ROZDZIAŁ 25

Achaja usłyszała cichy syk dokładnie w chwili, kiedy schyliła się po oskard. Zamarła w bezruchu, usiłując zlokalizować źródło dźwięku. Ostrożnie, usiłując nie poruszyć głową, omiotła wzrokiem teren wokół. Jest! Dwa, może trzy kroki dalej zauważyła zwiniętego w kłębek węża. Lekki sinawy odcień skóry wokół trójkątnej głowy świadczył, że ma do czynienia z jadowitym gadem. Małe, czerwonawe plamki przy oczach powiedziały jej, że gad jest jadowity jak najgorsza zaraza. Ktoś stojący z boku również musiał go zauważyć. Rozległ się krzyk, kilku najodważniejszych odskoczyło gwałtownie i stanęło, reszta niewolników rzuciła się do ucieczki. Achaja trwała nieporuszona. – Nie cały jesteś trujący – szepnęła. Powoli opadła na kolana. Ponieważ gad nie reagował, posunęła się lekko do przodu. Trójkątna głowa uniosła się nieco. Dziewczyna umiejętnie przenosząc ciężar z nogi na nogę, a właściwie z kolana na kolano, zbliżyła się do niego jeszcze i jeszcze… Po dłuższej chwili miała go w zasięgu rąk. Gdyby chciał ją zaatakować, miałby do wyboru wiele odsłoniętych miejsc. Poczuła dreszcz na plecach, a jednocześnie coś ciepłego rozlewało się w jej organizmie, pozwalając uspokoić oddech i skoncentrować się na czekającej ją walce. Śmierć tak blisko…? O wyciągnięcie ręki. Wystarczyło, żeby kichnęła i to byłby jej koniec. Uśmiechnęła się. Pochowają ją tutaj, pod zwałami przetykanego kamieniami piasku? Czy będzie żyć dalej? A co za różnica? Przypomniała sobie wizytę na cmentarzu, jeszcze w stolicy Troy, kiedy zauważyła na czyimś grobie napis: „Bogowie tak chcieli”. Bogowie… Nie mogła dzisiaj zrozumieć jak ktoś, kto przecież już dawno umarł, chciał się dalej tak płaszczyć? Pokora do końca, nawet po śmierci? Jacy Bogowie? Prawą ręką, powoli podniosła płaski kamień. Wąż zwrócił się w stronę wyciągniętej dłoni, sycząc. Achaja wyprostowała drugą rękę. Wąż zwracał się raz w jedną stronę, raz w drugą, wyraźnie zdziwiony, że ktoś najwyraźniej chce objąć go gołymi rękami. Dosłownie chwile dzieliły dziewczynę od śmiertelnego ataku. Poruszyła dłonią z kamieniem, przysuwając ją do głowy węża. Odsunął się trochę i uniósł. Był już zwrócony tylko w jedną stronę. Achaja przysunęła drugą dłoń, ale tak, żeby nie spowodować jego reakcji. I znowu kamień powędrował do przodu. Rozdwojony język węża wysuwał się i chował, drżąc coraz bardziej. I znowu ręka z kamieniem ruszyła do przodu, wąż cofnął się jeszcze trochę i uniósł głowę do ataku. W tym momencie Achaja chwyciła go za szyję drugą ręką.

– Aaaaaaaach!!! – wydała okrzyk radości, kiedy ciało o kolorze piasku okręciło jej się wokół nadgarstka.

Zerwała się na równe nogi i krzyknęła jeszcze raz. „Bogowie tak chcieli…” – brzmiał napis na cmentarzu. Nie dziś, panowie, jeszcze nie dziś!

Niewolnicy podchodzili uspokojeni. Większość starała się jednak obchodzić dziewczynę szerokim łukiem. Nie wszyscy. Kilku „ludzi” zdawało się ją otaczać, między nimi Rokhan.

– Noooo… Ładnie, ładnie – powiedział. – Ale wiesz, jesteś sama bez tych dwóch swoich… A my też byśmy coś zjedli – uśmiechnął się wrednie. – Dawaj go!

– Chcesz? – podskoczyła ku niemu. – Chcesz?!!! – przysunęła mu do twarzy rękę z wężem. Odskoczył zwinnie.

– Zabij go najpierw – rzucił.

– A po co? – roześmiała się. – Chcecie go zjeść? Proszę!

Podsunęła dłoń pod nos kogoś, kto stał z boku. Ten też się cofnął. Pozostali jednak podnieśli swoje kije.

– Ty się, kurwa, nie szarp! Zabij go i dawaj!

Dziewczyna uśmiechnęła się słodko. Kiedy jeden z „ludzi” Rokhana zamierzył się kijem, upadła na plecy, odbiła się i wstała skacząc do tyłu. Jednym ciosem pięści złamała szczękę komuś, kto właśnie podnosił swój kij, doskoczyła do Rokhana, chwytając go za kark i przysuwając drugą rękę do twarzy.

– Co? Co się tak odsuwasz, palancie? – musnęła jego twarz ciąłem węża. – Będziesz mógł podyktować wspomnienia: „Jak całowałem się z jadowitym wężem”. Tylko dyktuj szybko, ścierwo!

– W… W tył! – warknął Rokhan, czując na nosie drżący, rozdwojony język. – No jazda!

„Ludzie” cofnęli się. Achaja podskoczyła i kopnęła Rokhana obiema nogami, aż poleciał do przodu. Uderzyła plecami w ziemię, odbiła się i stanęła znowu na nogach, podnosząc jednocześnie swój kij. Teraz mogli jej, co najwyżej, napluć w oczy.

– Co chłopaki? – zakpiła. – Coście takie smutne?

Żadnego skurczu, żadnego bólu, perfekcyjne przejście. Była z siebie dumna. Zaczęła się cofać, potem odwróciła się i spokojnie ruszyła do swoich. Niewolnicy rozstępowali się przed nią, widząc, co niesie w ręce.

– Hej, Krótki – krzyknęła na widok karła. – Popatrz, co mam.

– O to, to, to… Jak ja lubię takie widoki.

– Dobra dziewczyna – pochwalił ją Hekke, odwracając głowę od grupy dyskutujących strażników, którą obserwował. – Tylko zabij go wreszcie.

Zrobiła to dwoma palcami.

– Co jest? – spytała.

– Jakieś poruszenie – szepnął. – Chyba przyszedł nowy transport niewolników, a oni nie wiedzą, co zrobić.

– W czym problem?

– Jest opóźnienie w budowie drogi, niewiele dzieli samych strażników od tego, żeby dołączyli do nas jako nowi niewolnicy. A wiesz, jak większość nadzorców pójdzie po nowych, robota stanie i…

Jak zwykle miał rację. Nie przewidział tylko jednego. Gruby strażnik ruszył w ich kierunku.

– Hekke! Achaja! Migiem do mnie! Ale juuuuuuuż…

Dziewczyna rzuciła węża Krótkiemu, który schował go błyskawicznie pod swoją przepaską. Oboje z Hekkem ruszyli w stronę wołającego.

– Mamy nowy transport mięsa. Macie ich doprowadzić do kowala, psia wasza mać. Jak wam się nie uda, na pal nadziejemy! No – głos strażnika złagodniał nagle. – Ale jak wam się uda, to… weźcie sobie, co tam chcecie.

– Uda się! – Hekke wyszczerzył zęby w uśmiechu oszołomiony wizją, w której sam będzie mógł zdecydować, co zabrać przyszłym „towarzyszom niewoli” bez żadnej konkurencji. – Uda się, panie strażniku.

– No. Ja myślę – pokazał im dwóch konnych. – Jazda za nimi!

Pobiegli za jeźdźcami, ale ci nie zamierzali się wyzłośliwiać i dostosowali tempo do możliwości ludzi ze skutymi nogami. Sytuacja rzeczywiście musiała być wyjątkowa. Zdaje się, że naprawdę strażnikom groziło pójście w niewolę, jeśli budowa znowu się opóźni. Na szczęście nie musieli biec daleko. Już za pasmem najbliższych wzgórz dostrzegli nowy towar, który nieliczni nadzorcy rozkuwali właśnie z desek łączących czwórkami ich szyje.

– No, brać się za nich – warknął wyższy strażnik, zsiadając z konia. – I żeby mi żaden buntu nie podniósł.

– Nie podniesie – Hekke runął pomiędzy siadających na ziemi niewolników, unosząc swój kij. Jego oczy prześlizgiwały się po otumanionych, nieludzko zmęczonych sylwetkach w poszukiwaniu, co lepszych rzeczy.

Achaja zatrzymała się niezdecydowana. To byli jeńcy. Sądząc po resztkach ekwipunku wszyscy byli żołnierzami Królestwa Troy, jak niegdyś ona sama. Pewnie z jednego oddziału. Ruszyła pomiędzy nich, czując jak obserwują ją z lękiem. Praktycznie naga dziewczyna, jeśli nie liczyć skąpej opaski na biodrach, o kredowobiałej skórze (to od wtartej glinki mającej chronić przed słońcem), o wygolonych włosach, z kajdanami na nogach i wielkim kijem w ręku. Nie wiedzieli, co o niej myśleć. Wreszcie ktoś się odważył.

– Hej, jak tu jest? – szepnął.

Zdzieliła go kijem po głowie. Niech znają mores, małpy. Hekke tymczasem zdobył już nowiutką, wojskową kurtkę, kościany grzebień, skórzaną pochwę od sztyletu. Achaja przyspieszyła kroku. Zdarła z jakiegoś chłopca czystą tunikę i zdobyła największy skarb – ułamek ostrza jakiegoś noża. Nie wiadomo, czy właściciel chciał się nim pozbawić życia, czy dzięki niemu uciec. Cokolwiek by nie zamierzał, czekał zbyt długo. Włożyła ostrze do ust, zerkając na boki, ale nikt ze strażników na nią nie patrzył. Hekke odebrał komuś prosty, drewniany flet i rzucił dziewczynie.

– Umiesz na tym grać?

– Nic a nic! – odrzuciła go z powrotem.

Hekke złamał instrument w palcach.

– Szkoda.

– Krótki chciał parę szmat, bierzmy się za tuniki.

– Mhm. Tylko nie bierz obsranych.

Dłuższy czas obdzierali jeńców do goła, zarzucając zdobycz na szyje. Achaja znalazła kilka kurtek, co prawda porwanych, ale wszystkie miały jeszcze metalowe guziki. Obrywała je i wkładała do ust. Jej prawy policzek wydymał się coraz bardziej. I znowu skarb. Skórzana spódniczka! Palnęła łokciem w twarz właściciela i zdarła ją równie szybko jak pozostałe części wyposażenia.

– Pomóż mi – cichy szept sprawił, że się zatrzymała. Tuż obok, na rozgrzanym piasku siedziała dziewczyna z długimi, czarnymi włosami, trzymając na kolanach głowę jakiegoś chłopca. Miał brzydką, jątrzącą się ranę na boku. Nie miał żadnych szans. Nie przeżyje w obozie nawet czterech dni, a w dodatku będzie umierał w bólu.

– Pomóż mi… proszę – obca dziewczyna patrzyła na nią z rozpaczą i ufnością kogoś, kto nie znał świata niewolników. Ale w Achai coś pękło. Przypomniała sobie nagle siebie samą przed trzema, czy więcej, laty. Jak siedziała tu i z przerażeniem patrzyła na rozgrywające się wokół dzikie sceny. Coś dziwnego działo się z jej głową.

– Pomogę ci – powiedziała wbrew sobie, czując coś, czego nie czuła od dawna. Żal. Współczucie dla rannego chłopca i dla pielęgnującej go dziewczyny. Zamrugała oczami, chcąc pozbyć się łez. – Pomogę ci – powtórzyła. Ujęła głowę chłopca i skręciła mu kark jednym szybkim ruchem. Nawet nie wiedział, że umiera. Majstersztyk błyskawicznej i łagodnej śmierci. Uśmiechnęła się smutno do dziewczyny. Ta jednak patrzyła przed siebie nieruchomo jak słup soli. Potem jej oczy zaczęły się rozszerzać.

– Ratunku!!! – wrzasnęła. – Ratunku! Zabiła go!!!

– Cicho, głupia.

– Ratunku!!! Morderczyni!!!

Dwóch strażników ruszyło w ich stronę. Achaja wstała szybko i rzuciła swój łup Hekkemu. Wypluła na dłoń to wszystko, co trzymała w ustach. Hekke podskoczył, przejął rzeczy i włożył do swoich ust. Potem postukał palcem w czoło. Strażnicy byli już blisko.

– Co jest, do kurwy nędzy?! – wrzasnął wyższy z nich. Zatrzymał się nad trupem chłopca.

– Coooo? Co tobie, Achaja? – był szczerze zdziwiony. – Co, kurwa, jesteś tu po to, żeby mi „nawóz” zabijać, czy co?

Nie odpowiadała bo nie miała niczego do powiedzenia.

– Głupia dupa! – strażnik nie zamierzał się bawić w żadne sądy. Nie miał na to czasu.

– Obydwu dwadzieścia pięć batów i koniec sprawy! – warknął, ruszając z powrotem w stronę mieszających transportowe papiery nadzorców.

– A… ale… – dziewczynie, którą przywiedli tu z nowym transportem coś nie mieściło się w głowie. – A ja za co?

– Milcz – drugi strażnik wyjął zza pasa bat. – Achaja, stawaj!

Kiedy odwróciła się plecami uderzył z całej siły.

– Raz!

Co ją podkusiło?

– Dwa!

A szlag z tym… Piekące razy spadały na jej plecy, powodując powstawanie na nich czerwonych pręg. Żadne z uderzeń nie rozcięło skóry. Achaja dłubała w nosie, patrząc z zazdrością jak Hekke zdobywa coraz to nowe łupy.

– Dwadzieścia cztery… Dwadzieścia pięć! No! I spierdalaj do swoich obowiązków, kurwo! A teraz ta druga!

Zapłakana dziewczyna, która właśnie straciła chłopca podniosła się z ziemi. Widząc, co dzieje się z jej poprzedniczką miała nadzieję, że przetrwa to wszystko, tym bardziej, że miała na sobie tunikę i resztki wojskowej kurtki. Nie miała pojęcia, że przetrwanie dwudziestu pięciu batów jest możliwe tylko po latach spędzonych w obozie, i tylko wtedy, jeśli ktoś jest w miarę dobrze odżywionym, zahartowanym „człowiekiem”.

– Raz!

Bat świsnął w powietrzu. Uderzona dziewczyna, wyjąc z bólu, upadła na ziemię. Strażnik nie zamierzał jej podnosić.

– Dwa! – stanął wprost nad nią. Krew pojawiła się na kurtce. Dziewczyna zachłysnęła się własnym rykiem. – Trzy!

Strażnik skończył szybko. Przechodzący obok Hekke uśmiechnął się do niego.

– Tylko czternaście razów, panie strażniku? – spytał.

– Przecież nie żyje – ten żachnął się zwijając bat. – Co będę bił trupa?

Reszta niewolników patrzyła na nich w oszołomieniu. Część z nich, ta część, która zachowała jeszcze zdolność logicznego myślenia, sądziła, że oprawca bił pierwszą z dziewczyn „łagodniej”. Ale to nie była prawda. Nikt z nich nie znał jeszcze życia niewolnika przy budowie cesarskiej drogi.

– Masz coś dla mnie?

– Mam, mam – Hekke podał mu zawiniątko. – Zaraz zbierzemy jeszcze.

– No! – strażnik ruszył w stronę dyskutujących z nadzorcami kolegów. – I przepędzić mi to tałatajstwo do kowala!

Zatrzymał się jeszcze przy Achai przeszukującej jakiegoś dziesiętnika.

– A tobie co? Odbiło? Nie wyspałaś się w nocy? – roześmiał się chrapliwie i ruszył dalej. – Ależ te baby głupie.

Nie zwróciła na niego uwagi. Kilka modlitw później, nawet nie musząc używać kijów przepędzili wszystkich do kowala i zadowoleni z łupów wrócili do ziemianki, gdzie czekał już Krótki, oprawiając węża.

– Ooooo… Co masz na plecach?

– Coś jej się pomieszało w umyśle – odpowiedział za Achaję Hekke. – Pomogła jednemu rannemu chłopakowi przenieść się na tamten świat.

– No co ty? Zdumiała? – karzeł wzruszył ramionami. – Następnym, razem jak ktoś cię poprosi o pomoc, walnij go w mordę.

– Wiem, Krótki – Achaja usiadła pod ścianą. – Coś się ze mną stało… Coś dziwnego.

– A sraj na to.

– Nie… Nie mogę… – nie potrafiła dobrać odpowiednich słów. – Coś się ze mną stało – powtórzyła. – Nie wiem, ja… Ja muszę stąd uciec – wypaliła nareszcie.

– Uuuuuuuuuch – Hekke ukrył twarz w dłoniach.

– Naostrzony pal już czeka – mruknął Krótki. – Zapewniam cię, że siedzi się na nim niewygodnie. Ale za to dłuuuuuuugo.

Obydwaj wymienili się spojrzeniami. Obydwie twarze nie wyrażały ani jakiegoś szczególnego zdziwienia, ani złości. Wprawny obserwator mógłby z nich wyczytać jedną i tę samą myśl. „Nooo, czas na nią” – w domyśle: „Już po niej”.

– Ja… – myśli kołowały w jej głowie, nie mogąc przybrać konkretnego kształtu. – Ja muszę…

– No nieźle – Krótki odłożył węża i usiadł naprzeciw niej. – To mamy kłopot, nie?

– Ja muszę! – powtórzyła.

– Będzie mi bardzo nieprzyjemnie patrzeć, jak wysrywasz własne flaki nabita na pal, dziewczyno.

– Muszę – wyraźnie drżała. – Już nie mogę. Nie…

Obaj z Hekkem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Dłuższy czas panowała męcząca cisza.

– Słuchaj – powiedział wreszcie Hekke – na pustyni nie przeżyjesz. A jeśli nawet, to potem cię złapią.

Krótki jednak znacznie lepiej przyjrzał się jej twarzy. Widział to już wcześniej. Obóz to nie było miejsce dla kobiet. Dla mężczyzn, zresztą, też nie. No, ale mężczyźni mieli przynajmniej bardziej racjonalne umysły. W niczym to, co prawda nie pomagało, ale przynajmniej wiedzieli, że ucieczka jest wyborem jednej najbardziej z bolesnych form śmierci.

– Musisz uciekać podczas burzy piaskowej – powiedział cicho, budząc zdziwienie u swojego towarzysza. – To jedyna szansa dla kogoś, kto ma kajdany na nogach. Inaczej dogonią cię na koniach.

– Krótki, kurwa, o czym ty mówisz?!!! – warknął Hekke.

– Popatrz na nią… Z tym, że burza piaskowa, co prawda zatrze twoje ślady, ale może sprawić, że zgubisz kierunek. Cztery lata temu jeden taki uciekał w burzy. Okazało się, że krążył w kółko. Złapali go jakieś trzysta kroków od obozu.

– O czym wy, psiamać, mówicie? Ty głupia dupo! – Hekke zwrócił się wprost do dziewczyny. – Zakładając nawet, że Bogowie osobiście zstąpią, żeby ci pomóc, to co zrobisz potem z piętnem niewolnicy na tyłku? Co?

– Marynarze na morzu – kontynuował Krótki – mają taką igłę, co może wskazać kierunek. Ty nie będziesz miała. Więc zrobimy tak: umocujemy mały kij na osi przymocowanej do koła wykonanego z drewna. Jeśli będziesz tym kołem przez cały czas szybko kręcić, kij wskaże ci ciągle ten sam kierunek. Jeśli choć na chwilę przestaniesz, cały pomysł do dupy. Burze piaskowe są tu częste jak zaraza, uciekaj natychmiast, zanim zaczniesz się zastanawiać.

– Krótki, zmiłuj się – Hekke wodził wzrokiem od jednego do drugiego. – No co wy? – widząc brak jakiejkolwiek reakcji po chwili machnął ręką. – Ciekawe, jaki jest kolor twoich wnętrzności – mruknął do Achai. – Niedługo się przekonamy. A póki co, idę znaleźć nową dziewczynę z transportu.

Po jego wyjściu karzeł podjął znowu.

– Jesteśmy dość blisko granic Troy – powiedział. – I w związku z tym wszyscy będą myśleć, że tam właśnie będziesz uciekać. To złe rozwiązanie. Musisz uciekać w głąb Luan. Wprost w paszczę lwa – to jedyne rozsądne wyjście. Jeśli oczywiście w ogóle można w tej sytuacji mówić o rozsądku. Hekke miał rację, będą cię tropić wszyscy. Udana ucieczka choćby jednego niewolnika, to cios dla całego systemu. Oni nie mogą sobie na to pozwolić, dlatego nie łudź się, że ktokolwiek zaniecha choćby i przesadnych wysiłków, tylko dlatego, że jesteś mało ważna. Nie łudź się. Będą cię tropić wszędzie. A nawet, jeśli stanie się rzecz niemożliwa i wymkniesz się z Luan, to co dalej?… Masz na dupie piętno niewolnicy. Nawet w kraju gdzie nie ma niewolnictwa, będziesz musiała to ukrywać do końca życia – machnął ręką. – Ale nie wybiegajmy myślą tak daleko. To „na szczęście” mało prawdopodobne, że przeżyjesz. Pamiętaj o jednym – nie daj się złapać. Zabij kogo się da, a jak się nie da, zabij siebie. Śmierć na palu to kilka dni takiej męki, że nie życzyłabyś najgorszemu wrogowi. Opowiem ci o tym, żebyś nie miała najmniejszych wątpliwości. Jak mówiłem, nawet najmarniejszy niewolnik nie może uciec, bo to cios dla systemu niewolnictwa w ogóle. Dlatego nawet dla ciebie ściągną tu mistrza umierania. Mistrza! A on cię nawlecze na bardzo wąski pal, powoli, powolutku… A ty ciągle żywa. W twoim brzuchu nie będzie już miejsca, bo zajmie je drewno, więc, jak mówił Hekke, rzeczywiście twoje wnętrzności opuszczą ciało. A ty ciągle żywa. Mistrz obetnie ci dłonie, wypalając rany tak, że się nie wykrwawisz. Obetnie stopy, obetnie piersi, nos, wargi, uszy… A ty będziesz na to patrzeć. A potem, jeśli będzie naprawdę dobry, obedrze cię ze skóry. Powolutku. A ty będziesz patrzeć na coraz to nowe części twojego ciała pojawiające się w specjalnej misie, tuż przed tobą…

– Przestań.

– Nieeeeee… Musisz wiedzieć, na co się decydujesz. Musisz wiedzieć, że jeśli cię otoczą, to masz się zabić. Ja widziałem, co zrobili z naszą poprzednią dziewczyną. Już mi wystarczy. Jeśli wyjdziesz poza granice obozu, to musisz wiedzieć, że cokolwiek się stanie, nie masz już odwrotu! Bądź więc konsekwentna do końca.

– Wiem.

– Heee… Tak ci się tylko wydaje. Ale mniejsza z tym, na razie – karzeł wzruszył ramionami. – Kolejna rzecz: kajdany. Nawet jak zdobędziesz nóż czy miecz, nie zdołasz się rozkuć. Potrzebujesz kowala, a każdy kowal cię wyda. Każdy! Musisz więc wiedzieć, co zamierzasz. Musisz to sobie dobrze przemyśleć. Ale to nie koniec, załóżmy, że zmusisz jakiegoś kowala. On, żeby cię rozkuć będzie musiał użyć naprawdę mocnego dłuta i ciężkiego, metalowego młota. Co go powstrzyma, przed uderzeniem w twoją nogę, zamiast ciosu w szczyt dłuta? Czy potrafisz coś mu zrobić ze zmiażdżoną nogą? A jeśli nawet, to co potem? Musisz to wszystko wiedzieć już na wstępie ucieczki dziewczyno! Już to powinno cię powstrzymać, a przecież nie poruszyliśmy dotąd dobrej setki większych problemów.

Загрузка...