ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

15.17

Smith z uśmiechem na ustach obserwował jej reakcję.

– Zgwałcił moją matkę – powtórzył. – A potem ją zabił, żeby na zawsze zamknąć jej usta.

Na Lenie nie zrobiło to żadnego wrażenia.

– Niemożliwe – odparła, chyba niczego dotąd nie będąc tak pewną. – Dobrze znam typ ludzi zdolnych do takich rzeczy. Jeffrey do nich nie należy.

– A skąd ty to możesz wiedzieć? – zaciekawił się Smith.

– Wiem, i tyle. Cmoknął głośno.

– Nic nie wiesz – bąknął jak nadąsane dziecko, po czym zwrócił się do Sary: – Bierzmy się do roboty.

– Nie dam rady założyć blokady – powtórzyła. – Splot barkowy jest zbyt skomplikowany.

– To jej nie zakładaj – rzekł. – I tak jest nieprzytomny.

– Bez żartów.

– Licz się ze słowami, paniusiu – warknął. Zaczął przerzucać rzeczy w walizce pierwszej pomocy, którą Lena przyniosła z karetki. Znalazł fiolkę lidokainy i wyciągnął ją na dłoni. – Użyj tego. – Wyjął latarkę, poświecił Jeffreyowi w oczy i dodał: – A to ci da więcej światła.

Nawet nie drgnęła.

– No, już! – rozkazał z grymasem pogardy na twarzy.

Sara najwyraźniej chciała po raz kolejny odmówić, ale coś jej podpowiedziało, żeby nie przeciągać struny. Może uzmysłowiła sobie, że stan Jeffreya jest na tyle poważny, iż przyda mu się każda pomoc, a może po prostu postanowiła grać na zwłokę. W każdym razie nie ulegało wątpliwości, że ani trochę nie jest pewna, czy potrafi przeprowadzić zabieg.

Wyjęła z pudełka gumowe rękawiczki i zaczęła je naciągać. Lena nie miała wątpliwości, że działa pod wpływem strachu, toteż i ją naszły obawy, jak Sara zdoła wydłubać kulę z rany, jeżeli będzie to robiła z taką niewiarą w siebie.

Ale ręce nawet jej nie zadrżały, gdy zaczęła nożyczkami rozcinać koszulę Jeffreya. Jeśli nawet się ocknął, nie dawał tego po sobie poznać. Można się było tylko cieszyć, że nie widzi, co się szykuje.

– Leno – mruknęła Sara. – Chciałabym wiedzieć, czy to naprawdę lidokaina.

Lena pojęła, jak wielką wagę ma to pytanie.

– Nie mam pojęcia – mruknęła.

– Dlaczego Molly próbowała robić z tego taką doniosłą sprawę?

– Nie wiem – odparła, głęboko żałując, że nie może powiedzieć prawdy. – Może sądziła, że naprawdę zdoła pozbawić go przytomności – dodała, mając na myśli Smitha.

Sara podniosła buteleczkę i ściągnęła kapturek ochronny. Rozpakowała strzykawkę, wbiła igłę w korek i nabrała do niej płynu.

Spojrzała na Smitha i poleciła:

– Wylej mu na ranę całą porcję betadyny.

Nie zaprotestował. Posłusznie odkaził okolice rany środkiem antyseptycznym i nawet pościerał wacikiem jego nadmiar. Przy okazji zmyła się rozmazana krew i Lena popatrzyła na niewielki otwór wlotowy po kuli w ramieniu Jeffreya.

Sara podniosła strzykawkę w górę, zbliżyła ją do rany, ale zapytała ją jeszcze raz:

– Jesteś pewna?

– Naprawdę nie wiem – odparła Lena, starając się samym spojrzeniem dać jej znak, że wszystko w porządku. Smith świdrował ją przenikliwym wzrokiem, toteż szybko spuściła oczy na ramię Jeffreya, mając nadzieję, że niczego nie zauważył.

Kiedy Sara wbiła igłę w sam środek rany, Lena mimowolnie syknęła przez zaciśnięte zęby. Pospiesznie odwróciła głowę, bo czuła się tak, jakby i jej w to samo miejsce na ramieniu ktoś wbił igłę. Zauważyła, że Brad przesunął się jeszcze trochę w kierunku Sonny’ego. Oblizał wargi, spoglądając gdzieś ponad jej ramieniem. Od razu się domyśliła, że patrzy na zegar na ścianie, i aż ciarki przeszły jej po plecach, gdy uświadomiła sobie, jak mało czasu im zostało.

Smith uniósł wysoko latarkę, żeby poświecić w głąb rany. Lena popatrzyła na jego wodoodporny zegarek, jakich używali komandosi marynarki wojennej. Miał dziesiątki różnych przycisków i okienek, a jeśli wierzyć reklamom w prasie, był zsynchronizowany z zegarem atomowym w Kolorado i wskazywał czas z dokładnością do milisekundy czy innej, równie zaniedbywanej wartości. Był ogromny i zapewne ciężki. W głównym okienku pośrodku czarnej tarczy cyfrowy wyświetlacz pokazywał godzinę.

3:19:12.

Zostało jeszcze dwanaście minut. Tylko czyjego zegarek wskazywał tę samą godzinę, co jej, Molly lub Nicka? Nie miała jednak odwagi spojrzeć na swój zegarek ani nawet obejrzeć się na zegar na ścianie. Smith pewnie natychmiast by się domyślił, co się święci, i po prostu zabił ich wszystkich.

– Skalpel – poleciła Sara, wyciągając rękę.

Smith włożył jej skalpel w dłoń. Zaczęła ostrożnie rozcinać skórę i tkankę łączną, chcąc się dostać śladem pocisku w głąb ciała. Jeszcze raz wbiła igłę gdzieś głębiej i niemal opróżniła strzykawkę, po czym spryskała resztką cieczy okolice rany. Lena miała ochotę odwrócić wzrok, ale wbrew sobie wpatrywała się jak urzeczona w odsłonięty fragment mięśnia w ramieniu Jeffreya. Sara ewidentnie wiedziała, co robi, chociaż Lena nie potrafiła sobie wyobrazić, jak przy takich czynnościach zdołała zachować zimną krew. Można było odnieść wrażenie, że przeistoczyła się w kogoś innego.

– Potrzebuję więcej światła – oznajmiła.

Smith przysunął się nieco, kierując promień latarki w głąb rany. Sara pochyliła się nad nią nisko i poleciła:

– Bliżej.

Ale bandyta nie zareagował. Zaklęła więc tylko pod nosem i górną częścią przedramienia otarła sobie pot z czoła. Wygięta w niewygodnej pozycji niemalże dotykała rany nosem.

Jeffrey jęknął cicho, ale się nie ocknął.

Sara zwróciła się do niej:

– Pilnuj jego oddechu.

Lena przytknęła dłoń do piersi Jeffreya, żeby lepiej czuć słabe ruchy klatki piersiowej. Ostrożnie obróciła rękę, próbując spojrzeć na zegarek. W sali było piekielnie duszno, i ona pociła się już nad miarę. Na śliskiej skórze pasek przesunął się pod wpływem ciężaru zegarka i nie miała najmniejszych szans, żeby odczytać godzinę.

Sara szarpnęła się nagle do tyłu, kiedy strumień krwi strzelił jej w twarz. Szybko otarła ją przedramieniem i pochyliła się z powrotem, po czym rzuciła do Smitha:

– Szczypce.

Obrócił się, żeby jedną ręką sięgnąć do walizki, drugą trzymając latarkę nad raną. Sara otarła wacikiem jej okolice i mruknęła:

– Nadal nie widzę kuli.

– Tym gorzej dla ciebie – odparł ironicznie, jakby się doskonale bawił.

– Przecież nie wyciągnę kuli, jeśli jej nie widzę.

– Spokojnie – mruknął Smith, podając jej szczypce podobne do dużej pesety. – Masz. – Pomachał nimi w powietrzu.

Wzięła od niego szczypce, ale zastygła bez ruchu.

– Widzę, że i ty chcesz się nacieszyć każdą chwilą. – Po raz kolejny poklepał wacikiem okolice rany. – Na pewno ją znajdziesz – dodał przymilnym tonem. – Wierzę w ciebie.

– Ale mogę go przy tym zabić.

– Przynajmniej wiesz, co ja czuję – odparł, uśmiechając się szeroko. – Do roboty.

Sara przez chwilę spoglądała na niego z taką miną, jakby chciała odmówić, ale wsunęła palce w otwory szczypiec i ostrożnie zanurzyła ich koniec w ranie. Kiedy znów pociekło więcej krwi, rzuciła:

– Zacisk.

Smith nie zareagował, więc popatrzyła mu w twarz i syknęła:

– No, już! Dawaj zacisk, do cholery!

Sięgnął do walizki i podał jej zacisk. Sara wyszarpnęła szczypce i z brzękiem rzuciła je na podłogę. Spłaszczony pocisk potoczył się po kafelkach. Błyskawicznie wsunęła zacisk w głąb rany, z której krew tryskała obfitym strumieniem. Nagle krwawienie ustało.

Lena spojrzała na zegarek Smitha.

3:30:58.

– To było niezłe – rzekł z uznaniem, najwyraźniej bardzo zadowolony. Z szerokim uśmiechem podniósł wyżej latarkę, kierując strumień światła w głąb rany, jak małe dziecko, które odniosło drobne zwycięstwo w sporze z rodzicami.

– Ma jakieś dwadzieścia minut – oznajmiła Sara, zakrywając ranę dużym zwitkiem gazy. – Jeśli w tym czasie nie znajdzie się w szpitalu, trzeba mu będzie amputować rękę.

– Myślę, że ma poważniejsze problemy niż ten – odparł Smith, odkładając latarkę na podłogę. Ułożył dłonie na kolanach, przez co Lena wciąż mogła odczytywać godzinę na jego zegarku.

3:31:01. 3:31:02.

– Na przykład jakie? – zapytała Sara.

Lena kątem oka dostrzegła, że Brad przesunął się jeszcze o krok w stronę drugiego bandyty. Znowu popatrzył na zegar, myśląc zapewne to samo, co ona: że nie zdołają dokładnie skoordynować działań, jeśli będą korzystać ze wskazań różnych czasomierzy. Co by się stało, gdyby zaatakowała za wcześnie? Albo gdyby dała Bradowi znak w niewłaściwej chwili? Zginęliby oboje tuż przed wtargnięciem do środka brygady antyterrorystycznej?

– Nie – szepnęła mimowolnie, za późno uświadomiwszy sobie, że Smith musiał to słyszeć.

Wyszczerzył do niej zęby w szerokim uśmiechu.

– Ona już się domyśliła prawdy – powiedział. – Mam rację, kochanie?

Szybko pokręciła głową, sięgając do tylnej kieszeni spodni. Kiedy wyczuła scyzoryk pod palcami, zganiła się w myślach, że za dużo kombinuje. Liczyło się tylko zgranie z Bradem. Mieli przecież za sobą element zaskoczenia.

– Widzisz? Niektórzy tutaj wcale nie uważają mnie za takiego idiotę jak ty – zwrócił się Smith do Sary.

– Wcale nie uważam cię za idiotę – odparła.

Lena po raz kolejny zerknęła na jego zegarek. Zostało im pół minuty. Brad nagle zaczął chodzić tam i z powrotem wzdłuż przejścia do sekretariatu, jakby nie mógł wytrzymać rosnącego napięcia. Może faktycznie był w silnym stresie? Może nie należało na niego liczyć?

– Dobrze wiem, co o mnie myślisz – odrzekł Smith. Starając się poruszać jak najwolniej, Lena wsunęła rękę do kieszeni. Serce waliło jej jak młotem, jakby chciało się zrównać z odgłosem nerwowych kroków Brada w drugim końcu sali.

– Myślę, że jesteś niezbyt zrównoważonym młodym człowiekiem – wyjaśniła Sara. – Moim zdaniem potrzebujesz fachowej pomocy.

– Uznałaś mnie za śmiecia, jak tylko ujrzałaś mnie po raz pierwszy.

– Nieprawda.

– Robiłaś wszystko, co w twojej mocy, żeby zniszczyć mi życie.

– Chciałam ci tylko pomóc, nic więcej.

– Więc czemu mnie nie zabrałaś? – zapytał. – Przecież pisałem do ciebie listy. Pisałem i do niego. – Wskazał nieprzytomnego Jeffreya, ale Sara udała, że tego nie dostrzega.

– Nie dostaliśmy ani jednego listu od ciebie – odparła spokojnie.

Lena już ledwie ją słyszała, jej uszy wypełniał coraz głośniejszy szum krwi w żyłach.

Smith ponownie wskazał rannego, nie zostawiając wątpliwości, że dobrze wie, kim jest.

Lena ścisnęła scyzoryk w garści i kciukiem podważyła ostrze. Zaparła je o podeszwę buta, pociągnęła i z radością złowiła ciche stuknięcie, z jakim zablokowało się w pozycji otwartej.

Zaraz wstrzymała oddech, mając nadzieję, że Smith nie zwrócił uwagi na ten odgłos. Ale ten był zbyt skupiony na Sarze. Od jak dawna wiedział, że ranny to Jeffrey? Kiedy się domyślił, że to wcale nie Matt leży przed nim na podłodze, ale człowiek, którego poprzysiągł zabić?

– Cały czas czekałem na wasz przyjazd – powiedział. – Czekałem, aż zabierzecie mnie od niej. – Jego głos stał się nieco piskliwy jak u przestraszonego dziecka. – Masz w ogóle pojęcie, co ona ze mną wyprawiała? Wiesz, ile musiałem przy niej wycierpieć?

Lenie kołatała się w głowie tylko jedna myśl: on wie, że to Jeffrey! Silnie zaciskała jednak wargi, żeby mimowolnie nie pisnąć ani słowa. Nie miała pojęcia, jaką grę Smith toczy z Sarą, ale musiała ona potrwać jeszcze parę sekund. Bo za parę sekund wszystko miało się skończyć.

Utkwiła spojrzenie w jego zegarku.

3:31:43.

– Nie mogliśmy ci pomóc – odezwała się Sara. – Zrozum, Erie, Jeffrey nie jest twoim ojcem.

Lena zerknęła na Brada, który ledwie zauważalnie uniósł brwi, jakby chciał jej przekazać: „Jestem gotów. Czekam tylko na twój znak”.

– Jesteś zakłamaną suką – warknął Smith.

– Wcale nie kłamię – odparła Sara z naciskiem. – Powiem ci, kto jest twoim ojcem, jeśli zgodzisz się go wypuścić.

– Wypuścić? – Bandyta sięgnął po pistolet tkwiący za paskiem spodni, drugą rękę wciąż trzymając opartą na kolanie.

3:31:51.

Lena z trudem przełknęła ślinę, całkiem zaschło jej w ustach. Kątem oka dostrzegła, że Brad stanął w pobliżu Sonny’ego.

– Niby kogo mam puścić? – zapytał leniwie Smith, najwyraźniej czerpiąc coraz więcej satysfakcji z tej rozmowy. Spojrzał z uśmiechem na Jeffreya. – Masz na myśli jego? Matta? – wycedził, silnie akcentując imię.

Sara zawahała się o ułamek sekundy za długo.

– Tak.

– Przecież to nie Matt – rzekł Smith, odbezpieczając broń – tylko Jeffrey.

– Teraz! – krzyknęła Lena, rzucając się w jego kierunku.

Tyle siły włożyła w ten jeden cios, że palce zsunęły jej się z korpusu scyzoryka na ostrze, które jednak wniknęło głęboko w szyję bandyty.

Sara skoczyła tuż za nią i kopniakiem wytrąciła ciężkiego sig sauera z ręki Smitha. Padł strzał, lecz kula zaryła się w ścianę w drugim końcu sali. Trzy dziewczynki zaczęły histerycznie piszczeć. W tej samej chwili z trzaskiem wyleciały szklane drzwi frontowe posterunku.

Do środka wpadli agenci GBI, ale przywitał ich Brad, który stał nad Sonnym z nogą opartą na jego piersi, mierząc mu z pistoletu maszynowego prosto w twarz.

– Wstawaj! – krzyknęła Sara do Leny, spychając ją z rozciągniętego na podłodze Smitha.

Ta chciała się podnieść, lecz pośliznęła się w kałuży krwi i klapnęła pośladkami na podłogę. Sara obróciła bandytę na wznak.

– Wezwijcie karetkę! – krzyknęła, przykładając obie dłonie do jego szyi, żeby powstrzymać krwotok. Wiedziała już jednak, że toczy z góry przegraną bitwę. Krew wypływała spomiędzy palców licznymi strumieniami niczym woda ze szczelin pękającej tamy. Lena pomyślała, że jeszcze nigdy w życiu nie widziała aż tyle krwi. Wyglądało na to, że nic nie zdoła zahamować krwotoku.

– Pomóż mi – wychrypiał Smith, co wydało jej się śmieszną prośbą, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze dokonania.

– Nic ci nie będzie. Wyjdziesz z tego – powiedziała łagodnym tonem Sara.

– Przecież to zabójca – zaprotestowała Lena, nabierając podejrzeń, że Sara zwariowała. – Usiłował zabić Jeffreya.

– Wezwijcie karetkę! – powtórzyła Sara. – Proszę. – Popatrzyła na swoje palce zasłaniające rozcięte gardło bandyty. – Proszę. On potrzebuje natychmiastowej pomocy.

Загрузка...