ROZDZIAŁ ÓSMY

Poniedziałek

Jeffrey pomógł sanitariuszom sprowadzić po schodach Roberta, który z oślim uporem odmawiał położenia się na noszach. Ilekroć próbowali mu coś wytłumaczyć, jedynie tępo kręcił głową, jakby w ogóle nie chciał z nimi rozmawiać.

– Przyjadę do szpitala, jak tylko porozmawiam z Hossem – rzekł Jeffrey.

Robert po raz setny pokręcił głową.

– Nie trzeba. Nic mi nie jest. Lepiej odwieź Jessie do mamy.

Jeffrey poklepał go po ramieniu.

– Porozmawiamy jutro, kiedy będziesz w lepszym nastroju.

– Nic mi nie jest – powtórzył Robert, a gdy sanitariusze już usadowili go w karetce, powtórzył: – Zaopiekuj się Jess.

Jeffrey wrócił przez podwórze, ale nie wszedł do domu. Usiadł na schodkach werandy, żeby tu zaczekać na Hossa. Clayton Hollister był miejscowym szeryfem jeszcze od czasów ich młodości. Zawiadamiając policję o strzelaninie, Jeffrey dowiedział się, że stary jest na rybach. Musiał tu przyjechać znad jeziora Martin od dalonego o jakieś pół godziny drogi. Kiedy w rozmówi telefonicznej z nim zaproponował, że pomoże zabezpieczać ślady na miejscu zbrodni, szeryf kazał mu się w to nie mieszać.

– Przecież zabity nie ożyje do czasu mojego przyjazdu – bąknął.

Jego dwaj zastępcy zaczęli rozpytywać sąsiadów, dobrze wiedząc, że pod nieobecność szefa nie mają prawa rozpoczynać żadnych czynności. Hoss trzymał miejscową policję żelazną ręką, w stylu, którego Jeffrey nie uznawał. W tej konkretnej sprawie musiał zachować wzmożoną czujność, bo Robert i Jeffrey prawdopodobnie siedzieliby teraz za kratkami, gdyby nie jego wczesna interwencja. Kiedy mieli po kilkanaście lat, wziął ich pod lupę, bacznie obserwując każdy ruch. Gdy wyjeżdżał z miasta, obowiązki w ramach tego specjalnego projektu szeryfa przejmował któryś z zastępców. Ci zaś jeszcze gorliwiej od niego pilnowali obu chłopaków.

Wtedy Jeffreyowi bardzo doskwierała ta nadzwyczajna troska szeryfa, uważał, że od tego ma ojca, nawet jeśli Jimmy Tolliver więcej czasu spędzał w więzieniu niż w domu. Ale teraz, kiedy sam był gliniarzem, doceniał to wszystko, co Hoss zrobił dla niego w młodości. I to przez niego obaj z Robertem podjęli później służbę w policji. Na swój sposób Hoss stał się dla nich wzorem do naśladowania. Tyle tylko, że obecnie Robert zszedł z wytyczonej drogi życiowej.

Siedząc na werandzie i spoglądając na zastępców szeryfa, Jeffrey zaczął analizować relację Roberta, próbując ustalić prawdę na podstawie tego, co usłyszał. Coś mu nie pasowało, choć temu nie należało się specjalnie dziwić, skoro po latach znów zawitał do Sylacaugi. Nie cierpiał tej zatęchłej dziury, brzydził się wrażeniem, że każda upływająca tu sekunda wysysa z niego siły życiowe. Już wcześniej uznał swój pomysł odwiedzin w rodzinnym mieście za idiotyczny, tym bardziej że przywlókł ze sobą Sarę. Przez sześć lat nic się tu nie zmieniło. Opos i Bobby nadal spędzali każdą niedzielę w swoim towarzystwie, przesiadywali nad basenem, gdzie Jessie szybko się upijała, a Neli umilała wszystkim czas kąśliwymi uwagami. Nawet nie wyobrażał sobie, że obecność Sary w tym gronie aż tak bardzo pogorszy sprawę.

Choć swoją decyzję o przyjeździe do Sylacaugi uznał za idiotyczną, nadal nie potrafił sprecyzować swoich uczuć do Sary. Dziwnie zalazła mu za skórę i zaproponował jej wspólny wyjazd na Florydę głównie w nadziei, że zdoła się nią wreszcie śmiertelnie znudzić i raz na zawsze wypędzić ze swego serca. Zwykle kobiety, z którymi się umawiał, chętnie szły z nim do łóżka, ale każdy związek już po kilku miesiącach zaczynał trącić monotonią, co stawało się dla niego doskonałą wymówką do zerwania i poszukania sobie innej. Z Sarą jednak było inaczej. Z pozoru była tego typu kobietą, z jaką pragnął się związać na dłużej, dostrzegał w niej idealne połączenie zmysłowości i niezależności, które odganiało nudę i monotonię w codziennych kontaktach. Ale z drugiej strony zaliczał ją do takich, których powinien unikać, gdyż musiał wkładać mnóstwo wysiłku w utrzymanie takiego związku. Na każdy temat miała własne zdanie i trudno jej było cokolwiek wyperswadować. Co gorsza, jej matka najwyraźniej uważała go za wcielonego diabła, a siostra z góry uznała za lekkoducha i fircyka, jakim był w rzeczywistości. Roześmiała mu się w twarz, kiedy poprzedniego dnia otworzył drzwi w domu Sary, po czym obrzuciła go od stóp do głowy taksującym spojrzeniem, dając wyraźnie do zrozumienia, że dobrze zna jego reputację.

Zadziałała reguła przekory i postanowił udowodnić im obu, że się mylą. Może właśnie w tym tkwił jego problem, a zarazem źródło zaangażowania. Chciał sobie zaskarbić ich przychylność. Zależało mu, by ludzie uważali go za porządnego faceta, wywodzącego się z warstwy średniej, wychowanego w rodzinie bogobojnej i miłującej prawo Teraz jednak była to już sprawa z góry przegrana. Sar” nie tylko patrzyła na niego takim samym wzrokiem jak mieszkańcy Sylacaugi, ale w dodatku uważała go za równie złego, jak jego ojciec.

– Hej – odezwała się, siadając przy nim na stopniach werandy.

Odsunął się nieco.

– Jak tam Jessie?

– Zasnęła na kanapie – odparła tonem pełnym rezerwy, jakby byli sobie obcy. Objęła rękoma kolana.

– Dałaś jej coś?

– To nie było konieczne. Wygląda na to, że jak tylko minęło podniecenie, górę wzięło to, czym sama naszprycowała się wcześniej. – Popatrzyła na niego uważnie, jakby chciała ocenić jego reakcję.

– O co chodzi?

– Musimy porozmawiać. Ingerowałeś na miejscu zbrodni.

Mimo zmęczenia przemknęły mu przez głowę setki spraw, o których mogła chcieć porozmawiać w takiej chwili, ale to, co usłyszał, podziałało na niego jak kubeł zimnej wody.

– Słucham? – wycedził, podnosząc się szybko i stając przed nią, by zasłonić ją przed zastępcami szeryfa. Był pewien, że nie zrobił niczego złego, poczuł się jednak oskarżony. – O czym ty mówisz, do cholery?

– Zostawiłeś otwarte drzwi.

– Kuchenne od podwórka? A niby jak miałem cię wpuścić do domu?

Spuściła głowę, wbijając brodę w pierś. Już wiedział, że to oznacza próbę zachowania spokoju.

– Mówię o drzwiczkach kredensu. Otworzyłeś je i wetknąłeś z powrotem do środka koszulę, która wypadła na podłogę.

Przypomniał to sobie, ale za żadne skarby nie potrafił uzasadnić swojego działania.

– Chciałem tylko… – zająknął się. – Zresztą, sam nie wiem, co chciałem. Byłem zdenerwowany. Ale to przecież niczego nie zmienia.

– Rabuś przystawił jego żonie pistolet do głowy – powiedziała rzeczowym tonem – potem strzelił do niego, a gdy chybił, Robert podbiegł do kredensu po swój pistolet. Sądzisz, że w takiej sytuacji myślał o zamknięciu drzwiczek?

Jeffrey próbował znaleźć logiczne uzasadnienie.

– Może zatrzasnął je bezwiednie.

Sam jednak w to nie wierzył. Takie wyjaśnienie było naciągane.

Sara także wstała ze schodków i otrzepała spodnie od piżamy.

– Nie zamierzam w tym współuczestniczyć – oznajmiła surowo, co zabrzmiało jak ostrzeżenie.

– Współuczestniczyć? – powtórzył zdziwiony, mając wrażenie, że się przesłyszał.

– W twoim ingerowaniu w miejsce zbrodni.

– Przecież to śmieszne – burknął, ruszając do środka. Poszła tuż za nim, jakby mu nie dowierzała i nie chciała zostawić samego.

– Dokąd idziesz?

– Zamknąć szafkę z powrotem – odparł, wchodząc do sypialni.

Przystanął jednak na środku. Drzwi kredensu były zamknięte.

Obejrzał się na Sarę, lecz rzuciła pospiesznie:

– Ja ich nie zamykałam.

Podszedł do kredensu, otworzył drzwiczki i odsunął się. Na ich oczach same powoli się zamknęły. Zaśmiał się z ulgą.

– No i widzisz? – Powtórzył tę samą czynność z identycznym skutkiem, po czym mruknął: – Widocznie podłoga jest nierówna. – Zakołysał się na piętach, sprawdzając ułożenie desek. – Proszę. Kiedy stanie się tutaj, drzwiczki same się zamykają.

W spojrzeniu Sary pojawił się cień wątpliwości.

– Jasne – powiedziała, ale takim tonem, jakby nadal nie była pewna.

– Co jeszcze?

– Sejf był zamknięty?

Jeffrey ponownie otworzył drzwiczki i popatrzył na sejf stojący na górnej półce.

– Ma zamek cyfrowy, ale Robert mógł go nie zamykać. W końcu nie mają dzieci, nie muszą się niczego obawiać.

Obejrzała się na trupa rozciągniętego na podłodze.

– Chciałabym uczestniczyć w sekcji zwłok.

Niemal całkiem zapomniał o obecności ciała w pokoju. Odwrócił się i popatrzył na zabitego. Posklejane krwią blond włosy mężczyzny zakrywały jego twarz. Gołe barki były zabryzgane krwią i szarą tkanką mózgową. Rozwiązane sznurówki tenisówek ciągnęły się po podłodze. Nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego ludzie porównują trupa do śpiącego człowieka. Śmierć zmieniała otaczającą go aurę, nasycała powietrze czymś ciężkim i niepokojącym. Patrząc na wpół otwarte oczy i rozdziawione usta, trudno się było pomylić co do tego, że mężczyzna nie żyje.

– Chodźmy stąd – mruknął, ruszając do wyjścia. W korytarzu Sara złapała go za rękę.

– Słyszałeś? Chcę asystować przy sekcji zwłok.

– Możesz ją nawet przeprowadzić sama – burknął, uznawszy to za jedyny sposób na zamknięcie jej ust. – Tu nie ma koronera. Facet, który prowadzi zakład pogrzebowy, robi sekcję za sto dolarów od sztuki.

– W porządku – odparła, wciąż jednak spoglądała na niego podejrzliwie.

Przyszło mu na myśl, że gdy tylko znajdzie cokolwiek odbiegającego od normy, poczynając od umiejscowienia rany, a skończywszy na wrośniętym paznokciu u nogi, wykorzysta to, by mu udowodnić, że miała rację.

– Co spodziewasz się znaleźć? – zapytał ostro, lecz przypomniawszy sobie o obecności Jessie w sąsiednim pokoju, dodał ciszej: – Myślisz, że mój najlepszy przyjaciel jest mordercą?

– Przecież sam się przyznał do zastrzelenia człowieka.

Ruszył w kierunku drzwi frontowych, chcąc jak najszybciej wynieść się z tego domu i uwolnić od Sary. Podreptała jednak za nim, nadal nie zamierzając odstąpić choćby na krok.

Po chwili oparła dłonie na biodrach i wycedziła prawdopodobnie takim samym tonem, jakim odnosiła się do swoich pacjentów:

– Tylko się zastanów nad ich opowieścią.

– Nie muszę się nad niczym zastanawiać – odparł, chociaż im więcej gadała, tym bardziej skłaniała go do myślenia i coraz mniej podobały mu się wnioski, jakie stąd wypływały. Zapytał w końcu: – Dlaczego to robisz?

– Bo ich relacja nie pasuje mi do tego, co oboje słyszeliśmy z ulicy.

Pospiesznie zatrzasnął drzwi, by ktoś nie usłyszał tej wymiany zdań. Wyjrzał przez okno i popatrzył na zastępców szeryfa rozmawiających z kierowcą karetki, która właśnie podjechała.

– Była dość długa przerwa między okrzykiem a pierwszym strzałem – powiedziała Sara.

Próbował to sobie przypomnieć, jednak miał pustkę w głowie.

– Chyba jednak było inaczej.

– Strzał padł dopiero po kilku sekundach.

– Kilku?

– Może pięciu.

– Na pewno potrafisz wyczuć, ile trwa pięć sekund?

– A ty?

Zauważył samochód Hossa skręcający z ulicy, ten sam wielki stary gruchot, co za jego młodości, nawet z tak samo wyblakłym emblematem z gwiazdą szeryfa na drzwiach. Kiedy Jeffrey i Robert byli w drugiej klasie ogólniaka, musieli tenże samochód co tydzień dokładnie myć w ramach kary za przywiązanie nieszczęsnego pierwszoklasisty do kolumny wodotrysku z wodą pitną w szkole.

– W porządku – odezwał się do Sary, chcąc skończyć niepotrzebną dyskusję. – Niech ci będzie pięć sekund. Nie widzę jednak żadnej sprzeczności z ich zeznaniami. Jessie krzyknęła, Robert odepchnął napastnika, wtedy padł strzał. Przecież mogło to trwać pięć sekund.

Obrzuciła go ironicznym spojrzeniem, jakby chciała okrzyknąć idiotą albo kłamcą. Ale całkowicie go zaskoczyła, mówiąc:

– Prawdę powiedziawszy, zupełnie nie pamiętam, co mówili, czy ona najpierw krzyknęła, czy może on odepchnął rabusia od łóżka. – Zaraz jednak, pewnie tylko po to, żeby mu dopiec, dodała: – Zresztą, miałeś chyba prawo pomóc Robertowi w uporządkowaniu wspomnień przed złożeniem oficjalnych zeznań.

Jeszcze raz wyjrzał przez okno. Hoss rozmawiał ze swoimi zastępcami. Miał na sobie wędkarską kamizelkę i stary wymięty kapelusz z powpinanymi w rondo sztucznymi muchami. Jeffrey poczuł ukłucie lęku na jego widok.

– Ale drugi strzał usłyszeliśmy dopiero wtedy, gdy cię dogoniłem. Przypominasz sobie? Ile mogło minąć? Dziesięć sekund?

– Nie pamiętam dokładnie. Ale na pewno nie padł od razu po pierwszym.

– Więc Robert mógł w tym czasie sięgać po swój pistolet.

Znowu go zaskoczyła, przyznając:

– To prawda.

– A trzeci strzał padł jeszcze kilka sekund później, zgadza się? – Kiedy nie odpowiedziała, dodał: – Jak myślisz? Dwie albo trzy sekundy po drugim?

– Coś koło tego.

– Więc to też by pasowało – ciągnął. – Rabuś strzelił do Roberta, a ten wyskoczył z łóżka i rzucił się po swoją broń. Po ciemku nie od razu ją znalazł. Zanim sięgnął do kredensu, napastnik zdążył go postrzelić. Mimo zaskoczenia Robert zdołał wymierzyć i odpowiedzieć ogniem.

Pokiwała głową, ale bez przekonania. Szósty zmysł mu podpowiadał, że jest coś jeszcze, co dotąd przed nim ukrywała, a przecież nie mieli już czasu.

– Co znowu? – mruknął, chcąc ją nakłonić do zwierzeń. – Czyżbyś nie wszystko mi powiedziała?

– Nieważne.

– Mówię poważnie, Saro. Coś przede mną ukrywasz. O co chodzi?

W milczeniu zapatrzyła się przez okno na podwórze.

Hoss nadal stał na końcu podjazdu. Kierowca karetki krótko na niego zatrąbił, wyjeżdżając tyłem na ulicę. Odgłos klaksonu jeszcze bardziej podziałał Jeffreyowi na nerwy, kiedy więc Sara odwróciła się, żeby wyjść z pokoju, złapał ją za rękę.

– Co robisz? – syknęła ze złością.

– Nic mu nie mów – ostrzegł, mając wrażenie, że cały świat wali mu się na głowę, a on nie jest w stanie temu zapobiec. Gdyby udało się wywalczyć milczenie Sary choćby na kilka godzin, może zdołałby poskładać wszystko do kupy.

Z wyrazem osłupienia na twarzy próbowała wyszarpnąć rękę z jego uścisku.

– Puszczaj!

– Obiecaj mi, że nic nie powiesz.

– Puść! Słyszysz? – powtórzyła, wykręcając ramię. Ogarnęło go tak bezgraniczne zniechęcenie, że gdy tylko odskoczyła od niego, huknął pięścią w ścianę. Szarpnęła się do tyłu, jakby naszły ją obawy, że i ją będzie chciał uderzyć. Ale strach w jej oczach szybko ustąpił miejsca nienawiści.

– Saro – mruknął pojednawczo, unosząc obie ręce. – Nie chciałem…

Zagryzła wargi, a po chwili odezwała się spiętym głosem, jakby ledwo się powstrzymywała, by na niego nie wrzasnąć. Jeszcze nigdy nie widział jej aż tak rozwścieczonej. W całej postawie było coś tak groźnego, że poczuł się, jakby mu przystawiła broń do głowy.

– Posłuchaj, dupku! – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Pod żadnym pozorem nie dam ci się zastraszyć.

– Wcale nie zamierzałem… – bąknął. Odsunęła się o krok.

– Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, gołymi rękami zmiażdżę ci krtań.

Serce podeszło mu do gardła. Sposób, w jaki na niego patrzyła, sprawił, że poczuł się jak żałosna, godna pogardy gnida. Przemknęło mu przez myśl, że wreszcie rozumie, dlaczego ojciec tak znęcał się nad matką przy każdej okazji. Nienawiść musiała go zżerać od środka niczym rak.

Dostrzegł przez okno, że Hoss i jego zastępcy ruszają w stronę domu. Przełknął gorycz dławiącą go w gardle i rzekł, odwołując się do zdrowego rozsądku Sary:

– Na razie oboje mamy poważne wątpliwości. Załatwię ci asystę przy sekcji zwłok, dobrze? A jutro porozmawiamy z Bobbym i Jess. Tylko daj mi trochę czasu na uporządkowanie wszystkiego, zanim ofiarujesz się z pomocą i wyślesz mojego najlepszego przyjaciela na cholerne krzesło elektryczne.

Nawet na niego nie spojrzała, ale dobrze wyczuwał, że kipi z wściekłości.

– Saro…

Hoss zapukał do drzwi i Jeffrey szybko złapał za klamkę, jakby chciał je przytrzymać. Szeryf zajrzał przez okno i zmierzył go tak piorunującym wzrokiem, że znów poczuł się jak piętnastolatek przyłapany przed sklepem Bena Franklina z radiem tranzystorowym, za które nie zapłacił.

Sara też sięgnęła do klamki, więc szybko otworzył drzwi.

– Witam. – Hoss wyciągnął do niego rękę i Jeffrey przywitał się, zaskoczony silnym uściskiem dłoni staruszka. Włosy miał już całkiem siwe i zdecydowanie więcej zmarszczek na twarzy, ale poza tym wyglądał dokładnie tak samo jak kiedyś.

– Szkoda, że spotykamy się po latach w tak przykrych okolicznościach, Spryciarzu. – Szeryf uniósł dłoń do kapelusza i rzekł do Sary: – Witam panią.

Otworzyła już usta, żeby odpowiedzieć, ale Jeffrey przedstawił ją pospiesznie:

– Hoss, poznaj Sarę Linton. Saro, to szeryf Hollister.

Hoss zaszczycił ją szerokim uśmiechem.

– Słyszałem już, że opatrzyła pani Roberta. Dziękuję, że zechciała się pani zająć moim chłopcem.

Sztywno skinęła głową, a Jeffrey wyczuł, że tylko czeka na odpowiednią chwilę, by zacząć gadać. Wciąż była tak rozwścieczona, że złość emanowała od niej na kilometr.

– Spiszemy wasze zeznania jutro rano – rzekł Hoss. – Zdaję sobie sprawę, że macie za sobą zarwaną noc.

Jeffrey wstrzymał oddech, oczekując wybuchu Sary.

Odchrząknęła, jakby miała trudności z wydobyciem głosu, po czym zaskoczyła go po raz kolejny, mówiąc:

– Bardzo mi to odpowiada. – Zerknęła z ukosa na Jeffreya i zapytała: – Jak myślisz, Neli nie będzie miała nic przeciwko temu, bym spędziła tę noc na kanapie w ich saloniku?

Wbił wzrok w ziemię, nie zdoławszy się powstrzymać od westchnienia ulgi.

– Myślę, że nie.

Hoss przywołał do siebie jednego z zastępców i rzekł:

– Byłbyś uprzejmy odwieźć panią do domu Oposa? Jeffrey dopiero teraz rozpoznał tamtego, widywał go w kościele, kiedy jeszcze May Tolliver była zdolna w niedzielę tak długo utrzymać się w trzeźwości, by zaprowadzić syna na nabożeństwo.

– Dzięki, Paul – mruknął.

Mężczyzna musnął palcami rondo kapelusza, obrzucając Jeffreya podejrzliwym spojrzeniem, dokładnie takim samym, z jakim ten stykał się tu na każdym kroku od czasu, gdy tylko zaczął chodzić. Co gorsza, Sara obrzuciła go takim samym spojrzeniem, wychodząc z domu bez słowa pożegnania.

Hoss odprowadził ją wzrokiem, nie próbując ukryć zainteresowania jej zgrabnymi pośladkami. Nawet w spranej i zakurzonej piżamie Sara wyglądała bardzo atrakcyjnie.

– Przydałaby się szklanka zimnej wody.

– Jest wściekła – mruknął Jeffrey, doskonale wiedząc, jak Hoss odbierze jego słowa.

– Jasne. Spodziewała się pewnie czegoś zupełnie innego. – Szeryf spojrzał na niego. – Co z Jessie?

– Położyła się na kanapie – odparł, po czym dodał: – Zasnęła.

Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że znów musi kłamać, tak jak matce w dzieciństwie.

Hoss smutno pokiwał głową, dając znak, że świetnie rozumie, iż Jessie zasnęła nie tylko z powodu wyczerpania.

– Dzwoniłem już do jej matki i prosiłem, żeby przyjechała i zabrała ją na pewien czas do siebie. Pewnie wiesz, że Faith jest jedyną osobą na świecie, która ma jakiś wpływ na tę dziewczynę.

Obejrzał się na swego drugiego zastępcę, który stał z aparatem fotograficznym zawieszonym na szyi i z jaskrawoczerwoną skrzynką w ręku. Z wyglądu miał najwyżej dwadzieścia lat i prawdopodobnie został obarczony dodatkowymi obowiązkami technika śledczego zbierającego dowody rzeczowe na miejscu przestępstwa. Jeffrey rozpoznał go dopiero wtedy, gdy Hoss zwrócił się do niego:

– Reggie, zaczekaj tu na przyjazd matki Jessie. My zaraz wrócimy.

– Tak jest – odparł regulaminowo, stawiając skrzynkę na ziemi.

Hoss wszedł do środka i rozejrzał się ciekawie po pokoju. Na ścianach wisiały oprawione zdjęcia przedstawiające głównie Jeffreya, Oposa i Roberta z czasów szkoły średniej. Tylko na niektórych były także Neli i Jessie. Na jednej fotografii grupowej Jeffrey i Robert stali z całą uczelnianą drużyną futbolową pod wielkim transparentem z napisem „Mistrzostwa stanu”. Kiedy siedzieli wczoraj nad basenem, Opos nie omieszkał opowiedzieć Sarze o wygranym przez nich finałowym meczu tych mistrzostw z zespołem Comer High, tak wyolbrzymiając i upiększając ich sukces, że Jeffreyowi aż zrobiło się smutno z zakłopotania. Opos zawsze lubił przesadzać.

– Co tu się w nocy stało, do cholery? – zapytał Hoss.

– Przejdźmy lepiej do sypialni – rzekł Jeffrey, jak gdyby bał się odpowiedzieć na to pytanie. – Byłem z Sarą na ulicy, gdy usłyszeliśmy krzyk Jessie.

Przygryzł wargi i pospiesznie ruszył korytarzem, czując, że niedomówienia palą mu trzewia. Jak zwykle szeryf natychmiast się czegoś domyślił.

– Wszystko w porządku, synu?

– Jasne – mruknął Jeffrey. – To tylko efekt nadmiaru wrażeń.

Hoss grzmotnął go w plecy otwartą dłonią, omal nie odbijając mu płuc. Taki miał zwyczaj okazywania męskiej solidarności.

– Jesteś twardy. Poradzisz sobie. – Przystanął w wejściu do pokoju i jęknął: – Boże wszechmogący… Co za jatka.

– Owszem.

Jeffrey podjął próbę spojrzenia na ponurą scenerię świeżym wzrokiem szeryfa. I od razu go uderzyło, że choć wentylator pod sufitem wciąż wirował nierówno, nie ulegało wątpliwości, że został uruchomiony już po zabójstwie, bo między krwawymi śladami na suficie widać było podłużne obszary wolne od plam, osłonięte jego łopatkami. A obok kontaktu przy drzwiach widniały rozmazane czerwonawe smugi, zapewne ślady palców Roberta, który włączył wentylator. Miało to sens, bo ten model był wyposażony w lampę, zatem mimo odniesionej rany gospodarz w pierwszej kolejności chciał zapalić światło. Pasowało to również do dłuższej przerwy między kolejnymi strzałami. Robert miał do czynienia z bronią palną jeszcze w podstawówce, doskonale wiedział, że nie należy sięgać po pistolet w ciemności. Niewykluczone, że dał sobie nawet parę chwil, żeby wzrok przyzwyczaił się do świata, by dokładnie ustalić miejsce, gdzie znajdowała się Jessie. Znając ją, można było zakładać, że stała w kącie, sparaliżowana strachem. A i Robert nie miał w naturze zbędnego pośpiechu.

Hoss wyjrzał przez okno i mruknął:

– Okiennica jest oderwana.

Jeffrey zmełł w ustach uwagę, że przecież nie wiadomo, czy została oderwana z podwórka, czy może od wewnątrz. Niemniej sam diabeł nie nakłoniłby go do zrobienia choćby jednego kroku w głąb sypialni. Zanotował w myślach, żeby przyjrzeć się wyrwanej okiennicy, kiedy Hoss już odjedzie.

– Co Robert powiedział? – zapytał szeryf.

Jeffrey zbierał się jeszcze, żeby przytoczyć relację przyjaciela, gdy stróż prawa machnął lekceważąco ręką i rzucił:

– Zresztą, dowiem się od niego. – Dostrzegłszy zdumienie malujące się na twarzy Jeffreya, dodał: – Ty opowiesz mi swoją wersję jutro rano, gdy przyjdziesz do biura ze swoją dziewczyną.

Sądząc po minie, z jaką Sara stąd wychodziła, ani trochę nie był pewien, czy jutro rano jeszcze będzie miał dziewczynę, wolał jednak to zmilczeć. Przyglądając się, jak Hoss krąży po pokoju, wciąż nie mógł się uwolnić od ściskania w dołku, którego przyczyną była informacja zatajona przez Sarę. Takie rzeczy zaliczał do głównych powodów, dla których na dobre nigdy nie wkroczył na drogę przestępstwa. Tym się zasadniczo różnił od ojca, bo jemu poczucie winy nie dawało spać po nocach. Szybko nauczył się brzydzić kłamstwem, bo wypełniało one całe jego dzieciństwo. Matka nigdy nie potrafiła przyznać nawet sama przed sobą, że Jimmy Tolliver jest winny jakichkolwiek zarzucanych mu czynów, przez które lądował w więzieniu, on zaś ustawicznie zaprzeczał, jakoby jego żona miała problem alkoholowy. Zanim Jeffrey uświadomił to sobie z całą mocą, zdążył naopowiadać sporo wierutnych kłamstw każdemu, kto tylko chciał go słuchać. Wyjechał z Sylacaugi głównie dlatego, by raz na zawsze zerwać ze swoją przeszłością. Jednak zaledwie znów się tu pojawił, wszystko wróciło. Całkiem dosłownie znalazł się na starych śmieciach.

– Synu? – zagadnął Hoss, podchodząc znowu do okna. Jeffrey zwrócił uwagę, że rozmazał przy tym jeden z krwawych śladów bosych stóp Jessie i rozgniótł kilka tabletek, które rozsypały się ze stłuczonej fiolki.

– Słucham – odparł, świadomy, że i szeryf najwidoczniej ma wątpliwości. Po prostu każdy przejawiał je po swojemu.

– Powiedziałbym, że sprawa jest dość prosta.

Hoss trącił czubkiem buta wyciągniętą w jego kierunku stopę zabitego, a Jeffrey na ten widok poczuł, jakby dostał silny cios w brzuch. Wytłumaczył sobie szybko, że przecież szeryf zawsze zachowywał się w ten sposób. Ostro rozgraniczał ludzi dobrych od złych i w celu ochrony tych pierwszych, z drugimi postępował tak, jak uznawał za konieczne. Jego i Roberta zawsze traktował bezkompromisowo, a mimo to był jedynym człowiekiem w mieście, któremu wolno było o nich powiedzieć coś złego.

Hoss kucnął po chwili, żeby lepiej się przyjrzeć zabitemu, choć przetłuszczone długie blond włosy zakrywały leżącemu niemal całą twarz.

– Poznajesz go? – zapytał.

– Nie – odparł Jeffrey, także kucając, żeby lepiej widzieć.

Stąd, z samego wejścia do sypialni, widać było wyraźnie czarne plamki krwi na dywanie układające się wachlarzowato. A zatem Robert musiał zostać postrzelony, kiedy skoczył do drzwi, żeby zapalić światło.

– To Luke Swan – powiedział Hoss, nerwowo postukując kciukiem w swój pas.

Nazwisko obudziło w Jeffreyu mętne skojarzenia, ale nadal nie mógł rozpoznać rysów zabitego.

– Zdaje się, że chodził razem z nami do szkoły.

– Rzucił ją, zanim zrobiliście maturę. Nie pamiętasz? Jeffrey skinął głową, choć nadal nie kojarzył zabitego.

Ostatnie lata nauki w szkole średniej spędził w dość hermetycznym kręgu piłkarzy i cheerleaderek. Luke Swan był drobnej budowy, chudy i kościsty, na oko ważył nie więcej niż pięćdziesiąt kilogramów.

– Od tamtej pory ciągle pakował się w kłopoty – dodał Hoss smętnym głosem. – Narkotyki, alkohol. Wiele nocy spędził w celi na posterunku.

– Czy Robert kiedykolwiek go aresztował? Szeryf wzruszył ramionami.

– Do diabła, Spryciarzu, tutaj mamy tylko ośmiu ludzi na jednej zmianie. Każdy wcześniej czy później musiał mieć z nim do czynienia.

– A Swan wcześniej nikogo nie obrabował? – zapytał Jeffrey. Kiedy Hoss w milczeniu pokręcił głową, dodał: – W końcu napad z bronią w ręku to zupełnie co innego mż ustawiczne kłopoty z narkotykami i alkoholem.

Szeryf skrzyżował ręce na piersi.

– Chcesz mi coś zasugerować? Czyżbym miał się czym martwić?

Jeffrey jeszcze raz popatrzył na trupa. Nadal nie mógł dojrzeć całej jego twarzy, ale posiniałe wąskie wargi i drobna budowa ciała nadawały mu wygląd kilkunastoletniego chłopca.

– Nie. Skądże.

Hoss ruszył do wyjścia, nawet nie patrząc pod nogi.

– Za to odniosłem wrażenie, że twoja panienka ma mi coś do powiedzenia.

– Jest u nas koronerem.

Hoss aż gwizdnął cicho, tyle że z całkiem innego powodu.

– To stać was na opłacanie koronera na pełnym etacie?

– Na pół etatu.

– Drogo sobie liczy?

Jeffrey pokręcił głową, bo nie miał pojęcia, ile wynosi normalna stawka Sary. Sądząc po urządzeniu jej domu i samochodzie, musiała zarabiać dużo więcej niż on. Poza tym wywodziła się z dość bogatej rodziny. On natomiast przez całe życie musiał się liczyć z każdym groszem.

Hoss ruchem głowy wskazał trupa i zapytał:

– Myślisz, że zgodziłaby się zrobić dla mnie sekcję? Jeffrey znowu poczuł ściskanie w dołku.

– Nie wiem. Spytam ją o to.

– Świetnie. – Szeryf odwrócił się jeszcze, żeby po raz ostatni rzucić okiem na sypialnię. – Bardzo mi zależy, żeby uporać się z tym jak najszybciej i żeby Robert mógł wrócić do służby.

Niespodziewanie, jakby chcąc ukrócić jakiekolwiek dalsze dyskusje, sięgnął do kontaktu i zgasił światło.

Загрузка...