Jak Sieńka został kochankiem Śmierci

Najchętniej ze wszystkich przekazywanych przez Masę nauk chłonął Sieńka tę, jak podbijać niewieście serca.

W tej dziedzinie Japończyk okazał się znawcą zarówno w teorii, jak i w praktyce.

Sieńka nie mógł się nadziwić, że madame Borisenko wprost omdlewa na widok krzywonogiego, skośnookiego Masy i okazuje mu tyle sympatii. Pewnego razu zszedł na śniadanie wcześniej niż inni goście i co ujrzały jego oczy? Gospodyni siedzi u Masy na kolanach, obcalowuje go po tłustych policzkach, a on tylko oczy mruży z zadowolenia. Kiedy madame Borisenko zahaczyła Sieńkę, krzyknęła, zaczerwieniła się i wybiegła z pokoju jak mała dziewczynka. A na pewno ma już ze trzydziestkę, jeśli nie więcej.

Sieńka nie wytrzymał i jeszcze tego samego dnia, kiedy odpoczywali po porannej walce, zapytał Masy, jak on to robi, że ma takie powodzenie u kobiet. Bądź tak łaskaw, sensei, powiedział Sieńka, i naucz tej sztuki sierotę.

A Japończyk wygłosił cały wykład, zupełnie jak profesor, którego Sieńka słuchał w instytucie, dokąd zaprowadził go Żorż. Tyle że Masa, chociaż był cudzoziemcem, tłumaczył bardziej zrozumiale.

Krótko mówiąc, rzecz sprowadzała się do paru punktów.

Żeby otworzyć niewieście serce, potrzebne są trzy klucze: pewność siebie, tajemniczość i podejście. Dwie pierwsze sprawy to nic trudnego, bo zależą tylko od ciebie. Trzecia jest już bardziej skomplikowana, gdyż najpierw należy się rozeznać, z jaką kobietą ma człowiek do czynienia. To się nazywa znajomość duszy, a naukowo – psychologia.

Kobiety, wyjaśnił Masa, nie są jednakowe. Dzielą się na dwie kategorie.

– Tylko na dwie? – zdumiał się Sieńka, który słuchał z wielką uwagą i żałował jedynie, że nie ma pod ręką kartki, żeby wszystko zanotować.

Tak, tylko na dwie, powtórzył z powagą sensei. Te, które w mężczyźnie szukają ojca, i te, które szukają w nim syna. Najważniejsze to prawidłowo ocenić, do której kategorii dana kobieta należy, a jeśli się nie ma doświadczenia, nie jest to łatwe, gdyż one lubią udawać. Ale jeśli dokona się prawidłowej oceny, reszta bywa zwykle bardzo prosta. Mając do czynienia z kobietą należącą do pierwszej kategorii, trzeba być ojcem: nie wypytywać jej o nic i w ogóle jak najmniej rozmawiać, okazywać ojcowską surowość. Jeśli kobieta należy do drugiej kategorii, musisz robić smutną minę, wzdychać i wznosić oczy do nieba, żeby dać jej do zrozumienia, iż bez mamy w żaden sposób sobie nie poradzisz.

Jeżeli nie chodzi ci o duszę kobiety, lecz tylko o ciało, ciągnął mentor Sieńki, wtedy sprawa jest o wiele prostsza.

Sieńka wykrzyknął pospiesznie:

– Tylko o ciało!

W tym wypadku, odparł Masa, wzruszając ramionami, słowa w ogóle nie są potrzebne. Wystarczy po prostu głośno sapać, przewracać oczami i nie odpowiadać na żadne pytania. Nie wolno natomiast odsłaniać własnej duszy. To byłoby nieuczciwe, skoro nie zależy ci na duszy kobiecej. Powinieneś być dla kobiety nie człowiekiem, lecz zwiezęciem.

– Kim? – nie zrozumiał w pierwszej chwili Sieńka. – A, zwierzęciem.

Masa z upodobaniem powtarzał trudne słowo. Tak, powiedział, zwierzęciem. Które podbiegnie, obwącha i od razu chce się parzyć. Od kobiet wszyscy wymagają, żeby były czyste, wstydliwe i niewinne, a tak naprawdę nudzi je to tylko i męczy. Zwierzęcia natomiast nie muszą się krępować. Przecież to tylko zwierzę.

Długo jeszcze sensei głosił swoje mądrości, Sieńka zaś, mimo że nie notował, zapamiętywał jego wykład słowo w słowo.

A nazajutrz nadarzyła się okazja do zastosowania wskazówek w praktyce.

Żorż zaproponował, żeby zorganizować w Sokolnikach piknik (jedzie się do lasu, siada na trawie i je rękami). Obiecał, że zabierze dwie koleżanki studentki. Jedną sam jestem od dawna zainteresowany, a druga będzie akurat dla ciebie, powiedział Sieńce (w tym czasie byli już po bruderszafcie, czyli, mówiąc prościej, przeszli na „ty”). Współczesna panna, oświadczył, nie ma uprzedzeń.

Sieńka zapytał, czy to zwykła puszczalska.

– Niezupełnie – odparł wymijająco Żorż. – Sam zobaczysz. Wsiedli do odkrytego powozu i pojechali. Wkrótce Sieńka zrozumiał, że student nabił go w butelkę. Dziewczyna Żorża była pulchniutka, rezolutna i wciąż się śmiała, jemu zaś podsunął jakąś suszoną rybę, w okularach, z męskimi, zaciśniętymi wargami. Chyba zrobił to specjalnie, żeby ta ponuraczka nie przeszkadzała mu zalecać się do wybranki.

Przez całą drogę okularnica ględziła coś niezrozumiale: Nietzsche – picze, Marks – szmarks.

Sieńka nie słuchał, pogrążony w myślach. Z nauk Masy wynikało, że jeśli ma się odpowiednie, psychologiczne podejście, to każdą babę można urobić, nawet taką dziumdzię. Jak to Japończyk mówił? Proste dziewczyny lubią galanterię i mądre, niezrozumiałe słówka, a wykształcone przeciwnie – szorstkie, ordynarne obejście.

Może warto spróbować, żeby to sprawdzić?

I Sieńka spróbował.

– Co pan myśli, Siemionie, o teorii ewolucji społecznej?

A on milczy, tylko się uśmiecha.

Dziewczyna zmieszała się, zamrugała oczami. Pan pewnie, powiada, jest zwolennikiem przekształcania instytucji społecznych z użyciem siły?

Sieńka lekko pochylił głowę i za całą odpowiedź skrzywił kącik ust.

W parku, kiedy Żorż zabrał swoją śmieszkę na przejażdżkę łódką (okularnica nie chciała, powiedziała, że na wodzie kręci się jej w głowie), nadszedł czas działania.

Ponieważ Sieńka wciąż zagadkowo milczał, panna wpadła w prawdziwy ferwor – usta jej się nie zamykały, trajkotała bez wytchnienia. W środku długiego wywodu na temat jakiegoś Proudhona i Bakunina chłopak pochylił się, objął okularnicę za kościste ramiona i mocno pocałował w usta. Dziewczyna ledwie zdołała pisnąć. Rękami wparła się w pierś Sieńki, który już chciał ją puścić, w końcu nie jest żadnym gwałcicielem. Był w pełni przygotowany nawet na to, że oberwie po gębie. Zresztą takie chude rączyny nie mogą mu zrobić wielkiej krzywdy.

A więc oparła się o jego pierś, ale go nie odepchnęła. Sieńka zdziwił się, ust jednak nie oderwał, a rękami zaczął przesuwać po jej plecach, starając się rozpiąć guziki sukienki. Może teraz zacznie się wyrywać?

Studentka wymamrotała:

– Co pan, Siemionie, co pan…? Czy to prawda, co Żorż mówił, że… ach, co pan robi!… że jest pan proletariuszem?

Sieńka, starając się jeszcze bardziej przypominać zwierzę, wydał cichy pomruk i do reszty się rozzuchwalił. Wsunął dłonie pod rozpiętą na plecach sukienkę dziewczyny; na górze czuł nagą skórę, okrywającą sterczące kręgi, niżej – jedwabną bieliznę.

– Wariat – szepnęła studentka bez tchu. Okulary zsunęły jej się na bok, oczy miała na wpół przymknięte.

Sieńka, żeby ostatecznie przekonać się o słuszności teorii Masy, jeszcze jakąś minutę gładził rękami plecy dziewczyny, po czym się odsunął. Wydawała mu się zanadto koścista, a zresztą nie chodziło o zwykłe figle-migle, tylko o doświadczenie naukowe, czyli eksperyment.

Kiedy wracali z Sokolnik, uczona panna w ogóle nie otworzyła ust – cały czas wpatrywała się w Sieńkę, jakby na coś czekała, a on zupełnie o niej zapomniał, tak głęboko przeżywał niedawne doznania.

Co to jednak znaczy potęga nauki! Nauka wszystko zwycięży!


* * *

Nazajutrz już o świcie czekał na Masę przy wejściu.

Potem czym prędzej poprowadził Japończyka do swego pokoju, nie pozwalając mu nawet wypić herbaty.

I poprosił, w imię boże: naucz mnie, sensei, jak podbić serce pewnej ubóstwianej osoby.

Masa bynajmniej nie pokpiwał z rozemocjonowanego Sieńki. Kazał sobie dokładnie wyjaśnić, o jaką osobę chodzi. Skorik opowiedział wszystko, co wiedział o Śmierci, a pod koniec zapytał drżącym głosem:

– I co, Masa, nie uda mi się takiej łabędzicy porazić strzałą Amora?

Nauczyciel zaplótł ręce na brzuchu i cmoknął parę razy. Dlaczegóż to, powiedział, ma się nie udać? Prawdziwy rycerz wszystko może. I dodał coś, czego Sieńka nie zrozumiał: „Smerć-san to kobieta siężyca”. Okazało się, że miał na myśli „kobietę Księżyca”. Bywają, wyjaśnił, kobiety Słońca i kobiety Księżyca, takimi po prostu przychodzą na świat. Ja, oświadczył, osobiście wolę kobiety Słońca, ale to już kwestia gustu. A z kobietami Księżyca, takimi jak twoja Śmierć-san, trzeba postępować tak… dokładnie wszystko Sieńce wyłożył, oby Bóg dał mu zdrowie.


* * *

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Sieńka wybrał się z wizytą do Śmierci – na poszukiwanie swojego szczęścia.

Pojechał inaczej, niż przedtem zamierzał – nie w białym krawacie i z bukietem chryzantem, lecz ubrany zgodnie ze wskazówkami Masy.

Włożył starą koszulę, którą niegdyś Śmierć mu zacerowała, i jeszcze dodatkowo naddarł ją trochę pod pachą. Na tandecie kupił stare, znoszone sztyblety. Na portki – choć były całe – naszył łatę.

Popatrzył w lustro – i omal się sam nie rozpłakał. Żałował tylko, że wstawił sobie ząb – szczerbaty budziłby większą litość. Ale uznał, że jeśli nie będzie zbyt szeroko otwierał ust, złoto pozostanie niewidoczne.

Jednak wszystko, co miał na sobie, było świeże, uprane, a i sam Sieńka odwiedził łaźnię. Masa przykazał mu: „Biednie, ale cysto, brudnych kawarerów kobiety nie rubią”.

Sieńka wysiadł z dorożki na rogu Solanki i ruszył bulwarem Jauzańskim. Zapukał głośno do drzwi, lecz jego serce biło jeszcze głośniej.

Śmierć otworzyła jak wtedy, nie pytając, kto tam.

– A – powiedziała – jerzyk przyfrunął. Coś długo nie było cię widać. Wejdź.

Wydawało się, że Śmierć jest rada jego wizycie, i Sieńce od razu zrobiło się lżej na duszy.

Pamiętając o zębie, nie otwierał ust, zresztą sensei zalecił mu nie mleć językiem bez potrzeby. Miał tylko patrzeć jasnym, ufnym, czystym wzrokiem i jak najczęściej mrugać oczyma.

Weszli do pokoju i usiedli obok siebie na kanapie, co Sieńka uznał za dobry znak.

Na Nieglinnej mistrz zrobił mu fryzurę mon ange: włosy niby to potargane, ale puszyste i miękkie, a jedno pasmo opada na czoło.

– Myślałam o tobie – powiedziała Śmierć. – Czy żyjesz? Czy nie głodujesz? Ale nie siedź u mnie długo. Jeszcze, nie daj Boże, ktoś doniesie Księciu. Wciąż jest na ciebie wściekły, bestia.

To był akurat dobry moment, żeby oznajmić to, co sobie Sieńka przygotował. Spojrzał na Śmierć spod lnianego kosmyka i westchnął.

– Przyszedłem się z tobą pożegnać. I tak nie ujdę z życiem, znajdą mnie i zabiją. Niech zabijają, bo ja już za nic nie będę brał udziału w ich rozbojach. To sprzeczne z moimi zasadami.

Śmierć zdziwiła się.

– A gdzież to się nauczyłeś takich słów?

Oj, poszło nie tak. Nie trzeba się wymądrzać, popisywać, tylko brać ją na litość.

– Sprzykrzyła mi się już, Śmiertko, tułaczka między ludźmi. – Skorik zamrugał oczami; a nuż wyciśnie łezkę? – Nie mam sumienia kraść, nie chcę grzechem Pana Boga obrażać. Noce są teraz chłodne, już jesień. Pozwól mi się ogrzać i zjeść kawałek chleba, a potem pójdę sobie dalej.

Sam się rozrzewnił własnymi słowami, aż szloch wyrwał mu się z piersi.

No, teraz było w porządku. Śmierci też łzy zabłysły w oczach.

Pogładziła Sieńkę po głowie i czym prędzej zaczęła nakrywać do stołu.

Sieńka był solidnie najedzony (przed wyjściem spałaszował pulardę z karczochami), ale gorliwie wcinał pytlowy chleb z kiełbasą i popijał mlekiem. Śmierć siedziała, podparłszy policzek ręką. Wzdychała.

– Taki jesteś czyściutki – pochwaliła. – Masz świeżą koszulę. Ktoś ci ją uprał?

– A kto mi upierze? Sam jakoś sobie radzę. – Sieńka popatrzył na nią promiennymi oczyma. – Wieczorem piorę w rzeczce koszulę i spodnie, a na rano wysychają. Goły marznę, to jasne, ale trzeba wyglądać po ludzku. Tyle że koszula już stara, rozłazi się. Wyrzuciłbym ją, ale szkoda mi twojego haftu. – Pogładził wyszyty kwiatek i zrobił smutną minę. – Widzisz, pękła tu, pod pachą.

Śmierć na to, tak jak przewidział:

– Daj, zaszyję.

Sieńka ściągnął koszulę.

Mamzelle Loretta (z zajęć praktycznych) mawiała: ramiona, kawalerze, masz piękne, słodkie jak cukier, i skórę taką gładką, że chętnie bym cię zjadła. Tak więc Sieńka obnażył swoje apetyczne ramiona, a ręce skromnie skrzyżował na piersi.

Śmierć błyska igiełką i spod oka zerka na jego goliznę.

– Jedną tylko dobrą chwilę pamiętam w moim nieszczęsnym, ponurym życiu – cichym, przejmującym głosem rzekł Sieńka. – Kiedyś mnie, sierotę, pocałowała…

– Naprawdę? – Śmierć tak się zdumiała, że aż przestała szyć. – To dla ciebie takie szczęście?

– Trudno nawet wyrazić słowami jakie…

Odłożyła koszulę.

– Mój Boże! – powiedziała. – No to chodź, pocałuję cię jeszcze raz, co tam!

Sieńka zarumienił się, i to w całkiem naturalny sposób.

– Ach, potem mogę nawet umrzeć…

Ale ręce na razie trzymał przy sobie i tylko lekko mrugał oczyma.

Śmierć podeszła do niego i nachyliła się. Popatrzyła nań łagodnymi, wilgotnymi oczyma. Pogłaskała po szyi, po ramieniu i delikatnie, pieszczotliwie dotknęła wargami jego ust.

Sieńkę oblał taki żar, jakby ktoś go wrzucił do buchającego ogniem pieca. Zapomniał o wszystkich naukach sensei, zerwał się na nogi, zamknął Śmierć w mocnym uścisku i zaczął ją całować, wdychając jednocześnie miętowy, odurzający zapach jej włosów – ach, ach – do upojenia.

I wtedy coś się stało, naprawdę! Nie na długo, może na zaledwie kilka sekund, ciało Śmierci zapałało nagle takim samym żarem, jak ciało Sieńki, jej pocałunek z łagodnego, macierzyńskiego zamienił się w chciwy, zaborczy, namiętny, dłonie zaś zatańczyły po jego plecach.

Ale te niezwykłe chwile szybko się skończyły – Śmierć rozerwała objęcia Sieńki i odsunęła się.

– Nie – powiedziała – nie. Nie kuś mnie, mój diabełku. Czego nie wolno, tego nie wolno.

Potrząsnęła głową, jakby odganiała jakąś chimerę (tak się mówi, gdy komuś przywiduje się coś nierealnego), przesunęła dłonią po oczach – i od razu stała się taka jak zawsze, spokojna. Popatrzyła na Sieńkę z przebiegłym uśmiechem.

– Ach, ty podstępny wężu, ledwoś od ziemi odrósł, a już taki chytry. Napłaczą się jeszcze dziewczyny przez ciebie.

Skorik wciąż był rozogniony, nie zrozumiał, że to koniec wszystkiego, i chciał znowu wziąć Śmierć w objęcia. Ona nie odsunęła się, ale i nie poruszyła – zupełnie, jakby obejmował jakiś posąg.

Nagle z tyłu rozległ się drżący z wściekłości głos:

– No proszę, z kim cię przyłapałem, szmato!

Sieńka odwrócił się i zmartwiał.

W progu stał Książę – twarz wykrzywiona ze złości, błyskające groźnie oczy. No tak, drzwi nie były zamknięte, więc wszedł, a oni nie słyszeli.

– Aleś sobie kochanka znalazła, wyciruchu! Szczeniaka, gówniarza! To jakiś żart, czy co?

Zbliżył się do znieruchomiałego Sieńki, chwycił go za gardło i szarpnął w górę, tak że chłopak musiał stanąć na palcach.

– Zabiję! – wysyczał. – Łeb ci urwę!

Ani chybi zaraz to zrobi. Dobrze jeszcze, że nie trzeba będzie się długo męczyć. Byłoby gorzej, gdyby – jak tamtemu kupcowi – obciął Sieńce uszy i wepchnął mu do ust albo wyłupił oczy.

Chłopak odwrócił głowę, żeby nie widzieć twarzy Księcia – i bez tego wystarczająco się bał. Uznał, że lepiej będzie w ostatnich chwilach życia popatrzeć na Śmierć, póki dusza jeszcze kołacze się w ciele.

I ujrzał nagle dziw nad dziwy: oto Śmierć wzięła ze stołu kubek z niedopitym mlekiem i z rozmachu walnęła nim Księcia w głowę.

Ten, zaskoczony, puścił Sieńkę i usiadł na podłodze. Złapał się za głowę, a spomiędzy palców spływała mu krew zmieszana z mlekiem.

Śmierć krzyknęła:

– Czego stoisz?! Uciekaj!

I dalejże wtykać Sieńce naprawioną koszulę. Ale on nie ruszył się z miejsca. Ktoś inny, jakby drugi Sieńka, odezwał się jego głosem:

– Nie mogę. On cię zabije.

– Nie zabije – zapewniła Śmierć tak spokojnym głosem, że Sieńka od razu uwierzył.

Książę odwrócił się do nich twarzą, oczy miał mętne, szalone. Chciał wstać, zachwiał się, chwycił się stołu – nie przyszedł jeszcze do siebie, ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Mimo to wychrypiał:

– Przewrócę Moskwę do góry nogami, ale cię znajdę, choćbyś się schował pod ziemią. Zębami ci gardło przegryzę!

Wyglądał tak strasznie, że Sieńka aż krzyknął. Wyskoczył co sił w nogach, zbiegł z ganku i zawahał się przez chwilę: dokąd zmykać?

Tam, podpowiedział mu drugi Sieńka, ten, który siedział w nim w środku, mądrzejszy i odważniejszy od pierwszego. Tam, gdzie wskazał ci Książę, pod ziemię. Żebyś nie musiał się wynosić z Moskwy. Bo twój prześladowca nie odpuści, póki nie rozprawi się z sierotą.

No, a skoro tak, to trzeba się zaopatrzyć w gotówkę.


* * *

Sieńka znowu znalazł się w znajomych podziemiach. Tym razem wziął aż pięć prętów. Zdecydował, że nie będzie się targował z jubilerem, sprzeda je po tysiąc rubli. Niech Aszot Aszotycz się cieszy, że fortuna mu sprzyja.

Tyle że nie udało się Samszytowowi skorzystać z wielkoduszności Sieńki.

Kiedy Skorik zjawił się na Marosiejce, ujrzał przed sklepem jubilerskim dwóch policjantów, a w środku – za szklaną witryną – aż się kłębiło od granatowych mundurów.

No i proszę. Dohandlował się Aszot Aszotycz, kupcząc skarbowym srebrem, własnością państwa. Ktoś musiał na niego donieść, nie inaczej. A może to sędzia Kuwszynnikow okazał się surowszy, niż się wydawało. Sprawdził, który z kolekcjonerów nabył jauzańskie pręty, wypytał, skąd pochodzą, i dalej już sprawa była prosta.

No, to jeszcze nic strasznego. Sieńka nie zostawił sędziemu swojego adresu. Nikt też oprócz niego samego nie wiedział, gdzie ukryty jest skarb.

Szukajcie sobie, psy, wiatru w polu.

Chociaż nie! Ormianinowi Sieńka powiedział, że mieszka w pensjonacie madame Borisenko. Wyda go teraz nosacz, wyda na pewno!

Skorik nie chciał tracić czasu i kręcić się dłużej w niebezpiecznym miejscu. Pobiegł po dorożkę.

Musiał czym prędzej wynieść się z pensjonatu, póki go jeszcze nie zdybali.

W jego egzystencji zarysowała się tendencja do obniżenia kondycji, czyli – mówiąc prościej – sprawy wyglądały gorzej niż kiedykolwiek: i Książę deptał mu po piętach, i policja, i prętów nie było komu sprzedać. Ale Sieńka wciąż pozostawał w takiej euforii, że wszystko to wydawało mu się głupstwem niewartym wzmianki.

Koń stukał kopytami i wymachiwał ogonem, wiatr rozwiewał fryzurę mon ange, a życie – bez względu na przeciwności losu – było piękne. Sieńka podrygiwał z lekka na siedzeniu pędzącej dorożki, absolutnie szczęśliwy.

Niedługo wprawdzie, przez kilka chwil zaledwie, ale był jednak kochankiem Śmierci, i to niemal naprawdę!

Загрузка...