Epilog

Będzie, co ma być

Kiedy Jegor został sam w gabinecie, długo nie mógł przyjść do siebie. Nalał wody z karafki, ale palce tak mu drżały, że wylał połowę. Jego stan fizyczny był opłakany, nerwy również. Ale to nic, przez dziesięć dni można się doprowadzić do porządku. Normalne wyżywienie, sen, ćwiczenia. Mówią, że w Cchałtubo jest bardzo ładnie. Zresztą na Krym też można by skoczyć.

Dzisiaj którego jest, trzynastego? To znaczy, że do pracy trzeba się stawić dwudziestego trzeciego, w poniedziałek. Ale przecież dwudziestego drugiego będzie wojna!

Ach, prawda, wojny nie będzie. To dezinformacja. Październi – cyn nie jest głupcem ani łajdakiem, tylko się pomylił. A kto by na jego miejscu się nie pomylił? Szef tylko wykonał swoją robotę, a wnioski to już sprawa wyższego dowództwa. Co takiego strasznego zrobił starszy major? Z jakiego powodu taki popłoch? Aresztował szpiega, przesłuchał, no i co z tego? Jeśli rząd wie, że zeznania są fałszywe, to wystarczy je zignorować i po sprawie. Dlaczego przeprosiny, po co oświadczenie TASS – a? Dlaczego Żelaznemu Narkomowi drżał podbródek? Czyżby ze strachu?

Bzdura, to niemożliwe!

A czy jest możliwe, żeby komisarz generalny bezpieczeństwa obejmował zakichanego lejtnancika i przez bitą godzinę przemawiał doń najczulszymi słówkami? Przecież to jasne, że tak się cackał z Jegorem, a nawet powierzył mu najważniejszą tajemnicę wyłącznie po to, by wyłudzić adres Październicyna. Gdy tylko uzyskał co chciał, zaraz wyszedł. I jeszcze jaki uradowany!

Co teraz czeka szefa?

Jegor wzdrygnął się, kiedy przypomniał sobie „jaja-oczy”.

Nagle przeszyła go myśl: Ale z ciebie, Dorin, drań! Stoisz tu, myślisz o Cchałtubo, popijasz wodę, a starszy major siedzi u swojej aktorki i nie podejrzewa nawet, jakie chmury zebrały się nad jego głową.

Diabli tam z zakazem Narkoma. Trzeba zadzwonić do szefa i go uprzedzić. Niech nie czeka, aż po niego przyjdą, niech się zjawi sam. To będzie najlepszy dowód jego niewinności!

Przez kilka chwil Jegor oglądał abażur, w którym oczywiście był zamontowany podsłuch.

E, gwizdać na to. Przecież telefony również są na podsłuchu.

Też mi zbrodnia: powiadomić bezpośredniego przełożonego, że kierownictwo pilnie go poszukuje.

Ale kiedy Dorin kręcił tarczą, krople potu wystąpiły mu na czoło. Coś mu podpowiadało: zbrodnia nie zbrodnia, ale nieposłuszeństwa Narkom nie daruje.

Żeby nie zastanawiać się nad możliwymi konsekwencjami, ostatnie cyfry wykręcił w przyśpieszonym tempie.

Sygnału nie było.

Ki diabeł?

Wykręcił numer z drugiego aparatu, a z trzeciego – to samo.

Podnosi słuchawkę – buczy. Ale abonent się nie odzywa, jakby umarł.

Wszystko jasne. Numer D-65421 został wyłączony.

No i czemu wariujesz, co? – powiedział do siebie Dorin. Przecież postąpiłeś słusznie, po bolszewicku. Narkom ma rację: wierność ojczyźnie i Wodzowi są ważniejsze od więzi osobistych. Tylko skąd to paskudne uczucie w sercu?

Usiadł za biurkiem, opuścił głowę na skrzyżowane ręce i siedział tak długo. Dopóki nie zadzwonił jeden z telefonów.

– Lejtnant Dorin – ochryple powiedział do słuchawki Jegor. Usłyszał głos szefa.

– Tak właśnie myślałem, że jesteś w gabinecie.

– Szefie, wszystko z wami w porządku? – krzyknął Jegor, przewracając szklankę z niedopitą wodą.

– Nie. Raczej wszystko nie w porządku – odburknął starszy major. – Kto ma to wiedzieć, jak nie ty? Zadziwiłeś mnie, Jegorku. Ale cóż, sam cię uczyłem: wszystko, co służy sprawie, jest moralne.

Gorzko było, oczywiście, usłyszeć coś takiego od szefa, ale tak czy owak Dorin strasznie się ucieszył.

– Skoro dzwonicie, to nie jesteście aresztowani?

– Cóż to ja jestem, chłopczyk – dzwoneczek z miasta Dzyń-Dzyń? „Proszę otworzyć, telegram”. Idioci! Położyłem wszystkich czterech na miejscu.

– Co też wy?!

Jegorowi pociemniało w oczach. Październicyn zastrzelił pracowników, którzy przyjechali po niego? Czyżby naprawdę był wrogiem?

– Przynajmniej ty nie bądź idiotą – powiedział beznamiętnie starszy major, który, jak się okazało, nie stracił zdolności do czytania w myślach. – Nie jestem wrogiem. Jestem komunistą i patriotą naszej radzieckiej ojczyzny. Ale jeśli drugi raz mam być przepuszczony przez tę maszynkę do mięsa – dziękuję uprzejmie… Chłopaków oczywiście szkoda, kropnąłem ich ze strachu, jak mi zaczęli wykręcać ręce. Ale to twoja wina. Gdybyś uprzedził, że Narkomowi potrzebna jest moja skóra, tobym się grzecznie i kulturalnie zastrzelił. Powinienem był jeszcze wczoraj się domyślić, kiedy przestali mnie z nim łączyć. Czy coś się stało, nie orientujesz się?

– Orientuję, ale nie mam prawa przez telefon…

– No i diabli z tobą, teraz wszystko jedno.

Jegor spytał szeptem, chociaż zniżać głos było mu głupio:

– Dzwonicie stamtąd?

– Nie. Tam są cztery trupy, baba zemdlała… Uciekłem. Dzwonię z budki na rogu.

– Szefie, co teraz zrobicie?

– Poczekam do dwunastej. Mówiłem ci, że mi Cyganka wywróżyła, że umrę dokładnie w południe. Wyszedłem z bramy, patrzę na zegarek: za kwadrans dwunasta. Przeszedłem parę kroków – patrzę, automat. Myślę, z kim by się tu pożegnać? Rozumiesz, przeżyłem pół wieku, a nie mam się z kim pożegnać. Chyba że z tobą. No to dzwonię, żeby się nie nudzić do południa.

Dorin gwałtownie się odwrócił i spojrzał na zegar. Do południa brakowało zaledwie minuty.

– A jeszcze chcę ci dać jedną radę, chociaż mnie wydałeś. Źle cię uczyłem, Jegorku – żebyś nie serca słuchał, tylko głowy. Głowa w najważniejszej sprawie cię zawiedzie, tak jak mnie zawiodła.

– Z Wasserem?

– Nie, wiele lat temu… Nie ma czasu opowiadać. Nie przerywaj, mam pół minuty… Serce to oczywiście bzdura, silnik do przetaczania krwi. Nic ci nie powie. Słuchaj głosu. Jest w środku taki głos. Kiedy będzie trzeba, on zawsze ci podpowie, tylko nie zatykaj uszu. Ja go dawno przestałem słuchać. Dlatego zdycham w tej zaszczanej budce, na rogu zaułka Bezbożnego… Koniec, już prawie dwunasta. Odliczam dziesięć sekund. Przecież nie na darmo dałem Cygance dwadzieścia kopiejek?

Październicyn wydał dziwny odgłos – ni to zaszlochał, ni to się zaśmiał. Nie, szlochać nie mógł! Nie taki to człowiek.

– Żegnaj, Jegorku ze wsi Dorino. Nie bierz ze mnie przykładu, dobrze?

Dorin chciał zapytać, o jakim przykładzie mówi starszy major, ale nie zdążył.

Na tamtym końcu linii tak huknęło, że Jegorowi ucho się zatkało.

Przełożył słuchawkę z prawej ręki do lewej.

– Halo, halo! Szefie!

Nic. Tylko głuche martwe postukiwanie. Minęło na pewno dziesięć sekund, zanim Dorin zrozumiał: to kołysze się na sznurze i postukuje słuchawka telefonu.

Zegar na ścianie wesoło uderzył dwanaście razy. Za oknem olbrzymie miasto błyszczało słońcem, trąbiło klaksonami.

Jegor podszedł do parapetu, rozsunął szerzej zasłony.

Że wojny nie będzie, to świetnie, pomyślał. A do przyszłego roku tak się przygotujemy, że faszystom przejdzie ochota atakować.

Nad dachami widać było niebieskie niebo, jeszcze większe niż miasto.

O jakim głosie mówił szef? Jak się go słucha, tego głosu?

Lejtnant stał i pociągał nosem. Ni stąd, ni zowąd przyplątał się katar. A Jegor nie miał chusteczki.

Nie, to nie katar. To łzy. Ukochana stolica popłynęła przed oczami Jegora, zakołysała się.

Mazgaj jesteś, powiedział sobie Dorin. Nie nadajesz się do Organów. Nie jesteś z odpowiedniego metalu, brakuje ci twardości. Trzeba odejść.

I jakoś tak samo się wszystko rozwiązało: musi złożyć raport. O przeniesienie.

Najważniejsze, że ma się czym zająć. O, tam niebo – niebieskie, czyste, bezbrzeżne. Latać można, ile się chce. Zadzwoni do Pieti Bożko, tamten nie rzuca słów na wiatr, jak obiecał, to weźmie. Do pracy w CzeKa Jegor jest trochę za słaby, ale do lotnictwa – w sam raz.

Od razu zrobiło mu się lekko na sercu, jak gdyby już oderwał się od ziemi i wzleciał pod obłoki.

Ale od razu coś zazgrzytało.

Narkom go nie wypuści. Byłoby to nielogiczne: lejtnant Dorin za dużo wie. Poza tym telefon z Bezbożnego – odsłuchają, zameldują. Niby nic takiego Jegor nie powiedział, ale w zestawieniu z raportem będzie wyglądało niedobrze. Na samym zwolnieniu się nie skończy…

Zostawić wszystko tak, jak jest?

Dorin wsłuchał się w poruszenie w piersi: czy głos czegoś nie powie?

Nic nie usłyszał, ale też nie miał żadnych wątpliwości, że nie musi zostawiać wszystkiego, jak jest.

No więc tak, pomyślał Jegor.

Dzisiaj nie będę pisał raportu. Pojadę lepiej do Pluszczewa, do Nadi. Ucieszę ją. Będziemy mieli dziesięć dni szczęścia. Wcale nie tak mało jak na dzisiejsze czasy.

A dwudziestego trzeciego wrócę z urlopu i złożę raport.

Jeśli puszczą mnie po dobroci, pójdę do lotnictwa. A jak się nie da po dobroci, to znaczy, że tak mi już było pisane.

Będzie to, co ma być.

Загрузка...