdował się na granicy wykrywania sondy.
— Jeżeli założymy, że to okręt czy statek i że kieruje się on ku planecie — podjął porucznik Allworth — to obierze kurs, który wyprowadzi go z zasięgu sondy bez zbliżenia się do niej na tyle, byśmy mogli ocenić jego masę na podstawie sygnatury napędu.
— Hmm… — Luchner podrapał się po brodzie. — Załóżmy, że to jednostka wroga i że skieruje się ku planecie. Kto będzie w najdogodniejszej pozycji do przechwycenia?
— Normalnie byłby Nuada, towarzyszu komandorze, ale przy problemach z sensorami pokładowymi nie można na to liczyć. Kontakt znajduje się ledwie sześćdziesiąt sześć milionów kilometrów od niego, ale w samym środku obszaru, który obserwujemy w zastępstwie, i najprawdopodobniej nikt na Nuadzie nic o nim nie wie. Jeżeli obiekt skieruje się ku planecie Samovar, to będzie oddalał się prawie dokładnie po prostej od Nuady, a to oznacza, że jeśli jest to frachtowiec, zdoła go dogonić. Natomiast jeśli to okręt wojenny, wszystko jedno jakiej klasy, to nawet po odrzuceniu zasobników holowanych nie zdoła tego zrobić, gdyż tamten będzie miał zbyt dużą przewagę przyspieszenia.
— Co oznacza, że my najprawdopodobniej także nie zdołamy go przechwycić… przynajmniej w zewnętrznej strefie — ocenił Luchner. — Pozostaje więc tylko Dirk.
Teoretycznie rzecz biorąc, to co działo się w strefie przydzielonej Nuadzie, stanowiło jego problem — oni mieli własną strefę obserwacji i jeżeli się wtrącą, a coś pójdzie nie tak, to on — Luchner, a przede wszystkim kapitan Zachary będą wprost idealnymi kozłami ofiarnymi. Tyle że Luchner posiadał informacje, o których nie miał pojęcia dowodzący Nuadą kapitan Turner, co z kolei nakładało na niego obowiązki nie mające nic wspólnego z teoretycznym podziałem stref odpowiedzialności. Przynajmniej tak to działało tam, gdzie dowodził kontradmirał Tourville, nade wszystko nie tolerujący niekompetencji i tchórzostwa. A za takie uznałby w tym przypadku zgodne z przepisami zachowanie. Luchner podrapał się kolejny raz po brodzie i spróbował spojrzeć na sytuację oczami Tourville’a.
Ponieważ dysponował zbyt małą liczbą okrętów, by obstawić cały system, Shannon Foraker stworzyła warstwowe zasadzki na najprawdopodobniejszych kierunkach wlotu jednostek przeciwnika. Wszystko, co znalazłoby się w systemie w innym rejonie, łącznie z powolnym frachtowcem, zdążyłoby uciec, natomiast jednostki, które wychodziły z nadprzestrzeni w najlogiczniejszych miejscach, lecąc z okolicznych zdobytych przez wroga układów, miały nader niewielkie na to szanse. O czym najlepiej świadczył przykład dwóch naprawdę szybkich jednostek, jakimi były niszczyciele. Jak dotąd nie umknął im nikt, kto wyszedł z nadprzestrzeni w przewidzianych przez Foraker rejonach. Teraz jednak problemy techniczne Nuady komplikowały sprawę, toteż współczujący Turnerowi i jego załodze Luchner miał całkiem poważny problem. I skupił się na jego jak najlepszym rozwiązaniu.
Dirk był siostrzanym okrętem Katany i odpowiadał za środkowy pas zasadzki w rejonie, za obszarem patrolowania Nuady. Okręt kapitana Turnera jako większy i lepiej uzbrojony mógł odgrywać niebezpieczniejszą rolę naganiacza, czyli ścigającego, a Dirk czekać jako myśliwy. Nuada miał tym samym odciąć ofierze drogę ucieczki do granicy wejścia w nadprzestrzeń. Ciężkie krążowniki klasy Mars dopiero pojawiały się w linii i powinny stanowić przykrą niespodziankę dla okrętów Królewskiej Marynarki. Wielkością dorównywały starym, przedwojennym krążownikom liniowym Ludowej Marynarki i były w całości wyposażone w elektronikę przemyconą z Ligi Solarnej. Dzięki zredukowaniu pojemności magazynów rakietowych i większym gabarytom dysponowały dwukrotnie silniejszym uzbrojeniem od jednostek klasy Sword. I były zaledwie o dwadzieścia g od nich wolniejsze.
Jednakże mimo iż kapitan Nuady dysponował potężnym okrętem, nie miał pojęcia nawet o obecności przeciwnika. A bez wiedzy, którą posiadał Luchner, nie opuści stanowiska, by ścigać ewentualny kontakt, co oznaczało, że Dirk będzie zdany na własne siły. A to mogło się źle skończyć — nie dość, że w pojedynku z okrętem RMN mógł okazać się słabszy (tym bardziej że nie wiadomo było, co to za okręt), to na dodatek polegał na okrętach zewnętrznego pasa w kwestii uprzedzenia o zagrożeniu. Dlatego nie wystrzelił własnych sond i nie miał gotowych do użycia zasobników.
— Ile wynosi obecnie zwłoka w łączności z Nuadą? — spytał Luchner.
— Dwadzieścia dwie minuty, towarzyszu komandorze.
— A odległość celu od Dirka?
— Około osiemnastu minut dwudziestu sekund świetlnych.
Luchner kiwnął głową i wrócił na fotel kapitański. Pochylił się nad nim, nie siadając, i włączył moduł łączności. Po chwili na ekranie pojawiła się twarz kapitan Helen Zachary. Parę sekund później obraz podzielił się na pół i obok ukazało się oblicze towarzysza komisarza Kuttnera.
— Tak, Fred? — spytała Zachary.
— Mamy możliwy kontakt w strefie obserwacji Nuady, towarzyszko kapitan… — zaczął Luchner i streścił meldunek Allwortha, po czym zakończył: — Za pani pozwoleniem chciałbym zaalarmować Nuadę i Dirka o prawdopodobnym przechwyceniu i ogłosić stan pogotowia Alfa. Jesteśmy piętnaście minut świetlnych od Dirka, więc wiadomość powinna do niego dotrzeć na długo przed wejściem celu w zasięg jego sensorów. Jeżeli Nuada zostawi zasobniki i da całą naprzód, jak tylko otrzyma naszą wiadomość, ma sporą szansę przechwycenia celu, jeśli będzie on próbował uciec ku granicy wejścia w nadprzestrzeń. Ponieważ by to osiągnąć, będzie musiał zostawić zasobniki, a cel może okazać się krążownikiem liniowym albo dreadnaughtem, chciałbym także zaalarmować Raidena i Claymore.
— Hmm… — Zachary potarła ręką czoło. — A jakie spowodujemy opóźnienie, jeśli tylko zaalarmujemy Turnera i pozwolimy mu zająć się całą sprawą?
Oboje znali odpowiedź i wiedzieli, że pytanie ma tylko jeden cel — zostać oficjalnie zarejestrowane wraz z odpowiedzią, zanim zaczną nadstawiać karku.
— Nuada jest około dwudziestu dwóch minut świetlnych od nas i osiemnastu minut świetlnych od Dirka. Kapitan Turner będzie potrzebował przynajmniej czterdziestu minut od chwili nadania przez nas wiadomości na przekazanie jej na Dirka i dwóch dodatkowych, by dotarła do Raidena i Claymore’a. Jeżeli my nadamy ją równocześnie do wszystkich tych okrętów, zaoszczędzimy po trzynaście minut każdemu z nich poza Dirkiem, bo dzięki naszemu wzajemnemu położeniu w tym przypadku będzie to dziewiętnaście minut.
— Dla mnie jest to jak najbardziej uzasadniony powód do wykazania inicjatywy — oceniła Zachary i spojrzała na twarz Kuttnera na swoim ekranie. — Towarzyszu komisarzu?
— Zgadzam się. I sądzę, że powinniśmy także zaalarmować okręt flagowy.
— Naturalnie, towarzyszu komisarzu — zgodził się Luchner, nie dodając, że rozkazy kontradmirała Tourville’a nakazywały informowanie okrętu flagowego o każdym kontakcie.
Kuttner powinien sam o tym pamiętać — siedział na wszystkich odprawach, na których była o tym mowa. Czego jednak można wymagać od pasożyta? Nie miał naturalnie zamiaru mu o tym przypominać, bo niezdrowe okazywało się częste przypominanie towarzyszowi komisarzowi o rzeczach, które powinien był wiedzieć.
— Doskonale, Fred. W takim razie dopilnuj wysłania wiadomości i informuj nas na bieżąco o rozwoju sytuacji — poleciła Zachary.
— Według rozkazu, towarzyszko kapitan — zameldował służbiście Luchner i zakończył połączenie. Następnie odwrócił się do dyżurnego oficera łącznościowego i polecił:
— Bierzemy się do roboty, Hannah!