ROZDZIAŁ 7

Mówią, że w nowym miejscu najtrudniejsze są pierwsze dni. Achaja wątpiła w prawdziwość tego powiedzenia, a raczej nie miała kiedy się nad nim zastanawiać. Dzień za dniem mijał jej w jakimś otępieniu, w które popadł jej umysł. Wycieńczone ciało również ogarnął dziwny bezwład. Nie bolało już tak bardzo, kiedy bili ją koledzy. Nie bolało tak strasznie, kiedy zdejmowała z nóg zakrwawione sandały po biegu dwadzieścia razy wokół placu. Tak, wykonała taki bieg. Szczerze mówiąc niejeden. Pojęła nareszcie, do czego dążył dziesiętnik, wysyłając zamiast niej cały oddział. To, co oddział robił z nią potem w nocy, było o wiele gorsze od wszystkiego, co mógł wymyślić dziesiętnik. Ale nie płakała więcej. Była zbyt zmęczona na płacz. Kiedy po raz pierwszy przyniosła kubek wody, bo kazał jej zrobić to Durban… coś się w niej przełamało. Nie była już księżniczką, córką Wielkiego Księcia. Od tej chwili stała się materiałem na wzorowego żołnierza. Koledzy dalej bili ją, szturchali, kradli jej rzeczy, ale od kiedy zaczęła spełniać ich polecenia, robili to już bez złośliwości. Stała się popychadłem w oddziale – a w wojsku to nawet pewnego rodzaju awans.

Kiedy po jakichś dwudziestu, trzydziestu dniach (naprawdę straciła rachubę) pancerz wiecznego, wszechogarniającego zmęczenia zaczął się kurczyć (może się hartowała, może łapała drugi oddech) stwierdziła, że jest chyba jakiś cień szansy, malutki cień, że dożyje do końca służby. Po raz pierwszy pomyślała o tym, ile zostało jeszcze do końca, ale ponieważ wychodziła jej jakaś niewyobrażalna liczba dni, dała sobie z tym spokój.

W wojsku nie wszystko było złe. Natomiast (według jej wyobrażeń przynajmniej) wszystko było głupie. Na przykład takie jedzenie. Nie to, żeby było niesmaczne, wprost przeciwnie – ser, oliwki, raz na dziesięć dni mięso – było wydawane w ściśle odmierzonych porcjach, ale wcale nie najgorszego gatunku, jak mogła się spodziewać. Oczywiście, jeśli ktoś trafił na zgniłe, jego pech, więcej nie dostał. Za to suche placki leżały w koszach, przy długich korytach z wodą, gdzie jedli i każdy mógł wziąć dowolną ilość. Nie o to chodziło. Najgorszą rzeczą był brak jakichkolwiek przypraw. Nie jakichś wyszukanych bynajmniej – jakichkolwiek. Jeśli armia wydawała fortunę na całkiem dobre wyżywienie dla żołnierzy, dlaczego nie dorzuciła paru groszy na przyprawy? Nie mogła tego zrozumieć. Albo sandały. Dzień w dzień przecież wydawano jakieś horrendalne sumy na tłuszcz, którym każdy żołnierz wieczorem długo i uporczywie musiał je nacierać. Przecież taniej by wyszło, gdyby od razu kupić sandały z dobrej skóry. Problem krwawiących stóp wbrew pozorom dotykał nie tylko jej… Albo ćwiczenia. Zamiast uczyć się czegoś porządnego, dziesiętnik kazał im wykopać dół i zakopać, wykopać i zakopać, dwadzieścia razy wokół placu, wyrównać mieczami klepisko w namiocie, żeby było gładkie jak marmurowy stół, a potem długo ostrzyć stępione miecze… Czysty kretynizm. Nienawidziła dziesiętnika tak, że stawał się w jej oczach uosobieniem zła, zła wyjątkowo głupiego zresztą, choć… w tym poglądzie nie była bynajmniej odosobniona.

Nie wszystkie ćwiczenia były bez sensu. Kiedy prowadził je setnik, były po prostu nużące. Trzeba było trzymać drzewce długiej piki na ściśle określonej wysokości, oddychając przy tym rytmicznie. Płuca bolały, ale było to nic w porównaniu z rozdzieranymi bąblami na dłoniach. Potem bieg z tarczą, bez tarczy, z tarczą, mieczem i plecakiem, bez miecza, ale za to z piką, w hełmie i nagolennicach (kilka osób zemdlało i Achaja przez króciutką chwilę była dumna, że nie znalazła się wśród nich). Poza tym jednak przez cały czas robiła wszystko nie tak. Źle smarowała sandały (więc była sama winna temu, że ma obtarte stopy), źle myła naczynia (więc sama była winna temu, że staje na końcu kolejki po najgorsze porcje), źle ostrzyła miecz (więc sama była winna, że dostaje najgorsze warty), źle układała koc na sienniku (więc sama była winna… nie wiadomo już czemu). Prawie przekonano ją, że wojna pomiędzy Troy i Luan, która znowu rozgorzała na granicach, wybuchła z jej osobistej winy.

Pewnym wytchnieniem z otaczającej ją głupoty były ćwiczenia przeprowadzane przez taktyków (brali za to dodatkowe wynagrodzenie i dość często zjawiali się na ich placu). W każdym razie oficerowie wyższych szarż potrafili się przynajmniej poprawnie wysławiać.

– Żołnierz Achaja będzie teraz trzymać pikę, celując w tamten rondel zawieszony na drzewie.

Dziewczyna z najwyższym trudem uniosła ciężkie i niesamowicie długie drzewce.

– …wyobrażając sobie, że celuje w jeźdźca, który jest o dwadzieścia kroków od niej – ciągnął taktyk. – Źle! Musisz tego jeźdźca mieć przed oczami, dziecko.

„W prawdziwej bitwie niczego nie będę musiała sobie wyobrażać” – pomyślała Achaja, usiłując jednocześnie nie stękać z wysiłku.

– Pewnie myślisz sobie, że w prawdziwej bitwie nie będzie sobie musiała niczego wyobrażać? To błąd. Co by to było, jakby każdy z was trzymał pikę inaczej. Jazda rozniosłaby was… Hej, chcesz zabić jakiegoś komara?

Koniec drzewca rzeczywiście chwiał się coraz bardziej.

– Nieeeee… Nie tak. Pika nie służy do zabijania komarów.

Achaja zalewała się potem. Tego naprawdę nie da się utrzymać ani chwili dłużej.

– Wolałbym, żebyś celowała w rondel, a nie w mój brzuch – powiedział taktyk. – Chyba, że oczywiście masz jakiś powód, żeby czynić inaczej.

Koniec drzewca rzeczywiście zataczał coraz większe koła w zmęczonych rękach dziewczyny.

– Hmmmmm… Czy wiesz, czym się różni rondel od chmury?

– S… Słucham, proszę pana?

– Czym się różni rondel od chmury? Chyba potrafisz je odróżnić?

– Tak, proszę pana – Achaja nie mogła zaczerpnąć oddechu, miała wrażenie, że to straszne narzędzie tortur odpadnie jej razem z rękami.

– To dlaczego celujesz w chmurę? – zainteresował się taktyk.

– W rondel…

– Nawet w najtrudniejszej sytuacji żołnierz powinien odpowiadać jasno i całym zdaniem – taktyk z zainteresowaniem obserwował chwiejącą się na nogach dziewczynę. – Gdyby na przykład podczas wojny wysłano cię z meldunkiem, docierasz do dowódcy i mówisz: „pobili i przeszli linię!”. Ani kto kogo pobił, ani kiedy i jaką linię przeszedł. Wyrzuciliby cię z dowództwa na zbity pysk. I być może przez ciebie byśmy wojnę przegrali? A wtedy co? Nie byłoby już armii, w której mogłabyś służyć.

Achaja w pełnym oporządzeniu, hełmie, z tarczą i w nagolennicach marzyła już tylko o tym, żeby wreszcie przestał mówić. Byłaby w stanie celowo przekręcić każdy meldunek, byleby tylko nie było już armii, w której mogłaby służyć.

– Meldować trzeba całym zdaniem – ciągnął niestrudzony oficer. – No spróbuj.

– Melduję, że lancą celuję w…

– Wróć! – skrzywił się taktyk. – Jaką lancą, do śmiercionośnej dupy? Co to na chwilę zamknąłem oczy, a oni w międzyczasie przenieśli cię do lekkiej jazdy?

– Melduję, że kopią cel…

– Jaką kopią? Co to, przeniosłaś się do formacji rycerstwa na północy?

– Melduję, że dzidą…

– Jaką dzidą?!!! Co ty jesteś dzikus czy żołnierz królestwa Troy?

Dziewczynie ciemne płatki latały przed oczyma. Była tak skołowana, że na złość nie mogła sobie przypomnieć tego słowa.

– Oszczep? Tyka? Żerdź? Grabie? – podsuwał jej życzliwie oficer.

– Pi… pi…

– Pijana jesteś, więc będę cię miał – zaintonował początek wulgarnej piosenki.

– Pika! – wypaliła nareszcie dziewczyna, dumna, że w tym stanie pamiętała w ogóle, do czego służy język w ustach. – Pika!

– Bogowie – westchnął taktyk, wznosząc oczy ku niebu. – Czyż nie mówiłem właśnie, że melduje się pełnym zdaniem?

Innym razem postanowiło ją wyszkolić aż dwóch oficerów. Ponieważ znęcali się już wcześniej nad prawie połową oddziału, wiedziała, że są złośliwi, ale trzeba im przyznać, byli też dość pogodni. Najpierw jeden długo rozwodził się, że każdy żołnierz musi dokładnie wiedzieć, co ma przy sobie, żeby móc wszystko w odpowiedniej chwili wykorzystać, potem drugi kazał jej wyliczyć wszystko, co ma w plecaku.

Stanęła wyprężona na baczność i zaczęła recytować.

– Kubek, miska, łyżka, koc, drewniany, zaostrzony palik, krzesiwo, sznurek…

– Wróć! Jaki znowu sznurek, do rozwolnionego gówna? Jeszcze raz!

– Kubek, miska, łyżka, koc, drewniany, zaostrzony palik, krzesiwo, sznurek…

– Bogowie! A może od razu wstążeczka?!!!

Dziewczyna była zbyt otępiała ze zmęczenia i upału.

– Kubek, miska, łyżka, koc, drewniany, zaostrzony palik, krzesiwo, sznu… rzemień – tym razem udało jej się wymienić wszystkie dwadzieścia osiem przedmiotów, które miała w worku na plecach.

– A nie zapomniałaś przypadkiem o czymś? – spytał drugi oficer.

– Nie proszę pana!

– No to przebiegnij wokół placu razem z tym swoim plecakiem, może sobie przypomnisz.

Ruszyła biegiem choć była pewna, że niczego nie przeoczyła. Kiedy zalana potem stanęła znowu przed taktykami, skandowała jeszcze raz:

– Kubek, miska, łyżka, koc, drewniany, zaostrzony palik, krzesiwo, rzemień… – wyrecytowała wszystko, robiąc tylko dłuższe przerwy na zaczerpnięcie oddechu.

– To wszystko?

– Tak, proszę pana!

– No to jeszcze jedno okrążenie!

Historia powtórzyła się z dziesięć razy. Achaja straciła rachubę okrążeń, słaniała się na nogach i biegła zygzakiem.

– Co masz w plecaku?

– Kubek, miska, łyżka, koc… – gorączkowo zastanawiała się, o co może im chodzić. Kiedy dotarła do końca listy dodała jeszcze: – i powietrze!

Obaj wytrzeszczyli oczy, a potem ryknęli śmiechem.

– Powietrze! Cha, cha, cha… Powietrze… sprytna jesteś. Jeszcze raz wokół placu.

Nie mogła już biec. Zataczając się, powłóczyła nogami. Widziała jednak, że jej pomysł wyraźnie spodobał się taktykom. Miała wrażenie, że odtąd, następne pokolenia rekrutów będą dręczone również tym nieszczęsnym „powietrzem”.

– No? – usłyszała, kiedy z trudem stanęła przed nimi wyprostowana. – Co masz w plecaku?

Wymieniła wszystko.

– I co jeszcze?

– Już nic, proszę pana.

– Masz jeszcze coś…

– Tak, proszę pana.

– Wiesz co?

– Nie, proszę pana.

– Buławę stratega!!! Cha, cha… Nie słyszałaś jak sam król mówił, że każdy żołnierz nosi w plecaku buławę stratega, idiotko? Cha, cha, cha…

Czasem miała chwilę drobnej satysfakcji. Ich dziesiętnik pokazywał na czym polega zasłona wykonana krótkim mieczem.

– Tym nie wywijać jak cepem – krzyczał. – Trzymać tak! – przycisnął łokieć do boku. – Tera wam, psiamać, nikt miecza z ręki nie wybije… a wy za to możecie od razu ciachnąć! No! A jak żeśta się nauczyli, pokaże… – powiódł wzrokiem po obecnych – Reena!

Smukła dziewczyna wyszła z szeregu i przyjęła pozycję. Podoficer bez trudu wytrącił jej miecz i walnął mocno w tarczę, aż dziewczyna się wywróciła.

– Eeeeee… Dupa jesteś i do dupy umiesz – ocenił. – Jazda wokół placu! Achaja! Tera ty, psie nasienie!

Na książęcym dworze nauczyciele od fechtunku pokazywali jej sztuczki z mieczem, przy których cała wiedza podoficera była jak umiejętności dziecka. Kiedy dziesiętnik zaatakował, Achaja ugięła się lekko, ruszyła skręcając rękę i to ona, bez żadnego trudu, wytrąciła mu miecz.

– Cooooo?!!! – ryknął. – Kazałem stać, a nie gibać! Dziesięć razy wokół placu!

Kiedy długo potem wróciła skonana, czekał już na nią, wrzeszcząc z daleka.

– No to tera się popróbujem! To nie cyrk ino wojsko! Stawaj w pozycji i nie skacz, psiamać, na boki! Ciekawym gdzie uskoczysz, stojąc w linii razem z kolegami, co? To nie cyrk, mówię!

Zaatakował od razu, kiedy przyjęła pozycję. Tym razem się nie ruszała. Opuściła miecz, kiedy świsnął swoim i sparowała uderzenie tarczą. Kiedy zaskoczony podniósł ramię do następnego ciosu, mogłaby go zabić jednym pchnięciem. Wzniesione ostrze zalśniło w słońcu, potem opadło, napotykając tak zwaną „trzecią zastawę”, przez chwilę zawirowało znowu odbijając słońce, tym razem w świetlistym kręgu i opadło na piasek. Dziesiętnik po raz drugi pozostał bez broni.

– Dziesięć razy wokół placu – syknął. – I na następny raz rób, jak stoi w regulaminie, bo…

Ledwie trzymając się na nogach po zrobieniu kolejnych okrążeń, nie ryzykowała następnego razu. Dała sobie wytrącić miecz i obrugać przez dziesiętnika. Oddział patrzył na to obojętnie.

Achaja czuła, że się zmienia. Wyraźnie tępiała, obojętniała na wszystko, było jej wszystko jedno czy robią z niej popychadło, czy wzorowego żołnierza… Najdziksze rozkazy przyjmowała spokojnie, nie dziwiło ją, kiedy kazano im przerobić ścianę baraku na talerz z gulaszem (co polegało na uporczywym wcieraniu własnych porcji w spróchniałe deski), nie dziwiło jej, kiedy chwilę później kazano im przywrócić barakowi „dawny blask” (co polegało na zeskrobaniu gulaszu). Nie pytała, dlaczego całymi dniami musieli nosić wodę z dość oddalonej rzeki i wylewać na suchy plac, potem maszerować w błocie, potem czyścić sandały i oporządzenie, a potem znowu nosić wodę, bo błoto już wyschło. Właściwie przywykła nawet do tego, by uważać wzorowe układanie pojedynczych słomek we własnym sienniku za najważniejszy element szkolenia bojowego (zresztą faktem jest, że gdyby tylko uznać siennik za wroga, to taka czynność deklasyfikowała go zupełnie – po ułożeniu słomek nie nadawał się już do niczego).

Nie wszystko jednak poddawało się zobojętnieniu. Pamiętała jak ustawiali ostrokół – rzecz jak zwykle w wojsku bez sensu – dawno ociosane, ba, wyślizgane od dotyku dłoni całych pokoleń rekrutów, drewniane bale czekały przygotowane w rogu placu ćwiczeń. Mieli wykopać odpowiednie doły (gołymi rękami właściwie, w zeschniętej na kamień ziemi), włożyć w nie gotowe elementy, umocować, a potem wyjąć, zasypać doły i ubić ziemię… Robota w sam raz dla nowych żołnierzy, istniała nadzieja, że w palącym słońcu, w pełnym oporządzeniu, co najmniej kilku z nich wyzionie ducha.

Setnik, który doglądał robót, choć nic nie robił (przynajmniej w sensie fizycznym), ledwie trzymał się na nogach z powodu upału. Zdjął nawet swoją, wyszywaną złotem kurtkę, zawiesił na gałęzi i skrył się pod jedynym w całej okolicy, skarłowaciałym drzewem. Ostrokół był zbyt poważną sprawą, żeby powierzyć ją jakiemuś tam dziesiętnikowi, ale… Malutkie listki nie dawały praktycznie żadnego schronienia przed palącymi promieniami. Setnik cmokał, wzdychał, klął pod nosem, wreszcie machnął ręką i odszedł w kierunku swojego namiotu, żeby pokrzepić się czymś mokrym (niekoniecznie wodą, jak można było sądzić po tym, jak oblizywał spierzchnięte wargi).

Oddział pracował dalej, wszyscy wiedzieli już, że nawet pozostawieni samym sobie, bez opieki, nie zdołają wyrwać ani chwili dla siebie. Jakikolwiek zwierzchnik, który choć przypadkiem pojawiłby się w pobliżu, mógł bez trudu zamienić resztę dnia w najgorsze chwile ich życia. Nawet nadejście dwóch nowych rekrutów, którzy mieli dołączyć do ich oddziału nie oderwało nikogo od bezsensownego rycia w skamieniałej ziemi. Nikogo, oprócz Achai. Dziewczynę po prostu zaćmiło. Sama nie wiedziała, czy przez chwilę zdawało jej się, że znowu jest na dworze swojego ojca, czy to po prostu upał sprawił, że było jej wszystko jedno… Wyprostowała się nagle, przeciągnęła ziewając szeroko i podeszła do karłowatego drzewa, gdzie przestępując z nogi na nogę, stali przestraszeni rekruci. Bezczelnie zarzuciła sobie na ramiona kurtkę setnika.

– Wiecie jak to jest – mruknęła, patrząc gdzieś nad ich głowami. – Oficer musi dać przykład, musi pokazać swoim żołnierzom, jak się pracuje – ziewnęła znowu.

Obaj byli zbyt przestraszeni, żeby zwracać uwagę na szczegóły. Wspaniały akcent Achai, jej dworskie maniery, sposób poruszania się i gesty w mgnieniu oka przekonały ich, że naprawdę jest setnikiem. Obaj od razu pochylili głowy.

– No co tam? – dziewczyna spojrzała na nich podpatrzonym u jednego z taktyków złowrogim spojrzeniem. – Za jakie zbrodnie was tu zesłali?

Chłopcy wybałuszyli oczy.

– My… my… Do wojska, proszę pani… – wydukał odważniejszy. – My nie za zbrodnie tutaj.

– No co ty opowiadasz! – warknęła. – Nic nie zrobiliście? To niby dlaczego skierowali was do karnego oddziału, co?!

Obaj najchętniej zapadliby się pod ziemię.

– My… my nic… – jąkał ten bardziej odważny.

Achaja westchnęła ciężko tak, jakby miała do czynienia z kimś szczególnie głupim. Objęła wyższego chłopca ramieniem i poprowadziła w stronę oddziału.

– Patrz, kotku – wskazała rzędy ludzi kopiących ziemię własnymi rękami. – Sądzisz, że tak idiotyczne prace wykonuje się w wojsku? No coś ty, szaleju się najadłeś? Tu sami skazańcy i robią to za karę.

– Ale, ja… Ja… Pani, my…

– Stary, ja jestem córką Wielkiego Księcia – pokazała włosy na karku, skąd przebijały jeszcze resztki źle zmytej czerwonej farby. – Ale zabiłam swojego brata. I zesłali mnie tutaj, żeby dowodzić tymi mordercami i złodziejami – puściła chłopca i odepchnęła go lekko. – A teraz mów kogo zabiłeś, tylko bez kłamstwa!

Jej język, ton i książęce maniery robiły takie wrażenie, że obaj chłopcy byli bliscy rozpłakania się ze strachu.

– Pani! Ja nikogo! Nikogo, przysięgam.

– Nie łżyj! Tu nawet dziesiętnik, choć nikogo nie zabił, też jest zesłany, bo szczególnie głupi i słabuje na umyśle.

– Pani, my naprawdę nikogo… – odezwał się drugi chłopak, drżąc ze strachu. – My… my…

– Ci w dowództwie to nic tylko, żeby się wina napić, a za dziewkami uganiać… – Achaja machnęła ręką. – Znowu pomylili przydziały – Udawała, że myśli nad czymś intensywnie. – No dobra. Idźcie do tamtego namiotu i obudźcie podoficera.

Obaj chłopcy kiwali głowami.

– Powiedzcie mu, że chcecie, żeby was stąd wypisali, bo robota tu głupia, a dziesiętnik szczególnie słabuje na umyśle. Zapamiętacie?

– Tak, pani!

– A nie pomylić mi ani słowa! No już, już.

Obaj rzucili się biegiem. Achaja zdjęła kurtkę setnika i wróciła do pracy. Było jej wszystko jedno. Serce, co prawda, waliło jej jak młotem w kowadło, ale nie zastanawiała się nad karą, jaką jej wyznaczą. Zagryzała wargi, żeby się nie roześmiać. Nikt z oddziału nie przerwał roboty, ale też, była zupełnie pewna, co chwilę ktoś zerkał w stronę pobliskiego namiotu.

Już po chwili usłyszeli przekleństwa budzonego dziesiętnika, a potem nieśmiałe: „…wypisać… głupia robota… dziesiętnik szczególnie słabuje na umyśle…” Ryk, a właściwie wycie podoficera powinno rozerwać namiot na strzępy. Achaja skuliła się w sobie. Usiłowała nie patrzeć w stronę rozjuszonej postaci ciągnącej za uszy nowych rekrutów.

– Powstań!!!

Oddział wyprostował się jak jeden mąż, przerywając dotychczasowe zajęcia.

– Kto wam to kazał powiedzieć?!!! Ale już!

Obaj chłopcy wskazali na Achaję. Dziewczyna zamknęła oczy w oczekiwaniu na najgorsze, ale wtedy stało się coś niesamowitego. Z szeregu wystąpił Durban.

– Panie dziesiętniku! – wyprostował się, jakby połknął kij. – Oni kłamią!

Jakaś dziewczyna również zrobiła krok do przodu.

– Panie dziesiętniku! Ona pracowała tuż przy mnie, nic nie mówiła!

– Obaj kłamią! – dodał jakiś chłopak z oddziału. – Sami se wymyślili, żeby…

– Milczeć!!! – ryknął dziesiętnik. – Nie chcecie się przyznać, co?!!! No to wkładać plecaki, każdych dwóch bierze jedną część ostrokołu i dwadzieścia razy wokół placu!!! Biegiem!!!

Trudno opisać, co się później działo. Achai wydawało się, że nie dożyje dwudziestego okrążenia. Ociosane pnie waliły się na ziemię wraz z tymi, którzy mdleli pod ciężarem. Każdemu jednak, kto zemdlał, wlepiano trzy noce najgorszych wart poza kolejnością. Potem było kopanie dołów, ustawianie ostrokołów, zdejmowanie ostrokołów, ubijanie ziemi… Kto zdołał dojść do namiotu, walił się na posłanie, bardziej tracąc przytomność niż zasypiając. Achaja czuła, że nie przeżyje nocy. Oddział zamorduje ją, jak tylko ocknie się pierwszy z żołnierzy. Ale… Myliła się. Durban, jeden z nielicznych, którzy nie padli na siennik zaraz po wejściu klepnął ją w ramię.

– Ty, Achaja – okazało się, że pamiętał jej imię. Do tej pory zwracał się do niej per „Nowa” albo „Dupa”. – Każ tym dwóm nowym przynieść wody!

Achaja z trudem otrząsnęła się ze zdziwienia.

– Brać kubki i jazda po wodę! – krzyknęła do ciągle oszołomionych chłopców.

– Nie przyszlim tu wody nosić – odparł ten odważniejszy.

– Nie to nie – uśmiechnęła się przyjaźnie. – Ja wam przyniosę w formie przeprosin.

– Pójdę z tobą – Durban ruszył za nią. – Trzeba nowym pomóc. W końcu to ich pierwszy dzień.

Kiedy ukryci za namiotem sikali do kubków, Achaja zrozumiała, że właśnie została pełnoprawnym członkiem oddziału. I była to pierwsza rzecz w jej życiu, której nie zawdzięczała pozycji swojego ojca.

Загрузка...