PIĘĆ

Geary westchnął ciężko, napięcie spowodowane oczekiwaniem na bitwę zastąpił teraz ból po stratach, z którym musiał się zmierzyć. Czuł się niewiarygodnie zmęczony, jakby przebywał na mostku Nieulękłego cały tydzień, a nie część dnia.

– Syndycka eskadra znajduje się teraz o trzydzieści minut świetlnych od wrót hipernetowych – zameldowała Desjani, a w jej głosie też dało się wyczuć zmęczenie.

– Jeśli utrzymają takie tempo lotu, dotrą do nich za cztery i pół godziny.

– No i dobrze. – Geary przetarł oczy, a potem znów spojrzał na wyświetlacze. Eskadra wroga oddaliła się już od sił Sojuszu o dwie godziny świetlne. Gdyby znajdowała się o wiele, naprawdę wiele bliżej, mógłby się niepokoić, czy kolejnym Syndykom nie wpadnie do głowy samobójcza szarża na Nieulękłego albo jednostki pomocnicze. Ale z takiego dystansu nie mieli szans na dotarcie tutaj nawet w jeden dzień. – Wydaje mi się, że decyzję o ich losie możemy odłożyć na później.

W tej chwili nie miał się o co martwić. Syndycka eskadra zmierzała w stronę wrót hipernetowych, których miała zamiar strzec, tak jak i podczas pierwszej wizyty floty w tym systemie, a wspomniane wrota hipernetowe znajdowały się o dwie i pół godziny świetlnej na bakburcie floty Sojuszu. Jedyna zamieszkana planeta systemu Lakota w chwili obecnej znajdowała się po drugiej stronie gwiazdy, niemal dwie i ćwierć godziny świetlnej po starburcie. Siły Syndykatu nie stanowiły żadnego zagrożenia dla jego floty, dopóki nie zbliży się ona do planety, a na to Geary nie miał chęci.

Z drugiej strony oznaki bytności Syndyków w tym systemie malały w zastraszającym tempie, gdy światło dostarczało obrazy z bitwy do coraz to dalszych rejonów systemu. Frachtowce uciekały na oślep, szukając jakiegokolwiek bezpiecznego schronienia, kopalnie i inne orbitalne instalacje przemysłowe przerywały masowo produkcję, odsyłając ludzi do schronów. Wiedząc o zwyczaju bombardowania planet, nieobcego też flocie Sojuszu, mieszkańcy Lakoty oczekiwali teraz najgorszego ze strony zwycięskiego wroga. I chociaż nic podobnego nie będzie miało tym razem miejsca, Geary nie zamierzał tracić czasu, aby ich o tym poinformować.

Okręty Sojuszu rozproszone w przestrzeni otaczającej Nieulękłego dokonywały najpilniejszych napraw albo niszczyły ostatnie jednostki Syndykatu, które wyłączono już z walki, ale wciąż nie zostały całkowicie zniszczone. Dbano więc o to, by w każdej z nich doszło do przesterowania reaktora. Nie zamierzali zostawić Syndykom niczego, co można było odzyskać. Wahadłowce krążyły pomiędzy okrętami Sojuszu, rozwożąc najpotrzebniejsze części zapasowe tym, którzy najpilniej ich potrzebowali. Niszczyciele i inne lekkie jednostki patrolowały sektor nieustannie, podbierając każdą kapsułę ratunkową, jaką zdołały wypatrzyć. Geary otrzymał już informację o jednej z kapsuł, na której schronili się marynarze z pancernika Niestrudzony, zniszczonego jeszcze za pierwszej bytności floty w systemie Lakoty, którzy trafili na wrak Najśmielszego i po uwolnieniu przez komandosów zostali przeniesieni na pokład ciężkiego krążownika Faszyna, aby po jego zniszczeniu w ostatnim starciu znów trafić z ewakuowanymi członkami załogi w przestrzeń, skąd w końcu podebrał ich krążownik Tsuba. Zastanawiał się nawet przez chwilę, czy ci marynarze mają się za szczęściarzy czy może wręcz przeciwnie oraz czy nie martwi ich, że trafiają na coraz to mniejsze jednostki.

Rione wstała, wydając westchnienie ulgi.

– Muszę sprawdzić kilka rzeczy. Proszę dać mi znać, gdyby mnie pan potrzebował – powiedziała do Geary’ego.

Wieloznaczność ostatniego stwierdzenia kazała mu się zastanowić, czy aby Rione nie daje w ten sposób do zrozumienia, że nadszedł znów okres bardziej zażyłych kontaktów. Spojrzał w stronę Desjani, która wyraźnie zacisnęła zęby, wpatrzona w jeden z wyświetlaczy, aby po chwili rozluźnić się nieco. Najwyraźniej zinterpretowała słowa Wiktorii w identyczny sposób i wcale jej się to nie spodobało. Nigdy wcześniej nie zaobserwował u Tani takiej reakcji, toteż zaczął się zastanawiać, czy aby Desjani nie za bardzo martwi się o wpływ, jaki może mieć na niego Rione.

Nie zamierzał jednak roztrząsać teraz tej kwestii, odwrócił się więc do Rione i powiedział:

– Proszę odpocząć, pani współprezydent.

– Obawiam się, że to niemożliwe w tej sytuacji, ale spróbuję.

Desjani rozluźniła się o wiele bardziej, kiedy Rione wyszła.

– Pan też powinien odpocząć, sir.

– Mamy jeszcze wiele pobitewnego bajzlu do uprzątnięcia – odparł.

– Damy sobie radę. Wydał pan już rozkaz powrotu wszystkich jednostek na wyznaczone pozycje w formacji delta dwa natychmiast po zakończeniu działań bojowych. Dowódcy wykonają ten rozkaz równie dobrze bez pańskiej obecności. Nawet Orion i Zdobywca są w stanie przeprowadzić tak skomplikowane manewry, gdy nikt do nich nie strzela.

– Tak, z pewnością są w stanie je wykonać… – Geary wstał, dziwiąc się, jak miękkie zrobiły się jego nogi. – A pani nie zamierza odpocząć?

Wzruszyła na to ramionami.

– Jestem dowódcą Nieulękłego.

– A dowódca okrętu nigdy nie odpoczywa… – zawahał się, ale w końcu zadał pytanie, którego tak się obawiał: – Jak wielu ludzi straciliśmy na Nieulękłym?

Wzięła głęboki wdech, jakby nie chciała, by jej go zabrakło w trakcie udzielania odpowiedzi.

– Dwunastu. Mieliśmy cholerne szczęście. Dziewiętnaście osób odniosło rany, z tego dwie są w stanie krytycznym.

– Tak mi przykro. – Geary przesunął dłonią po czole, kolejne frazesy o poświęceniu załogi przemykały mu przez myśl. Dwunastu kolejnych ludzi, którzy nigdy nie dotrą do przestrzeni Sojuszu, nigdy już nie zobaczą swoich domów, rodzin i ukochanych. Dwunastu na jednostce, która niemal bez szwanku wyszła z bitwy. Jeśli przemnożyć tę liczbę przez liczbę okrętów we flocie, nagle okazuje się, że nie ma czego świętować pomimo odniesionego zwycięstwa.

Desjani czuła pewnie to samo. Jakby czytając w jego myślach, pokręciła głową.

– Wszyscy jesteśmy jeszcze zbyt wstrząśnięci, sir. Jutro będę się cieszyć ze zwycięstwa. Teraz staram się tylko nie zasnąć.

– To jest nas już dwoje. – Opuścił wzrok na pokład. – Co to ja miałem zrobić?

– Odpocząć, sir – podpowiedziała mu Desjani.

– Skoro zdołała to pani zapamiętać, trzyma się pani lepiej ode mnie. Niedługo do was wrócę.

– Tak, sir.

– Proszę mnie obudzić za jakąś godzinkę.

– Tak, sir.

– Mówię poważnie, kapitanie Desjani.

– Tak jest, sir.

Opuszczał mostek z przeświadczeniem, że Desjani zdecydowała nie budzić go, o ile nie pojawi się sytuacja alarmowa, ale był zbyt zmęczony, żeby się wykłócać.

* * *

Obudził go natarczywy dźwięk brzęczyka. Zasnął na siedząco w fotelu, więc chwilę czasu zajęło mu zorientowanie się w przestrzeni i odebranie rozmowy.

– Kapitanie Geary – zameldowała Desjani – mamy problem przy wrotach hipernetowych.

Poczuł, jak żołądek wypełnia mu pęczniejąca kula z ołowiu.

– Przybyły syndyckie posiłki?

Flota Sojuszu nie nadawała się do stoczenia kolejnej dużej bitwy. Obcy z drugiego końca znanej przestrzeni skierowali na Lakotę ogromną flotyllę Syndykatu, kiedy okręty Geary’ego pojawiły się tutaj za pierwszym razem, mieszając tym w głowach wrogom, ale dając im niesamowitą okazję do zniszczenia floty Sojuszu. I niemal im się to udało. Obcy w nieznany mu sposób dowiedzieli się, że okręty Sojuszu pojawią się na Lakocie za pierwszym razem, ale nagły zwrot akcji uniemożliwił im – albo jedynie zakłócił – możliwość późniejszego śledzenia floty.

– Nie, sir. – Początkowa ulga, jaką poczuł na pierwsze słowa Desjani, natychmiast zniknęła. – Syndycy rozpoczęli niszczenie wrót.

Geary pokonał odległość dzielącą go od mostka w rekordowym czasie. Wpadł tam i od razu ruszył do stanowiska dowodzenia, aby przyjrzeć się sytuacji na wyświetlaczach. Potrzebował chwili, żeby zrozumieć, na co patrzy. Syndycy, zgodnie z tym, co powiedziała Desjani, rozpoczęli ostrzeliwanie wrót hipernetowych.

– Niszczą wrota, a my znajdujemy się dosłownie parę godzin świetlnych od nich.

– Nie potrafił uwierzyć w swoje słowa.

Desjani sprawdziła na własnych wyświetlaczach przepływ danych i po chwili dodała:

– Syndyk dowodzący tą formacją spanikował. Otrzymał czy też otrzymała rozkaz uniemożliwienia nam skorzystania z wrót, więc zniszczenie ich uznano za najlepsze rozwiązanie, wyprzedzające wszelkie nasze ewentualne posunięcia.

– Ale skoro znajdujemy się tak daleko od wrót, powinni zakładać, że nie odniesiemy większych szkód po kolapsie!

– Geary wpatrywał się intensywnie w obraz syndyckiej eskadry. – A oni znajdują się w samym epicentrum. Dlaczego dokonują samobójstwa, skoro nie ma takiej potrzeby?

Odpowiedziała mu Rione, i to dość ostrym tonem. Nawet nie zauważył, kiedy weszła na mostek, ale teraz stała tuż za nim.

– Dlatego, że dowódca Syndyków nie ma bladego pojęcia, czym kończy się kolaps wrót hipernetowych. Nie poinformowano go o skutkach i nie ma znaczenia, czy ze względu na chory system utajniania wszystkiego przez władze czy dlatego, że nikt nie uznał za stosowne wgłębiać się w takie szczegóły, skoro nasza flota znalazła się na krawędzi totalnego zniszczenia.

– A może syndycka Rada Najwyższa – Desjani wtrąciła w tym momencie, jakby mówiła do siebie – nie chciała, by podrzędny dowódca wiedział, jakie będą skutki jego działań, i utrzymywała go w błogiej niewiedzy, aby upewnić się, że wykona wszystkie rozkazy.

Geary, choć z obrzydzeniem, ale był skłonny przyznać rację domysłom Desjani. Władze Syndykatu chciały mieć pewność, że flota Sojuszu nie skorzysta z wrót hipernetowych, dlatego wolały zachować dla siebie każdą informację, która mogła wpłynąć ujemnie na decyzję dowódców wykonujących rozkaz niszczenia wrót.

– W takim wypadku – podjęła temat Rione – syndycki dowódca stara się zabezpieczyć. Musi być nieźle wystraszony, gdyż zobaczył, że dokonaliśmy rzeczy niemal niemożliwej, i robi wszystko, by wykonać swoje zadanie w najbezpieczniejszy sposób, nie mając przy tym pojęcia, że skazuje siebie i swoich ludzi na pewną śmierć.

Geary odwrócił się do niej.

– Syndycy usiłują się zabezpieczyć, bo my dokonujemy rzeczy niemożliwych? – zapytał.

Wytrzymała jego palące spojrzenie ze stoickim spokojem.

– Nie patrz tak na mnie. Nie ja, ale ty dokonujesz rzeczy niemożliwych.

Kłócenie się z Rione, jak zwykle, nie miało sensu. Pomyślał więc chwilę i połączył się z Gniewnym.

– Kapitanie Cresida, czy może mi pani podać w przybliżeniu, ile czasu potrzebują Syndycy, aby doprowadzić do kolapsu wrót hipernetowych?

Kilka sekund później na ekranie pojawiła się kiwająca głową postać Cresidy.

– Jedną chwileczkę, sir. – Spojrzała gdzieś poza ekran, najwyraźniej sprawdzając jakieś dane, potem odwróciła się znów do Geary’ego. – Zakładając, że będą prowadzili ostrzał wrót w niezmiennym tempie, sądzę, że doprowadzenie do niekontrolowanego kolapsu zajmie im jakieś dwadzieścia do trzydziestu minut. Przepraszam, że nie mogę być bardziej precyzyjna, ale opieram się wyłącznie na rozważaniach teoretycznych, ponieważ jak dotąd nie mieliśmy wielu możliwości sprawdzenia ich w praktyce.

Dwadzieścia do trzydziestu minut. A wrota znajdowały się o dwie i pół godziny świetlnej od nich.

– Zatem kolaps dokonał się już przed dwiema godzinami.

Cresida potwierdziła jego przypuszczenia po kilku sekundach.

– Tak, sir.

– Czy mamy szanse na ocenę ilości uwolnionej energii, zanim ona do nas dotrze?

– Fala uderzeniowa będzie się poruszała z prędkością światła, kapitanie Geary. – Cresida pokręciła głową. – Dowiemy się, gdy w nas uderzy. Co wydarzy się za jakieś dwadzieścia minut.

Nie mieli zbyt wiele czasu na reakcję. Geary odwrócił się do Desjani.

– Proszę podać mi kurs przeciwległy do pozycji wrót hipernetowych. – Gdy wzięła się do obliczeń, on obserwował ekrany, sprawdzając stan wszystkich jednostek, i zrozumiał, że nie będzie miał czasu na dokładne ustawienie szyku.

– Bakburt jeden cztery stopni, dół jeden dwa stopni – zameldowała Desjani.

Geary uderzył dłonią w konsolę komunikatora.

– Do wszystkich jednostek Sojuszu. Natychmiastowa zmiana kursu. Wszyscy wchodzą na bakburt jeden cztery stopni, dół jeden dwa stopni i przyśpieszają do 0.1 świetlnej. Powtarzam: kurs na bakburtę jeden cztery stopni, dół jeden dwa stopni i przyśpieszenie do 0.1 świetlnej. Syndycy zamierzają doprowadzić wrota hipernetowe w tym systemie do kolapsu, generując impuls energetyczny o nieznanej skali. Istnieje zagrożenie, że osiągnie on moc porównywalną z wybuchem nowej.

Za jeden pięć minut wszystkie okręty wyłączą ciąg, wykonają pełen zwrot, odwracając się dziobami w kierunku wrót hipernetowych, przenosząc całą dostępną moc na tarcze dziobowe i przygotowując się na najwyższy poziom zagrożenia.

Opadł na oparcie fotela, gdy Desjani kończyła wydawanie rozkazów, a Nieulękły wykonał zwrot, ustawiając się na nowym kursie. Odpalono główne silniki i wszystkie kompensatory znów zajęczały zgodnie, usiłując przejąć na siebie rosnące przyśpieszenie.

– Kapitanie Desjani – zapytał Geary – czy ten okręt będzie w stanie wytrzymać eksplozję porównywalną z wybuchem nowej, znajdując się zaledwie o dwie i pół godziny świetlnej od jej źródła?

Zadając to pytanie sądził, że zna już odpowiedź i wcale nie jest ona pocieszająca, ale musiał zyskać całkowitą pewność.

– Szczerze mówiąc, wątpię… – Desjani zmarszczyła brwi, potem obrzuciła spojrzeniem mostek. – Jakie są szacunki?

Palce wachtowego zatańczyły po klawiaturze, ale jego głowa wykonała ruch przeczenia.

– Nie, kapitanie. W miarę rozprzestrzeniania się fali uderzeniowej jej moc będzie gwałtownie spadała, ale nie tak szybko, jak byśmy chcieli. Pancerze i tarcze okrętu liniowego nie zdołają wytrzymać takiego uderzenia nawet przy założeniu, że będą sprawne na sto procent. Niszczyciele i krążowniki na pewno nie przetrwają. Pancerniki mają szanse przy tak wielkiej odległości. Niewielką, ale kilka może przetrwać, chociaż zostaną kompletnie zdewastowane… – przerwał i znów coś wpisał. – Jednakże nawet załogi pancerników zostaną zabite przez promieniowanie, i to zanim jeszcze padną tarcze, więc i tak nie mamy na co liczyć.

Desjani wypuściła ze świstem powietrz z płuc i spojrzała na Geary’ego.

– Miejmy nadzieję, że tym razem nie uwolnią energii porównywalnej z nową.

– O tym samym pomyślałem – przyznał.

Desjani zawahała się, ale zadała wachtowemu kolejne pytanie:

– A co z zamieszkaną planetą tego systemu?

Geary spojrzał na nią. Tak zaabsorbowała go sytuacja floty, że nie pomyślał nawet o losie planety. A Desjani pomyślała albo przynajmniej uznała, że on chciałby wiedzieć, jakie glob ma szanse.

Wachtowy skubał jedną ręką brwi, a drugą naciskał kolejne klawisze.

– Za dużo niewiadomych. Jeśli wybuch będzie miał moc porównywalną do nowej albo nieco tylko mniejszą, po planecie zostanie tylko bryła stopionego żużlu. Jeśli moc będzie znacząco mniejsza, ta jej cześć, która będzie skierowana w stronę wrót hipernetowych, zostanie spalona, ale druga ocaleje, chociaż atmosfera z pewnością wyparuje. Nie wiem jednak, czy planeta będzie się nadawała do zamieszkania po czymś takim.

– A co z samą gwiazdą? – zapytał Geary. – Jakie będą skutki dla samej Lakoty?

– Tego nie da się przewidzieć bez wiedzy na temat ilości energii, jaka w nią uderzy, sir. – Wachtowy pokręcił głową. – Jeśli będzie porównywalna z nową, gwiazda może oszaleć, ale i tak nikt nie pożyje dość długo, żeby się tym przejąć. A każda słabsza dawka energii jest zbyt trudna do wyliczenia. W gwiazdach nieprzerwanie trwa nieskończenie wielka liczba złożonych procesów. Posiadają zadziwiającą zdolność do samoregulacji, ale nawet najbardziej stała z nich jest wystarczająco zmienna dla nas. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że przy takiej ilości energii zmienność jej aktywności wzrosłaby, i to znacznie. Zmieniłoby to całą jej fotosferę przy jednoczesnym znacznym przyśpieszeniu okresów aktywności Lakoty.

– Zatem jeśli nawet na tej planecie utrzymają się warunki pozwalające na przetrwanie życia, gwiazda zniszczy je w niedalekiej przyszłości?

– Tak, sir. Nie powiem, że to pewnik, ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że tak właśnie się stanie.

Desjani zmarszczyła brwi, spoglądając na ekran wyświetlacza.

– Planeta znajduje się w odległości niemal pięciu godzin świetlnych od wrót hipernetowych i niemal dwie i pół godziny od pozycji floty. Jeśli wyślemy im ostrzeżenie, powinni je dostać na tyle wcześnie, by umieścić ludność w schronach, chociaż to i tak nie będzie miało znaczenia dla tych, którzy znajdą się po stronie skierowanej na wrota.

Oto kobieta wojownik, która nie tak dawno żałowała, że nie można używać projektorów pól zerowych przeciw planetom, teraz chce ostrzegać ludność cywilną wroga.

– Dziękuję, że pani o tym pomyślała – powiedział Geary.

– Przydadzą nam się ocaleni. Ludzie, którzy rozniosą po Syndykacie wiadomość, że to nie nasza flota doprowadziła do kataklizmu.

A jednak do końca pozostała pragmatyczką. A może raczej szukała pragmatycznego wytłumaczenie dla swojego postępowania. Geary wolał nie odrywać oczu od panoramy systemu Lakoty. Sprawdzał dane dotyczące liczby mieszkańców planety, a także kolonii orbitalnych i tych rozsianych po księżycach i innych globach oraz wszystkich frachtowców, które jeszcze nie znalazły bezpiecznej przystani na wypadek, gdyby okręty Sojuszu zapragnęły na nie zapolować. W końcu zwrócił uwagę na rój punktów oznaczających kapsuły ewakuacyjne wystrzelone z okrętów i statków remontowych Syndykatu. Były ich setki, jeśli nie tysiące, a każda mieściła wielu rozbitków, jednakże Geary nie pragnął poznać dokładnych szacunków. I tak nie mieli najmniejszej szansy na przetrwanie – nawet w wypadku gdy energia kolapsu osiągnie ułamek możliwej mocy, on w żaden sposób nie był w stanie im pomóc.

– Chcę nadać wiadomość do całego systemu – powiedział.

Ale jak powiedzieć tak wielu ludziom, że za chwilę może nadejść ich śmierć? Starał się nad sobą zapanować, wiedząc, że głos mu się łamie z emocji.

– Do mieszkańców systemu gwiezdnego Lakota. Okręty światów Syndykatu stacjonujące w pobliżu wrót hipernetowych otworzyły do nich ogień, aby uniemożliwić wykorzystanie ich przez flotę Sojuszu. W chwili gdy otrzymacie tę wiadomość, wrota będą już zniszczone. Kiedy dojdzie do ich kolapsu, zostanie uwolniony impuls energetyczny, być może tak silny, że zniszczy życie w całym układzie planetarnym. Jeśli będziemy mieli szczęście, nie osiągnie tak zabójczego poziomu, ale mimo to będzie niezwykle niebezpieczny dla ludzi, statków i instalacji znajdujących się w tym systemie gwiezdnym. Zalecam wam podjęcie wszelkich możliwych kroków zmierzających do zabezpieczenia siebie, macie na to naprawdę niewiele czasu… – Geary przerwał, a polem dokończył, ale już znacznie wolniej: – Nie wiem, ilu ludzi w tym systemie przeżyje. Oby żywe światło gwiazd czuwało nad nami wszystkimi, a przodkowie powitali wszystkich tych, którzy dzisiaj zginą. Na honor naszych przodków, mówił kapitan John Geary, głównodowodzący floty Sojuszu.

Ciszę po przemówieniu Geary’ego przerwała dopiero Rione.

– Na pewno pochowali się już do schronów, spodziewając się bombardowań. Może to im pomoże.

– Może. Ale z pewnością nie tym tysiącom uwięzionych w kapsułach ewakuacyjnych. – Jeden rzut oka na dane wystarczył, by wiedzieć, że kapsuły znajdują się zbyt daleko od miejsca stacjonowania floty, by można którąś z nich podjąć na czas. – Jeśli kolaps wywoła jakąkolwiek eksplozję, będzie po nich.

– Dzięki niech będą żywemu światłu gwiazd, że zdążyliśmy podjąć naszych rozbitków – szepnęła Desjani.

– Dwie minuty do zwrotu, kapitanie – zameldował wachtowy z manewrowego.

Pierwszy rozkaz, dotyczący jak najszybszego oddalenia się od wrót hipernetowych, docierał do okrętów w określonej kolejności, te najbardziej oddalone zawróciły jako ostatnie. Ale drugi rozkaz dotyczył konkretnego czasu, dlatego równo po upływie piętnastu minut wszystkie okręty jednocześnie obróciły się wokół swojej osi dziobami w stronę miejsca, w którym wciąż znajdowały się syndyckie wrota hipernetowe, niby nietknięte, ale już potężnie falujące bez wielu pęt, które zostały zniszczone przez ostrzeliwujące je okręty. To co widzieli teraz, było jedynie niesionym przez fale świetlne obrazem sprzed dwu i pół godziny. Co oznaczało, że wrota przestały istnieć mniej więcej dwie godziny temu, emitując strumień energii o nie znanej nikomu mocy. Okręty Sojuszu skierowały w stronę, z której powinien nadejść, najgrubsze pancerze i najmocniejsze tarcze i wciąż oddalały się od epicentrum z prędkością dochodzącą do 0.1 świetlnej, co dodatkowo powinno zmniejszyć moc uderzenia.

– Jest maksymalna moc na tarcze dziobowe – zameldował wachtowy kapitan Desjani. – Wszystkie przedziały uszczelnione, załoga zabezpieczona, wszystkie zespoły remontowe w pełnej gotowości.

– Znakomicie. – Desjani pochyliła na moment głowę, oczy miała zamknięte, usta poruszały się bezgłośnie.

Modlitwa to dobry pomysł w takiej chwili, pomyślał Geary. On także wykorzystał ten moment na wypowiedzenie kilku bezgłośnych słów, błagając żywe światło gwiazd, aby ta flota i ci marynarze przetrwali, a przodków o każdą pomoc, jakiej mogą mu udzielić.

– Odliczanie do najszybszego przewidywanego momentu uderzenia – zameldował kolejny wachtowy. – Trzy… dwa… jeden… już!

Nic się nie wydarzyło, wizerunek odległych wrót wciąż znajdował się na swoim miejscu, wibrowały i drgały, ale pęta powstrzymujące matrycę przed kolapsem były niszczone systematycznie, jedno po drugim. Niedorzecznością było traktowanie wcześniejszych wyliczeń Cresidy z taką dokładnością, ale ludzki umysł zawsze potrzebował wyraźnych punktów odniesienia.

Przez całą minutę wszyscy obecni na mostku wpatrywali się w swoje wyświetlacze, jakby chcieli ujrzeć z wyprzedzeniem nadchodzącą zagładę, choć fala uderzeniowa miała nadejść z prędkością światła, nie dając nikomu żadnych szans na jej dostrzeżenie. Geary także wpatrywał się w pulsujące wrota, sensory floty potrafiły wykryć skoki energii w nich uwięzionej nawet z tej odległości. Nie mógł zapomnieć uczucia towarzyszącego mu w pobliżu wrót, kiedy Nieulękły ze Śmiałym i Diamentem walczyły, aby ocalić planety Sancere przed totalną zagładą ze strony wrót, które miały im służyć za kontakt ze światem. Wewnątrz nich nawet zwykła przestrzeń drgała, gdy potężne i niezrozumiałe siły rodziły się do życia, a ludzie daleko od tego miejsca ukryci za tarczami i pancerzami okrętów mogli odczuć echa tych spazmów w głębi swoich ciał. Wtedy tylko teoretyczny plan kapitan Cresidy, która odkryła algorytm pozwalający na przeprowadzenie kolapsu wrót przy minimalnym uwolnieniu energii, ocalił nie tylko okręty floty Sojuszu, ale i niezliczone istnienia mieszkańców planet Sancere. Zastanawiał się teraz, co czuli Syndycy ostrzeliwujący wrota, czy odczuwając pulsacje owych sił, sprzeciwiali się wydanym rozkazom, czy mieli czas, aby zorientować się, że wykonując polecenia przełożonych, ściągają zagładę nie tylko na siebie, ale i na większość ludzi zamieszkujących Lakotę? Nie miał najmniejszego pojęcia. Załogi okrętów, które nie orientowały się, jakie siły uwalniają, niczego już nie wyjaśnią – razem ze swoimi jednostkami przestały istnieć ponad dwie godziny temu.

Kolejna minuta minęła. I jeszcze dwie. Geary słyszał, jak ludzie mruczą coś pod nosami, słów nie mógł rozpoznać, ale ton był mu znany. Słowa modlitw często się zmieniały, ale zawsze dotyczyły tej samej sprawy. Błagam o litość, bo żaden zmysł ludzki ani maszyna nie jest w stanie mi pomóc.

Fala uderzeniowa dosięgnęła Nieulękłego. Geary nie bał się, gdy kadłub się zatrząsł, a światła przygasły, wiedział, że gdyby fala miała moc nowej, wielki liniowiec przestałby istnieć, zanim zdążyłby poczuć strach.

– Straciliśmy trzydzieści procent mocy tarcz dziobowych, brak raportów o uszkodzeniach kadłuba, niewielkie awarie występują ze względu na stan systemów. – Kolejne raporty napływały, gdy Geary czekał na pełne dane dotyczące stanu całej floty, niepokojąc się, czy lżejsze jednostki zdołały przetrwać uderzenie fali.

– Wstępne pomiary wskazują na moc wybuchu w epicentrum równą 0.13 w skali Yamy–Potilliona.

– Trzynaście setnych – wyszeptała Desjani, pochyliła głowę i ponownie bezdźwięcznie poruszyła ustami.

Geary zrobił to samo, podziękował opatrzności za to, że moc uwolnionej energii była o wiele niższa od poziomu, jakiego się spodziewali.

Ekrany wróciły do normy, szybko pojawiły się nowe dane. Geary przebiegał oczami przez kolumny zapisów, szukając jedynie tych, które miały kolor czerwony. Najpoważniej mogły ucierpieć niszczyciele, miały zbyt słabe tarcze, ale szybko okazało się, że żaden nie został uszkodzony. Potraciły wprawdzie wiele podsystemów, a w kilku wypadkach doszło do uszkodzeń kadłuba, ale wszystko wskazywało na to, że najlżejsze jednostki we flocie przetrwały falę uderzeniową w całkiem niezłym stanie.

Tam gdzie do niedawna znajdowała się syndycka eskadra ostrzeliwująca wrota, teraz ziała pustka. Sensory floty potrzebowały dłuższej chwili, by odnaleźć resztki syndyckiej eskadry. Z mniejszych jednostek nie zostało nic, co dałoby się zidentyfikować. Największe bryły metalu, jakie oddalały się od zapadniętych wrót, należały najpewniej do syndyckich okrętów liniowych. Jeden z pancerników także rozpadł się na kilka części, a drugi został przełamany wpół, co wyglądało równie paskudnie. Gdy Geary przyglądał się wrakom, jeden z wielkich segmentów eksplodował, a może raczej fale świetlne przyniosły mu obraz eksplozji, która nastąpiła ponad dwie godziny wcześniej.

– Nie wiedzieli nawet, co ich zabiło. Tak blisko epicentrum nie pomogłyby najsilniejsze tarcze.

Desjani skinęła głową.

– Tak byśmy wyglądali na Sancere, gdyby obliczenia kapitan Cresidy nie były prawidłowe.

– O, tak.

– Jestem winna tej kobiecie kolejkę, kiedy wrócimy do domu.

Geary, czując ulgę, nie potrafił się powstrzymać od śmiechu.

– Obawiam się, że jesteśmy jej winni znacznie więcej. Całą butelkę najprzedniejszego trunku, jaki zdołamy znaleźć. Ja płacę połowę, resztę wy.

Na ustach Desjani pojawił się blady uśmiech.

– Umowa stoi – nagle uśmiech zgasł. – Gdzie teraz lecimy?

– Skierujemy się na punkt skoku z Branwyna. Jaki kurs powinniśmy obrać, aby utrzymać aktualną prędkość? – Sam mógł obliczyć to bez większego trudu, ale nie ufał w tej chwili swoim zmysłom.

Desjani skinęła na wachtowego z działu manewrowego, który natychmiast zaczął przeliczać dane.

Geary odczekał jeszcze chwilę, aby upewnić się, że w jego głosie nie będzie nawet śladu zdenerwowania, i nacisnął klawisz komunikatora.

– Do wszystkich jednostek floty Sojuszu, powrót na wyznaczone pozycje w szyku delta dwa. Wszystkie okręty, wykonać zwrot równoległy na starburtę, jeden zero sześć stopni, góra zero cztery stopnie, czas trzy pięć.

Teraz, kiedy fala uderzeniowa już ich minęła, mogli obserwować wydarzenia w rejonach, do których właśnie docierała. Było to niesamowite doznanie, coś jak porównywanie obrazków przed i po katastrofie. Każdy rejon systemu Lakoty tętnił życiem jeszcze na mgnienie okiem przed nadejściem fali, lecz gdy już przeszła, pozostawiała za sobą jedynie śmierć, ruiny i wraki.

Wszystkie kapsuły ewakuacyjne Syndykatu zostały unicestwione przez falę uderzeniową. Zmiecione niczym chmara komarów przez wielki, mknący szybko samochód. Wszyscy marynarze znajdujący się na ich pokładach zginęli w okamgnieniu. Niektóre z frachtowców, znajdujące się wciąż z dala od bezpiecznych przystani, także zostały zniszczone. Jedna z kolonii znajdujących się na księżycu gazowego giganta ocalała, ale tylko dlatego, że olbrzymia planeta zasłoniła ją w momencie przechodzenia fali uderzeniowej, tracąc przy okazji sporą część górnych warstw gęstej atmosfery.

Ale to był wyjątek w skali systemu. Dwie inne kolonie na powierzchni piątej planety zostały mocno nadwerężone, a trzecia na sąsiednim księżycu niemal na pewno doszczętnie zniszczona.

Najtrudniejszym momentem okazało się jednak uderzenie fali w powierzchnię zamieszkanej planety systemu. Po tej stronie globu, która przyjęła na siebie całe uderzenie, atmosfera w ułamku sekundy została zmieciona bądź wyparowała, podobnie jak morza, oceany, rzeki i jeziora. Wszelka roślinność, w tym wszystkie lasy zajęły się natychmiast ogniem tak intensywnym, że zostały spopielone dosłownie w kilka sekund. Miasta zamieniły się w morza poskręcanych, sprasowanych ruin. Mniejsze miejscowości zostały wymazane z powierzchni planety przez falę energii, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

Połowa planety została unicestwiona.

– Sądzimy, że przynajmniej część ludzi ukrywających się w wystarczająco głębokich schronach po stronie wystawionej na przejście fali mogła przeżyć – zameldował wachtowy.

– Jakie mają szanse na przeżycie? – zapytała Rione.

Wachtowy skrzywił się.

– Wielu z nich zostanie uwięzionych. Stracili wszystkie zapasy żywności, nastąpiło także znaczne rozrzedzenie atmosfery na całym globie, wyparowały wszystkie zbiorniki wodne, a pył przesłoni naturalne światło na całe lata. Nadejdą naprawdę potężne huragany. Sam nie wiem, pani współprezydent… Ludzie z drugiej strony mają nikłe szanse na przetrwanie, chociaż lekko im nie będzie. Ale ci po stronie uderzenia… Cóż, nie chciałbym znajdować się w ich skórze, kiedy nastąpiło uderzenie, a tym bardziej nie wyobrażam sobie życia tam po nim.

Geary skinął głową.

– A mieliśmy do czynienia z uwolnieniem energii równej jedynie trzynastu setnym w skali nowej. Z ułamkiem tego, co mogło nadejść.

Desjani nie odrywała oczu od wyświetlaczy, spoglądała na obrazy zniszczonej planety z zaciętą twarzą, ale nic nie mówiła.

– Kiedy widzi się takie rzeczy – rzekła Rione – i rudno myśleć o tych ludziach jak o wrogach. To po prostu ludzie, którzy potrzebują pomocy.

Geary skinął głową raz jeszcze i znów w kompletnej ciszy.

– Czy możemy im w jakikolwiek sposób pomóc? – zapytała Rione.

Tym razem zaprzeczył.

– Niestety mam już pewne doświadczenie w podobnych operacjach. Kiedy byłem młodym podoficerem, na gwieździe systemu Cirinci doszło do niezwykle silnego rozbłysku, który także spalił część powierzchni najbliższej zamieszkanej planety tamtego układu. – Chyba nikt z obecnych na mostku Nieulękłego nie słyszał o wydarzeniu, które miało miejsce ponad sto lat temu, a pamięć po nim zaginęła w potopie równie wielkich tragedii będących dziełem toczonej dekada po dekadzie wojny. Zwalczając w sobie tak dobrze mu znane uczucia obcości ludzi, którzy go od niedawna otaczają, i tęsknoty za utraconym życiem, Geary wskazał ręką na ekran wyświetlacza. – Na Cirinci nie było aż tak źle jak tutaj, ale gdy dokonaliśmy podliczenia środków, jakimi moglibyśmy wspomóc ofiary, okazało się, że flota niewiele mogła dla nich uczynić. Rząd Sojuszu przeprowadził wielką akcję rekwirowania cywilnych frachtowców, aby wykorzystać je potem do przewiezienia materiałów potrzebnych do odbudowy zniszczeń, ale nawet z takim wsparciem operacja trwała o wiele za długo. Wydaje mi się, że jedynym sposobem, w jaki armia może wspomóc cywili w takich okolicznościach, jest dostarczenie żołnierzy do pracy przy odbudowie i zapewnienie ewakuacji ocalonym. Gdyby nasza flota posiadała pełne zaopatrzenie, a wiecie dobrze, że tak nie jest, moglibyśmy przesłać im kilka transportów najbardziej potrzebnych rzeczy. Nie oczekiwałbym jednak podziękowań za taką akcję od władz Syndykatu. Jeśli zostaniemy tutaj dłużej, z pewnością zrobią wszystko, by nas dopaść i zniszczyć.

Rione westchnęła.

– I nic nie da się zrobić?

– Możemy rozgłaszać we wszystkich systemach, przez które będziemy przelatywać, że ci ludzie potrzebują pomocy. – Geary wskazał na ekran. – Kilka syndyckich frachtowców przetrwało przejście fali uderzeniowej. Ukryły się za najbliższymi ciałami niebieskimi dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności albo naszym ostrzeżeniom. One także mogą wezwać pomoc.

– Tak. One z pewnością przekażą wiadomość o tym, co tutaj się stało. – Rione spojrzała Geary’emu prosto w oczy.

Dalsze ukrywanie niszczycielskiego potencjału kryjącego się we wrotach hipernetowych nie miało już najmniejszego sensu, teraz należało martwić się wyłącznie o skutki rozpowszechnienia tej wiedzy, która z pewnością będzie docierała do kolejnych systemów gwiezdnych wraz z raportami o tym zdarzeniu.

Wreszcie i Desjani zabrała, głos.

– Władze Syndykatu – powiedziała, odwracając się do Geary’ego. – Część przywódców po wydarzeniach na Sancere na pewno miała świadomość, że zniszczenie wrót hipernetowych stanowi zagrożenie dla całego systemu gwiezdnego. Ale mimo wszystko wydali taki rozkaz, nie mówiąc jego wykonawcom, jakie będą skutki. Gdyby impuls energetyczny miał większą moc, nikt by nie przeżył w tym systemie i przebieg wydarzeń pozostałby tajemnicą. – Odwróciła oczy w stronę ekranu, na którym wciąż było widać spaloną powierzchnię planety. – To już nie jest wojna, ale bezmyślne okrucieństwo rządu, który jest gotowy poświęcić własny lud, byle zniszczyć naszą flotę. – Słowa te zawierały tyle prawdy, że nie było sensu dodawać niczego więcej, wystarczyło kolejne milczące przytaknięcie. Desjani tymczasem kontynuowała bardziej oschłym tonem: – Na tej planecie mogli się znajdować jeńcy wojenni Sojuszu. Wielu z nich mogło trafić na powierzchnię po walkach w systemie, które miały miejsce dwa tygodnie temu.

Spojrzenie Geary’ego znów powędrowało na zniszczony świat. Zmusił się do odpowiedzi.

– Jeśli znajdowali się po stronie wystawionej na uderzenie, nie będziemy mogli ich odnaleźć ani im pomóc.

– A jeśli znajdowali się po przeciwnej stronie? – Desjani odwróciła się do wachtowych i wydała serię rozkazów. – Chcę mieć analizy zdjęć tej planet w najwyższej rozdzielczości, macie przeszukać ją cal po calu i znaleźć wszystkie obiekty, które przypominają obozy jenieckie albo jakiekolwiek inne dowód pobytu na niej więźniów Sojuszu. Mogą być zdjęcia przechwycone wiadomości, cokolwiek!

– Kapitanie, analizy robione przed przejściem fali uderzeniowej nie wykazały niczego takiego…

– To zróbcie nowe! Jeśli na tej planecie przetrwała choć jedna pchła należąca do żołnierza Sojuszu, chcę o tym wiedzieć!

Jeszcze nie przebrzmiały ostatnie echa krzyku Desjani na pogrążonym w ciszy mostku Nieulękłego, a już wszyscy wachtowi jak na komendę rozpoczęli gorączkowe prace. Gdy Tania opadła ciężko na oparcie fotela i powróciła do lektury danych, Rione zmierzyła ja zimnym wzrokiem i bez słowa opuściła mostek. Geary został jeszcze przez chwilę, ale widząc, że Desjani reaguje na ostatnie wydarzenia w tym systemie gwiezdnym wyłącznie agresją i frustracją, także opuścił mostek bez jednego słowa. Czasami nawet najbliżsi przyjaciele potrzebują odrobiny dystansu.

Geary przechadzał się korytarzami Nieulękłego przez dłuższą chwilę, czując na zmianę napady depresji i bezsilności. Już wychodził z pozwycięskiego dołka, do którego zawsze wpadał ze względu na nieuniknioną cenę, jaką jego ludzie musieli płacić za każdą wygraną, ale widok zagłady zgotowanej temu systemowi przez zapadające się wrota hipernetowe ponownie go do niego wtrącił.

Wszyscy marynarze, jakich spotkał na swojej drodze, byli równie przygaszeni, lecz na ich twarzach widział też oznaki ulgi – cieszyli się z odniesionego zwycięstwa i tego, że przeżyli. Za kilka dni, gdy dotrze do nich skala zwycięstwa, być może wpadną w euforię, ale dzisiaj potrafili cieszyć się tylko z tego, że przeżyli i nadal zmierzają w stronę domu. Geary’emu wydawało się, że widzi w ich oczach o wiele więcej uwielbienia niż kiedykolwiek. Nie umiał tego znieść, wycofał się więc do jedynego schronienia, jakie mu pozostało.

Niestety, kiedy dotarł do swojej kajuty, licząc na choć odrobinę samotności, Rione już tam na niego czekała – nieobecna duchem, wpatrująca się w wizerunki gwiazd.

– Przyjmij wyrazy współczucia z powodu strat, jakie poniosła flota – powiedziała bardzo cichym głosem.

– Dziękuję. – Geary usiadł i też wbił spojrzenie w lśniące gwiazdy, nie mając ochoty na niczyje towarzystwo ani tym bardziej na rozmowy o wysokości strat. Widok zagłady spowodowanej kolapsem wrót hipernetowych był jeszcze zbyt świeży.

– Wygląda na to – podjęła Rione – że kapitan Faresa zginęła na pokładzie Dumnego.

– Nikt nie opuścił tej jednostki – przyznał Geary.

– A kapitan Kerestes poległ na Wojowniku razem z komandorem Suramem.

To bolesne. Kerestes był agresywnie pasywnym dowódcą, co kiedyś wydawało się Geary’emu wręcz niemożliwe. Był tak przerażony perspektywą popełnienia błędu, że był gotów zrobić wszystko, aby tylko uniknąć walki. Komandor Suram natomiast, będący jego dokładnym przeciwieństwem, w bardzo krótkim czasie zdołał znacznie podnieść morale i waleczność załogi Wojownika.

– Zrobię wszystko, aby komandor Suram otrzymał wszystkie zaszczyty należne dowódcy okrętu. Kapitan Kerestes nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

Geary zastanawiał się, czy Kerestes przeżył wystarczająco długo, by dostać się do którejś z kapsuł ratunkowych. Ale jego zdaniem śmierć zastała go w kabinie, kiedy na Wojownika spadł deszcz syndyckich piekielnych lanc. Kariera człowieka, który całe życie poświęcił na unikanie jakichkolwiek kroków grożących mu niebezpieczeństwem, została zakończona przez załogę wrogiego okrętu, której było wszystko jedno, czy jego akta są kryształowo czyste czy też wypełnione samymi gafami.

– A co z kapitanem Falco? – zapytała Rione.

Geary omal się nie skrzywił, gdy pomyślał o szalonym kapitanie, który pozostawał w zamknięciu podczas ostatniej walki Wojownika. Nie miał pojęcia, jak wyglądały ostatnie chwile kapitana Falco, tego bowiem nikt nie mógł wiedzieć.

– Znienawidziłem tego człowieka za jego czyny, ale nawet on nie zasłużył na taką śmierć.

– Wydaje mi się, że do końca pozostał więźniem swoich urojeń – powiedziała Rione. – Zapewne wierzył, że dowodzi w tej bitwie, doprowadzając do heroicznej porażki, broniąc się do końca. Nie zdawał sobie sprawy, jak niewiele zależy od niego.

Geary nie patrzył w jej stronę.

– Kpisz sobie z niego.

– Nie. Czasami zastanawiałam się, jak bardzo podobne są iluzje kapitana Falco i tego, co robisz ty albo ja… – zamilkła. – Faresa, Kerestes i Falco polegli w boju. To trzy procesy wojenne, których nie będziesz musiał wytaczać po powrocie do przestrzeni Sojuszu.

W tym miejscu skończyła się jego cierpliwość.

– Do cholery, Wiktorio, jeśli szukasz dobrych stron wynikających z naszej sytuacji, zupełnie ci to nie wychodzi! Nie uważam, aby uniknięcie sprawiedliwości przez tę trójkę ludzi było warte zagłady dwóch okrętów! Do diabła, nie wiem nawet, za co można by skazać kapitana Falco!

Milczała chwilę po jego wybuchu.

– Wiem, że zaglądałeś do akt osobistych Falca, sprawdzając przebieg jego kariery, zanim został schwytany przez Syndyków. Widziałeś jego przemówienia. Celebrował z namaszczeniem tak zwane zwycięstwa, których jedynym efektem było zniszczenie dziesiątek naszych okrętów i porównywalne straty poniesione przez wroga. Czy naprawdę uważasz, że jego zaniepokoiłoby choć przez chwilę to, iż stracił kilka pancerników?

– Nie o to mi chodziło – zaprotestował skwaszony Geary.

– Nie, oczywiście, że nie. Nie potrafisz się przyrównać do ludzi takich jak Falco. – Rione zrobiła długi wydech. – Z tego co mi wiadomo, tych troje faktycznie poległo na własnych okrętach.

Pomysł, że któryś z nich nie zginął, nie przeszedł nawet przez myśl Geary’emu.

– Masz jakiś powód, żeby twierdzić, iż tak się nie stało?

W jej uśmiechu nie było grama wesołości.

– Podejrzenie, nic więcej. Kapitan Faresa mogła mieć czas i stosowną pomoc ze strony swoich popleczników, aby opuścić pokład Dumnego. Ale podobno nikomu się to nie udało. Także ci, którzy planowali użyć przeciw tobie Falca, mogli podjąć próbę wydostania go z Wojownika, chociaż… – przerwała. – To naprawdę szalone, ale jego ostatnim czynem była odmowa ewakuacji. Nie słyszałeś o tym? Kilku świadków tego zdarzenia przeżyło. Kapitan oświadczył im, że jego obowiązkiem jest pozostanie na pokładzie, chociaż trudno było powiedzieć, czy zdawał sobie sprawę z tego, co się wokół niego dzieje. Ale bądźmy wyrozumiali dla zmarłego i uznajmy, że był świadom.

Geary uwierzył w jej słowa bez najmniejszego trudu. Widział oczami wyobraźni, jak kapitan Falco przemierza zniszczone korytarze Wojownika, jak spogląda na oficerów i marynarzy oczekujących razem z nim na zagładę z charakterystycznym, wystudiowanym wyrazem koleżeńskiego zrozumienia. Idealna rola teatralna i jeśli Falco posiadał choć odrobinę świadomości tego, co go za chwilę czeka, powinien być naprawdę szczęśliwy, że pozostanie martwym bohaterem Sojuszu, zamiast osądzonym przez sąd wojenny szaleńcem. Ale świadomie czy też nie wybrał śmierć i odstąpił miejsce w kapsule ratunkowej innemu człowiekowi, który zapewne o wiele bardziej zasłużył na przeżycie.

– Nikt z tych, co przeżyli, nie wie, jakie były jego myśli w ostatnich chwilach, więc nie widzę powodu, żeby snuć przypuszczenia. – Geary zmarszczył brwi, gdy dotarła do niego kolejna myśl. – Czy to prawda? Nie ma nikogo, kto przebywał z nim wystarczająco długo, by mógł nam o tym powiedzieć?

– A skąd ja mam to wiedzieć? – Rione również się nasrożyła.

– Na pewno rozmawiałaś już z naocznymi świadkami. Dostawałaś też meldunki od swoich szpiegów.

Skrzywiła się.

– Dostawałam – przyznała beznamiętnym tonem. – Czas przeszły. Jeden z moich ludzi wydostał się z Wojownika. Na Dumnym zginęli wszyscy, jak już wiesz.

Do cholery.

– Powinienem domyślić się, że twoi szpiedzy zginęli razem z innymi członkami załóg tych okrętów. Wybacz.

Skinęła lekko głową, wciąż dobrze maskując swoje uczucia.

– Ryzykowali tak samo jak inni marynarze tej floty.

Geary spojrzał na nią, nerwy miał napięte do granic wytrzymałości.

– Czasami zachowujesz się jak zimna suka.

Rione obdarzyła go spokojnym spojrzeniem.

– A ty preferujesz gorące suki?

– Do cholery, Wiktorio…

Uniosła dłoń.

– Każdy człowiek radzi sobie z bólem na swój własny sposób, John. Najwyraźniej ty i ja robimy to zupełnie inaczej.

– Tak, to prawda. – Opuścił wzrok na pokład, wiedząc, że wciąż ma marsową minę. Coś jeszcze go martwiło, coś, czego nie zdołał umiejscowić. Coś związanego ze stratami poniesionymi przez flotę Sojuszu. Dumny, Wojownik, Utap, Vambrace…

Vambrace?

Musiał mocno zareagować na to trafienie, bowiem Rione zapytała o wiele łagodniejszym tonem:

– Co się stało?

– Przypomniałem sobie o czymś. – Ciężki krążownik Vambrace, okręt na który przeniesiono z Gniewnego porucznika Casella Rivę. Człowieka więzionego przez dziesięć lat w syndyckim obozie, z którego flota uwolniła go i zawiodła aż na Lakotę, gdzie najprawdopodobniej zginął. Usiłował sobie przypomnieć, jak wielu członków załogi zdołało opuścić pokład tej jednostki, zanim eksplodowała. Czy Riva znajdował się pomiędzy nimi? Desjani nic nie mówiła na temat porucznika, chociaż musiała skojarzyć fakty o wiele wcześniej niż Geary.

– O czym? – nacisnęła go Rione.

– To sprawa osobista kogoś z załogi – wypowiedział te słowa bardzo wolno, żeby dobrze je zrozumiała. – Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem. – Rione milczała tak długo, że w końcu podniósł na nią oczy. – O co chodzi?

– Dasz sobie z tym radę? – zapytała.

– Oczywiście.

– Oczywiście? – Rione pokręciła głową.

– Straciliśmy wielu ludzi w tej bitwie, widziałam, że także zniszczenia poczynione na tej planecie mocno cię przygnębiły. Od czasu gdy objąłeś dowództwo, balansowałeś na krawędzi ostrza, gotów do poddania się, jeśli zrobi się za ostro. Nie byłeś przygotowany na tak wielkie straty, jakie zwykła ponosić ostatnimi czasy flota Sojuszu, dlatego zagłada każdej jednostki jest dla ciebie ciężarem. Potrzebujesz kogoś, kto kopnie cię w tyłek, ustawi na właściwe tory, ale tak się złożyło, że ja pełniłam ostatnio tę rolę, będąc dla ciebie zarówno sprzymierzeńcem, jak i wrogiem, którego musisz pokonać. Ale mam już tego dosyć.

– Słucham? – Obserwował ją uważnie, starając się zrozumieć, do czego zmierza.

– Dlaczego wciąż walczysz? – zapytała Rione, odwracając się ku gwiazdom.

– Dla moich ludzi. Dla Sojuszu.

Przecież wiesz…

– To pojęcia abstrakcyjne. Nie znasz nawet ułamka swoich ludzi. A Sojusz, który znałeś, też znacznie się zmienił. Twój dom ojczysty jest tak odmienny, że możesz się przerazić. – Rione znów patrzyła na niego. – Ale ty nie walczysz za abstrakcję. Nikt za nią nie walczy. Ludzie zabijają się dla frazesów, dla spraw wielkich i wspaniałych, ale każdy polityk, nawet ten najmarniejszy, bardzo szybko uczy się, że naprawdę liczą się tylko rzeczy małe, osobiste. Bliscy przyjaciele, rodzina, to, co zwykli nazywać domem. Otaczają nimi wielkie ideały i nazywają je najcenniejszymi, ale walczą wyłącznie dla tych najmniejszych, najbliższych im powodów. Żołnierze mogą przysięgać, że walczą za swoje sztandary, ale w rzeczywistości biją się dla swoich towarzyszy broni. Ty też masz taki cel, John, tutaj, w tej flocie masz coś, co daje ci siłę i pozwala walczyć dalej. – Geary patrzył na nią zaskoczony. – Co to jest, John? Nie co, tylko kto… Ktoś, ale nie ja. – Rione powróciła do obserwowania gwiazd. – Ja już wiem kto, ale ty się jeszcze tego nawet nie domyślasz. A może po prostu nie chcesz się do tego przyznać.

– Jeśli wiesz, to mi powiedz.

– Nie. Sam musisz na to wpaść. Bo tylko wtedy dasz sobie z tym radę. Ale na razie i ja, i ta flota potrzebujemy, żebyś dał z siebie wszystko, więc nie będę oponować. – Zaczerpnęła tchu, odwróciła się do niego i zapytała: – Gdzie teraz zabierzesz tę flotę?

Zaskoczyła go nagłą zmianą tematu, ale że nie zamierzał kontynuować starego i drążyć, co Wiktoria myśli o jego osobistych motywach, wskazał na holomapę.

– Przecież już mówiłem. Kierujemy się na punkt skoku na Branwyn.

Uniosła jedną brew.

– Co wcale nie znaczy, że masz zamiar skorzystać z tej studni grawitacyjnej. To cel, który chciałoś osiągnąć podczas pierwszego pobytu w tym systemie. Dolecieć prostą drogą tak blisko przestrzeni Sojuszu, jak to tylko będzie możliwe.

– Zgadza się. Syndykom pozostało jeszcze wystarczająco dużo okrętów wojennych, by wypowiedzieć nam kolejną bitwę. Wiesz też doskonale, że szybko nadrobią wszystkie straty w sprzęcie nawet pomimo zniszczenia stoczni na Sancere, ponieważ mają ich jeszcze sporo rozsianych po innych systemach. Ale po tej porażce będą potrzebowali wiele czasu, by je zebrać. Powinniśmy przedostać się przez Branwyna bez większych problemów, potem skoczymy na Wendig. Na Branwynie nie powinno być wielu Syndyków, a zapisy wykradzione wrogowi mówią, że system Wendig został całkowicie opuszczony około trzydziestu lat temu. Potem mamy kilka opcji do wyboru, ale skłaniam się do wybrania Cavalosa. Stacjonują tam poważne siły Syndykatu, więc pewnie nie będą się spodziewali, że wybierzemy tę właśnie drogę.

Rione kiwała wolno głową.

– Rozumiem. Czy pola minowe postawione przez Syndyków podczas naszej pierwszej bytności nadal są dla nas przeszkodą?

– Nie. – Geary wskazał na wyświetlacz.

– Położyli te pola minowe tak blisko studni grawitacyjnej, że nie zablokują jej na długo. Wiemy o tym, ale mamy też świadomość, że miny zdryfują dopiero po upływie kilku tygodni, więc nie możemy skorzystać już teraz z tego punktu skoku… – przerwał i uśmiechnął się do niej boleśnie. – Do diabła, ale ze mnie idiota. Przecież ten impuls energetyczny musiał usmażyć wszystkie miny przy punktach skoku. Nie ma już znaczenia, czy znajdują się na swoich miejscach.

– Niestety możesz mieć rację. Ale nie tylko one zostały zniszczone przez falę uderzeniową. Jak sądzisz, czy w systemach, do których zmierzamy, będzie wiele min?

– Raczej nie. Zgodnie z raportami naszego wywiadu, o ile nasze oceny dotyczące stanu posiadania Syndyków są dokładne, zużyli wszystko, co mieli w zapasie, aby zaminować Lakotę i sąsiednie systemy. Następne muszą dopiero wyprodukować i dostarczyć do miejsc, w których nas się spodziewają, a to nie nastąpi tak szybko.

– Dobrze. – Obrzuciła Geary’ego pytającym spojrzeniem. – To załatwia sprawę Syndykatu. A co z Obcymi?

– Nie mam pojęcia. – Geary nie odrywał oczu od panoramy gwiazd. – Na razie wystąpili przeciw nam, i to jawnie, na domiar złego potrafią śledzić ruchy naszej floty, ale w tej chwili nie mam żadnego pomysłu dotyczącego ich ewentualnych posunięć.

– Zupełnie jak ja. Musisz powiadomić jeszcze kilka osób o ich istnieniu, zobaczymy, czy da się coś wspólnie uradzić. – Musiała zobaczyć, że tą propozycją zdziwiła Geary’ego. – Przecież masz kilku oficerów, którym ufasz. Nie możemy rozwiązywać wszystkich ważnych problemów tylko we dwójkę.

– Chyba masz rację. Kilku już wie o problemie, ale jeszcze nie miałem okazji porozmawiać z nimi na ten temat.

Nie zaskoczył Wiktorii tym stwierdzeniem. Sam za to zaczął kręcić głową, kiedy uświadomił sobie implikacje wynikające z faktu, że Obcy postanowili zniszczyć jego flotę. Kimkolwiek byli, posiadali technologie wyprzedzające ludzkość o całe stulecia.

– Sam nie wiem, czy się cieszyć, że nie zrobili kolejnego kroku, czy martwić się tym, że nie zdołaliśmy go jeszcze wykryć.

– Radziłabym to drugie.

– Domyślam się. Masz jeszcze jakąś sprawę?

– Tak. – Wiktoria zareagowała sardonicznym uśmiechem na jego aż nadto widoczną irytację. – Chodzi o oficerów, którzy knuli przeciw tobie od momentu objęcia przez ciebie stanowiska głównodowodzącego.

Rozprawa z nielojalnymi oficerami, którzy wciąż kryli się w cieniu, była najbardziej znienawidzoną przez niego kwestią.

– Dowiedziałaś się czegoś nowego?

– Nie. Ale wiem, że musieli coś zaplanować i przystąpią do działania już niedługo.

– Dlaczego tak uważasz? – Geary pochylił się ku niej. – Twoi szpiedzy musieli ci powiedzieć coś konkretnego, skoro wyciągnęłaś z ich słów takie wnioski.

– Niczego nie słyszałam! – Rione podeszła krok bliżej, na jej twarzy malował się gniew. – Nie rozumiesz jeszcze? Z każdym zwycięstwem, z każdym systemem, który przybliża cię do przestrzeni Sojuszu, twoja legenda rośnie, a pozycja na stanowisku głównodowodzącego staje się mocniejsza. Rozgromienie Syndyków w tym systemie było rzeczą niesamowitą… – uniosła rękę, nie dając mu dojść do głosu – jeśli zechcesz uznać mój niewielki wkład w tę sprawę, będę wdzięczna, ale nawet pomijając moją rolę, dokonałeś rzeczy wielkiej. Ta flota już w ciebie wierzy. Marynarze na wszystkich okrętach szeptają, że to żywe światło gwiazd ocaliło nas przed większym impulsem energetycznym, a uczyniło tak tylko dlatego, że ty stoisz na czele floty. – Spoglądał na nią w osłupieniu. Czy to dlatego ludzie z Nieulękłego patrzyli na niego ostatnio w zupełnie inny sposób?

– Żarty sobie ze mnie stroisz.

– Mogę ci pokazać raporty, jakie otrzymałam, ale możesz także sam przejść się po okręcie i posłuchać, o czym ludzie mówią. Nawet ci, do których nie przemawia teoria o boskiej interwencji, są teraz święcie przekonani, i nie ma w tym krzty przesady, że dzięki wiedzy i szybkiej reakcji ocaliłeś już wiele okrętów i ich załóg. Ci, którzy nie uwierzyli w mitologicznego bohatera, teraz skłaniają głowy przed człowiekiem noszącym przydomek Black Jack, a ci, którzy mieli cię za legendę od samego początku, teraz są twoimi wyznawcami. A twoi wrogowie we flocie widzą to równie wyraźnie jak ja. I po tym co tu zobaczyli, po powrocie i zniszczeniu floty wielokrotnie silniejszej od naszej, ich desperacja znacznie wzrosła. Wiedzą, że muszą powstrzymać cię teraz albo będzie na to za późno.

Geary skinął głową i przymknął oczy, aby się skoncentrować.

– Jak sądzisz, co teraz zrobią?

– Nie wiem. Usiłuję się tego dowiedzieć. Mogą próbować podgryzać twoją pozycję poprzez wywołanie skandalu obyczajowego, ale tym sposobem raczej nie odbiorą ci dowództwa. Na to jest już za późno. Ich wybrańcy, tacy jak Casia, zostali już zdyskredytowani nie tylko dzięki twojemu ostatniemu zwycięstwu, ale głównie poprzez ich własne zachowania. Dlatego sądzę, że twoi prawdziwi wrogowie pośród najwyższych oficerów floty ujawnią się w najbliższym czasie. Ponieważ muszą uderzyć otwarcie i szybko. Nie wiem tylko jak.

– Zabrzmiało to, jakby szykowali zamach na mnie.

– Mogą się do tego posunąć. Na szczęście masz za sobą wierną załogę i kapitana, który z najwyższą ochotą odda życie za Black Jacka. – Zauważyła, że go rozzłościła. – Nie próbuj mi zaprzeczać. Po prostu się ciesz. Różnimy się, i to znacznie z Desjani, ale od tej pory będziemy obie dbały, żeby nic ci się nie stało.

Spośród wielu niesamowitych rzeczy, jakie przydarzyły mu się od czasu wybudzenia z hibernacji, wizja, że u jego boku niczym ochroniarze staną Wiktoria Rione i Tania Desjani, z pewnością była najdziwniejsza.

– Zamierzam zwołać odprawę dowódców okrętów. Będziesz w niej uczestniczyła?

– Nie tym razem – odparła Rione. – Przyjrzę się wszystkiemu z ukrycia, bo chcę zobaczyć, jak ci ludzie zachowają się, kiedy mnie przy tobie nie będzie.

Geary zmierzył ją wzrokiem.

– Odprawy odbywają się przy ścisłych zabezpieczeniach. Osoba nie biorąca w nich udziału nie ma dostępu do przekazu.

– Cóż, muszę cię pozbawić kolejnej iluzji. Każde zabezpieczenie, jakie zrobi jeden człowiek, inny zdoła złamać. – Podeszła do włazu. – Będę cię obserwować, John. Co zamierzasz zrobić z kapitanem Casią i komandor Yin?

– Nadal się zastanawiam – odparł zgodnie z prawdą.

– Wiesz, że nie nazwę cię Black Jackiem, nawet jeśli każesz ich rozstrzelać. Admirał Bloch załatwiał takie sprawy jednym prostym rozkazem.

– Wiem, ale nie mam pewności, czy chcę to zrobić. Uważasz, że powinni być rozstrzelani?

– Tak, i to jak najszybciej, kapitanie Geary – oświadczyła Rione z całą powagą i wyszła.

Загрузка...