ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Sara obudziła się zlana potem i usiadła tak szybko, że aż zakręciło jej się w głowie. Rozejrzała się w panice dookoła, usiłując sobie przypomnieć, gdzie jest. Widok proporczyków drużyny z Auburn przyjęła z ulgą. Nawet pomarańczowo-granatowy koc, który Neli przyniosła wieczorem, wydał jej się znajomy. Usadowiła się wygodnie na kanapie, włożyła poduszkę pod głowę i zasłuchała się w dobiegające z zewnątrz stłumione odgłosy. W kuchni sapał ekspres do kawy, gdzieś w oddali rozbrzmiał klakson samochodu.

Podciągnęła nogi do brzucha i oparła brodę na kolanach. Już od dawna nie śniła jej się Atlanta, a jednak parę minut temu jakby znów tam była, w łazience przy izbie przyjęć szpitala Grady’ego, gdzie została zgwałcona. Napastnik skuł jej ręce z tyłu kajdankami, po czym zhańbił ją w tak nikczemny sposób, że nie zapomni tego do końca życia, wreszcie dźgnął nożem w brzuch i zostawił na podłodze, żeby się wykrwawiła na śmierć.

To wspomnienie znów ścisnęło ją za gardło, toteż zacisnęła mocno powieki i zaczęła głęboko oddychać, by się uspokoić.

– Wszystko w porządku? – zapytała Neli, stanąwszy w drzwiach pokoju z parującym kubkiem kawy w ręku.

Sara tylko pokiwała głową, niezdolna do wydobycia głosu.

– Opos poszedł otworzyć sklep, a Jeffrey wybrał się na rozmowę z Jessie. Jest głupi, jeśli myśli, że ona zwlecze się z łóżka przed południem. – Urwała, zaniepokojona przedłużającym się milczeniem Sary. – Prosił, abyś była gotowa na ósmą trzydzieści.

Spojrzała na zegar stojący na gzymsie kominka. Było wpół do ósmej.

– W każdym razie kawa jest gotowa – dodała Neli i zostawiła ją samą w pokoju.

Spuszczając nogi z kanapy, uderzyła się dużym palcem o kant swojej walizki. Jeffrey zostawił ją tu przed paroma godzinami, kiedy udawała, że śpi. Podkradł się do niej jak złodziej. Obserwowała go spod przymrużonych powiek, zachodząc w głowę, w co się przez niego wpakowała. Jeffrey Tolliver okazał się innym mężczyzną, niż dotąd sądziła. Nawet jej matka byłaby zaskoczona jego zachowaniem minionej nocy. Sara nie tylko poczuła się zagrożona, ale w pewnej chwili obleciał ją strach, że naprawdę za chwilę ją uderzy. Nie mogła zaangażować się w związek z kimś takim. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że to, co czuje do Jeffreya, można chyba nazwać miłością, nie oznaczało to jednak, że z tego powodu ma pozwolić, by wciągnął ją w sytuację, w której zacznie się na dobre obawiać o własne życie.

Zagryzła wargi i popatrzyła na oprawioną w ramki stronę tytułową czasopisma, przedstawiającą Jeffreya na boisku. Przemknęło jej przez myśl, że wizyta w rodzinnym mieście dziwnie go odmieniła. Bo człowiek z ostatniej nocy z pewnością nie był tym samym Jeffreyem Tolliverem, którego zdążyła trochę poznać w ciągu trzech miesięcy ich bliższych kontaktów.

Mimowolnie usiłowała znaleźć wytłumaczenie jego działań. Wcześniej nic nawet nie wskazywało, że w ogóle jest zdolny do tak gwałtownych reakcji. Był rozwścieczony. To prawda, że jej nie uderzył, tylko walnął pięścią w ścianę. Może więc odebrała to zbyt emocjonalnie? Może sytuacja doprowadziła go do ostateczności, a ona przecież nie zrobiła nic, by go uspokoić? Brutalnie złapał ją za rękę, ale w końcu puścił. Ostrzegał, żeby nic nie mówiła, lecz gdy już zjawił się szeryf, przed niczym jej nie powstrzymywał. Teraz, po tych kilku godzinach, dobrze rozumiała przyczyny jego wściekłości i frustracji. Pod jednym względem miał rację, w Alabamie nadal obowiązywała kara śmierci, co więcej, wykonywano je tu bez skrupułów, podobnie jak w Teksasie czy na Florydzie. Gdyby sąd uznał Roberta za winnego morderstwa, rzeczywiście czekałoby go krzesło elektryczne.

Mimo przemęczenia próbowała też w myślach odtworzyć to wszystko, co widziała w sypialni Jess i Roberta. Nie była już tak pewna sekwencji odgłosów, jakie słyszała na ulicy. Straciła także pewność co do charakteru obrażenia, którą zyskała podczas krótkich oględzin, kiedy Robert w końcu dał jej obejrzeć ranę. Trwało to bardzo krótko, poza tym skutecznie rozmazał krew wokół otworu wlotowego kuli. Ostatecznie więc zagadka sprowadzała się do pytania, dlaczego z takim uporem zasłaniał dłonią ranę, jeśli nie miał niczego do ukrycia.

Jeśli się nie pomyliła, Robert został postrzelony w chwili, gdy lufa broni była dość wyraźnie uniesiona ku górze, dlatego gorący pocisk zostawił dodatkowo ślad oparzenia poniżej otworu wlotowego. Więc albo człowiek, który do niego strzelił, zrobił to od dołu, klęcząc bądź kucając, albo też Robert sam przytknął sobie broń do brzucha i pociągnął za spust. To drugie wyjaśnienie tłumaczyłoby zarazem, dlaczego nie odniósł poważniejszych obrażeń. Przecież w brzuchu, oprócz kilku istotnych dla życia organów, znajdują się też jelita o łącznej długości około dziesięciu metrów. Tymczasem kula je wszystkie ominęła.

Sara była gotowa już na miejscu przedstawić szeryfowi swoje wątpliwości, ale wystarczył jej zaledwie rzut oka na Hossa, aby zyskać pewność, że podobnie jak Jeffrey jest gotów uczynić wszystko, byle tylko uwolnić Roberta od zarzutu popełnienia morderstwa. Clayton Hollister miał wszelkie atrybuty dobrego wujaszka, począwszy od przezwiska, a skończywszy na kowbojskich butach. Świetnie znała mechanizmy działania takich ludzi. Jej ojciec – chociaż miał zupełnie inny charakter, bo nie znosił robienia przysług właśnie dlatego, że musiał je robić – nie należał co prawda do grona wpływowych osobistości w Heartsdale, lecz stale grywał z nimi w karty. W dodatku poznała te metody na własnej skórze, kiedy już w pierwszym tygodniu pracy na stanowisku koronera usłyszała od burmistrza, że władze miejskie mają podpisany kontrakt na wyłączne dostawy środków medycznych z firmą jego szwagra, niezależnie od dyktowanych przez niego cen.

Dlatego bardzo chciała dzisiaj jeszcze raz obejrzeć dokładnie ranę Roberta, a gdyby Jeffrey nie mógł czy też nie chciał spełnić obietnicy i załatwić jej asystowania podczas sekcji zwłok zabitego rabusia – a może ofiary, w zależności, jak na to patrzeć – była gotowa sama się o to postarać. Potem zaś chciała jak najszybciej wyjechać z Sylacaugi i znaleźć się daleko od Jeffreya. Potrzebowała czasu, żeby wszystko to sobie poukładać i na nowo ocenić swoje uczucia do Jeffreya w świetle jego gwałtownego wybuchu w nocy.

Wstała ostrożnie, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Stopy ją piekły od biegania boso po szorstkim asfalcie, a na prawej pięcie zdarła sobie kawałek skóry o coś ostrego. Postanowiła więc w pierwszej stacji benzynowej po wyjeździe na autostradę kupić plastry opatrunkowe.

Kiedy, kuśtykając, weszła do kuchni, Neli powitała ją skąpym uśmiechem.

– Dzieciaki wstaną dopiero za godzinę – powiedziała.

– Ile mają lat? – zapytała Sara, siląc się na uprzejmość.

– Jared dziesięć, a Jennifer jest o dziesięć miesięcy młodsza.

Sara uniosła brwi.

– Nie martw się, kazałam sobie podwiązać jajniki, jak tylko ją urodziłam. – Neli podniosła z blatu kubek na kawę. – Pijesz czarną? – Sara przytaknęła ruchem głowy. – Jen jest dużo bystrzejsza. Nie zdradź Jaredowi, że ci to powiedziałam, ale wyprzedziła go już w szkole o rok nauki. To zresztą wyłącznie jego wina. Wcale nie jest głupi, tylko bardziej interesuje go sport niż nauka. To normalne, że chłopcy w jego wieku nie potrafią usiedzieć na miejscu. Pewnie znasz to ze swojej pracy. – Postawiła przed nią kubek i napełniła go kawą z dzbanka. – Mam wrażenie, że ty też byś chciała mieć dom pełen dzieci, jak już wyjdziesz za mąż.

Sara popatrzyła na parę unoszącą się nad kubkiem i odparła:

– Prawdę mówiąc, nie mogę mieć dzieci.

– O rety – syknęła Neli. – Zatem znowu powinnam sobie wetknąć nogę do ust. Wygląda na to, że uwielbiam smak brudnych podeszew.

– Nic się nie stało.

Gospodyni usiadła naprzeciwko niej przy stole i głośno westchnęła.

– Przepraszam za swoje wścibstwo. To jedyna prawdziwa rzecz spośród tych, jakie wygadywała o mnie matka.

Sara uśmiechnęła się teatralnie.

– Naprawdę nic się nie stało.

– Nie będę wypytywać o szczegóły – mruknęła Neli, chociaż nie ulegało wątpliwości, że z przyjemnością by ich wysłuchała.

– To skutek ciąży pozamacicznej – odparła, nakazując sobie przemilczeć całą resztę.

– Jeffrey o tym wie? Pokręciła głową.

– No cóż, zawsze można adoptować dzieci.

– Matka powtarza mi to na okrągło – rzekła Sara, po czym niemal wbrew sobie po raz pierwszy wyjawiła przed kimkolwiek powody własnej niechęci do adopcji: – Wiem, że zabrzmi to okropnie, ale po całych dniach opiekuję się cudzymi dziećmi. Kiedy więc wracam do domu…

– Dobrze wiem, co czujesz. – Neli sięgnęła przez stół i ścisnęła jej dłoń. – Jeffrey nie przejmuje się takimi sprawami.

Odpowiedziała skąpym uśmieszkiem i gospodyni błyskawicznie się wyprostowała, głośno wzdychając.

– Cholera. Nie powiem, że tego nie przewidziałam, ale miałam nadzieję, że potrwa to trochę dłużej.

– Przykro mi.

– Nie ma o czym mówić. – Neli plasnęła dłonią o udo i wstała od stołu. – Między nami to niczego nie zmienia, a strata Jeffreya to mój zysk. Możesz mi wierzyć, że coś podobnego jeszcze nigdy go nie spotkało.

Sara zapatrzyła się na kubek z kawą.

– Zjesz racucha?

– Dziękuję, nie jestem głodna – odparła, chociaż burczało jej w brzuchu.

– Ja też – odparła Neli, wyciągając blachę do racuchów. – Chcesz trzy czy cztery?

– Cztery.

Wstawiła blachę do piecyka, włączyła go i zaczęła rozrabiać ciasto z mąki i mleka. Sara patrzyła na nią, rozmyślając, że setki razy obserwowała matkę przy tych samych czynnościach. Jak zwykle pobyt w kuchni działał na nią kojąco i szybko zaczęła zapominać o koszmarnych przeżyciach minionej nocy.

– Cześć, głupku! – rzuciła Neli, machając znad zlewu ręką komuś za oknem. Trzasnęły drzwi, doleciał stłumiony odgłos uruchamianego samochodu. – Wyjeżdża na całe weekendy z jakąś dziwką, którą poznał w Birmingham. Zaraz sama zobaczysz – wskazała kciukiem przez ramię, chcąc przyciągnąć uwagę Sary. – Jak tylko wykręci na ulicę, psy zaczną szczekać i nie ucichną, dopóki nie wróci koło dziesiątej wieczorem. – Wychyliła się, stanęła na palcach i wyciągnęła szyję, żeby widzieć przez okno sąsiednie podwórko. – Rozmawiałam z nim już wiele razy, żeby sporządził tym biednym stworzeniom jakieś schronienie. Opos zaofiarował się nawet, że zbije im budę z desek. Żebyś słyszała, jak wyją, stojąc cały dzień na deszczu.

Rzeczywiście, psy jak na komendę zaczęły ujadać. Chcąc podtrzymać rozmowę, Sara zapytała:

– Nie mają nawet żadnego daszku, pod którym mogłyby się schronić?

Gospodyni pokręciła głową.

– Nie. Na początku puszczał je wolno, ale gdy nauczyły się przeskakiwać ogrodzenie, zaczął je trzymać na łańcuchu. I co dzień rano, jak w zegarku, przewracają swoje miski z wodą, więc muszę sięgać przez parkan i ustawiać je na nowo, żeby dać im pić. – Postawiła przed Sarą kartonik jaj oraz miseczkę i rzekła: – Wykorzystam cię. – Po chwili ciągnęła: – W dodatku boksery są paskudne. Nawet nie chodzi o to, że się ich boję. Diabelnie się ślinią. Ile razy podejdę do płotu, wracam obryzgana, jakbym wyszła spod prysznica.

Sara zaczęła wybijać jajka do miseczki, nie tyle słuchając jej narzekań, ile samego brzmienia głosu. Wciąż rozmyślała o Jeffreyu, próbując logicznie uzasadnić to, co się stało w nocy. Doskonale wiedziała, że zarówno jej mocną stroną, jak i największą słabością jest to, że patrzy na wszystko, jakby świat był czarnobiały. A jednak teraz, chyba po raz pierwszy w życiu, miała wrażenie, że jej odczucia zlewają się w monotonną szarość. To prawda, była przemęczona i podenerwowana tym, co się stało. Tym bardziej nie miała teraz żadnej pewności, czy naprawdę widziała ślady oparzeń pod raną Roberta. A im więcej o tym myślała, tym bardziej była przekonana, że jej się tylko zdawało. Niemniej instynkt nakazywał dalej kierować się pierwszymi wrażeniami. W dodatku nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Robert tak uporczywie zasłaniał ranę podkoszulkiem, skoro nie miał nic do ukrycia?

– Saro? – zagadnęła Neli, jakby w oczekiwaniu na jej odpowiedź.

– Przepraszam, zamyśliłam się. O co pytałaś?

– Czy Robert rozpoznał tego człowieka? Pokręciła głową.

– Chyba nie. W każdym razie nic nie mówił.

– W gazetach nic jeszcze nie ma. Tu publikuje się wiadomości z tygodniowym opóźnieniem, więc pewnie coś napiszą dopiero w niedzielnym wydaniu. Słyszałam jednak, gdy wyszłam rano do sklepu, że to był Luk Swan. Tobie pewnie to nazwisko nic nie mówi, ale on chodził razem z nami do szkoły. Mieszkał niedaleko stąd. – Wskazała kciukiem w kierunku podwórza na tyłach. – To dom rodzinny Oposa, ja wychowywałam się po drugiej stronie ulicy. Mówiłam ci już o tym? – Sara pokręciła głową. – Przeprowadziliśmy się tutaj dopiero po śmierci jego matki. Nie znosiłam tej kobiety… – Trzy razy zastukała od dołu w blat pod zlewem. – Ale zawsze to miło z jej strony, że zostawiła nam dom. Na początku miałam obawy, że brat Oposa będzie nam bruździł, lecz wszystko się jakoś ułożyło. – Urwała dla zaczerpnięcia oddechu. – O czym to ja mówiłam?

– O Luke’u Swanie.

– Ach, tak. – Odwróciła się z powrotem do kuchenki. – No więc po tym, jak rzucił szkołę, mieszkał w domu rodzinnym jeszcze przez kilka lat, dopóki jego ojciec nie stracił pracy, a potem przeniósł się na drugi koniec miasta, za szkołę. Nie należał do naszej paczki.

Sara mimowolnie przypomniała sobie paczkę w swojej szkole. Ona również nigdy do niej nie należała, miała nawet tyle szczęścia, że nikt nie próbował jej wciągnąć.

– Słyszało się nieraz, że miał kłopoty – mówiła dalej Neli – ale kto wie, jak było naprawdę. Ludzie wygadują różne rzeczy po śmierci człowieka. Gdybyś słyszała, co Opos mówi o swojej matce, pomyślałabyś, że to druga Mary Poppins, tymczasem nigdy w życiu ani przez chwilę nie była szczęśliwa. Pod tym względem bardzo przypominała Jessie. – Wysunęła blachę z pieca i wylała ciasto do zagłębień. – Słyszałam też, że Jessie przeniosła się na razie do swojej matki.

– Owszem – potwierdziła Sara.

– Dobry Boże… – mruknęła Neli, zabierając miseczkę z wybitymi jajkami. Pospiesznie rozbiła je trzepaczką i wylała na patelnię.

Mimo że Sara była w gronie najlepszych na egzaminie wstępnym do jednej z najbardziej oblężonych uczelni medycznych w kraju, zawsze czuła się nieswojo w obecności kobiet, które potrafią gotować. Jedyny obiad, jaki próbowała przygotować na spotkanie ze swoim poprzednim chłopakiem, skończył się wyrzuceniem dwóch przypalonych garnków i całkiem nowego kosza na śmieci.

– Wciąż mam mieszane uczucia w stosunku do niej – ciągnęła Neli. – Pewnie dlatego, że ze względu na Roberta i Oposa bardzo często się widujemy, co ich zdaniem powinno nas uszczęśliwiać. Czasami dochodzę do wniosku, że wcale nie jest taka zła, kiedy indziej zaś mam ochotę wybić jej dziurę we łbie, żeby nalać przez nią trochę oleju. – Zamieszała jajka na patelni widelcem i odłożyła go na serwetkę. – Teraz jest mi jej po prostu żal.

– Rzeczywiście, przydarzyło im się coś strasznego. Neli wysunęła blachę z piecyka i łopatką przerzuciła racuchy na drugą stronę.

– Bobby to niby porządny facet, ale jak to z facetami: nigdy nie wiadomo, co się kryje w środku, dopóki się ich nie przyniesie do domu i nie rozpakuje. Może przy niej pokazuje pazurki? Opos też próbował kilka lat temu, ale szybko się uspokoił, jak mu zagroziłam, że go stłukę pałką na kwaśne jabłko.

Wyjęła racuchy z piecyka, położyła na talerzu obok porcji jajecznicy i postawiła przed Sarą.

– Chcesz do tego smażonego boczku?

– Nie, dziękuję.

Neli wyciągnęła spod papierowej serwetki trzy osuszone z tłuszczu plasterki boczku i dołożyła jej na talerz.

– Serdecznie jej nienawidziłam jeszcze parę miesięcy temu, do czasu, aż poroniła. Później zaglądałam do niej codziennie, żeby sprawdzić, czy nie zrobiła czegoś głupiego. I od tamtej pory jakoś się nawzajem tolerujemy. Jessie zawsze bardzo chciała mieć dzieci, mówiła o tym otwarcie jeszcze w szkole średniej. Ale jakoś nigdy nie zdołała donosić ciąży.

Sara polała racuchy syropem klonowym, zwracając uwagę, że są idealnie koliste i w każdym miejscu mają tę samą grubość.

– Do jakiej głupoty, twoim zdaniem, Jessie mogłaby się posunąć?

– Na przykład, wziąć za dużo pigułek – odparła Neli, nakładając cztery racuchy na drugi talerz. – Kiedyś już coś takiego zrobiła. Wydawało mi się, że tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Co prawda, nie zauważyłam, żeby Robert ją lekceważył, ale nigdy nic nie wiadomo.

– Zgadza się – mruknęła Sara z pełnymi ustami. Ona też nigdy by się nie spodziewała, że kiedykolwiek usłyszy od Jeffreya pogróżki. Miała wrażenie, że wciąż czuje na twarzy pęd powietrza, gdy tuż przed jej nosem walnął pięścią w ścianę. – Czy Jessie zdradzała Roberta?

Neli zaśmiała się głośno, nakładając sobie jajecznicę na talerz. Usiadła przy stole naprzeciwko niej i grube polała racuchy syropem. – Gdyby nawet chciała, musiałaby znaleźć sobie kogoś, powiedzmy, na Alasce. Bo Robert wie o wszystkim, co się dzieje w tym mieście, pewnie zostałby szeryfem, gdyby ten stary piernik zdecydował się w końcu pójść na emeryturę. Hoss rządzi tutaj chyba od czasu pierwszych osadników i będzie rządził, dopóki nie wyniosą go z biura nogami do przodu. Zresztą, o ile znam tutejszych mieszkańców, to głosowaliby na niego nawet po jego śmierci.

– W ogóle nie macie tu policji, tylko biuro szeryfa? Neli włożyła do ust duży kęs jajecznicy.

– Czy ty wiesz, ile tu mieszka ludzi? Gdybyśmy oprócz szeryfa mieli jeszcze policję, nie byłoby już komu pracować na stacji benzynowej. – Wstała od stołu. – Chcesz soku?

– Nie, dziękuję.

Gospodyni i tak wyjęła z szafki dwie szklanki i postawiła je na stole.

– Skoro już o tym mowa, gdyby Jeffrey tu został, Hoss dawno byłby na emeryturze.

– Dlaczego?

Napełniła szklanki sokiem.

– Bo wszyscy widzieli w nim jego następcę. Ojciec Roberta był zwykłym nieudacznikiem, ale zawsze lepszy nieudacznik niż ktoś taki jak Jimmy Tolliver. To był dopiero potwór. Jeffrey w ogóle nie chce o tym rozmawiać, ale ta blizna na jego ramieniu to pamiątka po tatusiu.

Sara widziała tę bliznę, wolała jednak o nią nie pytać, bojąc się jak ognia rozmowy o bliznach.

– Jak to się stało?

Neli znowu usiadła przy stole.

– Widziałam wszystko na własne oczy. – Odgryzła duży kęs racucha i zaczęła go powoli przeżuwać. Sara nie mogła się doczekać dalszego ciągu. Wreszcie Neli przełknęła i kontynuowała: – May powiedziała coś niezbyt przyjemnego i Jimmy po prostu rzucił się na nią, jakby wpadł w furię. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego. I mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczę. Odpukać.

Zabębniła trzy razy pięścią w stół. Sara aż głośno przełknęła ślinę, chociaż skończyła już jeść.

– Uderzył ją?

– Kochana, tłukł ją bez przerwy, traktował jak prywatny worek treningowy. Jeffreyowi także się dostawało, jeśli tylko był w domu. Na szczęście bywał rzadko. Większość czasu spędzał w kamieniołomach, gdzie czytał książki aż do zmierzchu. Czasem nawet tam sypiał, jeśli było ciepło, dopóki Hoss go nie znalazł. Później pozwalał Jeffreyowi sypiać na posterunku, w areszcie. – Upiła nieco soku. – W każdym razie tamtego dnia, gdy rodzice wzięli się za łby, próbował ich rozdzielić i tak dostał od starego pięścią w szczękę, że poleciał, dosłownie poleciał w drugi koniec kuchni i rozharatał sobie ramię o ostry koniec poręczy przy kuchence, na którym nie było gałki. Może pamiętasz, jakie wtedy były kuchenki, takie z poręczami, ciężkimi żelaznymi gałkami i ostrymi kantami, nie takie jak teraz, zaokrąglone, z elektronicznymi programatorami.

Po krótkim milczeniu Sara bąknęła:

– Nie wiedziałam.

Bezskutecznie próbowała sobie wyobrazić rodzinę, w której Jeffreyowi przyszło się wychowywać. Ale z własnej praktyki pediatrycznej sporo już wiedziała na temat przemocy w domu. Chyba nic jej tak nie rozwścieczało, jak tchórzliwy ojciec, który wyżywa się na bezbronnym dziecku. Gdyby to od niej zależało, pakowałaby takich rodziców na długie lata do więzienia.

– Jeffrey potrafi się opanować, niełatwo go wyprowadzić z równowagi – ciągnęła Neli. – Podejrzewam, że to dobrze, choć może nie zawsze, bo wtedy trzeba ciągle myśleć, jak uwolnić go od tego wszystkiego, co nosi w sercu. Poza tym nie lubi się kłócić. Zawsze taki był. Mówił ci, że dostał pełne stypendium naukowe w Auburn?

– Jeffrey? – zdumiała się Sara, lekko oszołomiona ta wiadomością.

– W jakimś stopniu ze względu na futbol, ale nigdy nie dają takiego stypendium zawodnikowi, który tylko grzeje ławkę rezerwowych. – Zaśmiała się i pokręciła głową, jakby sama nie wierzyła, że to sformułowanie przeszło jej przez usta. – Tylko nie mów Oposowi, że ci to powiedziałam, ale taka jest prawda. Tyle że gdy Jeffrey rozpoczął studia w Auburn, znienawidził futbol. Chciał odejść z drużyny, jednak Hoss go namówił, żeby został.

– A co szeryf miał z tym wszystkim wspólnego? Neli odłożyła widelec.

– Wiesz, dlaczego Jeffreya nazwano Spryciarzem?

– Łatwo się domyślić. Gospodyni prychnęła pogardliwie.

– Rzeczywiście jest sprytny, to trzeba mu przyznać. Ale przezwisko wzięło się stąd, że niezależnie od tego, w jakie kłopoty się wpakował, zawsze potrafił wykręcić się sianem.

– Jakie to były kłopoty?

– Och, nic poważnego, wziąwszy pod uwagę to, co zdarzyło się dzisiejszej nocy. Parę razy został przyłapany na kradzieży w sklepie albo podczas jazdy bez dokumentów samochodem matki, której podkradał kluczyki, gdy się upiła i zasnęła. Jego ojciec zaczynał pewnie od tego samego, kiedy był w jego wieku, to znaczy miał dziesięć czy dwanaście lat. Nie jesz już? – Sara pokręciła głową i Neli wzięła z jej talerza ostatniego racucha. – Jeffrey był na najlepszej drodze, żeby pójść w jego ślady, gdyby nie interwencja Hossa.

– I cóż on takiego zrobił?

– Zamiast pakować chłopaka na parę dni za kratki, kazał mu na przykład strzyc trawę na placyku przed posterunkiem. Kiedy indziej zabrał go na rozmowę z kilkoma zbirami, którzy akurat trafili do aresztu. Krótko mówiąc, napędził mu niezłego strachu. Robertowi także, ale on zawsze we wszystkim naśladował Jeffreya, więc gdy ten się ustatkował, Robert również.

– Całe szczęście, że napotkali Hossa na swojej drodze.

– Czasem takie rzeczy się zdarzają – mruknęła Neli, przysuwając kubek z kawą. – Zastanawia mnie tylko, skąd Jeffrey ma takie miękkie serce. Bo chyba sama to zauważyłaś?

Sara nie odpowiedziała, zachodząc w głowę, czy gospodyni na pewno dobrze go ocenia. Przecież wiele mogło się wydarzyć w ciągu sześciu lat jego nieobecności w mieście, a nawet w ciągu jednej nocy.

– Zawsze sądziłam, że zostanie nauczycielem, może trenerem szkolnej drużyny piłkarskiej. Bardzo się zmienił, gdy Jimmy dostał wyrok dożywocia i poszedł siedzieć. Może wstąpił do policji, aby jakoś zrekompensować to, że jego ojciec jest kryminalistą? A może chciał uszczęśliwić Hossa?

– Jak szeryf to przyjął?

– Pewnie byś nie uwierzyła.

Sara dostrzegła przez okno Jeffreya idącego w stronę domu. Pospiesznie wstała od stołu i rzuciła:

– Przepraszam, muszę się ubrać.

Jeffrey wszedł kuchennymi drzwiami i stanął, jak gdyby zaskoczony, że obie jedzą razem śniadanie.

– Właśnie zamierzałam się ubrać – powiedziała Sara. Obrzucił ją przelotnym spojrzeniem i rzekł:

– I tak świetnie wyglądasz.

Wciąż miała na sobie cienką bawełnianą piżamę, w której wybiegła z domu jego matki.

– Jak się czuje Jessie? – zapytała Neli.

– Nieszczególnie. – Wskazał stojące na stole talerze i dodał: – Apetycznie pachnie.

– Nie wyszłam za Oposa, żeby gotować dla ciebie – mruknęła Neli, wstając od stołu. – W misce zostało sporo ciasta na racuchy, a jajecznica nie zdążyła jeszcze wystygnąć. Ja muszę sprawdzić, czy te głupie psy sąsiada nie powywracały misek z wodą.

Gdy wyszła, w kuchni zapadła grobowa cisza. Nie bardzo wiedząc, co z sobą począć, Sara znów usiadła przy stole. Miała wrażenie, że racuchy szybko rosną jej w żołądku. Resztka kawy w jej kubku była już całkiem zimna, zmusiła się jednak, żeby ją dopić.

Jeffrey włożył do ust plasterek smażonego boczku i nalał sobie kawy. Odstawił dzbanek na rozgrzany blat ekspresu, ale zaraz znów go zdjął i wyciągnął w jej kierunku z niemym pytaniem. Pokręciła głową, toteż odstawił go na miejsce, wziął drugi plasterek boczku i zapatrzył się na kran przy zlewie.

Sara podniosła widelec i w zamyśleniu zaczęła rysować esy-floresy w syropie rozlanym na talerzu, zastanawiając się, co powiedzieć. Doszła jednak do wniosku, że to on powinien się pierwszy odezwać. Odłożyła widelec, odchyliła się na oparcie krzesła i z rękoma skrzyżowanymi na piersiach popatrzyła na niego.

Odchrząknął nerwowo i zapytał:

– Co zamierzasz powiedzieć w czasie przesłuchania?

– A co powinnam mówić, twoim zdaniem? Zamierzasz znowu mi grozić?

– Przepraszam. Nie powinienem był tego robić.

– Zgadza się, nie powinieneś – odparła, czując, że znów wzbiera w niej złość. – Przyznam otwarcie, że po tym, co usłyszałam od twojej matki, i po twoich groźbach, powinnam natychmiast stąd wyjechać, nie oglądając się za siebie.

Wbił wzrok w podłogę, do głębi zawstydzony. Chciał coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle, toteż jeszcze raz odchrząknął i wydusił z siebie:

– Nigdy w życiu nie uderzyłem kobiety. Przyjęła to w milczeniu.

– Prędzej odrąbałbym sobie ręce, niż miałbym coś takiego zrobić – dodał, w zakłopotaniu przygryzając wargi, jak gdyby nie mógł nad nimi zapanować. – Niemal każdego dnia widziałem, jak ojciec katuje matkę. Czasami doprowadzała go do furii, ale kiedy indziej robił to tylko dlatego, że mu na to pozwalała. – Odwrócił głowę i spojrzał za okno. – Wiem, że nie masz żadnego powodu, by mi wierzyć, ale naprawdę nigdy bym cię nie skrzywdził. Kiedy nadal nie odpowiadała, zapytał:

– A właściwie co powiedziała ci moja matka wczoraj wieczorem?

Nie odważyłaby się powtórzyć na głos jej słów.

– Nieważne – burknęła.

– Owszem, ważne – rzekł z naciskiem. – Przepraszam za nią. W ogóle przepraszam, że cię tu przywiozłem… – Kiedy odważył się zerknąć na nią, zauważyła, że ma zaczerwienione oczy. – Chciałem ci tylko pokazać… – Znowu urwał. – Do cholery, sam już nie wiem, co ci chciałem pokazać. Pewnie to, kim naprawdę jestem. Teraz już chyba widzisz. Wylazło szydło z worka.

Na chwilę zrobiło jej się go żal, ale natychmiast ofuknęła się w myślach.

Odsunął krzesło, na którym siedziała Neli, ustawił je jakiś metr od stołu bokiem do niej i usiadł.

– Dziś rano Bobby w ogóle nie chciał ze mną rozmawiać.

Czekała w milczeniu na ciąg dalszy.

– Kiedy wszedłem do sali, właśnie się ubierał przed powrotem do domu. – Zamilkł na chwilę. Łatwo można było wyczuć, że walczy z poczuciem bezradności. – Powiedziałem, że chcę z nim porozmawiać, a on odrzekł krótko: „Nie”. Tylko tyle. Jakby miał coś do ukrycia.

– Może i ma. Zabębniła palcami o stół.

– Była z nim Jessie? – zapytała.

– Nie. Spała jeszcze, kiedy po drodze wpadłem do domu jej matki, by sprawdzić, jak się czuje.

Sara przygryzła wargi, zastanawiając się, czy powiedzieć mu o swoich spostrzeżeniach.

– Śmiało – mruknął. – Zdradź wreszcie, co cię tak zaniepokoiło i co uszło mojej uwagi. – Wzburzony, uderzył otwartą dłonią w brzeg stołu. – Na miłość boską, przecież nie robię tego celowo, Saro. Niezależnie od upływu lat, Robert nadal jest moim najlepszym przyjacielem. Myślisz, że łatwo jest być gliniarzem w tej sytuacji?

Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Mrugnęła odruchowo, kiedy uderzył w stół, i ledwie się powstrzymała, żeby od razu nie wstać i nie wyjść. Tłumaczyła sobie, że to, iż Jeffrey wychowywał się wśród przemocy, jeszcze nie czyni z niego brutalnego człowieka, lecz mimo wszystko nie potrafiła już patrzeć na niego innym wzrokiem. Jego szerokie ramiona oraz imponujące muskuły, które jeszcze niedawno wydawały jej się tak pociągające, teraz tylko przypominały, o ile jest silniejszy od niej.

Musiał wyczuć jej nastrój, gdyż dodał znacznie łagodniejszym tonem:

– Proszę, nie patrz na mnie w ten sposób.

– Ja tylko… – zająknęła się. Odczekał chwilę.

– Co?

Spuściła głowę, nie czując się gotowa do tej rozmowy. Postanowiła zwrócić jego uwagę z powrotem na dręczącą ją sprawę i oznajmiła:

– Chcę jeszcze raz dokładnie obejrzeć ranę Roberta.

– Po co?

– Nie mam pewności, ale… – Zamilkła na chwilę, uświadomiwszy sobie, że jednak jest pewna. – Dostrzegłam ślady oparzenia poniżej otworu wlotowego po kuli.

– Nie masz pewności?

– Źle się wyraziłam. Jestem tego pewna, tylko chciałabym, żeby było inaczej.

Zaśmiał się gardłowo.

– Przecież z uporem zasłaniał ranę ręką.

– I wykorzystał podkoszulek, żeby rozmazać krew Wokół niej.

– Pozwolił ci obejrzeć ślady na podkoszulku? Pokręciła głową. Nie musiała tłumaczyć, że gdyby pocisk został wystrzelony z broni przytkniętej do ciała, ślady osmalenia musiałyby być doskonale widoczne na materiale.

– Podejrzewam, że w szpitalu już wyrzucili ten podkoszulek – rzekł.

– Albo Robert zrobił to sam.

– Niewykluczone. – Jeffrey pokręcił głową. – Gdyby tylko chciał ze mną porozmawiać, wyjaśnić, co się naprawdę stało…

– I co mamy teraz zrobić? Jeszcze raz pokręcił głową.

– Dlaczego nie chciał mi nic powiedzieć? Wolała mu nie podsuwać oczywistego wyjaśnienia.

– Jest całkiem prawdopodobne, że Luke Swan rzucił się za nim. Jego zwłoki leżały nie tak daleko od ściany.

– Jakiś metr, może półtora.

– A jeśli Robert go odepchnął? Swan mógłby wtedy przykucnąć albo nawet przyklęknąć.

– To prawda.

Zwróciła uwagę na wyczuwalne w jego głosie napięcie, kiedy na własną rękę próbował tłumaczyć postępowanie przyjaciela.

– Powiedzmy, że Swan usłyszał, jak Robert sięga po broń, dlatego skoczył za nim. Jeśli w tym momencie trzymał pistolet nisko z lufą uniesioną ku górze… – Zademonstrował przypuszczalną pozycję rabusia, wyciągając przed siebie rękę z palcami ułożonymi na kształt broni. – A kiedy postrzelił Roberta, ten wypalił mu prosto w głowę.

Sara próbowała znaleźć luki w tej poszlace. Przyznała jednak:

– To możliwe.

Popatrzył na nią z wyraźną ulgą.

– Lepiej zaczekajmy na wyniki sekcji zwłok, dobrze?

Na razie zachowajmy te domysły dla siebie. Może autopsja wykaże, co się naprawdę wydarzyło.

– Pytałeś, czy będę mogła przy niej asystować?

– Hoss chce, żebyś sama ją przeprowadziła.

– W porządku.

– Saro…

– Jestem już spakowana – powiedziała, wstając od stołu. – Chcę wyjechać, jak tylko podpiszemy zeznania. – Po chwili, jakby w celu przekonania samej siebie, dorzuciła: – Chcę wracać do domu.

Загрузка...