Rozdział szesnasty

Uniwersytet Stanowy w Kennesaw 11.50


Mam. – Eve zacisnęła dłoń na termicznym opakowaniu, w którym znajdowała się fiolka z próbką DNA. – A teraz chodźmy. Musimy się pospieszyć.

– Czy próbka jest dość duża? – spytał Logan.

– W sam raz. Dokąd ją zabierzemy, Gary?

– Zakładam, że nie chcecie korzystać ze znanych ośrodków badawczych?

Eve potrząsnęła głową.

– Ale musi to być miejsce o najwyższym standardzie, prawda?

Eve kiwnęła głową.

– Niezłe wymagania, Duncan. Masz szczęście, że potrafię im sprostać. Znam pewnego człowieka – dodał, zniżając dramatycznie głos.

– Nie chcę człowieka, chcę laboratorium.

– Musisz się zgodzić na Chrisa Tellera.

– Kto to jest?

Mój były student, który później został wykładowcą na uniwersytecie McArthura. Genialny facet. Pracował nad DNA, a dla zarobku otworzył w zeszłym roku małe laboratorium w Bainbridge, w stanie Georgia. Zatrudnia tylko dwie osoby. Laboratorium nie jest wpisane na listę jako ośrodek badawczo-sądowy, lecz jako centrum medycyny doświadczalnej.

– To interesujące.

– Oczywiście. Jest wprost wymarzone dla waszych celów. Można by pomyśleć, że całe życie zajmowałem się konspiracją. Chris podejmuje się badania próbek DNA tylko wtedy, kiedy brakuje mu pieniędzy na opłacenie rachunków, ale jest niesłychanie dokładny. Nie możemy ryzykować pomyłki. Nie jestem pewien, czy udałoby mi się zdobyć kolejną porcję materiału.

– A zatem Bainbridge. Sama tam pojadę…

– Ja to zrobię – przerwał jej Gary. – Mówiłaś, że trzeba się spieszyć. Zwrócę się do Tellera jako kolega naukowiec.

– Posłuchaj, zabiorę ze sobą Joego. Teller z pewnością zgodzi się współpracować z policją.

– Raczej nie, jeśli jest akurat w trakcie badań naukowych. Powie Quinnowi, żeby udał się do kogoś innego. Mamy większe szanse, jeżeli ja się do niego zwrócę.

– Ty zakończyłeś pracę. Powinieneś teraz wyjechać na odpoczynek. Nie mogę prosić cię o nic więcej, Gary.

– Nie słyszałem, żebyś mnie o cokolwiek prosiła. I to ja decyduję, kiedy kończę pracę. Chcesz mnie wykolegować z książki?

– Chcę, żebyś się nie narażał.

Gary wyjął jej z ręki opakowanie z fiolką i ruszył do drzwi.

– Muszę podjechać do domu i zabrać zapasowe ubranie.

– Gary, to szaleństwo. Pozwól mi…

– Chcesz pomóc? To zdobądź dla Tellera próbki porównawcze z tym, co tu mamy. Jeśli chcesz jechać ze mną do Bainbridge, proszę bardzo – powiedział, otwierając drzwi. – Ale ja rządzę tą próbką, Eve.

– Posłuchaj, Gary…

Kessler tymczasem wyszedł z laboratorium i Eve pobiegła za nim do drzwi wyjściowych.

– Co się dzieje? – spytał Joe. – Dokąd on się wybiera?

– Do laboratorium DNA w Bainbridge. Ma próbkę. Mówiłam, że ja ją zawiozę, ale chce jechać sam.

– Uparty osioł. Ja się tym zajmę, Eve.

– Nie – powiedział Logan, wychodząc z budynku. – Eve i ja pojedziemy za Kesslerem do Bainbridge. Pan niech pojedzie do Millicent Babcock, siostry Chadbourne’a.

– Chce pan od niej próbkę DNA, co?

– Tak, choć nawet to, że będą do siebie pasowały, nie zostanie przyjęte za dowód sądowy. Musimy mieć bezpośrednią próbkę od Bena Chadbourne’a. Pozostawał w zażyłych stosunkach z siostrą. Odwiedzał ją wielokrotnie w czasie kampanii prezydenckiej i na pewno do niej pisywał. Na kopertach muszą być ślady jego śliny. Albo jakiś włos, jeśli zostawił u niej swoje ubranie, albo…

– I jak mam zdobyć te cenne pamiątki?

– To już zależy od pana.

– Gdzie mieszka siostra Chadbourne’a?

– W Richmond, w stanie Wirginia.

– Pan, oczywiście, nie stara się mnie pozbyć, co?

– Nie tym razem. Te próbki są nam koniecznie potrzebne. Im prędzej je zdobędziemy, tym szybciej to wszystko się skończy.

– Dobrze – odparł Joe po chwili wahania. – DNA Chadbourne’a i próbka od siostry. Co to ma być? Krew?

– Wystarczy ślina – powiedziała Eve. – Ale próbka musi być zamrożona i natychmiast spreparowana.

– Sam ją przywiozę – oznajmił Logan. – Nie wie pan przypadkiem, czy ona pali?

– Nie mam pojęcia.

Ślina nie stanowi problemu. Jak nie pali, to pewnie pije kawę. Dzisiaj wszyscy piją kawę. Problemem jest DNA Chadbourne’a. Listy są najbardziej prawdopodobnym źródłem, ale jak, u diabła, mam… Znajdę jakiś sposób – powiedział, schodząc po schodach. – Postaram się jak najprędzej do was dojechać. Niech pan uważa na Eve, Logan.

– Chciałabym, żebyś pojechał za Garym do jego domu i był z nim, dopóki my nie dojedziemy – poprosiła Eve. – Muszę zapakować czaszkę Bena i moje papiery, a nie chcę, żeby był sam. Zaopiekuj się nim, Joe.

– I niech go pan spróbuje przekonać, aby się zatrzymał w kancelarii adwokackiej i złożył oświadczenie – dodał Logan. – To nigdy nie zaszkodzi – dodał, wzruszając ramionami, w odpowiedzi na wlepiony w niego wzrok Eve. – Zabezpieczenie na wszelki wypadek.

Na wypadek, gdyby Gary został zabity – pomyślała Eve i zrobiło jej się niedobrze.

– Będę miał oświadczenie i te cholerne próbki DNA – obiecał Joe, idąc pospiesznie do samochodu Gary’ego. – Niech pan zabierze stąd Eve i dobrze jej pilnuje.

– Załatwione. – Logan wziął Eve za łokieć i poprowadził z powrotem do budynku. – To jedyny rozkaz Quinna, jaki bez trudu wykonam.

W laboratorium Logan spakował czaszkę, a Eve pozbierała fotografie i wydruki i włożyła je do teczki.

– Do Bainbridge nie latają samoloty – poinformowała. – Musimy pojechać samochodem.

– To bezpieczniej niż lecieć samolotem. Zwłaszcza gdyby miało się wylatywać z pani rodzinnego miasta. Gotowa?

Muszę być gotowa – pomyślała – albo on mnie tu zostawi. A tego sobie w żadnym wypadku nie życzyła.


– Niech się pani prześpi – zaproponował Logan. – Pracowała pani przez całą noc. Obiecuję, że nie wpadniemy do rowu.

– Nie chcę spać. Już tak długo jedziemy, jest prawie ciemno. Chyba już dojeżdżamy?

– Jeszcze około godziny.

Kiedy Eve czuła niepokój, godzina wydawała się wiecznością.

– Miał pan jakieś wiadomości od Gila?

– Wczoraj wieczorem. Na razie niczego nie załatwił. Zaaranżowanie rozmowy w cztery oczy z Marenem może trochę potrwać. Założę się, że pracuje nad moimi zwłokami.

– To wcale nie jest śmieszne.

– Nie, ale śmiech jest potrzebny.

– Czyżby?

– Tak mi się zawsze wydawało. Trzyma człowieka przy zdrowych zmysłach.

– Może. – Spojrzała na tylne światła samochodu Gary’ego, który jechał przed nimi. – Mówi pan na podstawie doświadczenia? Jak blisko był pan krawędzi, Logan?

– Dość blisko.

– O nie – powiedziała, zwracając się do niego twarzą. – Nie będzie mi pan opowiadał głodnych kawałków. To nieuczciwe. Niech się pan przyzna. Wie pan o mnie wszystko.

– Wątpię. Jest pani kobietą o wielu twarzach. Nie zdziwiłbym się, gdyby wciąż zachowała pani kilka tajemnic.

– Niech pan powie.

– Co?

– Jak to jest znaleźć się na krawędzi.

– Chciałaby pani dotknąć wszystkich moich blizn.

– Pan poznał moje.

– Byłem kiedyś, we wczesnej młodości, żonaty – zaczął po chwili. – Mieszkałem wtedy w Japonii. Była Euroazjatką i najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. Nazywała się Chen Li.

– Jest pan rozwiedziony?

Umarła na białaczkę. To nie było tak, jak w pani wypadku. Tyle że ja, kiedy nie mogłem znaleźć sposobu, żeby jej pomóc, chciałem rozwalić świat na kawałki. Byłem zarozumiałym gnojkiem i nie spotkałem takiej przeszkody, której nie mógłbym pokonać. Oprócz tej jednej. Umierała przeszło rok i musiałem na to patrzeć. Czy to dla pani dość głęboka blizna?

– Owszem.

– I teraz zna mnie pani lepiej?

– Kochał ją pan?

– Och, tak, kochałem ją. Nie powinna pani pytać. Po odkryciu, że jestem człowiekiem o miękkim sercu, trudniej pani będzie mnie nie lubić.

– Nigdy nie wątpiłam w pańskie człowieczeństwo.

– Niech będzie. Kiedy dojedziemy do Bainbridge, laboratorium Tellera może być zamknięte – powiedział, zmieniając temat. – Przypuszczalnie będziemy musieli przenocować w motelu i zgłosić się do niego jutro rano.

– Nie możemy do niego zadzwonić? Gary…

– Kessler zrobi dość zamieszania, domagając się pilnego wykonania badania. Trudno byłoby jeszcze wymagać, żeby Teller czekał na nas po nocy.

Niewątpliwie Logan miał rację, ale Eve chciała za wszelką cenę jak najszybciej wszystko zakończyć.

– Nie rozumie pan. Czasami na uzyskanie konkretnego wyniku trzeba czekać kilka tygodni. Gary poprosi Tellera, żeby zrobił to w ciągu kilku dni. Prywatne laboratoria potrafią pracować szybciej, bo nie są tak obciążone, a liczy się każda minuta.

– Czy moje brudne pieniądze nie skuszą go do pracy w nadgodzinach?

– Nie sądzę. Teller jest prawdziwym naukowcem.

– Musi płacić rachunki jak my wszyscy. Kessler uważa, że Teller może potrzebować pieniędzy.

To prawda. Eve mogła się mylić. Pieniądze rządzą światem. Sama złapała się na tę przynętę.

– Niech Gary najpierw sam spróbuje.

– Dobrze, dobrze. Chciałem tylko pomóc.

– Wiem. Pieniądze to nic złego. Nie lubię jedynie, gdy się ich używa jako marchewki.

– A łapówka?

– Czasami jest konieczna.

– Tak jak w przypadku Fundacji Adama? – spytał z uśmiechem.

– Właśnie tak.

– Nawet jeśli ją wykorzystałem, żeby panią oszukać?

– Nie, to było nie w porządku – odparła, spoglądając mu w oczy. – Ale pozwoliłam panu na to. Nie jestem głupia. Wiedziałam, że jest w tym wszystkim coś podejrzanego, a mimo to zaryzykowałam. Z innych powodów niż pan. Nie bałam się, że ktoś naciśnie przez pomyłkę jakiś guzik i wylecimy w powietrze. Chciałam tych pieniędzy. Myślałam, że pomogą, i skłonna byłam zaryzykować. Gdybym z panem nie pojechała, nic by się nie zdarzyło. Nie miałabym kłopotów, a matce nie groziłoby niebezpieczeństwo. – Eve wzruszyła ramionami. – Chciałabym zrzucić winę na pana, wszyscy jednak musimy być odpowiedzialni za to, co robimy.

– Odniosłem zupełnie inne wrażenie – powiedział sucho. – Chciała mnie pani zamordować.

– Czasem nadał chcę. Popełnił pan błąd, ale ja też źle zrobiłam i muszę z tym żyć. Nie chcę tylko, żeby ktoś jeszcze cierpiał za mój błąd.

– Jest pani bardzo szczodra.

– W żadnym wypadku – zaprzeczyła. – Staram się jednak trzeźwo patrzeć na świat. Dawno temu przekonałam się, że najłatwiej jest mieć pretensje do innych, kiedy powinno się mieć pretensje wyłącznie do samego siebie.

– Bonnie?

– Byłyśmy na szkolnym pikniku w parku niedaleko domu. Chciała pójść po loda. Rozmawiałam z jej nauczycielką i pozwoliłam jej pójść samej. Wszędzie pełno było dzieci i dorosłych, a stoisko z lodami znajdowało się bardzo blisko. Myślałam, że jest bezpieczna. Nie była.

– Na litość boską, jaka w tym pani wina? – spytał szorstko.

– Powinnam z nią pójść. Fraser ją zabił, ale to ja jej nie dopilnowałam.

– I przez wszystkie te lata nosi pani włosiennicę?

– Trudno jest nie mieć do siebie pretensji, kiedy popełnia się taki błąd.

– Dlaczego mi pani o tym opowiedziała? – spytał po chwili.

Dlaczego? Na ogół unikała rozmów o tamtym dniu, którego wspomnienie nadal było straszną, otwartą raną.

– Nie wiem. Zmusiłam pana, żeby mi pan opowiedział o swojej żonie. Chyba… Chyba było panu przykro. Przypuszczam, że w ten sposób wyrównałam rachunki.

– A pani ma obsesję na punkcie sprawiedliwości, co?

– Staram się, choć nie zawsze mi się udaje. Czasami zamykam oczy i chowam się w ciemności.

– Tak jak z Quinnem?

– Nie chowałam… – Kłamała. Nie chciała znać wszystkich szczegółów z życia Joego. Jego wizerunek był dla niej zbyt ważny. – Być może. Zazwyczaj tego nie robię.

– Wierzę.

– A Millicent Babcock? – spytała Eve. – Czy coś jej grozi, jeśli się okaże, że Joe zdobył od niej próbkę DNA?

– Nikomu nic by z tego nie przyszło. Żyje jeszcze ciotka Chadbourne’a i trzech jego bliskich krewnych. Nie mogą zamordować ich wszystkich bez wzbudzenia podejrzeń. Poza tym stuprocentowym dowodem jest tylko DNA Chadbourne’a. Jego siostrze przypuszczalnie nic nie grozi.

Przypuszczalnie.

Przypuszczalnie jej matka jest bezpieczna. Przypuszczalnie Gary’emu nic się nie stanie. Przypuszczalnie Millicent Babcock nie zginie.

Przypuszczalnie to za mało.

Eve zamknęła oczy. Niech to wystarczy. Niech nikt więcej nie umiera.


Waszyngton 23.05


– Pan Fiske? – Lisa schyliła się do okna samochodu i uśmiechnęła. – Mogę wsiąść? Nie chcę stać na widoku.

Fiske rozejrzał się i wzruszył ramionami.

– Mnie się wydaje, że tu jest dość pusto.

– Dlatego wybrałam to miejsce. W tej okolicy wszystkie biura federalne zamykają o piątej. – Lisa usiadła na miejscu obok kierowcy i zamknęła drzwi. – Rozumie pan, że nie mogę ryzykować. Ludzie często rozpoznają mnie na ulicy.

To prawda, gdy tylko zsunęła z głowy obramowany aksamitem kaptur brązowej peleryny, Fiske natychmiast ją poznał.

– To naprawdę pani. Nie byłem pewien…

– Był pan na tyle pewien, żeby wskoczyć do samolotu i przylecieć do Waszyngtonu na spotkanie.

– Zaciekawiła mnie pani swoją propozycją, która, jak pani sama powiedziała, miała mnie zaintrygować. Zawsze jestem zainteresowany poprawą swej pozycji.

– Poza tym pochlebiło panu to, że skontaktowałam się z panem bezpośrednio, pomijając Timwicka, prawda?

– Nie. – Zarozumiała dziwka myślała, że Fiske wpadnie w zachwyt, bo dzwoni do niego żona prezydenta. – Dla mnie jest pani taką samą osobą jak inni. To nie ja pani potrzebuję, lecz pani potrzebuje mnie. Dlatego pani tu jest.

– Ma pan rację – odparła z uśmiechem. – Doceniam pański wyjątkowy wręcz talent i zdolności. Mówiłam Timwickowi, że genialnie rozwiązał pan sprawę Barrett House. Niestety Timwick nie jest tak sprawny – dodała po chwili – a ostatnio postępuje nerwowo i irracjonalnie. Rozczarował mnie. Wie pan z pewnością, że do tej pory wykonywał wyłącznie moje rozkazy?

– A nie prezydenta?

– Na pewno nie prezydenta. Prezydent nie ma z tym nic wspólnego.

Fiske poczuł się zawiedziony. Myślał, że będzie pracował dla najważniejszego człowieka w wolnym świecie.

– Powinienem zatem zażądać więcej pieniędzy.

– Dlaczego?

– Jeśli prezydent nie wie o pani poczynaniach, jest potencjalnym zagrożeniem. Gdyby brał w tym udział, mógłby mnie chronić. Pani nic nie może.

– Szuka pan ochrony, Fiske? Nie sądzę. Czytałam pańskie akta i wiem, że nie to jest dla pana najważniejsze. Nie jest pan człowiekiem, który liczy na innych.

Spojrzał na nią z nagłym zainteresowaniem. Sprytna.

– Pieniądze są ochroną.

– Pańskie honoraria są ogromne. Przypuszczalnie ma pan tyle pieniędzy w szwajcarskich bankach, żeby żyć jak król przez resztę życia.

– Zapracowałem na swoje honoraria.

– Oczywiście. Zwracam tylko uwagę, że już dawno mógł się pan wybrać na zawodową emeryturę. Dlaczego zatem ryzykuje pan życie i robi to, co robi?

– Pieniędzy nigdy nie jest za dużo.

– Nie. Pan to po prostu lubi. Ryzyko, grę. Im trudniejsza gra, im większe ryzyko, tym lepiej, tym większą czuje pan satysfakcję z wykonania zadania, którego nikt inny nie potrafiłby wykonać. Najtrudniej jest popełnić morderstwo i nie dać się złapać, prawda? To jest najwyższe wyzwanie.

O kurczę, chyba jest trochę za sprytna.

– Może – powiedział ostrożnie.

– Niech pan nie będzie taki skromny. Wszyscy mamy własne plany na życie. Moim zdaniem pańska filozofia jest całkowicie rozsądna i w dodatku doskonale odpowiada moim potrzebom. Dlatego pana wybrałam.

– Pani mnie wybrała? Nic podobnego. Wybrał mnie Timwick.

– Timwick zaproponował mi kilka osób i uważa, że razem dokonaliśmy wyboru. To ja pana wybrałam, Fiske. Wiedziałam, że jest pan odpowiednim człowiekiem. Człowiekiem, który mnie potrzebuje – dodała z uśmiechem.

– Nikogo nie potrzebuję.

– Ależ tak. Tylko ja mogę podnieść panu poprzeczkę, uczynić grę trudniejszą. Ja mogę panu dać zadanie, jakiego pan jeszcze nigdy nie wykonywał. Czyż nie jest to ekscytujące?

Fiske milczał.

– Pewno, że jest – odpowiedziała za niego Lisa. – Na pewno ma pan dość pracy dla Timwicka. Lubi pan posunięcia, które są wynikiem zdecydowanego i logicznego myślenia. Ja nie będę truć panu za uszami.

– Pozbywa się pani Timwicka?

– Chciałabym, żeby pojechał pan do Atlanty i sprawdził Kesslera. Na pozór będzie pan słuchał Timwicka, ale odpowiadał wyłącznie przede mną.

– Łatwiej mógłbym się zdecydować, gdybym wiedział, o co chodzi.

– Nieprawda. Przecież pan nie dba o nic, uważając, że wszystkie nasze skomplikowane zabiegi są głupie. Usiłuje pan dorwać się do władzy. Władza jest częścią gry.

– Myśli pani, że tak dobrze mnie zna?

– Nie, lecz na tyle dobrze, by pana przeżyć.

– Naprawdę? – Fiske objął dłońmi jej gardło. – Czy wie pani, jak trudno byłoby zamordować pierwszą damę i nie dać się złapać? Z przyjemnością pokazałbym tym gnojkom, że są głupi i niczego nie umieją.

– Zastanawiałam się nad tym – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Z drugiej strony musiałby pan uciekać i gra by się skończyła. Co za rozczarowanie. Ja potrafię rozciągnąć grę na długo.

Zaciskał dłonie, wiedząc, że zostawi na jej szyi siniaki. Chciał ją zranić, zmusić, żeby się wycofała.

Lisa nie mrugnęła nawet okiem.

– Mam dla pana listę – powiedziała zachrypniętym głosem. – A raczej dodatek do listy, którą pan wcześniej dostał.

Fiske nie rozluźnił uchwytu.

– Wiedziałam, że lubi pan listy. Powiedziałam to Timwickowi. Dlatego dał panu… – Odetchnęła głęboko, gdy Fiske zabrał ręce. – Dziękuję. – Pomasowała sobie szyję. – Czy Timwick kazał panu sprawdzić Kesslera?

– Tak, ale nie uważał tego za ważne. Bardziej się przejmuje Sandrą Duncan.

– Ona też jest ważna. Być może niebawem będę musiała podjąć w jej sprawie decyzję, ale Kesslera należy koniecznie sprawdzić. Kessler, jeśli go pan szybko nie znajdzie, będzie badał próbki DNA, zapewne nie na uniwersytecie. Musimy go odnaleźć, nim uzyska wyniki. Niech go pan odszuka.

– DNA?

– Na podstawie czaszki. Wie pan przecież o czaszce.

– Nie, niech mi pani opowie – zaproponował z uśmiechem. – Dlaczego ta czaszka jest taka ważna?

– Wie pan tyle, ile trzeba. Chcę odzyskać tę czaszkę i pan to dla mnie zrobi.

– Naprawdę?

– Mam nadzieję. Nie jestem Timwickiem, nie mam zamiaru przyjmować pańskiej zgody za pewnik.

– Ciekaw jestem, kogo pani zabiła? Kochanka? Szantażystę?

– Muszę mieć tę czaszkę.

– Jest pani amatorką i stąd teraz te problemy. Powinna pani zlecić zadanie ekspertowi.

– Wiem, że popełniłam błąd. Dlatego w tej chwili zwracam się do eksperta. – Lisa sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła złożoną kartkę papieru. – Proszę. Numer mojego telefonu cyfrowego jest na odwrocie. I niech pan nie dzwoni przed siódmą wieczorem, chyba że będzie chodziło o coś naprawdę pilnego.

Fiske spojrzał na papier.

– Ryzykuje pani. Na pewno są tu wszędzie pani odciski palców… – Rękawiczki. Nosiła skórzane rękawiczki. – Zakładam, że numer nie jest napisany odręcznie?

– Na komputerze. Jeśli chodzi o odciski palców, to znajdzie pan wyłącznie własne. Numer telefonu jest na inne nazwisko, a dokumenty są schowane tak głęboko, że musiałby ich pan szukać latami. Ja też jestem ekspertem, Fiske – powiedziała, sięgając do klamki. – Dlatego nasza współpraca będzie się harmonijnie układać.

– Jeszcze nie powiedziałem, że się zgadzam.

– Niech pan się zastanowi. Niech pan przeczyta listę i się zastanowi – poradziła, wysiadając z samochodu.

– Proszę zaczekać.

– Muszę wracać. Sam pan rozumie, że trudno jest mi się wymknąć bez zwracania uwagi.

– Ale zrobiła to pani. Jak? – spytał z zaciekawieniem.

– Zbadałam wszystkie możliwości w tydzień po wprowadzeniu się tutaj. Nie miałam zamiaru czuć się więźniem. Dyskretne wyjście nie jest niemożliwe.

– Ale nie powie mi pani, w jaki sposób. Słyszałem plotki o podziemnym tunelu łączącym Biały Dom z Departamentem Skarbu. Podobno korzystał z niego Kennedy, gdy się chciał spotkać z Marilyn Monroe. Czy tak…

– Nic nie powiem. Uznałby pan wdarcie się do Białego Domu za szczyt swych osiągnięć. Czynnik trudności mógłby sprawić, że nie potrafiłby pan odmówić sobie zabicia mnie, a ja chcę, żeby się pan skoncentrował na czymś innym.

Trzeba tę sukę nastraszyć.

– W każdej chwili w Białym Domu przebywa co najmniej trzydziestu pięciu tajniaków i ponad stu umundurowanych strażników. Dobrze wiedzieć, że można ich wykiwać.

– Pańskie informacje są bezbłędne – potwierdziła z twarzą bez wyrazu.

– Jak pani sama mówi, to pociągający scenariusz. Tego typu możliwości zawsze mnie pasjonowały.

– Musi pan jednak pamiętać, że każę Timwickowi ustawiać tajniaków w takich miejscach i godzinach, żebym ich mogła unikać. Panu Timwick nie będzie pomagał.

– Nawet jeśli mu powiem o naszym dzisiejszym spotkaniu?

– Tego pan nie zrobi. Działałby pan wbrew własnym interesom.

– Mnie pani nie zmyli – odparł Fiske po chwili milczenia. – Bała się pani tak jak wszyscy. Czułem, jak skacze pani serce. Teraz też się pani boi.

– Tak. Dla niektórych rzeczy warto się bać. Niech pan do mnie zadzwoni – powiedziała i odeszła.

Twarda baba. Twarda, sprytna i odważna. Znacznie odważniejsza niż Timwick.

Może jednak zbyt sprytna. Jej ocena Fiske’a sprawiła, iż poczuł się nieswojo. Nie podobał mu się fakt, że ktokolwiek potrafiłby przewidzieć jego zachowanie w konkretnej sytuacji. Poza tym nie był pewien, czy chciałby pracować dla kobiety.

„Niech pan przeczyta listę”.

Zgadła, w jaki sposób mężczyzna z jego charakterem doceni listę. Dlaczego jednak sądziła, że jej lista wpłynie na jego decyzję?

Rozłożył papier i przysunął go do światła na tablicy rozdzielczej.

Wybuchnął śmiechem.


Telefon zadzwonił, gdy Lisa wchodziła do sypialni.

– Zgadzam się – powiedział Fiske i odłożył słuchawkę.

Człowiek szybkich decyzji i niewielu słów – pomyślała sucho i schowała telefon do torebki. Nie wspominając o pewnej niebezpiecznej sytuacji, na którą nie była przygotowana. Będzie musiała dziś wieczorem ukryć siniaki przed Kevinem, a jutro włożyć apaszkę.

– Lisa? – zawołał z sypialni Kevin. – Gdzie byłaś?

– Na spacerze w ogrodzie. Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem. – Lisa odwiesiła pelerynę do szafy i wzięła szlafrok z golfowym kołnierzem. – A teraz idę pod prysznic. Zaraz przyjdę.

– Pospiesz się, musimy porozmawiać. Porozmawiać. Wielki Boże, dlaczego nie poprzestanie na seksie? Nie chciało jej się słuchać Kevina ani obdarzać go słowami otuchy czy pochwały. Przez chwilę, gdy Fiske złapał ją szyję, myślała, że umrze. Trudno będzie nim kierować.

Jednakże zrobi to, musi to zrobić. Teraz nie będzie myśleć o tym, że najadła się strachu. Odwaliła kawał dobrej roboty. Fiske należał do niej.

Weszła pod gorący prysznic. Czuła się okropnie brudna. Siedzenie w tym samym samochodzie z obrzydliwym mordercą przyprawiało ją o mdłości.

Sama też była morderczynią.

Ale nie kimś takim jak Fiske. Nie może porównywać się do wstrętnej bestii. Nie trzeba o nim myśleć. Lisa zamknęła oczy i rozluźniła mięśnie. To był jej moment. Chwila odprężenia. Miała tak mało czasu dla siebie. Niemal żałowała, że nie jest tak wolna jak Eve Duncan.

Co teraz robisz, Eve Duncan? Czy jest ci tak ciężko jak mnie?

– Gdzie jesteś, Eve? – szepnęła Lisa, opierając głowę o ściankę kabiny.

Fiske ją znajdzie. Fiske ją zabije i Lisa będzie bezpieczna. Dlaczego ta myśl jakoś jej nie pocieszyła?

– Lisa?

Kevin stał przy drzwiach łazienki. Do cholery, czy nie może choć przez pięć minut być sama?

– Już idę.

Wyszła spod prysznica i wytarła łzy. Co się z nią dzieje? Fiske chyba naprawdę nią wstrząsnął. Włożyła szlafrok, zapinając go pod szyją i przesunęła szczotką po włosach.

Uśmiech. Ciepły, sympatyczny nastrój. Niech nie widzi, niech nikt z nich nie widzi. Otworzyła drzwi i pocałowała Kevina w policzek.

– Co masz takiego ważnego, że nie mogłeś się mnie doczekać?


To nie jest miły motel – powiedziała Bonnie. – Tu chyba są pluskwy.

Eve przewróciła się na łóżku.

Musieliśmy znaleźć miejsce na uboczu. Tobie pluskwy nie powinny przeszkadzać. Nie jesteś człowiekiem.

Wszystko, co przeszkadza tobie, przeszkadza i mnie – odparła z uśmiechem Bonnie. – Nienawidzisz robactwa. – Usiadła na krześle przy łóżku. – Pamiętam, jak wrzeszczałaś na tego faceta, że nie wytępił karaluchów w moim pokoju.

To było w lecie na rok przed śmiercią Bonnie.

Ojej! – zawołała Bonnie z przejęciem. – Nie chciałam ci przypominać o smutnych rzeczach.

Czy nie przyszło ci do głowy, że to, iż się pojawiasz, automatycznie przypomina mi o czymś smutnym?

Przyszło, ale mam nadzieję, że pewnego dnia zrozumiesz, iż zawsze jestem z tobą.

Nie jesteś ze mną.

Dlaczego wciąż się ranisz? Zaakceptuj mnie, mamo. Nieźle ci poszło z Benem – powiedziała, zmieniając temat – ale to mnie wcale nie dziwi.

Teraz twierdzisz, że od początku wiedziałaś, kim jest?

Nie, wciąż ci powtarzam, że nie wiem wszystkiego. Czasami mam przeczucia.

Na przykład o pluskwach w tym obskurnym pokoju? To nic trudnego.

Bonnie zachichotała.

To samo pomyślałam, kiedy tu weszłam – powiedziała z uśmiechem Eve.

I myślisz, że wykorzystałam twoje myśli? – Bonnie zacmokała z dezaprobatą. – Jesteś bardzo podejrzliwa.

Powiedz mi coś, o czym nie wiem. Powiedz mi, gdzie jesteś.

Lubię pana Logana. Z początku nie byłam pewna, lecz teraz myślę, że jest dobrym człowiekiem.

Kto powiedział, że duchy mają rację?

Postęp. Po raz pierwszy przyznałaś, że nie jestem wytworem twojej wyobraźni.

Opinię wytworu wyobraźni też można kwestionować.

Twoja opinia również nie jest taka znów bezbłędna. Nie powinnaś się złościć na Joego.

Nie potępiam Joego.

Potępiasz. Przeze mnie. On też jest dobrym człowiekiem i zależy mu na tobie. Nie odpychaj go, mamo.

Jestem bardzo zmęczona, Bonnie.

I chcesz, żebym sobie poszła. Nigdy. Nigdy nie odchodź.

Proszę, przestań mnie pouczać.

Dobrze. Nie chcę, abyś była sama. – Uśmiech Bonnie znikł. – Teraz nie powinnaś być sama. To niebezpieczne. Boję się wszystkich złych rzeczy, które przyjdą.

Jakich złych rzeczy? – Bonnie potrząsnęła tylko głową. – Dam sobie radę.

Wydaje ci się, że dasz sobie ze wszystkim radę przez to, co przeżyłaś w związku ze mną, ale to nie jest pewne.

Może wcale tego nie chcę – odparła ze znużeniem Eve. – Niech się dzieje, co chce. Boże, jestem tak strasznie zmęczona.

A ja jestem zmęczona tym, że mnie wciąż opłakujesz.

To idź sobie i zapomnij o mnie.

To się nie da zrobić, mamo. Pamięć trwa wiecznie, tak samo jak miłość. Chcę jedynie, żebyś znów była szczęśliwa.

Jestem… zadowolona.

Idź spać - powiedziała z westchnieniem Bonnie. – Zrozumiesz mnie dopiero wtedy, kiedy sama zechcesz.

Gdzie jesteś, skarbie? – szepnęła Eve, zamykając oczy. – Chcę cię zabrać do domu.

Jestem w domu, mamo. Kiedy jestem z tobą, jestem w domu.

Nie, chcę, żebyś…

Ciii, śpij już. Tego ci teraz trzeba.

Nie mów mi, co mam robić. Chcę wiedzieć, gdzie jesteś, żebym cię mogła zabrać do domu. Może wtedy przestaną mi się śnić te głupie sny.

Nie są głupie i ty też nie jesteś głupia. Jesteś tylko uparta.

A ty nie?

Pewno, jestem twoją córką. Mam prawo. Idź spać, a ja tu zostanę i przez chwilę dotrzymam ci towarzystwa.

Żebym nie była sama?

Żebyś nie była sama.

Загрузка...