SZEŚĆ

Geary wszedł spokojnie do sali odpraw. Chociaż było to pomieszczenie przeciętnej wielkości, z nie rzucającym się w oczy stołem ustawionym pod jedną ze ścian, aparatura holowizyjna sprawiała, że wszyscy oficerowie dowodzący okrętami floty mogli wziąć udział w holotelekonferencji i dla każdego z nich znalazło się miejsce.

Aczkolwiek wokół stołu widać było teraz setki twarzy, jedyną osobą, która przebywała tutaj naprawdę, oczywiście oprócz Geary’ego, była Tania Desjani. Pozostali uczestnicy odprawy byli reprezentowani przez hologramy – tym sposobem, pozostając na pokładach własnych okrętów, mogli jednocześnie uczestniczyć w dyskusji. Pomijając kwestie opóźnień czasowych, które wynikały z odległości, w jakich znajdowały się poszczególne jednostki, wszystko odbywało się zupełnie naturalnie, jakby dowodzący zebrali się naprawdę w jednym pomieszczeniu.

Geary nie cierpiał tych odpraw, a sprawy, które miał dzisiaj poruszyć, dodatkowo zniechęcały go do wzięcia udziału w kolejnej z nich. Postanowił jednak, że zacznie to spotkanie z grubej rury, i oświadczył zebranym:

– Chciałbym na początku pogratulować oficerom i marynarzom floty znakomitego zwycięstwa. Nie tylko pomściliśmy naszych poległych towarzyszy broni, którzy zginęli podczas poprzedniego pobytu na Lakocie, ale podsumowując wyniki walk, począwszy od Kalibanu, wyrównaliśmy tutaj, i to z dużą nawiązką, rachunek strat, jakie nasza flota poniosła podczas starcia w Systemie Centralnym Syndykatu. Macie prawo do wielkiej dumy z osiągnięć, które stały się waszym udziałem dzięki wielkiej odwadze i duchowi walki.

Wiele uśmiechów pojawiło się na twarzach zebranych, ale Geary natychmiast zauważył wściekłego kapitana Casię i nerwową komandor Yin gapiącą się w blat stołu.

– Niestety – kontynuował Geary – nie wszyscy oficerowie okazali się godni dzielenia tego zaszczytu. W czasie ostatniej bitwy dwa okręty starały się uniknąć walki z wrogiem. – Atmosfera na sali natychmiast zgęstniała, zapadła cisza tak przejmująca, że zdawało się, iż zwykły szept ogłuszy obecnych. Twarz kapitana Zdobywcy poczerwieniała, natomiast komandor Yin zbladła. Nikt dzisiaj nie patrzył w ich stronę. Jeśli ktoś ich kiedyś popierał, nie zamierzał się do tego przyznawać.

Geary spojrzał prosto na Casię.

– Kapitanie Casia, niniejszym pozbawiam pana stanowiska dowódcy Zdobywcy. Pierwszy oficer przejmie pańskie obowiązki w trybie natychmiastowym. Komandorze Yin, niniejszym pozbawiam panią stanowiska dowodzenia na Orionie. Pierwszy oficer przejmie pani obowiązki, także w trybie natychmiastowym. Oboje zostaniecie przetransportowani na Znamienitego, na którym przydzielone zostaną wam funkcje, jakie kapitan Badaya uzna za stosowne. – Zastanawiał się, w jaki sposób najlepiej ukarać Casię i Yin, którzy tak jawnie przeciwstawiali mu się na kolejnych odprawach, i wpadł na pomysł, by umieścić ich na okręcie Badayi, który wspierał go, choć w sposób niekoniecznie właściwy.

Komandor Yin poruszała ustami, ale żaden dźwięk nie wydostał się spomiędzy jej warg. Za to kapitan Casia wstał i przemówił naprawdę głośno:

– Nie może pan zwolnić dowódcy okrętu bez ważnego powodu!

Geary nie podnosił na razie głosu.

– Pana okręt unikał walki. Otrzymał pan rozkaz bronienia jednostek pomocniczych, ale oddalił się pan od nich tak bardzo, że nie był pan w stanie wykonać tego zadania i ostrzeliwał pan tylko te jednostki wroga, które bezpośrednio zagrażały pańskiemu okrętowi. Odmówił pan wzięcia udziału w walce, którą nakazywał obowiązek i honor.

– Oskarża mnie pan o tchórzostwo? – Casia nieomal krzyczał.

– Tak.

Jedno, jedyne słowo przetoczyło się przez salę. We flocie, tak przywiązanej do tradycji i honoru, oskarżenie tej wagi wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Ciszę, która zapadła po słowach Geary’ego, przerwał dopiero Tulev.

– Niestety muszę się zgodzić ze słowami kapitana Geary’ego, wszystkie nagrania wykazują niezbicie, że unikał pan walki.

– Nie pozostaje mi nic innego – dodał kapitan Armus, pochylając się nad stołem z miną równie poważną jak głos – jak zgodzić się z opinią kapitana Tuleva i przypomnieć zebranym, że kapitan Casia i komandor Yin powinni ponieść karę przewidzianą regulaminem floty.

– Rozstrzelać tchórzy – rzucił ktoś z tłumu.

Na sali zapanowała wrzawa, jedni krzyczeli popierając tę sugestię, inni przeciwstawiając się jej. Geary nacisnął klawisz, którym uciszył wszystkich – to była jego zdaniem najlepsza funkcja oprogramowania audiowizualnego – a potem poczekał kilka chwil, aż wszyscy ochłoną.

– Zdaję sobie sprawę, że regulamin floty pozwala mi na wydanie rozkazu postawienia przed plutonem egzekucyjnym każdego oficera, który stchórzy w obliczu wroga. – Spojrzał prosto w oczy Casii i zdziwił się, bowiem kapitan nie spuścił wzroku, choć na jego twarzy malował się strach. Musiał przyznać, że ten człowiek niełatwo się poddaje.

– Regulamin floty nakazuje rozstrzelanie tchórzy – powiedziała kapitan Kila, dowódca Inspiracji. Ciekawe, dlaczego zdecydowała się zabrać głos akurat w tym momencie, skoro milczała na pozostałych odprawach?

Jakikolwiek był tego powód, właśnie rzuciła Geary’emu wyzwanie, żądając, aby zrobił coś, na co nie miał najmniejszej ochoty. Dlatego zaprzeczył jej słowom ledwie zauważalnym ruchem głowy.

– Myli się pani.

Kila nie wyglądała na wrogo nastawioną, raczej na niepewną.

– Regulamin w tym punkcie jest bardzo jasny i nie dopuszcza żadnych wyjątków.

Wielu przytaknęło tej wypowiedzi, a komandor Yin bliska była załamania.

Geary raz jeszcze pokręcił głową.

– Jak sądzę, wszyscy oficerowie mają jeszcze w pamięci brzmienie punktu trzydziestego drugiego? „W wyjątkowych sytuacjach głównodowodzący jest zobowiązany do dokonania niezależnego osądu i podjęcia odpowiednich decyzji, nawet jeśli będą one niezgodne z regulaminem floty, o ile nie łamią one praw Sojuszu ani roty przysięgi o obronie Sojuszu przed wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym”.

– Ale czy ten punkt znajduje zastosowanie w omawianej sytuacji? – zapytał kapitan Armus.

– Zapewniam pana, że znajduje. – Geary rozejrzał się po zebranych. – Regulamin floty powstał niemal sto dziesięć lat temu. W czasach gdy byłem jeszcze porucznikiem i brałem udział w odprawach z oficerami, którzy osobiście tworzyli te przepisy.

Kapitan Kila zamierzała coś dodać, ale nagle z tego zrezygnowała. Za to, ku zaskoczeniu Geary’ego, przemówiła Cresida.

– Sir, przyjmuję do wiadomości pańskie prawo do obchodzenia regulaminu floty, ale naprawdę nie rozumiem, dlaczego chce pan postąpić w ten sposób, Dlaczego mamy okazywać łaskę oficerom, których niekompetencja doprowadziła do utraty innych jednostek? Gdyby zapewnili wsparcie Wojownikowi i Dumnemu, oba te pancerniki mogłyby przetrwać bitwę, nie mówiąc już o krążownikach i niszczycielach z eskorty jednostek pomocniczych.

Celnie postawione pytanie.

– Prawdę powiedziawszy, kapitanie Cresida, podjąłem decyzję o niewykonywaniu na tych ludziach egzekucji właśnie dlatego, że nie mam wobec nich litości.

Wywołał tym stwierdzeniem sporo zamieszania i zdziwienia nawet u Cresidy.

– To nie jest litowanie się nad nimi?

– Nie. – Geary spojrzał w stronę winowajców. – Posyłając tych dwoje prosto w objęcia przodków, oszczędzilibyśmy im tylko cierpienia na tym świecie. A jeśli pozostaną przy życiu, będą musieli każdego dnia patrzeć w oczy oficerów i marynarzy, których tak srodze zawiedli. Oficerów i marynarzy, którzy będą doskonale wiedzieli, co ci dwoje im uczynili. I do końca swoich dni będą musieli nosić piętno tchórzostwa, którego się dopuścili.

Ponownie zapadła długa cisza.

– Jest pan pewien, kapitanie Geary – odezwał się Tulev – że tacy ludzie są zdolni do odczuwania wstydu, jak pan albo ja? A może wręcz przeciwnie, będą jedynie wdzięczni za to, że ocalili życie, które mogli utracić podczas walki albo na skutek kary za popełnione czyny?

I znów celne pytanie – uznał w duchu Geary. Casia nie spuszczał z niego wzroku pełnego nienawiści, a Yin zwyczajnie starała się zapaść pod ziemię.

– Czy oni wyglądają na wdzięcznych, kapitanie Tulev?

Armus nasrożył się.

– Sugeruję, aby dać im prawo odpowiedzi, kapitanie Geary. Posłuchajmy, czego chcą.

– Rozsądna propozycja, kapitanie Armus, godna dobrego oficera. Nie widzę powodu, dla którego miałbym ją odrzucić.

– Armus zalazł Geary’emu za skórę, i to nie raz, podczas poprzednich konferencji, ale podczas walki zachowywał się zgodnie z wymogami honoru. Teraz, gdy Geary odwracał się do oskarżonych, zareagował na słowa komodora ze źle skrywaną satysfakcją.

– Słucham – zapytał. – Jaki rodzaj kary wybieracie?

Casia rozejrzał się po twarzach ludzi zebranych wokół stołu, wyprostował się, a na koniec popatrzył prosto na Geary’ego.

– Chcę umrzeć jak oficer floty. Możecie mnie nazwać tchórzem, widzę, że wielu moich kolegów podziela tę opinię. Dowiodę, że się mylicie, kiedy stanę przed plutonem egzekucyjnym.

Kolejne zaskoczenie. Geary widział otwartą aprobatę na twarzach wielu oficerów. Oni naprawdę tego chcieli.

Spuścił na chwilę wzrok, ciężko mu było podjąć decyzję, która według przepisów, honoru i oficerów floty była jedyną słuszną. Mnóstwo razy posyłał tę flotę do boju, narażając na zniszczenie wiele jednostek. Tylko podczas ostatniego starcia na pokładzie Nieulękłego zginęło dwunastu marynarzy. Ale wydanie z rozmysłem polecenia, aby pozbawić życia własnego oficera, było czymś zupełnie innym. Podniósł wzrok. Casia wciąż wpatrywał się w niego, teraz już niemal błagalnie. „Pozwól mi zginąć z honorem” – zdawał się mówić.

– Dobrze. – Geary skinął powoli głową. – Pańska prośba została wysłuchana, kapitanie Casia. Zatwierdzam egzekucję przez rozstrzelanie.

Na ustach kapitana pojawił się cień uśmiechu.

– Na Lakocie. Chcę, aby wyrok wykonano, zanim flota opuści Lakotę.

– Dobrze – powtórzył Geary. – Pułkowniku Carabali, proszę przedstawić mi nazwiska żołnierzy, którzy zgłoszą się na ochotnika do plutonu egzekucyjnego. – Zaczerpnął tchu i przeniósł spojrzenie na Yin. – A pani, komandorze, zamierza się odwoływać od mojej decyzji?

Wydawało mu się, że ma do czynienia z osobą kompletnie załamaną, ale Yin nagle zerwała się z fotela i krzyknęła:

– Ja tylko wypełniałam rozkazy!

Zapadła niezręczna cisza.

– Ale chyba nie moje – oświadczył w końcu Geary.

– Pan nie posiada kompetencji pozwalających na dowodzenie tą flotą – odparła Yin. – Jest pan jedynie pionkiem w rękach ludzi, którzy igrają losem Sojuszu! Tych, którzy chcieliby powrócić do domu z panem na czele, aby wykorzystując wszystkie te sukcesy, ustanowić dyktaturę! Pan i ta pańska… kochanka!

Od ostatniego ataku na współprezydent Rione upłynęło sporo czasu, więc atak Yin na nią skierowany wcale nie zdziwił Geary’ego. Lecz nagle uświadomił sobie, że wszyscy zgromadzeni albo otwarcie patrzą na Desjani, albo ostentacyjnie odwracają od niej wzrok. Za to Tania wbiła oczy w Yin. Gdyby miała zamiast źrenic baterie piekielnych lanc, z komandor już dawno zostałaby kupka popiołu.

Jak widać, plotki o jego romansie z Desjani nie zniknęły, mimo że nikt nie mógłby dostarczyć żadnego dowodu na ich potwierdzenie. Dlatego Geary skupił się na pozostałej części zarzutów Yin. Do tej pory uważał, że jego przeciwnicy we flocie kierują się jedynie własnymi uprzedzeniami albo urażonymi ambicjami czy nawet brakiem zaufania, ale teraz, jeśli mógł wierzyć słowom Yin, przynajmniej część z nich kierowała się obawami, że Geary po powrocie do domu może chcieć obalić rząd Sojuszu. A to znaczyło, że jego oponenci działają z pobudek, które mógł uszanować.

Wciąż zastanawiał się nad tym problemem, kiedy odezwał się kapitan Duellos.

– Czyje rozkazy wykonywała pani, komandorze, skoro nie pochodziły od kapitana Geary’ego?

Zadrżała, przełknęła głośno ślinę, a potem odpowiedziała załamującym się głosem:

– Kapitana Numosa.

– Kapitan Numos został aresztowany – przypomniał jej Duellos. – A to oznacza, że nie może już wydawać rozkazów. Wiedziała pani o tym.

– Wiedziałam, że rozkaz jego aresztowania, tak samo jak wszystkie inne z nim związane, były bezprawne!

Komandor Neeson z Zajadłego nie krył zdziwienia.

– Czy możemy podtrzymać oskarżenie o tchórzostwo, jeśli komandor Yin wykonywała rozkazy, które uważała za legalnie wydane?

– Przecież wiedziała, że są bezprawne – zaprotestował kapitan Badaya. – A przynajmniej powinna to wiedzieć.

– Ale skoro twierdzi, że unikała walki z ich powodu, nie możemy jej oskarżyć o tchórzostwo. Czy jednak możemy? – Neeson wyglądał na niezdecydowanego.

Geary uderzył pięścią w stół, zwracając na siebie uwagę komandor Yin.

– Jak rozumiem, komandorze, oświadczyła pani, że unikała walki z wrogiem, wykonując rozkazy pochodzące od kapitana Numosa. Czy zatem odrzuca pani oskarżenie o tchórzostwo?

Yin była mocno skołowana, ale zdołała wykrztusić jedno słowo:

– Tak.

Tulev pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Nadal mamy do czynienia z niewykonaniem rozkazów w obliczu wroga, które również jest pogwałceniem zasad obowiązujących na polu walki.

Wokół stołu rozpoczęły się ciche dyskusje, oficerowie omawiali ten problem. Geary też zastanawiał się przez chwilę.

– Komandorze Yin, istnieją sprawy, których nie da się wyjaśnić w prostych słowach. Waham się, czy wydać rozkaz rozstrzelania oficera, który mógł podejmować działania, będąc przekonanym o słuszności swoich decyzji.

– Wszyscy zamilkli, słuchając jego słów. – Ale pani nie tylko nie wykonała moich rozkazów na polu walki, ale złamała także zakaz kontaktów z kapitanem Numosem. Już samo to wystarcza, by usunąć panią ze stanowiska dowodzenia. Wszakże nie wydam jednostronnej decyzji o rozstrzelaniu oficera, który jest przekonany, że takich zachowań wymagała od niego służba ojczyźnie. Nakazuję aresztowanie komandor Yin do czasu, gdy flota powróci do przestrzeni Sojuszu, i tam przekazanie jej sądowi polowemu, przed którym uzyska możliwość przedstawienia swoich racji, a nawet ich obrony. Niech niezależni sędziowie ocenią jej postępowanie.

Nikt nie zgłosił obiekcji wobec tego postanowienia. Nawet kapitan Armus, mocno skrzywiony, w końcu je zaakceptował. Komandor Yin usiadła, choć wyglądało to, jakby upadła, tracąc nagle podporę własnych nóg.

Geary odwrócił się i popatrzył na Casię.

– Kapitanie, czy pańskie działania na stanowisku dowódcy Zdobywcy podczas ostatniej bitwy również wynikały z wykonywania rozkazów osoby, która nie była głównodowodzącym tej floty?

Casia wahał się przez moment, ale w końcu zaprzeczył ruchem głowy.

– Tylko ja odpowiadam za moje czyny.

Dlaczego ten człowiek zachowuje się teraz tak godnie?

– Rozumiem. Pułkowniku Carabali, proszę poinstruować swoich ludzi na Orionie i Zdobywcy, aby aresztowali kapitana Casię oraz komandor Yin i przygotowali ich do transferu na Znamienitego. Kapitanie Casia, komandorze Yin, proszę opuścić tę konferencję.

Casia potrzebował dłuższej chwili na obrzucenie wszystkich dowódców wyzywającym spojrzeniem, zanim sięgnął w końcu do klawiatury, komandor Yin, choć ręce jej się trzęsły, zniknęła od razu.

Po takich wydarzeniach dyskusja o kolejnych ruchach floty wydawała się zwykłą formalnością. Geary wywołał holomapę i trójwymiarowy obraz sektora Kosmosu pojawił się nad stołem.

– Wykorzystamy zwycięstwo odniesione w tym systemie i ruszymy dalej w stronę przestrzeni Sojuszu. Naszym kolejnym celem będzie Branwyn. Nie sądzę, abyśmy natrafili tam na znaczący opór, ale musimy być przygotowani na zaminowane punkty skoku i obecność kilku okrętów Syndykatu. – Wskazał na słabo widoczną gwiazdę, znajdującą się o kilka lat świetlnych od systemu Branwyna.

– Potem skierujemy się na Wendig. Ten system gwiezdny powinien być z kolei całkowicie opuszczony. O ile nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, wykorzystamy to miejsce jako tranzyt na Cavalosa.

– A dlaczego nie polecimy na Sortes? – zapytał kapitan Armus.

Geary wskazał palcem na wymieniony system.

– Ponieważ znajdują się w nim wrota hipernetowe. Zadaliśmy wrogowi ogromne straty od czasu bitwy na Kalibanie, ale dzisiaj brakuje nam wielu surowców, a na domiar złego większość okrętów wymaga remontu. Wolałbym unikać kolejnych wielkich bitew do czasu, aż nasze jednostki pomocnicze wyprodukują wystarczającą liczbę ogniw paliwowych, amunicji oraz części zapasowych z surowców, które zdobyliśmy w tym systemie, a nasze okręty odzyskają sprawność bojową.

– Ale moglibyśmy wykorzystać wrota hipernetowe do szybszego powrotu – zaprotestował Armus.

Najwyraźniej wcześniejsza pochwała wcale nie oznaczała, że Armus bez gadania zaakceptuje planu Geary’ego.

– Zapewniam pana, kapitanie – odparł komodor spokojnie – że Syndycy zgromadzą tam siły wystarczające do zniszczenia tych wrót, zanim zdążymy dotrzeć w ich pobliże.

– Ale warto spróbować, nieprawdaż? – Nikt nie odpowiedział na to pytanie, co sprawiło, że Armun zasępił się jeszcze bardziej i rozejrzał gniewnie po zebranych.

– Bez problemu przetrwaliśmy kolaps wrót w tym systemie.

– Tylko dlatego, że mieliśmy bardzo, bardzo dużo szczęścia – odpowiedziała mu kapitan Cresida. – Następnym razem zagładzie może ulec cała flota.

Duellos przytaknął jej słowom.

– Nie mówiąc już o tym, co kolaps spowodował na samej Lakocie. Mogę mówić tylko za siebie, ale zaczynam mieć wyrzuty sumienia z tego powodu.

– Czy Syndycy kiedykolwiek jeszcze wykonają rozkaz zniszczenia wrót po tym, co się tutaj stało? – zapytał komandor Neeson.

– To będzie zależało od tego, co im władze powiedzą o wydarzeniach na Lakocie – powiedział Duellos – i czy uwierzą w oficjalną wersję. Kilka cywilnych statków Syndykatu już wyruszyło w stronę punktów skoku, by przekazać wieści o tym wydarzeniu i poprosić o pomoc, ale osobiście uważam, że władze Syndykatu postarają się ukryć prawdę, ocenzurują wszystkie wiadomości na ten temat, a jeśli coś się wyda, zwalą całą winę na nas.

– Pokazali nam nową broń – kapitan Kila ponownie zabrała głos – którą będziemy mogli użyć przeciwko nim. Jeśli wyślemy kilka okrętów do każdego systemu posiadającego wrota, jaki miniemy po drodze, będziemy mogli…

– Zginąć – dokończył za nią kapitan Tulev. – Widziała pani, co się stało z syndyckimi okrętami, które ostrzelały tutejsze wrota. Ile takich samobójczych misji zdołamy przeprowadzić, zanim zabraknie nam okrętów?

– Myślę, że znajdziemy ochotników – skontrowała spokojnie Kila. – Zyskaliśmy właśnie niebywałą szansę na zadanie światom Syndykatu niesamowicie wielkich strat.

– Strat? – Komandor Landis z Walecznego pokręcił głową. – Chciałbym, jak każdy z nas, aby te syndyckie bękarty cierpiały, ale po co niszczyć całe systemy gwiezdne za jednym zamachem?

– Bombardował pan już planety Syndykatu – przygadała mu kapitan Kila.

– Tak, bombardowałem – przyznał Landis. – Ale to zupełnie co innego. Rzygać mi się chciało, kiedy widziałem efekty takich akcji, i nie wstydzę się do tego przyznać. Walczyłem za Sojusz. I będę to robił, dopóki będzie taka potrzeba. Ale nie chcę więcej widzieć zagłady ich ani naszych planet.

Kila uśmiechnęła się lekko.

– Nie ma sprawy, komandorze. Myślę, że znajdziemy wystarczającą liczbę ochotników do takich akcji.

– Jeśli nawet znajdą się chętni – uciął tę rozmowę Geary – nie otrzymają pozwolenia na wykonanie podobnych misji, dopóki ja będę dowodził.

Komandor Vendig z Wzorowego natychmiast wszedł mu w słowo.

– Moglibyśmy wykorzystać zrobotyzowane okręty prowadzone przez sztuczną inteligencję. Ewakuować całą załogę i…

Wypowiedź Vendiga utonęła w całym morzu okrzyków, przez które przebił się mocniejszy głos.

– Chce pan wysyłać uzbrojoną sztuczną inteligencję z zadaniem niszczenia życia w całych systemach gwiezdnych? Czy pan oszalał? – Kapitan Badaya pokręcił głową i przemówił dopiero w kompletnej ciszy, która nastała po jego gniewnych słowach:

– Komandor Landis uświadomił mi okrutną prawdę. To co wydarzyło się na Lakocie, może równie dobrze stać się udziałem każdego systemu gwiezdnego Sojuszu, który posiada wrota hipernetowe. Kiedy nasi obywatele zobaczą zapisy pokazujące zagładę tego systemu, zażądają natychmiastowego wyłączenia wrót. Kto chciałby żyć z bombą tykającą na podwórzu?

– Nie możemy po prostu wyłączyć wrót hipernetowych – wtrąciła Cresida. – To doskonale zbalansowana sieć połączeń energetycznych. Nie ma sposobu na ich wyłączenie.

– Po jaką cholerę je budowaliśmy? – zapytał ktoś z końca stołu.

Z niewiadomych przyczyn wszyscy spojrzeli w stronę Geary’ego. Odwzajemnił im się spojrzeniem.

– Mnie nie pytajcie. Sam się nad tym zastanawiam. Wtedy nawet nie było mnie w przestrzeni Sojuszu. Ale teraz mamy ten problem na głowie, podobnie jak Syndycy.

– Musi istnieć jakieś rozwiązanie – nalegał komandor Neeson. – Dopóki te wrota działają, stanowią potencjalną broń. Jeśli wymyślimy jakiś sposób pozwalający na kontrolowanie ich i stosowanie jako broni, Syndycy nie ośmielą się… – przerwał, wyglądał na przerażonego, kiedy rozglądał się po sali. – Oni też mogą na to wpaść. Potencjał kryjący się we wrotach hipernetowych jest po stokroć większy od najpotężniejszych broni, jakich obie strony do tej pory używały. Możemy, tak jak Syndycy, zetrzeć drugą stronę z mapy wszechświata.

No i wyszło szydło z worka. Teraz wszyscy o tym wiedzieli.

– Już dawno na to wpadłem – przyznał Geary. – Kto chce rozpocząć wojnę o ostateczne unicestwienie rasy ludzkiej? Pani, kapitanie Kila?

Kila spojrzała w stronę Geary’ego, ale nie odpowiedziała. Za to kapitan Tulev wskazał palcem na holomapę.

– Czy może nam pan zaprezentować, co wydarzyło się po kolapsie wrót hipernetowych?

Geary nie miał ochoty oglądać po raz kolejny tych wydarzeń nawet w miniaturze, ale wywołał odpowiednie zapisy i ustawił dość duże przyśpieszenie, aby fala uderzeniowa przeszła przez Lakotę w ciągu trzydziestu sekund. Gdy projekcja dobiegła końca, na sali panowała grobowa cisza, a potem znów odezwał się Tulev, wskazując raz jeszcze na zrujnowany układ planetarny.

– Powinniśmy przesłać te dane Syndykom. Na pewno nie posiadają pełnych odczytów, ich sensory wewnątrzsystemowe zostały w większości zniszczone albo uszkodzone przez falę uderzeniową. Wyślijmy te dane statkom lecącym poza system po pomoc i wszystkim innym, którym możemy je przekazać, niech rozniosą informację jak najszerzej.

– Aby szybciej doszli do tego, co można zrobić za pomocą wrót? – zapytał kapitan Armus nie bez sarkazmu.

– Oni nie potrzebują naszej pomocy w tym względzie – odpowiedziała mu Cresida. – Mają już wszystkie zapisy z Sancere i nawet najbardziej tępy z nich będzie mógł je porównać z tym, co zniszczyło Lakotę Trzy, obliczyć ilość energii potrzebną do zrobienia czegoś podobnego i sprawdzić orbitę planety oraz wektor uderzenia, żeby zrozumieć, iż źródłem tej energii były wrota hipernetowe. Ale jeśli wyślemy im wszystkie dane, jakie posiadamy, usuwając z zapisu informacje, których nie chcemy przekazać Syndykom, zdołamy udowodnić, że te zniszczenia nie miały nic wspólnego z naszymi działaniami – rozejrzała się po zebranych. – Ciężko pracowałam na moją reputację, podobnie jak komandor Landis. Nie chcę, żeby mnie obwiniano za to, co wydarzyło się w tym systemie. Coś takiego nie wchodzi w rachubę. Zabiję tylu Syndyków, ilu zdołam, abyśmy wygrali tę wojnę. Ale nie wezmę udziału w niszczeniu całych układów planetarnych.

– Tak – poparł ją Tulev. – Ważne jest, aby Syndycy dowiedzieli się, że to nie my zniszczyliśmy Lakotę, dzięki temu możemy uniknąć akcji odwetowych na podobną skalę. Równie ważny jest też wpływ, jaki taka informacja wywrze na społeczeństwo nieprzyjaciela. – Znów wskazał na holomapę systemu. – Zobaczą, co się stało, i to wiele razy, bez względu na to, jak bardzo władze będą starały się wyciszyć sprawę. Zobaczą, co może się przydarzyć planetom znajdującym się w systemach posiadających wrota hipernetowe. I co im wtedy powiedzą władze? Jeśli oskarżą nas o tę zbrodnię, wszyscy mieszkańcy systemów posiadających wrota zaczną się bać, że i do nich zawitamy. A jeśli władze będą utrzymywać, że nas powstrzymają, padną pytania, dlaczego nie zrobiono tego na Lakocie. Nawet jeżeli odpowiedzą, żeby nie obawiali się sił Sojuszu, bo to nie one spowodowały tę katastrofę, ludność Syndykatu zacznie pytać, co w takim razie było przyczyną.

Wszystkim spodobały się te wnioski, na wielu twarzach pojawiły się krzywe uśmieszki.

– Ustawimy ich pod ścianą – dorzucił Badaya. – Doskonała propozycja, kapitanie Tulev. Tym sposobem wywołamy panikę w całej przestrzeni kontrolowanej przez Syndykat i spowodujemy, że jego władze będą musiały walczyć z lękami wywołanymi obecnością wrót hipernetowych.

Komandor Neeson kręcił głową, miał zatroskany wyraz twarzy.

– A co będzie, jeśli obywatele Sojuszu dowiedzą się o tym? Nie zdołamy zapobiec przedostaniu się tych wiadomości przez granice. Nas czeka podobny problem.

– Nasze władze muszą się dowiedzieć, że takie zagrożenie istnieje – oświadczył kapitan Badaya. Obrzucił Geary’ego znaczącym spojrzeniem. W jego opinii Geary był jedynym kandydatem na przywódcę Sojuszu, na dyktatora rządzącego z poparciem floty. Komandor Yin wcale nie popadała w paranoję, obawiając się takiego scenariusza wydarzeń, choć Geary nie zamierzał brać udziału w tym przedstawieniu.

– My też musimy dowiedzieć się, co z tym fantem robić – kontynuował tymczasem Badaya – zanim Syndycy zdecydują się przeprowadzić pierwszy atak na nasze wrota.

Geary skrzywił się, jego także martwiło, jaką decyzję podejmie rząd Sojuszu, ale zobaczył, że Cresida przytakuje tej opinii.

– Wydaje mi się, że możemy zapobiec temu zagrożeniu. Wiele ostatnio myślałam o kolapsach. Istnieją tylko dwa zestawy danych dotyczących takich zdarzeń, czyli obu znanych nam przypadków zapadnięcia się wrót. I tylko nasza flota posiada pełne wyniki obserwacji obu tych wydarzeń. Dzięki nim będę w stanie opracować dokładne algorytmy ostrzału, podobne do tych, jakich użyliśmy na Sancere, dzięki czemu będziemy mogli z o wiele większą pewnością zminimalizować impuls energetyczny powstały w wyniku kolapsu wrót.

– I co dobrego nam to przyniesie? – zapytał Badaya. – Nie możemy podejść tak blisko syndyckich wrót, żeby powstrzymać wroga przed ich zniszczeniem, i nie chcemy przecież niszczyć naszych własnych wrót.

– Jeśli Syndycy zdecydują się zniszczyć nasze wrota – odparła Cresida – a my będziemy posiadali na pętach ładunki wybuchowe podpięte do systemu samozniszczenia, który zostanie uaktywniony w momencie, gdy wrota zostaną uszkodzone w znacznym stopniu…

We wrzawie, jaka zapanowała, dominował ton ulgi.

– Zyskamy pewność, że żaden z naszych systemów gwiezdnych nie zostanie zniszczony przez wrota!

– Być może – ostrzegł ich Geary. – Na razie nie mamy pewności, jak skuteczny jest ten algorytm, ponieważ posiadamy dane z tylko dwóch znanych kolapsów. A gdyby okazały się niewystarczająco precyzyjne, przekonalibyśmy się o tym w naprawdę bolesny sposób. Będziemy więc potrzebowali sporo czasu na dopracowanie go, wykonanie niezbędnych instalacji i rozmieszczenie ich na wszystkich wrotach znajdujących się w zasięgu Syndyków.

Kapitan Cresida zgodziła się z nim, choć nie od razu.

– Ma pan rację, sir.

– Ale to lepsze niż nic – pocieszył ją Tulev.

– O wiele lepsze – zgodził się z nim Geary. – Kapitanie Cresida, proszę pracować dalej nad tym projektem. Jeśli zdołamy powrócić do przestrzeni Sojuszu z gotowym już algorytmem, oszczędzimy naszym systemom losu Lakoty. – Mówiąc to, przeniósł wzrok na holomapę sektora i uświadomił sobie, jak długa jeszcze czeka ich droga. Flocie nadal brakowało zasobów, wciąż ścigały ją siły Syndykatu na tyle potężne, by wygrać otwarte starcie, i tkwiła zbyt głęboko na terytorium wroga. Ale z tego co zauważył, nikt inny się tym nie przejmował. Nikt nie protestował, gdy powiedział „jeśli” zamiast „gdy”, kiedy mówił o powrocie. Czuł się niezręcznie, wręcz obawiał się, że ta flota – a w każdym razie jej większa część – wykona teraz każdy jego rozkaz, wszyscy byli bowiem tak pewni, że każde jego posunięcie musi zakończyć się sukcesem. Gdyby rzecz dotyczyła geniusza, nie byłoby z tym problemu, ale Geary, jak każdy normalny człowiek, popełniał błędy. O przodkowie, potrzebuję ich wsparcia, ale nie wiary. Niestety wszystko wskazywało na to, że musi pogodzić się z jednym i drugim, czy tego chce czy nie, co zwiększało jedynie jego przygnębienie spowodowane wydaniem rozkazu rozstrzelania kapitana Casii.

– Dziękuję – oświadczył Geary. – Dziękuję raz jeszcze wam i waszym załogom za osiągnięcie zwycięstwa, które nie zostanie zapomniane, dopóki istnieć będzie Sojusz. – Zauważył gesty Duellosa i kapitana Badayi, sugerujące, że obaj chcą z nim rozmawiać po zakończeniu odprawy. Nie miał jednak zamiaru na kolejne dysputy, dlatego dyskretnym ruchem głowy dał im znak, że porozmawiają w innym terminie. – Do zobaczenia na Branwynie.

Wizerunki oficerów znikały, a sala zmniejszała się w niewiarygodnym tempie. Geary siedział ze wzrokiem wbitym w holomapę, dopóki ostatni z dowódców nie przerwał połączenia, zastanawiając się, ile jeszcze czasu upłynie, zanim popełni błąd na tyle wielki, że zapłaci za niego cała flota, i czy kiedykolwiek zdoła rozbroić bomby zegarowe pełniące chwilowo rolę wrót hipernetowych, które nieznana obca rasa podarowała ludzkości podstępnie, aby zaminować niemal całą przestrzeń zajętą przez człowieka.

– Dokonamy tego.

Geary zupełnie zapomniał o tym, że Desjani znajduje się z nim na sali, i dopiero gdy się odezwała, zauważył, że stoi obok, obserwując go uważnie.

– Wiem, że nie będzie łatwo, sir. Ale zdołał pan nas już tak daleko doprowadzić – wskazała na holomapę.

– Nie potrafię czynić cudów – odparł zmęczonym głosem.

– Jeśli wyda pan właściwe rozkazy, ta flota dokona cudu. Lakota była tego dowodem.

Roześmiał się.

– Też chciałbym w to uwierzyć! Ale ma pani rację, flota wykonała kawał dobrej roboty. Temu nie mogę zaprzeczyć. – Przestał się śmiać i skinął w stronę gwiazd.

– Kiedy przylecieliśmy tutaj za pierwszym razem, omal nie popełniłem błędu krytycznego. A najgorsze jest to, Taniu, że nie mogę już popełnić następnego.

– Nie musi pan być ideałem.

– Czyż nie tego oczekuje ode mnie żywe światło gwiazd? – zapytał Geary, wychwytując coraz większe zdenerwowanie w swoim głosie.

Skrzywiła się.

– Nie posiadam wiedzy, która pozwoliłaby mi odgadnąć, czego ono może oczekiwać, ale potrafię sobie wyobrazić, że gdyby potrzebowało ideału, nie zsyłałoby nam człowieka. Sir, zwycięstwo polega na popełnieniu mniejszej liczby błędów niż przeciwnik albo na podniesieniu się o jeden raz więcej, niż się upadło. Panu dokonał jednego i drugiego.

– Dziękuję. – Oszacował ją wzrokiem. – Wiele razy powtarzała mi pani, że jestem tylko człowiekiem, ale są chwile, kiedy czuję, że pragnie pani, abym był ideałem, niemal boską istotą.

Smutek na twarzy Desjani pogłębił się.

– To byłoby bluźnierstwo, sir. I nie w porządku wobec pana.

– Ale nadal uważa pani, że mogę tego dokonać?

Jeśli wierzyła w jego doskonałość, odpowiedź będzie prosta, ale jeśli wiedziała, że nie jest ideałem, a mimo to nadal w niego wierzyła…

– Tak, sir. – Spuściła na moment wzrok.

– Przodkowie powiedzieli mi, żebym panu zaufała, pytałam ich, kiedy stało się jasne, że będziemy razem… służyli.

Zastanowił się dłużej nad odpowiedzią, żeby przypadkiem nie użyć niewłaściwych słów.

– Cieszę się, że możemy służyć razem. Jest pani nieocenionym współpracownikiem.

– Dziękuję, sir.

Nie wiedział dlaczego, ale poczuł nagle palącą potrzebę poruszenia pewnego problemu.

Vambrace został zniszczony podczas bitwy. Ale widziałem, że porucznik Riva zdążył się ewakuować. Znajduje się teraz na Inspiracji.

Jestem pewna, że mu się tam spodoba – odparła Desjani o wiele chłodniejszym tonem. – Na Inspiracji służy wiele pięknych, młodych kobiet posiadających stopnie oficerskie, sądzę, że tym razem jego ambicja sięgnie wyżej. – Zauważyła reakcję Geary’ego i wzruszyła ramionami, jakby jej ta sprawa zupełnie nie interesowała. – Porucznik Riva spalił za sobą wszystkie mosty ponad dziesięć lat temu, sir, chociaż prawie do dzisiaj nie potrafiłam się z tym pogodzić. Martwi mnie każda strata wśród personelu floty, ale może mi pan wierzyć, że osobiście nie poczuję się gorzej, jeśli nie znajdę jego nazwiska na liście ocalonych.

– Przepraszam, że przywołałem ten temat – powiedział Geary.

– Nic się nie stało. Dowiedziałam się wiele o mężczyznach od czasu, gdy z nim zerwałam, i jeszcze więcej o tym, jacy potrafią być. – Znów opuściła wzrok i przygryzła wargę. – Ale rozmawialiśmy na temat powrotu do domu i tego, czy pan zdoła nas tam doprowadzić.

– Tak.

Wyczuła brak entuzjazmu w jego głosie i natychmiast zrozumiała, jaka była tego przyczyna.

– To nadal jest też pański dom, sir.

– Naprawdę? – Geary zamilkł, ale Desjani najwyraźniej oczekiwała, że coś jeszcze powie. – Jak wiele może się zmienić przez sto lat? Wszyscy ludzie, których znałem, już nie żyją. Powitają mnie ich dzieci albo i wnuki. Budynki, które na moich oczach budowano, są już starymi ruderami, a na miejscu jeszcze starszych pewnie wybudowano już coś innego. Na pokładzie tego okrętu mogę udawać, że nie minęło wiele czasu, ale kiedy znajdziemy się w przestrzeni Sojuszu, wszystko co zobaczę, będzie mi uprzytomniało, że mój świat jest już tylko cieniem przeszłości.

Desjani westchnęła.

– Ale przyjaciół panu nie zabraknie.

– Tak, z pewnością. Jedno, na co nie będę mógł narzekać, to ludzie, którzy będą chcieli stanąć obok Black Jacka – odparł, pozwalając, aby cała gorycz, jaką odczuwał, wypłynęła z niego razem z tymi słowami. – Nie ja ich będę interesował, tylko ten wielki bohater, za jakiego mnie będą uważali. Jak mogę uniknąć takiego traktowania? W jaki sposób poznam normalnych ludzi, skoro oni będą postępowali za mną krok w krok?

– To nie będzie proste – przyznała Desjani. – Ale w końcu ludzie pana poznają. Tak jak marynarze tej floty. Dowiedzą się, jakim pan jest człowiekiem, a nie tylko bohaterem. Zauważyłam, jak pan reaguje na moje słowa. Przykro mi, ale taka jest prawda, został pan bohaterem. Gdyby nie pan, wszyscy ludzie służący w naszej flocie dawno już byliby martwi albo siedzieli w syndyckich obozach pracy. Musi pan to wreszcie zaakceptować.

– W każdej chwili mogę coś spieprzyć w takim stopniu, że skończymy w opisany przez panią sposób – zauważył Geary. – Mam prośbę, proszę mnie już nie nazywać bohaterem.

– Cała flota wie…

– Nie flota. Pani.

Milczała chwilę, a potem skinęła głową.

– Musi pan od czasu do czasu uciec od tego wizerunku. Ja to rozumiem. Ale wierzę też, że będzie pan naprawdę szczęśliwy, kiedy wrócimy do domu. Ludzie dowiedzą się, jaki pan jest naprawdę – powtórzyła. – Tak jak niektórzy wiedzą to już dzisiaj.

– Tak. Marynarze tej floty znają mnie świetnie. Ci, których będę musiał opuścić.

– Nie odpowiedziała tym razem, a gdy Geary spojrzał na nią, zobaczył, że stoi ze wzrokiem wbitym w pokład i nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Po raz pierwszy pomyślał o pozostawieniu jej, o braku ich codziennych spotkań, i poczuł się, jakby ktoś dał mu pięścią w brzuch. Musiał w tym momencie wyglądać naprawdę dziwnie.

– Taniu…

– Proszę już nic nie mówić. To tylko pogorszy sprawę.

Nie był pewien, o co jej chodzi, ale czuł podskórnie, że ma rację.

– Dobrze.

– Ma pan przynajmniej współprezydent Rione – dorzuciła pośpiesznie Desjani.

– Nie. Nie mam jej. Przynajmniej nie tak… – Wzruszył ramionami, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt gruboskórnie. – Wykorzystujemy się wzajemnie. Ja potrzebuję osoby, która patrzy na mnie sceptycznie i nie zawaha się powiedzieć mi prosto w oczy o każdej wątpliwości, a ona chce… Sam już nie wiem, czego ona chce.

– Ale wygląda na to, że daje jej pan to, czego chce – odezwała się bardzo cicho Desjani.

Geary omal się nie wzdrygnął. Ale Desjani miała rację. Dlaczego uprawia seks z kobietą, która nie jest nawet pewna, jakie żywi względem niego uczucia?

– Ostatnio raczej nie. A niedługo może w ogóle przestaniemy się spotykać.

– A jeśli dla dobra floty…

– Znakomite usprawiedliwienie w mojej sytuacji, prawda? Takie małe nadużycie władzy, którego powinienem się wystrzegać.

– Tak – przez jej usta przemknął cień uśmiechu.

– Nie układa mi się z Wiktorią za dobrze. Zwłaszcza od czasu, gdy… – przerwał w momencie, kiedy uświadomił sobie, że właśnie zamierzał powiedzieć „zrobiła się zazdrosna o panią”. Ale Desjani odpowiedziała, jakby usłyszała niewypowiedziane słowa.

– Nie uczyniłam nic, co dawałoby jej podstawy do takiego zachowania. Pan też nie.

– Ale ona jest o tym przekonana – rzucił, czując coraz większą frustrację. – Jak i większość oficerów floty. I co my teraz zrobimy, Taniu?

Wiedziała, że jego ostatnie zdanie nie dotyczyło Syndyków ani floty. Długo gapiła się w kąt sali, zanim odpowiedziała zadziwiająco spokojnym głosem:

– Nic z tym nie możemy zrobić, sir.

– Ma pani rację. – Łagodne położenie akcentu na słowo „sir” miało mu przypomnieć o łączącym ich stosunku służbowym. Była jego podwładną, a on jej dowódcą i w żaden sposób nie mogli tego zmienić. Opuścił wzrok, próbując zrozumieć przepełniające go uczucia i życząc Desjani, aby nigdy nie została wciągnięta w polityczne rozgrywki, na które sam był skazany. – Przepraszam.

– Dziękuję – odpowiedziała. – I ja także przepraszam.

Dopiero kiedy wyszła, zaczął się zastanawiać, za co ona mogła go przepraszać.

* * *

– Kapitanie Geary, mówi kapitan Desjani. Liczba jeńców wojennych uwolnionych z Najśmielszego uległa zmniejszeniu głównie za sprawą strat, jakie ponieśliśmy w kolejnych walkach, w które zaangażowane były jednostki biorące udział w operacji ratunkowej, ale mamy już wstępną listę nazwisk. Nadal nad nią pracujemy i pełne dane będą dostępne jeszcze przed wykonaniem skoku na Branwyna.

Geary poczuł wielką radość, słysząc wiadomość, która przypomniała mu, że zdołał ocalić niektórych marynarzy Sojuszu pojmanych podczas pierwszej bitwy w systemie Lakoty. Sięgnął do klawiatury komunikatora i otworzył połączenie.

– Dziękuję, kapitanie Desjani. Nie musi pani pilotować tej sprawy w moim imieniu. Nie zajmuje pani stanowiska szefa sztabu. – Nie miał szefa sztabu. Człowiek pełniący tę funkcję przy poprzednim głównodowodzącym zginął razem z admirałem Blochem w syndyckim Systemie Centralnym, a Geary, wiedząc doskonale o brakach kadrowych floty, nie chciał odciągać rzutkich oficerów od ich aktualnych stanowisk. Zautomatyzowane systemy dowodzenia też radziły sobie doskonale z większością zadań, jakie wykonywał kiedyś sztab.

– Staram się służyć pomocą, jeśli sytuacja na to pozwala, sir.

Geary uśmiechnął się i przerwał połączenie, potem odwrócił się do Wiktorii Rione, która nie spuszczała z niego oczu. Przyszła, aby omówić wydarzenia na odprawie, którą obserwowała, chociaż nie było jej na sali, jednakże wiadomość od Desjani przerwała im rozmowę.

– I co ty na to? – zapytał. – W końcu jakaś dobra wiadomość.

– O, tak – przyznała Rione lodowatym tonem – i z jaką ochotą dostarczona przez twoją małą pomocnicę.

Kiedy ona stawała się zimna, w Gearym narastał żar gniewu.

– Mówisz o kapitan Desjani?

– A o kim? Wszyscy już wiedzą, co ona do ciebie czuje. Nie musiała się z tym afiszować, kiedy tu jestem.

– To tylko plotki, o czym doskonale wiesz! Nigdy nie zauważyłem, żeby zachowała się wobec mnie nieodpowiednio, i ja nic takiego nie uczyniłem – zaprotestował Geary. – Nie dostrzegłem również w oczach jakiegokolwiek marynarza mijanego w korytarzach Nieulękłego oznak dezaprobaty. A gdyby któryś uważał, że ja i Desjani…

– Mylisz się! Nic by nie powiedzieli! – W jej oczach widział wściekłość i irytację.

– Gdybyś chciał ją przelecieć na mostku, wszyscy wachtowi znaleźliby sobie zajęcie wymagające odwrócenia wzroku od tej sceny i z pewnością byliby szczęśliwi, że ich znakomity kapitan i legendarny bohater floty mają się ku sobie! Nie udawaj, że o tym nie wiesz!

– To śmieszne. Przecież wszyscy wiedzą, że jestem związany z tobą.

– Przechadzamy się wspólnie od czasu do czasu, ale ludzie nie są ślepi, widzą, że nie łączy nas nic więcej niż w dniu, w którym zostałeś wybudzony z hibernacji!

Chciał zaprotestować, ale uznał, że nie warto. Rione miała sporo racji. Jeśli nawet ich ciała pozostawały w bliskim związku, uczucia w tym nie było za grosz. Żądza i miłość to dwie różne rzeczy. Wiedział, którym z tych dwóch uczuć kierował się, pragnąc Wiktorii, dlatego milczał teraz.

– Nadal stanowimy parę – powiedział w końcu. – Gdybym zostawił cię dla Desjani…

– Ustanowiono by święto z tego powodu! Jestem cywilem, do tego politykiem! Nikt mi tutaj nie ufa, wojskowi uważają, że nie jestem jedną z nich, i mają świętą rację!

– Co wcale nie znaczy…

– Owszem, znaczy! Gdybyś jutro przeprowadził referendum, większość marynarzy i oficerów twojej floty opowiedziałaby się za natychmiastowym wpakowaniem mnie do kapsuły ewakuacyjnej i wystrzeleniem w stronę najbliższego syndyckiego obozu pracy, żeby ona mogła zająć moje miejsce przy tobie i ogrzewać cię swoim ciałem nawet przez całą wieczność, jeśli zajdzie taka potrzeba, a jeżeli regulamin stanowi inaczej, pieprzyć regulamin! I ona o tym doskonale wie! Jak myślisz, dlaczego czuje się tak nieswojo, kiedy ktoś mówi coś na ten temat?

– Ma pełne prawo czuć się nieswojo! – Geary odpowiedział z równym zacięciem.

– Nigdy nie zrobiła nic, co usprawiedliwiałoby podobne przypuszczenia!

Rione patrzyła na niego kpiąco przez dłuższą chwilę.

– Oczywiście, że nie zrobiła. Ty zresztą też nie.

– Co takiego? Sugerujesz, że ja się w niej podkochuję?

– Nie. Nic nie sugeruję. Oświadczam ci to w twarz! Jest dla mnie oczywiste, że wolisz jej towarzystwo od mojego albo czyjegokolwiek innego. Co więcej, ona zachowuje się podobnie, o czym także wiesz!

– Nic mi o czymś takim nie wiadomo! – ryknął Geary. – Po prostu razem pracujemy! Ona ma doskonały zmysł taktyczny i instynkt wojownika, dlatego konsultuję z nią tak wiele spraw dotyczących aspektów militarnych! Dlaczego do cholery jesteś zazdrosna o Desjani?

– Bo lubisz ją bardziej niż mnie, ty idioto! Gdyby nie to całe gadanie o waszym honorze, co akurat samo w sobie nie jest złe, gdyby nie fakt, że oboje boicie się złamać regulamin, do którego jesteście tak przywiązani, podobnie jak do służby i zajmowanych stanowisk, pewnie spędzalibyście ze sobą każdą wolną chwilę! I każdą noc też! A gdyby do tego doszło, odczuwałaby w twoich ramionach taką rozkosz, jakiej dostarczało jej do tej pory wyłącznie niszczenie syndyckich okrętów! A jeśli naprawdę nie zdajesz sobie z tego sprawy, jesteś bardziej niepozbierany niż przeciętny przedstawiciel rodzaju męskiego! – Rione zamilkła, wpatrując się w niego, jakby zastanawiała się gorączkowo, co by tu jeszcze dodać, potem uniosła obie ręce w geście wielkiej frustracji i bez słowa opuściła jego kajutę.

Geary znalazł słowa, którymi mógłby jej odpowiedzieć, dopiero gdy pokrywa włazu zamknęła się z trzaskiem. „Może lubię ją bardziej, bo nie wydziera się na mnie za każdym razem jak ty!” Nie widział jednak większego sensu w wypowiadaniu tych słów do samego siebie, nie sądził też, że zdoła dogonić ją na którymś z korytarzy, zresztą gdyby nawet mu się to udało, na pewno znalazłaby natychmiast kolejną równie ognistą ripostę, więc jego gniew powoli gasł.

Chociaż z drugiej strony, gdyby miał być całkowicie szczery, odpowiedź powinna wyglądać zupełnie inaczej. „Lubię Desjani, ponieważ ona potrafi mnie zrozumieć. Mimo że traktuje mnie jak legendarnego bohatera wykonującego misję powierzoną przez siły wyższe, wydaje się dostrzegać, jaki jestem naprawdę. No i pracuje nam się doskonale, wręcz jakby jedno odgadywało myśli drugiego. Lubimy te same rzeczy, potrafimy o nich rozmawiać, potrafię przy niej odpocząć jak przy nikim innym. A to czyni z Desjani znakomitego dowódcę okrętu flagowego, wspaniałego kompana do rozmów, kogoś, kogo chętnie widzi się obok siebie, wielką…”

Cholera.

Rione miała rację.

Usiadł, by zastanowić się, co powinien teraz zrobić. W pewnym sensie już to przedyskutował z Desjani. Nie robili ani nie mieli zamiaru robić niczego, co byłoby niezgodne z regulaminowym stosunkiem dowódcy do podwładnego. Co jednak wcale nie oznaczało, że nie mogli ze sobą blisko współpracować, i w rzeczy samej, ostatnie wydarzenia dobitnie pokazały, jak bardzo była mu pomocna w krytycznych sytuacjach. Ale wiedział też, że nie wolno mu posunąć się ani o krok dalej, nie mógł wywierać na nią żadnego nacisku, który przekraczałby normy profesjonalnego zachowania. Desjani nie wykazywała żadnych oznak zainteresowania jego uczuciami, a on nie miał prawa jej ich okazywać.

I powinien zapomnieć o wypowiedzianych przez Rione w gniewie oskarżeniach dotyczących zaangażowania Desjani. Nie wierzył w to, że jest w nim zakochana, więc tym bardziej nie powinien zachowywać się, jakby była. Zresztą dla wszystkich zainteresowanych byłoby lepiej, gdyby podejrzenia Wiktorii okazały się bezpodstawne.

W końcu przypomniał sobie, od czego zaczęła się ta (czyżby już ostatnia?) kłótnia z Rione, i otworzył wstępną listę jeńców Sojuszu wyzwolonych z wraku Najśmielszego. Była naprawdę długa, ale objętością nie umywała się nawet do listy marynarzy zabitych podczas bitew w tym systemie. Z tego też powodu nie chciał skupiać się na myśli, że wszyscy ci ludzie trafią w formie uzupełnień na okręty, których załogi poniosły największe straty. Większość ocalonych stanowili prości marynarze, podoficerów było jak na lekarstwo. Na liście znajdowało się tylko jedno nazwisko oficera posiadającego stopień wyższy od porucznika. Wzrok Geary’ego spoczął przez chwilę na nazwisku komandora Savosa, potem znalazł informację mówiącą, że oficer ten został przetransportowany na Zajadłego, więc wywołał ten okręt liniowy.

– Jeśli komandor Savos czuje się na siłach, chciałbym z nim rozmawiać.

Około dziesięciu minut później Zajadły zameldował, że oficer czeka na przesłuchanie. Geary wstał, upewnił się, że jego mundur wygląda porządnie, a potem nakazał otwarcie połączenia wizyjnego.

Komandor Savos, były dowódca lekkiego krążownika Ostroga, który został zniszczony podczas pierwszej wizyty floty na Lakocie, wyglądał strasznie. Miał na sobie nowy mundur, zapewne podarowany przez któregoś z oficerów Zajadłego, którym zastąpił własny, zniszczony podczas ewakuacji i krótkiego okresu niewoli, ale cała reszta jego wyglądu dobitnie świadczyła o piekle, jakie musiał przeżyć w ostatnich tygodniach. Był mocno wychudzony, a na twarzy wciąż dało się zauważyć ślady niedawnego stresu. Na boku głowy miał lekki opatrunek, a wokół oka po tej stronie widać było spory siniak. Pomimo tego wszystkiego komandor Savos zdołał przyjąć pozycję zasadniczą i przepisowo zasalutować.

Geary odpowiedział na ten gest szybkim ruchem, czując się winnym niepokojenia tego człowieka i zastanawiając, dlaczego u licha nikt mu nie powiedział, że znajduje się on w tak opłakanym stanie.

– Spocznijcie, komandorze. Usiądźcie. Dobrze się wami zajęli na Zajadłym?

Savos usiadł ostrożnie, próbując nawet podczas tej czynności zachować wyprostowane jak struna plecy, a potem skinął głową.

– Tak, sir. Mamy wszystko co trzeba na Zajadłym, sir. Opieka medyczna jest doskonała, tylko to syndyckie żarcie pozostawia wiele do życzenia.

– Mnie pan tego nie musi mówić. Zaczyna mi brakować batonów Danaka Yoruk, chociaż w życiu bym nie przypuszczał, że za nimi zatęsknię… – Geary przerwał. – Jak pan się czuje?

– Jestem o wiele szczęśliwszy, niż mógłbym przypuszczać jeszcze parę dni temu – oświadczył komandor, a na jego ustach na moment zagościł uśmiech. – Syndycy nie karmili nas za dobrze i kazali pracować ponad siły. Ale powoli wracam do siebie.

– Jest pan najstarszym stopniem oficerem pośród uwolnionych jeńców.

– Z tych, którzy przebywali na Najśmielszym, sir – poprawił go Savos. – Obiło mi się o uszy, że Syndycy zabrali jednego czy dwóch ocalonych kapitanów na swoje okręty, podobno na przesłuchania… – Komandor zamilkł, wyglądał na zmartwionego. Geary wiedział, o czym teraz myśli ten człowiek, jego także gnębiła myśl, że zniszczyli okręty Syndykatu, na których być może znajdowali się jeńcy wojenni Sojuszu. Ale przecież nie mogli o tym wiedzieć na pewno ani co więcej, uratować tych ludzi. Myśl ta jednak nie dawała Geary’emu spokoju, ilekroć wspominał wydarzenia związane z tą bitwą.

– Po tym jak nakazałem ewakuację Ostrogi – podjął tymczasem Savos – zostałem ranny w kolejnym ostrzale i straciłem na chwilę przytomność. Pamiętam, że chłopcy przenieśli mnie do jednej z kapsuł ratunkowych, ale dopiero po kilku dniach doszedłem jako tako do siebie. Chyba dlatego pozostawiono mnie na Najśmielszym, zamiast zabrać na przesłuchania jak innych wyższych stopniem oficerów.

– A co medycy mówią o pana ranach?

– Nie dolega mi nic, czego nie mogliby naprawić, sir. – Savos uśmiechnął się, ale bardziej to przypominało grymas bólu, a potem wskazał ręką na opatrunek. – Gdyby mnie teraz nie opatrzono, niedługo mógłbym mieć poważne problemy, ale lekarze twierdzą, że największe zagrożenie już minęło.

– To dobra wiadomość. Przykro mi z powodu utraty Ostrogi.

Savos posmutniał jeszcze bardziej, zanim odpowiedział:

– Nie tylko ją straciliśmy, sir.

– To prawda. Ale nawet Ostroga zdołała odpłacić wrogowi, zanim została zniszczona. Pańska jednostka walczyła naprawdę dzielnie. – Komodor wiedział doskonale, jakich słów chcą słuchać dobrzy dowódcy. – Podczas bitwy z siłami pościgowymi straciliśmy wielu wcześniej uwolnionych jeńców rozsianych po różnych jednostkach. Staramy się teraz ustalić kompletne listy tych, którzy przeżyli. Postaram się, żeby dostarczono panu nazwiska ludzi z Ostrogi, jak tylko zakończymy pracę.

– Dziękuję, sir.

– Najprawdopodobniej rozmieścimy ich na okrętach, które potrzebują uzupełnień w stanach załogi po ostatniej bitwie – dodał Geary. – Proszę mi dać znać, jeśli chciałby pan mieć któregoś przy sobie.

Komandor Savos skinął głową.

– Jeszcze raz dziękuję, sir.

Geary przyjrzał się uważnie komandorowi, ten człowiek bardzo mu się spodobał, a przecież potrzebował nowego dowódcy dla Oriona. Czy Savos podołałby takiemu zadaniu? Przejście z lekkiego krążownika na pancernik mogło być zbyt dużym krokiem, zwłaszcza że osierocony dowódca cierpiał wskutek odniesionych niedawno ran. Lepiej go na razie nie naciskać. Mógł poczekać i zobaczyć, jak Savos poczuje się po przybyciu na Branwyna, i wtedy podjąć decyzję.

– Wiem, że wywiad przesłuchuje wszystkich uwolnionych jeńców, ale czy posiada pan wiadomości, które powinienem poznać już teraz?

Savos zastanawiał się przez chwilę.

– Niewiele słyszeliśmy. Zabierali nas małymi grupkami i prowadzili prosto na miejsca pracy, resztę czasu spędzaliśmy w naszym więzieniu. Ale jest coś, o czym powinien się pan dowiedzieć.

– Słucham.

– Nie mieliśmy wczoraj pojęcia, co się dzieje, ale Syndycy wiedzieli, że jestem najstarszym oficerem z Ostrogi. Kilku żołnierzy z sił uderzeniowych wywlokło mnie z celi, przystawili mi broń do głowy i zadali pytanie, czy to prawda, że dowodzi pan naszą flotą i zabronił pan zabijania syndyckich jeńców. – Savos wzruszył ramionami. – Nie wiedziałem, dlaczego o to pytają, ale odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że tak właśnie jest. Dodałem też, że postanowił pan trzymać się starych zasad wojennych, a my wykonaliśmy pana rozkazy. Powiedziałem im, że pan zawsze dotrzymuje danego słowa. Wtedy jeden z nich rzucił coś w stylu „pieprzyć rozkazy” i wrzucili mnie na powrót do celi. Siedziałem tam, dopóki komandosi nie rozwalili włazu. Zdaje się, że nasi strażnicy uciekli w kapsułach ewakuacyjnych zaraz po naszej rozmowie.

Ciekawe, co to były za „rozkazy”, pomyślał Geary. Czyżby chodziło o wyłączenie systemów podtrzymywania życia w pomieszczeniach dla więźniów? Ustawienie rdzenia reaktora na przesterowanie? Cóż, chyba jego groźby przekazane Syndykom poskutkowały.

– Dziękuję, komandorze. Proszę odpocząć. Zasłużył pan sobie na to. Zobaczymy się na Branwynie.

– Tak jest, sir. – Savos sięgnął w stronę klawiatury, ale zatrzymał rękę. – Oni się boją, sir. Przeraża ich nasza flota. Pan ich przeraża. Czułem to wyraźnie.

– Hmm… – I jak tu odpowiedzieć? Nigdy nie dowodził za pomocą strachu, ale czym innym jest obawa własnych ludzi przed przełożonym, a czym innym strach wroga. Ale tak czy inaczej, nie widział siebie w takiej roli. – Powinni się bać każdego marynarza tej floty, komandorze Savos, bo nie mógłbym dokonać tych wszystkich rzeczy, gdyby nie każdy mężczyzna i każda kobieta służący na naszych okrętach.

Savos miał wdzięczność w oczach, jakby nie spodziewał się, że usłyszy tak wyraźną pochwałę. Wizerunek komandora zniknął, a Geary znów został sam.

* * *

– Wahadłowiec przewożący kapitana Casię i komandor Yin na Znamienitego już wystartował – zameldowała Desjani, jakby fakt przewożenia dowódcy jednostki skazanego na rozstrzelanie i jego koleżanki, mającej spędzić resztę podróży w celi, należał do rutynowych czynności floty.

– Oboje lecą jednym wahadłowcem?

Widoczna na jego prywatnym wyświetlaczu Desjani skinęła głową.

Zdobywca i Orion wciąż znajdują się blisko siebie, więc nie ma sensu tracić paliwa na dwa kursy. Ptaszek wyląduje na Znamienitym za dwadzieścia pięć minut.

Czyli całe cztery i pół dnia przed wykonaniem skoku na Branwyna. Sporo czasu jak na oddanie jednej salwy przez pluton egzekucyjny tutaj, na Lakocie, zgodnie z daną obietnicą, choć Geary miał dziwne przeczucie, że może z tym nie zdążyć.

Siedzenie we własnej kajucie źle na niego wpływało bez względu na to, czy miał zajęcie czy też się obijał, zwłaszcza teraz, kiedy obserwował prom wiozący tylko dwóch więźniów i eskortujących ich komandosów. Dlatego zabrał się na mostek i zasiadł obok Desjani na dwadzieścia minut przed przewidywanym czasem lądowania. Zastanawiał się, czy pułkownik Carabali znalazła już wystarczającą liczbę ochotników do plutonu egzekucyjnego, przed którym stanie kapitan Casia, ale po chwili namysłu zdecydował, że nie jest jeszcze gotowy na zadanie tego pytania. Tak bardzo chciał przestać myśleć o tych wydarzeniach, ale nie potrafił.

Dziesięć minut później rozdzwoniły się alarmy.

– Wypadek wahadłowca Omikron Pięć Jeden – zameldował jeden z wachtowych.

Geary wciąż wpatrywał się w ekran wyświetlacza, gdy usłyszał jęk Desjani.

– To ptaszek wiozący Casię i Yin.

Poczuł się źle, ale nie potrafił oderwać oczu od ekranów.

– To ich wahadłowiec.

Wszystkie przekazy wizualne i tekstowe nie pozostawiały żadnej wątpliwości. Prom eksplodował.

– Już po nim.

Walcząca z klawiaturą Desjani znów się nachmurzyła.

– Wypadki promów należą do rzadkości, ale jednak się zdarzają. Ale coś takiego… Systemy wskazują, że musiało nastąpić krytyczne skażenie ogniwa paliwowego. Co u licha mogło je skazić?

– Niszczyciel Rapier znajduje się najbliżej miejsca katastrofy – zameldował wachtowy z operacyjnego. – Otrzymaliśmy prośbę o zezwolenie na wejście do sektora i rozpoczęcie akcji podjęcia ewentualnych rozbitków i szczątków jednostki.

Już dawno powinien sam ich tam wysłać.

– Przekażcie Rapierowi, że udzielam pozwolenia – oznajmił Geary, wciąż zachodząc w głowę, co mogło być przyczyną wypadku.

Desjani, teraz już wyraźnie wściekła, pokręciła głową.

– Szanse na odnalezienie żywych rozbitków są zerowe, ale może Rapier znajdzie we wraku coś, co pomoże nam rozwikłać zagadkę tej eksplozji.

Niszczyciel wciąż leciał w stronę niewielkiego obłoku składającego się z fragmentów zniszczonego wahadłowca Omikron Pięć Jeden, kiedy na mostek weszła szybkim krokiem Rione i natychmiast pochyliła się nad Gearym, żeby oznajmić mu szeptem:

– Bardzo wygodny wypadek, nieprawdaż? Dwoje oficerów, którzy mogliby podać ciekawe nazwiska, nie żyje.

Spojrzał na nią zdziwiony.

– Naprawdę uważasz?…

– Casia mógł wygłosić ostatnie słowo, stojąc przed plutonem egzekucyjnym. Yin mogła się w każdej chwili załamać i zacząć sypać, gdybyśmy ją mocniej przycisnęli. Nie sądzisz?

Nie dopuszczał do siebie takiej myśli, ale jeśli zważyć, że wypadek wydarzył się akurat podczas tego lotu, sugestia Rione była tak prawdopodobna, iż nie mógł jej zlekceważyć ani odrzucić. Któryś z przeciwników Geary’ego sięgnął po środki ostateczne. A on nie wierzył we wcześniejsze ostrzeżenia Rione. Nawet teraz nie pozbył się wszystkich wątpliwości. Ale kimkolwiek byli ci ludzie, nie zawahali się zabić marynarzy należących do floty Sojuszu w imię pozbawienia go stanowiska dowódcy. Jeśli miałby wierzyć słowom, które jak się okazało, były testamentem komandor Yin, ludzie ci zamierzali także uniemożliwić mu stworzenie dyktatury, w razie gdyby doprowadził tę flotę do przestrzeni Sojuszu, i podobnie jak Rione gotowi byli nawet zabić, byle postawić na swoim. Ale w odróżnieniu od Wiktorii nie straszyli, że to zrobią, tylko przeszli od razu do czynów, co więcej, nie zaatakowali jego bezpośrednio, ale innych oficerów floty.

A to oznaczało, że są gotowi do przeprowadzenia kolejnych takich ataków. Pozostawało tylko pytanie: gdzie, kiedy i jak.

Загрузка...