ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Wtorek

Jeffrey klapnął ciężko na jedno z krzeseł stojących rzędem przed gabinetem Hossa w biurze szeryfa. Po ostatnich trzech dniach doskonale rozumiał, co ludzie mają na myśli, mówiąc, że cały świat zwalił im się na głowę. Miał wrażenie, że jemu zwaliły się nawet dwa światy, a żaden z nich nie był nazbyt cywilizowany.

Sara usiadła obok i zapytała:

– Wiesz, jak dobrze będzie nareszcie wrócić do domu i zapomnieć o tych trzech dniach?

– Owszem.

Miał ochotę wyjechać z tego miasta już parę minut po tym, jak się tu znalazł, ale teraz byl przeświadczony, że wszystko, czego naprawdę potrzebuje, ma nadal przy sobie. Sara jak zwykle musiała odgadnąć jego myśli, bo położyła mu dłoń na kolanie. Splótł palce z jej palcami, zastanawiając się, jak to możliwe, że nawet gdy sprawy całkiem się pogmatwały, może czuć się przy niej aż tak dobrze.

– Nie powiedział, jak długo to potrwa? – zapytała, mając na myśli Hossa.

– Wydaje mi się, że gdzieś w głębi duszy oczekuje, iż powiem mu, że to był tylko kiepski żart.

– Jestem pewna, że jakoś się ułoży – powiedziała, ściskając go za rękę.

Popatrzył wzdłuż korytarza w kierunku aresztu, mając nadzieję, że tym razem zaważą uczucia. Sara potrafiła być tak piekielnie logiczna, że aż zaczynał się tego bać. Jeszcze nigdy nie spotkał nikogo tak bardzo oddanego idei niesienia pomocy wszystkim potrzebującym, że zastanawiał się, jakie naprawdę miejsce zajmuje w jej sercu.

Przerwała mu pytaniem, które dotąd nie zaświtało mu w głowie:

– Nie sądzisz, że homoseksualne skłonności Roberta stawiają wiele spraw w innym świetle?

Wzruszył ramionami.

– Jeff?

Pocałował ją w rękę, bardzo chcąc zmienić temat.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, co poczułem, jak zobaczyłem cię przywiązaną do fotela. Jakie myśli przyszły mi do głowy.

Spokojnie czekała na wyjaśnienie.

– Nawet nie umiem sprecyzować swoich uczuć – mruknął i zaraz dodał z ożywieniem: – Miałem straszną ochotę skopać mu dupsko za to, co ci zrobił. Za coś takiego… – pokręcił głową, jakby bał się to powiedzieć głośno. – Przysięgam na Boga, że jeśli kiedykolwiek jeszcze go zobaczę, zapłaci mi za to.

– Był zdesperowany – odrzekła. Popatrzył na nią zdumiony, jakby nie potrafił zrozumieć, że ona jeszcze broni Roberta. – Co według ciebie jest gorsze, to, co mi zrobił, czy to, że jest gejem?

Nie umiał tego rozstrzygnąć.

– Dla mnie najgorsze jest to, że przez tyle lat mnie okłamywał.

– A teraz, gdy poznałeś prawdę, chciałbyś się z nim jeszcze zadawać?

– O tym i tak nigdy nie będziemy mieli okazji się przekonać.

Sara przyjęła to w milczeniu.

– Kiedy zobaczyłem koszulkę Roberta w kącie za szafą Swana… – Jeffrey urwał, odchylił się na oparcie krzesła i skrzyżował ręce na piersi.

On do dziś trzymał swoją koszulkę na dnie szafy, bo chociaż nigdy jej nie wkładał, nie potrafił ani wyrzucić, ani oddać na cele dobroczynne. Był do niej przywiązany, jakby chciał w ten sposób zachować młodość.

– Sam nie wiem – mruknął. – Zobaczyłem tę koszulkę i uświadomiłem sobie nagle, że coś może łączyć Roberta ze Swanem. Ta myśl tylko na moment zaświtała mi w głowie, bo zaraz powiedziałem sobie: To niemożliwe, przecież Robert nie może być… – Westchnął ciężko, jakby to słowo w ogóle nie chciało mu przejść przez gardło. – Potem przyjechałem na posterunek, żeby pogadać z Hossem, ale go nie zastałem.

Nie przyznał się, że w pierwszej kolejności po wyjściu z domu Swana chciał odszukać ją, a do biura szeryfa pojechał tylko po to, by udowodnić sobie, że wcale jej nie potrzebuje. Gdyby nie jego ośli upór, pewnie zdołałby w porę powstrzymać Roberta, a ją uchronić przed związaniem.

Nic o tym nie wiedząc, zapytała:

– Bardzo ci doskwiera świadomość, że Robert jest gejem?

– Nie potrafię tego jeszcze wyodrębnić. Przede wszystkim jestem wściekły na niego za to, co ci zrobił. I za to, że nie powiedział prawdy o Jessie, tylko pozwolił, żeby znów rozszedł się stary smród, jakby jego nic to nie obchodziło. Jestem wściekły, że złamał warunki zwolnienia za kaucją i zostawił Oposa na lodzie.

– Obiecał, że zwróci mu pieniądze.

– Już to widzę. Zaraz po powrocie zadzwonię do komendy stanowej i zobaczę, ile będę mógł wyciągnąć z mojego funduszu emerytalnego.

Przypomniał sobie, jak niemal bez powodu zdzielił Oposa w szczękę i z jakim lekceważeniem tamten przyjął jego zdawkowe przeprosiny. Za nic w świecie nie mógł dopuścić, żeby Opos sam ponosił finansowe konsekwencje ucieczki Roberta. To byłoby nie w porządku.

– To wszystko? – zapytała Sara. – Za nic więcej nie jesteś na niego wściekły?

Wstał i zaczął krążyć po korytarzu.

– Także za to, że o niczym mi nie powiedział. – Spojrzał w kierunku aresztu, skąd doleciał stek wykrzykiwanych przekleństw. – Gdyby nie twoja rozmowa z nim w domu Neli, pewnie do tej pory bylibyśmy przekonani, że uciekł, bo naprawdę jest winny zabójstwa. Nie mielibyśmy pojęcia o roli Jessie w tej sprawie ani o jego… związku ze Swanem, czy jak też to nazwać. Uważalibyśmy go po prostu za zbiega poszukiwanego przez policję. – Zatrzymał się przed nią. – Powinien był mi zaufać.

Popatrzyła na niego z powątpiewaniem, jakby dobierała w myślach odpowiednie słowa.

– Mój kuzyn, Hare, miał w college’u olbrzymie kłopoty. Wcześniej był przez wszystkich lubiany, ale gdy wydała się jego orientacja seksualna, zaczęto mu grozić śmiercią.

Całkiem zapomniał o jej kuzynie. Przyszło mu do głowy, że próbuje tłumaczyć postępowanie Roberta, chcąc po części usprawiedliwić Hare’a.

– W jaki sposób się wydała?

– Ludzie sami się domyślili. Hare związał się ze współlokatorem z akademika, stali się nierozłączni. A kiedy zaczęto o nich plotkować, nawet nie próbował niczego ukrywać. Był bardzo zaskoczony, że kogoś to w ogóle obchodzi.

– Naiwniak.

– Niestety, masz rację. Podejrzewam, że zawiniło to, iż oboje wychowywaliśmy się w dość daleko posuniętej izolacji. Nasi rodzice nigdy nie dali nam odczuć, że jest coś złego w tym, iż ktoś jest gejem, ma słabe wykształcenie, jest czarny albo cokolwiek innego. Hare był zdruzgotany, gdy wszyscy jego przyjaciele nagle odwrócili się od niego.

Jeffrey mógł to sobie wyobrazić.

– Jak go potraktowali?

– Sprawa wyszła na jaw pod koniec pierwszego roku studiów, więc w czasie letnich wakacji emocje trochę przycichły.

Urwała i było widać po jej minie, jak nieprzyjemnie wspomina tamte wydarzenia. Mimo wszelkich sporów i konfliktów, Sara była bardzo związana z rodziną i najwyraźniej myśl o cierpieniu kogoś bliskiego była dla niej po prostu nie do zniesienia.

– Mieliśmy nadzieję, że wszystko rozejdzie się po kościach – ciągnęła – lecz oczywiście stało się inaczej. Już pierwszego dnia po wakacjach został pobity, ale na szczęście był dobry w walce na pięści i rozkwasił kilka nosów. Słyszałam, jak ci opowiadał, że musiał zrezygnować z gry w futbol z powodu kontuzji kolana, ale to nieprawda. Kazano mu odejść z drużyny.

Jeffrey znowu usiadł.

– Trudno mi powiedzieć, czy nie potraktowałbym tak samo Roberta, gdybym wtedy poznał prawdę.

– A teraz?

– Teraz… – Pokręcił głową. – Cholera, przede wszystkim chciałbym go chronić. Nawet nie umiem sobie wyobrazić takiego życia, gdy wszyscy są przekonani, że jest się kimś, kim się nie jest.

– Wygląda na to, że właśnie tak wyglądała twoja młodość.

Zaśmiał się krótko, bo nigdy dotąd nie myślał o sobie w tych kategoriach.

– To prawda.

– Co powiedział Hoss, kiedy relacjonowałeś mu wszystko przez telefon?

– Nic. Chyba nawet nie był specjalnie zaskoczony.

– Myślisz, że on wiedział?

– Może coś podejrzewał. Trudno powiedzieć. – Zerknął na nią z ukosa. – Wierz mi, że takie sprawy na zawsze pozostają w cieniu, jeśli ktoś ich celowo nie wyciągnie na światło dzienne.

– I co teraz będzie?

– Jessie trafi do aresztu. – Syknął przez zaciśnięte zęby. – To może być nawet zabawne. Jestem pewien, że Reggie Ray dostanie niezły wycisk za całą tę sprawę.

– Ale to cię chyba za bardzo nie martwi.

– Gdyby teraz pojawił się w tych drzwiach, wynieśliby go stąd na noszach.

– A co z Julią Kendall?

– A co ma być?

– Muszę ci coś powiedzieć. – Wzięła go za rękę. – Powinniśmy porozmawiać o tym, co wygadywała Lane Kendall.

– Przecież…

– Nie, źle się wyraziłam – sprostowała Sara. – Chcę ci wyjaśnić, dlaczego tak zareagowałam, kiedy ona oskarżyła cię o gwałt na Julii.

– Nie zrobiłem tego – odparł szybko. – Przysięgam ci, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobił.

– Tak, wiem – odparła, ale z tak dziwną miną, że zabrzmiało to mało wiarygodnie.

Znowu wstał z krzesła.

– Powtarzam, że jej nie zgwałciłem. W ogóle nic mnie z nią nie łączyło.

– Wiem o tym – powtórzyła.

– Ale patrzysz na mnie tak, jakbyś nadal mi nie wierzyła.

– Przykro mi, że tak to odbierasz – burknęła, jakby zależało jej tylko na tym, żeby się zamknął.

Znów zaczął nerwowo krążyć po korytarzu, zaniepokojony i dręczony poczuciem winy, choć powtarzał sobie, że nie zrobił przecież nic złego. Po głowie krążyła mu tylko jedna myśl, że oto i Sara zaczęła mieć w stosunku do niego poważne wątpliwości, podobnie jak wszyscy tutaj. A od tego nie było już odwrotu.

– Jeff – syknęła ze złością. – Przestań tak łazić w kółko.

Zatrzymał się, choć był niezwykle podminowany, jakby przez jego ciało płynął prąd elektryczny.

– Możemy darować sobie tę część – powiedział. – Nieważne, czy mi zaufasz, czy nie, ja nie zamierzam…

– Przestań! – ucięła ostro.

– Naprawdę myślisz, że byłbym do tego zdolny? Myślisz, że… – urwał, nie mogąc znaleźć właściwych słów. – Matko Boska! Jeśli uważasz, że byłbym zdolny kogoś zgwałcić, to co jeszcze tutaj robisz?

– Wcale nie uważam, że to zrobiłeś! Cały czas próbuję ci to wytłumaczyć! – rzuciła rozpaczliwym tonem. – Nawet gdybym cię o to podejrzewała, choć tak nie jest, to z czysto biologicznych powodów Eric Kendall nie może być twoim dzieckiem.

Zapatrzył się na nią, czekając na wyjaśnienia.

– Nie masz w rodzinie nikogo z zaburzeniami krzepliwości krwi, prawda? – zapytała z taką miną, jakby rozmawiała z pierwszoklasistą.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– O zaburzeniach krzepliwości krwi – powtórzyła, jakby przez sam ten fakt coś mogło do niego wreszcie trafić. – Lane Kendall powiedziała, że Erie ma poważne schorzenie krwi.

Nie mógł zrozumieć, do czego ma to prowadzić. Od razu wyrzucił z pamięci zajście z Lane Kendall i za nic w świecie nie zamierzał teraz do niego wracać.

– Nie badałam chłopaka, ale na podstawie tego, co usłyszałam od Neli, mogę przypuszczać, że cierpi na chorobę von Willebranda.

Nadal czekał w milczeniu.

– Jego krew nie chce krzepnąć.

– To coś jak hemofilia?

– Mniej więcej – odparła. – Ale może mieć dość łagodny przebieg. Niektórzy ludzie latami nie zdają sobie sprawy, że cierpią na tę chorobę. Sądzą po prostu, że należą do takich, którzy obficie krwawią przy byle zadrapaniu. Zauważyłam, że siniaki Erica są nabrzmiałe niczym guzy. To jeden z objawów tej choroby.

Jeffrey miał wrażenie, że jeżą mu się włosy na karku.

Sara musiała coś zauważyć po jego minie, bo zapytała szybko:

– O co chodzi?

Pokręcił głową, tłumacząc sobie, że cała ta sprawa z Robertem sprawiła, iż stał się zanadto podejrzliwy.

– Chłopak nie mógł odziedziczyć tej choroby po kimś z rodziny Lane’ów? Na przykład po ojcu Julii?

– Mógł – odparła, choć sądząc po jej tonie, bardzo w to wątpiła. – Ogólnie rzecz biorąc, kobiety wiedzą, że coś im dolega. O chorobie świadczą nadzwyczaj obfite miesiączki. W wielu wypadkach kończy się to zupełnie niepotrzebnym usunięciem macicy. Tę chorobę naprawdę trudno zdiagnozować, wielu lekarzy rodzinnych nawet nie potrafi skojarzyć objawów. Przy tylu dzieciach, ile urodziła Lane, na pewno kłopoty ujawniłyby się dużo wcześniej. Każde zaburzenie krzepliwości krwi stwarza ogromne ryzyko w przypadku ciąży.

Jeffrey spoglądał na nią coraz bardziej rozszerzonymi oczami, mając wrażenie, że nasuwający mu się wniosek jest jak nóż wbity głęboko w brzuch.

– Czy objawami mogą też być częste krwawienia z nosa?

Zmarszczyła brwi.

– O kim myślisz?

– Po prostu odpowiedz.

– Oczywiście. Krwawienia z nosa, z dziąseł. Drobne skaleczenia, które nie chcą się zabliźnić.

– Jesteś pewna, że to choroba genetyczna?

– Tak.

– Cholera – syknął. Sytuacja, która wydawała mu się zła jeszcze parę minut temu, teraz wyglądała na tak tragiczną, że nawet nie potrafił tego określić właściwym słowem.

– O co ci…

Sara urwała, gdyż otworzyły się drzwi frontowe.

– Przepraszam, że musieliście tak długo czekać – rzucił Hoss, wyciągając z kieszeni klucze do swego gabinetu.

Jeffrey stał jak wmurowany.

Szeryf spojrzał uważnie na Sarę, taksującym wzrokiem mierząc jej zadrapania i siniaki.

– Nigdy bym nie pomyślał, że Robert mógłby skrzywdzić kobietę – mruknął. – Wydaje mi się, że przez wiele lat brałem go za kogoś innego, niż był w rzeczywistości.

– Nic mi nie jest – odparła, siląc się na uśmiech.

– To dobrze. – Hoss otworzył drzwi, zapalił światło, podszedł do swego biurka i zaczął w pośpiechu przerzucać jakieś papiery. – Wejdźcie, proszę. Postaramy się jak najszybciej zakończyć tę sprawę.

Sara spojrzała pytająco na Jeffreya, a ten ledwie zauważalnie skinął głową.

Szeiyf zwrócił uwagę, że oboje wciąż stoją w korytarzu przed drzwiami.

– O co chodzi, Spryciarzu?

Sara położyła dłoń na ramieniu Jeffreya i zapytała:

– Wolisz, żebym zaczekała na zewnątrz?

– Nie. Dlaczego? – zdziwił się Hoss, myśląc, że było to skierowane do niego.

– Lepiej zaczekam na zewnątrz.

Lekko ścisnęła jego ramię, a Jeffrey, podbudowany świadomością, że odzyskał jej zaufanie, śmiało wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi i usiadł na krześle przed biurkiem.

– Chyba miała ostatnio trochę za dużo ciężkich przejść – mruknął szeryf, przekonany, że Sara po prostu nie chce wracać pamięcią do traumatycznych przeżyć. Wyciągnął raport, przebiegł go wzrokiem i zaczął: – Wysłałem Reggiego, żeby zgarnął Jessie. Chryste, co za szambo. Jestem pewien, że zębami i pazurami będzie się broniła przed aresztowaniem.

– Wciąż nic nie wiadomo o zabójstwie Julii.

– Mamy przecież zeznania Roberta.

– Przyznał się do wielu rzeczy, których nie zrobił.

– To prawda. Trudno dać wiarę choćby w jedno jego słowo po tym, co wyszło na jaw.

– Chcesz powiedzieć, że skoro okazał się gejem, można tym samym uznać, że był zdolny do popełnienia morderstwa?

– Według mnie był zdolny do wszystkiego – odparł Hoss, odwracając kartkę, żeby przeczytać zapiski na drugiej stronie. – Można by otworzyć na nowo kilka jego starych spraw, żeby się przekonać, co naprawdę kombinował.

To tylko rozwścieczyło Jeffreya.

– Robert był uczciwym policjantem.

– I pieprzoną ciotą – mruknął szeryf, nie podnosząc wzroku znad raportu. Wziął długopis i złożył swój podpis na dole strony. – Aż nie chce mi się myśleć, co jeszcze może mieć na sumieniu. Kilka lat temu zaginął tu chłopiec. Robert prowadził dochodzenie z takim zapałem, jakby chodziło o jego syna.

– Sugerujesz, że jest także pedofilem? – syknął Jeffrey przez zaciśnięte zęby.

Hoss podniósł z biurka kolejny raport.

– Takie zboczenia często idą w parze. Jeffrey zmierzył go piorunującym wzrokiem.

– Trenował drużynę juniorów – dodał szeryf. – Już wezwałem na rozmowę rodziców niektórych chłopców.

– Przecież to bzdura! Robert kochał dzieci.

– Aha – bąknął Hoss. – Wszyscy jemu podobni kochają dzieci.

Jeffrey starał się gorączkowo tak dobrać słowa, by wykazać szeryfowi, jak idiotyczny jest jego punkt widzenia.

– Skoro podejrzewasz go o pedofilię i skłonności do małych chłopców, to czemu miałby zabijać Julię, kiedy oboje mieli po kilkanaście lat?

– Trudno powiedzieć, co może się urodzić w chorym umyśle. Skoro kiedyś udusił niewinną dziewczynę, teraz równie dobrze mógł zastrzelić człowieka za to, że sypiał z jego żoną.

Te słowa, które niemal zadudniły głośnym echem w głowie Jeffreya, były dla niego ostatnim kluczem do złożenia w całość wszystkich kawałków układanki.

– Nie przypominam sobie, bym ci mówił, że Julia została uduszona.

Hoss obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.

– Twoja dziewczyna mi to powiedziała.

– Czyżby? – Jeffrey zrobił taki ruch, jakby chciał wstać z krzesła. – Mam ją zapytać, kiedy to zrobiła?

Szeryf zawahał się wyraźnie.

– Może usłyszałem to gdzieś na mieście.

Jeffrey miał wrażenie, że cisza w pokoju zaczyna mu działać na nerwy. Wszystko mu idealnie pasowało.

– Przecież wiesz, że Robert tego nie zrobił. Hoss podniósł na niego wzrok znad papierów.

– Niby skąd?

– Erie Kendall cierpi na poważne schorzenie krwi. Szeryf pospiesznie spuścił głowę, udając pochłoniętego raportem.

– Naprawdę? – bąknął.

– To twoje dziecko, prawda?

Nie odpowiedział, tylko ręce zaczęły mu drżeć.

– Opowiadałeś mi kiedyś, że po śmierci brata chciałeś się zaciągnąć do wojska, ale komisja cię odrzuciła ze względów zdrowotnych – ciągnął Jeffrey.

– I co z tego?

– Z jakiego powodu cię odrzucili? Hoss wzruszył ramionami.

– Płaskostopia. Wszyscy o tym wiedzą.

– Na pewno nie było innej przyczyny? Takiej, która pozbawiłaby cię nawet stanowiska, gdyby wyszła na jaw?

– Chyba zwariowałeś, chłopcze – syknął z wściekłością szeryf, jakby chciał dać do zrozumienia, że uważa tę rozmowę za skończoną.

Jeffrey był jednak niewzruszony.

– Ciągle dokucza ci krwawienie z nosa. Dziąsła ci krwawią bez żadnego konkretnego powodu. Widziałem kiedyś, jak rozciąłeś sobie skórę kartką papieru i przez dwa dni krwawiłeś z drobnej ranki. Szeryf uśmiechnął się krzywo.

– To jeszcze nie oznacza…

– Nie kłam – rzucił ostro Jeffrey, powstrzymując się z trudem od wybuchu wściekłości. – Wiesz, że przy mnie możesz powiedzieć wszystko, i zostanie to tylko między nami, ale nie waż się kłamać mi w żywe oczy.

Hoss wzruszył ramionami, chcąc zbagatelizować sprawę.

– Puszczała się na lewo i prawo. Sam dobrze o tym wiesz.

– Miała zaledwie szesnaście lat.

– Siedemnaście – skorygował szeryf. – Nie złamałem prawa.

Jeffrey poczuł do niego obrzydzenie. Szeryf musiał to wyczytać z jego miny, bo zaczął z zupełnie innej beczki.

– Zrozum, to były zupełnie inne czasy. Ktoś musiał się zatroszczyć o tę dziewczynę.

Służąc w policji, dziesiątki razy słyszał podobne deklaracje z ust starych obleśnych dziadów, dlatego teraz podobne tłumaczenia Hossa odebrał jak osobistą zniewagę.

– I twoja troska objawiła się tym, że zaciągnąłeś ją do łóżka?

– Licz się ze słowami – syknął szeryf, jakby jeszcze się łudził, że zasługuje na szacunek. Po chwili dodał łagodniejszym tonem: – Daj spokój, Spryciarzu. Naprawdę się nią opiekowałem.

– Jak?

– Przede wszystkim trzymałem ją z dala od ojca. Poza tym, jak ci się zdaje, kto zapłacił za wszystko, żeby mogła stąd wyjechać i w spokoju urodzić dziecko?

– Twoje dziecko.

Hoss wzruszył ramionami.

– Kto to wie? Może moje, a może twoje.

– Pieprzysz.

– Zmierzam do tego, że każdy mógł być ojcem. Puszczała się przecież z połową miasta. – Wyciągnął z kieszeni gruby zwitek ligniny i wytarł nos. – Ale nie wykluczam, że to może być i moje dziecko.

Jeffrey zapatrzył się na czerwoną plamkę na ligninie. Hoss zawsze sprawiał wrażenie bardzo twardego, wyglądało jednak na to, że pod wpływem stresu bardzo często dostawał krwotoków z nosa.

– Od ciebie dostała ten wisiorek w kształcie serduszka, prawda?

Szeryf także popatrzył na ligninę i pospiesznie przytknął ją znowu do nosa.

– Został mi po mamie. Chyba tamtego dnia poczułem przypływ wielkoduszności.

Jeffrey zaczął się zastanawiać, co szeryf naprawdę czuł do Julii. Gdyby zależało mu wyłącznie na seksie, nie robiłby jej przecież prezentów, zwłaszcza z rodzinnej pamiątki.

– Dlaczego się z nią nie ożeniłeś?

Hoss ryknął gromkim śmiechem, aż dziesiątki drobnych kropelek krwi trysnęły na ligninę.

– Oprzytomniej, Spryciarzu. Jak można się ożenić z kimś takim? – Wskazał drzwi gabinetu. – Na żonę nadaje się taka kobieta jak twoja. Z kimś w rodzaju Julii idzie się tylko do łóżka, modląc się zarazem do Boga, żeby nie złapać czegoś, czego nie dałoby się wyleczyć penicyliną.

– Jak możesz mówić o niej w ten sposób? Przecież urodziła ci syna.

– Nie rób mi tu wykładów o moralności.

– Jak mam to rozumieć?

– Jak sobie chcesz – mruknął, choć Jeffrey był przekonany, że kryło się za tym coś więcej. – Przyjmij, że po prostu spędziliśmy ze sobą miłe chwile.

– Była za młoda nawet na to, żeby uznać je za miłe – rzucił, podnosząc się z krzesła, bo miał już dość tej wymiany zdań. – Zabiłeś ją?

– Aż nie chce mi się wierzyć, że o to pytasz.

Czekał w milczeniu, odczytawszy prawdę w spojrzeniu szeryfa. Znów cały jego świat wywrócił się do góry nogami. Człowiek, którego uważał za wzór uczciwości i przyzwoitości, okazał się kimś takim. Teraz mógł się tylko cieszyć, że jest gliniarzem zdolnym do ujawnienia prawdy. Gdyby siedzieli w pokoju przesłuchań na jego posterunku w Heartsdale, zapewne nie zdołałby się teraz powstrzymać i sprałby Hossa po pysku.

– Nawet nie masz pojęcia, jak to jest – zaczął nieśmiało szeryf. – Przez trzydzieści lat dobrze służyłem temu miastu.

– Tyle że zamordowałeś siedemnastoletnią dziewczynę – wtrącił Jeffrey, ledwie mogąc nad sobą zapanować. – A może będziesz próbował mi wmówić, że i w tym wypadku nie złamałeś prawa, bo miała nie siedemnaście, tylko osiemnaście lat?

Hoss rzucił zwitek ligniny na biurko i poderwał się na nogi.

– Próbowałem tylko chronić Roberta.

– Roberta? – zdumiał się Jeffrey. – A cóż on miał z tym wszystkim wspólnego?

Szeryf zaparł się o brzeg biurka i pochylił w jego stronę.

– Rozpowiadała przecież, że ją zgwałcił. Nie mogłem dopuścić, żeby przez takie brednie miał zmarnowane życie.

– Plotki ucichły już po tygodniu, a nawet wcześniej. Hoss spuścił głowę.

– Nieprawda. Ludzie wciąż gadali. Całe to miasto nie żyje niczym innym, tylko plotkami. Ludzie wygadują na siebie nawzajem różne kłamstwa, jakby świetnie wiedzieli, co jest słuszne, a co nie, podczas gdy naprawdę nic nie wiedzą. – Otarł nos wierzchem dłoni, rozmazując na niej smużkę krwi. – A ja muszę dbać o swoją reputację, bo ci ludzie mnie potrzebują. Muszą pamiętać, kto tu rządzi. Robiłem to dla ich dobra.

– Ty idioto – wycedził Jeffrey. – Stary, samolubny idioto.

Szeryf obrzucił go ostrym spojrzeniem.

– Nie masz prawa…

– Co takiego zrobiła? – przerwał mu. – Wysłałeś ją stąd, żeby urodziła dziecko, ale wróciła. Czyżbyś się łudził, że nie wróci?

Hoss lekceważąco machnął ręką, odwrócił się i stanął przy oknie.

– Myślisz, że jesteś nietykalny? – ciągnął Jeffrey. – Że ochroni cię odznaka, za którą się ukrywasz?

Szeryf uparcie milczał.

– Wróciła i co potem? Czego chciała? Pieniędzy? Hoss zgarbił się i ułożył dłonie na sztandarze przywiezionym z pogrzebu brata.

– Myślała, że się z nią ożenię. Dobre, nie? Chciała zostać moją żoną. – Zaśmiał się cicho. – Szlag by to…

– I dlatego ją zabiłeś?

– Nie zabiłem jej – mruknął skruszonym głosem, choć zapewne nie z powodu wyrzutów sumienia, a tylko dlatego, że sprawa się wydała. – To był wypadek.

– No pewnie. Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś został uduszony wskutek wypadku.

– Zagroziła, że wszystkim rozpowie – odparł Hoss nienaturalnie piskliwym głosem. – Wróciła z dzieciakiem na ręku jak jakaś przeklęta najświętsza dziewica i powiedziała, że chce, abym zrobił z niej przyzwoitą kobietę. Dasz wiarę? Łudziła się, że kupię cały ten tort, w który wszyscy wtykali paluchy, żeby spróbować kremu. Wystawiłbym się na pośmiewisko, gdybym się ożenił z taką dziwką.

– Nie nazywaj jej tak – rzucił ostro. – Nie masz do tego prawa.

– Mam pełne prawo – odrzekł równie ostro. – Sprawiała same kłopoty. Nawet ciebie oskarżyła o gwałt. Podobało ci się to?

– Aha – mruknął Jeffrey, zrozumiawszy, do czego Hoss zmierza. – Więc teraz będziesz mnie przekonywał, że zabiłeś ją dla mojego dobra?

– I Roberta.

Z trudem przychodziło mu maskować coraz większe osłupienie. Chciał jednak poznać całą prawdę.

– Co się stało?

– Przyszła do biura. – Wskazał biurko, wykrzywiając usta w grymasie pogardy. – Wyobrażasz sobie? Tu, do mojego biura!

– I co?

Hoss odwrócił się znowu i jął w zamyśleniu wodzić palcami po drewnianym pudełku mieszczącym sztandar.

– Było już dość późno, mniej więcej tak jak teraz. Prawie nikogo nie było na posterunku. – Urwał na chwilę. – Zaczęła się do mnie jak zawsze przymilać, ale nagle przerwała. Niezłe z niej było ziółko.

Jeffrey nie odpowiedział.

– Wszczęła dyskusję na temat naszej przyszłości.

– Zgwałciłeś ją?

– Skądże. Sama mi się oddawała. Ona zawsze była chętna.

– I co dalej?

– Powiedziała, że pragnie, bym się z nią ożenił, bo nie chce zostawiać Erica pod opieką matki.

Dopiero teraz wzrok Jeffreya przykuła mosiężna tabliczka przykręcona do drewnianego pudełka ze sztandarem. Widywał ją setki razy, ale dopiero teraz skojarzył. Było na niej wyryte nazwisko JOHN ERIC HOLLISTER. Julia wywierała na niego nacisk na różne sposoby, nie mając pojęcia, że naciska zdecydowanie za mocno.

– Pokłóciliście się? – zapytał.

– Owszem. Zaproponowałem jej pieniądze, ale cisnęła mi je w twarz. Powiedziała, że sama weźmie sobie dużo więcej, jak się pobierzemy. – Znowu zaśmiał się gardłowo. – Dasz wiarę, że była aż tak głupia? Naprawdę myślała, że się z nią ożenię. Sądziła, że nadaje się do czegoś więcej niż tylko obciągania facetom i dawania im dupy.

Jeffrey o mało nie zazgrzytał zębami. Ilekroć Hoss wypowiadał się na temat Julii, miał ochotę dać mu w mordę.

– Zaczęła mnie szturchać i zasypywać pogróżkami. Nie nawykłem, żeby ktoś mi groził.

– Dlatego ją zabiłeś?

– Jeszcze raz powtarzam, że to był wypadek. Chciałem tylko przemówić jej do rozsądku, otworzyć oczy. – Odwrócił się z kwaśnym uśmiechem na ustach, jakby oczekiwał, że Jeffrey poprze jego stanowisko. – Gdy to nie przyniosło efektu, chciałem ją wyrzucić z gabinetu. Wziąłem ją za ramiona i popchnąłem do wyjścia. I zanim się zorientowałem, rzuciła się na mnie. I co ty na to? Po prostu wskoczyła mi na plecy, zaczęła wierzgać, drapać i wrzeszczeć wniebogłosy. Przestraszyłem się, że ktoś ją usłyszy i zajrzy tu, żeby zobaczyć, co się dzieje.

Jeffrey ze zrozumieniem pokiwał głową.

– Sam nie wiem, kiedy zacisnąłem jej palce na szyi. – Hoss wyciągnął przed siebie ręce z zakrzywionymi palcami, dokładnie tak samo, jak Robert, kiedy się przyznawał do zabicia Julii. Tyle że szeryf zrobił to z zaangażowaniem człowieka, który naprawdę udusił dziewczynę, jakby walczył z demonicznymi wspomnieniami wypływającymi mu z pamięci. Z nosa pociekł mu silniejszy strumyk krwi, lecz chyba nawet tego nie zauważył.

– Próbowałem ją tylko uciszyć. Nie zamierzałem skrzywdzić. Chciałem, żeby przestała krzyczeć. No i w końcu przestała. – Zapatrzył się w jakiś punkt na ścianie ponad ramieniem Jeffreya. – Potem próbowałem ją ratować. Robiłem sztuczne oddychanie i masaż serca. Ale wszystko na nic. Po prostu osunęła się bezwładnie na podłogę… Musiałem jej niechcący skręcić kark czy coś w tym rodzaju.

Jeffrey milczał jeszcze przez chwilę, wyobrażając sobie przebieg zdarzenia. Jeszcze kilka lat temu wziąłby słowa Hossa za dobrą monetę, może nawet pomógłby mu zatrzeć ślady zbrodni. Ale teraz patrzył na to zupełnie innym wzrokiem, dostrzegał tylko stek kłamstw mających ukryć straszliwą prawdę i pozwolić staremu spokojnie spać po nocach. Zbliżył się do niego o krok.

– Udusiłeś ją.

– Nie chciałem.

– Ile to trwało? – zapytał, podchodząc jeszcze o krok. Z dochodzenia, jakie prowadził rok temu, świetnie wiedział, że wcale nie tak łatwo jest udusić człowieka, zwłaszcza gdy ten próbuje się bronić wszelkimi możliwymi sposobami, co zapewne czyniła Julia. – Ile czasu ściskałeś ją za szyję, zanim osunęła się bez czucia na podłogę?

– Nie wiem. Niezbyt długo.

– A dlaczego ukryłeś zwłoki w jaskini?

– Zrobiłem to bez zastanowienia – bąknął, lecz błyski w jego oczach zdradzały, że jednak czuje się winny.

– Wszyscy wiedzieli, że to nasza kryjówka – ciągnął Jeffrey. – Gdyby ktoś odnalazł zwłoki, musiałby pomyśleć, że to sprawka moja albo Roberta, albo nawet nas obu.

– Nie o to mi…

– Wcześniej rozpowiadała, że ją zgwałciliśmy. Nie minął nawet rok. Mielibyśmy oczywisty powód, żeby się na niej mścić, prawda? Każdy musiałby dojść do takiego wniosku.

– Chwileczkę – syknął Hoss, mając odwagę spojrzeć mu wreszcie w oczy, chociaż wiele go to kosztowało. – Sugerujesz, że zrobiłem to specjalnie, żeby zrzucić winę na ciebie i Roberta?

– Oczywiście.

Szeryf nie wytrzymał i wrzasnął:

– Przecież mówiłem, że to był wypadek!

– Więc powiesz to teraz publicznie – wycedził Jeffrey. Hoss nagle pobladł. – Powiesz to White’owi, Thelmie z banku, Reggiemu Rayowi, jak już przywiezie tu Jessie…

Po twarzy starego przemknął grymas paniki.

– Nie zrobisz mi tego.

– Tak myślisz? Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie policyjna odznaka znaczy coś więcej niż bon na darmowe śniadania w miejskim ratuszu.

– Sam cię nauczyłem szacunku dla odznaki.

– Niczego mnie nie nauczyłeś.

Hoss wymierzył wskazujący palec w jego twarz.

– Siedziałbyś teraz w więzieniu i razem ze swoim ojcem zmywał podłogi, gdyby nie ja, synu!

– To niczego nie zmienia. Nadal stoję w jednym pokoju twarzą w twarz z mordercą.

– Tobą też ktoś musiał się zaopiekować – dodał Hoss roztrzęsionym głosem. – Przez tyle lat robiłem wszystko, by chronić ciebie i twojego ciotowatego przyjaciela. – Zanim Jeffrey zdążył odpowiedzieć, szeryf chwycił się tej myśli. – O, właśnie. Jak byś się czuł, gdybym rozpuścił wiadomość, że łączyło cię z Robertem coś więcej niż tylko przyjaźń?

Jeffrey parsknął śmiechem.

– Jak zdążyłem się przekonać – ciągnął Hoss – to całkiem prawdopodobne…

– Masz rację.

– Dawaliście sobie dupy? – prychnął z obrzydzeniem. – I co? Chcesz, żeby teraz całe miasto się o tym dowiedziało? A może sam powiesz o tym swojej matce? Nie wątpię, że ktoś uczynny zaraz doniesie ojcu.

– Będziesz miał okazję powiedzieć mu to osobiście, gdy sam trafisz za kratki, nadęty stary durniu.

– Licz się ze słowami!

– Bo co?

– Ochraniałem cię! – wrzasnął szeryf. – Myślisz, że twój ojciec zrobiłby dla ciebie tyle, co ja? Że ten łobuz kiwnąłby palcem, żeby ci pomóc?

Jeffrey huknął pięścią w biurko.

– Nie prosiłem cię o żadną pomoc!

– Ale jej potrzebowałeś! – Krew kapała mu z nosa na koszulę, ale nie zwracał na to uwagi i krzyczał z twarzą poczerwieniałą z wściekłości: – To ja cię wychowywałem, chłopcze! To ja zrobiłem z ciebie prawdziwego mężczyznę!

Dźgnął go palcem w pierś.

– Sam na takiego wyrosłem! Byłbym prawdziwym mężczyzną i bez twojego udziału! – Ciarki przeszły Jeffreyowi po plecach. – Tyle że byłeś dla mnie ideałem. Uważałem cię za wzór godny naśladowania.

Hossowi wargi zadrżały, jakby usłyszał najwspanialszy komplement.

Ale Jeffrey postanowił wyjaśnić wszystko do końca.

– Tymczasem ty wykorzystałeś nieletnią dziewczynę, a potem pozbawiłeś jej dziecko matki.

– Ale…

– Niedobrze mi się robi. – Jeffrey zawrócił do wyjścia.

Hoss oparł się ciężko o kant biurka, jakby nogi się pod nim ugięły.

– Nie zostawiaj mnie teraz, Spryciarzu. Zaczekaj – jęknął w skrajnej desperacji. – Co zamierzasz zrobić? Co chcesz powiedzieć ludziom?

– Prawdę – odparł spokojnie Jeffrey.

Nie potrafił już patrzeć na szeryfa jak na swego mentora czy zastępczego ojca, widział w nim jedynie przestępcę, zakłamanego starca, niszczącego ludzi, których powinien był ochraniać.

– Nie wygłupiaj się – szepnął błagalnie Hoss. – Nie zrobisz tego. To by oznaczało mój koniec. Chyba wiesz, co się stanie, jeśli wyjdziesz na ulicę i zaczniesz… Proszę, Spryciarzu. Nie rób mi tego. – Zrobił krok do przodu, jakby chciał go zatrzymać. – Równie dobrze mógłbyś mi przystawić pistolet do głowy. – Uśmiechnął się smutno. – Daj spokój, synu. Nie patrz na mnie takim wzrokiem.

– A jak miałbym na ciebie patrzeć? – zapytał Jeffrey z ręką na klamce. – Nie rozumiesz, że nie mogę już znieść twojego widoku?

Wcale nie trzasnął drzwiami, tylko w jego wyobraźni cichy stuk rozbrzmiał niemal ogłuszająco. Sara poderwała się z krzesła, nerwowo splatając palce.

Nie wiedział nawet, co jej powiedzieć. Miał wrażenie, że nigdy nie znajdzie właściwych słów, żeby opisać swoje prawdziwe uczucia. Był jak okręt bez steru, w jednej chwili utracił wszystko, co pozwalało mu wytyczać swoją drogę życiową.

– Wszystko w porządku? – spytała zatroskana Sara, a niepokój w jej głosie podziałał na jego duszę jak kojący balsam.

– Przyjechał do mnie zaraz po tym, jak aresztowali ojca – rzekł.

– Kto? Hoss?

– Studiowałem wtedy w Auburn, szykowałem się do egzaminu magisterskiego. Pamiętam to jak dziś.

W jego pamięci odżył tamten pogodny dzień, kiedy drzewa stały we wszystkich kolorach jesieni. Siedział w swoim pokoju w akademiku i zastanawiał się, skąd wziąć pieniądze na studia doktoranckie, jeśli jego praca magisterska zostanie przyjęta. Chciał być nauczycielem historii, mieć skromną, ale stałą pensję i cieszyć się poważaniem lokalnej społeczności, której mógłby wreszcie dać coś od siebie.

– Zapukał do drzwi – podjął przerwaną relację. – W akademiku nikt nigdy nie pukał, każdy wchodził jak do siebie. Myślałem, że ktoś się wygłupia. – Oparł się ramieniem o ścianę i ciągnął: – Pukał i pukał, aż musiałem wstać i otworzyć mu drzwi. Popatrzył na mnie z dziwną miną. Potem opowiedział, że mój ojciec poszedł na ugodę z prokuratorem i zgodził się wydać wspólników, żeby uniknąć kary śmierci. Wiesz, jak go wtedy nazwał?

Sara pokręciła głową.

– Tchórzliwym zdrajcą. Oznajmił mi, że muszę być dzielny, bo zabawa się skończyła. Użył dokładnie tego słowa, zabawa, jakbym przez cały czas nauki w college’u nic nie robił, tylko się bawił. I podsunął mi wniosek. Już wypełniony.

– O przyjęcie do akademii policyjnej?

– Tak. Podpisałem go bez namysłu i na tym się skończyło.

Chyba po raz pierwszy w życiu Jeffrey zaczął się zastanawiać, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby wtedy odmówił. Na pewno nie spotkałby Sary. Pewnie nadal mieszkałby tu, w Sylacaudze, zmagając się bezustannie z kąśliwymi uwagami i podejrzliwymi spojrzeniami, jakimi zaszczuto Roberta.

– Nie mam pojęcia, jak to załatwić – mruknął.

– Zostanę z tobą tak długo, jak tylko zechcesz.

– Aż boję się o tym myśleć – przyznał szczerze. Obawiał się nawet powtórzyć Sarze to, co usłyszał od Hossa.

– Wszystko będzie w porządku – szepnęła.

W tej samej chwili w gabinecie szeryfa huknął strzał.

Sara odwróciła się błyskawicznie i otworzyła drzwi, bo Jeffrey stał jak wmurowany. W końcu musiał sobie nakazać w myślach, żeby spojrzeć w głąb pokoju.

Stary siedział na krześle za biurkiem, w jednym ręku trzymał rewolwer, drugą miał opartą na drewnianej skrzynce ze sztandarem. Musiał przystawić broń do skroni i pociągnąć za spust. Jeffrey nie miał najmniejszych wątpliwości, że Hoss nie żyje, lecz gdy Sara ostrożnie obeszła biurko i przytknęła mu dwa palce do szyi, popatrzył na nią pytająco.

– Przykro mi – odparła. – Nie żyje.

Загрузка...