Jak Sieńka został mamzelką

– Prrr, hamany! – krzyknął woźnica na parę pięknych karych koni, a one stanęły jak wryte. Dyszlowy odwrócił toczoną szyję, zerknął gniewnie na dorożkarza i uderzył w bruk podkutym kopytem, aż iskry poszły.

Podjechali do pensjonatu „Kazań” po pańsku, z fasonem. I Bosman, który siedząc na swoim wózku, handlował gwizdkami, i skupiona wokół niego dzieciarnia odwrócili się w stronę szykownego landa (trzy ruble za godzinę!) i zagapili na przystojnego Kaukazczyka i jego towarzyszkę.

– Czekaj tu! – polecił dżygit woźnicy, rzucając mu błyszczący złoty imperiał *.

Zeskoczył wprost na bruk, omijając stopień. Wystrojonego Sieńkę chwycił wpół, lekko postawił na ziemi, po czym ruszył wprost do wejścia. Bosmanowi powiedział nie umówione „jóws”, jak uczył go Skorik, lecz rzucił krótko:

– Jestem Kazbek.

Bosman też nie zagwizdał, tylko zmrużył oczy. Kiwnął dziarskiemu przybyszowi ze wschodu głową, zezwalając, by wszedł. Na Sieńkę ledwie rzucił okiem. Właściwie można powiedzieć, że zdawał się zupełnie niezainteresowany jego osobą, dzięki czemu ściśnięty i ciążący niby kamień żołądek Sieńki przestał mu tak bardzo dokuczać.

– W – więcej wdzięku – pouczał Skorika Erast Pietrowicz swoim normalnym głosem, gdy szli przez podwórze. – Nie wymachuj tak rękami. I nie poruszaj ramionami, tylko biodrami. No dobrze, może być.

Zastukał, drzwi się otworzyły i wyjrzał z nich nieznany Sieńce chłopak. Pewnie on jest teraz szóstką, domyślił się Skorik i poczuł ostre ukłucie w sercu. Z zazdrości, czy co? Dziwne.

Nowy wcale się zresztą Sieńce nie spodobał. Miał płaską twarz i oczy żółte jak u kota…

– O co chodzi? – zapytał.

Pan Nameless powtórzył to samo, co powiedział Bosmanowi:

– Jestem Kazbek. Powedz Ksęciu. (Tak wymówił: Ksęciu).

– Co za Kazbek? – Szóstka wzgardliwie pociągnął nosem i natychmiast poczuł na nim dwa stalowe palce.

Abrek zaklął gardłowo, z rozmachem walnął głową płaskogębego o futrynę, po czym go odepchnął. Chłopak gruchnął na podłogę.

Wtedy Kazbek wszedł, przestąpiwszy przez leżącego, i zdecydowanie ruszył korytarzem. Sieńka, popiskując z cicha, podążał śladem Kaukazczyka. Gdy się obejrzał, zobaczył, że szóstka-popychle trzyma się za głowę i w oszołomieniu mruga oczyma.

O Boże, Boże, czym się to wszystko skończy?

W dużym pokoju Ryzyk i Fizyk, jak zawsze, rżnęli w karty. Słoniny nie było, ale na łóżku, oparłszy obute nogi na poręczy, leżał Oczko i scyzorykiem czyścił paznokcie.

Do niego właśnie skierował się Kaukazczyk.

– Tyś walet? Prowadź do Księcia, chcę z nim mówić. Jestem Kazbek.

Bliźniacy przerwali grę. Jeden z nich (Sieńka nigdy nie nauczył się ich rozróżniać) mrugnął do niego, a drugi wpatrzył się tępym wzrokiem w srebrny kindżał przy pasku gościa.

– Kazbek nade mną góruje samotnie. – Oczko uśmiechnął się błogo i sprężyście zerwał się z łóżka. – Chodźmy, skoroście przyszli.

Nie był ciekaw po co, po prostu poprowadził ich i tyle. Nie wróżyło to nic dobrego.

Książę siedział przy stole straszny, opuchnięty – musiał bardzo dużo pić. Zupełnie nie przypominał urodziwego młodzieńca, jakim był, kiedy Skorik ujrzał go po raz pierwszy (zaledwie przed miesiącem!). Koszulę, choć atłasową, miał jakąś wymiętą, brudną, włosy splątane, twarz nieogoloną. Na stole, oprócz pustych butelek i tradycyjnego słoja kiszonych ogórków, stal złoty świecznik bez świec.

Wróg Sieńki podniósł na wchodzących mętne oczy i zwrócił się do Kaukazczyka:

– Ktoś ty? Czego chcesz?

– Jestem Kazbek.

– Kto?

– Chyba ten, co to niedawno przyjechał z Kaukazu z dwudziestoma dżygitami – półgłosem wyjaśnił Oczko, oparty o ścianę i z rękami skrzyżowanymi na piersi. – Mówiłem ci. Zjawili się trzy miesiące temu. Przycisnęli tych z Marinej Roszczy, przejęli dziewczyny i wszystkie sklepy z naftą.

Abrek uśmiechnął się, a raczej drgnął mu kącik ust.

– Wy, Rosjanie, przyszliście w nasze góry i nie chcecie odejść. A ja przyszedłem do was i też szybko nie odejdę. Będziemy sąsiadami, Książę. A sąsiedzi mogą żyć ze sobą różnie. Albo się nawzajem zabijać – to potrafimy – albo zostać kunakami, co po waszemu znaczy: rodzonymi braćmi. Wybór należy do ciebie.

Oczko znów zauważył cicho:

– Książę, z nimi trzeba ostrożnie. Ten tu przyszedł niby sam, ale reszta pewnie czeka w ukryciu. Wystarczy, że Kazbek gwizdnie, a chwycą za kindżały.

– Niech chwytają – wycedził Książę. – Zobaczymy, kto będzie górą. Czegoś się tak nadął, Kazbek? Żartuję. Książę to człowiek wesoły. Skoro tak mówisz, zostańmy kunakami. To co, graba?

Wstał i wyciągnął rękę. Skorik trochę się uspokoił, bo przychodziły mu na myśl różne rzeczy, nawet najgorsze. Jednak abrek nie uścisnął dłoni Księcia.

– U nas w górach podać sobie ręce to za mało. Trzeba dowieść przyjaźni czynem. Kunak kunakowi musi podarować to, co najcenniejsze.

– Tak? – Książę zatoczył łuk ramieniem. – No to proś, o co chcesz. Książę ma szeroki gest. Popatrz. Świecznik ze szczerego złota. Zabrałem wczoraj jednemu kupcowi. Chcesz, to ci podaruję.

Kazbek pokręcił głową w kosmatej papasze.

– A czego byś chciał? Mów.

– Śmierci – cicho, lecz gwałtownie zażądał Kaukazczyk.

– Czyjej śmierci? – spytał zaskoczony Książę.

– Twojej. Podobno jest dla ciebie najcenniejsza ze wszystkiego, co posiadasz. Więc oddaj ją. Wtedy zostaniemy kunakami do grobowej deski.

Skorik pierwszy zorientował się, o czym mowa, i aż oczy zamknął z przerażenia. No, teraz wszystko jasne. Zaraz krew się poleje, to pewne jak amen w pacierzu. Jego też nie oszczędzą. Och, mamusiu kochana, już niedługo na tamtym świecie spotkasz się ze swoim synkiem Sienią.

Oczko też zrozumiał, o co chodzi. Nie ruszył się z miejsca, ale palce jego prawej dłoni powoli wślizgnęły się w lewy rękaw. Tam, w rękawie, kryły się noże w skórzanym mankiecie. Oczko zaraz zacznie nimi rzucać, a wtedy żegnajcie się z życiem, drodzy goście.

Wreszcie sens słów Kazbeka dotarł i do Księcia, który otworzył usta i szarpnął kołnierz koszuli. Widać było, jak żyły nabrzmiały mu na szyi, ale krzyk wciąż się nie wydobywał z gardła – wściekłość zaparła Księciu dech.

Kazbek, jakby nigdy nic, ciągnął:

– Oddaj mi swoją kobietę, Książę. Chcę ją mieć. A tobie przyprowadziłem swoją najlepszą mamzelkę. Jest piękna i zwinna niczym górska kozica. Bierz ją sobie. Daję z serca.

I wypchnął Sieńkę na środek pokoju.

– Aach! – pisnął Sieńka. – Mamusiu!

Ale Książę ryknął tak głośno, że tej żałosnej skargi nikt nie usłyszał.

– Gardło przegryzę! Ścierwo!

Chwycił ze stołu wielki dwuzębny widelec do wyławiania ogórków i chciał się rzucić na bezczelnego abreka, ale w ręku Kaukazczyka zalśnił nagle mały czarny rewolwer.

– Ty! – zwrócił się gość do waleta. – Ręce na ramiona! – nakazał. Do Księcia w ogóle się nie odezwał, tylko błysnął oczyma w jego stronę.

Oczko uniósł brew, oceniając spojrzeniem czarny wylot lufy. Pokazał Kaukazczykowi, że nic nie ma w rękach, i dotknął palcami ramion. Książę zaklął i rzucił widelec na stół. Nie patrzył na rewolwer, tylko w oczy tego, który złożył mu tak obraźliwą propozycję, i z wściekłości gryzł wargi do krwi. Po brodzie spływała mu czerwona strużka.

– I tak cię zabiję! – krzyknął ochryple. – W Marinej Roszczy też cię znajdę! Wszystkie flaki z ciebie wypuszczę i przerobię cię na kiełbasę!

Kazbek tylko cmoknął.

– Wy, Rosjanie, jesteście jak baby. Mężczyzna nie krzyczy, mówi cicho.

– Więc ona z tobą też?… Z tobą?… – Do rozsierdzonego Księcia nie docierało, co się wokół dzieje. Strącił z policzka łzę wściekłości i zazgrzytał zębami. – Ścierwo, suka, dłużej tego nie zniosę!

– Przyszedłem do ciebie jak do mężczyzny, honorowo. – Abrek ściągnął gęste czarne brwi, niebieskie oczy błysnęły zimnym płomieniem. – Mogłem ją wykraść, ale Kazbek nie jest złodziejem. Mówię ci po dobremu: daj sam. Jak nie dasz, wezmę siłą. I najpierw dobrze pomyśl. Nie chcę jej za darmo…

Wskazał na wystraszonego Sieńkę.

Książę odepchnął Bogu ducha winnego Skorika z taką siłą, że chłopak poleciał aż pod ścianę i upadł.

– A na cholerę mi twoja wymalowana łachudra!

Mimo że Sieńka mocno się uderzył w ramię i przeraził, te słowa, choć obraźliwe, brzmiały dla niego niczym najsłodsza muzyka. Książę go nie chce. Chwała Ci, Boże!

– Mamzelkę daję ci tylko tak, jako dodatek, żebyś nie został bez baby. – Dżygit roześmiał się. – A najcenniejsze, co posiadam i co chcę ci ofiarować, to srebro, dużo srebra. Nigdy dotąd tyle nie miałeś…

– Wepchnę ci to srebro do gardła, ty parszywy pogański psie! – przerwał mu Książę, po czym jeszcze długo miotał przekleństwa i złorzeczenia.

– „Dużo” to znaczy ile, szanowny? – zapytał Oczko, kiedy Książę, zachłysnąwszy się nienawistnymi słowami, wreszcie umilkł.

– Jeden wóz nie wystarczy, żeby je załadować. Wiem, że od dawna tego srebra szukacie, ale znalazłem je ja. I oddam całe, tyle że za Śmierć.

Książę już znowu chciał wrzasnąć, kiedy Oczko podniósł palec na znak, żeby milczał.

– Mówisz o skarbie pisarza z Jerochy? – zapytał walet. – A więc jednak znalazłeś? Och, spryciarz z ciebie, prawdziwy syn Kaukazu – dodał przypochlebnie.

– Tak, teraz skarb należy do mnie. Ale jeżeli zechcecie, będzie wasz.

Książę gwałtownie szarpnął głową, niczym byk oganiający się od gza.

– Śmierci nie oddam! Za całe srebro i złoto świata! Nie oddam! Nigdy nie będzie twoja, psie!

– Już jest moja. – Kaukazczyk wolną ręką pogładził kruczą brodę. – Jak chcesz, Książę. Przyszedłem z uczciwą propozycją, a ty nazwałeś mnie psem. Wiem już, że u was, w Moskwie, dozwolone są wszelkie przekleństwa, ale za „psa” noże idą w ruch. Będziemy walczyć. Mam więcej kompanów niż ty, a każdy z nich to prawdziwy orzeł.

Cofnął się ku drzwiom, wciąż trzymając rewolwer w pogotowiu. Sieńka zerwał się na nogi i przywarł ramieniem do czerkieski Kazbeka.

– Dokąd, gadzino? – wrzasnął Książę. – Żywy stąd nie wyjdziesz! No już, strzelaj! Moje wilki cię rozszarpią!

Do pokoju wsunął się jeden z bliźniaków.

– Książę, mówiłeś coś? Wołałeś nas?

Ani na chwilę nie spuszczając z oczu Księcia i Oczka, abrek chwycił Ryzyka-Fizyka lewą ręką za szyję, potrzymał tak parę sekund i puścił. Chłopak osunął się i zwalił na bok niczym na wpół pusty worek.

– Poczekaj, szanowny! – odezwał się Oczko. – Nie odchodź. Książę, człowiek przyszedł do ciebie po dobremu, w uczciwych zamiarach. Jedna baba mniej, jedna więcej – co za różnica? Wiesz, że ferajna właśnie tak myśli. – I dodał wierszem: – „Gadka owa jest prawdziwa, znam ten dziw i wszystko zrobię, by się móc przysłużyć tobie” *.

Aha, przypomniał sobie Sieńka, znam to. Łabędzica mówiła tak do księcia Gwidona: spokojnie, nie gorączkuj się, wszystko urządzę jak najlepiej.

Ale Książę z Chitrowki widać nie czytał tej bajki i zdziwiony zamrugał oczyma. Oczko w odpowiedzi również mrugnął, ale tylko jednym okiem – Sieńka, stojąc z boku, dobrze to widział.

– Skarb, powiadasz? – burknął ponury Książę. – No dobra. Na skarb Siniuchina mogę się zamienić. Ale najpierw srebro.

– Słowo? – upewnił się Kazbek. – Złodzieja?

– Słowo – potwierdził Książę i zgodnie z przyjętym obyczajem przesunął po gardle kciukiem, ale Sieńka znów dojrzał podstęp: lewą rękę Książę schował za plecami i ułożył z palców figę, co odbierało danemu słowu wszelką wagę. Sieńka będzie musiał później Kazbekowi, to znaczy Erastowi Pietrowiczowi, powiedzieć o tym podłym oszustwie.

– W porządku. – Dżygit skinął głową i schował broń. – Przyjdźcie w nocy do noclegowni, do piwnicy, tej najdalszej. Tylko we dwóch, nikogo więcej nie bierzcie. Punktualnie o trzeciej piętnaście. Jeżeli się zjawicie wcześniej albo później, umowa jest nieważna.

– Przyjdziemy we dwóch, a twoi kumple nas wykończą? – Książę uśmiechnął się krzywo.

– Po co mieliby w tym celu was tam ściągać? – Kazbek wzruszył ramionami. – Gdyby chcieli, i tak zrobiliby z was kebab. Mnie potrzebni są w Moskwie wierni kunacy, którym można zaufać… Ktoś będzie na was czekał w piwnicy i zaprowadzi, gdzie trzeba. Kiedy go zobaczysz, zrozumiesz, że Kazbek mógł ci nic nie dawać i wziąć za darmo to, co chciał.

Książę już otwierał usta, żeby odpowiedzieć (sądząc po jego minie, miała to być kolejna pogróżka), ale Oczko położył mu rękę na ramieniu.

– O trzeciej piętnaście po północy będziemy, szanowny. Słowo uczciwego złodzieja.

Walet złożył przysięgę bez żadnych sztuczek, obie ręce trzymał na widoku.

– A więc nie bierzesz mamzelki? – zapytał Kaukazczyk Księcia już w drzwiach.

Sieńka zamarł. Ach, Eraście Pietrowiczu, chce pan mojej zguby? Święty Mikołaju, Matko Boska Nieustającej Pomocy, miejcie mnie w swojej opiece!

Ale Książę, oby z piekła nie wyszedł, zamiast odpowiedzi splunął tylko na podłogę.

Udało się.

Загрузка...