20

JORI

Jori gnał ponad krajem w swojej nowej gondoli. Wszystkie napomnienia taty Uriela uleciały z wiatrem, czy raczej, ściślej biorąc, z tym strumieniem powietrza, który wzbudzał pojazd Joriego. Rzeczywiście była dobra okazja, by przekonać się, co ta gondola potrafi osiągnąć.

Potrafiła sporo. Jori pędził, urzeczony szybkością, lecz także gnany strasznymi wyrzutami sumienia. Ale co tam, nikogo nie było na dworze, mógł szaleć jak tylko chciał w kryształowo czystym powietrzu nocy.

W pobliżu wielkiego miasta zwolnił nieco i wykonał kilka okrążeń nad wielką budowlą, w której przechowywano cudowne skarby kraju. Nad wielką świątynią. Rzeczywiście, Armas mówił prawdę. Wysoko ponad ulicami znajdowało się coś w rodzaju powietrznych kanałów. O ile mógł się przekonać, żaden człowiek nie byłby w stanie się tamtędy przedostać.

Wyglądało na to, że owe wentyle wiodą wprost do najświętszych sal. Jori zwiedzał je kiedyś ze szkolną wycieczką i nauczyciel, pewien uczony Lemur, opowiedział im co nieco o cudownych klejnotach. Uczniom nie pozwolono wejść do pomieszczenia, w którym przechowywano szafir i farangil, Jori jednak widział kamienie poprzez szklaną ścianę. Gdyby ktoś znajdował się w tamtym pomieszczeniu, z łatwością mógłby je wziąć.

Owego dnia kamienie leżały spokojnie, lecz Jori, który słyszał o nich znacznie więcej niż nauczyciel, wiedział, iż kiedy je stosować, ożywają. Niebezpieczny farangil, obrońca, atakuje wszystko co złe, może płonąć intensywnym czerwonym blaskiem oraz wysyłać rozżarzone promienie śmierci i unicestwiać każdego, kto nosi w duszy zło.

Szafir, ów piękny niebieski klejnot, leczy rany, ratuje życia i dokonuje prawdziwych cudów. Na Ziemi po tamtej stronie Wrót potrafił również przedłużać ludziom życie. Oba kamienie były wielkie jak dłonie Joriego i przezroczyste. Gdyby jednak znalazły się w posiadaniu kogoś niegodnego, zmętnieją i staną się bezużyteczne, w przeciwieństwie do Świętego Słońca, którym może się posługiwać również zło i które w takim wypadku staje się śmiertelnie niebezpieczne, bowiem Słońce wzmacnia to, co ochrania.

A gdyby tak teraz kamienie były zmętniałe? I gdyby nie można by ich użyć do wykonania zadania?

Jori, pogrążony w rozmyślaniach, opuścił już okolice stolicy. Gnał przed siebie w tempie, którego mama i ojciec z pewnością by nie pochwalali… no, zresztą mama to może jeszcze, ona zawsze chętnie popierała jego szaleństwa. Z pewnością jednak martwiłaby ją samotna wyprawa nieposłusznego syna.

Jori chichotał pod nosem.

Od czasu do czasu jednak mimo wszystko doznawał wyrzutów sumienia. Wiedział, że czeka ich rozwiązanie co najmniej dwóch mało zabawnych problemów. Po pierwsze, jak zdołają naprawić mur, kiedy będzie już po wszystkim? A poza tym, jakim sposobem odłożą szafir na miejsce w szczelnie zamkniętej sali?

Ale co tam, przyjdzie czas, znajdzie się i rada.

Było to ulubione powiedzenie Joriego, które zresztą przejął od matki.

W dole ukazała się stara twierdza duchów, twierdza Silinów, którzy wymarli dawno temu. Teraz przejęli ją… Jak to Armas ich nazwał? Jakiś rodzaj istot natury czy też elfów. Odpowiedniejsza byłaby chyba nazwa „istoty ziemi”. Cokolwiek się tam kiedyś stało, to te właśnie istoty najpierw zagarnęły twierdzę, potem ją opuściły i wróciły do swoich ziemianek.

Z wyjątkiem może jednej.

Co stwór, którego spotkali, robił wtedy, przed czterema laty, sam w twierdzy? Dlaczego pomógł im, swoim arcywrogom? Ojciec Armasa mówił, że oni wszyscy są niezwykle wrogo usposobieni do innych mieszkańców Królestwa Światła, które niegdyś stanowiło część ich pogrążonego w mroku świata. Otrzymali Światło, to prawda, ale obszary ich władztwa skurczyły się do jednej doliny.

Nic dziwnego, że złościli się na intruzów.

Gondola zatoczyła krąg nad twierdzą. Jori nie miał odwagi polecieć nad jej zapleczem, jeszcze nie teraz, najpierw chciał zbadać ruiny.

Cicho zawołał w ich stronę:

– Tsi-Tsungga?

Gdy nie doczekał się reakcji, powtórzył imię, tym razem głośniej:

– Tsi-Tsungga! Masz jeszcze nasz aparat? Do diabła, włóż go!

Czy będę musiał wylądować poza twierdzą? myślał zaniepokojony. Pamiętał, jak szybko poruszają się istoty ziemi, spotkanie z nimi w tym ich gnieździe os, czy raczej mrowisku, mogłoby być bardzo nieprzyjemne.

Jednak muszę wylądować, nie mogę przecież tak krążyć bez końca.

Wylądować w tym samym miejscu co przedtem? A potem niepostrzeżenie przemknąć do osady?

Uff!

Nagle do jego uszu dotarło intensywne brzęczenie. Wściekłe: „Dlaczego zapomnieliście o mnie na tyle lat? Czy myślisz, że teraz będę się czołgał na pierwsze zawołanie”?

Jori odpowiedział:

– Uważam, że ty nie będziesz się czołgał przed nikim Tsi-Tsungga. My wszyscy tęskniliśmy za tobą, ale nie mogliśmy nikomu opowiedzieć o naszym spotkaniu. Teraz jednak potrzebujemy twojej pomocy.

„Aha, więc teraz jestem dobry?”

– Zamknij się, ty ponuraku! Mówię, że tęskniliśmy za tobą, nie słyszałeś? A może należysz do takich płaczków, którzy są najszczęśliwsi, kiedy mogą się nad sobą rozczulać? Tutaj chodzi o ratowanie życia. Ale jeśli nie chcesz, to…

Jori uświadomił sobie, że chyba nie jest najodpowiedniejszą osobą do załatwiania takich interesów. Zamiast niego powinien tu przyjechać ktoś bardziej opanowany.

Od strony Tsi-Tsunggi rozległo się parskanie, prychanie i syczenie. Kiedy już wyładował pierwszy gniew, powiedział z uporem:

„A ja za wami nie tęskniłem. Ani przez chwilę”.

– Oczywiście, że nie – rzekł Jori sucho. – To jasne. Czy mogę wylądować?

„W tym samym miejscu co przedtem. To znaczy, dla mnie możesz wcale nie lądować, nie interesuje mnie to”.

Jori odszukał znajomą polankę, wylądował i czekał. Starał się ocenić sytuację…

Jori, najmniejszy i najmniej szanowany z czterech chłopców, starał się rekompensować braki największą odwagą i szalonymi pomysłami. Po części odziedziczył te cechy po Taran, ale najważniejsze było to, że nie zniósłby, gdyby trzej przyjaciele pod każdym względem go przewyższali. No i rzeczywiście, jego radość życia bardzo się podobała dziewczętom.

Teraz jednak czuł, że chyba posuwa się za daleko. Ale co tam, cóż warte jest życie bez ryzyka i śmiałych przygód.

Nie musiał czekać długo, po chwili z lasu przy murze twierdzy wyłonił się Tsi-Tsungga z wiewiórką na ramieniu. Nie była to zwyczajna wiewiórka, chyba ze dwa razy większa niż te żyjące na Ziemi i sprawiała wrażenie oswojonej.

– Muszę wszędzie nosić swojego przyjaciela – powiedział Tsi-Tsungga tonem usprawiedliwienia.

– Oczywiście – Jori uśmiechnął się szeroko. – W naszym gronie zwierzę jest zawsze serdecznie witane. Miło znowu cię widzieć!

– Hm – mruknął Tsi-Tsungga, wdrapując się do gondoli. Wahał się trochę, bo z pewnością nigdy jeszcze w czymś takim nie siedział. Przytulał do siebie wiewiórkę i szeptał jej uspokajające słówka, żeby zwierzę nie przestraszyło się i nie uciekło. Ci dwaj mieli bardzo podobny sposób wyrażania się.

Tsi-Tsungga wyrósł w ostatnich latach, Jori zresztą również. W jego przypominającej elfa twarzy pojawiła się jakaś powaga i smutek, których przedtem Jori nie dostrzegał. Nie było w nim też tej łobuzerskiej chęci psot, co dawniej. Jori odnosił wrażenie, że w ciągu tych ostatnich lat nie wiodło mu się zbyt dobrze.

Poza tym miał teraz wyraźnie szersze ramiona. Czy w tej sytuacji zdoła przedostać się przez powietrzny wentyl?

Gondola uniosła się i Tsi-Tsungga, siedzący obok Joriego, zesztywniał. Jedną rękę zaciskał na oparciu pojazdu tak mocno, że palce mu zbielały, drugą obejmował wiewiórkę i wciąż przemawiał do niej uspokajająco.

– Mieszkasz w twierdzy? – zapytał Jori.

– Tak, w ruinach.

– Dlaczego? Dlaczego nie jesteś razem ze swoimi?

Tsi-Tsungga znowu prychnął gniewnie.

– Bo ci przeklęci idioci nie chcą zostawić w spokoju moich zwierząt. Strzelają do nich, zabijają je i potem zjadają. Teraz został mi już tylko Czik.

– W takim razie świetnie cię rozumiem – westchnął Jori. – I jednego możesz być pewien: wszyscy moi przyjaciele są przyjaciółmi zwierząt.

– Ale dlaczego nigdy potem do mnie nie przyszliście?

– Bo nie wolno nam przebywać w twojej dolinie. Poprzednim razem zostaliśmy surowo ukarani.

Wtedy nareszcie Tsi-Tsungga się roześmiał. Szeroko, bardzo zadowolony.

– Mnie też nie wolno przebywać w waszym świecie! Dokąd jedziemy?

– Na dość niebezpieczną wycieczkę. Widzisz, na pewną małą dziewczynkę po tamtej stronie muru polują kanibale. Żeby ją uratować, musimy zdobyć cudowny szafir, a tylko ty jesteś na tyle mały i drobny, by się do niego dostać.

– Co to jest szafir?

– Magiczny kamień, który potrafi dokonywać cudów. Jest bardzo czujnie strzeżony w jednym z budynków w stolicy. W najświętszym pałacu, zwanym świątynią.

– Czy wam rozum odebrało? – wrzasnął Tsi-Tsungga. – Ukraść coś, co jest tak strzeżone?

– Pożyczyć – sprostował Jori. – Nikt nie musi o tym wiedzieć. Trzeba się spieszyć, bo zaraz rozpocznie się czas pracy. Czy tylko z powodu zwierząt mieszkasz w ruinach?

– Nie – odparł Tsi-Tsungga cicho. – Nie tylko dlatego. Mój ojciec był Lemurem i tamci nie chcą mnie znać. Nawet własna matka mnie porzuciła.

– Mnie się też wydawało, że jesteś jakby większy i bardziej, powiedziałbym, ludzki z wyglądu niż tamci, którzy mieszkają w ziemiankach. No nic, nie bój się. Armas też jest tak zwanym bastardem. Kimś pośrednim między ludźmi a Obcymi, natomiast brat mojej matki, Dolg, miał w swoich żyłach krew i ludzi, i Lemurów. Ale jego już nie ma.

Zdawało się, że te słowa uspokoiły Tsi-Tsunggę. Jori odsunął na bok urodzinowe prezenty, by jego gość mógł posadzić na podłodze wiewiórkę Czika. Żadne z jego przyjaciół nie chciało się rozstać z prezentami. Dziewczęta dostały wspaniale ubrania, chłopcy natomiast różne wynalazki techniczne. Armas na przykład otrzymał pistolet miotający promienie, nie wolno mu jednak było go wypróbować, dopóki nie zapozna się z instrukcją, zastrzeżono zresztą, że w żadnym razie nie wolno mu używać pistoletu jako broni. Nie do takich celów został przeznaczony. Jori dostał, jak wiadomo, tę gondolę, Oko Nocy zaś wiele świętych przedmiotów swojego plemienia, został bowiem wyznaczony na nowego wodza i miał objąć panowanie, kiedy obecny wódz już odejdzie. Ze stanowiska, oczywiście, nie ze świata, bo o tym każdy może sam decydować. Jaskari dostał bardzo skomplikowaną maszynę do liczenia, również absolutną nowość techniczną.

Dla białych dziewiętnaste urodziny to ważny moment. Od tej chwili uważa się człowieka za dorosłego. Oko Nocy przeżył inicjację już przed wieloma laty, poza tym on i Berengaria urodzin teraz nie obchodzili, ale również dostali prezenty.

O, tak, to była wielka uroczystość i chyba nie można się dziwić temu, co się stało po przyjęciu. Niełatwo przerwać, kiedy zabawa jest znakomita.

W stolicy obaj pasażerowie gondoli przeżyli rozczarowanie, okres pracy już się rozpoczął, wszędzie spotykali mnóstwo ludzi i pojazdów.

– Nigdy nam się nie uda – mruknął Jori. – Skoro już jednak jesteśmy…

Koło wspaniałej budowli czekał ich kolejny cios. Tsi-Tsungga w żaden sposób nie byłby w stanie przecisnąć się przez wąski otwór, okazał się za duży. Przez moment zastanawiali się, czy by nie wysłać do świątyni Czika, bowiem Tsi-Tsungga znakomicie potrafił nim kierować na odległość. Szafir był jednak zbyt ciężki dla małego bądź co bądź zwierzątka.

Chwilę stali przy wentylu i zaglądali do wnętrza.

– Ten czerwony jest o wiele ładniejszy – westchnął Tsi-Tsungga przejęty.

– Miej się na baczności! – ostrzegł Jori. – Schyl się! Zbliża się jakaś gondola, musimy zwiewać!

Mieliby się z pyszna, gdyby ich ktoś odkrył w pobliżu skarbów.

Pozostawało im tylko powrócić do Srebrzystego Lasu. Niczego nie osiągnęli. Jori był okropnie zawiedziony i zmartwiony. Czy powinni spróbować następnej nocy? Jak długo Siska poradzi sobie sama? I na co się zda czekanie do nocy, skoro i tak nie zdołają dostać się do świątyni?

A może chociaż…?

Mieli już przed sobą Srebrzysty Las i nagle Joriemu przyszedł do głowy pewien pomysł.

– Podaj mi ten pistolet – zwrócił się do Tsi-Tsunggi. – Nie, nie, tamten czarny futerał. Ten, tak. Muszę przeczytać instrukcję obsługi. Potrzymaj tymczasem kierownicę! Po prostu trzymaj, nie ruszaj ani w jedną, ani w drugą stronę.

Sztywny z napięcia i wzruszenia Tsi-Tsungga zamienił się z Jorim na miejsca i w tej chwili odkrył, że taka będzie jego przyszłość. Zanim Jori bezlitośnie odebrał mu kierownicę, zdążył wykonać kilka odważnych ewolucji.

Jori odłożył pistolet do futerału i spokojnie zajął się prowadzeniem pojazdu.

– Żebym zbyt wiele z tego zrozumiał, to nie powiem – rzekł z wolna. – Chyba jednak warto spróbować. Absolutnie warto.


Urządzenie, z którym się właśnie próbował zapoznać, było pistoletem laserowym.

Dwadzieścia lat przed opisanymi wydarzeniami rodzina czarnoksiężnika przybyła do Królestwa Światła.

W świecie zewnętrznym minęło tymczasem lat dwieście czterdzieści.

Na Ziemi dokonał się postęp techniczny niemal równy temu w kraju Joriego. Większość ziemskich osiągnięć można z pewnością przypisać faktowi, że Obcy stosunkowo często wchodzili w związki krwi z ludźmi.

Загрузка...