CZTERY

– Nie zamierza pan zmienić szyku? – zapytała ponownie Desjani.

– Nie, nie zamierzam zmienić szyku! – Geary spojrzał na nią z irytacją. Ileż razy zadała to pytanie w ciągu ostatniej godziny. – Musimy wyglądać na łatwy, niezorganizowany cel.

– Sir, z całym szacunkiem, ale utrzymując taki szyk, jesteśmy łatwym i niezorganizowanym celem dla nich. – Desjani widziała wyraz rosnącego niezadowolenia na jego twarzy, ale mimo wszystko nie zamilkła. – Za bardzo rozproszyliśmy naszą siłę ognia. Syndycy będą mogli atakować nasze zgrupowania całymi siłami jedno po drugim w podobny sposób, jak my to robiliśmy z każdą słabszą flotyllą wroga, na jaką trafiliśmy.

Była uparta jak diabli, ale i dobrze kombinowała i gdyby nie okoliczności, miałaby rację. Geary pohamował wreszcie gniew.

– Nie możemy stanąć do walki jako skupiona flota. Nawet w takiej sytuacji mieliby miażdżącą przewagę ogniową, nie mówię już nawet o takich szczegółach, jak o wiele większe zapasy rakiet i kartaczy.

– Jeśli skupilibyśmy siły, atakując wycinek ich formacji, jak to zrobiliśmy podczas poprzedniego pobytu na Lakocie…

– Taniu, spójrz… – wskazał na ekran wyświetlacza. – Poprzednim razem Syndycy rozśrodkowali swoje siły, chcąc nas dopaść za każdą cenę, co pozwoliło naszej flocie na zwarcie szyku i przebicie się w jednym punkcie. Ale ich DON z pewnością wyciągnął z tego nauczkę. Tym razem ich szyk jest o wiele bardziej zwarty i głęboki.

– Więc możemy go ominąć.

– Niestety zapasy posiadanego paliwa uniemożliwiają nam wykonywanie takich manewrów! Zwłaszcza że musimy pilnować naszych jednostek pomocniczych. Udało im się zdobyć tak wielkie ilości surowców, że wloką się teraz jak przysłowiowe ślimaki. – Desjani spoglądała na ekran najwyraźniej gotowa do dalszej wymiany zdań. Geary ściszył więc głos. – Minusem tak gęstej i głębokiej formacji jest to, że DON nie może za szybko zmienić kierunku natarcia… Jeśli nasza pułapka nie zadziała, zyskamy czas i sposobność, żeby uderzać na nich od flanki.

– Pokonanie tak wielkiej floty podobnymi atakami potrwa całą wieczność – skontrowała Desjani. – Na taką walkę też nie wystarczy nam paliwa.

Zebrał myśli, wpatrując się wciąż w ekran, zanim odpowiedział. Syndycki pościg znajdował się już w odległości ośmiu minut świetlnych. Przekroczył też barierę 0.1 świetlnej i wciąż leciał prosto na flotę Sojuszu, utrzymując klasyczny, prostopadłościenny szyk bojowy wyglądający jak gigantyczna cegła, którą ktoś chce zmiażdżyć balonik Sojuszu. Desjani miała całkowitą rację. Wiedział o tym. Bezpośrednie starcie tak skoncentrowanych flot musiało doprowadzić do zdziesiątkowania słabszego ugrupowania Sojuszu. Ale to by jedynie przyśpieszyło i tak nieunikniony koniec. Jaki mogliby mieć rozsądny powód, żeby przedłużać tę agonię, tracąc okręt po okręcie?

Alternatywą mogła być jedynie ucieczka, teraz, z maksymalnym przyśpieszeniem, i skok do kolejnego systemu przed Syndykami ze świadomością, że tym razem nie będą na nic czekali, a okręty Sojuszu nie zyskają czasu na przyjęcie uzupełnień z jednostek pomocniczych.

Prędzej czy później będą musieli zawrócić i walczyć, zapewne w o wiele bardziej niekorzystnych warunkach niż tutaj. Teraz udało mu się zdobyć potrzebne surowce, ale im dłużej będzie uciekał, tym prędzej wyczerpie uzyskane zasoby, a nowych może już tak łatwo nie zdobyć. Pytanie, czy w ogóle będzie to możliwe przed następną konfrontacją z flotą pościgową…

– Jaki rodzaj śmierci wybierzemy? – wyszeptał w końcu.

Desjani spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Wydawało mi się, że zastanawiamy się, jak wygrać, sir.

– Zatem pozostaje nam walczyć tutaj i niwelować przewagę posiadaną przez wroga. Jeśli nasz plan wypali, szanse się wyrównają. Jeśli się nie powiedzie, sprawimy, by Syndykat okupił to zwycięstwo maksymalnymi stratami. Ale bezpośrednie starcie z taką potęgą zmiecie nas, zanim zdążymy ich porządnie ruszyć.

Nie spuszczała go z oczu, a potem skinęła wolno głową.

– Uderzanie na nich po wielekroć, gdy kończy nam się paliwo, niczego nie załatwia. Nie mamy już dobrego wyjścia z tej sytuacji. Bliżej domu już się nie znajdziemy.

– Obawiam się, że ma pani rację. – Zrobił kolejny głęboki wdech, ciesząc się, że wreszcie mógł się z kimś podzielić tą myślą.

– A kiedy jej pan to powie? – Desjani wskazała tylną cześć mostka ruchem oczu.

Rione.

– Nie brakuje jej odwagi, ale obawiam się, że mogłaby mieć problem ze zrozumieniem takiej decyzji.

– Wydaje mi się, że ma pan rację. Kapitanie Geary, jeśli nie zwyciężymy w tej bitwie, proszę sprawić, aby Syndycy nie cieszyli się z wygranej, aby cena, jaką za nią będą musieli zapłacić, przekroczyła ich najśmielsze wyobrażenia.

Poczuł, że jego wargi układają się w uśmiech, i skinął głową.

– Niech mnie diabli, jeśli tak się nie stanie.

Przewidywany czas do kontaktu bojowego z wrogą flotyllą wynosi półtorej godziny – zameldował wachtowy z operacyjnego.

* * *

Znów wszystko sprowadzało się do odpowiedniego wyczucia czasu. Dawno już zmarli nauczyciele Geary’ego, oficerowie posiadający dziesiątki lat praktyki w przeprowadzaniu skomplikowanych manewrów, wpoili mu najważniejszą zasadę pola walki: nie można ulec pokusie przedwczesnego działania. Kiedy widzi się posunięcia wrogiej floty od wielu godzin, a nawet dni, bardzo łatwo sięgnąć po broń, kiedy nie trzeba, albo dokonać zbyt szybkich zmian tego, co wróg powinien dostrzec dosłownie w ostatniej chwili bez szansy na reakcję. Jeśli nie wyczekasz odpowiednio długo, wróg zyska szansę na zareagowanie, czym zmusi cię do kolejnej zmiany, na którą znów zareaguje o czasie. Geary wiele razy widział podobne rzeczy na manewrach, kiedy dowódcy tracili niemal wszystkie zasoby floty, zanim doszło do oddania pierwszego strzału.

Symulował niezdecydowanie, symulował panikę, ale prawdziwy brak zdecydowania i panika wisiały w powietrzu. Flota wciąż czekała na rozkazy. Ci ludzie ufali mu, choć podobne dyskusje jak ta pomiędzy nim a Desjani zapewne toczyły się na większości okrętów. Ale widzieli już wcześniej, że potrafił wyrwać zwycięstwo nawet tam, gdzie wydawało się to niemożliwe, więc czekali cierpliwie.

Przynajmniej większość czekała. Kapitan Casia nie należał do tego grona.

– Wejdziemy w kontakt z Syndykami za mniej niż pięćdziesiąt minut! Dlaczego mój okręt wciąż rozwija prędkość 0.02 świetlnej i trzyma się syndyckiego wrakowiska?

– Pański okręt towarzyszy eskadrze pomocniczej floty Sojuszu – poprawił go Geary.

– Znajdujemy się na wyciągnięcie ręki wroga, a najbliższa formacja wspierająca ma do nas niemal trzydzieści minut lotu!

– Zgadza się.

Twarz kapitana poczerwieniała.

– Żądam zwołania natychmiastowej narady dowódców floty celem przedyskutowania pańskich metod dowodzenia. Potrzebujemy na stanowisku dowodzenia człowieka czynu, a nie kogoś, kto pozwala okrętom na bezczynność w obliczu nacierającej floty wroga!

Geary nie zamierzał dać się sprowokować. A tym bardziej nie potrzebował w takim momencie kolejnej odprawy. Na szczęście poznał już mechanizmy działania floty na tyle, by skutecznie skontrować wściekłego kapitana.

– Czy mam przez to rozumieć, że odmawia pan honoru, jakim jest walka na pierwszej linii podczas nadchodzącej bitwy? – zapytał, starając się, aby zabrzmiało to tak, jakby był zaskoczony tą konstatacją.

– Od… – Casia natychmiast ugryzł się w język i głośno przełknął ślinę, a potem dodał już bez takiej agresji: – Mówiłem o czymś innym.

– Ustawiłem naszą flotę w taki sposób, aby paniki dywizjon pancerników starł się z siłami wroga jako pierwszy. Czy mam poinformować pozostałych dowódców, że rezygnuje pan z tego zaszczytu?

– Ja… i mój okręt zasłużyliśmy na szansę wzięcia udziału w walce!

– Więc ją panu dałem, kapitanie Casia. Jestem pewien, że Zdobywca i jego załoga spiszą się na medal.

Casia, nie mogąc skontrować Geary’ego bez jednoczesnego narażenia się pozostałym oficerom floty, przerwał połączenie. Komodor opadł na oparcie fotela, marząc o tym, by Syndycy wreszcie znaleźli się bliżej. Był już potwornie zmęczony, ale czuł, że ten dzień tak szybko się nie skończy.

– Zje pan coś? – zapytała Desjani, podając mu żelazną rację.

– Proszę mi powiedzieć, że to nie jest baton Danaka Yoruk.

– To nie jest baton Danaka Yoruk.

– Dziękuję. – Geary przyjął oferowaną rację i spojrzał na opakowanie. – Ale to jest baton Danaka Yoruk. Dlaczego mnie pani okłamała?

– Kazał mi pan powiedzieć, że to nie jest baton Danaka Yoruk – wyjaśniła Desjani, nawet nie kryjąc uśmiechu. Jej samopoczucie zawsze się poprawiało, gdy zbliżał się czas walki. – Niestety tylko one nam już zostały. Są najohydniejsze, więc jedliśmy najpierw wszystkie inne. Ale podobno te racje, które zabraliśmy z Sancere, były jeszcze gorsze.

– A jak smakowały?

– Kucharz, którego wylosowano, by ich spróbował, powiedział, że mają jedną niezaprzeczalną zaletę. Przy nich nawet Danaka Yoruk wydaje się smakołykiem – wskazała na baton trzymany przez Geary’ego.

– Skoro mam dzisiaj polec, dlaczego moim ostatnim posiłkiem musi być akurat baton Danaka Yoruk? – żachnął się Geary. Zerwał opakowanie, odgryzł kawałek i starał się go przełknąć, zanim aktywizują się kubki smakowe. Tylko częściowo mu się to udało.

Wszakże jedzenie tego paskudztwa miało też dobrą stronę: odwróciło jego uwagę od nadciągającej floty Syndykatu. Gdy po raz kolejny spojrzał na ekrany, do kontaktu pozostało już tylko czterdzieści minut. Jeszcze pięć minut i zacznie swoje przedstawienie. O przodkowie, potrzebuję dzisiaj całego wsparcia, na jakie was stać. Bądźcie moimi przewodnikami.

Wezwał kapitanów Tyrosian, Cresidę i Casię na wspólną holokonferencję.

– Ściągnijcie wszystkie wahadłowce na pokład. Kapitanie Tyrosian, proszę przerwać połączenia z syndyckimi remontowcami. Za cztery minuty dostarczę wszystkim jednostkom plany manewrowe. Kapitanie Cresida, kapitanie Casia, proszę dokładnie wykonywać wszystkie rozkazy, pamiętając przy tym, że nadrzędnym zadaniem waszej formacji jest zapewnienie bezpieczeństwa eskadrze pomocniczej.

Przyglądał się, jak dwa ostatnie promy lawirują w dokach Tytana i Wiedźmy, a wszystkie transmitery i kable do niedawna łączące jednostki pomocnicze z syndyckimi okrętami są metodycznie odłączane. Sprawdził potem ostatnie wektory podejścia floty pościgowej i rozesłał przygotowane wcześniej plany manewrowe, wprowadzając do nich jedynie małe poprawki. Gdy minął wyznaczony czas, ponownie połączył się z Tyrosian.

– Proszę rozkazać wszystkim jednostkom maksymalne przyśpieszenie. Natychmiast po wyjściu z Flotylli Ofiar wykonajcie zwrot na bakburtę zero trzy stopnie, dół zero jeden stopień. Proszę poinformować dowódców Dżinna, Goblina i Tytana, że muszą kierować swoimi jednostkami tak, aby najprostszy i najszybszy wektor przejęcia ich przez Syndyków prowadził przez środek Flotylli Ofiar.

– Tak jest. – Tyrosian potwierdziła przyjęcie rozkazu.

– Nasze zwycięstwo zależy w tej bitwie od pani i pozostałych jednostek pomocniczych, kapitanie. Zapewniam też, że reszta floty przybędzie na czas, by was bronić.

Tyrosian zdobyła się na wątły uśmiech.

– Wiem, że musimy wypaść wiarygodnie w oczach Syndyków, sir. Nie zawiedziemy pana.

Geary raz jeszcze sprawdził, co widać na ekranach. Syndycy znajdowali się już tylko o trzy minuty świetlne od Nieulękłego, opóźnienia w przekazie wizji robiły się więc coraz krótsze. Czy nie nadszedł czas na wykonanie kolejnego ruchu? Nie, jeszcze nie. Musiał trzymać się dokładnie planu, żeby wróg uznał, iż flota nie reaguje jako całość, żeby Syndycy nie zauważyli, że wszystkie jego okręty znajdą się w zasięgu strzału w tym samym czasie.

Tytan, Wiedźma, Dżinn i Goblin przyśpieszały w potwornie wolnym tempie, ich słabe silniki były teraz dodatkowo obciążone masą surowców zdobytych na syndyckich remontowcach. Geary uwzględnił to jednak w swoich wyliczeniach i teraz miał tylko nadzieję, że ich jednostki napędowe osiągną wymaganą moc i Syndycy nie dotrą w pobliże jednostek pomocniczych przed czasem.

Za eskadrą pomocniczą leciały cztery pancerniki i dwa okręty liniowe, również przyśpieszając, ale tylko na tyle, by utrzymywać pozycje względem okrętów Tyrosian. Obok nich leciały dwa ciężkie krążowniki i dwadzieścia lżejszych jednostek eskorty, również wyhamowujących do tego żółwiego tempa.

Geary czuł niemal fizyczny ból, kiedy widział, jak jego okręty pozostawiają za sobą opuszczone uszkodzone jednostki wroga, z wrakiem Najśmielszego tkwiącym niemal w samym środku tej upiornej flotylli i zdającym się protestować przeciw porzuceniu go przez resztę floty. Nie martw się, bracie. Nie oddamy cię Syndykom. Zaraz dowiedzą się, że możesz zadać im jeszcze jeden, ostatni cios.

Ledwie jednostki pomocnicze opuściły sferę zajmowaną przez syndyckie okręty i rozpoczęły wykonywanie zwrotu, Tytan nagle odpadł od szyku, a Goblin zaczął wyhamowywać, by nie pozostawić go samego.

– Wygląda na to, że Tytan stracił główny napęd – zameldowała Desjani.

Zważywszy na listę odniesionych przez tę jednostkę uszkodzeń, Geary miał poważne obawy, że awaria silnika nie jest planowym efektem symulacji, chociaż sam zaplanował każdy ruch jednostek pomocniczych.

– Dobra robota. Wygląda na prawdziwą awarię głównego napędu, a skoro i Goblin został z Tytanem, Syndycy powinni wybrać najkrótszą drogę do nich.

Wojownik wyhamowuje, by dołączyć do Tytana i Goblina. – Desjani nie musiała mówić na głos, że Orion, Dumny i Zdobywca nadal przyśpieszają razem z Dżinnem i Wiedźmą, aby tylko znaleźć się w bezpieczniejszej pozycji.

Geary rozważał w myślach całą masę rozkazów, które powinien wydać dowódcom tych pancerników, ale odrzucał każdy z nich po chwili zastanowienia, uznając, że byłyby zbyt nieprofesjonalne, chociaż miał prawdziwą ochotę wyżyć się na tych tchórzach. Wreszcie wywołał wszystkie trzy okręty na częstotliwości, którą słyszała cała flota.

Zdobywca, Dumny i Orion, jednostki szybkiej eskadry pomocniczej Tytan i Goblin znajdują się w niebezpieczeństwie i wymagają wszelkiej możliwej osłony. Dołączcie do Wojownika i brońcie dostępu do Tytana i Goblina.

Jeśli nie wykonają rozkazu, nie tylko zostaną upokorzeni, ale i dostarczą idealnego powodu, aby zdjąć ich przy najbliższej okazji ze stanowisk dowodzenia tymi pancernikami. Geary obawiał się jednak, że strach przed ośmieszeniem w oczach własnych kolegów będzie większy niż obawa stanięcia twarzą w twarz z wrogiem i wszystkie pancerniki zwolnią, aby dołączyć do eskorty Tytana i Goblina.

– A te ciężkie krążowniki gdzie lecą? – zapytała nagle Rione.

Geary wiedział, że chodzi jej o Ichcahuipilli i Rondo, które oddalały się teraz zarówno od okrętów liniowych Cresidy, jak i Syndyków.

– Rozkazałem im trzymać się jak najdalej od pola bitwy, bo mają na pokładach niemal wszystkich jeńców uwolnionych z Najśmielszego – wyjaśnił.

– Zmuszenie ich do posłuchania takiego rozkazu nie należało chyba do najłatwiejszych zadań?

– Nie należało – potwierdził. – Chcieli walczyć, podobnie zresztą jak ranni jeńcy.

– Notujemy niewielkie zmiany wektorów Zdobywcy, Oriona i Dumnego – zameldowała Desjani. – Wygląda na to, że w końcu zdecydowali się wrócić do Tytana i Goblina.

Rione znów podeszła do fotela Geary’ego i odezwała się ściszonym głosem:

– Czy flota zdoła dolecieć do przestrzeni Sojuszu, jeśli utraci Tytana i Goblina, ale ocali Wiedźmę i Dżinna?

– Będzie musiała, jeśli dojdzie do takiej sytuacji – odparł Geary, wkładając w te słowa całą pewność siebie, której nie miał. Nawet talent taktyczny na skalę galaktyki im nie pomoże, jeśli skończą się ogniwa paliwowe. W najlepszym wypadku będzie mógł dokonać selekcji okrętów, wybierając te, które będą miały największe szanse na dotarcie do przestrzeni Sojuszu. Rione spojrzała na niego tak, jakby odczytała te myśli, i smętnie wróciła na fotel obserwatora.

Chwilę później Desjani znów się odezwała, nie odrywając oczu od wyświetlaczy.

– Zastanawiam się, jak to jest, gdy człowiek widzi tak wielką flotę Syndyków, która kieruje się prosto na niego, wiedząc jednocześnie, że silniki nie pozwolą na zrobienie skutecznego uniku, a okręt nie ma opancerzenia, tarcz ani żadnej broni. – Odwróciła się do Geary’ego. – Zawsze spoglądaliśmy na załogi jednostek pomocniczych z góry, my, czyli marynarze okrętów wojennych, ale teraz do mnie dociera, że znalezienie się na polu bitwy w tak nędznej skorupie wymaga nie lada odwagi. – Skinął głową na znak, że się zgadza. – Nigdy bym się z nimi nie zamieniła – dokończyła szybko – ale postawię im kilka drinków, jak tylko wrócimy do domu.

– Może im pani podesłać parę skrzyneczek z mesy oficerskiej Nieulękłego, kapitanie. – Porucznik Nicodeom podrzucił jej pomysł. – Na pewno się chłopaki ucieszą.

– Tak – przyznała Desjani. – Proszę mi o tym przypomnieć po bitwie, poruczniku.

Po długim wprowadzeniu, podczas którego flota Syndykatu powoli zbliżała się do stanowisk zajmowanych przez okręty Sojuszu, nadszedł punkt, w którym wszystko powinno nabrać szaleńczego tempa. Nawet przy prędkości równej dziesiątej części świetlnej pokonanie wycinka układu planetarnego musiało zająć sporo czasu, ale gdy okręty pędzące tak szybko zbliżały się do celów, wydarzenia rozgrywały się w ułamkach sekund. Ludzkie zmysły radziły sobie doskonale z reakcjami na ruch mierzony w dziesiątkach kilometrów na godzinę, a klasyczne przejście ogniowe odbywało się przy tysiącach kilometrów na sekundę.

Geary oddychał głęboko i powoli, obserwując wydarzenia na wyświetlaczu. Zgrupowania okrętów Sojuszu, każde zbudowane na bazie jednego bądź dwóch dywizjonów pancerników albo okrętów liniowych, pozostawały w szyku, który nazwał niedawno Wielką Obrzydliwą Kulą. Kapitan Cresida, jej okręty liniowe, pancerniki, cała eskorta oraz eskadra pomocnicza znajdowały się za i nieco poniżej tego szyku. Spłaszczona sfera Flotylli Ofiar pozostała za uciekającymi jednostkami pomocniczymi, jej płaszczyzna powoli unosiła się w górę, gdyż wektor floty Sojuszu był niemal prostopadły do jej kursu.

Niespodzianka pozostawiona w zaminowanej Flotylli Ofiar mogła odmienić losy nadchodzącej bitwy, ale by do tego doszło, musieli wciągnąć nadlatujących Syndyków na kurs przebiegający dokładnie przez jej środek. Nieregularne kształty obecnej formacji Sojuszu nie pozwalały wrogowi na dokładniejsze ustalenie, gdzie znajduje się oś ewentualnego kontrataku, co mogło go odciągnąć od najbardziej pożądanego wektora lotu. Wielka Obrzydliwa Kula miała też utrzymywać Syndyków w przeświadczeniu, że flota nie stanowi już jedności i może się w każdej chwili rozpaść. Syndykom, którzy z tego, co Geary do tej pory zauważył, hołdowali tradycji mówiącej, że tylko trzymanie się wyznaczonej pozycji gwarantuje szanse na zwycięstwo w bitwie, bezładne rozmieszczenie okrętów Sojuszu powinno wydawać się ostatecznym dowodem na rozpad jego floty i sprawić, iż potraktują ją jako o wiele mniej niebezpieczną, niż była w rzeczywistości.

W miarę zbliżania się Syndyków Geary także przemieszczał swoje zgrupowania bliżej eskadry pomocniczej, rozplanowując ich ruchy w taki sposób, by w odpowiednim czasie znalazły się w jednym miejscu. Zgrupowania okrętów liniowych znajdowały się na czele floty najdalej od syndyckiego pościgu, dlatego musiał je zawrócić jako pierwsze, by starły się z wrogiem na początku bitwy. Na jego szczęście Syndycy powinni oczekiwać właśnie takiego posunięcia ze strony tych formacji.

Jeśli niespodzianka zadziała, wszystkie jego okręty zdołają uderzyć na Syndyków dokładnie w tym samym czasie, ale z wielu kierunków. Jeśli niespodzianka nie zadziała… będzie musiał wykorzystać każde zgrupowanie z osobna do wykonania kilku kolejnych przejść ogniowych przez skraj formacji Syndykatu, unikając pojedynczego, ale za to morderczego starcia z głównymi siłami wroga i licząc na to, że rozbiją w końcu jego szeregi, zanim sami zostaną zniszczeni, albo skończy się im amunicja i paliwo. Szanse na powodzenie takiej operacji były jednak bliskie zeru, choć i tak przewyższały znacznie każdą alternatywę, na jaką wpadł Geary.

Komodor zdawał sobie sprawę, że oczy wszystkich zgromadzonych na mostku są teraz wpatrzone w niego, choć nikt się nie odzywał. Wiedzieli, że musi się skupić, wyczuć najodpowiedniejszy moment na skierowanie każdego zgrupowania na nowy wektor ruchu, biorąc pod uwagę wszystkie opóźnienia czasowe, z jakimi docierały do niego obrazy floty wroga, a także czasy potrzebne do zmiany kursu i przyśpieszenia jednostek różnych typów.

– Formacja Sojuszu Bravo Pięć – przemówił do okrętów skupionych wokół czterech liniowców kapitana Duellosa. – Przyśpieszcie do 0.08 świetlnej i obierzcie kurs na przejęcie floty pościgowej Syndyków. – Nie miał czasu na dogrywanie w szczegółach ruchu każdego zgrupowania, ale mógł ustalić prędkości potrzebne, by weszli w kontakt bojowy z wrogiem w tym samym czasie, i liczyć na to, że większość dowódców okaże się na tyle rozgarnięta, iż pojmie sens ramowych rozkazów.

Kilka minut później wywołał zgrupowanie, którego rdzeń stanowił siódmy dywizjon okrętów liniowych.

– Przyśpieszcie do 0.09 świetlnej i obierzcie kurs na przejęcie syndyckiej eskadry pościgowej.

Następne kilkanaście minut zajęło mu wydawanie rozkazów kierujących pozostałe okręty liniowe w stronę wroga i nakazujących im przyśpieszenie, a po krótkiej przerwie wydał jeszcze niemal identyczne polecenia wszystkim zgrupowaniom pancerników. Te ostatnie znajdowały się najbliżej eskadry pomocniczej, ale też miały najmniejsze przyśpieszenie.

Na ekranie Geary’ego Wielka Obrzydliwa Kula ulegała powolnemu spłaszczeniu, wyglądając przy tym jak balon, z którego schodzi powietrze, gdy jedno zgrupowanie po drugim ruszało w stronę nadlatujących jednostek pomocniczych. W niczym nie przypominali teraz floty szykującej się do walki, prezentowali się raczej tak, jakby każde zgrupowanie zamierzało działać samodzielnie.

– Świetnie – powiedziała Desjani z uznaniem. – Wygląda okropnie, ale jest świetnie. Gdybym znajdowała się gdzieś na zewnątrz, uznałabym, że każdy dywizjon ma zamiar działać na własną rękę.

– Miejmy nadzieję, że i wróg odniósł takie wrażenie – wyszeptał Geary pod nosem.

Wszystkie wydarzenia rozgrywały się teraz na jednej linii prowadzącej prosto z punktu skoku na Ixiona: pośrodku znajdowała się niewielka formacja okrętów Sojuszu z eskadrą pomocniczą, stanowiącą przynętę dla zbliżającej się od strony studni grawitacyjnej ściany syndyckiego pościgu, odchylonej teraz pod niewielkim kątem, a z drugiej strony nadlatywał sflaczały balon formacji Wielkiej Ohydnej Kuli, kierujący się dokładnie w to samo miejsce co Syndycy, na przecięcie kursu jednostek pomocniczych. Pomiędzy siłami Sojuszu a Syndykami znajdowała się jeszcze spłaszczona sfera Flotylli Ofiar. Gdy stało się jasne, że szybkie okręty pościgowe dopadną powolne samobieżne przetwórnie Sojuszu, kapitan Cresida wydała rozkaz zawrócenia Gniewnego i Zajadłego, doskonałe zdając sobie sprawę, że jej liniowce nie przetrwają tego starcia, ale mając nadzieję, że tym sposobem wprowadzi zamęt w szeregi wroga.

Wektor lotu floty pościgowej wyznaczany był ruchami jej celów – powolnych, przeładowanych jednostek pomocniczych. A te były wyliczone w taki sposób, by najkrótsza droga łącząca je z Syndykami przebiegała przez sam środek porzuconej teraz Flotylli Ofiar, składającej się z uszkodzonych okrętów wojennych wroga. Człowiek zawsze, nawet w przestrzeni kosmicznej i wówczas gdy obiekty, które wybiera, nie nadają się do tego celu, szuka dla siebie osłony, dlatego w oczach wroga ruchy jednostek pomocniczych musiały wyglądać bardzo naturalnie – oto słabi przeciwnicy kryją się za jedyną przeszkodą, jaka dzieli ich od przyszłych zwycięzców.

Inny syndycki dowódca, mniej pewien, że flota Sojuszu idzie w rozsypkę, ucieka oczekując bliskiej przegranej, mniej pogrążony w wizjach przyszłych awansów i zaszczytów, jakie spotkają człowieka, który pokona wreszcie flotę Sojuszu, i mniej zaślepiony chęcią zemsty za wszystko, co przeciwnik zniszczył na Lakocie wcześniej i teraz, zastanowiłby się, dlaczego nie zapewniono tak cennym jednostkom pomocniczym większej ochrony. Ale prowadzona do ostatniej chwili pośpieszna akcja rabowania wraków musiała być dla obserwujących ją Syndyków widomym dowodem na dramatyczną sytuację panującą w ściganej flocie Sojuszu.

Dla człowieka, który nie zagłębiał się we wszystkie niuanse działań floty Sojuszu, wszystko musiało wyglądać naprawdę naturalnie, uciekające okręty szukały złudnej osłony oferowanej przez wielkie kadłuby uszkodzonych jednostek Flotylli Ofiar, która dryfowała pomiędzy nimi a szarżującą flotą Syndykatu. Okręty liniowe ruszające do walki bezładną kupą także pasowały do takiej wersji zdarzeń, podobnie jak spóźnione manewry pancerników Sojuszu, które starały się przyjść z odsieczą jednostkom pomocniczym. Nie działo się nic, czego nie oczekiwałby syndycki dowódca.

Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, mawiał kiedyś pierwszy oficer Geary’ego, sprawdź raz jeszcze, o czym zapomniałeś, bo to jedyna rzecz, która może cię ugryźć w dupę.

DON Syndykatu nie miał widocznie na pokładzie nikogo, kto mógłby udzielić mu podobnie mądrej rady, pędził więc swoje okręty najprostszą i najkrótszą trasą prowadzącą do celu, ciesząc się już zapewne słodyczą zwycięstwa.

Opuszczone okręty Syndykatu nie mogły się poruszać, nie było też na nich czynnej broni, nie stanowiły więc żadnego zagrożenia dla jednostek, które mogły bezpiecznie przemknąć pomiędzy nimi, zachowując nawet minimalną odległość.

Gdyby nie inspiracja, jakiej dostarczyła Geary’emu Rione, syndycki DON miałby absolutną rację co do swojego bezpieczeństwa. W jego świecie pola minowe musiały być cholernie dobrze zamaskowane, nikt nie zostawiał min na widoku. Były też dość małe, by udało się je ukryć w urządzeniach maskujących, a nie tak wielkie jak reaktory pancerników.

Geary przyglądał się wektorowi podejścia syndyckiej floty pościgowej, prostopadłościan skręcał nieznacznie w odpowiednim kierunku, spłaszczona sfera Flotylli Ofiar powinna znaleźć się dokładnie w samym jego centrum. Ponieważ jednostki pomocnicze Sojuszu kierowały się w dół, a syndycka formacja nadlatywała z góry, masa uszkodzonych okrętów rozciągała się teraz w poprzek nadciągającej ściany. Ale formacja Syndykatu była o wiele szersza i wyższa niż sfera Flotylli Ofiar, choć była też cieńsza. Gdy flota pościgowa wykonała ostatni manewr, dostosowując swój wektor podejścia do przejęcia jednostek pomocniczych Sojuszu, znajdujące się w jej centrum okręty musiały wykonać niewielkie korekty kursów, aby przelecieć tuż nad albo tuż pod uszkodzonymi kadłubami i minąć całe zgrupowanie bez zmniejszania prędkości.

Inteligentne zapalniki zbliżeniowe, wymontowane z ostatnich min Sojuszu i przytwierdzone do kadłubów wrogich jednostek, ustawione na maksymalną moc destrukcji, jaką mogła spowodować zaimprowizowana broń, którą miały aktywować, namierzały zbliżające się jednostki wroga, kalkulując dokładny czas odpalenia umożliwiający trafienie ich w jednym jedynym ułamku sekundy, jakim dysponowały. Gdy okręty Syndykatu dotarły do tego miejsca, zapalniki zadziałały, zamieniając wszystkie wciąż działające reaktory w gigantyczne bomby, których pola rażenia wróg nie miał szansy ominąć.

Cały sektor przestrzeni utonął w oślepiającym łysku, tak ogromna liczba reaktorów osiągnęła równocześnie masę krytyczną, nie wyłączając jednostki napędzającej Najśmielszego – zniszczony pancernik otrzymał tym samym ostatnią szansę na zadanie zabójczego ciosu przeciwnikowi. Gęsta masa odłamków pomknęła we wszystkie strony z niewyobrażalną prędkością; plazma, strumienie energii i promieniowania, wszystko to w ułamkach sekund zapełniło całą przestrzeń, przez którą musieli przelecieć Syndycy.

Geary przypatrywał się w napięciu, jak środek formacji wroga znika w rozświetlonej przestrzeni, wprawdzie najdalej wysunięte części syndyckiego muru znalazły się poza zasięgiem eksplozji, ale jego centrum idealnie trafiło w strefę śmierci.

Dosłownie kilka sekund później na ekranach wyświetlaczy pojawiły się pierwsze dane dotyczące oceny stanu syndyckiej flotylli po przejściu przez wciąż rozszerzającą się strefę śmierci.

Stłumione okrzyki radości rozległy się wokół Geary’ego. Nawet Desjani wydała z siebie krótki, ale wojowniczy wrzask. Komodor obserwował w całkowitym milczeniu, jak wielkie straty zdołał zadać wrogiej flocie.

Wszystkie okręty Flotylli Ofiar zniknęły. Nie było innej możliwości, eksplozje reaktorów rozpyliły je na miliardy odłamków. Większość ŁZ–tów, jakie znalazły się w polu rażenia, także zniknęła rozbita na tak małe cząstki, że nie było sensu ich namierzać. Większe fragmenty wraków znaczyły te miejsca, w których zniszczeniu uległy lekkie krążowniki, a nawet te spośród ciężkich, które miały pecha i trafiły w sam środek piekła. Dwa inne ciężkie krążowniki wychynęły ze strefy zniszczenia – z początku wyglądały na nietknięte, ale pozbawione wszystkich systemów przeszły powoli w dryf. Tylko pięć ciężkich krążowników Syndykatu przetrwało na flankach formacji w stanie nienaruszonym.

Udało się zniszczyć wszystkie okręty liniowe, jakie weszły w pole rażenia pola minowego, niektóre dosłownie rozpadły się na kawałki, inne, choć wciąż całe, były wypalone i martwe. Spośród trzynastu liniowców, jakimi dysponowała flota Syndykatu, dziewięć zostało już spisanych na straty.

Dwadzieścia z trzydziestu jeden pancerników znalazło się w strefie atomowych eksplozji. Osiem z nich wyszło cało, ale utraciło tarcze, możliwość manewrowania i sporą część broni. Dziewięć kolejnych zostało bardzo poważnie uszkodzonych, leciały wciąż naprzód, ale nie mogły już wziąć udziału w bitwie. Trzy pomimo widocznych uszkodzeń nadal zachowały sprawność bojową.

– Wydaje mi się, że szala zwycięstwa przechyla się na naszą stronę – obwieściła Desjani, jej oczy już lśniły żądzą walki, gdy widziała, że wróg zaczyna ścieśniać szeregi.

Istniało spore prawdopodobieństwo, że DON dowodzący tą flotą zginął albo znajduje się na jednym z poważniej uszkodzonych okrętów, nie mając możliwości komunikowania się z resztą floty. Pozbawieni nowych rozkazów dowódcy powinni trzymać się starego planu, skupiając się na atakowaniu uciekających jednostek pomocniczych. Ich formacja przypominała teraz pustą w środku ramkę, jej wnętrze ciągnęło się daleko w tyle morzem dymiących wciąż szczątków.

Szaleńcza szarża Gniewnego i Zajadłego w jednej chwili zmieniła swój charakter. Mając przed sobą zdziesiątkowane siły wroga, okręty liniowe przebiły się przez jedną z opustoszałych nagle flanek syndyckiej formacji, koncentrując swój ogień na kilka milisekund na prowadzącym ją pancerniku. Ich eskorta otworzyła ogień do mniejszych jednostek wroga, niszcząc kilka ŁZ–tów i dwa lekkie krążowniki.

Ledwie okręty kapitan Cresidy rozpoczęły szeroki nawrót, aby przygotować się do kolejnego przejścia ogniowego z Syndykami, pancernik przez nie trafiony pełnymi salwami kartaczy i piekielnych lanc zaczął zbaczać z kursu, jego jednostka napędowa była nadal w pełni sprawna, ale cała część dziobowa wyglądała jak bezkształtna masa stopionego metalu.

Gniewny zaliczył kilka trafień, tracąc jedną baterię piekielnych lanc i projektor pola zerowego – zameldował natychmiast wachtowy z działu uzbrojenia. – Zajadły stracił dwie baterie piekielnych lanc i zgłasza pomniejsze uszkodzenia jednego z silników. Oba okręty liniowe wystrzeliły wszystkie posiadane rakiety i kartacze podczas tego przejścia. Utap utracił wszystkie systemu uzbrojenia, ale zachował pełną sprawność manewrową. Arbalesta i Kruczy Dziób meldują o poważnych uszkodzeniach, ale pozostają w formacji.

Niespełna dwie minuty później w punktach przejęcia pojawiły się kolejne zgrupowania okrętów Sojuszu. Kapitan Tulev poprowadził Lewiatana, Nieugiętego, Smoka i Walecznego przeciw drugiej flance syndyckiej formacji. Okręty liniowe Sojuszu po raz kolejny skoncentrowały ogień na pancerniku wroga, uszkadzając go mocno i niszcząc znajdujący się obok liniowiec, który dryfował już całkiem martwy, bez jednego czynnego systemu.

Kapitan Duellos i jego Odważny, Wspaniały oraz Chrobry uszkodziły poważnie kolejny pancernik Syndykatu, a pięć lecących za nimi liniowców Sojuszu z szóstego i siódmego dywizjonu dokonało szybkiego przejścia ogniowego, niszcząc dwa z trzech ostatnich okrętów liniowych wroga.

Nadeszła kolej czwartego dywizjonu okrętów liniowych. Chociaż najważniejszym zadaniem tej floty było wciąż doprowadzenie Nieulękłego do przestrzeni Sojuszu, Geary nie był w stanie znaleźć rozsądnego powodu, dla którego jego flagowiec nie miałby wziąć udziału w walce. Gdyby nawet oznajmił wszystkim, że na pokładzie Nieulękłego znajduje się syndycki klucz hipernetowy, cała załoga z pewnością zagłosowałaby za wzięciem udziału w bitwie i byłaby wielce niepocieszona, gdyby mimo to nie pozwolił jej stanąć do walki.

Nie mówiąc już o zawodzie, jaki czułaby sama Desjani. Znając ja, prędzej złożyłaby rezygnację ze stanowiska dowodzenia, niż zgodziłaby się na tak hańbiącą propozycję. Ci ludzie słuchają go, uczą się od niego, ale jeśli naciśnie na nich zbyt mocno, zbuntują się przeciw upokorzeniu, bo tak tylko mogliby odebrać jego działania. I Geary musiał to zaakceptować.

Nieulękły, Śmiały i Zwycięski runęły na syndycką formację, w której znajdował się mocno już pokiereszowany pancernik i nietknięty jeszcze okręt liniowy. W sytuacji gdy jednostki Sojuszu rozwijały prędkość zbliżoną do 0.08 świetlnej, a okręty wroga jeszcze większą, przekraczającą już 0.1, przejecie trwało tak krótko, że człowiek nie był w stanie go zauważyć żadnym ze zmysłów. Syndycy byli daleko przed nimi, aby niemal w tej samej chwili znaleźć się za okrętami Sojuszu i tylko kadłub Nieulękłego wciąż drżał od eksplozji oznaczających, że systemy celownicze wroga dokonały właściwej oceny i posłały celną salwę w czasie milisekund, podczas których okręt znalazł się w zasięgu skutecznego ognia.

– Mamy uszkodzenia na dziobie i bakburcie – zameldował wachtowy z działu technicznego. – Straciliśmy baterię piekielnych lanc jeden alfa.

– Znakomicie. – Desjani szybko oceniła straty, nie odrywając oczu od ekranu, na którym pojawiały się dane dotyczące trafień we wroga. Uśmiechnęła się okrutnie. – Dostaliśmy go!

Geary roześmiał się równie nieprzyjemnie. Z ostatniego okrętu liniowego Syndykatu wysypały się kapsuły ewakuacyjne, a chwilę później wielki okręt eksplodował, gdyż nastąpiło przesterowanie jego reaktora. Lecący obok pancernik nie wyszedł z tego wypadku bez szwanku, kolejne uszkodzenia sprawiły, że załoga utraciła nad nim kontrolę i wpadł w dryf.

W tym momencie uśmiech zniknął z ust Geary’ego. Wszystkie okręty liniowe Sojuszu już wykonywały nawrót do kolejnego przejścia, pancerniki i reszta floty szły tuż za nimi, a jednostki pomocnicze zaczęły przyśpieszać zgodnie z planem, ale resztki formacji Syndykatu już wchodziły w zasięg efektywnego strzału. W sytuacji gdy eskadra pomocnicza wraz z osłoną leci identycznym kursem co ścigający ją Syndycy, przejście ogniowe będzie trwało naprawdę długo. Na tyle długo, że da się je zarejestrować nawet ludzkimi zmysłami.

Geary zauważył, że wpatrzona w niego Desjani wskazuje ręką na eskadrę pomocniczą.

– Jeśli je utracimy, to bez względu na wysokość syndyckich strat przegramy tę bitwę.

– Musiał pan je wystawić – powiedziała ze smutkiem w głosie.

– Wiem.

Wojownik, który nieźle oberwał na Vidhi, a potem podczas pierwszego pobytu floty Sojuszu na Lakocie, wykonał ciasny zwrot, aby osłonić Tytana i Goblina przed nadlatującymi Syndykami. Paru pilotów ŁZ–tów uznało, że zdołają się przedrzeć przez obronę mocno uszkodzonego pancernika, ale dość szybko przekonali się, iż wiele baterii piekielnych lanc na jego pokładzie wciąż działa i może bez problemu poszatkować słabo chronione kadłuby. Lekki krążownik Syndykatu lecący tuż za nimi wdał się w ryzykowną wymianę ogniową i także został zniszczony.

Ale za nim nadlatywały już dwa niemal w pełni sprawne pancerniki. Deszcz rakiet oderwał się od ich burt i poszybował w stronę Tytana i Goblina. Wojownik i niszczyciele z jego osłony przerzuciły cały ogień na nadlatujące głowice, strącając większość, ale pozostawiając tym samym swobodę ruchu pancernikom. Wojownik wykonał więc kolejny zwrot, widać było, z jakim trudem się porusza, zmierzając wprost na wektor podejścia wrogich okrętów, które natychmiast skoncentrowały na nim cały ogień, w jednej chwili miażdżąc go i niszcząc wszystkie systemy bojowe. Geary wyszeptał szybką modlitwę, gdy zdał sobie sprawę, co dla załogi Wojownika oznacza tak gęsty ogień.

W osłonie eskadry pomocniczej pozostały już tylko Zdobywca, Orion i Dumny, jeśli nie liczyć kilku ciężkich krążowników i innych lżejszych jednostek eskorty. Zagłada Wojownika dosłownie sparaliżowała załogę Zdobywcy, okręt pozostał na tym samym kursie i przy tej samej prędkości, gdy oba syndyckie pancerniki weszły w pole rażenia. Orion rozpoczął zwrot w górę, a potem ponownie opadł w kierunku Zdobywcy, jakby szukał osłony za kadłubem w pełni sprawnego pancernika.

Za to za nic w świecie Geary nie potrafił powiedzieć, co dzieje się z Dumnym. Pozostający w tyle mógł równie dobrze wykonywać zwrot, aby podjąć walkę, albo rozpoczynać paniczną ucieczkę. W chwili wyrozumiałości komodor pomyślał, że załoga i dowódca tego okrętu, mając za przykład niesamowite poświęcenie Wojownika, odzyskali ducha walki i postanowili zmazać dawne przewiny. Ale cokolwiek zamierzali ludzie na pokładzie Dumnego, zapłacili teraz wysoką cenę za opieszałość przy remontowaniu tarcz i broni swojej jednostki.

Syndyckie pancerniki wystrzeliły wszystkie posiadane rakiety w ich stronę, niszcząc stanowiska bojowe oraz silniki pancernika Sojuszu. Dumny wymknął się spod kontroli sterników, skręcił ostro w górę, ale wrogie okręty również zmieniły kurs, aby wykończyć go piekielnymi lancami. Kartacze wystrzelone przez Syndyków szybko poradziły sobie z osłabionymi tarczami i głowice cząsteczkowe uderzyły w odsłonięty, nie do końca wyremontowany kadłub, wchodząc w niego jak w masło.

Geary obserwował kolejne wybuchy na Dumnym, ale sylwetka pancernika za moment zniknęła pod istnym gradem kartaczy, rakiet i pocisków, który szybko dosłownie rozerwał go na strzępy. Chwilę później przestrzeń pojaśniała jeszcze bardziej, to reaktor Dumnego nie wytrzymał przeciążenia.

Blask zbladł, ukazując jedynie chmurę fragmentów kadłuba, pomiędzy którymi wciąż krążyły syndyckie rakiety szukające nowych celów.

– Szlag by ich… – szepnęła Desjani. Geary nie był pewien, czy swoje słowa kapitan skierowała do Syndyków czy do załogi i oficerów zniszczonego niejako na własne żądanie pancernika.

Tymczasem Zdobywca, wciąż utrzymując ten sam kurs, ostrzeliwał wszystkie lżejsze jednostki Syndykatu, które wchodziły w jego pole rażenia. Orion natomiast znów wykonał zwrot w górę, lecąc w tym samym tempie co Zdobywca, co stawiało go w całkowicie bezużytecznej pozycji względem jednostek pomocniczych, które miał chronić. Za to krążowniki eskorty, ciężkie i lekkie, oderwały się od pancerników i uderzyły na syndycka formację zmierzającą prosto na Tytana i Goblina. Obie Jednostki pomocnicze strzelały wszystkim, co miały, ale nie było tego wiele. Syndycka rakieta trafiła w śródokręcie Goblina, a eksplozja aż wstrząsnęła całym okrętem. Jeden z ŁZtów zdołał podejść tak blisko Tytana, że wpakował w niego dwie piekielne lance, zanim zniszczył go ogień nadlatującego pod ostrym kątem niszczyciela Sojuszu.

W tej właśnie chwili Geary zrozumiał, że bezsensowna zagłada Dumnego wcale nie musiała pójść na marne.

– W chwili gdy oba pancerniki Syndykatu zmieniły kurs, żeby dobić Dumnego, zeszły z wektora podejścia i opóźniły tym samym przejęcie Tytana i Goblina – zauważył.

Desjani dopiero po paru sekundach mogła przerzucić się na ekran sytuacyjny.

– Piąty dywizjon pancerników powinien zdążyć na czas – przyznała.

Powinien. Z całą pewnością Geary nie mógł liczyć na reakcje Oriona i Zdobywcy. Spojrzał na drugą stronę syndyckiej formacji. Wróg już zmieniał kurs, aby pójść na przejęcie Tytana i Goblina oraz znajdujących się nieco dalej Wiedźmy i Dżinna. Skutkiem tego pusty w środku prostopadłościan ich szyku zaczął się zapadać, okręty ze skrzydeł grupowały się w centrum, aby całą masą i uderzyć na jednostki pomocnicze Sojuszu.

Ale w tym samym kierunku podążały także formacje składające się z pancerników Sojuszu. Kapitan Armus z Kolosa prowadził Amazonkę, Spartiatę i Strażnika prosto na syndyckie skrzydło, gdzie znajdowały się trzy pancerniki wroga, które do tej pory uniknęły jakichkolwiek uszkodzeń. Gdy oba zgrupowania znalazły się na odległość strzału, cztery pancerniki Sojuszu odpaliły wszystko, co posiadały, w wiodący okręt wroga, a pod koniec przejścia zaatakowały jeszcze lecącą tuż za nim jednostkę Syndykatu. W ułamkach sekundy udało im się kompletnie zniszczyć pierwszy z pancerników i poważnie uszkodzić drugi. W rewanżu Kolos i Spartiata otrzymały po kilka trafień, ale żadne z nich nie okazało się krytyczne.

W tym samym czasie doszło też do starcia lekkich jednostek lecących w eskorcie obu formacji, ale w tej kategorii Sojusz posiadał już znaczną przewagę, która powiększała się z każdą salwą, eliminującą kolejne ŁZ–ty i lekkie krążowniki wroga.

Chwilę później Bezlitosny, Odwet, Doskonały i Wyborowy zlikwidowały dwa pancerniki Syndykatu wraz z eskortą, znajdujące się na drugim skrzydle coraz bardziej chaotycznej formacji wroga, niestety tracąc w tym starciu Vambrace’a, jeden z towarzyszących im ciężkich krążowników.

Tytan otrzymał kolejne trafienie, ale gdy lekki krążownik Syndykatu ruszył w stronę Goblina, został szybko zneutralizowany przez niszczyciele Sojuszu. Niestety ciężki krążownik wroga, ciągnąc za sobą dwa lekkie krążowniki i kilka ŁZ–tów, już ustawiał się do rozpoczęcia przejścia ogniowego z Tytanem.

– Szlag – wyszeptał Geary. Nie zwrócił uwagi na Gniewnego i Zajadłego, które zdążyły wykonać już pełen nawrót i zamiast skupić się na atakowaniu kolejnych pancerników wroga, wybrały cele najbardziej zagrażające eskadrze pomocniczej. W tej właśnie chwili przemknęły przez eskadrę Syndyków, niszcząc na miejscu ciężki krążownik oraz jeden z lekkich, drugi uszkadzając. Ich eskorta zajęła się równie skutecznie ŁZtami.

– Nieźle – przyznała Desjani, jej dywizjon wciąż zakręcał, wykonując nawrót. – Mówiłam, że Cresida nie odstąpi na krok jednostek pomocniczych, jeśli wejdzie jej pan na ambicję?

Orion wykonując uniki przed kolejnymi atakami znalazł się teraz pomiędzy Tytanem i dwoma syndyckimi pancernikami, które wcześniej unicestwiły Dumnego i z tego powodu nie posiadały już żadnych rakiet, próbowały więc podejść bliżej, by zaatakować piekielnymi lancami, w czasie gdy na pokładach Goblina i Tytana robiono wszystko, by coraz mocniej uszkodzone jednostki pomocnicze znalazły się jak najdalej od nich.

Orion rozpoczął kolejny zwrot, idąc w dół, byle dalej od linii ognia pomiędzy jednostkami pomocniczymi a syndyckimi pancernikami, co wyglądało tak, jakby nagle utracił wszystkie silniki, choć Geary nie widział nawet śladu jakichkolwiek uszkodzeń na dyszach.

– Tak to wygląda. Jeśli komandor Yin przeżyje tę bitwę, zostanie natychmiast usunięta ze stanowiska dowodzenia Orionem. – Jego oczy spoczęły na Zdobywcy, nadal wyprzedzającym Tytana i Goblina w takim stopniu, że nie mógłby ich ochronić przed nadciągającymi pancernikami. – Kapitan Casia także. Oddam ich nic niewarte dupska pod sąd wojenny.

Desjani wykrzywiła usta w parodii uśmiechu.

– Tchórzostwo w obliczu wroga. Może ich pan po prostu kazać rozstrzelać. Nikt się temu nie sprzeciwi, widząc te nagrania jako dowód winy.

W chwili gdy ważyły się losy Tytana i Goblina, pomysł ten wydawał się Geary’emu naprawdę dobry, jeśli na skutek unikania walki przez jednostki Yin i Casii utraci te dwa okręty pomocnicze, może skusić się na jego realizację.

Piekielne lance, wystrzelone przez syndyckie pancerniki z maksymalnego zasięgu, zaczęły smagać tarcze Tytana i Goblina. Geary zdawał sobie sprawę, że osłony jednostek pomocniczych nie wytrzymają zbyt długo nawały ogniowej, jaką nawet z tak wielkiego dystansu mogą rozpętać największe okręty wroga.

Flanconada krążyła nieustannie pomiędzy pancernikami Syndykatu a eskadrą pomocniczą, ale kolejny zwrot zakończył się dramatycznie dla niszczyciela Sojuszu, wszystkie jednostki wroga skoncentrowały na nim ogień, unicestwiając go w jednej chwili.

Jednakże i to poświęcenie nie poszło na marne: wróg został opóźniony i powstrzymany do momentu, w którym na odległość strzału podeszły Nieustraszony, Determinacja, Groźny i Gniew. Cztery pancerniki podzieliły między siebie zadania, dwa ostrzelały układy napędowe pierwszego Syndyka, a pozostałe zajęły się drugim, wystawiając go nadlatującym już okrętom z piątego dywizjonu.

Gdy pancerniki Sojuszu zakończyły przejście, obie jednostki wroga wyraźnie zwolniły, wciąż wstrząsane wewnętrznymi eksplozjami nie potrafiły utrzymać się na dotychczasowym kursie. Tytan i Goblin wreszcie zdołały wyrwać się z pola ich ostrzału, chociaż okręty wroga – pomimo tego, że odniosły tak poważne uszkodzenia – nadal prowadziły do nich ogień. Na szczęście liniowce Tuleva zdążyły już wrócić i zniszczyły podczas przejścia groźniejszego z syndyckich pancerników.

Geary zmrużył oczy, starając się ogarnąć wzrokiem i myślą wszystkie wydarzenia rozgrywające się jednocześnie na całym polu walki. Desjani prowadziła Nieulękłego, Śmiałego i Zwycięskiego prosto na uszkodzony pancernik Syndykatu. Z drugiej strony Zemsta i Rewanż dokańczały egzekucję uszkodzonej jednostki Syndykatu, która jeszcze tak niedawno zagrażała bezpieczeństwu Tytana i Goblina. Drugi z pancerników, który wciąż zachował część systemów bojowych, został już odarty z eskorty i był systematycznie dewastowany przez kolejne zgrupowania okrętów Geary’ego. Szyk Syndyków rozpadł się ostatecznie, pozostał po nim jedynie długi warkocz wraków i uszkodzonych okrętów ciągnący się aż od miejsca, w którym kiedyś znajdowała się Flotylla Ofiar. Jedyną zorganizowaną siłą Syndykatu w systemie Lakota pozostała eskadra w sile dwóch pancerników, tyluż okrętów liniowych i ich eskorty, które gnały teraz pełnym ciągiem w kierunku wrót hipernetowych.

– Zwyciężyliśmy.

Piekielne lance z Nieulękłego wbiły się w kadłub syndyckiego pancernika, zaraz potem pola zerowe całego dywizjonu liniowców wyżłobiły w nim gigantyczne kratery. Desjani zrobiła naprawdę długi wydech, gdy zmasakrowany wróg zniknął za rufą, i odpowiedziała Geary’emu:

– Tak, sir. Zwyciężył pan.

– Zwyciężyliśmy – powtórzył Geary. – Flota wygrała tę bitwę, nie ja.

– Pan jej w tym pomógł – wtrąciła dość oschle Rione.

Geary odetchnął kilka razy, a potem przemówił na otwartym kanale do całej floty.

– Do wszystkich jednostek Sojuszu, rozpocząć pościg za wrogiem. Możecie opuścić stanowiska w szyku, jeśli zaistnieje konieczność dogonienia uciekających okrętów Syndykatu. Niszczyciele i lekkie krążowniki nie mogące wziąć udziału w walce podejmą rozbitków z kapsuł ewakuacyjnych.

Cały sektor przestrzeni usiany był wrakami i setkami syndyckich kapsuł ewakuacyjnych. Okręty Geary’ego dobijały ocalałe z pogromu, ale już mocno uszkodzone okręty wroga, zaścielając Kosmos kolejnymi milionami ton złomu i tysiącami nowych kapsuł. Zagłada dobiegała końca.

Lecz zwycięstwo miało swoją cenę. Dumny został zniszczony, ciężkie krążowniki Utap, Vambrace i Faszyna podzieliły jego los. Także obrońcy eskadry pomocniczej zebrali niezłe cięgi. Oprócz Flanconady zniszczone zostały także lekkie krążowniki Brygantyna, Karta i Ote oraz niszczyciele Naramiennik, Kukri, Hastarii, Petarda i Spiculum. Niemal wszystkie okręty floty odniosły też mniejsze lub większe uszkodzenia i utraciły członków załóg. W porównaniu do strat poniesionych przez Syndykat nie było nawet o czym mówić, ale Geary czuł narastającą w nim depresję, gdy myślał o poniesionych ofiarach.

– Nie możemy ocalić Wojownika, sir – oświadczyła grobowym głosem Desjani.

Nie protestował, chociaż miał wielką chęć podyskutowania na ten temat. Wojownik walczył dzielnie, zrobił o wiele więcej, niż wymagało od niego zadanie chronienia jednostek pomocniczych. Zasłużył sobie na to, by powrócić do przestrzeni Sojuszu w chwale i sławie. Ale jego kadłub był zbyt zniszczony, nie ocalał ani jeden system uzbrojenia, nie mówiąc już o układach podtrzymujących życie czy jednostkach napędowych. Przeszukując dane i obrazy dotyczące Wojownika, Geary mimowolnie przypomniał sobie widok wraku Najśmielszego.

– Komandorze Suram – rozkazał – zarówno pan, jak i pańska załoga zachowaliście się podczas pełnienia obowiązków w sposób przynoszący wielki honor waszym przodkom, ale Wojownik jest zbyt poważnie uszkodzony i nie zdołamy go uratować. Nakazuję wam opuszczenie pokładu.

Na długo przed tym zanim mógł otrzymać odpowiedź, odezwał się wachtowy z komunikacyjnego.

– Sir, odbieramy awaryjny przekaz głosowy z Wojownika. Jest bardzo słaby, ale wzmocniliśmy go i oczyściliśmy.

Geary wcisnął klawisz przyjęcia połączenia i wysłuchał wiadomości. To był zniekształcony przez elektronikę, ale wciąż rozpoznawalny głos komandora Surama.

– Utraciliśmy wszystkie systemy oprócz awaryjnej kontroli rdzenia reaktora. Zamierzamy dokonać jego wygaszenia.

Wojownik nie może kontynuować walki. Podczas ostatniego starcia straciliśmy wiele kapsuł. Ewakuujemy tylu ludzi, ilu zdoła się zmieścić w ocalałych kapsułach. Na honor naszych przodków.

– Nie mogą kontynuować walki? – zdziwił się Geary.

– Są ślepi i głusi, nie mając żadnych systemów sprawnych – podpowiedziała mu Desjani. – Mogą jedynie dostrzec błyski eksplozji, wszystko to, co widać gołym okiem albo za pomocą podstawowych przyrządów, jakie znajdują się w sprzęcie ratunkowym, nie wiedzą więc o tym, że pokonaliśmy siły Syndykatu. Musimy podesłać tam szybko kilka jednostek, żeby podjęły resztę załogi. Sugerowałabym…

– Sir – inny wachtowy przerwał jej z przerażeniem w głosie – odbieramy sygnały mówiące o utracie stabilności przez rdzeń reaktora na Wojowniku. Najwidoczniej system awaryjny zawiódł i sytuacja wymknęła się spod kontroli.

– Ile czasu pozostało do wybuchu? – zapytała Desjani.

– Nie możemy tego wyliczyć, kapitanie. Równie dobrze mogli go do tej pory wygasić albo już eksplodował, tyle że jeszcze nie dotarły do nas fale świetlne z tym przekazem.

Desjani spojrzała smutno na Geary’ego. Skinął głową, wiedząc, co musi nastąpić. Każdy okręt, który znalazłby się w polu rażenia po tej eksplozji, zostałby zniszczony.

– Komu przydzieliłaby pani zadanie ratowania załogi Wojownika? – zapytał Desjani.

– Jednostkom z dwudziestej eskadry niszczycieli – odpowiedziała bez namysłu.

– Znajdują się najbliżej i lecą w zbliżonym kierunku, niestety Wojownik po tym feralnym starciu zaczął dryfować i oddalił się od pola bitwy, choć może powinnam raczej powiedzieć, że to bitwa przeniosła się w odleglejsze obszary systemu. Niszczyciele będą potrzebowały około pół godziny na dostosowanie prędkości i podejście do wraku.

– Dobrze. – Geary sięgnął do komunikatora. – Do jednostek dwudziestej eskadry niszczycieli. Chłopcy z Wojownika zostali uwięzieni na jego pokładzie. Utracili też kontrolę nad reaktorem, który może wybuchnąć w każdej chwili. Oczekuję na zgłoszenia ochotników do podjęcia operacji ratunkowej.

Odpowiedź przyszła bardzo szybko, choć dla niego te sekundy wydawały się wiecznością.

– Sir, tutaj komandor porucznik Pastak z Włóczni. Arabas, Balta, Dao, Włócznia, Kururi, Sabar i Wairbi zgłaszają się do akcji na ochotnika. Wszystkie jednostki już wyruszyły kursem na przechwycenie z maksymalnym przyśpieszeniem.

Geary sprawdził w bazie danych. Wszystkie niszczyciele, jakie ocalały z tej eskadry.

– Proszę nie pozwolić mi zapomnieć o ich postawie – zwrócił się do Desjani.

– Nie pozwolę – odparła. – Spodziewał się pan innej reakcji?

– Nie mam pojęcia. Ale wiem jedno: jestem cholernie dumny, że dowodzę tą flotą.

– Przewidywany czas podejścia niszczycieli do Wojownika, dwadzieścia trzy minuty – zameldował wachtowy z operacyjnego.

– Postarajcie się przekazać rozbitkom z Wojownika, że pomoc jest już w drodze.

– Tak jest, sir! Mamy już kontakt z kapsułami ratunkowymi, które odpalono z pokładu Wojownika, spróbujemy przekazać wiadomość przez nie.

Geary skinął głową niemal automatycznie, zbyt łatwo mógł sobie wyobrazić, jak wygląda teraz sytuacja na Wojowniku. Kilku ludzi pracuje nieustannie, usiłując odzyskać kontrolę nad rdzeniem, a reszta czeka bezczynnie w zakamarkach wraku na ocalenie albo śmierć.

– Czy komandor Suram znajduje się na pokładzie którejś z kapsuł? – zapytał, choć domyślał się, jaka będzie odpowiedź.

– Nie, sir. Najstarszym stopniem członkiem załogi na pokładzie kapsuł jest ciężko ranny porucznik Rana.

Ku swojemu zdziwieniu nie czuł już nic, kiedy obserwował symbole oznaczające kapsuły ratunkowe oddalające się od kadłuba Wojownika. Tak wielu ludzi dzisiaj zginęło, że nie miał już sił nawet na żal. Kapsuły ewakuacyjne konstruowano w taki sposób, aby mogły w jak najkrótszym czasie, zanim dojdzie do większej katastrofy, oddalić się na bezpieczną odległość od wraku. Dzisiaj mieli do czynienia z tego typu sytuacją.

– Ile czasu potrzeba, by wszystkie kapsuły ratunkowe wydostały się z przypuszczalnego pola rażenia po eksplozji reaktora na Wojowniku?

– Pięć minut, sir. To znaczy tyle wynika z aktualnych danych, jakie odbieramy na temat uszkodzeń reaktora.

Siedem minut później, gdy niszczyciele miały przed sobą nie mniej niż szesnaście minut lotu, Geary zobaczył, jak kadłub Wojownika wydyma się i zamienia w kulę oślepiającego światła i otaczających ją szczątków. Odebrał potwierdzenie, że wszystkie kapsuły ratunkowe zdołały dotrzeć do sektora, w którym mogły przetrwać przejście fali uderzeniowej, i zamknął oczy. Dopiero chwilę później wywołał Włócznię.

– Komandorze poruczniku Pastak, zmieniam cel misji, podejmijcie wszystkich ocalałych członków załogi Wojownika z kapsuł ewakuacyjnych. Wiele z nich znajdowało się tuż poza polem rażenia, więc mogą mieć uszkodzenia. Dziękuję panu i wszystkim okrętom waszej formacji za wzorową postawę.

Przesycona smutkiem odpowiedź Pastaka przyszła kilka minut później. Geary wysłuchał jej, opadł ponownie na oparcie fotela i przymknął oczy.

– Sir… – wyszeptała Desjani.

Pokręcił głową, odmawiając podjęcia rozmowy. Chwilę później ciepła dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku, lekko, ale przynosząc wielką ulgę, zanim po sekundzie zniknęła. Tania wiedziała, jak się czuje, a ten drobny gest z jej strony miał mu pomóc przetrwać straszne chwile.

Загрузка...