ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Pokój Nicka był mały i skromny. Stało w nim szare metalowe biurko i podobna szafka. Na półkach zostały wystawione rozmaite trofea, wszystkie związane z futbolowymi mistrzostwami. Na ścianie za biurkiem wisiało kilka obrazków. Maggie zapadła się w miękkim skórzanym fotelu, który był jedynym ekstrawaganckim przedmiotem w tym surowym pomieszczeniu. Miała stąd dobry widok na ścianę trofeów. Podniosła słuchawkę.

Patrzyła na zdjęcia młodych mężczyzn w biało-czerwonych strojach. Na jednym z nich był młody Morrelli, spocony i brudny po meczu. Stał dumnie obok starszego mężczyzny, którym, jak wynikało z niewyraźnego autografu, był trener Osborne.

W rogu, prawie schowane za szafą na dokumenty, wisiały dwa zakurzone dyplomy. Jeden z Uniwersytetu Stanowego w Nebrasce. Drugi dyplom świadczył o ukończeniu wydziału prawa na… Mało brakowało i upuściłaby telefon. Drugi dyplom był z Uniwersytetu Harvarda. Wstała, żeby przyjrzeć mu się z bliska, potem usiadła zażenowana, bo przez moment pomyślała, że to falsyfikat, zwykły żart. Dyplom był jednak jak najbardziej autentyczny.

Przeniosła spojrzenie na zdjęcie z boiska. Szeryf Nicholas Morrelli to prawdziwa niespodzianka. Im lepiej go poznawała, tym większe budził w niej zainteresowanie. I wcale nie ułatwiało sprawy, że niezdrowo między nimi iskrzyło. Flirtowanie było dla Nicka czymś równie naturalnym jak oddychanie. Ale nie dla niej. Dziwnie ją to rozdrażniło.

Jej stosunki z Gregiem były zawsze poprawne i bezpieczne. Nawet na początku nie szaleli przesadnie, nie spalali się w namiętności. Połączyła ich raczej przyjaźń i wspólne cele. Cele, które przez lata uległy zmianie. I przyjaźń, która zamieniła się w samozadowolenie. Z czasem wyparowała gdzieś nawet przyjacielska grzeczność. Uprzejmość. Maggie zaczęła się ostatnio zastanawiać, czy tak bardzo się od siebie oddalili, czy też może nigdy nie byli naprawdę blisko.

Nieważne. Małżeństwo wymaga pracy, niezależnie od tego, jakim podlega procesom. Wierzyła w to. Nie wytrwałaby tak długo, gdyby nie ta wiara. Teraz przynajmniej Greg zadzwonił do niej, pierwszy wyciągnął rękę do pojednania. To musi być dobry znak.

Wykręciła numer jego biura i odczekała cierpliwie cztery, pięć, sześć sygnałów.

– Brackman, Harvey i Lowe. Czym mogę służyć?

– Chciałabym rozmawiać z Gregiem Stewartem.

– Pan Stewart ma spotkanie, zechce pani zostawić wiadomość?

– Proszę zobaczyć, czy można mu przerwać? Jestem jego żoną. Całe rano próbował się ze mną skontaktować.

Nastąpiła cisza. Recepcjonistka zastanawiała się, czy może spełnić tę nierozsądną prośbę.

– Chwileczkę.

Chwileczka zamieniła się w dwie, potem trzy chwileczki. Wreszcie, po jakichś pięciu minutach, w słuchawce odezwał się głos Grega:

– Maggie, na Boga, nie mogłem cię złapać. – Nie był skruszony, tylko zdenerwowany. Maggie poczuła głębokie rozczarowanie. – Czemu wyłączyłaś komórkę? – Choć bardzo się spieszył, musiał udzielić reprymendy.

– Zapomniałam ją naładować. Zrobię to dziś wieczorem.

– No nic, trudno. – Był poirytowany, jakby to była jej wina. – Chodzi o twoją matkę. – Zmienił ton na współczujący, używał go w rozmowie z klientami, którzy przegrali sprawę. Maggie wbiła paznokcie w skórzane oparcie, czekając, co dalej. – Jest w szpitalu – oznajmił.

Oparła głowę i zamknęła oczy.

– Co zrobiła tym razem?

– To chyba poważna sprawa, Maggie. Tym razem posłużyła się żyletką.

Загрузка...