ROZDZIAŁ 5

Achaja przymknęła oczy. Owszem, zdarzało się wcześniej, że książęce dzieci brano do wojska na równi ze wszystkimi (a nawet szczególnie je – dla przykładu), ale to było dawniej, w czasach, które opisuje się w starych kronikach. W czasach kiedy honor i miecz, jak mówił poseł L’ath, rzeczywiście coś znaczyły. Nie słyszała, żeby ktokolwiek z ludzi, których znała, poszedł służyć jako prosty żołnierz. No może ktoś tam… Ale na pewno nie córka Wielkiego Księcia. A jeśli już… To owszem, wpisywano taką osobę na listę rekrutów, a w dwa dni później kierowano, dajmy na to, do armijnego zespołu muzycznego, gdzie przez dwa lata pełniła (honorowo) funkcję konsultanta, na przykład do spraw poezji. Zdarzało się, że nikt z właściwej jednostki (ani zespołu artystycznego oczywiście) w ogóle nie wiedział, jak wygląda wysoko urodzony rekrut. Wiedziony swoją chorobliwą uczciwością Archentar kazał jej jednak odsłużyć wszystko, jak każdy zwykły żołnierz. Początkowo uważała, że dzieje jej się wielka krzywda, potem uznała, że może i dobrze, że jest to jakaś przygoda w jej życiu, że przynajmniej na trochę wyrwie się spod władzy złośliwej Asiji. Teraz jednak, po dwóch dniach drogi odbytej w towarzystwie sług, kiedy została wreszcie sama na punkcie zbornym Armii Zachodu, czuła lekki niepokój. Chociaż może to za mało powiedziane. Czuła strach? Nie potrafiła sama powiedzieć. W końcu, po raz pierwszy w swym życiu była sama, absolutnie sama, daleko poza domem. Stała właśnie w swej pięknej, bogatej i kolorowej sukni, w otoczeniu dzieci chłopów, kupców i niższych urzędników, których stroje dużo bardziej pasowały do tego miejsca – szare, białe, biedne, średnie, czasem schludne, czasem wręcz brudne – nie różniły się zbytnio od tego, co nosili armijni urzędnicy. Wyglądała tutaj jak samotny, rajski ptak, który przysiadł na wiązce słomy, rzuconej na kupę gnoju.

W niewielkim pomieszczeniu panowała cisza. Szesnastu chłopców i pięć dziewczyn nie miało ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Urzędnicy zbyt byli zajęci pisaniem sążnistych dokumentów, by zwracać uwagę na grupkę przestraszonych dzieci. Chociaż spojrzenia rzucane w stronę kolorowej sukni, choć ukradkowe, nie należały do rzadkości. Co jakiś czas tylko wchodził dziesiętnik i wyczytywał z listy czyjeś imię. Dzieciaków w sali rozprowadzania ubywało powoli.

– Achaja, córka Archentara!

O kim on mówi? Bogowie, co za fatalny akcent. Prawie w ogóle nie można go zrozumieć.

– Achaja, córka Archentara! – powtórzył dziesiętnik.

To… Bogowie, to ja! Dziesiętnik był pierwszym w jej życiu człowiekiem z gminu, który nie użył przed jej imieniem zwrotu „księżniczka”. Ale to było jeszcze do przełknięcia. Jak ten cham śmiał pominąć tytuł „Wielki Książę” przed imieniem jej ojca. Powinna go obrugać, ale… Coś takiego nie zdarzyło się jeszcze nigdy, nigdy odkąd mogła pamiętać.

Dziesiętnik stracił cierpliwość. Nagle przestał udawać, że nie wie, kto to jest Achaja (naprawdę trudno było jej nie zauważyć w ciasnym pomieszczeniu) i wyciągnął rękę.

– Tutaj! – wskazał drzwi za swoimi plecami.

Ruszyła za nim, starając się okazać jak największą pogardę. Ale dziesiętnik nie interesował się nią zupełnie. Wyprowadził ją na zewnątrz, gdzie przy wielkim stole kilku żołnierzy oceniło na oko jej wymiary. Ktoś wskazał dość spory worek, który musiała wziąć (sama!) i przejść do kolejnego, zbitego z nierównych desek baraku.

– Przebieraj się – mruknął dziesiętnik i ruszył z powrotem po kolejnego rekruta.

Barak nie był pusty. Kręciło się w nim kilku żołnierzy, jacyś ludzie, sądząc po strojach, służący. Nikt jednak nie zamierzał jej szykanować. Wskazano jej pomieszczenie za przepierzeniem gdzie mogła, cała czerwona ze wstydu, ale sama, zdjąć wreszcie bogato zdobioną suknię i włożyć… O Bogowie! Krótką tunikę ze zgrzebnego płótna, króciutką spódniczkę ze źle wyprawionej skóry, która (co za poniżenie…) nie sięgała jej nawet do połowy ud, sandały i coś w rodzaju pancerza (czy oni w tym wojsku naprawdę nie wiedzą, co to pancerz?) zrobionego ze zszytych nierówno kawałków… skóry!!! No może nabijanej spiżowymi ćwiekami, ale skóry! Przecież to nawet… A, mniejsza z tym! Gorzej, że cały ten strój był najwyraźniej przewidziany dla chłopca. Achaja nie wiedziała, co zrobić z piersiami. Jakkolwiek nie poprawiałaby oporządzenia, przy każdym ruchu obcierało ją, zadając coraz większy ból. Szczególnie (tfu…) „pancerz”, jego źle zszyte, poprzeczne pasy, ustawiały się albo nad sutkami albo pod. Przecież w tym stanie nie będzie mogła zrobić nawet kroku. Wyszła za przepierzenie, zagryzając zęby. Po raz pierwszy w życiu jacyś mężczyźni mogli widzieć jej praktycznie gołe nogi! W całym baraku nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Posadzono ją (dość delikatnie nawet) na i krześle pod ścianą. Zmoczono jej włosy (z pewną atencją, żeby oddać sprawiedliwość) i zmyto z nich czerwoną farbę, przywracając naturalną czerń. Potem cyrulik obciął ją „na chłopca”, czyli do ramion i związał to, co zostało, w koński ogon, na czubku głowy kawałkiem (za przeproszeniem…) zwykłego sznurka. Kto inny wydał jej pas, krótki miecz (Bogowie, rękojeść była tak źle obrobiona, że już na początku wbiła sobie w dłoń dużą drzazgę) i drugi worek przewiązany rzemieniem, który musiała sobie zarzucić na plecy (kretyni… miała go sama nieść, czyj jak?). Na szczęście w całym pomieszczeniu nie było lustra, w którym mogłaby się przejrzeć – inaczej umarłaby ze wstydu. Chcieli, żeby podpisała jakiś papier, mówiąc z przyzwyczajenia pewnie: „możesz postawić trzy krzyżyki”. Zagubiona posłusznie postawiła, ozdabiając je jednak na koniec zamaszystym podpisem. Wreszcie, kazano jej (dość grzecznie) wyjść. Opuściła barak, czując, że palą ją policzki. Lekki wiatr chłodził jej (gołe, gołe, gołe!!!) nogi, „pancerz” sprawiał, że obolałe sutki sterczały coraz bardziej (Bogowie! Co za hańba!), idiotyczna fryzura sprawiała, że po raz pierwszy w życiu poczuła chłód na gołym karku. Myślała, że zapadnie się pod ziemię, ale inny dziesiętnik kazał jej dołączyć do oddziału, zszokowanych, tak jak i ona, chłopców i dziewcząt.

Czekali nie dłużej niż trzy modlitwy. Przyszedł jakiś żołnierz (nie sposób było rozpoznać jego funkcji), rzucił komendę, której nikt (chyba) nie zrozumiał, tak fatalny był jego prostacki akcent, niemniej gesty można było jakoś pojąć. Kolumna złożona z może trzydziestu rekrutów ruszyła ku głównej bramie. Ale to jeszcze nic. Kiedy wyszli na ulice wielkiego miasta, Achai zdawało się, że wszyscy na nią patrzą. Normalny ruch, zgiełk, do którego była przyzwyczajona, podróżując w lektyce, teraz wydawał się czymś, co stworzono specjalnie, by pognębić ją, córkę Wielkiego Księcia. Wszyscy, dosłownie wszyscy, patrzyli chyba tylko po to, żeby dać odczuć jak wielka była jej hańba. Przekupnie, sługi, straże, obywatele, kłębili się na ulicach tylko po to, żeby dojrzeć, że księżniczka krwi musi iść z gołymi nogami, ze zgrzebnym workiem na plecach i obciętymi przez jakiegoś idiotę włosami po to tylko, żeby zadośćuczynić ambicjom swego (nie powtarzajmy słowa, które tu padło) ojca. Bolało ją wszystko, piersi, stopy od zgrzebnych sandałów, plecy od wypełnionego jakimś debilizmem worka… Krok za krokiem. Ile można tak iść? Jak wiele kroków można w życiu uczynić? Pięćdziesiąt? Sto? Owszem, była szkolona przez swoich nauczycieli, biegała nawet, i to w pełnym pancerzu (prawdziwym!) z tarczą… Ale własne nogi jako sposób na podróżowanie? To jakiś idiotyzm. Przy tysiącu kroków straciła rachubę. Kiedy wyszli z miasta, nogi, a właściwie stopy, bolały coraz bardziej. Na najbliższym postoju, mniej więcej w południe, zdjęła sandały, żeby z pewnym zdziwieniem (w końcu nie bolało aż tak bardzo) stwierdzić, że ma na wypielęgnowanych stopach krwawiące rany. Powiedziała o tym dziesiętnikowi, ten, choć cham, marszcząc brwi patrzył autentycznie zdziwiony, jak na bazyliszka stojącego pośrodku rynku. Poradził jej (dość grzecznie nawet), żeby owinęła stopy płótnem, a nawet pomógł, przez cały czas dziwiąc się niepomiernie. Zignorował jednak pytanie, kiedy przyjadą wozy dla nich lub kiedy podstawią konie. Achaja miała wrażenie, że międli pod nosem w swym prostackim języku jakieś zdanie w rodzaju: „Konie? Co to, jazda? Do jasnego groma? Czy piechota, psiamać?”, ale nie była pewna. Jego chamski akcent i fakt, że czuł się (jak sądziła) onieśmielony obecnością kogoś lepiej urodzonego, sprawiały, że nie można było czegokolwiek zrozumieć.

Ruszyli dalej. Achaja nie sądziła, że można na własnych nogach iść tak daleko. Odstawała coraz bardziej i dziesiętnik, aczkolwiek marszcząc brwi, był zmuszony opóźnić tempo pochodu. Mamrotał coś, ale kto by zwracał na niego uwagę. Pozostali rekruci zaczęli jednak sarkać. Achaja nie zamierzała zawracać sobie głowy dziećmi kupców, chłopów i rzemieślników. Do obozu wojskowego doszli późnym wieczorem. Ich dziesiętnik przekazał wszystkich rekrutów innemu dziesiętnikowi i odszedł bez pożegnania, kręcąc głową i klnąc pod nosem. Ich nowy dowódca nie był jednak już niczym skrępowany.

– Czego, kurwa, tak późno? – ryknął na przywitanie. Ktoś z szeregu usiłował coś odpowiedzieć, ale dziesiętnik urwał szybkim:

– Stul pysk, niepytany!

Był to oczywisty idiotyzm. Wszak sam zadał przedtem, choć w chamskiej formie, pytanie.

– Nooooo ładnie. Podpadka na samym początku – uśmiechnął się obleśnie. – Już ja was, psy, wymusztruję!

– Co za cham – mruknęła Achaja.

– Cooooo?!!! Który to powiedział?!

– Ja.

Dziesiętnik zbliżył się do dziewczyny.

– A ty kto?

– Księżniczka Achaja, córka Wielkiego Księcia Archentara.

Dziesiętnik stracił rezon na krótką chwilę.

– No! – kiwnął jej palcem. Potem jednak odszedł, by przyczepić się do innych rekrutów. Łajał za wszystko, że rynsztunek w nieładzie, że twarz spocona, że włosy źle ułożone, że sandał krzywo nałożony, że ktoś patrzy pod nogi, zamiast przed siebie, że kto inny patrzy przed siebie, zamiast pod nogi… Dostało się wszystkim. Ale nie to było najgorsze. Dziesiętnik poprowadził ich do sporego nawet budynku dowództwa i wskazał podłogę ze startego piaskowca.

– No, psiekrwie – stanął na rozkraczonych nogach. – Próżnowaliście przez cały dzień, a to przecież wasz pierwszy dzień w wojsku. Nie może być, żebyście go nie zapamiętali – roześmiał się chrapliwie. Rozdał wszystkim szmatki, może długie na palec i szerokie na palec. – Szorować podłogę! Ma się błyszczeć jak psu jajca!

Rekruci rzucili się na kolana oprócz Achai, ma się rozumieć. Dziewczyna, abstrahując od ordynarnego języka tego człowieka, nie mogła zrozumieć jednej kwestii. Miała w pałacu wiele psów, ale żadnemu, te, no… nie świeciły się w żaden sposób.

– A ty co? – dziesiętnik przyskoczył do niej. – Dla jaśnie pani, mam dać specjalne zaproszenie?

Achaja kucnęła, ale zaraz zdała sobie sprawę, że w krótkiej spódniczce, wygląda w żaden sposób nie przystający księżniczce. Chcąc nie chcąc, opadła na kolana. Podłoga wydawała się dość czysta. Zaczęła ją trzeć na sucho, ale malutka szmatka zwinęła się w jej dłoni, tak, że wycierała piaskowiec właściwie własną skórą. Wstała niezadowolona.

– No co ty!!! – dziesiętnik aż zapiał. – Nie słyszałaś?

– Panie dziesiętniku – Achaja wkładała wszystkie siły, żeby nie obsobaczyć chama. – Ja nie wiedziałam, że nasze wojsko znajduje się w tak trudnej sytuacji finansowej.

– Coooooo?!!!

– Ja kupię wojsku duże, porządne szmaty. I wynajmę służących, żeby to wyczyścili – uśmiechnęła się.

– Eeeee… – dziesiętnik wybałuszył oczy. Coś takiego nie zdarzyło się nigdy, podczas jego długiej, wojskowej kariery. – Yyyyyyyy… – czknął głośno, nie mogąc sobie poradzić z problemem. – Ja… Ja ci… – przełknął ślinę. – Ja z ciebie pasy drzeć każę!!! – ryknął.

– Słucham? – Achaja zmieniła ton na oficjalny. Jej oczy zamieniły się w szparki.

Dziesiętnik spurpurowiał, potem zsiniał. Najwyraźniej nie wiedział, co zrobić. Normalnego rekruta walnąłby w zęby, tak, że trzeba by ich przez dwa dni szukać, ale ona… Psiamać, księżniczka.

– Tyyyyy… – chrząknął, grożąc palcem. Potem zawinął się i odszedł, szukając wsparcia u wyższych szarż.

Nie musieli czekać długo. Wrócił niebawem w towarzystwie starego, siwego już, setnika.

– Całość powstań! – rzucił dziesiętnik. A kiedy rekruci niespiesznie spełniali jego polecenie dodał: – Ale już, kurwy!

Setnik chwiał się na nogach. Najwyraźniej nie był trzeźwy tego wieczora. Mętnym wzrokiem powiódł po zebranych chłopcach i dziewczętach. Trochę dłużej zatrzymał się na Achai. Potem spojrzał na podoficera.

– To ja cię mam uczyć jak rekruta szkolić, chuju?!!! – ryknął.

Achaja poczerwieniała, słysząc tak ordynarne przekleństwo. Dziesiętnik jednak, zamiast się przestraszyć, jakby pokraśniał. Stek przekleństw, spływający na jego głowę z ust oficera, zamiast go pogrążać, zdawał się sprawiać ożywczy efekt. Dziesiętnik rósł, prostował się, nabierał powagi i pewności siebie. Setnik, zmożony alkoholem, nie miał jednak niewyczerpanych sił. Zadyszał się i zamilkł, usiłując odzyskać głos. Po dłuższej chwili podszedł do zbitej grupki rekrutów.

– No! – rozkraczył się i ujął pod boki. – A więc jesteście w wojsku, psy!

Nie zaczyna się zdania od: „a więc” – pomyślała Achaja, ale nie powiedziała tego głośno.

– Każdy z was rozpoczyna dzisiaj służbę dla naszego ukochanego Króla! Pochodzicie z gminu, czy skąd tam… – machnął ręką, chwiejąc się na nogach. – Nieważne. Każdy z was, che, che, może dojść nawet do godności stratega! Cha, cha, cha… Jak to mówił nasz Król: „Każdy żołnierz nosi buławę stratega w plecaku!…” Ale nie bierzcie sobie tego, póki co, do serca. No.

Rozmasował sobie twarz i rzucił podoficerowi:

– Wykonać rozkaz!

Dziesiętnik nie pytał, jaki rozkaz, choć żaden nie padł przecież. Po odejściu setnika zbliżył się do Achai z jadowitym uśmiechem.

– Jaśnie pani nie chce sprzątać? – spytał, nie oczekując odpowiedzi. – No nie ma sprawy. Niech jaśnie pani usiądzie sobie, tu jest ławeczka – uśmiechnął się nawet miło. Potem odszedł do reszty rekrutów. – Zdać szmatki! – ryknął.

Przestraszeni, nowi żołnierze oddali szmatki z zadziwiającą szybkością.

– Nabrudzić tu!!! – zawył dziesiętnik.

Tego nawet dzieci kupców, chłopów i rzemieślników nie mogły pojąć. Dziesiętnik rozsierdził się ich głupotą.

– No, nawnosić tu ziemi, debile!!! – krzyknął. – A polać wodą, a naszczać, jak będzie trzeba!!!

Dłuższy czas patrzył na niezbyt zborne wysiłki nabrudzenia czynione przez oddział. Uśmiechał się coraz szerzej.

– No i jak? – zagadnął Achaję siedzącą na ławce. – Może być?

– To idiotyzm – mruknęła dziewczyna.

– Heee… nie taki bardzo – odpowiedział zadziwiająco przytomnie jak na człowieka z gminu. – No już, już – krzyknął. – A teraz sprzątać, psiekrwie!

– Ale czym? – ktoś dał się zaskoczyć.

– A mordą gnoju! Własną mordą! – wziął się pod boki. – Nie idzie?! – wrzasnął do bardziej opornych, którzy po pierwszych słowach nie opadli na kolana. – To zlizuj, psie! Wyliż mi to do czysta!!!

Chłopcy i dziewczęta szorowali podłogę gołymi rękami, zlizywać jakoś nikt nie chciał. Gorączkowa praca wydawała się nie mieć końca i nie przynosić żadnych efektów. Dziesiętnik nie był zadowolony.

– Hej, ty! – wskazał na chłopaka bardziej rosłego niż inni. – Ty się nie przykładasz!

– Robię co inni, panie! – chłopak zdwoił wysiłki.

– Nie pyskuj! Wstań i podskakuj, gnoju!

Chłopak wstał co prawda, ale nie bardzo wiedział, co ma uczynić.

– No skacz, debilu! W górę! – wrzasnął dziesiętnik. Widząc jak tamten podskakuje niepewnie, kilka razy powstrzymał go ruchem ręki. – Ty – dotknął ramienia jakiejś dziewczyny. – Właź mu na plecy!

– Co?

– Nie „co”, zarazo, tylko: „słucham, proszę pana”! Noż kurde blade, na barana nigdy nie jeździliście? Ojciec nie nosił?

Coś jakby cień zrozumienia odbił się na twarzach dwójki skazańców. Dziewczyna z trudem wdrapała się na plecy chłopca, usiłując przytrzymać przy udach krótką spódniczkę.

– No skacz!

Wiejski osiłek podskoczył kilka razy, ale nie mogło to zadowolić dziesiętnika.

– Wyżej, wyżej! Co, ojciec jeść nie dawał? To skąd tak wyrosłeś? Wyżej, mówię!

Chłopak podskoczył jak mógł najwyżej, aż dziewczyna palnęła głową o powałę i zwaliła mu się przez plecy.

– No co ty robisz, psie? Zabić chcesz? No to ja ci za to każę dwadzieścia razy wokół placu przebiec. O żesz ty! – dodał, widząc jego zdziwione spojrzenie. – To tyle razy, ile masz palców u rąk i nóg, no jazda! Stój!!! A plecak co? Zapomniałeś?

Zignorował wysiłki tych, którzy usiłowali pomóc leżącej na ziemi dziewczynie, ale tylko na chwilę.

– A wy co? Pracować nie chcecie?! No to teraz każdy z was wyjmie miecz, wymachuje i krzyczy: „Będę bronić mojego dziesiętnika!”. Głośniej! Głośniej! I podłogę czyścić przy tym! Jak to czym, kretynie? Drugą rękę masz wolną! Krzycz i machaj! A ty co? – szturchnął jakąś dziewczynę, która nie mogła sobie poradzić z bojowym okrzykiem, machaniem mieczem i czyszczeniem podłogi jednocześnie. – Nie chcesz mnie bronić? Taka jesteś zajadła suka? Dwadzieścia razy wokół placu, dogoń kolegę! A ty? – dopadł jakiegoś sapiącego chłopca. – Nie chcesz mnie bronić? Toż cesarz Luan wojska przeciwko mnie wyprawił. W tobie jedyna nadzieja… Krzycz! Krzycz, to go może przestraszysz. O nieeeee… Tak nawet kurwy z burdelu nie wypłoszysz. Dwadzieścia razy…

Achaja odwróciła wzrok, żeby nie być świadkiem tych upokarzających scen. Po powrocie musi powiedzieć ojcu, co się tu naprawdę wyrabia. Już ona pokaże tym wszystkim zezwierzęconym chamom. A mówili nauczyciele: „z gminem nie zadajemy się nie z powodu ich niskiego urodzenia, ale dlatego, że nie ma po co…”. Zaiste! Nie potrafiła sobie wyobrazić żadnego powodu do jakiegokolwiek obcowania z nimi po zaledwie jednym dniu spędzonym wśród gminu. Ale z drugiej strony nie sądziła, żeby coś takiego…

– A co to za hałas? – pisarz dowództwa otworzył drzwi, ale zamarł w pół ruchu. Naprawdę widok trzydziestu ludzi czyszczących podłogę na kolanach, a jednocześnie wymachujących mieczami pośród gromkich okrzyków: „Będę bronił swojego dziesiętnika!”, nawet tutaj nie należał do rzeczy codziennych. Pierwsze skaleczenia u kilku osób barwiły już nowe tuniki na czerwono, jeszcze chwila, a potoczą się głowy.

– Ćwiczenia bojowe – zaraportował dziesiętnik.

– Aha – uśmiechnął się pisarz. – A co oni takiego zrobili?

– Nic nie zrobili.

– Aha – pisarz spojrzał w stronę siedzącej na ławeczce Achai i domyślił się wszystkiego. Służył w wojsku od dwudziestu lat. – Masz pecha dziecko – szepnął i zamknął drzwi.

Księżniczka zignorowała jego słowa. Jeszcze jeden z, jak to się określało w pałacu, „ciżby ludzkiej”. Dziesiętnik jednak nie dawał za wygraną. „Sprzątacze” słabli, co prawda, coraz bardziej, ale tych najbardziej osłabionych wysyłał kilka razy wokół placu na „orzeźwienie” i już po paru modlitwach mdlejący, ale z nowym wigorem, wracali do pracy. Był środek nocy, kiedy skończyli. Dziesiętnik ustawił wszystkich w chwiejącym się i łamiącym szeregu.

– No… – ziewnął. – Nie żebyście to jakoś tak ładnie posprzątali… – zerknął na lśniącą podłogę. – Ale po prostu mi was żal, niedojdy.

Przeszedł pomiędzy skonanymi, ledwie trzymającymi się na nogach ludźmi. Kilku powiedział, że będą sprzątać tu do własnej śmierci, bo pot z ich twarzy znowu brudzi podłogę, kogoś obsztorcował za to, że miał oczy przymknięte, kogoś innego za to, że miał oczy za szeroko otwarte. Potem znowu stanął przed frontem oddziału.

– No! – powoli powiódł wzrokiem po wszystkich obecnych. – A wiecie dlaczego tu sprzątaliście brud… hm… dodatkowy?

Nikt nie śmiał się odezwać.

– Ano z tej przyczyny – kontynuował nie zrażony brakiem odzewu dziesiętnik – że wasza koleżanka – wskazał na ciągle siedzącą na ławce Achaję – nie chciała pracować razem z wami. Nie chciała, ponieważ jest księżniczką i pewnie nie wie, jak to się robi. No to wy pokazaliście jej, co to jest praca – uśmiechnął się szeroko. – I jutro też będziecie pokazywać.

Achaja wzruszyła ramionami. Miała wrażenie, że cały oddział ukarano i to za nią. To jakiś bezsens. Ale też nie miało sensu analizowanie tego, co czynił gmin.

Dziesiętnik nie wyzłośliwiał się więcej. Bez dalszych szykan zaprowadził ich do ogromnego namiotu, gdzie mieli spędzić noc. Achaja ze zgrozą obserwowała, że sienniki, co prawda grubo wypchane słomą, położono wprost na gołej ziemi. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko, co przeznaczono im do spania, zanim współuczestnicy niedoli nie zaczęli walić się na nie, w większości zasypiając w ubraniu. Sama usiadła gdzieś w kącie, zastanawiając się, co ma na siebie włożyć. Nie miała nocnej koszuli. Czy gmin śpi nago? Chłopcy i dziewczęta razem? Nie wiedziała, jak z tego wybrnąć. Czuła obrzydzenie do wszystkiego wokół, do tego strasznego, niezrozumiałego, głupiego i śmierdzącego świata, jaki ją otaczał. Czuła tęsknotę za domem i coraz mocniejsze osamotnienie. Postanowiła siedzieć tak do rana, aż ktoś przyjdzie, zobaczy jak strasznie cierpi i coś z tym wreszcie zrobi. Nie mogła jednak utrzymać głowy w pionie. Nie sprzątała, co prawda, feralnej podłogi, ale i tak zrobiła dzisiaj więcej kroków niż dotąd przez całe życie. A niech tam… W jakimś sensie była jednak silna. Ten ktoś, kto miał przyjść i zobaczyć jak strasznie cierpi, może to zrobić jutro. Po chwili wahania zdjęła „pancerz” i skórzaną spódniczkę. Położyła się w samej tunice od razu nakrywając bezbarwnym, choć czystym kocem. Znowu miała wrażenie, że nie zaśnie w tym poniżeniu, ale trwało to tylko chwilę. Zmęczenie i mocny zapach świeżej słomy z siennika sprawiły, że zasnęła natychmiast.

Tym, co ją obudziło, nie był bynajmniej śpiew skowronków. Ale nie był to również dziesiętnik wzywający na poranny apel. Gruby koc zakrywał szczelnie jej głowę, skutecznie tłumiąc krzyk, kiedy na całe ciało spadały mocne ciosy. Ręce czy nogi?… Nie miała pojęcia, co uderzało ją, raz za razem, sprawiając, że dławiła się krzykiem, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Brzuch, głowa, plecy, znowu brzuch i znowu… Oszołomione snem ciało nie było w stanie odkryć, gdzie budzą się nowe ogniska bólu. Strach dławił ją, walcząc o lepsze z kompletnym zagubieniem. Umiera! Na pewno umiera! To już koniec, Bogowie, już po wszystkim. Ale gdzie jest? Co oni robią? Co… Grad ciosów ustał nagle. Achaja leżała zupełnie nieruchomo. Usiłowała zaczerpnąć powietrza do płuc. Jeszcze raz i jeszcze raz… Coś strasznego działo się z jej ciałem. Jakieś przerażające gorąco, suchość w ustach, a jednocześnie pot, zupełnie tak, jakby przebiegła nagle tysiąc kroków.

Czemu tak ciemno? Umarła już? Naprawdę nie żyła? To dlaczego wszystko tak boli? Usiłowała poruszyć ręką. Niespodziewanie coś zakuło ją w boku. Aaaaach! Lewa dłoń, udało się z trudem zewrzeć palce na fałdzie koca. Skubnęła go lekko. Jeszcze raz. Tym razem jęcząc ściągnęła go z twarzy. Świtało już. Wnętrze namiotu rozjaśniała leciutka jeszcze szarość. Coś ciepłego płynęło po skórze. Usiłowała wstać i nawet, na przekór bólowi i drżeniu rąk zdołała się oprzeć na łokciach. Wszyscy wokół leżeli nieruchomo. Spali? Jeśli nie, to udawali dobrze. Nie widziała, żeby ktoś choćby drgnął. Spróbowała zsunąć się z siennika, ale ból w plecach sprawił, że zamarła w bezruchu.

– Pobudka! Pobudka! – coś załomotało w ścianę namiotu. – Nie lenić się łajzy! Wstawać!

Dziesiętnik odchylił szeroką płachtę i wszedł do środka.

– No co jest?!!! Jazda na dwór, psiekrwie!!!

Kopał wstające powoli postacie, a tych, którzy już byli na nogach, pchał w stronę wyjścia.

– No! No szybciej! No… Kur… A tobie co? – nagle zmienił ton, nachylając się nad Achają. Choć sam sprowokował całe zajście, to jednak widząc jej pokrwawioną twarz przestraszył się nagle. – Nawet tego nie potrafią załatwić! – syknął, nachylając się nad leżącą. – Chłopskie syny, psiakrew! – wyrwało mu się, ale nie miał racji. Chłop nawet tutaj, nawet w takiej sytuacji, nie podniósłby ręki na jaśnie panienkę. Do armii przychodził coraz gorszy element i dziesiętnik kręcił głową, nie wiedząc, co zrobić. Kocówka? Nie ma sprawy, nic tak nie utrzymuje dyscypliny jak porządna kocówka zrobiona przez własnych kolegów. Parę siniaków, może podbite oko, pręgi na plecach od razów pasami. Ale nie krew! Co oni, zabić ją chcieli czy jak?

Dziesiętnik wściekły i nieźle przestraszony kazał reszcie oddziału biegać wokół namiotów, a sam znowu nachylił się nad Achają.

– Możesz wstać?

Dziewczyna uniosła się lekko, zagryzając wargi. Pomógł jej wstać, a właściwie uniósł i wyprowadził na zewnątrz. Rześkie powietrze przyniosło pewną ulgę rozpalonemu ciału, ale tylko z trudem dotarła, prawie niesiona przez podoficera, do najbliższego koryta z wodą. Pomógł jej umyć twarz, kawałkiem szmaty przetarł nawet ranę na puchnącym teraz łuku brwi.

– No nie mażcie się, Achaja – przybrał bardziej oficjalny ton. – W końcu nic się nie stało.

– Ch… – odkaszlnęła z trudem, była zbyt otępiała, żeby obrazić się za to, co powiedział – chcieli mnie zabić.

– Eeee… zara zabić – wzruszył ramionami i rozejrzał się, jakby skądś miało przybyć rozwiązanie.

– Prowadź do setnika – kręciło się jej w głowie.

– Do setnika? A po co? – zdziwienie w jego głosie było autentyczne. – Widziałaś, kto cię bił?

– Nie.

– No to…

Spojrzała na niego tak, że stracił część pewności. Przez chwilę coś analizował w myślach, wydymając wargi (jeśli oczywiście umysł człowieka z gminu był w ogóle zdolny do analizy czegokolwiek). Potem wzruszył ramionami.

– Jak tam sobie chcesz – ruszył w stronę domu setników, tym razem nie zamierzając jej pomagać.

Achaja westchnęła ciężko. Z trudem oderwała się od koryta. Nie starała się go dogonić, jej ciężki krok nie pozwalał na to, ale przysięgła sobie, że dziesiętnik będzie pierwszą osobą, którą dosięgnie straszliwy gniew jej ojca. On… On… Wielki Książę po prostu zmiecie to miejsce z powierzchni ziemi! Kamień na kamieniu tu nie pozostanie, ziarnko piasku na ziarnku piasku! Popamiętają ją, popamiętają… O mało nie uderzyła w ścianę domu. Z zaciśniętymi zębami, starając się zachować równowagę, weszła do środka z rozpędu opierając się o stół, za którym zasiadał właśnie setnik. Żadne krzesło nie było dla niej przewidziane. Popamiętają…

– Słucham! – setnik zerknął na swojego podoficera prężącego się obok, potem przeniósł wzrok na dziewczynę. Poznała go, ten sam co wczoraj, tym razem jednak trzeźwy.

– Chcieli… mnie zabić!

– Cooooo? – oczy oficera o mało nie wyskoczyły z orbit. – Kto?!!!

– Nie wiem – bąknęła. – Ci… ci co ze mną spali – dodała po chwili.

– A skąd niby to wiecie?

Achaja chciała zrobić jakąś kąśliwą uwagę na temat mówienia do niej w liczbie mnogiej, ale zrezygnowała. W tej chwili, tak naprawdę, chciała już tylko jak najszybciej się stąd wydostać.

– A kto inny mógłby? – westchnęła. „Ty też mnie popamiętasz, chamie” – dodała w myślach.

Setnik patrzył dłuższą chwilę na dziewczynę, potem przeniósł wzrok na dziesiętnika.

– Jak było? – rzucił.

– Eeeee… zwykła kocówka. Poniosło młodziaków.

– Jak było, pytam?!!! – ryknął setnik.

Dziesiętnik przez chwilę wyglądał, jakby uderzył w niego piorun. Potem wyprężył się tak, jakby mimo swojego nikczemnego wzrostu chciał jednak oprzeć głowę o powałę.

– Po ogłoszeniu pobudki wszedłem do namiotu – krzyczał, skandując równomiernie pojedyncze słowa. – Wszyscy wyszli, natomiast żołnierz Achaja leżał… znaczy leżała dalej, nie odpowiadając wzmożonymi ruchami ciała na wezwanie!

– Kretyn – mruknął setnik.

– Tak jest, proszę pana! – ryknął dziesiętnik.

– Ślady jakieś widziałeś?

– Nie widziałem, proszę pana!!!

– Ktoś z zewnątrz się nie przedostał?

– Nie, proszę pana!!!

– Wszyscy spali na swoich miejscach, jak wszedłeś?

– Tak jest, proszę pana!!!

Setnik pokiwał głową.

– No i widzisz – zwrócił się do dziewczyny. – Nie ma winnego… to kogo ukarać?

– Wszystkich.

Obaj: oficer i podoficer spojrzeli na nią w szczerym zdziwieniu.

– No jak to wszystkich? W wojsku jest odpowiedź… odpowiedzialność… – pamięć długo nie podsuwała odpowiedniego słowa. – eeeee… mmmm… indywidualna! – padło wreszcie wraz z pełnym dumy uśmiechem.

– Ja… – gdyby miała dość sił, udusiłaby ich własnymi rękami. Z wielu powodów zrezygnowała jednak z szybkiego spełnienia zabójczych zamiarów. – Dobrze… – westchnęła. – No to mnie zwolnijcie i zawieźcie do…

– Co mamy zrobić? – przerwał jej setnik.

– Jak to co? Zwolnić mnie z wojska!

Dziesiętnik nie śmiał nawet odetchnąć głębiej. Nie zdarzyło mu się być świadkiem takiej sceny podczas całej, długiej służby. Setnik patrzył na nią podejrzliwie, zastanawiając się, czy od pobicia nie postradała zmysłów. Przełknął ślinę, nie wiedząc, co o tym sądzić. Dziewczyna z pozoru patrzyła na niego zupełnie normalnie. Dla pewności przybrał oficjalny ton.

– Dziesiętnik! Odprowadzić żołnierza!

– Tak jest, proszę pana!

– Zostaw! – Achaja wyszarpnęła mu ramię, za które zdołał już chwycić. – Co wy sobie tu myślicie? Chcecie, żebym została w…

– Milczeć! – setnik uderzył pięścią w stół. Tylko dlatego nie zareagował ostrzej, bo on też widział coś takiego po raz pierwszy w życiu.

Achaja zrozumiała, że najwyraźniej zamierzają obaj ją zamęczyć. Z trudem powstrzymała łzy napływające do oczu.

– Chcę napisać do ojca – chlipnęła.

– To ty pisać umiesz?… Ach prawda – żachnął się setnik. – Księżniczka… – zaraz jednak wrócił do poprzedniego tonu – Odprowadzić! Ile razy będę powtarzał?!!!

Dziesiętnik znowu chwycił ją za ramię.

– No co wy? – szarpnęła się znowu. – Chcecie mnie dać do tych morderców? – pojedyncza łza popłynęła jej po policzku.

– A gdzie? – wyrwało się setnikowi. – Tfu! – zreflektował się nagle. – Do jakich morderców, śmiertelna zaraza?!!!

Nie mogła w to uwierzyć, nie mogła w to… Oni naprawdę sprawią, że tu zostanie!

– Chcę… – nie wiedziała, co powiedzieć. – Proszę mnie przenieść gdzieś indziej.

Setnik po raz kolejny tego dnia oniemiał (a był świt dopiero). Dziesiętnik nie zdzierżył. Ryzykując swoją dalszą karierę, w obecności przełożonego i bez rozkazu nachylił się do ucha dziewczyny.

– Nie rób tego, mała – syknął.

Oficer podrapał się po brodzie. Podniósł brwi i powiedział dość cichym nawet, jak na niego, głosem.

– Zgoda. Przenieść do innego oddziału. Wykonać!

– Tak jest!

Dziesiętnikowi tym razem udało się ją wyprowadzić bez dalszego oporu. Zaraz jednak, o kilka kroków od budynku dowództwa zwolnił trochę i spojrzał na dziewczynę.

– Ale se załatwiłaś – mruknął. – Ojciec nie uczyli, że w wojsku, to aby się nie wychylać?

– Mój ojciec jest… – urwała jednak, przypominając sobie, że nie ma sensu rozmawiać z chamem.

– Wiem, wiem – dziesiętnik wzruszył ramionami. – Wielkim księciem – mimo iż było to wbrew regulaminowi, sam wślizgnął się do namiotu po jej worek i oporządzenie. W gruncie rzeczy nie był złym człowiekiem – robił co mógł, żeby utrzymać się w jednostce szkoleniowej, której przecież nigdy nie wysyłano na wojnę. – Wiem, że książę – powrócił do tematu, pomagając jej założyć worek na plecy. – Ino po co robi ci taką krzywdę? – machnął ręką. Mówił teraz szczerze i od siebie, więc gdzieś zniknął wojskowy żargon płynący dotąd z jego ust. Był chłopem. To, że dosłużył się stopnia dziesiętnika zakrawało na cud. – No nic córko, idziem cię zdać w ręce innego dziesiętnika.

Przez całą drogę Achaja milczała zawzięcie. Dziesiętnik też nie odezwał się więcej, przynajmniej do niej. Poszeptał chwilę z napotkanym kolegą i oddalił się bez pożegnania. Nowy podoficer zaprowadził ją na sam skraj pola, wskazał jakiś namiot i również odszedł. Niepewna weszła do środka, ale na szczęście, ciemne wnętrze z poukładanymi pod sznurek siennikami było puste. Usiadła, opierając się o centralny słup, nawet nie zdejmując z pleców worka. Czuła się… nie… była najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na świecie. Tak, na pewno. Przypomniała sobie o książce, którą czytała jeszcze kilka dni temu. Opowieść o dziewczynce zagubionej w lesie podczas gdy wokół, w straszliwych ciemnościach, czają się krwiożercze bestie. Nie sądziła wtedy, że kiedykolwiek sama znajdzie się w podobnych okolicznościach. Chciało jej się spać, bolało ją całe ciało, szczególnie rana na głowie i puchnące wargi. Nie wiedziała, czy nie dostanie gorączki.

Samotność przerwało jej tylko przybycie funkcyjnego żołnierza, który przyniósł jej nowy siennik i jak się sam wyraził, suchy prowiant (dwa niewiadomego pochodzenia placki oraz kawałek, całkiem niezłego, sera). Żołnierz wyjaśnił, że jej oddział jest na ćwiczeniach i będzie pewnie dopiero wieczorem. Potem poszedł sobie, nie zaszczycając ją nawet spojrzeniem. Achaja siedziała, ciągle w tej samej pozycji większą część dnia. Czasem płakała cicho, choć usiłowała nie robić tego za wszelką cenę. Czasem drzemała chwilę. Czuła się tak osamotniona, jak dziewczynka z kart książki, którą ciągle rozpamiętywała. Nie mogła nawet podejrzewać, że jest na świecie tak straszna samotność. Ach…

Musiała zasnąć. Obudziło ją wieczorem nagłe wejście kilkunastu ludzi, zmęczonych, spoconych i klnących na cały głos. Na jej widok jednak kilka twarzy rozjaśniło się uśmiechem.

– Ty, Durban – jakiś krępy chłopak szturchnął kolegę łokciem. – Patrz, nowa.

– No, ale jej ktoś przyładował.

W całym oddziale były jedynie trzy dziewczyny. Żadna z nich nie zwróciła uwagi na Achaję. Za to chłopcy przeciwnie.

– Ty, nowa. Daj dupy! – krzyknął ktoś z tyłu. Nie mogła zauważyć kto z powodu tłoku, który zrobił się, kiedy wszyscy naraz zdejmowali oporządzenie.

– Bogowie! Nowy siennik – jakiś barczysty chłopak w przykrótkiej tunice zwalił się na posłanie Achai. – W sam raz dla mnie.

– To mój! – zerwała się spod słupa.

– Odpieprz się! – warknął. – Weź se mój.

– Z pchłami? – zażartował ktoś spod przeciwległej ściany.

Achaja czuła, że znowu do oczu napływają jej łzy. Powstrzymała się jednak, myśląc, czy jeśli rzuci się na niegodziwca, to zdoła przytrzymać go pod sobą. Ktoś jednak chwycił ją za kołnierz.

– Ty, nowa – żołnierz nazwany wcześniej Durbanem podał jej kubek. – Biegnij po wodę.

Oszołomiona nieprawdopodobnie bezczelną propozycją cisnęła mu kubek pod nogi. Ale Durban nie oponował. Podniósł naczynie i uśmiechnął się przymilnie.

– Nie to nie. Ja skoczę po wodę dla ciebie – ruszył w stronę wyjścia z namiotu. – Musimy sobie pomagać.

Nareszcie jakiś cham wie, gdzie jego miejsce – pomyślała. Może ten oddział będzie inny? Zdziwiło ją jednak, że tu żołnierze, przecież tylko trochę starsi od niej stażem, nie zamierzali najwyraźniej spać w tunikach. Już kilku chłopców i wszystkie dziewczęta położyły pod kocami zupełnie nadzy… Nie wiedziała, gdzie patrzyć, ale z konsternacji wyrwał ją Durban, przynosząc napełniony kubek.

– Masz – podszedł do niej z uśmiechem. – Dopiero drugi dzień w wojsku, co? Ciężko?

Rzeczywiście chciało jej się pić. Przytknęła naczynie do warg i… O mało nie zwymiotowała w nagłym paroksyzmie rozlewając, zawartość. On… On tam… normalnie nasikał!!!

Cały namiot trząsł się ze śmiechu.

– Jestem tu Starszy – wyjaśnił Durban, wypowiadając przymiotnik tak, jakby był jakąś nazwą. – I moje rozkazy to jak rozkazy od Bogów, dupo!

Chciała wymierzyć mu policzek, ale ktoś kopnął ją w tyłek. Odwróciła się, ale z tyłu każdy patrzył w inną stronę. Nie mogła zgadnąć, kto się ośmielił. Kolejny cios znowu spadł na plecy, odwróciła się tylko po to, żeby znowu ktoś mógł ją kopnąć w siedzenie. Skoczyła do przodu, ale Durban usunął się zręcznie tak, że wylądowała na kimś, kto leżał już pod kocem.

– Co? Chcesz się dupczyć? – usłyszała niewyraźnie. – Najpierw się popieścimy – Czyjaś pięść ugodziła ją w czoło.

Spadła na ziemię i już sama nie wiedziała, czy to ona sama uderzyła w czyjąś nogę, czy czyjaś noga w nią.

Rozległ się odgłos kroków i cały oddział, oczywiście oprócz Achai, błyskawicznie znalazł się pod kocami. Jakaś dłoń szarpnęła zasłonę i ukazał się jej nowy dziesiętnik.

– Co się tu dzieje?! – ryknął. – Ja wam… – urwał, patrząc na dziewczynę prawie pod jego nogami. – A ty co tu robisz?!!! Noc jest, masz spać!!!

– Pobili mnie – Achaja niezgrabnie gramoliła się na nogi. – Te świnie…

– Co??? Ze mną chcesz dyskutować?!!! – zapiał dziesiętnik. – Worek na plecy, oporządzenie i dziesięć razy wokół placu!

– Nie! – Achaja zachłysnęła się własną wściekłością. – Przecież mówię, że oni…

– Nie to nie – dziesiętnik uśmiechnął się nagle. – Możesz tu zostać – Dłuższą chwilę patrzył w rozszerzające się ze zdumienia oczy dziewczyny, a potem ryknął. – Oddział wstać!!! Ubierać się! Oporządzenie, broń, plecakiiiii… Włóż! Dziesięć razy wokół placuuuuu… – zawiesił głos obserwując spowodowane swoją komendą zamieszanie. Zakończył niespodziewanie cicho – Albo nie. Widzi mi się, pobiegniecie jutro – przez moment napawał się nagłą ciszą i dezorientacją, a potem wyszedł uśmiechnięty. Wiedział, że nie musieli biec. I bez tego osiągnął to, co było jego celem.

Achaję, śpiącą na czyimś, nie pachnącym najładniej, sienniku, znowu obudził koc zarzucony na głowę. Ci, którzy to zrobili, byli jednak bardziej doświadczeni od nieopierzonych rekrutów z poprzedniego namiotu. Bili pasami, dodatkowo owiniętymi w szmaty. Ból był ten sam, a może nawet gorszy. Następnego dnia jednak prawie nie było śladów, nie utraciła też sił. Zagryzając wargi i jęcząc, mogła więc ćwiczyć razem z innymi.

Загрузка...