ROZDZIAŁ SIÓDMY

11.45

Lena stała przed witryną pralni Burgessa i spoglądała na komisariat po drugiej stronie Main Street. Przyciemnione szyby w drzwiach nie pozwalały dostrzec, co się dzieje w środku, ale ona wpatrywała się tak, jakby chciała przeniknąć wzrokiem mury. Pół godziny temu padł kolejny pojedynczy strzał. Z dwójki policjantów, o których nic nie było wiadomo tuż po napadzie, zameldował się Mike Dugdale. Los Marilyn Edwards nadal był nieznany, a Frank utrzymywał, że młoda atrakcyjna blondynka prawdopodobnie znajdowała się w sali ogólnej w chwili wybuchu strzelaniny. Wszyscy funkcjonariusze z tutejszego posterunku snuli się wokół pralni niczym żywe trupy. Lena nie mogła się uwolnić od myśli, że gdyby wyszła z domu parę minut wcześniej, może zdołałaby jakoś zapobiec tragedii, chociażby ocalić życie Jeffreyowi. W tej chwili tak bardzo chciała się znaleźć w budynku po drugiej stronie ulicy, że nie mogła usiedzieć na miejscu.

Obejrzała się na Nicka i Franka, którzy wciąż obmyślali plan działania nad schematycznym planem komisariatu. Agenci GB1 stali gromadką przy ekspresie do kawy i naradzali się cicho w oczekiwaniu na rozkazy. Pat Morris rozmawiał z Molly Stoddard. Był na tyle młody, że mógł należeć do grona pacjentów Sary z przychodni dziecięcej.

– Nie chrzań głupot! – rzucił Frank na tyle głośno, że wszyscy obejrzeli się w jego stronę.

Nick wskazał kantorek właściciela pralni.

– Wejdźmy tam – zaproponował.

Weszli razem do maleńkiego, pozbawionego okien pomieszczenia i zamknęli za sobą drzwi. Atmosfera w rozległej sali zrobiła się jeszcze bardziej napięta, kilka osób wyszło na podwórko pewnie po to, by zapalić papierosa i wymienić uwagi.

Lena wyjęła telefon komórkowy i włączyła go, czekając niecierpliwie, aż się połączy z siecią. Po chwili pisnął dwukrotnie, sygnalizując wiadomości czekające w poczcie głosowej. Zaczęła się zastanawiać, do kogo zadzwonić, do Nan czy Ethana. Przemknęło jej nawet przez myśl, żeby porozmawiać z wujem Hankiem, ale wziąwszy pod uwagę jego poranny monolog, w trakcie którego niemal otwarcie błagał ją, by zacieśniła z nim kontakty, telefon do niego oznaczałby rezygnację z przyjętych zasad, a na to nie miała najmniejszej ochoty. Brzydziła się myślą, że potrzebuje kontaktów z innymi ludźmi, tym bardziej że to ona musi ich szukać. Ostatecznie wyłączyła telefon i schowała go do kieszeni, zachodząc w głowę, po co go w ogóle włączała.

Podszedł do niej Frank. Poczuła jego kwaśny oddech jeszcze zanim padło pytanie:

– Snajperzy zajęli pozycje na dachach? Wskazała budynek sąsiadujący z posterunkiem.

– Tamtych dwóch widać jak na dłoni – odparła, spoglądając na ludzi w czarnych mundurach, rozciągniętych płasko na dachu i mierzących z karabinków o długich lufach.

– Zaraz się tu zwali jeszcze dwudziestu agentów z biura Nicka – oznajmił.

– Po co?

– Chyba tylko po to, żeby się wszystkiemu przyglądać z rękami w kieszeniach.

– Frank – zaczęła, czując narastający ucisk w gardle – jesteś całkowicie pewien?

– Czego?

– Że Jeffrey nie żyje.

– Widziałem to na własne oczy – mruknął, najwyraźniej przytłoczony świeżymi wspomnieniami. Otarł nos wierzchem dłoni i skrzyżował ręce na piersi. – Padł jak rażony gromem. Sara podczołgała się do niego, lecz chwilę później zabójca przystawił jej pistolet do głowy i kazał się odsunąć.

Lena przygryzła wargi, ogarnięta falą współczucia dla Sary Linton.

– Wygląda na to, że Nick dobrze wie, co robi – dodał Wallace. – Kazał odciąć dopływ prądu do całego budynku.

– Ale telefony będą działały?

– Aparat na biurku Marli ma bezpośrednie połączenie. Komendant kazał je zainstalować, gdy objął stanowisko. Aż do dzisiaj nie miałem pojęcia, po co.

Pokiwała głową, usiłując uwolnić się od natrętnych myśli o śmierci Jeffreya. Gdy tylko został mianowany komendantem tutejszej policji, wydał kilka zarządzeń, które wówczas wydawały się bezsensowne, teraz jednak należało je oceniać w zupełnie innym świetle.

– Centrala tak przestawiła połączenie, że jeśli ktoś tam podniesie słuchawkę, u nas zadzwoni telefon – dodał Frank.

Znowu pokiwała głową, zastanawiając się, kto mógł przewidzieć taką sytuację. Gdyby to od niej zależało, już od dawna trwałby szturm policji na komisariat, a jedynym jego celem byłoby załatwienie tych skurwieli, którzy zorganizowali napad, i wyniesienie ich na ulicę nogami do przodu.

Oparła stopę na parapecie witryny i udała, że poprawią sznurowadła, żeby Wallace nie dostrzegł łez cisnących jej się do oczu. Była wściekła na siebie również dlatego, że teraz zbierało jej się na płacz z byle powodu. Czuła się przez to głupia, zwłaszcza że ktoś taki jak Frank mógł to wziąć za przejaw słabości, chociaż miała ochotę płakać wyłącznie z bezsilnej złości. Wciąż nie rozumiała, kto mógł się dopuścić czegoś tak okropnego, napaść na posterunek policji, a więc bodaj jedyne miejsce, które dla niej pozostawało święte, i urządzić prawdziwą rzeż. Jeffrey bardzo jej pomagał przejść przez całe to szambo, w którym tkwiła przez parę ostatnich lat. Więc jak ktoś mógł jej go zabrać właśnie teraz, kiedy zaczęła wreszcie wracać do normalnego życia?

– Przeklęci dziennikarze próbują śię przedrzeć przez blokadę – mruknął Frank.

– Słucham? – spytała, żeby zamaskować pociągnięcie nosem.

– Dziennikarze – powtórzył. – Ściągnęli nawet helikopter, żeby mieć zdjęcia z miejsca napadu.

– Przecież przestrzeń powietrzna nad posterunkiem jest zamknięta – powiedziała, ocierając nos wierzchem dłoni.

Fort Grant, pobliska baza wojskowa, został zamknięty już za rządów Reagana, przez co tysiące ludzi straciło pracę, a Madison przekształciło się w prowincjonalną dziurę. Jednakże wciąż obowiązywał zakaz lotów nad tym obszarem, toteż śmigłowce reporterskie nie miały prawa zbliżyć się do komisariatu.

– Ale nad szpitalem już nie jest – odparł Wallace.

– Skurwiele – warknęła, zachodząc w głowę, jak ktoś może wykonywać taką pracę. Uważała dziennikarzy za sępy żerujące na padlinie, a o ludziach, oglądających w telewizji ich przekazy na żywo miała nie lepsze zdanie.

– Musimy przede wszystkim zachować kontrolę nad wydarzeniami – rzekł Frank ściszonym głosem.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Że teraz, kiedy nie ma Jeffreya… – Odwrócił głowę i zapatrzył się na ulicę. – Akcją i tak powinien kierować ktoś z nas.

– Masz na myśli siebie? – Spojrzała na niego z zaciekawieniem, ale po jego minie wcale nie dało się tego wyczytać. Zapytała z troską w głosie: – Co ci jest? Źle się czujesz?

Wzruszył ramionami i otarł usta zaplamioną chusteczką.

– Razem z Mattem struliśmy się czymś wczoraj wieczorem.

Dostrzegła łzy w jego oczach na wspomnienie partnera. Nawet nie umiała sobie wyobrazić, co czuł, widząc na własne oczy śmierć długoletniego przyjaciela. Frank został opiekunem Hogana, gdy tamten zaraz po szkole zaciągnął się na służbę w policji. Od tamtej pory niemal przez dwadzieścia lat widywali się codziennie, nie tylko na komisariacie.

– Wszyscy znamy Nicka – dodał. – Wiemy, co potrafi. Będzie potrzebował z naszej strony wszelkiego możliwego wsparcia.

– Właśnie o tym rozmawialiście w kantorku? Jeszcze pięć minut temu nic nie wskazywało, że z taką gorliwością będziesz chciał wspierać jego pomysły.

– Różnimy się w poglądach co do sposobów kontynuowania akcji. Mnie zależy głównie na tym, żeby dowodzenia nie przejął jakiś tępy urzędnik, który wszystko spieprzy.

– Nie przesadzaj, nie gramy w westernie – ofuknęła go. – Jeśli negocjator zna się na swojej robocie, powinniśmy ściśle wykonywać jego polecenia.

– To nie negocjator, lecz negocjatorka – sprostował. Jeszcze raz spojrzała na niego z ukosa. Frank od pierwszego dnia jej służby dawał wyraźnie do zrozumienia, że według niego policyjny mundur nie pasuje kobietom. Najwyraźniej teraz też nie mógł się pogodzić, że z centrali w Atlancie ma przybyć negocjatorka, która będzie mu rozkazywać.

– Nawet nie chodzi o to, że jest kobietą – dodał. Pokręciła głową, rozzłoszczona, że w takiej chwili zawraca sobie głowę duperelami.

– Chyba nie zamierzasz się wtrącać w wewnętrzne rozgrywki federalnych?

– Nick poznał tę negocjatorkę podczas jakiegoś szkolenia na początku swojej kariery w agencji.

– I co ci o niej mówił?

– W ogóle nic nie chciał powiedzieć. Ale i tak wszyscy wiedzą, co ona ma na sumieniu.

– Ja nie wiem – odparła szybko Lena.

– Doszło do oblężenia pewnej restauracji na przedmieściach Whitfield, kiedy jakichś dwóch kretynów wtargnęło z bronią, żeby obrabować ludzi, którzy przyszli na lunch. – Pokręcił głową. – A tamta wahała się z podjęciem decyzji i sytuacja wymknęła się jej spod kontroli. Zginęło sześć osób. – Zerknął na nią, przekrzywiając lekko głowę. Postu kał palcem w szybę i dodał: – A teraz nasi koledzy czekają tam na wybawienie z rąk bandytów. Boję się, żeby znów nie zabrakło jej odwagi.

Lena również popatrzyła na budynek po drugiej stronie ulicy. Tutaj zakładników było tylko sześcioro. Znów spojrzała na Franka.

– Przede wszystkim musimy wiedzieć, co się tam dzieje.

Zdawała sobie sprawę, że rodzice dzieci i najbliżsi uwięzionych funkcjonariuszy z niecierpliwością czekają na wiadomości o nich. Doskonale wiedziała, co to znaczy stracić kogoś ukochanego. Na szczęście, ona nie musiała czekać zbyt długo, dość szybko dotarła do niej informacja o śmierci Sibyl. Pod tym względem była w dużo lepszej sytuacji. Nie dość tego, Jeffrey, który przekazał jej smutną wiadomość, od razu zabrał ją do kostnicy.

– Co się stało? – zapytał Wallace, widząc jej minę.

Znowu dała się ponieść wspomnieniom. Usiłowała zliczyć, ileż to razy Jeffrey dawał jej szansę naprawienia błędu, włączając w to również dzisiejszy powrót do służby. Bez względu na to, jakie popełniała głupstwa, ani na chwilę nie stracił do niej zaufania. Na nikim innym nie mogła tak polegać, jak na nim.

– O co chodzi? – zapytał ponownie Frank.

– Myślałam właśnie… – zaczęła z ociąganiem, ale jej uwagę przykuł widok helikoptera zataczającego koło nad budynkiem college’u.

Frank także zapatrzył się na wielką czarną maszynę, która na krótko zawisła w powietrzu, po czym oddaliła się i osiadła na dachu Centrum Medycznego okręgu Grant. Był to dwupiętrowy stary gmach z cegły, sprawiający wrażenie tak kruchego, że Lenę na chwilę naszły obawy, by się nie zawalił pod ciężarem śmigłowca. Ale najwyraźniej nic złego się nie stało, gdyż po paru sekundach zadzwonił telefon komórkowy Sheltona. Odebrał połączenie, w milczeniu wysłuchał wiadomości i wyłączył aparat.

– Przybyła kawaleria – oznajmił, choć w jego głosie wcale nie było ulgi.

Ruchem ręki przywołał do siebie Lenę i Franka, po czym ruszył do wyjścia. Na podwórku za pralnią było duszno jak w saunie. Kiedy skręcili w kierunku szpitala, Lena zapytała:

– Możemy w jakiś sposób pomóc? Nick pokręcił głową i odparł:

– Teraz to już nie nasze przedstawienie. Negocjatorka nie pozwoli nam niczego tknąć.

Lena postanowiła uzyskać od niego potwierdzenie informacji przekazanej przez Franka i mruknęła:

– Podobno brałeś udział w jakimś szkoleniu razem z tą agentką.

– Niezbyt długo – rzekł spiętym głosem.

– Jest dobra?

– Jak automat.

W jego ustach nie zabrzmiało to jednak jak komplement.

Wyszli na Main Street i w milczeniu ruszyli wzdłuż ciągu sklepów. Nie minęło nawet pięć minut, gdy znaleźli się na placu przed szpitalem, ale z powodu upału i napiętej atmosfery Lena miała wrażenie, że trwa to strasznie długo. Nie umiała sprecyzować, czego się właściwie spodziewała, ale na pewno nie widoku elegancko ubranej kobiety, która pojawiła się w bocznych drzwiach i energicznym krokiem ruszyła im na spotkanie. Dwa kroki za nią trzymało się trzech atletycznie zbudowanych mężczyzn w obowiązkowych strojach Stanowego Biura Śledczego, granatowych koszulach i luźnych beżowych spodniach. Wszyscy byli uzbrojeni w ciężkie glocki i szli lekko rozkołysanym krokiem, jakby mieli stalowe jaja. W porównaniu z nimi negocjatorka była stosunkowo niska, miała niespełna sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, ale poruszała się w podobny sposób.

– Cieszę się, że już jesteście – odezwał się Nick z wyczuwalną rezygnacją w głosie. Przedstawił nowo przybyłym Franka i Lenę, po czym rzekł: – A to doktor Amanda Wagner, główna negocjatorka GBI. Zajmuje się takimi przypadkami dłużej niż ktokolwiek inny w naszym stanie.

Wagner ledwie zaszczyciła ich spojrzeniem, ściskając dłoń Nicka. Nie zadała sobie trudu, żeby przedstawić towarzyszących jej mężczyzn, ale żadnemu z nich najwyraźniej to nie przeszkadzało. Dopiero z bliska można było się przekonać, że jest dużo starsza, niż się początkowo wydawało, musiała przekroczyć pięćdziesiątkę. Miała starannie polakierowane paznokcie i delikatny makijaż. Nie nosiła biżuterii poza niedużym pierścionkiem z brylantem, a jej fryzura utrwalona lakierem zdawała się pasować niemal do każdej sytuacji. Roztaczała wokół siebie atmosferę spokoju, toteż Lena szybko doszła do wniosku, że nie najlepsze zdanie Sheltona musi wynikać z jakichś osobistych urazów. Niezależnie od tego, co opowiadał Wallace, nie wyglądała na kogoś, kto zawaha się w trudnej sytuacji. Wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie, że gotowa jest skoczyć nawet w ogień.

– Mamy więc dwóch pełnoletnich zabójców uzbrojonych po zęby i przetrzymujących sześcioro zakładników, w tym trójkę dzieci, zgadza się? – zwróciła się do Nicka z wyraźnym południowym akcentem.

– Tak. Linie telefoniczne oraz dopływ wody i prądu są pod naszą kontrolą. Monitorujemy łączność w sieciach komórkowych, ale jak dotąd nie próbowali się z nikim łączyć.

– Tędy? – spytała, a gdy skinął głową i poprowadził ich z powrotem w stronę pralni, rzuciła: – Znaleźliście już ich samochód?

– Jeszcze nad tym pracujemy.

– Wejścia do budynku?

– Zabezpieczone.

– Snajperzy?

– Rozmieszczeni w standardowym szyku sześciopozycyjnym.

– Minikamery?

– Tym będziecie musieli się sami zająć.

Wagner zerknęła tylko przez ramię i jeden z jej ludzi natychmiast wyjął telefon komórkowy.

– Co z aresztantami? – zapytała.

– Ewakuowani do Macon, śmigłowiec, którym przylecieli, wzbił się z dachu szpitala z donośnym łoskotem wirnika. Negocjatorka zaczekała, aż huk przycichnie, po czym ciągnęła:

– Nawiązaliście już kontakt?

– Jeden z moich ludzi bez przerwy czuwa przy telefonie, ale jak dotąd na posterunku nikt nie podnosi słuchawki.

– Ma jakieś doświadczenie w prowadzeniu negocjacji? – zapytała kwaśno, chociaż musiała znać odpowiedź. Kiedy Shelton pokręcił głową, mruknęła: – Miejmy nadzieję, że nie zechcą odebrać właśnie teraz, Nicky. Chyba pamiętasz, że osoba, która pierwsza nawiąże kontakt, powinna już do końca prowadzić negocjacje. – Zamilkła na chwilę, a gdy Nick się nie odezwał, podsunęła: – Nie byłoby lepiej, gdybyś już teraz zwolnił go z obowiązku i podał mi numer posterunku?

Shelton pospiesznie odpiął od pasa krótkofalówkę i idąc przodem, zaczął wydawać przez radio rozkazy. Kiedy podyktował na głos numer komisariatu, jeden z agentów Wagner wprowadził go do swojego telefonu komórkowego i przyłożył aparat do ucha.

– Kogo mamy w środku? – zapytała negocjatorka, przyspieszając kroku. – Podaj mi jeszcze raz listę wszystkich znajdujących się na posterunku.

Shelton, jak posłuszny uczniak, zaczął wymieniać, zaginając kolejno palce:

– Marla Simms, sekretarka komisariatu. To starsza kobieta, nie ma co liczyć na jej pomoc. Brad Stephens, policjant z patrolu miejskiego, szósty rok na służbie.

– A czy na niego można liczyć? – zainteresowała się Wagner.

Frank popatrzył zdumiony, że zwróciła się z tym do niego.

– To uczciwy, doświadczony gliniarz. Lena poczuła się w obowiązku dodać:

– Ale niezbyt pewny w chwilach stresu.

Wszyscy obejrzeli się na nią. Wallace wykrzywił usta ze złością, lecz to jej bynajmniej nie zdeprymowało. Wyjaśniła szybko:

– W ciągu ostatniego roku jeździłam z nim na patrole i miałam okazję się przekonać, że pod presją reaguje za mało stanowczo.

Wagner obrzuciła ją pogardliwym wzrokiem.

– Od jak dawna służysz w sekcji dochodzeniowej?

Lenę ścisnęło za gardło, nagle utraciła resztki pewności siebie.

– W tym roku musiałam wziąć bezpłatny urlop z powodów osobistych…

– To miło z twojej strony – skwitowała agentka i zwróciła się ponownie do Nicka: – Kto jeszcze?

Nie zwalniając kroku, zaczął wyliczać:

– Sara Linton, tutejszy pediatra i koroner.

Na wargach negocjatorki pojawił się ironiczny uśmieszek.

– A to ci nowina.

– Była żoną miejscowego komendanta policji, Jeffreya Tollivera – wyjaśnił Shelton.

– Na razie zostańmy przy żywych.

Przystanął przed otwartymi drzwiami zaplecza pralni, przed którymi nadal czuwała Hemming i jej młody partner.

– Poza tym jest trójka dzieci, w przybliżeniu dziesięcioletnich dziewczynek, śmiertelnie przerażonych.

– Pani doktor powinna się nimi zająć. Ile dzieci zginęło w czasie strzelaniny?

– Żadne – odparł Nick. – Jedno jest w szpitalu, jeszcze nie wiadomo, czy uda się uratować mu stopę. Dyrektor szkoły podjął się zawiadomić rodziców. W większości dojeżdżają do pracy w Macon, w każdym razie wiemy, kim są trzy dziewczynki. – Urwał na chwilę, po czym dodał ciszej: – Jest tam jeszcze jeden policjant, Barry Fordham. Według relacji Franka został poważnie ranny.

– Musimy więc zakładać, że nie żyje – skwitowała rzeczowym tonem Wagner, wchodząc do pralni.

Policjanci i agenci rozstąpili się, robiąc jej przejście. Negocjatorka szybko rozejrzała się po sali, szczególnie wnikliwym wzrokiem mierząc agentów ściągniętych wcześniej przez Sheltona oraz Molly Stoddard, pielęgniarkę Sary, w końcu popatrzyła znowu na Lenę i mruknęła:

– Mogłabyś mi przynieść kawy, moja droga? Czarnej, z dwiema kostkami cukru.

Lena poczuła się urażona, lecz bez słowa ruszyła w głąb sali, traktując to jak polecenie służbowe. Pat Morris odprowadził ją uważnym spojrzeniem, ale udała, że tego nie dostrzega.

Wagner podeszła do planu sytuacyjnego rozłożonego na turystycznym stoliku i zwróciła się do wszystkich:

– A więc w strzelaninie, do jakiej doszło na początku napadu, zginęło pięć osób. Zgadza się?

Lena przełknęła urażoną dumę i wrzucając dwie kostki cukru do papierowego kubeczka, odparła:

– Nie mamy jeszcze żadnych wieści o jednym funkcjonariuszu.

– A zatem sześć osób – skorygowała Wagner. – Całe miasto zostało postawione na nogi. Nie widzę innego powodu, dla którego miałby do tej pory się nie zameldować.

– Chodzi o kobietę, Marilyn – sprostował Nick.

– Po zakończeniu strzelaniny słychać było jeszcze dwa pojedyncze strzały. Wszystko wskazuje na to, że bandyci pozbyli się tych, którzy do końca próbowali stawiać opór. A może po prostu nie chcieli mieć wśród zakładników mundurowych. W tym świetle twój niepewny kolega… – Wagner podeszła do ekspresu, wyjęła kubeczek z rąk Leny i sama nalała sobie kawy, po czym ciągnęła: -…musiał im się wydać niegroźny. Pewnie tylko dlatego nadal żyje. Przynajmniej na razie. – Spojrzała na zegarek i zapytała: – Macie plan systemu wentylacyjnego budynku?

– Wszystkie plany architektoniczne są w archiwum rady miejskiej – odparł Wallace. – Wysłałem dwóch ludzi, żeby je odszukali.

– To w tej chwili najważniejsza sprawa. – Negocjatorka zwróciła się do jednego ze swoich ludzi: – James, bądź tak miły i pomóż Nicky’emu przyspieszyć te poszukiwania. – Kiedy się odwrócił, żeby wyjść z pralni, rzuciła jeszcze za nim: – Przy okazji sprawdź, jak można odciąć dopływ wody do komisariatu.

– Czemu miałoby to służyć? – zapytał Frank. Wagner pociągnęła łyk kawy i odparła:

– Na pewno już zabezpieczyli teren, umieścili zakładników w jednym miejscu, by łatwiej ich kontrolować. Powinni się też upewnić, że nikt nie zdoła dostać się do środka. Będą chcieli zabarykadować drzwi, a ponieważ mieli tyle oleju w głowie, żeby przyjść we dwóch, więc jeden z nich zawsze będzie czuwał w sekretariacie, pilnując frontowego wejścia.

Urwała na krótko, jakby w myślach rozpatrywała różne warianty możliwego rozwoju wydarzeń, upiła jeszcze łyk kawy i podjęła swoje rozważania:

– Zatem mieli wystarczająco dużo czasu, by to wszystko już zrobić, co oznacza, że wkrótce przejdą do etapu czwartego, to znaczy przedstawienia swoich żądań. Wtedy rozpoczną się właściwe negocjacje. W pierwszej kolejności na pewno zażądają przywrócenia dopływu wody i prądu oraz jedzenia. Zyskamy wówczas szansę dostania się do środka. – Zauważyła, że Lena otwiera usta, by coś powiedzieć, toteż uciszyła ją, unosząc w górę palec, i dodała: – Przejdziemy do szczegółów, przyjdzie odpowiednia pora.

– Rodzice dziewczynek na pewno będą chcieli z nimi porozmawiać – odezwał się Wallace.

– Wykluczone – syknęła Wagner. – Jednym z naszych głównych zadań jest zapewnienie maksymalnego spokoju. Nie można dopuścić, żeby rozhisteryzowani rodzice zaczęli na własną rękę błagać bandytów o darowanie życia ich córkom. Zabójcy i bez tego świetnie wiedzą, jaką wartość przedstawiają dla nich poszczególni zakładnicy.

– I co dalej? – nie wytrzymała Lena. – Co się potem stanie?

– Zaczekamy, aż zgłodnieją albo zapragną pooglądać telewizję. Stopniowo doprowadzimy do sytuacji, w której za każdą rzecz będziemy się domagali czegoś w zamian, dopóki nie nabiorą ochoty na zakończenie całej akcji. Powinniśmy z góry przygotować się na spełnienie każdego ich żądania. Oczywiście, poza pieniędzmi. Tacy jak oni zawsze domagają się pieniędzy, nieoznakowanych i w małych nominałach. – Urwała na chwilę. – Trzeba też jak najszybciej odnaleźć ich samochód. Przecież nie sfrunęli tu na skrzydłach. I z pewnością nie zamierzają się w ten sposób ulotnić.

– Na tyłach college’u jest jezioro – wtrąciła Lena.

– Prywatne?

– Częściowo. Niewątpliwie trudno jest przypłynąć łodzią tak, żeby nikt nie widział, ale nie jest to nierealne, jeśli komuś bardzo zależy.

Wagner wycelowała palec w jednego z agentów Sheltona.

– Zajmiesz się tym, dobra? Weź kilku ludzi i przeszukajcie brzeg jeziora w poszukiwaniu ukrytej łodzi. Skoncentrujcie się na odcinku, do którego łatwo dostać się pieszo. Na pewno nie liczyli na czyjąś uprzejmość, planując drogę odwrotu. – Ponownie odwróciła się do Franka. – Jak podejrzewam, wszelkie doniesienia o zaginionych łodziach znajdują się na posterunku?

– Tak.

– Przełączyliście wezwania alarmowe z miasta?

– Owszem, do straży pożarnej znajdującej się dalej przy tej samej ulicy.

– Mógłbyś sprawdzić w straży, czy dziś rano nikt nie zgłosił zaginięcia łodzi?

Frank podszedł do szeregu telefonów ustawionych na kontuarze.

Wagner obejrzała się na dwóch pozostałych agentów, z którymi przyleciała.

– W pierwszym rzędzie za podłączenie wody i dostarczenie żywności zażądamy uwolnienia dzieci. – Zwróciła się do Leny: – Czy na posterunku jest chłodzony zbiornik na wodę pitną?

– Tak, na tyłach aresztu.

– A ile jest toalet? Zdumiona, bąknęła niepewnie:

– Jedna.

Negocjatorka dostrzegła jej zmieszanie i wyjaśniła:

– Szacuję zapasy wody pitnej. W pełnym zbiorniku mieści się pięć litrów.

Frank odłożył słuchawkę i przekazał:

– Nikt nie zgłaszał zaginięcia łodzi. Kazałem rozesłać przez radio zapytanie do wszystkich patroli, czy ktoś nie pamięta takiego zgłoszenia.

– Bardzo dobrze – pochwaliła go Wagner i wróciła do instruowania swoich ludzi: – Po uwolnieniu dzieci postaramy się wyciągnąć starszą panią albo policjanta, bo przedstawiają dla bandytów najmniejszą wartość. Gliniarza nie mogą być do końca pewni, a sekretarka jest dla nich tylko ciężarem. Według mnie będą przede wszystkim chcieli zatrzymać panią doktor. – Zwróciła się do Franka i Leny: – Jest atrakcyjna?

– Nie powiedziałabym… – zaczęła Lena.

– Tak – odparł równocześnie Wallace.

– Podejrzewam, że z naszego punktu widzenia jest też godna zaufania. Kobiety kończące studia medyczne są zazwyczaj powściągliwe. – Zmarszczyła brwi. – Im może się to nie spodobać.

– Jestem jej pielęgniarką w przychodni – odezwała się Molly. – Sara to najbardziej zrównoważona osoba, jaką znam. Na pewno nie podejmie żadnych ryzykownych działań, zwłaszcza że czuje się odpowiedzialna za dzieci.

Negocjatorka popatrzyła na swoich agentów.

– Co o tym myślicie, chłopcy?

Ten, który cały czas trzymał przy uchu telefon komórkowy, odparł:

– Bez dwóch zdań będą mieli z nią sporo kłopotów. Drugi dodał:

– Ale pewnie zechcą jak najszybciej uspokoić atmosferę. – Pokiwał głową. – Spróbują ją zatrzymać do samego końca.

– Też tak myślę – oznajmiła Wagner. Lena poczuła ciarki na plecach.

– Chyba nie sądzicie, że… – zająknęła się Molly. Ale Wagner ucięła ostro:

– Zabili już czworo funkcjonariuszy policji i bez skrupułów strzelali do dzieci, bardzo poważnie raniąc jedno z nich. Myśli pani, że powstrzymają się przed próbą seksualnego wykorzystania zakładniczki? – Znów popatrzyła na Franka. – Pan ich widział, detektywie. W jakim celu mogli zorganizować ten napad? Czego jeszcze mogą zażądać?

Wallace wzruszył ramionami, był wyraźnie zmieszany i rozdrażniony.

– Nie wiem.

Kobieta zapytała ostrzejszym tonem:

– Co zrobili na samym początku?

– Zastrzelili Matta. A potem zaczęli strzelać na oślep.

– Czy pańskim zdaniem ich głównym celem mogło być zastrzelenie detektywa Hogana?

Lenę, mimo że słyszała, jak Shelton w telefonicznym meldunku do centrali podawał różne szczegóły, zaskoczyło, że Wagner pamięta nazwisko Matta.

– Słuchamy, detektywie Wallace? – ponagliła Wagner Franka.

Ten ponownie wzruszył ramionami.

– Trudno mi powiedzieć.

– Wie pan dużo więcej niż ja, detektywie. Był pan tam. Co mówili zabójcy?

– Nie pamiętam. Głównie krzyczeli. A dokładniej krzyczał jeden z nich. Zaczął okładać Marlę pięścią po twarzy. Wtedy wycofałem się na tyły komisariatu, żeby powiadomić Nicka.

Lena przygryzła wargi. Nigdy nie lubiła Marli, ale przeraziła ją wiadomość o fizycznym znęcaniu się nad biedną kobietą. Wziąwszy pod uwagę pozostałe działania zabójców, wcale nie powinna być tym zdziwiona, ale informacja o pobiciu sekretarki przyprawiła ją o jeszcze większą wściekłość.

– Chwileczkę – odezwał się znowu Frank, z taką miną, jakby nagle doznał olśnienia. – Na początku pytali o komendanta. Ten, który przedstawił się jako Smith, powiedział Marli, że chce się widzieć z komendantem. Przekazała mi to, bo szedłem właśnie do tylnego skrzydła, więc gdy spotkałem tam Jeffreya… – wyrzucał z siebie jednym tchem, dopóki nie wymówił imienia przełożonego.

Wagner jakimś cudem poskładała w całość tę chaotyczną relację.

– Zatem chcieli się widzieć z komendantem Tolliverem, ale zastrzelili detektywa Hogana?

– No… Tak, zgadza się. – Frank jeszcze raz wzruszył ramionami.

Negocjatorka popatrzyła dookoła i odnalazła wzrokiem Pata stojącego obok Leny.

– To pan jest Morris?

Skinął głową, najwyraźniej speszony, i bąknął:

– Tak, proszę pani.

Uśmiechnęła się do niego rozbrajająco, jakby byli starymi znajomymi.

– Pan był w komisariacie od samego początku?

– Tak, proszę pani.

– I co pan widział?

– To samo, co Frank.

Jej uśmiech przygasł nieco.

– To znaczy?

– Siedziałem przy swoim biurku i spisywałem raport. Kiedy komendant zjawił się w sali ogólnej, zapytałem go, jak wywołać na ekran komputera formularz D Piętnaście. Kiepsko mi jeszcze idzie praca z komputerem.

– Rozumiem – odparła Wagner. – I co było później? Zdenerwowany Morris głośno przełknął ślinę.

– Wtedy w drzwiach frontowych pojawił się Matt. Marla powiedziała do niego coś w rodzaju: „Jesteś wreszcie”. Wtedy doktor Linton krzyknęła.

– To był nieartykułowany krzyk?

– Nie, proszę pani. Krzyknęła: „Jeffrey!”. Chciała ostrzec komendanta.

Negocjatorka wzięła głębszy oddech i w zamyśleniu zagryzła wargi, aż rozmazała jej się trochę szminka.

– A więc możemy mieć do czynienia ze zwykłą pomyłką.

– Jak to? – zdziwił się Wallace.

– Zabójca wziął detektywa Hogana za waszego komendanta. – Powiodła wzrokiem dokoła. – Wiem, że to głupie pytanie, ale czy nie kojarzycie jakiegoś szczególnego zbira, któremu komendant Tolliver dał się we znaki i który byłby zdolny do czegoś takiego?

Lena wytężyła pamięć, zastanawiając się, dlaczego sama wcześniej na to nie wpadła. Mogła wymienić nawet kilka osób, które żywiły zapiekłą urazę i zapewne pragnęły śmierci Jeffreya, nie wierzyła jednak, by któraś z nich mogła zorganizować taki napad. Zresztą ci, co dużo gadali, zazwyczaj nie spełniali swoich pogróżek. Najgroźniejsi byli ci, którzy milczeli, pozwalali, by zapiekła złość paliła im trzewia aż do granic wytrzymałości, co często kończyło się chwytaniem za broń.

– Na pewno niejeden chciał go załatwić – podsumowała po chwili Wagner. – Tak czy inaczej, z punktu widzenia zabójców ich akcja przyniosła skutek. Przyjechali tu, żeby zabić Tollivera, i pewnie są przeświadczeni, że udało im się to już na samym początku. Nie przewidzieli tylko, że odwrót uniemożliwi im właściciel pralni, który wybiegł ze strzelbą na ulicę. Dlatego skłaniałabym się ku wnioskowi, że ich głównym celem będzie teraz znalezienie drogi ucieczki z posterunku.

– Amando? – Nick wkroczył do sali z grubym rulonem światłokopii planów budowlanych. – Mamy schemat systemu wentylacyjnego.

– Doskonale – odparła, rozwijając rulon na stoliku turystycznym. Przez parę sekund uważnie przyglądała się planom, po czym wskazała palcem kanał biegnący po tylnej ścianie nowego skrzydła budynku. – To mi wygląda na najlepsze miejsce. Łatwo będzie się stąd przebić przez płytki podwieszonego stropu w sali konferencyjnej i wsunąć do środka minikamerę, żeby uzyskać podgląd tego, co się dzieje w środku.

– Nie byłoby łatwiej przewiercić się przez takie płytki bezpośrednio w sali ogólnej? – zapytał Frank.

– Te płytki są bardzo kruche. Pył spadający na podłogę mógłby wzbudzić ciekawość bandytów.

– Nie o to mi chodzi – przerwał jej z naciskiem. – Podwieszany sufit ciągnie się przez całą długość budynku. Po co wykorzystywać szyb wentylacyjny, skoro można po tylnej ścianie przedostać się na ten sufit i…

– Tym samym wydać wyrok na zakładników – wpadła mu w słowo. – Nie musimy się na razie posuwać do tak dramatycznych rozwiązań, detektywie. Chcemy uzyskać tylko podgląd i podsłuch tego, co się dzieje na komisariacie. Pierwszym krokiem do przejęcia kontroli nad sytuacją musi być poznanie zamierzeń bandytów.

Gestem przywołała do siebie swoich ludzi i wszyscy pochylili się nad planami, radząc, jak najłatwiej wsunąć do środka minikamerę. Lena przysłuchiwała się przez jakiś czas, próbując wyłowić coś z fachowego żargonu i obcych jej nazw specjalistycznych urządzeń. Zwróciła uwagę, że Nick podszedł do niej z dziwnie zatroskaną miną. Na pewno nie mógł się pogodzić z myślą, że to nie °n gra teraz pierwsze skrzypce. A może nawet Frank nie znał wszystkich szczegółów tragicznego zdarzenia w Whitfield? Za każdą plotką kryła się w końcu jakaś mroczna prawda. Bóg jeden raczył wiedzieć, co ludzie wygadywali na jej temat, kiedy zrezygnowała ze służby w policji.

Przy drugim stoliku, na którym stał ekspres do kawy, Pat Morris nerwowo przestąpił z nogi na nogę, po czym odezwał się do niej szeptem:

– Rozumiesz coś z tego, o czym gadają? Pokręciła głową.

– Wygląda na to, że dobrze wiedzą, co robią – skwitował Morris, a ona tylko przytaknęła w milczeniu, nie chcąc komentować tej uwagi. Ciągnął dalej: – Do tej pory nie mogę się nadziwić, że taki napad zorganizowali chłopcy będący w wieku mojego młodszego brata, który nawet nie ma jeszcze matury.

Odwróciła się do niego, gdy w jej głowie jak gdyby zaterkotały dzwonki alarmowe.

– Mówisz poważnie? Ile mogą mieć lat? Na ile wyglądają?

Wzruszył ramionami.

– Pewnie są starsi, ale ja nie dałbym im więcej niż osiemnaście.

– Dlaczego uważasz, że pewnie są starsi? – W zespole Wagner zapadła nagle martwa cisza, ale nie zwróciła na to uwagi. – Są szczupli, drobnej budowy ciała? Typu androginicznego?

Morris znowu nerwowo przestąpił z nogi na nogę.

– Trudno mi powiedzieć, Leno. Wszystko wydarzyło się tak szybko.

– Co pani chodzi po głowie, detektyw Adams? – zapytała negocjatorka.

– Przypomniałam sobie ostatnią sprawę, nad którą pracowałam przed odejściem na urlop – odparła, ledwie mogąc wydobyć z siebie głos przez zaciśnięte gardło.

Nick huknął pięścią w stół i syknął:

– Niech to szlag…

Lenie przyszło na myśl, że musi mieć równie przerażoną minę, jak on. Dobrze znał tamtą sprawę, na własne oczy widział skutki.

– Niemożliwe. Myślicie… – zająknęła się Molly.

– Może jednak raczylibyście wyjawić tę tajemnicę – rzuciła zniecierpliwiona Wagner.

– Chodzi o Jenningsa – wycedziła w końcu Lena, choć brzmienie tego nazwiska sprawiło, że serce podeszło jej do gardła. – Pedofila, który miał wyjątkowy wpływ na dorastających chłopców i potrafił ich nakłonić do odwalenia za niego brudnej roboty.

Загрузка...