ROZDZIAŁ TRZECI

1991 Niedziela

Tessa upadła na wznak na tapczan i zamachała nogami w powietrzu.

– Aż nie chce mi się wierzyć, że jedziesz na Florydę beze mnie.

– No cóż – mruknęła od niechcenia Sara, składając bawełnianą koszulkę.

– Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach?

– Nie pamiętam.

Skłamała jednak. Tego lata, kiedy dostała maturę, Eddie Lin ton wyciągnął żonę i obie niechętne jego pomysłowi córki na rodzinne wczasy w Sea World. Od tamtej pory każde lato spędzała albo na nauce, albo pracując w szpitalu, żeby zarobić na czesne i jak najszybciej skończyć studia. Jeśli nie liczyć okazyjnych długich weekendów spędzanych w domu rodzinnym, nie miała prawdziwych wakacji od tak dawna, że wydawało jej się to wiecznością.

– Ale teraz będziesz miała prawdziwe wakacje – powtórzyła z naciskiem Tessa. – Do tego z facetem.

– No cóż. – Sara sięgnęła po szorty.

– Słyszałam, że jest dobry w łóżku.

– Kto ci tak powiedział?

– Jill-June z Shop-o-ramy.

– Ona jeszcze tam pracuje?

– Jest teraz kierowniczką. – Tessa zachichotała. – Ufarbowała sobie włosy na paskudny słomiany kolor.

– Specjalnie?

– Można by to uznać za pomyłkę, gdyby nie fakt, że zyskała dostęp do darmowych próbek rozmaitych kosmetyków.

Sara rzuciła w siostrę parą cienkich letnich spodni.

– Lepiej pomóż mi je złożyć.

– Pomogę ci, jeśli mi opowiesz o Jeffreyu.

– A co ci dokładnie powiedziała Jill-June?

– Że niezła z niego trzepaczka.

Uśmiechem skwitowała to niecodzienne określenie.

– Podobno umawiał się już z każdą babką w mieście, która jest tego warta. – Tessa przerwała składanie spodni i mruknęła: – Aż ciśnie się na usta oczywiste porównanie, które pozwolę sobie przemilczeć dlatego, że jesteś moją siostrą.

– Miło z twojej strony.

Sara wrzuciła samotną skarpetkę do kosza na brudną bieliznę, usiłując sobie przypomnieć, czy w ostatnim praniu nie znalazła jakiejś nie do pary. Zależało jej na tym, żeby zmienić temat, toteż zapytała:

– Jak to jest, że człowiek nigdy nie może zgubić tych skarpetek, które chciałby zgubić?

– Naprawdę jest taki dobry w łóżku?

– Tess!

– Chcesz, żebym ci dalej pomagała, czy nie?

Sara nie odpowiedziała, zajęta składaniem koszulki.

– Wszędzie pokazujecie się razem już od dwóch miesięcy.

– Od trzech.

– Więc musiałaś z nim spać, bo inaczej nie zaprosiłby cię na plażę.

Sara wzruszyła ramionami. Prawda była taka, że kochała się z Jeffreyem już na pierwszej randce. Nie zdążyli nawet wyjść z kuchni. Następnego ranka ogarnął ją taki wstyd, że wybiegła z domu na jogging jeszcze przed wschodem słońca. Gdyby nie sprawa napadu rabunkowego z zabójstwem, nad którą musieli razem pracować trzy dni później, pewnie już nigdy nie odezwałaby się do komendanta Tollivera ani słowem.

– Był twoim pierwszym facetem od czasu… – zaczęła śmiertelnie poważnym tonem Tess.

Sara przeszyła ją ostrym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że nie zamierza dłużej rozmawiać na ten temat.

– Lepiej mi powiedz, co dokładnie usłyszałaś od Jill-June.

– Uff… – syknęła siostra, uśmiechając się nieśmiało. – Że jest wspaniale zbudowany.

– Regularnie ćwiczy na siłowni.

– Aha. Wysoki i postawny…

– Prawie dziesięć centymetrów wyższy ode mnie.

– Żebyś widziała swój uśmiech… – Tessa zaśmiała się krótko. – Już dobrze, dobrze. Tylko oszczędź mi wykładu o tym, jak było ci ciężko, gdy już w trzeciej klasie wyrosłaś na metr osiemdziesiąt.

– Metr pięćdziesiąt siedem. – Sara rzuciła w siostrę ściereczką. – Poza tym, to było dopiero w dziewiątej klasie.

Tessa głośno westchnęła i zaczęła składać ściereczkę.

– Podobno ma piękne, rozmarzone niebieskie oczy.

– Zgadza się.

– Jest niezwykle czarujący i ma nienaganne maniery.

– To prawda.

– I nadzwyczajne poczucie humoru.

– To też prawda.

– Zawsze płaci dokładnie odliczonymi pieniędzmi. Sara zaśmiała się w głos i pchnęła w stronę siostry stosik ubrań.

– Mów dalej, składając te rzeczy. Tessa ściągnęła ze sterty parę długich czarnych spodni.

– Powiedziała, że wcześniej grał zawodowo w futbol.

– Naprawdę? – zdziwiła się Sara, bo Jeffrey nigdy jej o tym nie mówił. Bogiem a prawdą, w ogóle bardzo mało mówił o sobie. Jego wyjątkowa niechęć do wspominania swojej przeszłości należała do cech, które jej się bardzo podobały.

– Mam nadzieję, że jest tego wart – podsumowała Tessa. – Czy tata rozmawiał już z tobą na jego temat?

– Nie – odparła, siląc się na obojętny ton.

Choć jej rodzice nie mieli jeszcze okazji poznać Jeffreya, jak wszyscy w mieście mieli już wyrobioną opinię o nim.

– Powiedz coś więcej – poprosiła Tessa. – Co o nim wiesz, czego nie można się dowiedzieć od Jill-June?

– Nie za dużo – przyznała szczerze.

– Przestań – mruknęła siostra, najwyraźniej sądząc, że chce utrzymać ten związek w tajemnicy. – Powiedz wreszcie, jaki on jest.

– Przede wszystkim za stary dla niej – odezwała się z korytarza Cathy Linton.

Tessa uniosła wzrok do nieba, jeszcze zanim matka weszła do pokoju.

– Można by pomyśleć, że to wcale nie jest mój dom – bąknęła Sara.

– Jak nie chcesz, żeby ludzie tu wchodzili, to nie zostawiaj otwartych drzwi. – Cathy cmoknęła ją w policzek i podała zielone plastikowe pudełko do przechowywania żywności oraz zatłuszczoną szarą torbę papierową. – Przyniosłam ci coś na podróż.

– Ciasteczka! – pisnęła Tessa, sięgając po torbę, ale Sara delikatnie zdzieliła ją po łapie.

– Ojciec upiekł placek kukurydziany, lecz nie dał mi odkroić nawet kawałka – ciągnęła matka, zerkając na nią z ukosa. – Powiedział, że nie po to harował w kuchni, żeby teraz dokarmiać twojego fagasa.

Te słowa zawisły w powietrzu jak czarna chmura gradowa. Nawet Tessa zdołała się powstrzymać od śmiechu, gara zdjęła ze sterty ubrań dżinsy i zaczęła je składać.

– Daj mi je – syknęła Cathy, wyrywając jej dżinsy z ręki. – To się robi tak. – Złożyła równo nogawki, wetknęła ich końce pod brodę i kilkoma wprawnymi ruchami, niczym magik na scenie, złożyła dżinsy w idealną kostkę. Obrzuciła podejrzliwym wzrokiem stertę ubrań piętrzącą się na tapczanie i zapytała: – Dopiero dziś to wszystko uprałaś?

– Wcześniej nie miałam…

– Nie pomogą ci żadne wymówki, skoro nadal mieszkasz sama.

– Ale pracuję na dwóch etatach.

– No cóż, ja miałam na głowie dwie córki i hydraulika, a jakoś zawsze ze wszystkim dawałam sobie radę.

Sara zerknęła na siostrę, oczekując jej pomocy, ale Tessa była całkowicie pochłonięta dobieraniem skarpetek do pary i tylko miotała na boki wzrokiem zdolnym chyba rozszczepiać atomy.

– Najlepiej wkładaj brudne rzeczy od razu do pralki – ciągnęła Cathy – a gdy uzbiera się ich cały bęben, puszczaj pranie, żeby nigdy więcej nie mieć do czynienia z taką stertą ubrań. – Rozpostarła w rękach bawełnianą koszulkę, którą Sara przed chwilą starannie złożyła. Obejrzała ją dokładnie i wykrzywiła usta z dezaprobatą. – Dlaczego nie używasz płynu zmiękczającego do tkanin? Przecież w ubiegłym tygodniu zostawiłam ci na stole w kuchni bon promocyjny.

Zrezygnowana Sara uklękła na podłodze przed stertą książek, próbując wybrać sobie coś do czytania na plaży.

– Z tego, co słyszałam – podjęła ochoczo Tessa – nie będziesz miała zbyt wiele czasu na lekturę.

Sara właśnie na to liczyła, ale nie mogła powiedzieć tego głośno przy matce.

– Mężczyzna jego pokroju… – zaczęła Cathy, ale zająknęła się, po czym dodała łagodniejszym tonem: – Wiem, że nie masz ochoty tego wysłuchiwać, Saro, ale widzę, że zadurzyłaś się po uszy.

Obejrzała się na matkę.

– Dzięki za zaufanie, mamo. Cathy zmarszczyła brwi.

– Nie masz zamiaru włożyć stanika pod tę koszulkę? Przecież wyraźnie widać ci oba…

– Teraz lepiej? – Sara ze złością wyszarpnęła spód koszulki zza paska, wstając z podłogi.

– Poza tym te szorty kiepsko na tobie leżą. Czyżbyś ostatnio schudła?

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Prawie godzinę poświęciła na to, by wybrać na podróż strój dość luźny i swobodny, ale nie sprawiający wrażenia, że dobierała go przez godzinę.

– One muszą być workowate – powiedziała, odciągając szorty na pośladkach. – To taki krój.

– Na miłość boską, Saro. Przeglądałaś się w lustrze od tyłu? Podejrzewam, że nie. – Tessa zachichotała, a Cathy I dodała łagodniejszym tonem: – Kochanie, w oczy rzucają się tylko twoje odstające łopatki i pośladki. „Workowate” rzeczy z pewnością nie są przeznaczone dla kobiet o twojej sylwetce.

Sara wzięła głębszy oddech, poprawiając ubranie przed lustrem.

– Przepraszam – syknęła najuprzejmiej jak potrafiła, po czym weszła do łazienki, z trudem się powstrzymując, by z hukiem nie trzasnąć drzwiami.

Opuściła pokrywę sedesu, usiadła na niej i zakryła dłońmi twarz. Przez drzwi doleciało utyskiwanie matki na elektryzujące się tkaniny i retoryczne pytanie, po co i ma zostawiać córce kupony promocyjne, skoro ona niej zamierza z nich korzystać.

Sara zasłoniła rękoma uszy, przez co gderliwy monolog matki zamienił się w nierozpoznawalny, stłumiony gwar, prawie równie nieznośny, jak tortura polegająca na wbijaniu rozżarzonych igieł w bębenki. Od czasu, gdy zaczęła się spotykać z Jeffreyem, Cathy nieustannie urządzała jej takie moralizatorskie pogadanki. Okazywało się, że niczego nie potrafi zrobić dobrze, poczynając od zachowania się przy stole podczas obiadu, a skończywszy na sposobie parkowania samochodu na podjeździe przed domem. Z jednej strony pragnęła otwartej konfrontacji z matką na temat jej bezmyślnego krytykanctwa, z drugiej zaś, tej bardziej ugodowej, dobrze rozumiała, że jest to jedynie przejaw matczynej troski.

Spojrzała na zegarek, błagając w duchu Jeffreya, żeby przyjechał jak najszybciej i wybawił ją z opresji. Rzadko się spóźniał, co również zaliczała do cech godnych podziwu. Cathy uważała go za chama i prostaka, a przecież zawsze miał w kieszeni czystą chusteczkę, zawsze otwierał drzwi i przepuszczał Sarę przodem. Kiedy w restauracji wstawała od stolika, i on natychmiast podrywał się z krzesła. Zawsze pomagał jej włożyć płaszcz i brał od niej teczkę, gdy szli razem ulicą. Jakby tego było mało, już przy pierwszej sposobności udowodnił, jakim jest wspaniałym kochankiem, tak że omal nie zmiażdżyła sobie zębów trzonowych, z całej siły zaciskając szczęki, żeby nie krzyczeć na cały głos z rozkoszy.

– Saro? – odezwała się Cathy z troską w głosie, pukając do drzwi. – Wszystko w porządku, kochanie?

Spuściła wodę i odkręciła kran nad umywalką, odczekała chwilę, po czym otworzyła drzwi i ujrzała przed sobą dwie pary oczu, matki i siostry, wpatrzone w nią wyczekująco.

Cathy podniosła trzymaną w ręku czerwoną bluzkę.

– Moim zdaniem w tym kolorze jest ci nie najlepiej.

– Dzięki.

Sara wyrwała jej bluzkę z ręki i rzuciła do kosza na brudną bieliznę. Znowu uklękła przed książkami, zastanawiając się, czy wziąć coś z klasyki, żeby zrobić wrażenie na Jeffreyu, czy raczej wybrać coś lżejszego, czym z przyjemnością będzie mogła zabić czas.

– Nie wiem nawet, dlaczego zdecydowałaś się wyjechać z nim nad morze – ciągnęła matka. – Zawsze spiekasz się już pierwszego dnia na plaży. Masz wystarczający zapas olejku do opalania?

Nawet nie oglądając się, zdjęła z półki i uniosła nad głowę niedawno kupioną buteleczkę blokera przeznaczonego na pobyt w tropikach.

– Poza tym wiesz, jak łatwo wyskakują ci piegi. I masz takie białe nogi. Na twoim miejscu nie włożyłabym szortów, gdybym miała takie nogi.

Tessa znowu zachichotała.

– Jak się nazywała ta bohaterka Gidget, która chodziła po plaży w kapeluszu z ogromnym rondem?

Sara skarciła siostrę ostrym spojrzeniem. Tessa pokazała palcem najpierw papierową torbę z ciasteczkami, a następnie swoje usta, dając jej do zrozumienia, jakim sposobem może sobie kupić jej milczenie.

– Larue – odparła Sara, jeszcze dalej odsuwając torbę.

– Tessie – odezwała się matka. – Bądź tak dobra i rozjj łóż deskę do prasowania. – Przeniosła wzrok na Sarę i zapytała: – A czy ty w ogóle masz żelazko?

Ona jednak śmiało spojrzała matce w oczy.

– Owszem. Jest w spiżarce.

Cathy głośno cmoknęła, a gdy Tessa wyszła z pokoju, zapytała:

– Kiedy robiłaś to pranie?

– Wczoraj.

– Gdybyś od razu wyprasowała…

– Gdybym w ogóle nie nosiła ubrań, nie miałabyś się czym przejmować.

– Powiedziałaś mi dokładnie to samo, gdy miałaś sześć lat.

Sara zbyła tę uwagę milczeniem.

– Gdyby to zależało tylko od ciebie, pewnie chodziłabyś do szkoły nago – mruknęła matka.

Sara sięgnęła po pierwszą z wierzchu książkę i zaczęła ją bezmyślnie kartkować, bo nawet na nią nie zerknęła. Słyszała, jak za jej plecami matka roztrzepuje kolejne sztuki ubrania i składa je po swojemu.

– Gdyby chodziło o Tessę – odezwała się znowu Cathy – ani trochę bym się nie przejmowała. Prawdę powiedziawszy… – zaśmiała się gardłowo, roztrzepując następną koszulkę -…prędzej bym się wtedy martwiła o Jeffreya.

Sara popatrzyła na okładkę kieszonkowego wydania, na której był narysowany zakrwawiony sztylet, i odłożyła książkę, żeby ją zabrać.

– Jeffrey Tolliver należy do mężczyzn mających wielkie doświadczenie. Dużo większe niż ty, moja droga. Więc nie masz się co tak ironicznie uśmiechać, młoda damo. Może dotrze do ciebie wreszcie, że nie mówię tylko o tym, co się dzieje w pościeli.

Sara sięgnęła po następną książkę.

– Naprawdę nie mam ochoty na tę rozmowę, mamo.

– Podejrzewam, że nikt inny poza mną nie odważyłby się powiedzieć ci prawdy prosto w oczy – syknęła Cathy. Przysiadła na brzegu tapczanu, jakby czekała, aż Sara się do niej odwróci. – Mężczyznom pokroju Jeffreya zależy tylko na jednym. – Sara otworzyła już usta, ale matka ciągnęła dalej: – Wszystko jest w porządku, dopóki dostają to, na czym im zależy.

– Mamo!

– Niektóre kobiety są zdolne uprawiać seks bez miłości.

– Świetnie to wiem.

– Mówię zupełnie poważnie, skarbie. Więc lepiej mnie posłuchaj. Otóż ty nie należysz do tego rodzaju kobiet. – Czułym ruchem pogłaskała ją po głowie. – Nie jesteś dziewczyną stworzoną do przelotnych romansów. Nigdy nie miałaś ku temu predyspozycji.

– Skąd o tym wiesz?

– Miałaś jak dotąd tylko dwóch chłopaków. A ile dziewcząt miał Jeffrey? Z iloma kobietami sypiał?

– Pewnie trochę by się ich nazbierało.

– Ty zaś jesteś tylko jedną z pozycji w jego spisie. Właśnie dlatego ojciec tak bardzo się na ciebie wścieka…

– Naprawdę nie sądzicie, że warto byłoby przynajmniej pobieżnie go poznać, nim zaczniecie wyciągać takie daleko idące wnioski? – wycedziła Sara, całkiem zapominając, że Jeffrey lada chwila po nią przyjedzie.

Kiedy to do niej dotarło, pospiesznie zerknęła na budzik. Mniej więcej za dziesięć minut matka miała się osobiście przekonać, że Sara ani trochę się nie myliła. Jeśli nawet taka Jill-June Mallard była w stanie tak szybko go rozszyfrować, to Cathy Linton z pewnością wystarczy jeden rzut oka zaraz po wejściu Jeffreya do pokoju.

– Naprawdę nie jesteś dziewczyną stworzoną do przelotnych romansów, kochanie – powtórzyła matka.

– Może teraz już jestem? Może stałam się do tego zdolna podczas pobytu w Atlancie?

– No cóż… – Cathy zdjęła ze stosu górę od jedwabnej piżamy, żeby ją złożyć, i zmarszczyła brwi. – Przecież to jest za delikatne, żeby prać w pralce. Gdybyś prała tę piżamę ręcznie i suszyła rozciągniętą na wieszaku, nie zniszczyłaby się aż tak bardzo.

Sara uśmiechnęła się z przekąsem.

– Wcale nie jest zniszczona.

Cathy uniosła wysoko brwi i jeszcze raz popatrzyła uważnie na piżamę, po czym zapytała ostrożnie:

– Z iloma mężczyznami byłaś do tej pory? Sara spojrzała na zegarek i szepnęła:

– Proszę…

Ale matka to zignorowała.

– Wiem, że byłaś ze Steve’em Mannem. Dobry Boże, całe miasto się o tym dowiedziało, gdy Mac Anders przyłapał was na tyłach baru.

Sara spuściła głowę i wbiła wzrok w podłogę, mając nadzieję, że w zakłopotaniu nie spiecze od razu raka.

– Potem był Mason James – ciągnęła Cathy.

– Mamo!

– To dwóch.

– Zapomniałaś o tym ostatnim – wypaliła odruchowo Sara, czego natychmiast pożałowała, ujrzawszy wydęte wargi i zmarszczone czoło matki.

Cathy zaczęła składać spodnie od piżamy i zapytała półgłosem:

– Czy mówiłaś już Jeffreyowi, że zostałaś zgwałcona?

– Jakoś do tej pory nie było ku temu okazji – odparła równie cicho, starając się zapanować nad drżącym głosem.

– Więc co mu powiesz, gdy zapyta, dlaczego przeniosłaś się z Atlanty?

– Nic. – Sara pomyślała z wdzięcznością, że na pewno nie będzie się dopytywał o takie szczegóły.

Cathy wygładziła jeszcze obie części piżamy i zaczęła się rozglądać za następnymi rzeczami do spakowania, ale na tapczanie niczego więcej nie było. Poskładała na nowo wszystkie ubrania.

– Nigdy nie powinnaś się wstydzić tego, co cię spotkało.

Sara obojętnie wzruszyła ramionami, spoglądając na otwartą walizkę. W gruncie rzeczy nigdy się tego nie wstydziła, miała tylko dość protekcjonalnego traktowania, zwłaszcza ze strony matki. Była w stanie znieść zaciekawione spojrzenia czy nagłe zamilknięcia tej garstki °sób, które znały prawdziwą przyczynę jej powrotu do rodzinnego domu, ale napięte stosunki z matką spadały na jej barki nieznośnym brzemieniem.

Zaczęła wkładać przygotowane rzeczy do walizki.

– Powiem mu, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Jeśli w ogóle nadejdzie. – Jeszcze raz wzruszyła ramionami. – Może nigdy nie będę musiała do tego wracać.

– Trudno stworzyć trwały związek, jeśli bazuje on na takich sekretach.

– Nie robię z tego żadnej tajemnicy – wycedziła. – To po prostu moja prywatna sprawa, coś, co mi się przydarzyło, i tyle. Mam też dość… – urwała, gdyż rozmowa z matką na temat gwałtu była zdecydowanie ponad jej siły. – Czy możesz mi podać ten bawełniany top?

Cathy obrzuciła krytycznym wzrokiem krótką bawełnianą bluzeczkę, zanim ją podała.

– Widziałam zbyt wiele kobiet, które z uporem walczą, by dojść do tego etapu, na którym teraz jesteś, a później w jednej chwili wszystko zaprzepaszczają dla jakiegoś mężczyzny, który rzuca je zaledwie po paru latach wspólnego pożycia.

– Na pewno nie zamierzam rezygnować ze swojej kariery dla Jeffreya. – Sara zaśmiała się krótko. – I nic też nie wskazuje na to, bym niespodziewanie zaszła w ciążę i musiała przemienić się w kurę domową, żeby wychowywać dzieci.

Cathy skwitowała tę złośliwą uwagę kolejnym zmarszczeniem brwi.

– Nie o to mi chodzi, Saro.

– A więc o co? Cóż cię tak naprawdę niepokoi? Myślisz, że jakikolwiek mężczyzna może mi zrobić coś jeszcze gorszego niż to, co już się stało?

Matka spuściła wzrok. Nigdy nie płakała, potrafiła jednak godzinami trwać w tak uporczywym milczeniu, że Sarze błyskawicznie miękło serce.

Przysiadła na brzegu tapczanu obok matki.

– Przepraszam – powiedziała, nie mogąc się jednocześnie uwolnić od myśli, że chyba jeszcze nigdy to słowo nie przeszło jej przez gardło z takim trudem. W głębi ducha czuła się jednak winna temu, że sprowadziła ból i cierpienie na skądinąd niemal doskonałą rodzinę, i nieraz rozmyślała, czy nie byłoby lepiej wyjechać gdzieś daleko, by wszystkie rany same się zabliźniły.

– Nie chcę, żebyś rezygnowała z własnych ambicji. Sara aż wstrzymała na chwilę oddech. Matka jeszcze nigdy nie wypowiadała się tak otwarcie o swoich obawach. Ale przecież i Sara wiedziała z własnego doświadczenia, jak łatwo popada się w rezygnację. Po gwałcie potrafiła tylko leżeć całymi dniami w łóżku i zalewać się łzami. Nie chciała już być lekarką, gwoli ścisłości nie chciała też być siostrą i córką. Przez dwa miesiące Cathy próbowała ją pocieszać i uspokajać, zanim brutalnie zwlokła ją z tapczanu. Jak czyniła to setki razy w jej dzieciństwie, zawiozła ją do dziecięcej przychodni, gdzie tym razem doktor Barney bezbłędnie znalazł dla niej skuteczne lekarstwo i zatrudnił ją na pełnym etacie. Rok później objęła drugie stanowisko koronera okręgowego, żeby mieć lepszą pozycję wyjściową do przejęcia całej praktyki starego doktora Barneya. Przez ostatnie dwa i pół roku wytężoną pracą odbudowywała swoje życie osobiste w rodzinnym miasteczku, dlatego teraz Cathy była tak przerażona perspektywą utraty wszystkiego z powodu romansu z Jeffreyem.

Sara wstała i podeszła do bieliźniarki.

– Mamo…

– Po prostu martwię się o ciebie.

– Ze mną jest już znacznie lepiej – odparła Sara, chociaż była przekonana, że nigdy nie odzyska stanu ducha sprzed gwałtu. Do końca życia miała dzielić wszystko na to, co było przed, i to, co jest teraz, niezależnie od upływu lat. – Nie musisz bez przerwy nade mną czuwać ani mnie wspierać. Stałam się dużo silniejsza. Naprawdę jestem gotowa na taki wyjazd.

Cathy rozłożyła szeroko ręce.

– Nie rozumiesz, że on się tylko tobą bawi? Dla niego to nic innego, jak świetna rozrywka.

Sara zaczęła wysuwać kolejne szuflady w poszukiwaniu kostiumu kąpielowego.

– Skąd wiesz, czy dla mnie to też nie jest tylko rozrywka? Może i ja postanowiłam się wreszcie zabawić?;

– Już to widzę.

– Szkoda – odpowiedziała Sara z całkowitą powagą. – Bo to prawda.

– Nie wierzę, skarbie. Masz takie wrażliwe serduszko.

– Już nie.

– Przecież to, co się stało w Atlancie, w żadnym stopniu nie wpłynęło na to, jaka jesteś.

Wzruszyła ramionami i wepchnęła kostium do walizki. Bardziej przerażało ją to, że zmienili się inni, bliscy jej ludzie. Wściekała się na siebie za to, że padła ofiarą gwałtu, była zła, że to bydlę, które ją zaatakowało, już po kilku latach uzyska przedterminowe zwolnienie za dobre sprawowanie. Przepełniała ją gorycz za całe życie wywrócone do góry nogami, za konieczność rezygnacji z walki o stanowisko rezydenta w szpitalu Grady’ego, o co bardzo się starała przez całe studia, a wszystko tylko dlatego, że w czasie praktyki cały personel izby przyjęć traktował ją jak bezcenny okaz z kruchej porcelany, opiekun jej pracy dyplomowej nie potrafił jej spojrzeć w oczy, a koledzy ze studiów bali się żartować w jej obecności z obawy, że źle ich zrozumie. Nawet pielęgniarki w szpitalu nie podchodziły do niej bez grubych rękawic ochronnych, jakby nagle stała się męczennicą.

– Nic mi nie odpowiesz? – pytała Cathy. – Mam się zadowolić tym wrogim spojrzeniem, świadczącym wyraźnie, że nie masz ochoty o tym rozmawiać?

– Bo rzeczywiście nie mam – odparła, coraz bardziej zdesperowana. – W ogóle nie mam dzisiaj ochoty na żadne poważne rozmowy. – Zaczęła nerwowo zapinać walizkę, szarpiąc uchwyt suwaka. – Mam dość bycia klasową prymuską. Dość bycia za wysoką dla najprzystojniejszych chłopaków. Dość umawiania się z mężczyznami, którzy przejmują się wyłącznie moimi uczuciami, dlatego chcą działać bardzo powoli i ostrożnie, omawiać wszystko ze szczegółami, z wyprzedzeniem planować wspólną przyszłość i traktować mnie jak bardzo rzadki i nadzwyczaj wrażliwy egzotyczny kwiat. Mam dość…

– Mason James to bardzo miły chłopak.

– I właśnie o to chodzi, mamo. To chłopak. A ja mam dość chłopców. Mam dość ludzi, którzy będą chodzili przy mnie na paluszkach, byle tylko nie urazić moich uczuć. Potrzebuję faceta, który wstrząśnie moim światem. A przede wszystkim, chcę się dobrze bawić. – Po chwili bez namysłu dodała: – Chcę się pieprzyć, ile wlezie.

Cathy tylko syknęła. Wcale nie dlatego, że podobne słownictwo było jej obce, ale po raz pierwszy usłyszała coś podobnego właśnie od niej. Sara tylko wyjątkowo przeklinała, ale jeszcze nigdy w obecności matki.

– Powinnaś bardziej dbać o swoje słownictwo – wycedziła Cathy z naganą w głosie.

– Reagujesz zupełnie inaczej, kiedy klnie Tessa. Matka skrzywiła się z niechęcią.

– Bo Tessa używa takich słów z autentycznej potrzeby, a nie tylko po to, żeby zrobić na mnie wrażenie.

– Ja ich używam, kiedy chcę – skłamała Sara.

– I zawsze tak się czerwienisz ze wstydu, kiedy to robisz?

Poczuła, że czerwieni się jeszcze bardziej.

– To musi wypływać stąd – powiedziała Cathy, przyciskając dłoń do ciała na wysokości przepony. Drugą ręką zatoczyła szerokie półkole i zaintonowała śpiewnie, jakby występowała w operze: – Pieprzyć!

– Mamo!

– Jeśli chcesz używać takich słów, rób to z gustem.

– Nie musisz mi tłumaczyć, jak należy ich używać – rzuciła ze złością Sara, a gdy matka roześmiała się, dodała ciszej: – Ani jak to robić…

Cathy zaśmiała się jeszcze głośniej.

– Czyżbyś wiedziała już wszystko w tym zakresie? Sara gwałtownym szarpnięciem ściągnęła walizkę z tapczanu.

– Powiedzmy, że trochę się przetarłam w świecie.

– Cha, cha, cha – ryknęła teatralnie matka. Sara oparła zaciśnięte pięści na biodrach.

– W końcu robimy to przy każdej okazji.

– Naprawdę?

– W dzień i w nocy.

– Nawet w dzień? – Cathy zaśmiała się ponownie, siadając wygodniej na tapczanie. – To niesłychane!

– Chyba nie podejrzewałaś, że spotykam się z nim wyłącznie w celu prowadzenia wyszukanych dyskusji. Nawet nie wiem, czy zdał maturę.

– Saro? – nieśmiało odezwała się z korytarza Tessa.

– Jeśli mam być szczera – ciągnęła ze złością, gotowa powiedzieć wszystko, byle tylko zetrzeć ten chytry uśmieszek z twarzy matki – wszystko nawet wskazuje na to, że nie jest specjalnie bystry.

Cathy nadal uśmiechała się z wyższością.

– Aż tak?

Tessa podjęła kolejną próbę:

– Saro?

– Owszem, aż tak. I wiesz co? Nic mnie to nie obchodzi. Niech sobie będzie głupi jak but z lewej nogi, mam to gdzieś. Nie spotykamy się po to, by roztrząsać tajemnice bytu.

– Saro, na miłość boską – syknęła Tessa. – Może się wreszcie zamkniesz i obejrzysz.

Odwróciła się na pięcie i natychmiast pożałowała swojego wybuchu.

Jeffrey stał w drzwiach, oparty ramieniem o framugę, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Na jego wargach błąkał się niewyraźny uśmieszek, który jednak nie miał potwierdzenia w lodowatych błyskach oczu.

Ruchem głowy wskazał stojącą przy tapczanie walizkę i zapytał: – Gotowa?

Jeszcze przed granicą okręgu zaczęło mżyć. Przyglądając się rytmicznej pracy wycieraczek, Sara myślała gorączkowo, co powiedzieć. Z każdym ich ruchem powtarzała sobie, że za wszelką cenę musi przerwać milczenie, lecz gdy chwilę później rozpoczynały kolejny cykl, uświadamiała sobie z całą mocą, że nadal nie znalazła tematu do rozmowy. Wreszcie odwróciła głowę i zaczęła wyglądać przez boczną szybę, liczyć krowy na pastwiskach, potem kozy w stadach, wreszcie billboardy reklamowe. Tych zaś szybko przybywało, im bardziej zbliżali się do Macon i zanim jeszcze skręcili na obwodnicę miasta, doliczyła się ich kilkuset.

Jeffrey energicznie przełączył biegi, by wyprzedzić długi, osiemnastokołowy tir. Nie odezwał się ani słowem od chwili, gdy ruszyli spod domu. I to on postanowił w końcu przerwać kłopotliwe milczenie uwagą:

– Ten wóz świetnie się prowadzi.

– To prawda – przyznała, tak szczęśliwa, iż się do niej odezwał, że aż bliska płaczu. Od razu podziękowała w myślach Bogu, że zdecydowali się wziąć jej wóz, bo nie wiadomo, o ile dłużej trwałaby cisza w jego półciężarówce. Chcąc podtrzymać konwersację, dodała: – Niemiecka technika.

– Więc to chyba prawda, co mówią o upodobaniach lekarzy do bmw.

– Tata mi go kupił, kiedy dostałam się na studia medyczne.

– Ładnie z jego strony – skwitował i po chwili zauważył: – Twoja mama także wydała mi się bardzo miła.

Sara odchrząknęła, usiłując sobie przypomnieć jakąś formę przeprosin, nad czym łamała sobie głowę już od godziny.

– Wolałabym, żebyście się poznali w trochę innych I okolicznościach.

– Sądziłem, że w ogóle nie będzie mi dane jej poznać.

– Tak, masz rację – odparła szybko, spłoszona. – Rzeczywiście nie chciałam…

– Ale bardzo się cieszę, że doszło do tego spotkania. Pokiwała głową, myśląc w duchu, że ilekroć najdzie ją ochota otworzyć usta, powinna raczej wbić sobie w nie pięść, niż cokolwiek mówić.

– Twoja siostra też jest urocza.

– Owszem – przyznała, myśląc, że ktoś inny na jej miejscu pewnie od razu by znienawidził Tess. W końcu wysłuchiwała podobnych uwag niemal przez całe życie. To zawsze Tessa była urocza, zabawna, towarzyska, wszyscy chcieli się z nią przyjaźnić. A ona zawsze była „grochową tyczką”. Tylko wyjątkowo mogła liczyć na „rudą wieżę”.

Zanim zdołała ubrać myśli w słowa, wypaliła niemal odruchowo:

– Bardzo przepraszam za to, co powiedziałam w pokoju.

– Nic nie szkodzi – odparł, ale sądząc po jego tonie, nie było to szczere.

Można się było tylko domyślać, dlaczego nie zrezygnował z planu wspólnego wyjazdu na Florydę. Gdyby Sara miała choć trochę szacunku dla samej siebie, na pewno by mu zaproponowała, żeby pojechał sam. Ten fałszywy uśmieszek, który nie znikał z jego warg do czasu zapakowania walizek do bagażnika, ranił niczym diament do cięcia szkła.

– Chciałam tylko… – Urwała i pokręciła głową. – Zresztą, sama już nie wiem, co chciałam. Może po prostu zrobić z siebie idiotkę?

– To ci się na pewno udało.

– Mam coś takiego w naturze, że muszę przejść samą siebie we wszystkim, co robię.

Nawet się nie uśmiechnął. Spróbowała ponownie:

– Wcale nie uważam, że jesteś głupi.

– Jak but z lewej nogi.

– Słucham?

– Dokładnie tak się wyraziłaś: „Głupi jak but z lewej nogi”.

– Aha. – Zaśmiała się krótko, lecz zabrzmiało to jak szczeknięcie foki. – Przecież to nawet nie ma sensu.

– W każdym razie miło wiedzieć, że wcale tak nie uważasz.

Spojrzał we wsteczne lusterko i wyprzedził karawan. Sara popatrzyła na jego dłoń opartą na dźwigni biegów, na ścięgna grające mu pod skórą przy każdym ruchu. Pewnie zaciskał palce na gałce, postukując kciukiem o jej górną powierzchnię.

– Nawiasem mówiąc, mam maturę – rzekł.

– Naprawdę? – zapytała mimowolnie, nie mogąc ukryć zdziwienia pobrzmiewającego w jej głosie. Zaraz jednak jeszcze pogorszyła sytuację, dodając: – No cóż, to dobrze. Oczywiście dla ciebie.

Zerknął na nią podejrzliwie.

– Chciałam powiedzieć, że to dobrze, bo… no, wiesz… z powodu… – Zaśmiała się nerwowo, zakryła dłonią usta i wymamrotała: – Och, na miłość boską, Saro, zamknij się wreszcie. Nic nie mów.

Sądziła, że przynajmniej skwituje to uśmiechem, ale nie zareagował. Odważyła się więc zapytać:

– Ile dokładnie słyszałeś z naszej rozmowy?

– Poczynając od przecierania się w świecie.

– To jednak powiedziałam w pozytywnym sensie.

– Aha – mruknął. – Gwoli ścisłości, słyszałem już od ciebie równie trafne określenia. – Dopiero teraz wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Do tego nie wypowiadane, raczej wykrzykiwane. I to w trybie rozkazującym.

Zagryzła wargi, odwróciła głowę i przez chwilę przyglądała się mijanym krajobrazom.

– Ale to dobrze, że twoja mama tak się o ciebie martwi.

– Czasami.

– Utrzymujecie bardzo bliskie kontakty, prawda?

– Raczej tak – odrzekła, nie chcąc się wdawać w szczegóły.

– Powiedziałaś jej, że pomyślnie przeszedłem badania?

– Oczywiście że nie – zaprzeczyła, zaskoczona, że w ogóle przyszło mu to do głowy. – Przecież to poufne informacje.

Pokiwał głową, nie odrywając wzroku od drogi.

Ich druga randka zakończyła się tylko krótkim pocałunkiem przed drzwiami i jej prośbą, by przebadał się na obecność wirusa HIV. Co prawda, była to prośba nieco spóźniona, skoro ich pierwszy namiętny kontakt nie skończył się wnikliwą dyskusją na temat zapobiegania chorobom przenoszonym drogą płciową, niemniej Sarę zaniepokoiła reputacja Jeffreya barwnie przedstawiana w plotkach na długo przed tym, zanim dotarły za ladę Shop-o-ramy. I była mile zaskoczona, że okazał tylko drobne zniecierpliwienie, kiedy poprosiła go o próbkę krwi do analizy.

– Zetknęłam się już z wieloma przypadkami zachorowań w naszym okręgu – powiedziała – z wieloma kobietami w moim wieku, które nigdy nie sądziły, że i im się to przytrafi.

– Nie musisz się przede mną tłumaczyć – odparł.

– W ubiegłym roku kochanek Hare’a zmarł na AIDS.

Stopa zsunęła mu się z pedału gazu.

– Mówisz o swoim gejowskim kuzynie?

– Nie inaczej.

– Żartujesz? – bąknął, spoglądając na nią z niepokojem.

– Myślałeś, że od urodzenia mówi takim falsetem?

– Sądziłem, że tylko się tak wygłupia.

– Rzeczywiście uwielbia błaznować. Zawsze mnie rozśmiesza do łez. Zresztą nie tylko mnie. Wszystkich. Po prostu uwielbia wygłupy.

– Naprawdę grał w szkolnej drużynie piłkarskiej.

– Czyżbyś podejrzewał, że tylko heteroseksualiści grywają w futbol?

– No… nie – mruknął bez przekonania.

Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Sara znów nie mogła znaleźć tematu do rozmowy. I nie mogła też przestać myśleć, jak mało wie o człowieku, z którym wyruszyła nad morze. W ciągu trzech miesięcy znajomości nie dowiedziała się prawie niczego o jego rodzinie czy przeszłości. Wiedziała tylko, że urodził się w Alabamie, ale nie lubił mówić o swojej młodości. Kiedy nie byli w łóżku, Jeffrey najczęściej opowiadał jej o sprawach kryminalnych, którymi zajmował się w Birmingham, albo o najświeższych wydarzeniach w okręgu Grant. Teraz, gdy podsumowywała ten okres, uświadomiła sobie, że w czasie ich spotkań głównie to ona mówiła. On bardzo rzadko z własnej woli bąkał cokolwiek o sobie, a gdy tylko zbyt natarczywie zaczynała się o coś dopytywać, albo na dobre zamykał się w sobie, albo zaczynał wodzić dłonią po jej biodrach i udach, tak że szybko zapominała, czego się chciała dowiedzieć.

Odważyła się spojrzeć na niego. Ciemne włosy na karku były już trochę za długie, co zaczynało być niebezpieczne, wziąwszy pod uwagę, że nauczyciele w Heartsdale wciąż odsyłali do domu chłopców, których włosy ledwie dotykały kołnierzyka koszuli. Jak zwykle był starannie ogolony, miał gładkie policzki. Ubrał się w powycierane dżinsy i czarny T-shirt z wizerunkiem harleya davidsona. Jego sportowe buty sprawiały wrażenie dość drogich, miały wyściełane cholewki i grube czarne podeszwy. Obcisłe nogawki spodni dokładnie odwzorowywały kształty masywnych mięśni ud. Koszulka była za luźna, by tak samo oddać zarys muskularnego torsu, ale Sara miała już niejedną okazję, żeby się na niego napatrzyć.

Przeniosła wzrok na swoje nogi, żałując teraz, że nie włożyła czegoś innego. Pod wpływem krytycznych uwag matki przebrała się w spódnicę owijaną wokół bioder, ale na tle ciemnej wykładziny podłogowej samochodu jej całkiem białe łydki przypominały odcieniem słoninę w surowym boczku. Mimo włączonego klimatyzatora, obficie pociła się pod jedwabną bluzką i gdyby tylko potrafiła jakimś magicznym sposobem zatrzymać na krótko czas, natychmiast zerwałaby z siebie stanik i wyrzuciła za okno.

– Więc? – zagadnął Jeffrey.

– Co więc? – rzuciła odruchowo, usiłując sobie przypomnieć, na czym skończyli rozmowę. Nawiązała do pierwszego tematu, jaki przyszedł jej do głowy: – Przynajmniej wiadomo, że jesteś dawcą uniwersalnym.

– Co?

– Dawcą uniwersalnym – powtórzyła. – Możesz dać krew każdemu. – Chwytając się tego jak tonący brzytwy, dodała pospiesznie: – Oczywiście, ty nie możesz dostać krwi od każdego, kto nie ma grupy zero minus.

Znowu popatrzył na nią podejrzliwie.

– Postaram się o tym pamiętać.

– Masz we krwi przeciwciała, które…

– Zgłoszę się do punktu krwiodawstwa zaraz po powrocie.

Rozmowa znów się nie kleiła, toteż Sara zapytała:

– Masz ochotę na kanapkę z pieczonym kurczakiem?

– To on tak ładnie pachnie?

Wychyliła się z fotela i zaczęła przerzucać rzeczy na tylnym siedzeniu w poszukiwaniu plastikowego pojemnika, który przyniosła matka.

– Powinny też być domowe ciasteczka, jeśli Tess ich nie zwędziła.

– Brzmi apetycznie – rzekł, muskając wierzchem dłoni jej udo. – Szkoda, że nie mamy do tego herbaty.

Próbowała nie zwracać uwagi na jego dotyk.

– Możemy się gdzieś zatrzymać.

– Zobaczymy. Uszczypnął ją lekko.

– Hej! – wykrzyknęła i zdzieliła go po ręku. Zarechotał głośno.

– Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy trochę zboczyli z trasy?

– Skądże – odparła, wyciągając pojemnik spod poduszki. Wyprostowała się w fotelu w samą porę, by dostrzec tablicę z nazwą miejscowości Winnebago. – Gdzie chcesz zajechać?

– Do Sylacaugi.

Zastygła bez ruchu ze zdjętą do połowy przykrywką plastikowego pojemnika.

– Syla… czego?

– Sylacaugi – powtórzył. – To moje rodzinne miasto.

Загрузка...