18 Przedziwne wezwanie

Przez dłuższą chwilę po tym, jak Egwene zeszła z podium, nikt nawet nie drgnął. I wtem, nagle... Andoranie, Murandianie, jak jeden mąż, ruszyli w stronę Zasiadających. Młodociana Amyrlin — marionetka i figurantka! — nie interesowała ich wcale, zwłaszcza że mieli przed oczami oblicza pozbawione piętna upływu lat, nie pozostawiające przynajmniej wątpliwości, że oto mają do czynienia z prawdziwymi Aes Sedai. Natychmiast każdą Zasiadającą obległo dwoje lub troje lordów bądź lady, a choć jedni rozkazująco zadzierali podbródki, inni zaś kulili się pokornie, to jednak wszyscy domagali się, by ich wysłuchano. Ostry wiatr rozwiewał mgiełki oddechów i rozdymał poły płaszczy, nie zwracali na to uwagi, bo nic na świecie nie liczyło się teraz bardziej niż ich pytania. Nawet Sheriam nie udało się uciec przed lordem Donelem o nalanej twarzy, który to srożył się, to bił jej pokłony.

Egwene odciągnęła ją jednak od tego mężczyzny o chytrym, złym spojrzeniu.

— Dowiedz się czegoś, ale tak dyskretnie, jak to tylko będzie możliwe, na temat poczynań sióstr i Gwardii Wieży w Andorze — szepnęła pospiesznie, po czym odprawiła Opiekunkę, która natychmiast znów miała na karku Donela. Sheriam początkowo sprawiała wrażenie skonsternowanej jego natarczywością, prędko jednak skryła grymas niezadowolenia. Donel zamrugał niespokojnie, kiedy to ona dla odmiany zasypała go pytaniami.

Mimo dzielącego je od niej tłumu Romanda i Lelaine, nieustannie obserwowały Egwene oczyma wyzierającymi z lodowato spokojnych twarzy, ale ponieważ każda dorobiła się towarzystwa pary arystokratów, którzy chcieli... Czegoś tam. Być może zapewnienia, że w słowach Egwene nie krył się żaden podstęp. Takim żądaniem zapewne dopiekliby do żywego obu Zasiadającym, bo choćby nie wiadomo jak kluczyły czy lawirowały — a Światłość świadkiem, że były do tego zdolne — to jednak nie mogły uniknąć wyrażenia swego otwartego poparcia dla niej, nie podważając równocześnie jej autorytetu. A nawet one nie posunęłyby się do tego. Nie tutaj, nie publicznie.

W pewnym momencie przysunęła się do niej Siuan, z twarzą, która mogłaby wyrażać nieskończoną uległość, gdyby nie rozbiegane nerwowo oczy. Być może bała się, że zaraz dopadną je Romanda albo Lelaine i urządzą im publiczną scenę, całkiem zapominając o prawie, obyczaju, dobrym wychowaniu oraz o tym, że ktoś mógł się im przyglądać.

— Shein Chunla — syknęła cicho.

Egwene przytaknęła, ale nawet nie spojrzała na Siuan, bo wzrokiem szukała Talmanesa. Prawie wszyscy zgromadzeni tu mężczyźni, a także niektóre kobiety byli tak wysocy, że nie sposób było wyłowić z tłumu jego sylwetki. A że nikt tu nie stał w jednym miejscu... Wspięła się na czubki palców. Dokąd on poszedł?

Tymczasem na drodze stanęła jej Segan, wsparła pięści na biodrach i zmierzyła Siuan pełnym powątpiewania wzrokiem. Egwene pospiesznie przyjęła bardziej godną postawę. Amyrlin nie mogła zachowywać się jak jakaś płocha dziewczyna, która przyszła na tańce i szuka sobie chłopca. Rozkwitający pączek róży. Spokój. Opanowanie. Ażeby tak Szczelina Zagłady pochłonęła wszystkich mężczyzn!

Segan — szczupła kobieta o długich ciemnych włosach, z grymasem wydętych ust na stałe chyba przylepionym do twarzy, sprawiała wrażenie naburmuszonej od urodzenia. Suknię miała uszytą z dobrej, niebieskiej wełny, wyraźnie odpowiednią na chłodne dni, ale dekolt zdobił zbyt obfity, jasnozielony haft, a tak kolorowych rękawiczek nie powstydziłby się Druciarz. Obejrzała sobie Egwene od stóp do głów, z taką samą nieufnością, z jaką potraktowała Siuan.

— Czy to, co powiedziałaś, wspominając o księdze nowicjuszek — odezwała się nagle — rzeczywiście dotyczyło wszystkich kobiet, niezależnie od wieku? Czy należy przez to rozumieć, że każda może zostać Aes Sedai?

Było to pytanie ważne dla Egwene i z całego serca pragnęła udzielić odpowiedzi — i wytargać za uszy w razie jakichś zastrzeżeń — ale w tym momencie kłębiący się ludzie rozstąpili się na chwilę, ukazując Talmanesa na tyłach pawilonu. Rozmawiał z Pelivarem! Stali sztywno wyprostowani, podobni do dwóch wielkich psów gotowych skoczyć sobie zaraz do gardeł, a jednocześnie pilnowali, czy nikt nie podchodzi dostatecznie blisko, by podsłuchać, o czym rozmawiają.

— Każda kobieta, niezależnie od wieku, córko — potwierdziła nieobecnym tonem. Pelivar?

— Dziękuję ci — odparła Segan i z wahaniem dodała: — Matko. — Dygnęła niedbale i odeszła. Egwene odprowadziła ją wzrokiem. Cóż, zawsze to jakiś początek.

Siuan parsknęła.

— Gotowam żeglować po Palcach Smoka w samym środku nocy, jeśli tak będzie trzeba — mruknęła ledwie słyszalnie. — Omówiłyśmy wszystko, spekulowałyśmy w sprawie ewentualnych zagrożeń, a teraz okazuje się, że jedyny wybór, jaki przed sobą mamy, nie zda się nawet mewie na ostatnią wieczerzę. Ty jednak musiałaś wzniecić pożar na pokładzie, tylko po to, by było ciekawiej. Nie wystarczy ci złapać morlewa w sieć, musisz jeszcze wsadzić sobie ciernika pod suknię. Samo brodzenie w ławicy srebraw to dla ciebie za mało...

Egwene weszła jej w słowo.

Siuan, chyba powinnam poinformować lorda Bryne’a, że kochasz się w nim na zabój. Prosta uczciwość wymagałaby, żeby wiedział, nieprawdaż? — Siuan wytrzeszczyła oczy i przez chwilę poruszała ustami, ale nie wydobyło się z nich nic oprócz nieartykułowanego gulgotania. Egwene poklepała ją po ramieniu. — Jesteś Aes Sedai, Siuan. Postaraj się zachować choć odrobinę godności. I dowiedz się też czegoś na temat sióstr w Andorze. — Tłum znowu się rozstąpił. Spostrzegła Talmanesa w innym miejscu, ale nadal na uboczu zgromadzonego tłumu. Tym razem stał sam.

Ruszyła w tamtą stronę, starając się nie okazywać pośpiechu, Siuan została sama, wciąż gapiąc się za nią wytrzeszczonymi oczyma. Przystojny, kruczowłosy służący, odziany w obszerne wełniane spodnie, spod których wyzierały całkiem kształtne łydki, podsunął w jej stronę parujący srebrny puchar na tacy. Podano poczęstunek, trochę jakby poniewczasie. A już na pewno o wiele za późno, jeśli miał stanowić znak pokoju. Egwene nie usłyszała, co powiedziała Siuan, ale dostrzegła, jak mężczyzna wzdrygnął się i zaczął gwałtownie kłaniać, co jednoznacznie wskazywało, że oberwał ostrymi odłamkami jej wybuchowego temperamentu. Egwene westchnęła.

Talmanes stał; założywszy ręce, i obserwował wszystko z rozbawionym uśmiechem, który wszelako nawet na moment nie pojawił się w oczach. Wydawał się wprawdzie w każdej chwili gotów do działania, ale w jego wzroku przyczaiło się zmęczenie. Na widok zbliżającej się Egwene wykonał pełen szacunku ukłon, niemniej głos zadrżał lekko zgryźliwą nutą, gdy powiedział:

— Zmieniłaś dziś kształt granicy. — Otulił się szczelniej płaszczem, chroniąc przed podmuchami lodowatego wiatru. — Granica między Andorem i Murandy była zawsze... płynna, niezależnie od tego, co mówią mapy, ale Andoranie nigdy dotąd nie pojawiali się na południu w takiej sile, jeśli nie liczyć Wojny z Aielami i Wojny z Białymi Płaszczami, ale wtedy tylko tędy przechodzili. Kiedy już pobędą tu około miesiąca, pojawią się nowe mapy z nową granicą. Popatrz no tylko na Murandian, płaszczą się przed Pelivarem i jego kompanami tak samo jak przed siostrami. A dlaczego? Bo mają nadzieję zyskać nowych przyjaciół na nowe czasy.

Egwene, która ukradkiem spoglądała, czy nikt jej nie obserwuje, zdało się, że wszyscy arystokraci, zarówno Murandianie, jak i Andoranie, skupili całą uwagę na Zasiadających. Tak czy owak, miała na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż jakieś tam granice. Ważniejsze dla niej, nie dla arystokratów. Z małymi wyjątkami, nie widziała w tym morzu głów żadnej z Zasiadających. Jedynie Halima i Siuan zdawały się ją zauważać, a w powietrzu unosiła się wrzawa podobna do gęgania stadka podnieconych gęsi. Zniżyła jednak głos i starannie dobierała słowa.

— O przyjaciołach nie wolno nigdy zapominać, Talmanesie. Ty sam byłeś dobrym przyjacielem Mata i myślę, że moim również. Mam nadzieję, że to nie uległo zmianie. Wierzę również, że nie powiedziałeś nikomu nic, czego nie powinieneś. — Światłości, naprawdę była zdenerwowana, bo inaczej nie byłaby tak szczera. Jeszcze chwila, a zapyta wprost, o czym on rozmawiał z Pelivarem!

Na szczęście Talmanes nie wyśmiał jej, nie nazwał wieśniaczką o niewyparzonym języku. Ale mógł tak pomyśleć. Przyjrzał się jej z ciekawością i dopiero wtedy odpowiedział. Cichym głosem. On też potrafił być przezorny.

— Nie wszyscy mężczyźni plotkują. Powiedz mi, czy kiedy wysyłałaś Mata na południe, wiedziałaś, że będziesz tu dzisiaj?

— Skąd mogłam to wiedzieć przed dwoma miesiącami? Nie, Aes Sedai nie są wszechwiedzące, Talmanesie. — Wprawdzie liczyła wtedy, że zdarzy się coś, co pozwoli jej znaleźć się w miejscu, gdzie się znajdowała, poczyniła nawet plany wiodące do tego celu, ale nic nie wiedziała na pewno, nie wówczas. A teraz miała nadzieję, że Talmanes nie będzie rozsiewał plotek. Niektórzy mężczyźni rzeczywiście tego nie robili.

Zauważyła, że w jej stronę zmierza Romanda, ale została zatrzymana przez Arathelle, która złapała ją za ramię i nie dała się zbyć, ku wielkiemu zdumieniu tamtej.

— A może zechcesz mi w końcu zdradzić, gdzie się podziewa Mat? — spytał Talmanes. — Czy towarzyszy Dziedziczce Tronu w drodze do Caemlyn? No co się tak dziwisz? Każda służąca zacznie rozmawiać z żołnierzem, jeśli oboje noszą wodę z tego samego strumienia. Nawet jeśli ów żołnierz zalicza się do tych strasznych Zaprzysięgłych Smokowi — dodał sucho.

Światłości! Mężczyźni naprawdę... bywali czasami... kłopotliwi. Najlepsi potrafili zadać niewłaściwe pytanie, powiedzieć coś w najbardziej nieodpowiednim momencie. Nie wspominając już o bałamuceniu służących pogaduszkami. Byłoby łatwiej, gdyby zwyczajnie mogła skłamać, lecz nawet w ramach ograniczanych Przysięgami miała spory margines swobody. Połowa prawdy powinna wystarczyć, aby odwieść go od zamiaru natychmiastowego pognania do Ebou Dar. Niewykluczone, że wystarczy nawet mniej.

W przeciwległym kącie pawilonu stała Siuan pogrążona w rozmowie z wysokim rudowłosym młodzieńcem z zakręconymi wąsami, który przyglądał jej się z taką samą rezerwą jak Segan. Arystokraci zazwyczaj potrafili rozpoznać Aes Sedai na pierwszy rzut oka. Młodzieniec absorbował jedynie część uwagi Siuan, której wzrok bezustannie wędrował w stronę Egwene. I zdawał się wręcz krzyczeć, natrętny niczym sumienie. Ileż byłoby łatwiej. Jakże wygodniej. Jednak na tym polegało bycie Aes Sedai. Nie wiedziała, co się dzisiaj wydarzy, miała tylko nadzieję, że uda jej się do tego doprowadzić! Egwene westchnęła z irytacją. Ażeby ta kobieta sczezła!

— Był w Ebou Dar, kiedy ostatni raz o nim słyszałam — mruknęła. — Ale niewykluczone, że teraz pędzi na północ co koń wyskoczy. Jemu wciąż się wydaje, że musi mnie ratować, Talmanesie, a poza tym Matrim Cauthon nie przepuściłby okazji, żeby w krytycznej chwili być na miejscu i rzec: „A nie mówiłem?”

Talmanes ani trochę nie wyglądał na zdziwionego.

— Tak też myślałem — westchnął. — Bo od wielu tygodni mam takie wrażenie, jakbym coś... czuł. Inni z Legionu twierdzą to samo. Niby nie jest to żadne palące uczucie, jednak nawet na moment nie znika. Jakby on mnie potrzebował. Albo jakby na południu coś na mnie czekało. Lojalność wobec ta’veren przedziwny niekiedy wpływ potrafi wywrzeć na twoje życie.

— Pewnie tak — zgodziła się, z nadzieją, że w jej głosie nie słychać powątpiewania. Już i tak wystarczająco dziwnie się czuła, zmuszona widzieć w Macie, tym utracjuszu, dowódcę Legionu Czerwonej Ręki, a co dopiero ta’veren, jednak zawsze zakładała, że wpływ ta’veren ogranicza się do bezpośredniego otoczenia, mniej lub bardziej bezpośredniego w każdym razie.

— Mat mylił się, sądząc, że potrzebujesz wsparcia. Nigdy nie zamierzałaś prosić mnie o pomoc, prawda?

Nadal mówił cicho, ale Egwene na wszelki wypadek rozejrzała się pospiesznie dookoła. Siuan wciąż ich obserwowała. Halima również. Obok Halimy stał trochę zbyt blisko Paitr, który nadymał się, prężył i gładził wąsy — nie uznał jej błędnie za jedną z sióstr, łatwo to było wywnioskować ze sposobu, w jaki zaglądał jej w dekolt! — ona jednak zaszczycała go jedynie marginalną uwagą, uśmiechając się do niego ciepło, cały czas rzucała ukradkowe spojrzenia w kierunku Egwene. Poza tym uwagę wszystkich pozostałych najwyraźniej bez reszty pochłaniały inne sprawy, a zresztą nikt nie stał dostatecznie blisko, by cokolwiek usłyszeć.

— W obecnych okolicznościach Zasiadającej na Tronie Amyrlin raczej nie będzie potrzebny azyl, nieprawdaż? Jednak nieraz czerpałam pociechę ze świadomości, że gdzieś tam jesteś — przyznała. Z niechęcią. Zasiadająca na Tronie Amyrlin rzekomo nie potrzebowała mysiej dziury, do której mogłaby się schować, ale w niczym by nie zaszkodziło, gdyby taką możliwością dysponowała, pod warunkiem że nie wiedziałaby o tym żadna z Zasiadających. — Zawsze uważałam cię za przyjaciela, Talmanesie. I mam nadzieję, że nie ulegnie to zmianie. Naprawdę.

— Jesteś wobec mnie bardziej... szczera... niż się spodziewałem — powiedział powoli — dlatego też zdradzę ci coś. — Talmanes zaczął mówić szeptem, nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy, który w oczach postronnego obserwatora nadal pozostawałby wcieleniem obojętności. — Król Roedran już kilkakrotnie próbował nawiązać ze mną kontakt. Liczy chyba na to, że zostanie pierwszym prawdziwym królem Murandy, i chce nas wziąć na swój żołd. W normalnych okolicznościach nie brałbym tego pod rozwagę, ale pieniądza nigdy za dużo, a przez to... przez to wrażenie, że Mat nas potrzebuje... Może jednak powinniśmy zostać w Murandy. Sprawa jest jasna jak słońce: zostajesz tam, gdzie chcesz być i gdzie możesz mieć oko na wszystko.

Umilkł, bo stanęła przed nim młoda służąca, która dygnęła i zaoferowała wino przyprawione korzeniami. Dziewczyna była odziana w suknię z zielonej wełny ozdobioną subtelnym haftem oraz płaszcz podbity zajęczym futrem. Inni słudzy z obozu też się kręcili wśród uczestników spotkania, bez wątpienia po to, by coś robić, a nie tylko stać w miejscu i dygotać. Krągła twarz młodej kobiety była wyraźnie ściągnięta mrozem.

Talmanes odprawił ją gestem i otulił się szczelniej płaszczem, za to Egwene wzięła srebrny puchar, by zyskać chwilę na pozbieranie myśli. Prawda była taka, że Legion w zasadzie przestał być potrzebny. Siostry coś tam jeszcze pomrukiwały, a jednak przyjęły teraz jego obecność jako rzecz oczywistą, niezależnie od tego, czy naprawdę widziały w nim Zaprzysięgłych Smokowi; nie bały się już potencjalnego ataku, a od czasu wyjazdu z Salidaru ani razu nie trzeba było wykorzystywać obecności Legionu, by je skłonić do działania. Teraz Shen an Calhar przydawał się głównie jako polityczny straszak, napędzający rekrutów do armii Bryne’a, ludzi, którzy uważali, że dwie armie w jednym miejscu oznaczają bitwę i pragnęli koniecznie przyłączyć się do silniejszej strony. Egwene nie potrzebowała już Legionu, ale Talmanes istotnie nie raz udowodnił, że jest przyjacielem. Ona zaś była Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Niekiedy przyjaźń i odpowiedzialność dyktowały ten sam kierunek działania.

Kiedy służąca zostawiła ich samych, Egwene położyła dłoń na ramieniu Talmanesa.

— Pod żadnym pozorem nie powinniście tego robić. Legion nie podbije samodzielnie całej Murandy, zwłaszcza że wszyscy będą przeciwko wam. Sam dobrze wiesz, że nic tak nie potrafi skonsolidować Murandian jak obcy na ich ziemi. Jedźcie z nami do Tar Valon, Talmanesie. Mat też się tam zjawi, co do tego nie mam wątpliwości. — Mat nigdy nie uwierzy, że ona jest Amyrlin, dopóki nie zobaczy jej w Białej Wieży, ze stułą na szyi.

— Roedran nie jest durniem — odparł spokojnie. — On tylko chce, żebyśmy siedzieli i czekali. Ot, jakaś obca armia... bez żadnych Aes Sedai... i na dodatek nikt nie ma pojęcia, jakie są jej zamiary. Nie powinien mieć trudności ze zjednoczeniem szlachty wobec zagrożenia, jakie rzekomo stanowilibyśmy. A wtedy my, powiada, ukradkiem przenikniemy granicę. Uważa, że od tego momentu już sobie z nimi poradzi.

Egwene nie umiała się pohamować i odpowiedziała mu nieco zapalczywie:

— A co mogłoby go powstrzymać przed zdradą? Jeśli zagrożenie zniknie bez walki, to razem z nim mogą się rozwiać jego marzenia o zjednoczonej Murandy. — Ten głupi mężczyzna zdawał się rozbawiony jej spostrzeżeniami!

— Ja też nie jestem durniem. Roedran nie zdąży zakończyć przygotowań przed nastaniem wiosny. Ta banda nigdy nie wyściubiłaby nosa ze swych dworów, gdyby Andoranie nie pojawili się na południu, a poza tym wezwano ich do broni przed nastaniem śniegów: Do wiosny Mat już nas odnajdzie. Skoro jedzie na północ, to z pewnością o nas usłyszy. Roedran będzie musiał się zadowolić tym, co zdziała do tej pory. A jeśli Mat rzeczywiście zamierza się udać do Tar Valon, to może jednak w końcu tam się spotkamy.

Egwene syknęła z irytacją. Był to interesujący plan, plan, jakiego nie powstydziłaby się Siuan i rzeczywiście, raczej nie należało się spodziewać, że Roedran Almaric do Arreloa a’Naloy zdoła go udaremnić. O tym człowieku powiadano, że jest tak rozwiązły oraz przebiegły, iż Mat wyglądałby przy nim na cnotliwego. Z drugiej jednak strony nie sądziła, by Roedran potrafił wymyślić taką intrygę... Niemniej pewne było to, że Talmanes podjął już ostateczną decyzję.

— Chciałabym, Talmanesie, żebyś dał mi słowo, iż nie dopuścisz, by Roedran wciągnął cię do wojny. — Odpowiedzialność. Wąska stuła na szyi zdawała się ważyć dziesięć razy więcej niż płaszcz. — Że jeśli przystąpi do działania prędzej, niż teraz przewidujesz, to opuścisz go, niezależnie od tego, czy Mat przyłączy się do was czy nie.

— Bardzo bym chciał obiecać ci coś takiego, ale to niestety niemożliwe — zaprotestował. — Spodziewam się, że do pierwszych napaści na moich furażerów dojdzie po upływie najpóźniej trzech dni od momentu, gdy pożegnamy armię Bryne’a. Byle lordziątko czy farmer pomyślą sobie, że mogą porwać kilka moich koni pod osłoną nocy, skubnąć mnie, a potem zniknąć gdzieś w kryjówce.

— Doskonale wiesz, że nie mówię o samoobronie — powiedziała stanowczo. — Daj mi słowo, Talmanesie. Bo inaczej nie dopuszczę do twojej ugody z Roedranem. — Żeby to osiągnąć, musiałaby go zdradzić, z drugiej jednak strony nie miała najmniejszego zamiaru opuszczać tej krainy w stanie przygotowań do wojny, wojny, do której już i tak przyłożyła rękę, sprowadzając tu Talmanesa.

Talmanes, który gapił się teraz na nią takim wzrokiem, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu, skłonił się w końcu. O dziwo, tym razem jakby bardziej formalnie niż wtedy, gdy ją witał.

— Stanie się, jak powiadasz, Matko. Powiedz mi, czy masz absolutną pewność, że sama przypadkiem też nie jesteś ta’veren?

— Jestem Zasiadającą na Tronie Amyrlin — odparła. — I to ci powinno wystarczyć. — Ponownie dotknęła jego ramienia. — Oby cię Światłość opromieniała, Talmanesie. — Tym razem nareszcie w jego wzroku pojawiły się weselsze iskierki.

Choć rozmawiali szeptem, ich narady nie umknęły uwadze zgromadzonych. Ta dziewczyna, która twierdziła, że jest Amyrlin, dziewczyna, która zbuntowała się przeciwko Białej Wieży, rozprawiała o czymś z dowódcą dziesięciu tysięcy Zaprzysięgłych Smokowi. Czy ten fakt przyczyni się do wzmocnienia pozycji Talmanesa w intrydze, którą snuli z Roedranem, czy też przeciwnie? Czy wybuch wojny w Murandy stał się przez to bardziej czy mniej prawdopodobny? Siuan i to jej przeklęte Prawo Niezamierzonych Konsekwencji! Śledziło ją pięćdziesiąt par oczu, które błyskawicznie zwróciły się w inną stronę, kiedy wmieszała się w tłum, ogrzewając pucharem dłonie. Cóż, nie tak do końca wszyscy uciekli spojrzeniem. Twarze Zasiadających nie zdradzały nic prócz niezmiennego opanowania Aes Sedai, ale Lelaine przypominała brązowooką wronę, która przygląda się rybom walczącym o byt w płytkiej kałuży, a nieco ciemniejsze oczy Romandy mogłyby borować dziury w żelazie.

Powoli obeszła wnętrze pawilonu, stale przy tym spoglądając na słońce. Arystokraci nadal nagabywali Zasiadające, ale przechodzili kolejno od jednej do drugiej, jakby w poszukiwaniu bardziej zadowalających wyjaśnień, a Egwene zaczynała powoli dostrzegać pewne drobiazgi. Donel zatrzymał się po drodze od Janyi do Morii, kłaniając się nisko Aemlyn, która odpowiedziała łaskawym skinieniem głowy. Cian, odwróciwszy się od Takimy, dygnęła uniżenie przed Pelivarem i w zamian otrzymała nieznaczny ukłon. Inni zachowywali się podobnie, zawsze jakiś Murandianin płaszczył się przed Andoraninem, który mu odpowiadał równie formalnie. Andoranie starali się ignorować Bryne’a, obdarzając go co najwyżej jakimiś dziwacznymi grymasami, za to sporo Murandian wyłuskiwało go z tłumu, jedno po drugim, zawsze na osobności, i sądząc po tym, w którą stronę wędrował wtedy ich wzrok, było jasne, że rozmawiają o Pelivarze, Arathelle albo Aemlyn. Niewykluczone, że Talmanes miał rację.

Przed nią też dygano i bito pokłony, ale nie z takim uniżeniem jak wobec Arathelle, Pelivara i Aemlyn, nie mówiąc już o Zasiadających. Kilka kobiet zapewniło, że są bardzo wdzięczne za pokojowe rozwiązanie problemów, aczkolwiek niemal tyleż samo kwitowało jej obecność nie obowiązującymi pomrukami albo nerwowo wzruszało ramionami przy wyrażaniu aprobaty, jakby nie były do końca pewne, czy wszystko rzeczywiście zakończy się pokojowo. Jej dodatkowe zapewnienia spotykały się z żarliwym: „Oby Światłość zechciała sprawić!” albo zrezygnowanym: „Stanie się wedle woli Światłości”. Cztery nazwały ją Matką, przy czym jedna nawet bez śladu wahania. Trzy inne stwierdziły z kolei, że Egwene jest urocza, że ma piękne oczy i piękny powóz, w takiej właśnie kolejności, które to komplementy może nawet licowały z wiekiem Egwene, ale na pewno nie z jej pozycją.

Przynajmniej jedna rzecz sprawiła jej niekłamaną przyjemność. Nie tylko Segan zaciekawiła się oświadczeniem dotyczącym księgi nowicjuszek. Dzięki niemu te kobiety w ogóle się do niej odzywały. Wprawdzie obecne tu siostry zbuntowały się przeciwko Wieży, niemniej to ona rościła sobie pretensje do bycia Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Ich zainteresowanie musiało być dostatecznie żywe, skoro przyjęły ów fakt do wiadomości, nawet jeśli żadna nie chciała tego okazać. Arathelle dopytywała się z zaintrygowaniem, które przysporzyło jej dodatkowych zmarszczek na twarzy. Aemlyn aż potrząsnęła posiwiałą głową, gdy usłyszała odpowiedź. Zaciekawiona była też tęga Cian, po niej całą sprawą zainteresowała się obdarzona ostrymi rysami Negara, arystokratka z Andoru, później przyszła kolej na piękną, wielkooką Murandiankę, Jennet, i jeszcze inne. Oczywiście, żadną rzekomo nie kierowały osobiste powody — niektóre prędko dawały to do zrozumienia, zwłaszcza młodsze — ale nie minęło dużo czasu i z krytycznym pytaniem zwróciły się do niej wszystkie szlachcianki co do jednej, a także kilka służących, pod pretekstem, że chcą jej dolać wina przyprawionego korzeniami. Jedna z nich, żylasta kobieta o imieniu Nildra, przybyła zresztą z obozu Aes Sedai.

Egwene byłaby całkiem zadowolona z ziarna, które tu posiała, gdyby nie zachowanie mężczyzn. Wprawdzie odzywali się do niej, ale dopiero wtedy, gdy znalazłszy się twarzą w twarz, najwyraźniej nie mieli innego wyboru. Coś tam pomrukiwali o pogodzie, to błogosławiąc koniec suszy, to przeklinając niespodziane śniegi, względnie bąkali o swych nadziejach, że problem bandytów niebawem się skończy, czemu niekiedy towarzyszyło znaczące spojrzenie w stronę Talmanesa, po czym uciekali jak oparzeni. Niejaki Macharan, Andoranin o posturze niedźwiedzia, aż się potknął, tak bardzo starał się uniknąć spotkania z nią. Do pewnego stopnia nie należało się dziwić. Kobiety miały usprawiedliwienie dzięki księdze nowicjuszek, ale mężczyznom się wydawało, że gdy ich zobaczą razem z nią, to jeszcze ktoś sobie pomyśli, że są ulepieni z tej samej gliny.

Wszystko to było dość zniechęcające. Nie obchodziło jej, co mężczyźni myślą o nowicjuszkach, ale bardzo chciała wiedzieć, czy podobnie jak kobiety boją się, że ostatecznie dojdzie do wymiany ciosów. Takie obawy mogły z łatwością znaleźć potwierdzenie w rzeczywistości. W końcu doszła do wniosku, że jest tylko jeden sposób, aby to sprawdzić.

Pelivar, który właśnie sięgał po nowy puchar, odwrócił się raptownie i musiał uskoczyć w tył, żeby na nią nie wpaść. Gorące wino wylało mu się na dłoń w rękawicy i pociekło po rękawie, sprawiając, że zaklął nieomal w głos. Patrzył na nią z góry, z taką miną, jakby miał ochotę przegnać tę irytującą, młodą kobietę, która stanęła mu właśnie na drodze. Albo jakby właśnie nastąpił na czerwoną żmiję. Egwene wyprężyła się i bezskutecznie starała się widzieć w nim małego chłopca: zazwyczaj sposób ten przynosił efekty, większości mężczyzn bowiem jakimś sposobem udzielała się ta perspektywa. Jednak Pelivar burknął coś niezrozumiale — mogło to być uprzejme pozdrowienie albo jeszcze jedno przekleństwo — i lekko skłonił głowę, po czym starał się ją wyminąć. Ona wszakże dała krok w tę samą stronę, zagradzając mu drogę. Postanowiła, że najpierw go obłaskawi i dopiero wtedy zada mu pytanie. Chciała usłyszeć odpowiedź, a nie jakieś mamrotania.

— Zapewne cieszysz się, że Dziedziczka Tronu jest już w drodze do Caemlyn, lordzie Pelivar. — Słyszała, jak napomykały o tym niektóre Zasiadające.

Pelivar przybrał nieprzenikniony wyraz twarzy.

— Elayne Trakand ma całkowite prawo wystąpić z roszczeniami do Tronu Lwa — odparł beznamiętnym tonem.

Widząc, że Egwene wytrzeszcza na niego oczy, cofnął się niepewnie. Może sobie pomyślał, że jest zła, bo wspomniał jej tytuł, ale na to akurat Egwene ledwie zwróciła uwagę. Pelivar wspierał roszczenia matki Elayne względem tronu i Elayne była pewna, że ją też poprze. Mówiła o Pelivarze z czułością, zupełnie jak o jakimś ukochanym wuju.

— Matko — mruknęła jej do ucha Siuan — powinnyśmy ruszać, jeśli chcemy dotrzeć do obozu przed zachodem słońca. — Udało jej się nadać tym cichym słowom stosownie ponaglające brzmienie. Słońce minęło swój szczyt drogi przez nieboskłon i teraz chyliło się już ku zachodowi.

— Przy takiej pogodzie człowiek nie powinien zostawać poza domem po zmroku — wtrącił pospiesznie Pelivar. — Jeśli mi wybaczysz, też muszę się przygotować do wyjazdu. — Odstawiwszy swój puchar na tacę przechodzącego obok służącego, zawahał się w pół ukłonu, po czym odszedł z miną człowieka, który właśnie uciekł z pułapki.

Egwene miała ochotę zazgrzytać zębami z frustracji. Co ci mężczyźni myśleli o ich umowie? O ile można to było nazwać umową, ostatecznie została im narzucona. Arathelle i Aemlyn miały więcej władzy i wpływów niż większość mężczyzn, a jednak to Pelivarowi, Culhanowi i im podobnym towarzyszyli żołnierze; nadal mogli spowodować, że wszystko, co nawarzyła, wybuchnie jej w twarz niczym beczka z oliwą do lamp.

— Znajdź Sheriam — warknęła — i każ jej, żeby natychmiast wsadziła wszystkich na konie, choćby nie wiadomo co! — Nie mogła się zgodzić, by Zasiadające zyskały całą noc na roztrząsanie tego, co się tego dnia zdarzyło, na planowanie i spiskowanie. Musieli wrócić do obozu, zanim zajdzie słońce.

Загрузка...