17

JASKARI

Jori zatrzymał gondolę. Kiedy ustał chlupot wody, zrobiło się bardzo cicho. Rzeka nie należała do burzliwych, ledwie zauważało się prąd. Deszcz przestał padać, wszyscy więc wyszli spod dachu. Wokół nich rozciągały się pustkowia, nigdzie jak okiem sięgnąć ani śladu ludzkiej osady.

W ciszy dotarł do nich daleki, pełen skargi krzyk znad Czarnych Gór.

– Srebrzysty Las widać z naszego domu – powiedział Jori. – Na wzniesieniu kawałek od osady, ale to krańce leśnych terenów, natomiast teraz znaleźliśmy się w samym środku puszczy, tak mi się przynajmniej wydaje.

Rozglądali się dookoła w milczeniu. Las sprawiał ponure wrażenie, pod koronami drzew o srebrzystych liściach czaił się mrok. Wszystko wydawało się takie tajemnicze i podniecające…

– Chyba nie wolno nam… – zaczęła Elena zdławionym głosem.

– Nie ma tu przecież żadnych tablic ostrzegawczych – rzekł Jori w zamyśleniu.

– Może byśmy zajrzeli… tylko na chwilkę – zaproponowała Berengaria niepewnie.

– To chyba nie zaszkodzi – zgodził się z nią Jaskari.

Armas był nieco bardziej ostrożny. W ogóle miał więcej poczucia odpowiedzialności niż inni, ale w końcu jego status pól-Obcego zobowiązuje.

– Tylko zajrzymy. Naprawdę na chwilkę – upierała się Berengaria. – Moim zdaniem las wygląda dość nieprzyjemnie. Bałabym się pójść dalej w głąb.

Ale właśnie jej obawy rozpaliły ciekawość Eleny.

– A ja pójdę!

Dlaczego ja to robię? pomyślała zaraz zawstydzona. Berengaria jest moją najlepszą przyjaciółką, najbardziej zaufaną osobą, podziwiam ją i strasznie lubię, dlaczego wobec tego występuję przeciwko niej?

Elena sama nie rozumiała swoich reakcji, ale przecież w tym wieku działaniem człowieka kierują często zaskakujące, ukryte gdzieś w głębi duszy motywy.

– Ja też chcę iść – oznajmił Jaskari.

Bogu dzięki, pomyślała Elena. Sama nigdy bym się nie odważyła.

– Ja też! – dołączył Oko Nocy.

Jeszcze lepiej.

Jori wahał się pomiędzy chęcią pójścia z przyjaciółmi a obowiązkiem pilnowania swojej nowej gondoli. Tata Uriel przykazał, by nie spuszczał jej z oczu, natomiast drzewa miały gałęzie tak nisko, nad rzeką znajdowały się jeszcze jakieś zarośla, więc gondolą do lasu wjechać by nie mógł.

– Teraz widać wyraźnie, że liście mają srebrzystą barwę – stwierdził Armas ze wzrokiem utkwionym w najbliższe drzewo. – A przecież często połyskują, jakby były złote. Berengario, zostanę tutaj z tobą i ty też powinieneś zostać, Jori.

Jori z westchnieniem przyznał mu rację, ale ostrzegł biegnącą do lasu trójkę:

– Tylko nie zapuszczajcie się zbyt daleko!

– Będziemy do was krzyczeć – obiecała Elena przejęta tym, że wyrusza w towarzystwie dwóch przystojnych i silnych młodzieńców. Berengaria również wyglądała na zadowoloną ze swojego towarzystwa.

Pochyleni zaczęli się przemykać pod koronami drzew.

Ziemię porastała miękka i bardzo zielona trawa. Był to niezwykle piękny las i Jaskari, który przejął kierownictwo, nie mógł pojąć, dlaczego nie wolno im tutaj przychodzie Drzewa rosły stosunkowo rzadko, ale ich gałęzie zwieszały się nisko w dół niczym u płaczących wierzb, był to jednak zupełnie inny gatunek drzew. Tu i tam ziemię pokrywały małe, różowe kwiatki, których też nie byli w stanie zidentyfikować. Znajdowali się jakby w zupełnie obcym świecie, odmiennym od tego, który dotychczas znali.

O wszystkich swoich obserwacjach donosili głośno czekającym nad rzeką przyjaciołom.

By nie zabłądzić, trzymali się brzegu rzeki. Stawała się ona teraz coraz węższa, wyglądała niczym niewielki potok, w końcu przemieniła się w płynący wolno strumyczek.

– Może powinniśmy zawrócić? – zaniepokoiła się Elena.

– Za chwilkę – obiecał Jaskari, który uważał, że to wszystko jest zbyt interesujące, żeby przerywać wycieczkę.

Las stawał się coraz gęstszy, kwiatki tu już nie kwitły, zamiast trawy ziemię pokrywał ciemny mech.

Jaskari nawet nie zauważył, że przemyka się do przodu najciszej jak tylko może. To on był kierownikiem grupy, wiedział jednak, że Oko Nocy jest najzdolniejszym z nich wszystkich tropicielem śladów, chociaż akurat tutaj nie ma chyba żadnych śladów do tropienia.

W koronach drzew zaczynały się budzić ptaki. Villemann, ojciec Jaskariego, mówił, że niektóre gatunki ptaków w Królestwie Światła są takie same jak na Ziemi. Inne natomiast zupełnie na Ziemi nie występują. Jaskari znał wiele gatunków ptaków i umiał rozróżniać ich śpiew.

Chyba wkrótce będzie rano, myślał. A może ptaki mają inny rytm dobowy niż ludzie, chyba tak, bo czas snu rozpoczął się dopiero co.

Jaskari był młodzieńcem bardzo silnej budowy. Miał długie, jasne włosy i szeroką twarz. Reprezentował dużo bardziej fińską urodę niż jego mama Mariatta. Bardzo lubił pracę na świeżym powietrzu i nie unikał fizycznego wysiłku. Miał więc rozwinięte muskuły, które napinały się tak, iż czasami odnosiło się wrażenie, że rękawy koszuli Jaskariego popękają. Był najsilniejszy w grupie przyjaciół.

Mama i ojciec chcieli, by został lekarzem, ponieważ miał bardzo sympatyczne usposobienie i zawsze pomagał słabszym lub bezradnym. Sam Jaskari nie miał nic przeciwko temu, pod warunkiem jednak, że od czasu do czasu będzie mógł pracować fizycznie. Zastanawiał się ciągle, czy zostać lekarzem, czy też weterynarzem. Miał bowiem od dzieciństwa do czynienia z psami i innymi chorymi lub okaleczonymi zwierzętami, którymi zajmowała się Tiril. Babcia Tiril była najlepszą przyjaciółką Jaskariego, u niej zawsze mógł szukać rady i z nią najwięcej rozmawiał o wyborze zawodu. Teraz jego myśli zajmowała jedna ze szkolnych koleżanek. Ona również uczestniczyła w urodzinowym przyjęciu, śmiała się dużo i żartowała ze wszystkimi chłopcami, także z Jaskarim, ale pod żadnym względem go nie wyróżniała. On zaś nie nabrał jeszcze pewności w kontaktach z dziewczętami i właśnie teraz, podczas wycieczki, z irytacją wyrzucał sobie, że nie okazał jej wyraźniej, jak bardzo się nią interesuje.

Przystanął, kiedy Oko Nocy szepnął: „Cii!”

Wszyscy troje stali bez ruchu. Nagle droga powrotna wydała im się nieprawdopodobnie długa.

– Co to za odgłos? – szepnęła Elena.

Nasłuchiwali znowu. Docierał do nich jakiś słaby szmer, trudny do określenia. Oko Nocy położył się i przycisnął ucho do ziemi. Reszta poszła za jego przykładem.

Teraz Jaskari odkrył, co to takiego. Delikatne drganie ziemi. Jakiś bardzo cichy, nieprzerwany odgłos jakby dalekiego grzmotu albo szum…

– Trzęsienie ziemi? – szepnęła Elena, kiedy wszyscy wstali.

– Nie, nie – odparł Oko Nocy. – To chyba w ogóle nie jest głos natury.

Inni kiwali głowami. Uważali, że Oko Nocy ma rację.

– Czy powinniśmy to zbadać? – zapytała Elena.

– Myślę, że nie, w każdym razie nie teraz. To dociera do nas z bardzo daleka, a sądzę, że nasi przyjaciele zaczynają się już niepokoić. Chodźcie, wracamy nad rzekę!

Ruszyli z powrotem tą samą drogą, którą przyszli, ale niełatwo było utrzymać kurs.

– Czy naprawdę zaszliśmy tak daleko od rzeki? – niepokoiła się Elena. – Las nie był przecież aż taki gęsty.

Byli teraz niemal kompletnie otoczeni czymś, co mogło przypominać las iglasty, ale drzewa, rosnące bardzo blisko siebie, miały jednak coś w rodzaju liści, a nie szpilki, gałęzie zaś sięgały aż do ziemi.

– Oko Nocy – zapytał Jaskari. – Czy potrafisz odnaleźć drogę powrotną?

Indianin stał przez chwilę bez ruchu, próbując się zorientować w stronach świata.

– Jesteśmy bardzo blisko rzeki – powiedział w końcu. – Zaszliśmy tylko głębiej w las. Chodźcie!

Poprowadził ich poprzez przypominające dżunglę zarośla i wkrótce stanęli nad rzeką, która w tym miejscu była bardzo wąska.

– Niemal jak… jakby płynęła w rurze – rzekł Jaskari zdumiony. – Albo jakby to był kanał.

– Możliwe, że to kanał – zgodził się Oko Nocy.

– Zaczekajcie chwileczkę – poprosiła Elena. – Coś mi wpadło do buta.

Usiedli na sporym kamieniu i pomogli jej doprowadzić but do porządku.

Nagle wszyscy troje spojrzeli po sobie.

– Co to było? – zapytał Jaskari cicho.

– Szept? – zdziwiła się Elena. – Może to strumyk…?

– Nie – odparł Oko Nocy. – To nie strumyk. Słuchajcie! Znowu!

Trudno było rozróżnić słowa, ale ktoś szeptał gdzieś w pobliżu.

Spojrzeli ku gęstym liściom, spod których wypływał strumyk.

Po chwili wstali i poszli w górę rzeczki. Musieli odsuwać zwisające gałęzie, żeby przejść.

Nagle ich ręce natrafiły na opór.

Wyraźnie wyczuwali dłońmi przeszkodę, ale jej nie widzieli.

– To mur – szepnął Jaskari. – Niesłychane. Doszliśmy aż do samego muru!

Byli już kiedyś pod murem, w pobliżu Wschodniej Rzeki. Poszli tam z Ramem, który chciał im go pokazać, ale to było coś zupełnie innego. Zdawali sobie sprawę, że znajdują się na zakazanym terenie. Nie wolno im samodzielnie odwiedzać okolic muru, tak przykazał wtedy Ram, i to samo słyszeli wielokrotnie od najwcześniejszego dzieciństwa. Mur, Srebrzysty Las, północna część kraju i stara osada w pobliżu twierdzy to były cztery surowo zakazane rejony.

Okazuje się, że trzy z tych zakazów zdążyli już złamać, nie zakradli się jeszcze tylko do północnej części kraju.

Odkryli, że woda strumienia wyprowadzana jest na drugą stronę muru poprzez mnóstwo wąskich rur, tak aby nikt niepowołany nie mógł przedostać się wodą. Rury były tak wąskie, że nikt by się przez nie nie przecisnął.

Badali rękami mur. Był gładki i prawdopodobnie bardzo gruby, tak to przynajmniej wyglądało przy samym strumieniu.

– Nie wolno nam o tym wspomnieć nikomu z dorosłych – powiedział Jaskari lekko drżącym głosem. Wiedział bowiem dobrze, że złamali jedną z głównych obietnic, jakie kiedyś musieli złożyć.

– Tylko naszym przyjaciołom – potwierdziła Elena.

– To oczywiste. Chodźcie, wiejemy stąd jak najprędzej. Odwrócili się już gotowi do ucieczki, gdy znowu usłyszeli szept. Teraz wyraźniejszy i jakby desperacki.

Oglądali wprawdzie uważnie mur ponad strumieniem, ale nie rozglądali się na boki. Kiedy teraz ponownie odwrócili się ku niemu, zobaczyli coś, co zaparło im dech w piersiach.

Po tamtej stronie stała jakaś istota, przyciśnięta do grubej, przypominającej szkło tafli. Rozpostarła szeroko ramiona, jakby chciała przecisnąć się przez mur.

Czułe serce Jaskariego skurczyło się boleśnie, a w oczach chłopca pojawiły się łzy. Po tamtej stronie stała mała dziewczynka, mniej więcej taka duża jak Berengaria, kompletnie naga, o długich, czarnych włosach, i nawet przez ten gruby mur można było zobaczyć, że jej oczy płoną przerażeniem i błagalną prośbą o ratunek.

Teraz zaczynali rozumieć również jej szept. W jakimś bardzo obcym języku błagała: Pomóżcie mi! Pomóżcie! Oni przyjdą i mnie złapią. Zostanę złożona na ofiarnym stosie! Albo rozszarpią mnie na kawałki i pożrą! Ratunku! Zlitujcie się, pomóżcie mi!

I rzeczywiście, docierały do nich podniecone, okropne, dzikie wrzaski. Słychać je było na wielkiej przestrzeni. Wciąż jeszcze dalekie, nie ulegało jednak wątpliwości, że przybliżają się coraz bardziej.

Загрузка...