Sala odpraw na pomoście flagowym krążownika Jason Alvarez była niewielka w porównaniu z salami odpraw krążowników liniowych czy okrętów liniowych, ale dla potrzeb Honor wystarczająco obszerna i wyposażona. Co prawda byłoby miło, gdyby między oparciem jej fotela a ścianą było nieco więcej miejsca i gdyby przy stole zmieściło się choć parę osób poza jej sztabem, nie sprawiając wrażenia, że będą musieli siedzieć sobie na kolanach, ale dało się to przeżyć. Miała już do czynienia z gorszymi warunkami i nikt przez nie trwale nie ucierpiał. Przynajmniej fotele były wygodne.
— Panie i panowie — oznajmiła, bębniąc delikatnie w blat długiego, wąskiego stołu biegnącego przez całą długość pomieszczenia. — Proponuję usiąść i wziąć się do roboty.
Obecni odszukali swoje fotele i zdołali się w nie bez kolizji wcisnąć.
Wszyscy z jednym wyjątkiem — Carsonem Clinkscalesem naturalnie. Młodzian ów zdołał potknąć się o własne nogi i zaczął padać w prawo. By utrzymać równowagę, zamachał gorączkowo rękoma i lewą zrzucił z głowy czapkę komandor porucznik McGinley. Ciężkie służbowe nakrycie głowy Marynarki Graysona przeleciało ze dwa metry, nim wylądowało na lśniącym blacie, po którym przemknęło niczym po lodzie. Z typową dla przedmiotów martwych złośliwością uniknęło ręki Venizelosa i trafiło prosto w karafkę pełną wody z lodem. Czapka miała dość energii kinetycznej, by ją przewrócić, a gdy karafka dotknęła stołu, z jej niedokładnie zamkniętej przez któregoś ze stewardów szyjki wypadł korek. Fontanna lodowatej wody wylądowała prosto na kolanach kapitana Greentree, oblewając go od pasa w dół. Biorąc pod uwagę jej temperaturę, wykazał on wielkie opanowanie, nie zaklął bowiem i nie zerwał się gwałtownie, tylko jęknął i zamarł.
W sali odpraw zapadła cisza wręcz idealna.
Clinkscales przyglądał się przerażony kapitanowi flagowemu, czekając na wybuch wściekłości, którego sama fala głosowa powinna go zwalić z nóg, a zawartość merytoryczna zmienić w brudny zaciek na dywanie. Ale wybuch nie nastąpił.
Greentree spojrzał na swoje spodnie. Ujął niezwykle ostrożnie spoczywającą na nich pustą już karafkę i trzymając ją z odrazą kciukiem i palcem wskazującym, podał porucznikowi Mayhewowi. Gest do złudzenia przypominał wręczenie zdechłej co najmniej trzy dni wcześniej myszy, ale był pełen zdecydowania — dla nikogo nie ulegało żadnej wątpliwości, że gdyby Mayhew jej nie złapał, w następnej sekundzie karafka wylądowałaby na jego kolanach.
Złapał ją jednak bez wahania i bez słowa. Po czym wstał i wyszedł. W tym czasie Venizelos i Latham zdołali wyłowić swoje notesy z miniaturowego jeziorka, które powstało na blacie. A Greentree podejmował heroiczne wysiłki wytarcia fotela wyjętą z kieszeni chusteczką i pozbycia się nadmiaru wilgoci ze spodni.
— Ja… — wykrztusił karmazynowy zgoła Clinkscales, wyglądający jakby chciał paść trupem na miejscu, względnie zapaść się pod pokład. — Ja… bardzo przepraszam, sir… Ja nie mam… pojęcia… to jest jak… jeżeli pozwoli pan sobie pomóc, sir…
I zrobił krok w stronę kapitana.
— W porządku, panie Clinkscales — oznajmił Greentree tonem, który wmurował chorążego w pokład. — Mam świadomość, że to był wypadek, a nie zamach, i obejdę się bez pomocy.
Rumieniec Clinkscalesa stał się głębszy i Honor przygryzła wargi, by nie parsknąć śmiechem. Greentree zareagował odruchowo, nie mając ochoty być ofiarą kolejnego ślamazarstwa chorążego, bo pełen dobrych chęci Carson był zdolny do wszystkiego. Na pewno nie miał zamiaru powiększyć upokorzenia Clinkscalesa, ale udało mu się to konkursowo. Zastanawiała się, czy nie zainterweniować w jakiś sposób, by złagodzić to wrażenie, ale nie przychodziło jej do głowy nic, co nie pogorszyłoby sprawy. Przeniosła wzrok na jedynego obecnego oficera, który nie należał do jej sztabu. Alistair McKeon stał przy samych drzwiach i z błyskiem w oczach przyglądał się krajobrazowi po bitwie. Nawet bez Nimitza wyczuła jego pełne podziwu rozbawienie. Idealnie pasowało ono do jej własnych uczuć i nieodpartego wrażenia surrealizmu.
W sumie nic strasznego się nie stało, a publiczne upokorzenie mogło wyjść Clinkscalesowi na dobre — galaktyka nie miała zamiaru ułatwiać mu życia i usuwać kłód spod nóg. Prędzej czy później albo przestanie powodować takie wypadki, albo nauczy się żyć z ich konsekwencjami.
I to bez wsparcia ze strony dowódcy.
Dlatego nic nie powiedziała, tylko pochyliła się i podniosła z wykładziny czapkę McGinley, która jakimś cudem zakończyła swą podróż niedaleko.
— To chyba twoje, Marcia… — oceniła, podając ją właścicielce.
McGinley odebrała ją, uśmiechając się, i wtuliła w ścianę, robiąc przejście przeciskającemu się obok Clinkscalesowi. Ramiona tego ostatniego opadły, gdy zrozumiał, że oficer operacyjny robi co może, by znaleźć się jak najdalej od niego. Honor zauważyła jednak, że komandor porucznik dyskretnie poklepała go po ramieniu, gdy ją mijał.
Jasper Mayhew powrócił do kabiny z ręcznikiem i nową, starannie zamkniętą karafką. Ustawił ją na stole, a ręcznik wręczył bez słowa kapitanowi. Po czym usiadł w swoim fotelu z gracją kota.
Honor odczekała jeszcze kilkanaście sekund i ponownie zabębniła palcami w stół.
— Może jednak byście usiedli — powtórzyła spokojnie. McKeon zajął miejsce na przeciwległym szczycie stołu, naprzeciwko niej. Pozostali, którzy zdążyli wstać, wrócili na miejsca, Clinkscales zaś opadł na fotel z tak wyraźną ulgą, że tym razem udało mu się dokonać tak skomplikowanej operacji bez żadnego nieszczęścia, że Honor omal znów nie parsknęła śmiechem.
Dopiero po paru sekundach odważyła się mówić dalej.
— Dzięki za przybycie, Alistair.
Ten w odpowiedzi skłonił się z kamienną twarzą, zupełnie jakby przyjęcie zaproszenia od dowódcy eskadry było kwestią jego dobrej woli. Honor odruchowo spojrzała na kapitana Greentree, ale powstrzymała się od jakiegokolwiek komentarza. Zamiast tego powiedziała rzeczowo:
— Chciałam, żebyście obaj z Thomasem byli obecni, ponieważ otrzymaliśmy oficjalne zawiadomienie z dowództwa, że zostaliśmy wyznaczeni do odeskortowania konwoju JMC76 lecącego z systemu Yeltsin do Treadway. Wiem, że dyskutowaliśmy o takiej możliwości na ostatniej odprawie, ale wtedy była to tylko możliwość. Teraz mamy pewność i dysponujemy konkretnymi informacjami, dzięki czemu możemy podjąć konkretne już, a niezbędne decyzje. Marcia?
McGinley starannie położyła czapkę na stole i zaczęła referować:
— Łącznie ma to być dwadzieścia frachtowców i transportowców, a trasa konwoju jest następująca: Yeltsin-Casca-Quest-Clairmont-Adler-Treadway-Candor-Yeltsin. Wszystkie jednostki należą do szybkich, ale w układzie Casca spędzimy przynajmniej trzydzieści sześć godzin w związku z przeładunkiem. Tu także zostawimy jeden statek, a trzy inne w systemie Clairmont. Największa część jednostek leci do systemu Adler: dwa transportowce marines i pięć frachtowców z uzbrojeniem i wyposażeniem. Według rozkazów mamy pozostawić je w systemie i kontynuować lot do Treadway, gdzie zostawimy trzy kolejne frachtowce, a zabierzemy cztery rozładowane i czekające na okazję powrotu. Na koniec spędzimy przynajmniej cztery dni w układzie Candor, potrzebne na rozładunek ostatnich siedmiu statków konwoju. Wraz z nimi wrócimy do systemu Yeltsin. Szacunkowy czas trwania całej operacji to dwa standardowe miesiące.
Zrobiła przerwę, czekając na pytania. Ponieważ żadne nie padło, Honor dała jej znak, by mówiła dalej.
— Naszym największym problemem jest możliwość spotkania rajderów Ludowej Marynarki, choć w tej sytuacji w grę wchodzą jedynie klasyczne okręty wojenne wysłane z misją zwalczania naszych konwojów. Na użycie krążowników pomocniczych nie jest to ani właściwy czas, ani stosowne miejsce, więc możemy tę ewentualność zignorować — kontynuowała McGinley. — Według najnowszych danych wywiadu, Ludowa Marynarka na południowej flance wpadła w poważne kłopoty. Niestety dane te nie są tak dokładne, jak można by oczekiwać, co pozostawia pole do rozmaitych interpretacji. Za pani pozwoleniem, milady, wolałabym, żeby Jasper omówił tę kwestię.
— Oczywiście — zgodziła się Honor. — Jasper?
Mayhew wyglądał jeszcze młodziej niż zwykle, ale jego błękitne oczy były śmiertelnie poważne, gdy rozejrzał się po sali. Potem zaczął mówić:
— Na wstępie muszę podkreślić, że tak jak powiedziała komandor McGinley, nasze informacje są mniej szczegółowe i kompletne, niżbym chciał. Jesteśmy prawie pewni, że przeciwnik nie zdołał zebrać wystarczających sił, by utrzymać Barnett, ale te, którymi dysponuje w systemie, wystarczają, by uniemożliwić nam rokujące nadzieje na sukces rozpoznanie czy to przy użyciu okrętów, czy sond, jeśli chodzi o wewnętrzną część systemu planetarnego. Dlatego jedyne, co wiemy na pewno, to to, że w ostatnim czasie nie pojawiły się tam większe grupy okrętów liniowych. Natomiast naszym największym problemem jest to, że nigdzie w całym sektorze nie posiadamy sił, jakie powinniśmy i chcielibyśmy mieć. Walka o Trevor Star kosztowała Ludową Marynarkę wiele okrętów, ale zdobycie systemu spowodowało także duże straty wśród naszych jednostek. Biorąc pod uwagę liczbę okrętów liniowych zniszczonych i poważnie uszkodzonych, a więc odesłanych do stoczni remontowych, oczywista stała się konieczność uzupełnienia strat kosztem spokojniejszych rejonów frontu, takich jak nasz. Dlatego sporo jednostek przekazano stąd jako wzmocnienie sił admirał Kuzak. Dodatkowe osłabienie naszych sił wywołała konieczność utworzenia 8. Floty przeznaczonej do zdobycia systemu Barnett. Oznacza to w efekcie, że wszystkie nasze pikiety czy placówki w tym sektorze składają się albo ze zbyt małej liczby okrętów, albo z jednostek lekkich, czyli zbyt słabych do przeprowadzenia rozpoznania walką systemów pozostających w rękach wroga. To z kolei oznacza, że musimy w znacznej części zgadywać, czym dysponuje on w naszym sąsiedztwie.
Przerwał, dając zebranym czas na przyswojenie sobie tego, co powiedział, i dopiero po parunastu sekundach ciągnął dalej:
— Na podstawie dostępnych informacji i najlepszych analiz, jakie zdołano przeprowadzić, dowództwo floty uważa, że powinniśmy spodziewać się jedynie słabych pikiet przeciwnika w utrzymywanych przez niego systemach. Najprawdopodobniej będą to jedynie krążowniki mające za zadanie działanie jako system wczesnego ostrzegania dowództwa obrony Barnett o rozpoczętym ataku. Jest mało prawdopodobne, by te elementy osłonowe próbowały stawić poważny opór, broniąc systemów, w których stacjonują. Dowództwo jest także przekonane, że dowodzący obroną systemu Barnett będzie postępował ostrożnie, wiedząc, że dysponuje ograniczonymi siłami, a jego głównym zadaniem jest obrona bazy i systemu. Dowództwo nie przesądza co prawda, że ograniczy się on wyłącznie do defensywy, ale spodziewa się po nim działań bardzo wyważonych.
— Rozumiem… — Honor zmarszczyła brwi i podrapała po podgardlu Nimitza leżącego na oparciu fotela, nie spuszczając jednakże wzroku z twarzy Mayhewa. — Jak rozumiem, poruczniku Mayhew, nie podziela pan tych przekonań?
— Nie, milady, nie podzielam — w głosie zapytanego nie było śladu wahania. — Według danych wywiadu Królewskiej Marynarki nowym dowódcą obrony systemu Barnett został mianowany admirał Thomas Theisman.
Jasper urwał, a Honor uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia, gdyż dopiero w tym momencie się o tym dowiedziała. Nie dość, że konkretyzowało to przeciwnika, to w dodatku mogła sobie natychmiast odpowiedzieć na pytanie, czego należy się po nim spodziewać, jako że spotkała się już z Theismanem. Nie było to spotkanie na gruncie towarzyskim. Choć wówczas przegrał walkę, szanowała go za wyobraźnię, umiejętności i inicjatywę.
— Zapoznałem się dokładnie ze wszystkim, co na jego temat posiada wywiad — podjął Mayhew — i nie ulega dla mnie wątpliwości, że nie jest to typowy oficer flagowy Ludowej Marynarki. Lubi ryzykować i udowodnił, że gotów jest to zrobić, opierając się jedynie na własnej ocenie sytuacji. Nie jest narwańcem, ale na pewno przejawia większą od przeciętnej inicjatywę. Prędzej czy później będzie go to kosztowało głowę, bo nie może zawsze mieć racji, a nawet gdyby miał, nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć. W końcu któraś operacja mu się nie powiedzie, a wówczas będzie skończony. Jak dotąd jednak zawsze udało mu się zwyciężyć albo wykonać zadanie, w związku z czym nie widzę możliwości, by zmienił swoje podejście do problemów taktycznych czy też metody ich rozwiązywania.
— Rozumiem… — powtórzyła Honor, pocierając czubek nosa.
Po chwili spojrzała na Venizelosa i McGinley i spytała:
— Andy, czy ty i Marcia zgadzacie się z Jasperem?
— W ogólnych zarysach tak — odparł Venizelos. — Różnimy się trochę w interpretacji szczegółów, ale uważamy, że Jasper ma rację, jeśli chodzi o postępowanie Theismana. Na wszelki wypadek rozmawiałem o nim z admirałem Yu. Przerwał, widząc, że Honor kiwa głową z aprobatą. Podobnie jak ona, Venizelos walczył, a potem poznał Theismana. Do przeprowadzenia operacji, podczas której do tego doszło, Theismana wybrał — i to na stanowisko swojego zastępcy Alfredo Yu, wówczas jeszcze oficer Ludowej Marynarki. Jeżeli ktoś w siłach Sojuszu naprawdę znał Theismana, to był to właśnie admirał Marynarki Graysona Alfredo Yu.
— Według opinii admirała Yu — podjął Venizelos, gdy Honor nic nie powiedziała — Theisman jest groźnym przeciwnikiem. Jest inteligentny, zdeterminowany i potrafi doskonale skalkulować ryzyko. Dokładnie zapoznaje się z sytuacją i przy podejmowaniu decyzji opiera się na własnej jej ocenie. Działa ostrożnie, ale po swojemu, o ile to tylko możliwe, nawet jeśli wymaga to pomysłowego naginania rozkazów. To zresztą dokładnie potwierdza moją ocenę Theismana. Prawdę mówiąc, jestem zaskoczony, że dotrwał do tej pory i jeszcze awansował. I zgadzam się z Jasperem, że dowództwo popełniło poważny błąd w jego ocenie: on nie będzie pasywnie czekał na atak i nie ograniczy się tylko do stacjonarnej obrony.
— W takim razie na czym polega ta drobna różnica interpretacji?
— Jeżeli można, milady… — wtrąciła McGinley pytająco.
Honor skinęła głową.
— Jesteśmy zgodni co do tego, że Theisman podejmie zaczepne działania na tyle, na ile pozwolą na to siły, którymi dysponuje. Różnimy się w przypuszczeniach, jakimi siłami dysponuje i co obierze za cel ataku — wyjaśniła McGinley. — Biorąc pod uwagę słabość naszych sił obsadzających systemy w tym sektorze, Jasper obawia się, że to właśnie je zaatakuje Theisman w serii rajdów. O ile naturalnie dysponuje potrzebnymi do tego siłami. Andy i ja zgadzamy się, że to byłaby najefektywniejsza z dostępnych mu opcji, ale biorąc pod uwagę zagrożenie, jakie dla centrum Ludowej Republiki przedstawiają nasze siły w Trevor Star, nie sądzę, by Ludowa Marynarka poświęciła liczącą się ilość okrętów liniowych, wysyłając je jako wzmocnienie sił w systemie Barnett. Nie są w stanie tak wzmocnić Theismana, by zdołał obronić Barnett, o czym wiedzą. My też to wiemy. Dlatego myślę, że posiłki, które otrzymał czy otrzyma, będą złożone głównie z lekkich jednostek. Takich, których strata nie zaboli, a które równocześnie nadają się do zwalczania konwojów. Żeby mieć realną szansę odbicia któregokolwiek systemu, Theisman musiałby wysłać przynajmniej dywizjon, a lepiej eskadrę co najmniej krążowników liniowych. Natomiast do zwalczania frachtowców wystarczą krążowniki lekkie, a nawet niszczyciele. Gdybym była na jego miejscu, wybrałabym to ostatnie rozwiązanie: daje najwięcej korzyści przy zaangażowaniu najmniejszych sił.
— Hmm… — mruknęła Honor i spojrzała pytająco na Mayhewa. — Jasper?
— Wnioski komandor McGinley oparte są na dwóch założeniach. Pierwszym, że Ludowa Marynarka nie wesprze Theismana krążownikami liniowymi, i drugim, że siły, które przeznaczy on do rajdów na nasze tereny, jako cel będą miały konwoje. Co się tyczy problemu pierwszego, to możemy jedynie zgadywać, jakie okręty dostanie Theisman. Faktem jest, że dowództwo i władze Ludowej Republiki musiały spisać na straty Barnett, ale to nie dowodzi, że nie zechcą bronić systemu do upadłego. Ja przynajmniej tak bym postąpił, choćby po to by związać jak największe nasze siły i zadać nam jak największe straty. Każdy okręt, który będziemy musieli skierować do ataku na Barnett, to o jeden okręt mniej w Trevor Star, a tylko z Trevor Star może wyjść atak na Haven.
Zrobił przerwę, a Honor lekko skinęła głową, czekając, co będzie dalej. Mayhew wychylał się niebezpiecznie, nie zgadzając się z mądrością bardziej doświadczonych i lepiej opłacanych przełożonych, co wymagało odwagi i pewności siebie. Z drugiej strony fakt, że był tylko porucznikiem, mógł mu ułatwić decyzję, gdyż nie zgadzać się mógł aż do zachrypnięcia, ale nie był w stanie postawić na swoim z racji braku stosownego stopnia. Jeżeli natomiast przekona do swoich pomysłów kogoś z wyższych rangą, to i tak ten ktoś podejmie ostateczną decyzję. A więc i ewentualna wina, i ewentualna chwała nie przypadną Mayhewowi, lecz rzeczonemu starszemu rangą oficerowi.
Co akurat w niczym nie zmieniało faktu, że strategia, którą właśnie opisywał, była dokładnie taka, jaką sama by przyjęła na miejscu przeciwnika.
— Jeżeli natomiast chodzi o kwestię drugą, czyli o to, że lekkie siły przeciwnika będą koncentrowały się na zwalczaniu naszych frachtowców, to chciałem przypomnieć, że w ciągu ostatnich miesięcy nastąpiły istotne zmiany w ruchu naszych frachtowców — podjął Mayhew. — Wysyłamy coraz większe i lepiej chronione konwoje, ale wysyłamy ich coraz mniej, a o pojedynczych statkach w tym sektorze dawno już nikt nie słyszał. Oznacza to, że ilość potencjalnych celów spadła, i to o prawie połowę. W teorii oznacza to także, że eskorta każdego konwoju została podwojona. Byłbym naprawdę zdziwiony, gdyby przeciwnik jeszcze o tym nie wiedział, ale nawet jeśli tak jest, to oficer wysłany z zadaniem zwalczania naszych statków szybko się zorientuje. Natomiast jeśli Theisman wie o tych zmianach, powinien stosownie zareagować. Weźmy na przykład nas: sześć ciężkich krążowników będzie eskortowało jeden konwój. Sześć ciężkich krążowników to siła odpowiadająca temu, co mamy w około jednej trzeciej obsadzonych okrętami systemów. W żadnym z nich nie stacjonuje więcej naszych okrętów, więc po co trudzić się szukaniem ruchomego celu? Żeby zlokalizować konwój, trzeba rozproszyć siły; nawet jeśli zna się jego trasę i czas wylotu z nadprzestrzeni, to olbrzymi obszar. Rozproszenie może spowodować, że przeciwnik nie będzie dysponował wystarczającymi siłami do zniszczenia całego konwoju, gdy go w końcu odnajdzie. System planetarny natomiast nigdzie się nie przemieszcza, a jego lokalizacja jest powszechnie znana. Nie trzeba rozpraszać sił, wystarczy wydzielić stosownie duże i zdecydowanie zaatakować. Do tego celu wystarczą krążowniki liniowe. Jeśli przeciwnik zdoła zająć system, wystarczy, że w nim poczeka. Każdy nasz konwój, który wleci do tego systemu, stanie się jego łupem, i to pewnym, gdyż po pokonaniu eskorty — do czego będzie miał stosowne, skoncentrowane siły — zmasakruje frachtowce i transportowce. Musi tylko wykazać dość cierpliwości i zaatakować konwój w odpowiedniej odległości od granicy wejścia w nadprzestrzeń, by frachtowce nie zdążyły zawrócić i dolecieć tam przed jego okrętami.
Honor zmarszczyła brwi i zaczęła z namysłem pocierać podbródek. Dopiero po kilkunastu sekundach przestała i wyciągnęła palec wskazujący w stronę McGinley.
— Jeżeli dobrze rozumiem, zgadzasz się z Jasperem w kwestii strategii, natomiast macie różne zdania co do tego, czym może dysponować Theisman. Mam rację? — spytała.
— W zasadzie tak — zgodziła się McGinley. — Jak dotąd nie mamy żadnych nowych meldunków o zaatakowaniu któregoś z konwojów, więc wątpię, by przeciwnik wiedział o naszej nowej taktyce konwojowej. To jednakże jest mniej ważne. Zgadzam się, że jeżeli Theisman dysponuje siłami pozwalającymi na choćby chwilowe odbicie jakiegoś systemu, byłoby to najrozsądniejsze posunięcie z jego strony. Nie tylko bowiem dałoby mu okazję do zniszczenia konwoju, jak to opisał Jasper, ale także do zadania poważnych strat naszym okrętom stacjonującym w zaatakowanym systemie. Natomiast po prostu nie mogę uwierzyć, by dowództwo Ludowej Marynarki marnowało okręty liniowe, wzmacniając nimi Barnett, o którym wie, że nie zdoła go utrzymać. A nawet gdyby wysłali jakieś wsparcie, problematyczne jest, czy Theisman odważy się zaryzykować te jednostki w nieautoryzowanym rajdzie na nasze terytorium.
— Coś mi się wydaje, że Theisman mógłby cię zaskoczyć, Marcia — oceniła cicho Honor i przez kolejne kilka sekund milczała, nim dodała: — Możesz mieć rację co do braku wsparcia ze strony dowództwa, ale sądzę, że Jasper trafnie ocenił największe zagrażające nam niebezpieczeństwo. Musimy założyć, że przeciwnik zdecyduje się na zaatakowanie któregoś ze słabiej obsadzonych systemów, nie zaś na uganianie się za konwojem po nadprzestrzeni. Nie możemy jednakże całkowicie wykluczyć tej drugiej ewentualności, wobec czego powstaje pytanie, jak się zabezpieczyć przed obydwoma rodzajami zagrożenia?
— Gdybyśmy mieli więcej okrętów, idealnym rozwiązaniem byłby szyk Sarnowa — odparła McGinley bez wahania.
Honor przytaknęła ruchem głowy.
Każdy szanujący się oficer wiedział, że rajder ma największą szansę na pomyślny atak na frachtowiec czy też konwój natychmiast po jego wyjściu z nadprzestrzeni, gdy sensory pokładowe i załoga nie są w pełni sprawne, a statek dysponuje najmniejszą prędkością. Ponieważ można stosunkowo łatwo przewidzieć, w którym rejonie będą wychodziły z nadprzestrzeni jednostki lecące z określonych systemów, rajder mógł czekać w którymś z nich, by zaatakować w najdogodniejszym dla siebie czasie. Nie dawało to gwarancji sukcesu, ale bardzo duże jego prawdopodobieństwo. Oczywiście obsadzenie wszystkich prawdopodobnych rejonów wymagało stosownej liczby okrętów, ale samo ich wyznaczenie nie było wcale takie trudne.
Najlepszą pozycją do zaatakowania konwoju, obojętne czy w nadprzestrzeni, czy w normalnej przestrzeni, była pozycja od dziobu — w ten sposób ofiary zbliżały się do napastników, nawet wiedząc o ich obecności, gdyż nie dało się „stanąć” w przestrzeni natychmiast — wytracanie prędkości następowało stopniowo i nic na to nie można było poradzić. Podobnie rzecz się miała z unikami — aby je wykonać, trzeba było przezwyciężyć tę właśnie prędkość zbliżania się, a masywne frachtowce wyposażone w kompensatory bezwładnościowe cywilnego typu i takież napędy nie były w stanie czy to manewrować, czy też osiągać takich przyspieszeń jak okręty. I tak cały konwój, chcąc nie chcąc, zbliżał się do napastnika.
Klasycznym posunięciem było rozstawienie eskorty tak, by jej większość leciała przed konwojem. W ten sposób okręty znajdowały się między frachtowcami a rajderem. Jeden lub dwa okręty eskorty leciały za konwojem na wypadek, gdyby rajder zadał sobie więcej trudu i gonił go. Royal Manticoran Navy nadal stosowała tę taktykę w akcjach przeciwko piratom, których głównym celem było zdobycie pryzów wraz z ładunkami, i to najlepiej nie uszkodzonych. Natomiast gdy istniała szansa natknięcia się na rajdery Ludowej Marynarki, wiceadmirał Mark Sarnow zaproponował inną. Okręty eskorty leciały po bokach i za rufą konwoju, natomiast słaby, złożony z dwóch, trzech okrętów zwiad lub czujka — o przynajmniej trzydzieści do czterdziestu minut lotu przed nim.
Ponieważ celem rajderów było pozbawienie Sojuszu dostaw, nie zależało im na zdobyciu pryzów tak jak piratom. Naturalnie jeśli było to możliwe, żaden dowódca z tego nie rezygnował, ale zniszczenie frachtowców z ładunkami uważano za równorzędny sukces, a więc regułą było, że rajder otwierał ogień, gdy tylko konwój znalazł się w zasięgu jego rakiet. Dlatego najważniejszym zadaniem eskorty było utrzymanie napastników poza tym zasięgiem, gdyż w przeciwnym wypadku frachtowce stawały się bezbronnymi celami skazanymi w pierwszej kolejności na zagładę.
Dzięki wspomnianemu usytuowaniu główne siły eskorty mogły rozwinąć większą prędkość i przechwycić przeciwnika zbliżającego się z dowolnego kierunku, czujka zaś działała jak system wczesnego ostrzegania uniemożliwiający atak z zaskoczenia. Naturalnie oznaczało to także, iż przydzielone do tego celu jednostki były najbardziej narażone na zniszczenie lub poważne uszkodzenia ale na to niestety nie było rady. Teoretycznie mogły wycofać się do sił głównych w przypadku zaskakującego ataku, ale jak pokazywała praktyka, nie zawsze okazywało się to możliwe.
Natomiast zasada zaproponowana przez Sarnowa sprawdziła się w praktyce. Niestety, jak powiedziała McGinley, eskadra nie miała pełnego stanu, co oznaczało, że Honor nie mogła wyznaczyć na czujkę więcej niż jeden okręt, gdyż inaczej osłabiłaby za bardzo siły główne eskorty. A to z kolei znaczyło, że wyznaczona jednostka przez cały czas będzie znajdowała się w dużym niebezpieczeństwie i nie będzie mogła liczyć na niczyją pomoc.
Honor zdawała sobie z tego sprawę. Uniosła głowę i spojrzała na McKeona.
— Alistair? — spytała spokojnie.
McKeon pochylił się, opierając przedramiona na blacie.
— Zgadzam się, że z naszego punktu widzenia najgorsze byłoby zdobycie przez Ludową Marynarkę któregoś ze słabiej obsadzonych systemów. Komandor McGinley może mieć rację, że Theisman nie posiada do tego dość sił, ale osobiście sądzę, że racja leży po stronie porucznika Mayhewa. Oboje mieliśmy okazję poznać Theismana. Uważam, że jeśli tylko zdoła zebrać dość sił do takiego rajdu, nawet bez wsparcia zrobi to. Chyba że ktoś mu tego wyraźnie zabronił, w co wątpię, bo nikomu to nawet do głowy nie przyjdzie — ocenił. — Równocześnie nie sądzę, aby to było dla nas aż takie ważne. Czy zdecydują się zająć systemami i poczekać na konwój, czy zaatakować sam konwój, szyk Sarnowa daje nam najlepszą możliwość przeciwdziałania w każdej z tych sytuacji.
— A kogo wyślemy na czujkę? — pytanie kapitana Greentree mogłoby zostać uznane za wyzwanie, gdyby nie to, że zadał je zupełnie spokojnym głosem.
Pytanie to było tym, na które Honor najtrudniej było odpowiedzieć, choć obiektywnie rzecz biorąc, odpowiedź była oczywista.
— Nie możemy wysłać dwóch okrętów, tak jak wymagają tego przepisy, bo za bardzo zredukujemy siły główne, przez co zniweczymy sens całego manewru — dodał Greentree. — Gdybyśmy mieli choć dwa niszczyciele, sprawa byłaby prosta: to one stanowiłyby czujkę. Ale ich nie mamy, więc okręt, który wyznaczymy, będzie zdany wyłącznie na siebie. Znajdzie się bowiem w zbyt dużej odległości, byśmy zdążyli przyjść mu z pomocą, jeżeli zostanie zaatakowany, a zwłaszcza jeśli wpadnie w zasadzkę.
— Prawda — zgodził się McKeon — ale przede wszystkim musimy troszczyć się o bezpieczeństwo konwoju. Wszyscy wiemy, że w najgorszej sytuacji eskorta jest spisana na straty, a szyk Sarnowa daje nam dodatkowe dziewięć minut świetlnych zasięgu sensorów. Nawet jednostki nie mające zamontowanych urządzeń do łączności szybszej niż światło mają sondy z tym wyposażeniem, co oznacza, że każdy okręt będzie w stanie zauważyć napastników i zameldować o tym na okręt flagowy dużo wcześniej, nim oni zauważą konwój. W najgorszym wypadku da nam to czas na jego uratowanie. W najlepszym — i o ile będą to stosunkowo słabe siły — na wciągnięcie ich w zasadzkę.
— Ja się przecież nie sprzeciwiam zastosowaniu szyku Sarnowa — zaprotestował Greentree. — Ja tylko pytam, kogo wyślemy na czujkę.
— To akurat jest oczywiste — uśmiechnął się bez śladu wesołości McKeon. — Prince Adrian jest najlogiczniejszym wyborem. Prawda?
Greentree otworzył usta i zamknął je bez słowa. Honor poczuła jego irytację i w pełni ją rozumiała. Jej powodem nie był McKeon, ale logika. Podobnie jak Greentree wolałaby sama być na tej wysuniętej placówce i to bynajmniej nie dlatego, że lubiła ryzyko. Po prostu okręt tam się znajdujący jako pierwszy dostrzeże ewentualne zagrożenie, a każdy dobry taktyk zawsze dążył do jak najszybszej możliwej oceny stanu rzeczy. Samodzielnej, a nie na podstawie czyichś meldunków. No a poza tym Honor nienawidziła sytuacji, w której zmuszona była wystawiać ludzi na większe niebezpieczeństwo niż to, na które sama się narażała. Było to całkowicie irracjonalne i była to także słabość, którą musiał przezwyciężyć każdy oficer flagowy — zdawała sobie z tego sprawę, co w niczym nie zmieniało faktu, że jej się to nie podobało.
I podobnie jak Greentree wiedziała, że McKeon ma rację. Celem całego pomysłu było jak najszybsze wykrycie wroga czekającego na konwój i jeśli nie mogła zrobić tego sama, a nie mogła, gdyż nie wolno jej było niepotrzebnie narażać siebie i okrętu flagowego, to McKeon najlepiej się do tego zadania nadawał. Nie dość, że był jej zastępcą, to co ważniejsze ufała jego ocenie sytuacji kompletnie, a on z kolei znał ją tak dobrze, że mógł działać w oparciu o własną ocenę, nie czekając na jej rozkazy, gdyż wiedział, jakie one będą. W sytuacjach, w których liczyła się każda sekunda, mogło to okazać się wręcz nieocenione.
— Doskonale — powiedziała spokojnym głosem i dodała: — Alistair ma rację, Thomas. Na czujce będzie leciał Prince Adrian.
Greentree skinął potakująco głową. Honor zaś przeniosła wzrok na Venizelosa.
— Z tego, co Marcia mówiła, wnoszę, że znamy już liczbę statków konwoju. Mamy pełną ich listę? — spytała.
— Jeszcze nie, ma’am. Będziemy nią dysponowali o piętnastej trzydzieści. Jak rozumiem, wszystkie są już obecne w systemie, ale kwatermistrzostwo jeszcze decyduje, na które załadować ostatnie zapasy dla garnizonu Samovar.
— Dobrze. Howard, jak tylko będziemy mieli pełną listę, skontaktuj się proszę z kapitanami wszystkich statków i zaproś ich i ich pierwszych oficerów na odprawę na pokładzie Alvareza, powiedzmy… punktualnie o dziewiętnastej — poleciła Lathamowi.
— Naturalnie, milady.
— Marcia, zajmij się z Andym dokładnym rozmieszczeniem okrętów w szyku Sarnowa. Prince Adrian na czujce, Magician jako tylna straż.
— Tak jest, ma’am.
Honor umilkła ponownie, pocierając czubek nosa i próbując ocenić, czy powiedziała wszystko, co należało powiedzieć. Potem spojrzała na Mayhewa.
— Dobra robota, Jasper, ta odmienna od analizy wywiadu interpretacja rodzaju zagrożeń. Czasami zapominamy, że należy brać pod uwagę osobę, a nie tylko stopień tego, kto dowodzi po drugiej stronie…
Greentree i McKeon równocześnie przytaknęli, popierając jej słowa, i widać było zadowolenie Mayhewa, choć starał się je ukryć. Dla Honor natomiast ważniejsze było to, iż dzięki Nimitzowi nie wyczuła niechęci w emocjach Marcii McGinley. Wielu oficerów sztabowych na jej miejscu byłoby złych na kogoś takiego jak porucznik Mayhew, który odważył się nie tylko mieć odmienne od niej zdanie, ale w dodatku przekonać dowódcę eskadry, że ma rację. Dobrze było wiedzieć, że ona do takich nie należy.
Honor zaczęła wstawać, oficjalnie kończąc tym samym odprawę, gdy przypomniało jej się, że jeszcze jedna sprawa wymaga załatwienia… Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
— Carson?
— Tak, milady? — Clinkscales zdawał się drżeć w fotelu, jakby jedynie z dużym wysiłkiem powstrzymywał się przed zerwaniem na równe nogi i wyprężeniem w pozycji zasadniczej.
— Kiedy kapitanowie frachtowców przybędą na pokład, zamierzam zaprosić ich na kolację — poinformowała go spokojnie. — Przekaż proszę tę informację mojemu stewardowi i poproś, żeby wszystkiego dopilnował.
— Tak jest, milady!
Clinkscales prawie że szczeknął zgodnie z najlepszymi zasadami musztry Royal Manticoran Marine Corps, a towarzyszył temu taki wybuch zdeterminowanego entuzjazmu, że było to prawie przerażające.
Co prawda zdecydowanie mniej przerażające niż dopuszczenie go w pobliże zastawionego na tę kolację stołu. Skoro zdołał tak narozrabiać, mając do dyspozycji tylko jedną karafkę i pusty stół, to wyobraźnia kończyła się na myśl o tym, czego mógł dokonać przy stole zastawionym na uroczystą kolację. Jedyną pociechę stanowił fakt, że Mac radził już sobie z gorszymi katastrofami i zdoła przegonić chorążego na czas.
Z drugiej strony nawet i on mógł nie poradzić sobie z żywiołem… Ta myśl spowodowała, że Honor wstrząsnął dreszcz.