ROZDZIAŁ PIATY

Niedziela

Podróż do Sylacaugi okazała się dużo dłuższa, niż obiecywał Jeffrey. Powiedział, że będą mogli przenocować w domu jego matki, ale Sara była pełna obaw, że jeśli utrzymają dotychczasowe tempo, dotrą na miejsce dopiero rano. Im bliżej byli Talladegi, tym większy ruch panował na autostradzie, gdyż ludzie zdążali na tor wyścigów samochodowych NASCAR, Jeffrey jednak traktował to bardziej jako wyzwanie niż utrudnienie w podróży. Coraz częściej wyprzedzał auta osobowe, ciężarówki i tiry w tak bliskiej odległości, że Sara w końcu zapięła pasy. Na szczęście wkrótce skręcili w boczną drogę. Przyjęła to z ulgą, ale tylko do czasu, aż doszła do wniosku, że ostatnim poruszającym się po niej pojazdem musiał być chyba wóz drabiniasty zaprzężony w konie.

Tymczasem Jeffrey robił wrażenie coraz bardziej odprężonego, im bardziej zagłębiali się w Alabamę. Okresy milczenia przestały być nieznośne i stały się chwilami wytchnienia. Złapał w radiu stację nadającą lokalne przeboje rockowe, toteż przemierzali leśną głuszę przy wtórze piosenek zespołów Lynyrd Skynyrd czy The Allman Brothers. Zaczął jej też pokazywać miejscowe atrakcje, jak trzy niedawno zamknięte przędzalnie bawełny czy fabrykę opon zlikwidowaną po groźnym pożarze. Centrum Niewidomych imienia Helen Keller okazało się imponującym kompleksem zabudowań, choć nie zdążyła mu się nawet dobrze przyjrzeć, gdyż minęli je z prędkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę.

Wreszcie, gdy przejechali obok kolejnego więzienia okręgowego, poklepał ją po kolanie, uśmiechnął się i rzekł:

– Jesteśmy prawie na miejscu.

Ale powiedział to z dziwną miną, jakby już teraz żałował, że zaprosił ją w rodzinne strony.

Gdy skręcili ostro w kolejną, równie wyboistą i dziurawą boczną drogę, zaczęła się zastanawiać, czy nie zabłądził, kiedy przed nimi zamajaczyła wielka tablica. Odczytała na głos:

– „Witamy w Sylacaudze, rodzinnym mieście Jima Naborsa”.

– Jesteśmy dumni ze swojej historii – oświadczył Jeffrey, nieco zwalniając przed zakrętem. – Od razu masz kolejną miejscową ciekawostkę. – Wskazał stojący przy drodze i chylący się ku ruinie wiejski sklep o nazwie Yonders Blossom.

Ledwie dała radę odczytać tę nazwę z wypłowiałego ze starości i łuszczącego się szyldu nad wejściem. Przed budynkiem stały wystawione rozmaite towary, jakich należało oczekiwać w takim miejscu, od przenośnego kaloryfera porośniętego mchem, po stare opony samochodowe pomalowane na biało i przekształcone w gazony do kwiatów. Przy bocznej ścianie stała wielka lodówka z reklamą coca-coli.

– Straciłem dziewictwo właśnie za tą lodówką – obwieścił dumnie Jeffrey.

– Poważnie?

– Tak – odparł, uśmiechając się lubieżnie. – W dzień moich dwunastych urodzin.

Sara próbowała ukryć osłupienie.

– A ile ona miała lat?

Zachichotał z nieskrywaną satysfakcją.

– Nie tyle, żeby matka nie przełożyła jej przez kolano, kiedy stary Blossom zapragnął się napić, wyszedł przed sklep i nas zaskoczył.

– A więc już wtedy wywierałeś podobny wpływ na matki.

Zaśmiał się głośno i znowu poklepał ją po kolanie.

– Nie na wszystkie, skarbie.

– Skarbie? – powtórzyła w osłupieniu, odczytując po jego tonie, że z taką samą czułością nazywał swój ulubiony kawałek wołowej pieczeni.

Zaśmiał się jeszcze głośniej, chociaż powiedziała to z całkowitą powagą.

– Chyba nie zamierzasz z mojego powodu zostać zagorzałą feministką?

Popatrzyła na jego dłoń spoczywającą na jej kolanie, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że powinien ją natychmiast zabrać.

– Uważaj, bo naprawdę się tego doczekasz.

Ścisnął palcami jej nogę i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, który chyba już setki razy wybawiał go z różnych opresji. Sara nie była nawet specjalnie zła, bo wiedziała, że musi ponieść zasłużoną karę za nazwanie go głupim w obecności matki. Dlatego, rada nierada, postanowiła przejść nad tym do porządku dziennego.

Już powoli wjeżdżali do miasta, które jak dwie krople wody przypominało Heartsdale, tyle że było o połowę mniejsze. Wskazywał jej kolejne „miejscowe ciekawostki”, ale uśmiechał się przy tym tajemniczo, aż nabrała przekonania, że z każdą z nich są związane jego dalsze przygody z dziewczętami. Tylko z tego powodu wolała nie dopytywać się o szczegóły.

– A to moja szkoła średnia – rzekł, gdy mijali długi parterowy budynek, za którym stało zaparkowanych kilka przyczep mieszkalnych. – Uczyła w niej panna Kelley.

– Następna z twoich zdobyczy?

Jęknął gardłowo.

– Chciałbym. Na Boga, teraz ma pewnie z osiemdziesiąt lat, ale wtedy…

– Rozumiem – wtrąciła szybko.

– Czyżbyś była zazdrosna?

– O osiemdziesięcioletnią staruszkę?

– No to jesteśmy – rzucił, skręcając w Main Street, też bardzo podobną do tej w Heartsdale. – Coś ci to przypomina?

– Owszem, tyle że tutaj supermarket jest zdecydowanie bliżej rynku – odparła, oglądając się za wychodzącą ze sklepu kobietą dźwigającą trzy wypchane papierowe torby i holującą dwoje berbeci uczepionych jej spódnicy po obu stronach.

Na widok matki z dziećmi zaczęła się zastanawiać, jak mogłoby wyglądać jej życie w tej roli. Zawsze marzyła o tym, że gdy już będzie miała własną ustabilizowaną praktykę, wyjdzie za mąż i urodzi dzieci. Ciąża pozamaciczna będąca wynikiem gwałtu kazała jej na zawsze zapomnieć o tych marzeniach.

Aż ścisnęło ją za gardło na wspomnienie tego wszystkiego, co jej odebrano.

Jeffrey wskazał duże gmaszysko po prawej.

– To nasz szpital. Tutaj się urodziłem, choć wtedy miał tylko dwa piętra, a parking był wysypany żwirem.

Zapatrzyła się na mijany szpital, próbując nad sobą zapanować.

Podał jej papierową chusteczkę.

– Wszystko w porządku?

Pospiesznie wytarła oczy. Bardzo często zbierało jej się przy nim na płacz, a podobne gesty sprawiały, że miała jeszcze większą ochotę zalać się łzami. Wydmuchała nos i bąknęła:

– To pewnie od pyłku.

– Jasne – rzekł, wychylając się w fotelu, żeby podnieść szybę po jej stronie. – Tego przeklętego derenia.

Położyła mu dłoń na karku i zanurzyła palce we włosach z tyłu głowy. Nieodmiennie ją zdumiewało, że były takie miękkie w dotyku, zupełnie jak puszek na główce niemowlęcia.

Popatrzył przed siebie i przeniósł wzrok na nią. Uśmiechnął się nieśmiało i mruknął:

– Boże, jaka ty jesteś piękna.

Po raz drugi wydmuchała nos, chcąc ukryć swoją reakcję na ten komplement.

Wyprostował się, jeszcze bardziej zwalniając.

– Naprawdę jesteś bardzo piękna – powtórzył i pocałował ją za uchem.

Zdjął nogę z gazu, żeby pocałować ją po raz drugi.

– Zaraz zablokujesz cały ruch – ostrzegła, chociaż w zasięgu wzroku nie było żadnego samochodu.

Pocałował ją jeszcze raz, w usta. Sara tylko po części mogła się oddać przyjemnym doznaniom, bo była pewna, że połowa personelu i pacjentów szpitala wygląda ciekawie między listewkami żaluzji na to przedstawienie rozgrywające się na środku ulicy.

Delikatnie odepchnęła Jeffreya i powiedziała:

– Nie mam zamiaru skończyć jako jeszcze jedna „miejscowa ciekawostka” dla następnej dziewczyny, którą tu przywieziesz.

– Myślisz, że przyjeżdżałem tu z innymi dziewczynami? – zapytał tonem, po którym trudno było nawet rozpoznać, czy mówi poważnie.

Za nimi rozległ się klakson, toteż Jeffrey ruszył dalej przez miasto z przepisową szybkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Wolała mu nie wytykać, że dostosował się do ograniczenia prędkości po raz pierwszy od czasu, jak usiadł za kierownicą. Coś się zmieniło w atmosferze, jaką wokół siebie roztaczał, ale nie potrafiła tego sprecyzować. Zanim jednak zdążyła sformułować w myślach pytanie, zaraz za szpitalem skręcił w boczną uliczkę, a chwilę później na podjazd i zatrzymał wóz za granatowym pikapem. O poręcz werandy stał oparty różowy dziecięcy rowerek, opona wisząca pod konarem rozłożystego dębu pełniła rolę huśtawki.

– Tu mieszka twoja matka? – zdziwiła się Sara.

– Nie, to ostatni przystanek – odparł z nieco wymuszonym uśmiechem. – Zaraz wrócę.

Otworzył drzwi i wysiadł, nim zdążyła zapytać, kto tu mieszka.

Patrzyła, jak Jeffrey wbiega na werandę i puka do drzwi. Wetknął ręce do kieszeni, odwrócił się i zaczął się rozglądać. Pomachała mu ręką, ale szybko pojęła, że nie widzi jej z powodu odblasku słońca na szybach. Zapukał po raz drugi, ale wciąż nikt nie otwierał. Znowu odwrócił się w stronę samochodu i osłaniając oczy od słońca, uniósł w górę palec, dając jej znak, że wróci za minutę. Otworzyła drzwi i także wysiadła, kiedy zniknął za rogiem budynku.

Rozejrzała się ciekawie po okolicy, czekając na jego powrót. Uliczka do złudzenia przypominała jej Avondale, które akurat nie było najładniejszą częścią Heartsdale. Sądząc po wyglądzie, domy zbudowano w pośpiechu dla żołnierzy wracających z frontów drugiej wojny światowej, gotowych do założenia rodziny, by jak najszybciej zapomnieć o wojennym koszmarze. Pod koniec lat czterdziestych musiało to być ładne osiedle, od tamtego czasu jednak bardzo podupadło. Przed niektórymi posesjami stały na klockach rozsypujące się graty aut pozbawione kół, wiele trawników porastało zielsko. Ze ścian większości domów płatami obłaziła farba, ze szpar między płytami chodnikowymi wyrastała trawa. Niektórzy właściciele jeszcze się nie poddali w tej z góry przegranej bitwie, ich trawniki były starannie przystrzyżone, ściany domów okrywały wielkie tafle winylowych okładzin. Ten, przed który zajechał Jeffrey, należał właśnie do tej drugiej kategorii. Frontowe podwórze było zadbane i wypielęgnowane, a wysypane żwirem ścieżki dokładnie zagrabione.

Ruszyła powoli w stronę domu, obchodząc pikapą. Miał z boku wymalowany szeroki, pomarańczowy pas z ciągnącym się przez całą długość granatowym napisem: AUBURN TIGERS. Przed frontowymi drzwiami widniała przymocowana do poręczy werandy pomarańczowa chorągiewka z granatowym odciskiem tygrysiej łapy. Zwróciła uwagę, że nawet skrzynka na listy przy ulicy nosi barwy pomarańczowo-granatowe. Najwyraźniej mieszkał tu zagorzały kibic uczelnianej drużyny piłkarskiej.

Niespodziewanie na podjazd wypadł nieduży pies i skoczył na nią, opierając ubłocone łapy o jej spódnicę.

– Nie – syknęła, ale bez rezultatu. Kucnęła więc przy podnieconym zwierzaku, mając nadzieję, że to go powstrzyma od skakania.

Pies szczeknął radośnie i aż odwróciła głowę pod wpływem nieprzyjemnego zapachu z jego pyska. Poczochrała mu palcami sierść na łebku, myśląc, że jeszcze nigdy nie spotkała tak brzydkiego kundla. Mniej więcej do połowy długości ciała miał gęstą poskręcaną sierść niczym pudel, ale łapy pokrywała twarda szczecina jak u teriera. Jego maść stanowiła przedziwną mieszankę odcieni czarnego, szarego i brązowego. Oczy miał wybałuszone, jakby ktoś ściskał mu jądra, choć już na pierwszy rzut oka było widać, że to suczka.

Sara wstała i spróbowała otrzepać kurz ze spódnicy, jednakże pył z Alabamy w niczym nie przypominał gliniastych gleb z Georgii. Chyba tylko długotrwałe namaczanie w wodzie z mydłem było w stanie usunąć te plamy.

– Spokój! – rozległ się od strony ulicy męski głos. Sara spłoniła się, zanim zrozumiała, że nie było to skierowane do niej.

Mężczyzna w jednym ręku trzymał papierową torbę z zakupami, a drugą poklepał się po udzie i zawołał:

– Tig! Do nogi!

Suczka jednak ani myślała odczepić się od nóg nowej znajomej, toteż mężczyzna zaśmiał się głośno i ruszył przez podwórze. Stanął przed Sarą, obrzucił ją taksującym spojrzeniem od stóp do głów i aż gwizdnął przez zęby.

– Złotko, jeśli należysz do Świadków Jehowy, to jestem gotów od razu się przechrzcie.

Stuknęły frontowe drzwi domu i na werandę wyszła ciemnowłosa kobieta mniej więcej w jej wieku.

– Nie słuchaj tego starego głupka – powiedziała, obrzucając ją równie uważnym spojrzeniem, ale zdecydowanie wyzbytym choćby cienia podziwu. – Sara, zgadza się?

– Tak – wybąkała.

– Jestem Darnell, ale wszyscy mówią mi Neli. A to mój mąż, Jerry.

– Mów mi Opos – rzekł gospodarz, unosząc dłoń do daszka czapeczki baseballowej w kolorach pomarańczowym i granatowym.

Zmieszana Sara wydukała:

– Bardzo mi miło państwa poznać.

– Pani pozwoli – rzucił dwornie Opos, jeszcze raz uniósł dłoń do czapeczki i ruszył przodem w stronę domu.

Neli wpuściła do środka psa, ale Sarze zastąpiła drogę.

– Zatem – mruknęła, opierając się łokciem na klamce – jesteś nową zdobyczą Jeffreya?

Nie wiedziała, czy uznać to za żart, ale miała dość podobnego traktowania w rodzinnych stronach. Skrzyżowała ręce na piersiach i mruknęła z rezygnacją:

– Na to wygląda.

Neli wykrzywiła usta w bok, dając do zrozumienia, że jeszcze nie skończyła.

– Jesteś stewardesą czy striptizerką?

Sara zaśmiała się krótko, ale szybko spoważniała, widząc minę gospodyni. Zadarła dumnie brodę i bez namysłu wybrała striptizerkę, gdyż brzmiało to bardziej egzotycznie.

Neli obrzuciła ją ostrym spojrzeniem spod przymrużonych powiek.

– Jeffrey mówił, że pracujesz z dziećmi. Próbowała wymyślić jakąś ciętą ripostę, ale zdobyła się tylko na idiotyczne stwierdzenie:

– Pozuję do aktów z balonikami w kształcie zwierzątek.

– Aha. – Kobieta wreszcie odsunęła się na bok. – Wszyscy są na tylnym podwórku.

Sara weszła do skromnie urządzonego saloniku, w którym ilość pamiątek drużyny piłkarskiej z Auburn była już chyba niezgodna z prawem. Nad kominkiem wisiały pompony cheerleaderek i proporczyki w klubowych barwach, centralne miejsce nad gzymsem zajmowała rozpięta na stelażu dżersejowa koszulka z numerem siedemnastym. W rogu na okrągłym stoliku do kawy pod szklanym kloszem stała makieta przedstawiająca zapewne uniwersytecki kampus. Na regale piętrzył się stos czasopism poświęconych uczelnianej lidze futbolowej, nawet klosz nocnej lampki był ozdobiony pomarańczowo-granatowym emblematem z literami AU.

Neli poprowadziła ją korytarzem do drzwi prowadzących na tylne podwórze, lecz Sara przystanęła przed oprawioną w ramki stroną tytułową pisma „SEC Monthly”. Na okładce znajdowało się zdjęcie Jeffreya stojącego na środkowej linii boiska. Włosy miał dłuższe niż obecnie, a delikatny chłopięcy zarost pozwalał szacować, że fotografia pochodzi mniej więcej sprzed piętnastu lat. Był ubrany w granatową piłkarską koszulkę i trzymał stopę opartą na jajowatej piłce futbolowej. Pod zdjęciem znajdował się napis: „Nowa gwiazda Tigersów?”.

Niemal odruchowo zapytała:

– To on grał zawodowo w drużynie z Auburn? Darnell wreszcie się roześmiała.

– Zaciągnął cię do łóżka, nie chwaląc się wcześniej swoim złotym sygnetem za udział w rozgrywkach o „Cukrowy Puchar”? – zapytała, wprawiając Sarę równocześnie w osłupienie i zmieszanie.

– Hej! – zawołał Jeffrey, pojawiwszy się w korytarzu zdecydowanie za późno jak na jej gust. W ręku trzymał butelkę piwa. – Widzę, że już się poznałyście.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ona jest striptizerką, Spryciarzu?

– Bo występuje jedynie w weekendy – odparł, podając butelkę gospodyni. – I to tylko do chwili, aż wystarczająco się naładuje adrenaliną.

Sara próbowała spojrzeć mu w oczy i dać do zrozumienia, że ma ochotę natychmiast się stąd wynieść, lecz albo trzy miesiące jeszcze nie wystarczyły, by nauczył się czytać w jej myślach, albo też był w pełni świadom, jak została potraktowana, tyle że nic go to nie obchodziło. Chwilę później jego ironiczny uśmiech zdradził jej, jak jest naprawdę.

Objął ją za ramiona, przyciągnął do siebie i cmoknął w czoło. Odebrała to jak niemą prośbę, żeby grała dalej swoją rolę i nie marudziła. Pospiesznie uszczypnęła go pod pachą, co miało znaczyć, że nie godzi się na takie przedstawienie.

Skrzywił się i potarł obolałe miejsce.

– Neli, możesz nas zostawić na minutkę? Gospodyni poszła dalej i skręciła w bok, zapewne do kuchni. Przez otwarte drzwi na końcu korytarza widać było basen kąpielowy na podwórku i jeszcze jedną parę siedzącą nad nim na składanych turystycznych krzesełkach. Gdzieś dalej ujadały psy. Opos stał przy grillu z długim widelcem w dłoni. Pomachał im ręką.

– Coś mi się zdaje, że ten postój był z góry zaplanowany – syknęła Sara.

– Słucham?

Starała się mówić cicho z obawy, że Neli zapewne ich podsłuchuje.

– Czy to jakiś rodzaj indoktrynacji, jaką stosujesz wobec wszystkich swoich nowych zdobyczy?

– Nie rozumiem. Wskazała wejście do kuchni.

– Tak mnie określiła twoja przyjaciółka. Skrzywił się z niesmakiem.

– Ona po prostu…

– Wzięła mnie za jedną z twoich dziewuch – wpadła mu w słowo, coraz bardziej rozzłoszczona. – Jak wynika z tego, co powiedziała, dokładnie takie miejsce przypisała mi u twego boku.

Uśmiechnął się niepewnie.

– Saro, skarbie…

– Nie waż się więcej nazywać mnie w ten sposób, palancie.

– Nie chciałem…

– Nie wiem, za kogo się uważasz, do cholery – szepnęła z naciskiem, ledwie zdolna dobyć z siebie glos – że przyciągnąłeś mnie taki kawał drogi za przeklętą granicę stanu, by tu wystawić na pośmiewisko, wiedz jednak, że mnie się to nie podoba i masz najwyżej dwie sekundy, żeby pożegnać się z gospodarzami, bo ja wracam do Heartsdale i nawet się nie obejrzę, czy będziesz ze mną w samochodzie, czy nie.

Minęły jednak co najmniej trzy sekundy, zanim wybuchnął gromkim śmiechem.

– Na Boga! – rzekł. – Nie powiedziałaś aż tyle naraz przez całą dotychczasową podróż.

Była tak rozwścieczona, że z całej siły grzmotnęła go pięścią w ramię.

– Auu – jęknął, rozmasowując rękę.

– I to ma być wielka gwiazda futbolu?! Zawodnik, który się boi uderzenia kobiety?! – Walnęła go drugi raz. – Właściwie dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś, że grałeś w drużynie zawodowej?

– Myślałem, że wszyscy to wiedzą.

– Niby skąd? Powinnam się była dowiedzieć od Rhondy z banku? – Zamierzyła się po raz kolejny, ale złapał ją za rękę. – Czy od tej zdziry z zakładu produkcji szyldów? – Próbowała wyrwać rękę z jego uścisku, ale nie puszczał.

– Skarbie… – zająknął się i uśmiechnął nieśmiało, jakby gotów był spełnić każdą jej zachciankę. – Saro…

– Myślisz, że nie wiem, że podrywałeś niemal każdą dziewczynę w mieście?

Zrobił obrażoną minę.

– Dla mnie były tylko jak kartki z kalendarza, bo czekałem na ciebie.

– Nie chrzań!

Obrócił ją do siebie i objął w pasie.

– W rozmowach ze swoją mamą też się tak wyrażasz? Próbowała się uwolnić, ale przycisnął ją plecami do ściany. Poczuła dobrze znane sensacje wywołane bliskością jego ciała, jednakże w takiej chwili potrafiła myśleć tylko o tym, że jego przyjaciele przyglądają im się z podwórka przez otwarte drzwi. Spodziewała się podświadomie, że zaraz pocałuje ją żarliwie bądź w jakikolwiek inny sposób okaże swą męską wyższość, po czym wyciągnie na zewnątrz, żeby zrobić rundę honorową wokół basenu, zbierając entuzjastyczne owacje Oposa, ale on tylko delikatnie cmoknął ją w czoło i mruknął:

– Jestem tu po raz pierwszy od sześciu lat. Spojrzała mu w oczy głównie dlatego, że trzymał twarz tuż przy jej twarzy.

Nagle stuknęły siatkowe drzwi i do korytarza wkroczył najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego Sara widziała na oczy, nie licząc okładek kolorowych czasopism. Był równie wysoki jak Jeffrey, ale jeszcze szerszy w ramionach i z bardziej zawadiacką miną.

Kiedy zaś otworzył usta, jej uszy mile połaskotał najśpiewniejszy południowy akcent, jaki do tej pory słyszała.

– Czyżbyś się bał przedstawić mi swą nową dziewczynę, Spryciarzu?

– Skądże znowu – wypalił Jeffrey i odwrócił się do niego, nie cofając jednak ręki zaborczo opartej na biodrze Sary. – Skarbie, poznaj Pryszcza, który razem z Oposem był moim najlepszym kumplem w okresie dorastania.

– Z którego nadal nie wyszedłeś – odparł tamten, grożąc Jeffreyowi pięścią. – Teraz jestem już tylko Robertem.

Opos zawołał z podwórka:

– Czy któryś z was mógłby mi podrzucić hamburgery z lodówki?!

– Może się tym zajmiesz, Spryciarzu? – zapytał pospiesznie Robert, po czym wziął Sarę pod rękę i poprowadził w głąb korytarza, zanim Jeffrey zdążył zareagować.

Otworzył przed nią siatkowe drzwi i zapytał:

– Jak minęła podróż?

– Dobrze – odparła, myśląc, że to sprawa dyskusyjna. Wolała jednak znaleźć jakieś pozytywy, toteż dodała pospiesznie: – Mój Boże, cóż za wspaniały ogród.

Opos natychmiast się rozpromienił.

– Neli uwielbia się nim zajmować.

– To widać.

Mówiła całkiem szczerze. Wszędzie było pełno różnokolorowych kwiatów, które zwieszały się ze skrzynek stojących na poręczy werandy i pięły się po drewnianym płotku. Na tyłach podwórka stała olbrzymia magnolia, a w jej cieniu wisiał hamak. Płot za nią zasłaniało kilka wybujałych krzaków ostrokrzewu. Gdyby nie psy ujadające na sąsiednim podwórku, byłaby to prawdziwa oaza ciszy i spokoju.

– Rety! – huknął Robert, który o mało się nie potknął, gdy suczka skoczyła mu do nóg.

– Tig! – krzyknął Opos bez przekonania.

Kundel wskoczył do basenu, przepłynął go w poprzek, wdrapał się na drugi brzeg i zaczął tarzać w trawie, wierzgając łapami w powietrzu.

– Kurde – mruknął Opos. – Ile ja bym dał za takie beztroskie życie.

Kobieta siedząca na krzesełku przodem do basenu obejrzała się przez ramię.

– Ona już na pewno wie o nas wszystko od Jeffreya. – Poklepała puste krzesełko obok siebie. – Chodź, usiądź przy mnie, Saro. Nie jestem taką zołzą jak Neli.

Sara z radością skorzystała z tej propozycji.

– Jessie – przedstawiła się kobieta. Leniwym gestem wskazała Roberta i wyjaśniła: – Ten okaz to mój mąż. – Z takim naciskiem wypowiedziała ostatnie słowo, że w jej ustach nabrało niemal pornograficznego znaczenia.

– Sprawia wrażenie bardzo miłego – odparła Sara.

– Jak każdy, dopóki się go nie pozna. Od jak dawna znasz Spryciarza?

– Nie za długo – przyznała otwarcie, zastanawiając się, czy tutaj wszyscy posługują się przezwiskami. Odnosiła mętne wrażenie, że Jessie ma jeszcze gorszy charakter od Neli. Była tylko kulturalniejsza. Wyraźnie czuć było od niej alkoholem, niewykluczone, że spora dawka trunku wpłynęła na jej łagodne usposobienie.

– Wszyscy są bardzo zżyci – powiedziała Jessie, wychylając się z krzesła, żeby sięgnąć po kieliszek z winem. – Ja jestem wśród nich nowa, co znaczy, że mieszkam tu dopiero od dwudziestu lat. Przeniosłam się z południa po pierwszym roku studiów.

Rzeczywiście mówiła z akcentem z wybrzeża Alabamy.

– Robert jest gliniarzem, tak samo jak Jeffrey. To miłe, prawda? Dawniej nazywałam ich Mutt i Jeff, tyle że Jeffrey nie cierpi tego zdrobnienia. – Pociągnęła spory łyk wina. – Natomiast Opos prowadzi sklep obok baru Tasty Dog. Żałuj, że nie masz okazji poznać ich dzieci, zwłaszcza starszego syna. To przeuroczy chłopak. Dzieci to jedyna prawdziwa radość człowieka. Mam rację, Bob?

– Co mówiłaś, kochanie? – zapytał Robert, chociaż Sara była pewna, że musiał wszystko słyszeć.

Neli usiadła po drugiej stronie Sary i podała jej butelkę piwa.

– To na znak pokoju – powiedziała.

Sara wzięła od niej butelkę, chociaż nie lubiła piwa, zawsze uważała je za obrzydliwe popłuczyny. Zdobyła się jednak na wysiłek i przyznała:

– Masz przepiękny ogród.

Neli wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.

– Azalie w tym roku przekwitły wyjątkowo wcześnie. Sąsiadów nigdy nie ma w domu i nikt nie zajmuje się psem, który wiecznie ujada. Poza tym nie mogę się pozbyć mrówek, które założyły mrowisko pod hamakiem, chociaż Jared ciągle podrzuca mi pędy trującego bluszczu. Nie mam nawet pojęcia, skąd je bierze. – Urwała, żeby zaczerpnąć tchu. – Ale dziękuję. Staram się, żeby było ładnie.

Sara obejrzała się, chcąc wciągnąć Jessie do rozmowy, ta jednak miała oczy zamknięte.

– Pewnie już zasnęła. – Neli energicznie powachlowała się dłonią. – Przepraszam, że byłam dla ciebie taka nieprzyjemna.

Sara nie zareagowała.

– Zazwyczaj nie jestem aż taka drażliwa. Gdyby Jessie nie spała, pewnie powiedziałaby ci co innego, ale jak można wierzyć kobiecie, która opróżnia butelkę wina jeszcze przed czwartą po południu, i to nie tylko w niedzielę. – Odpędziła od siebie muchę. – Mówiła ci już, że jest tu nowa?

Przytaknęła ruchem głowy, próbując się w tym połapać.

– Powinnaś się cieszyć, że zasnęła. Za parę minut zaczęłaby cię zanudzać wyznaniami, jak to zawsze jest zdana na łaskę nieznajomych.

Sara pociągnęła łyk piwa z butelki.

– Spryciarz bardzo długo nas nie odwiedzał. Wyjechał z miasta w takim pośpiechu, jakby ktoś mu polał portki benzyną i podpalił. – Umilkła na krótko. – Chyba byłam na niego wściekła, a skrupiło się na tobie. – Oparła dłoń na poręczy krzesełka Sary. – Jeszcze raz przepraszam, że pokazałam ci się od najgorszej strony.

– Przeprosiny przyjęte.

– O mało mnie szlag nie trafił, jak powiedziałaś o tych balonikach w kształcie zwierzątek. – Zaśmiała się. – Spryciarz mówił, że jesteś lekarką, ale nie chciało mi się w to wierzyć.

– To prawda. Jestem pediatrą. Neli rozsiadła się wygodniej.

– Trzeba być bardzo mądrym, żeby się dostać na studia medyczne. Mam rację?

– Mniej więcej.

Gospodyni z uznaniem pokiwała głową.

– W takim razie zakładam, że dobrze wiesz, co robisz z Jeffreyem.

– Dzięki – odparła zupełnie poważnie Sara. – Jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi.

Neli spoważniała nagle i popatrzyła na nią z wyraźnym politowaniem.

– Nie zdziw się, jeśli będę nie tylko pierwszą, ale i ostatnią.

Загрузка...