ROZDZIAŁ SZÓSTY

W ciągu pięciu godzin spędzonych u Neli dowiedziała się znacznie więcej o Jeffreyu Tolliverze niż przez trzy miesiące ich bliskiej znajomości. Jego matka była nieuleczalną alkoholiczką, a ojciec siedział w więzieniu za coś, o czym nikt nie chciał mówić. Jeffrey rzucił studia w Auburn po drugim roku i wstąpił do policji, nie tłumacząc nikomu powodów tej decyzji. Wspaniale tańczył i nie znosił bobu. Zdecydowanie nie należał do kandydatów na męża i ojca, ale o tym sama wiedziała. Po prostu był żywym uosobieniem określenia „zaprzysięgły kawaler”.

Biorąc pod uwagę, że większość podobnych informacji Neli wymamrotała pod nosem w trakcie wyjątkowo wciągającej partii gry w tysiąc pytań, Sara miała świadomość, że zapoznała się tylko z samymi nagłówkami, nie mając dostępu do pełnej treści reportaży. Było już całkiem ciemno, kiedy się pożegnali i ruszyli pieszo do domu matki Jeffreya. Zaczęła rozmyślać, jak dowiedzieć się czegoś więcej. Zaczęła od pytania:

– Czym zajmuje się twoja matka?

– Różnymi rzeczami – odparł wymijająco.

– A tata?

Przełożył walizkę do drugiej ręki i objął ją ramieniem.

– Odniosłem wrażenie, że nieźle się dzisiaj bawiłaś.

– Spodobało mi się trzeźwe spojrzenie Neli na życie.

– Ona uwielbia brzmienie własnego głosu. – Przesunął dłoń na jej biodro. – Nie dawałbym wiary we wszystko, co mówi.

– Dlaczego?

Opuścił rękę jeszcze trochę niżej i pochylił się do jej karku.

– Ślicznie pachniesz.

Wiedziała, do czego zmierza, ale nie chciała zmieniać tematu.

– Jesteś pewien, że twoja matka nie będzie miała nic przeciwko temu, byśmy u niej przenocowali?

– Dzwoniłem do niej od Neli parę godzin temu – odparł. – Pamiętasz, jak z zapartym tchem wysłuchiwałaś historii mego życia?

Obrzucił ją spojrzeniem świadczącym wyraźnie, że doskonale wie, o czym Neli jej opowiadała, Sara zakładała jednak, że nie zabrałby jej na spotkanie ze swymi przyjaciółmi, gdyby się nie domyślał, że tak właśnie będzie.

Postanowiła to wykorzystać.

– Poszedłeś na łatwiznę. Wolałeś, bym dowiedziała się o tobie od kogoś innego.

– Ale też powiedziałem, że nie warto wierzyć we wszystko, co wygaduje Neli.

– Przecież się znacie od początku podstawówki.

– Ale ona nie należy do moich wielbicielek. Zrozumiała wreszcie przyczynę wyczuwalnego napięcia panującego między nimi.

– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że z nią też chodziłeś?

Nie odpowiedział, co uznała za potwierdzenie.

– To już tutaj – mruknął, wskazując dom, przed którym stał poobijany Chevrolet impala.

Mimo że Jeffrey uprzedził telefonicznie o przyjeździe, matka nie zadała sobie trudu, by zostawić zapalone światło. Dom był pogrążony w ciemnościach.

– Nie lepiej byłoby przenocować w motelu? – zapytała niepewnie Sara.

Zaśmiał się i złapał ją pod rękę, gdy potknęła się na nierównej żwirowej ścieżce.

– Tu nie ma żadnego motelu, nie licząc przybytku na tyłach baru przy autostradzie, w którym kierowcy ciężarówek wynajmują pokoje na godziny.

– Brzmi romantycznie.

– Może dla niektórych – bąknął, prowadząc ją do schodków na werandę.

Mimo ciemności szybko zaklasyfikowała jego rodzinny dom do kategorii tych, które podupadły. Jeffrey rzucił ostrzegawczo:

– Uważaj na obluzowane deski.

Stanął przed drzwiami i przeciągnął dłonią po górnej krawędzi framugi.

– Zamknęła drzwi na klucz?

– Okradli nas, kiedy miałem dwanaście lat – wyjaśnił, po omacku próbując wetknąć klucz w dziurkę. – Od tamtej pory matka żyje w strachu.

Stuknęła otwierana zasuwka. Wypaczone drzwi zaklinowały się na dole, toteż musiał je popchnąć nogą. Otworzył szeroko i rzekł:

– Witaj w moich progach. W środku wisiał dojmujący smród zatęchłego dymu papierosowego i alkoholu. Na szczęście mrok ukrył kwaśną minę Sary. Czuła się coraz bardziej nieswojo. Nie miała pojęcia, jak zdoła spędzić tu noc, nie mówiąc już o dłuższym pobycie.

– Śmiało – rzekł zachęcająco, wskazując drogę na wprost.

– Nie powinniśmy być cicho? – zapytała szeptem.

– Matki nie obudziłoby nawet ryczące tornado – odparł i zamknął drzwi. Sądząc po odgłosie, wrzucił klucz do szklanej wazy.

Sara poczuła jego dłoń na swoim ramieniu.

– Tędy – skierował ją nieco w bok.

Zrobiła najwyżej cztery kroki, gdy zamajaczył przed nią wielki stół w jadalni. Okrążyli go i chwilę później znaleźli się w krótkim korytarzyku oświetlonym przez słabą nocną lampkę. Na wprost znajdowało się wejście do łazienki, po obu jej stronach były zamknięte drzwi do pokojów. Jeffrey otworzył te z prawej, przepuścił ją przodem, zamknął za sobą drzwi i dopiero wtedy zapalił światło.

– Och… – zająknęła się, nagle oślepiona, i zamrugała szybko.

Pokój był nieduży. W rogu pod oknem stał podwójny tapczan z zieloną pościelą, nieprzykryty żadną kapą. Wokół na ścianach wisiały plakaty z roznegliżowanymi dziewczętami, honorowe miejsce nad łóżkiem zajmowała podobizna Farrah Fawcett. Tylko drzwi szafy wyróżniały się pośród tej monotematycznej dekoracji, gdyż zdobił je plakat przedstawiający wiśniowy kabriolet mustang z pochyloną nad jego maską oszałamiającą blondynką, zapewne mającą trudności z przyjęciem wyprostowanej postawy ze względu na ciężar niesamowicie naszprycowanych silikonem baloniastych piersi.

– Cudownie – mruknęła Sara, zachodząc w głowę, jak w takim razie wyglądają wnętrza motelu.

Chyba po raz pierwszy ujrzała zakłopotanie w jego oczach.

– Matka niczego tu nie ruszała od czasu mojego wyjazdu.

– To widać.

Mimo wszystko poczuła się zaintrygowana. W okresie dorastania rodzice wyraźnie dali jej do zrozumienia, że ma zabroniony wstęp do pokojów chłopców, toteż nie miała nawet okazji ich nigdy zobaczyć. O ile plakat z Farrah Fawcett ani trochę jej nie zaskoczył, to jednak zdumiała ją panująca tu, ledwie wyczuwalna atmosfera. Na szczęście nie był to odór dymu nikotynowego i alkoholu, lecz tylko testosteronu i męskiego potu.

Jeffrey postawił walizkę na podłodze i rozpiął suwak.

– Zdaję sobie sprawę, że nie przywykłaś do takich warunków – rzekł, nadal zmieszany.

Próbowała spojrzeć mu w twarz, ale zaczął wypakowywać swoje rzeczy z torby podróżnej. Pojęła szybko, że musiał się poczuć zawstydzony stanem rodzinnego domu. Pewnie się bał, że ona pomyśli coś złego, widząc warunki, w jakich się wychowywał. W tym świetle popatrzyła na jego pokój zupełnie innym wzrokiem, zwracając uwagę, że wszystkie rzeczy są starannie poukładane, a plakaty na ścianach rozmieszczone równiutko, jakby rozwieszał je przy linijce. Przypomniała sobie, że w jego domu w Heartsdale również widać tę samą dbałość o ład i porządek. Była w nim zaledwie dwa razy, lecz nigdzie nie zauważyła typowo kawalerskiego bałaganu.

– Nie przejmuj się tym – powiedziała.

– Dobra – mruknął, ale bez przekonania. Wyjął szczoteczkę i pastę do zębów, po czym rzucił: – Zaraz wrócę.

Popatrzyła, jak wychodzi na korytarz i po cichu zamyka za sobą drzwi. Postanowiła skorzystać z okazji i szybko przebrała się w piżamę, wciąż zerkając na drzwi z obawy, że lada chwila wejdzie tu jego matka. Neli nie wyrażała się nazbyt pochlebnie o May Tolliver, toteż Sara wolała uniknąć sytuacji, w której będzie musiała się przedstawiać z gołym tyłkiem.

Potem usiadła na podłodze i zaczęła grzebać w walizce w poszukiwaniu szczotki. Znalazła ją zawiniętą w parę szortów. Udało jej się bez większej szkody dla siebie powyciągać spinki z włosów, które były splątane i skołtunione. Rozczesując je, zaczęła się ciekawie rozglądać, zwracając baczną uwagę na dobór plakatów i przedmiotów zgromadzonych przez Jeffreya w czasach młodości. Na parapecie okiennym leżało kilka zasuszonych kości szkieletu jakiegoś małego zwierzątka. Na nocnym stoliku, który sprawiał wrażenie ręcznie robionego, obok małej lampki stała zielona szklana miseczka, w której leżała garstka drobnych monet. Na biurku przy ścianie dostrzegła parę kolorowych okładek kaset magnetofonowych, a same kasety stały poustawiane w plastikowej skrzynce od mleka, przy czym każda była zaopatrzona w nalepkę ze spisem nagranych piosenek. Naprzeciwko tapczanu znajdowała się prowizoryczna półka zrobiona z surowej deski ułożonej na cegłach, wypełniona od końca do końca książkami. Spodziewała się ujrzeć kolekcję komiksów, ewentualnie jakieś powieści przygodowe, toteż w zdumienie wprawiły ją tytuły na grzbietach opasłych tomów: Strategiczne bitwy wojny secesyjnej czy też Socjologiczne i polityczne konsekwencje odbudowy rolniczego południa Stanów Zjednoczonych.

Odłożyła szczotkę i zdjęła z półki jeden z cieńszych podręczników. Na karcie tytułowej ujrzała wypisane nazwisko Jeffreya, datę oraz tygodniowy rozkład zajęć na uczelni. Kartkując książkę, zwróciła uwagę na liczne notatki na marginesach oraz podkreślone czy pokolorowane żółtym zakreślaczem co ciekawsze fragmenty tekstu. Uświadomiła sobie ze zdumieniem, że po raz pierwszy ma okazję podziwiać jego nadzwyczaj staranny charakter pisma. W przeciwieństwie do jej bazgrołów, Jeffrey miał piękny, wręcz kaligraficzny charakter pisma, jakiego nie uczono już w szkołach. Precyzyjnie łączył wszystkie litery w każdym wyrazie, a zbiegające w dół ogonki były niemal identyczne, jak spod sztancy. W dodatku pisał prościutko na gładkim papierze, a nie ukosem, jak większość ludzi niekorzystających z kartek w linię czy kratkę.

Przeciągnęła palcem po jego zapiskach, wyczuwając zagłębienia w papierze, jakby litery zostały w nim wyciśnięte długopisem. Najwyraźniej musiał go bardzo mocno dociskać do papieru.

– Co robisz?

Poczuła się zakłopotana, jakby przyłapano ją na czytaniu pamiętnika.

– Wojna secesyjna? – zapytała zdumiona. Klęknął przy niej i wyjął jej książkę z ręki.

– Studiowałem historię Stanów Zjednoczonych.

– Ciągle mnie zaskakujesz, „Spryciarzu”.

Skrzywił się, słysząc to przezwisko. Odstawił podręcznik na miejsce i starannie wyrównał, żeby jego grzbiet nie wystawał z szeregu. Na półce została ciemniejsza smuga po startym kurzu. Wyciągnął cieniutką broszurkę oprawioną w skórę, w której złotymi literami wytłoczono tylko jedno słowo: LISTY.

– To przykłady korespondencji, jaką żołnierze wysyłali z frontu do swoich ukochanych – wyjaśnił. Otworzył książkę na wybranej stronie, która musiała być bliska jego sercu, odchrząknął i zaczął czytać: – „Najdroższa. Nadchodzi noc, a ja nie mogę zasnąć i zastanawiam się nad tym, jakim człowiekiem się stałem. Patrzę w czarne niebo, rozmyślając, czy ty również wpatrujesz się w te same gwiazdy, i modlę się, byś zachowała w swej pamięci wizerunek tego człowieka, jakim byłem przy tobie. Modlę się, abyś nadal widziała w nim mnie”.

Jeszcze przez chwilę z dziwnym uśmiechem spoglądał na tekst, jakby z tą książką wiązała się jakaś jego tajemnica. Czytał jednak w taki sam sposób, w jaki się z nią kochał: namiętnie, ale z rozwagą i wyczuciem. Miała ochotę, żeby jeszcze coś przeczytał, ukołysał ją do snu miękkim brzmieniem swego głosu, ale tylko westchnął głośno, zamknął broszurę i odstawiając ją na miejsce, rzekł:

– Powinienem był sprzedać te wszystkie podręczniki, jak tylko skończył się rok akademicki, ale jakoś nie miałem serca.

Bała się poprosić, żeby czytał dalej.

– Ja także zachowałam część swoich książek – powiedziała.

Usiadł za nią, otaczając ją nogami.

– Tyle że mnie nie było na to stać.

– Myślisz, że jestem bogata? – zapytała, lekko rozdrażniona. – Przecież mój ojciec jest zwykłym hydraulikiem.

– Do którego należy pół miasta.

Zbyła tę uwagę milczeniem, mając nadzieję, że nie zechce drążyć tematu. Rzeczywiście, Eddie Linton od ukończenia college’u szczęśliwie inwestował pieniądze, o czym Jeffrey miał okazję się przekonać, gdy kilka razy interweniował w wynajętych lokalach po odebraniu skarg na zbyt hałaśliwych sąsiadów. Prawdopodobnie według standardów Jeffreya rodzina Lintonów była bogata, niemniej obie z Tessą wychowywały się z rygorystycznym założeniem, że w żadnym wypadku nie wolno im wydawać więcej, niż mają aktualnie w kieszeni, a tego zawsze było mało.

– Podejrzewam, że Neli powiedziała ci też o moim ojcu.

– Niewiele.

Zaśmiał się krótko i nerwowo.

– Jimmy Tolliver był drobnym oszustem i krętaczem, który postanowił zorganizować wielki skok. Podczas napadu na bank zginęło dwóch ludzi, dlatego wylądował za kratkami bez możliwości przedterminowego zwolnienia. – Sięgnął po szczotkę do włosów. – Każdy w tym mieście powie ci, że nie jestem więcej wart od niego.

– Bardzo w to wątpię. – Pracowała z nim przy kilku sprawach i zdążyła się przekonać, że gotów byłby nawet zrezygnować z własnych przekonań, byle tylko postąpić uczciwie. Ta kryształowa czystość charakteru była chyba najpoważniejszą rzeczą spośród tych wszystkich, jakie ją w nim pociągały.

– W młodości miałem z tego powodu sporo kłopotów – powiedział.

– Jak większość dorastających chłopaków.

– Ale ja mówię o kłopotach z policją.

Nie wiedziała, jak zareagować. Na pewno nie mógł mieć specjalnie zabazgranej kartoteki, bo władze żadnego stanu nie przyjęłyby go do służby w policji, a co dopiero mówić o mianowaniu na stanowisko komendanta.

– Myślę, że za to nasłuchałaś się od Neli na temat mojej matki – rzekł.

Nadal milczała. Zaczął szczotkować jej włosy i zapytał:

– Czy właśnie z tego powodu tak kiepsko ci szła gra w sto pytań? Byłaś zbyt pochłonięta słuchaniem Neli?

– Nigdy nie miałam zacięcia do gier planszowych.

– Tylko planszowych? Aż zamknęła oczy z rozkoszy, jaką sprawiało jej szczotkowanie włosów.

– Przecież wygrałam z tobą w tenisa, pamiętasz? – przypomniała.

– Bo ci na to pozwoliłem – mruknął, chociaż wypruwał sobie żyły, by jej dorównać.

Odsunął jej włosy do tyłu i pocałował ją w kark.

– To znaczy, że masz ochotę na rewanż?

Objął ją w ramionach i przytulił do siebie. Tak umiejętnie wodził czubkiem języka po jej skórze, że błyskawicznie zaczęła się rozluźniać.

Próbowała się od niego odsunąć, ale nie pozwolił. Szepnęła więc:

– Za ścianą śpi twoja matka.

– Za ścianą jest łazienka – odparł, wkładając dłonie pod jej górę od piżamy.

– Jeff… – syknęła, gdy wsunął jedną rękę za gumkę spodni, łapiąc go za palce, by nie próbował dalej.

– Zaufaj mi, absolutnie nic jej nie obudzi – szepnął.

– Nie o to chodzi.

– Przecież zamknąłem drzwi na klucz.

– To po co je zamykałeś, skoro nic nie jest w stanie obudzić twojej matki?

Syknął na nią zupełnie jak nauczyciel na rozgadanego ucznia.

– Czy wiesz, ile nocy w młodości przeleżałem na tym tapczanie, marząc o tym, żeby mieć u swego boku piękną kobietę?

– Wątpię jednak, żebym była pierwszą kobietą, z jaką jesteś w tym pokoju.

– Tutaj? – zapytał, wskazując miejsce, na którym siedzieli.

Wykręciła szyję, by spojrzeć mu w oczy.

– Myślisz, że podziała to na mnie jak afrodyzjak, gdy zaczniesz mi opowiadać, ile kobiet przewinęło się przez ten pokój?

Przesunął się o parę centymetrów do tyłu i pociągnął ją za sobą.

– Więc tutaj na pewno jesteś pierwsza. Westchnęła ciężko.

– To przynajmniej jeden element, który mnie wyróżnia.

– Daj spokój – warknął, nagle poważniejąc.

– Bo co? – odparła zaczepnie.

– Naprawdę nie sypiam z każdą napotkaną kobietą.

– Z tego, co słyszałam…

– Mówię poważnie, Saro. Nie traktuję tego jak sportu.

Jeszcze raz obejrzała się na niego i postanowiła nie ciągnąć tematu.

– Przypomnij sobie, co powiedziałaś swojej matce – rzekł, zsuwając jej kosmyk włosów za ucho. – Wcale nie traktuję cię jak zabawkę. – Zamilkł, po czym odwrócił głowę i zapatrzył się na półkę z książkami. – Zdaję sobie sprawę, że dla ciebie to tylko świetna zabawa, ale nie dla mnie. Dlatego proszę, żebyś przestała w kółko powtarzać głupie plotki, jakie o mnie krążą.

Natychmiast z jej pamięci wypłynęły wszelkie ostrzeżenia przed Jeffreyem, jakie słyszała w ciągu minionych miesięcy, dzięki czemu zdołała się powstrzymać przed zarzuceniem mu rąk na szyję i wyznaniem miłości. Instynkt podpowiadał jej, że jednym z powodów, dla których to powiedział, była całkowita nieświadomość, co ona do niego czuje. Bo przecież nie była na tyle głupia, by mu wyznać prawdę.

Jej milczenie najwyraźniej podziałało mu na nerwy, gdyż zagryzł zęby i zapatrzył się w dal ponad jej ramieniem.

Spróbowała zwrócić na siebie jego uwagę, ale z uporem nie chciał na nią spojrzeć. Przeciągnęła więc palcem po jego wargach i uśmiechnęła się, bo zauważyła, że ogolił się specjalnie dla niej. Policzki miał znowu gładkie i pachniał płynem do golenia, który i tak nie mógł zabić zapachu śniadaniowych płatków owsianych.

– Powiedz mi, co naprawdę czujesz – poprosił.

W tym momencie nie ufała sobie na tyle, żeby spełnić tę prośbę. Pocałowała go w policzek, potem w szyję. Kiedy nie odwzajemnił pocałunku, uniosła jego dłoń i pocałowała jej wewnętrzną część, wyczuwając, że właśnie tę rękę trzymał przed chwilą pod jej piżamą.

Objął oburącz jej twarz i w napięciu popatrzył w oczy dziwnym, nieodgadnionym wzrokiem. Wreszcie pocałował ją namiętnie, a kiedy po dłuższej chwili się odsunął, już wiedział, że topnieją w niej ostatnie punkty oporu. Przytknął dłoń do jej piersi i znów zaczął wodzić czubkiem języka po skórze, wywołując w niej coraz silniejsze dreszcze. Bardzo powoli zaczął się zsuwać w dół, omywając ciepłym oddechem kolejne partie jej ciała aż do podbrzusza. Kiedy wsunął w nią język, nagle poczuła się lekka jak piórko, zmysły wyłączyły się kolejno, by umożliwić jej koncentrację tylko na tym jednym doznaniu. Zanurzyła palce w jego włosach i przyciągnęła go do siebie.

– O co chodzi? – zapytał lekko chrapliwym szeptem.

Bez słowa przytuliła go mocno do siebie i pocałowała gorąco, czując własny zapach na jego wargach. Tym razem nic ich nie poganiało, ale nie mogła się pohamować, żeby nie sięgnąć błyskawicznie do suwaka jego spodni. Próbował jej pomóc, ale ofuknęła go:

– Zostaw!

Chwilę później zacisnęła palce na jego członku.

– Wejdź we mnie – powiedziała, po czym zacisnęła mu zęby na uchu, przyprawiając go o gardłowy jęk. – Chcę poczuć cię w sobie.

– Jezu… – szepnął, rozdygotany, próbując się choć trochę opanować. Sięgnął do kieszeni spodni po prezerwatywę, ale złapała go za rękę, przyciągnęła znowu do siebie i pomogła odnaleźć drogę.

Odchyliła głowę do tyłu, kiedy w nią wszedł. Zaczął się poruszać, najpierw powoli, wręcz dramatycznie wolno, dopóki całe jej ciało nie wyprężyło się jak naciągnięta struna skrzypiec. Czuła, jak grają mu mięśnie karku, i mimowolnie wbiła mu paznokcie w skórę, jakby chciała w ten sposób zdopingować go do energiczniejszych ruchów. Utrzymywał jednak powolny rytm, uważnie wpatrując się w jej twarz i tak dostosowując swe poczynania, by kilkakrotnie doprowadzić ją na sam skraj orgazmu, po czym zwolnić i pohamować doznania. Wreszcie zaczął przyspieszać, mocniej napierając na nią biodrami i przygniatając do podłogi ciężarem ciała, dopóki jeszcze bardziej nie odchyliła głowy do tyłu i nie otworzyła szeroko ust. Pocałował ją szybko, chcąc stłumić rodzący się w jej gardle jęk rozkoszy, choć i jego ciało przeszył spazm szczytowania.

– Saro – szepnął jej do ucha, doprowadzając wreszcie do orgazmu.

Objęła go mocniej i przytuliła do siebie, a on zaczął ją znów całować, delikatnie i zmysłowo, wodząc dłonią po twarzy niczym łaszący się kot. Wstrząsały nim jeszcze gasnące dreszcze, toteż przyciągnęła go jeszcze mocniej i zasypała pocałunkami jego wargi, policzek, zamknięte powieki. Wreszcie przetoczył się na bok i ułożył przy niej, oparty na łokciu.

Wzięła głęboki oddech, czując, jak wszystkie nerwy jej ciała rozluźniają się stopniowo. Ale w głowie nadal jej szumiało i za nic nie mogła rozewrzeć powiek, chociaż bardzo się starała.

Jeffrey musnął końcami palców jej skroń, przeciągnął nimi po zamkniętych oczach i policzku.

– Uwielbiam dotyk twojej skóry – powiedział, przesuwając rękę w dół ciała.

Złapała go za dłoń, pozwalając sobie na głośne westchnienie. Mogłaby tak leżeć przy nim choćby i całą noc, może nawet do końca świata. Był jej teraz bliższy niż jakikolwiek inny poznany dotąd mężczyzna. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna lekceważyć obaw i choć w pewnym stopniu zachować dystans, ale na razie potrafiła jedynie leżeć bez ruchu i pozwolić mu na wszystko, na co tylko przyjdzie mu ochota.

Dotknął blizny na jej lewym boku i poprosił:

– Opowiedz mi, skąd to masz.

Jej podświadomość zareagowała skrajną paniką, ledwie się powstrzymała, żeby nie odskoczyć.

– Po wyrostku robaczkowym – odparła, choć trudno było ukryć, że to rana od ząbkowanego noża myśliwskiego.

Otworzył już usta, chcąc zapewne spytać, jak może być lekarką i nie wiedzieć, że wyrostek robaczkowy jest po prawej stronie. Ugryzł się jednak w język i rzekł tylko:

– Przeszłaś operację?

Pokiwała głową, mając nadzieję, że to wystarczy. Kłamstwo nie leżało w jej naturze, zdawała sobie sprawę, że nie wolno jej wymyślać żadnych pokrętnych historyjek.

– Ile miałaś wtedy lat?

Wzruszyła ramionami, spoglądając, jak wodzi dłonią wzdłuż blizny, która miała poszarpane brzegi i na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest to ślad po skalpelu chirurga, lecz po szerokim ostrzu o ząbkowanym brzegu.

– Na swój sposób to bardzo seksowna blizna – mruknął i pochylił się, by ją pocałować.

Położyła mu rękę na karku i zapatrzyła się w sufit, rozmyślając, że oto kolejne kłamstwo kładzie się cieniem na ich znajomości. A przecież to był dopiero początek. Jeśli myślała o wspólnej przyszłości z Jeffreyem, powinna mu powiedzieć prawdę już teraz, zanim będzie za późno.

Musnął wargami jej usta i szepnął:

– Myślę, że chyba jutro powinniśmy wyjechać z samego rana.

Mimo wszystko nie była w stanie wydusić z siebie prawdy.

– Nie chcesz się pożegnać ze swoimi przyjaciółmi? Wzruszył ramionami.

– Będziemy mogli do nich zadzwonić z Florydy.

– Nie zalewaj. – Usiadła i zaczęła się rozglądać za budzikiem. – Która godzina?

Chciał ją przyciągnąć z powrotem, ale dała nura pod jego rękę, odwróciła się i zaczęła przerzucać rzeczy w walizce.

– Nie widziałeś mojego zegarka?

Ułożył się na wznak i splótł dłonie pod głową.

– Kobietom zegarki nie są potrzebne.

– Niby dlaczego? Uśmiechnął się chytrze.

– Bo zawsze mają zegar nad kuchnią.

– Bardzo zabawne – odparła i rzuciła w niego szczotką do włosów. Złapał ją błyskawicznie jedną ręką. – Obiecałam matce, że zadzwonię, gdy tylko dojedziemy na Florydę.

– Więc zadzwonisz do niej jutro.

Znalazła swój zegarek, spojrzała na tarczę i zaklęła pod nosem.

– Już po północy. Będzie się niepokoiła.

– Telefon jest w kuchni.

Majtki i spodnie od piżamy miała zrolowane i owinięte wokół kostek nóg. Usiłując zachować tyle godności, ile tylko można było w tej sytuacji, pospiesznie doprowadziła się do porządku.

– Daj spokój – szepnął.

Spojrzała na niego, lecz szybko pokręcił głową, dając znak, że zmienił zdanie.

Zapięła górę od piżamy i ruszyła do drzwi. Położyła już dłoń na klamce, gdy nagle odkryła prawdę, więc obejrzała się i syknęła:

– Przecież tu nawet nie ma zamka. Zrobił zdziwioną minę.

– Poważnie?

Z dumnie zadartą brodą wyszła z pokoju, przymykając jedynie drzwi. Ruszyła korytarzem, ale po trzech krokach przystanęła i oparła się o ścianę, przypomniawszy sobie o stole w jadalni tarasującym przejście. Nocna lampka oświetlała tylko wejście do łazienki, toteż dalej poszła ostrożnie, sunąc dłonią po ścianie. Znowu uderzył ją zatęchły odór dymu papierosowego, jeszcze dotkliwszy niż poprzednio. Dotarła do kuchni i szczęśliwym trafem szybko natrafiła na telefon wiszący przy lodówce.

Wybrała numer osiedlowej centrali i gdy zgłosiła się operatorka, szeptem podała swoje nazwisko, nie chcąc zbudzić matki Jeffreya. Szybko uzyskała połączę nie i ktoś podniósł słuchawkę już po pierwszym sygnale.

– Sara? – odezwał się jej ojciec chrapliwym głosem. Z ulgą oparła się o blat kuchenny.

– Cześć, tato.

– Gdzie jesteś, do cholery?

– Zatrzymaliśmy się w Sylacaudze.

– A co to takiego, do diabła? Zaczęła tłumaczyć, ale przerwał jej szybko.

– Już po północy – warknął jak zwykle ostro, gdy dotarło do niego, że nic jej nie jest. – Co wyście robili tyle czasu, do pioruna?! Razem z matką zamartwiamy się cały wieczór.

Usłyszała w tle stłumiony głos Cathy, słowa ojca:

– Tylko nie wymawiaj przy mnie imienia tego łobuza! Dopóki go nie poznała, nigdy nie dzwoniła do domu tak późno!

Sara szykowała się już na kłótnię, ale matce jakimś cudem udało się przejąć słuchawkę.

– Kochanie? – zaczęła tonem tak pełnym zatroskania, że Sarę natychmiast dopadły wyrzuty sumienia za to, jak spędziła ostatnie dwie godziny, choć przecież mogła wcześniej poświęcić dwie minuty, żeby zadzwonić do domu i uspokoić rodziców.

– Przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej – powiedziała. – Zatrzymaliśmy się w Sylacaudze.

– A co to jest?

– Miasteczko – wyjaśniła, tknięta przeczuciem, że nieprawidłowo wymawia jego nazwę. – Rodzinne miasto Jeffreya.

– Aha – mruknęła matka. Sara miała nadzieję, że usłyszy coś więcej, ale padło tylko pytanie: – Wszystko w porządku?

– Tak – odparła z przekonaniem. – Bardzo miło spędziliśmy czas z jego przyjaciółmi ze szkoły. To takie samo – miasteczko jak nasze, tylko jeszcze mniejsze.

– v. – Naprawdę?

Próbowała cokolwiek wywnioskować z tonu matki, ale był nieodgadniony.

– Teraz jesteśmy w domu jego matki. Nie miałam jeszcze okazji jej poznać, ale na pewno także jest bardzo miła.

– No cóż, daj nam znać, jak dojedziecie jutro na Florydę. Oczywiście, jeśli znajdziesz trochę czasu.

– Dobrze – odparła, wciąż próbując odgadnąć nastawienie matki. Bardzo chciała się jej zwierzyć z tego, co się stało, co usłyszała od Jeffreya, ale nie miała odwagi.

Przede wszystkim jednak nie chciała usłyszeć po raz kolejny, że jest głupia.

Cathy nie odgadła przyczyn jej wahania. Rzuciła krótko:

– W takim razie dobranoc.

– Dobranoc.

Sara w pośpiechu odwiesiła słuchawkę, bojąc się, by znów nie przejął jej ojciec. Przycisnęła czoło do drzwiczek szafki i zastanawiała się przez chwilę, czy nie zadzwonić jeszcze raz. Bo chociaż nie znosiła wtykania przez matkę nosa w jej sprawy, to jednak bardzo liczyła się z jej zdaniem. A tego dnia tak wiele się wydarzyło. Czuła ogromną potrzebę porozmawiania z kimkolwiek na ten temat.

Z jadalni doleciał nagle głuchy łoskot, któremu towarzyszyło stłumione przekleństwo.

– Halo! – odezwała się szybko Sara, nie chcąc przestraszyć matki Jeffreya.

– I tak wiem, że tu jesteś – rozległ się nieprzyjemny chrapliwy głos kobiety. – Na miłość boską…

Otworzyła lodówkę i w wąskiej smudze światła ze środka Sara ujrzała pochyloną starszą panią o gęsto przetykanych siwizną włosach. Twarz miała pooraną zmarszczkami dużo bardziej, niż wynikałoby to z jej wieku, a pożółkła cera zdradzała nałogową palaczkę. Nawet teraz trzymała w palcach zapalonego papierosa, z którego zwieszał się długi słupek popiołu.

May Tolliver z hukiem postawiła na blacie butelkę dżinu, zaciągnęła się głęboko dymem, po czym spojrzała na Sarę.

– Co tutaj robisz? – zapytała ostro i brzydko zakasłała. – Oczywiście poza tym, że pieprzysz się z moim I synem.

Sara była tak zdumiona, że zająknęła się:

– Ja… nie chciałam…

– Fikuśna doktorka – burknęła gospodyni. – Zgadza się? – Zachichotała złowieszczo i znowu zakasłała, jeszcze głośniej. – Przeleci cię parę razy i tyle z tego będzie. Myślisz, że jesteś pierwsza? Uważasz się za kogoś wyjątkowego?

– Ja…

– Tylko nie kłam – warknęła starucha. – Nawet tutaj czuję jego zapach z twojej pizdy.

Po paru sekundach Sara znalazła się na ulicy. Nawet nie pamiętała, jak znalazła klucz, otworzyła drzwi i wybiegła z domu. W głowie kołatała jej tylko jedna myśl: żeby natychmiast znaleźć się jak najdalej od matki Jeffreya. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie odezwała się do niej w ten sposób. Twarz paliła ją ze wstydu i kiedy wreszcie zatrzymała się dla złapania tchu w kręgu światła rzucanym przez latarnię, poczuła, że grube łzy spływają jej po policzkach.

– Cholera – syknęła pod nosem i rozejrzała się dookoła, próbując ustalić, gdzie się znalazła. Pamiętała tylko, że przynajmniej raz skręciła w lewo, ale poza tym nie potrafiła odtworzyć przebytej drogi. Nie wiedziała nawet, jak się nazywa ulica, przy której stoi rodzinny dom Jeffreya, nie miała pojęcia, jak on wygląda. Obszczekał ją pies, gdy mijała pomalowany na żółto dom ogrodzony drewnianym parkanem. Przeszył ją dreszcz grozy, gdy uświadomiła sobie, że nie pamięta ani tego płotu, ani psa. Co gorsza, piekły ją bose stopy podrapane o chropowaty asfalt, a na dodatek zleciały się komary, chętne do urządzenia sobie uczty na idiotce, która w środku nocy zgubiła się w obcym mieście, ubrana jedynie w cienką bawełnianą piżamę. Ale nie czuła potrzeby odszukania domu Jeffreya, bo gdyby nawet pamiętała drogę, i tak wolałaby spędzić tę noc na ulicy. Pozostała jej tylko nadzieja na powrót do Main Street i odtworzenie drogi do domu Neli i Oposa. W zamykanym magnetycznie schowku pod podwoziem bmw były zapasowe kluczyki. Jeffrey mógł wracać do Heartsdale na własną rękę. Nie dbała nawet o to, czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze swoją walizkę i znajdujące się w niej rzeczy.

Nagle nocną ciszę rozdarł mrożący krew w żyłach krzyk. Zatrzymała się w pół kroku, mając wrażenie, że od napięcia powietrze wokół niej zgęstniało. Gdzieś strzelił uruchamiany silnik samochodu, poczuła przypływ adrenaliny i mimowolnie naprężyła wszystkie mięśnie ciała. Kiedy w oddali dostrzegła wysoką postać zmierzającą energicznym krokiem w jej kierunku, zawróciła instynktownie i rzuciła się do ucieczki. Za nią rozległy się szybkie dudniące kroki biegnącego człowieka. Przyspieszyła jeszcze, szeroko wymachując ramionami, choć miała wrażenie, że płuca trawi jej żywy ogień, a serce lada chwila wyskoczy z piersi.

– Saro! – zawołał Jeffrey, a chwilę później poczuła dotyk jego palców na plecach.

Zatrzymała się tak gwałtownie, że z impetem wpadł na nią i ściął ją z nóg. Zdołał jednak obrócić się w powietrzu, żeby zamortyzować jej upadek, sam jednak huknął ramieniem o ziemię.

– Co się stało? – zapytał, poderwawszy się z chodnika i pomagając jej wstać. Kilkoma ruchami otrzepał z kurzu jej nogawkę piżamy. – To ty krzyczałaś?

– Oczywiście, że nie – syknęła, tak rozwścieczona na niego, jak nigdy dotąd. Po co ją tu przywiózł? Co chciał w ten sposób osiągnąć?

– Uspokój się – mruknął, wyciągając ręce, żeby ją objąć.

Otwartą dłonią uderzyła go po palcach.

– Nie dotykaj mnie!

W tej samej chwili z głębi ulicy doleciał kolejny huk. Ale nie był to już odgłos uruchamianego samochodu. Sara wystarczająco często bywała na strzelnicy, by od razu rozpoznać stłumiony huk wystrzału z broni palnej.

Jeffrey błyskawicznie odwrócił głowę, jakby chciał zlokalizować źródło podejrzanego dźwięku. Kiedy padł kolejny strzał, zerknął na nią i rzucił ostro:

– Zostań tutaj!

Popędził ulicą w stronę żółtego domu otoczonego drewnianym parkanem.

Pobiegła za nim i odnalazła furtkę, którą zostawił otwartą. Udeptana ścieżka prowadziła przez frontowy trawnik na tył domu. Gdy dotarła do rogu, na podwórze wylała się struga światła, kiedy Jeffrey kopniakiem wyważył kuchenne drzwi. Ze środka doleciał kolejny dramatyczny okrzyk. Kiedy po paru sekundach wybiegł z powrotem na werandę, nagle w domu zapaliły się chyba wszystkie światła.

– Saro! – zawołał, przywołując ją ruchem ręki. – Szybko!

Ruszyła truchtem do niego, lecz coś ostro zakłuło ją w stopę, ledwie zeszła z ubitej ścieżki. Wszędzie walały się szyszki i sosnowe igły, zaczęła więc uważnie patrzeć pod nogi, usiłując nie zwalniać kroku.

Jeffrey złapał ją za rękę i pociągnął w głąb domu. Rozkład pomieszczeń był tu niemal identyczny jak u Neli i Oposa, przez środek budynku biegł długi korytarz, drzwi po prawej prowadziły do sypialni.

– Tam – rzekł Jeffrey, wskazując drzwi w głębi korytarza. Sam skręcił do kuchni i chwycił słuchawkę telefonu ze słowami: – Wezwę policję.

Ogarnęło ją przerażenie, ledwie stanęła na progu małżeńskiej sypialni.

Przekrzywiony wentylator pod sufitem wirował nierówno, furkocząc jak rotor helikoptera. Jessie stała przy otwartym oknie i bezgłośnie poruszała ustami. Nagi do pasa mężczyzna leżał na podłodze przy łóżku twarzą w dół. Prawa strona jego głowy przedstawiała sobą krwawą miazgę. Smugi rozmazanej krwi prowadziły od niego do masywnego pistoletu o krótkiej lufie, leżącego w pewnej odległości, jakby ktoś odsunął go kopniakiem spoza zasięgu jego lewej ręki. – Mój Boże… – szepnęła Sara.

Całe łóżko i podłoga przy nim były zabryzgane krwią, w której leżała oderwana łopatka i stłuczony klosz lampy wentylatora. Płat skóry z włosami zwieszał się z krawędzi szuflady nocnej szafki. Przy jej gałce tkwiło coś, co z daleka wyglądało na błyszczący oderwany kolczyk z ucha.

Wyszkolenie medyczne Sary wzięło po chwili górę nad przerażeniem. Podeszła do leżącego mężczyzny i przytknęła mu dwa palce do szyi, próbując wyczuć tętno. Odszukała tętnicę szyjną, ale nie stwierdziła pulsowania. Skóra zabitego była lepka od potu, na całym ciele perliły się drobniutkie kropelki. W powietrzu unosił się słodki aromat wanilii.

– Nie żyje?

Odwróciła się szybko, słysząc to pytanie.

Za drzwiami pokoju stał Robert, zgięty wpół i oparty o ścianę, by utrzymać równowagę. Lewą ręką zakrywał ranę z boku brzucha, krew przesączała się między palcami. W prawej dłoni ściskał pistolet, z którego wciąż mierzył w zabitego.

Zwróciła się do Jessie:

– Przynieś ręczniki. Ale kobieta nawet nie drgnęła.

– Trzymaj się, zaraz ci pomogę – powiedziała Sara, woląc nie zbliżać się do Roberta.

Cały czas przyciskał pistolet do ciała, a jego szkliste oczy świadczyły wyraźnie, że nie za bardzo zdaje sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje.

Jeffrey wszedł do sypialni i obrzucił tę scenę jednym szybkim spojrzeniem.

– Robert? – odezwał się i zrobił parę kroków w stronę gospodarza.

Tamten zamrugał szybko i chyba rozpoznał przyjaciela.

Jeffrey wskazał broń.

– Może byś mi to oddał, dobrze?

Robert wyciągnął drżącą rękę przed siebie i oddał Jeffreyowi pistolet. Ten zabezpieczył go szybko i wetknął za pasek dżinsów.

– Muszę ci ściągnąć podkoszulek, rozumiesz? – zwróciła się Sara do Roberta.

Popatrzył na nią zdumionym wzrokiem.

– On nie żyje?

– Lepiej usiądź – zaproponowała, lecz tylko pokręcił głową i pewniej oparł się plecami o ścianę. Był bardzo wysoki i atletycznie zbudowany. Nawet w samym podkoszulku i bokserkach wyglądał na człowieka, który nie przywykł do wykonywania poleceń innych.

Jeffrey pochwycił jej niepewne spojrzenie i zapytał:

– Co się stało, Bobby?

Robert poruszył ustami, jakby nie mógł wydobyć z siebie głosu.

– On nie żyje, prawda?

Jeffrey przesunął się, żeby zasłonić zabitego przed wzrokiem przyjaciela.

– Co się stało?

Jessie wskazała otwarte okno i wyrzuciła z siebie jednym tchem:

– Tędy wskoczył do pokoju.

Jeffrey ruszył w jej stronę, omijając szerokim łukiem miejsce zbrodni. Wyjrzał przez okno, nie dotykając parapetu, po czym rzekł:

– Okiennica jest oderwana.

Robert głośno syknął z bólu, kiedy Sara oderwała przesiąknięty krwią podkoszulek przylepiony do jego ciała. Mimo wszystko podciągnął go pod brodę, pozwalając, by dokładnie obejrzała ranę. Zaklął przez zaciśnięte zęby i kurczowo zacisnął palce na brzegu tkaniny, gdy delikatnie zaczęła mu obmacywać brzuch. Krew wypływała jednostajnym strumykiem z niewielkiego otworu w ciele i spływała pod gumkę bokserek. Zanim jednak Sara zdążyła dokonać oględzin, opuścił podkoszulek i ponownie docisnął palcami tkaninę do rany. Zdążyła jednak dostrzec otwór wylotowy po kuli nieco wyżej na jego plecach oraz zagłębienie w ścianie, gdzie pocisk zarył w mur, otoczone drobniutkimi, rozchodzącymi się promieniście rozbryzgami krwi.

– Bob – odezwał się Jeffrey ostrzejszym tonem. – Powiedz coś wreszcie, człowieku. Co tu się stało?

– Sam nie wiem – wydukał gospodarz, prawie wpychając materiał podkoszulka w głąb rany. – On po prostu…

– …strzelił do Bobby’ego – wtrąciła pospiesznie Jessie.

– Pierwszy strzelił do ciebie? – syknął Jeffrey, za wszelką cenę usiłując zmusić Roberta do mówienia. Cedził słowa z zadziwiającą złością i rozglądał się przy tym po całym pokoju, jakby w wyobraźni próbował odtworzyć przebieg wydarzeń. Wskazał inny ślad po kuli w ścianie po drugiej stronie łóżka i zapytał: – To po twoim strzale czyjego?

– Jego – odparła Jessie piskliwym głosem.

Na podstawie jej zachowania Sara oceniła, że podniesionym tonem próbuje zamaskować, jak bardzo jest pijana. Chwiała się wyraźnie w przód i w tył niczym wahadło zegara.

Jeffrey uciszył ją ostrym spojrzeniem…

– Robert, powiedz mi wreszcie, co tu się stało. Ale on niemrawo pokręcił głową, silnie dociskając dłoń do rany.

Jeffrey huknął groźnie:

– Na miłość boską, lepiej przećwicz swoje zeznania, zanim ktoś zacznie je spisywać!

– Po prostu opowiedz krótko, co się stało – próbowała mu pomóc Sara.

– Bob! – ryknął Jeffrey, kipiąc z wściekłości.

Chcąc załagodzić atmosferę, Sara odezwała się miękko:

– Może będzie ci łatwiej, jeśli usiądziesz?

– Będzie lepiej, do cholery, jeśli wreszcie zaczniesz gadać! – wrzasnął Jeffrey.

Robert spojrzał na żonę, zagryzł wargi i pokręcił głową. Sara odniosła wrażenie, że dostrzega łzy w jego oczach. Jessie wciąż stała przy oknie i chwiała się rytmicznie, otulając się połami szlafroka, jakby było jej zimno. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak blisko śmierci byli oboje.

– Wskoczył przez otwarte okno – odezwał się w końcu Robert. – Wymierzył w Jess. Przystawił jej broń do głowy.

Jessie odebrała to z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Już na pierwszy rzut oka było widać, że słowa z trudem do niej docierają. U jej stóp leżało na podłodze kilka fiolek z lekarstwami; prawdopodobnie spadły z nocnej szafki. Jedna się stłukła i rozsypane trójkątne tabletki były również zabryzgane krwią. Krwawe odciski bosych stóp prowadziły od brzegu grubego dywanu. Najwyraźniej Jessie przebiegła obok zabitego, zmierzając do okna. Ciekawe, po co to zrobiła? Czyżby chciała wyskoczyć na dwór, gdy jej mąż walczył z rabusiem o życie?

– I co było dalej? – zapytał Jeffrey.

– Jessie krzyknęła, a ja go odepchnąłem… – Robert zerknął na zwłoki leżące na podłodze. – Odepchnąłem go i upadł… A potem strzelił do mnie… Strzelił do mnie… A ja… – Urwał, najwyraźniej jeszcze oszołomiony tym, co zaszło.

– Padły trzy strzały – przypomniała Sara, rozglądając się po pokoju i próbując skorelować jego relację z tym, co słyszała z ulicy.

Robert znowu zapatrzył się na zabitego.

– On na pewno nie żyje?

– Na pewno – odparła, zdając sobie sprawę, że kłamstwo nic tu nie da.

– Więc skąd ten ślad? – zapytał Jeffrey, wskazując dziurę w ścianie nad łóżkiem, jakby chciał wyrwać przyjaciela z szoku konfrontacją z brutalną rzeczywistością. – Nie trafił za pierwszym razem?

Robert z trudem przełknął ślinę. Po skroni stoczyła mu się gruba kropla potu.

– Tak.

– A zatem wskoczył przez otwarte okno i przystawił Jessie pistolet do głowy – podsumował Jeffrey, spoglądając na Jessie, by to potwierdziła. Kiedy szybko skinęła głową, ciągnął: – Zepchnąłeś go z łóżka, a on strzelił do ciebie. Wtedy sięgnąłeś po swoją broń. Zgadza się? – Robert przytaknął z ociąganiem, lecz Jeffrey jeszcze nie skończył. – Gdzie trzymałeś pistolet? W nocnej szafce? W szufladzie? – Przyglądał mu się wyczekująco, ale Robert wyraźnie się wahał. – Gdzie leżał twój pistolet? – powtórzył z naciskiem.

Jessie otworzyła już usta, ale natychmiast je zamknęła, gdy Robert wskazał zamkniętą szafkę kredensu stojącego naprzeciwko łóżka.

– Tam – mruknął, jakby z obawy, że przyjaciel znów podniesie na niego głos.

– Złapałeś więc swój pistolet – rzekł Jeffrey, otwierając drzwi szafki. Na podłogę wypadła zmięta koszula, toteż podniósł ją i wepchnął z powrotem do środka. Sara popatrzyła na niewielki, oblany plastikiem sejf stojący na najwyższej półce. – Zapasową broń także trzymasz tutaj?

Gospodarz pokręcił głową.

– Nie, w salonie.

– Jasne. – Jeffrey zamyślił się na krótko z ręką na otwartych drzwiczkach kredensu. – Więc wyciągnąłeś stąd swój pistolet. I od razu do niego strzeliłeś?

– Tak – przyznał Robert, lecz nie zabrzmiało to przekonująco. Po chwili dodał pewniejszym głosem: – Wtedy go zastrzeliłem.

Jeffrey odwrócił się od kredensu i obrzucił uważnym spojrzeniem cały pokój, kiwając głową do swoich myśli. Jeszcze raz podszedł do okna i wyjrzał na dwór. Sara obserwowała jego poczynania z rosnącym zdumieniem. W jej ocenie nie tylko ingerował w miejsce zbrodni, ale skutecznie pomagał Robertowi w stworzeniu przekonującego opisu wydarzeń.

Jessie odchrząknęła i zapytała cicho, roztrzęsionym głosem:

– Nic mu nie będzie?

Minęło parę sekund, zanim Sara uświadomiła sobie, że to pytanie jest skierowane do niej, tak bardzo była pochłonięta działaniami Jeffreya. Zastanawiała się, do czego jeszcze będzie zdolny się posunąć. W końcu przez jakiś czas był sam na sam z Robertem i Jessie, zanim wybiegł za nią z domu. Co wtedy robił? Co zdążyli wspólnie uknuć?

– Sara? – rzuciła Jessie.

Oderwała się od posępnych rozważań nad tym, na co nie miała żadnego wpływu. Popatrzyła z powrotem na Roberta.

– Pozwolisz mi wreszcie obejrzeć swoją ranę?

Odsunął rękę, którą przyciskał zakrwawiony podkoszulek do ciała, mogła więc na nowo podjąć przerwane oględziny. Tkanina rozmazała krew na większej powierzchni ciała, lecz mimo to wydało jej się, że dostrzega poniżej otworu wlotowego charakterystyczne zaczerwienienie w kształcie odwróconej litery V.

Chciała zetrzeć krew wokół rany, ale Robert znowu zakrył ją pospiesznie dłonią i burknął:

– Nic mi nie jest.

– Powinnam sprawdzić…

– Powiedziałem, że nic mi nie jest – odparł ostrzej. Kiedy popatrzyła mu w oczy, szybko odwrócił głowę.

– Chyba jednak będzie lepiej, gdy usiądziesz, dopóki nie przyjedzie karetka.

– Źle to wygląda? – zapytał Jeffrey.

– Wszystko w porządku – odparł Robert i oparł się z powrotem o ścianę. Spojrzał w dół na Sarę i dodał: – Dziękuję.

– Saro? – zagadnął Jeffrey.

Wzruszyła ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć. Z oddali doleciało przybierające na sile wycie syreny. Jessie wzdrygnęła się i skrzyżowała ręce na piersiach. Sara miała ochotę obejrzeć podkoszulek Roberta, żeby sprawdzić, czy są na nim ślady osmalenia, ale rozmyśliła się, gdyż wciąż nerwowo miął w palcach jego brzeg, dociskając tkaninę do krwawiącego miejsca.

Dopiero od dwóch lat pracowała w biurze koronera okręgowego, ale dostrzeżone przez nią ślady były dokładnie opisywane w podręcznikach patologii. Nawet policyjny żółtodziób zaledwie po paru dniach służby powinien natychmiast się zorientować, co one oznaczają.

Do Roberta strzelono z najbliższej odległości, a wylot lufy dotykał jego ciała.

Загрузка...