Rozdział dwudziesty trzeci

Waszyngton, D.C.


To jakiś dom wariatów – powiedziała Eve, odwracając się od okna zasłoniętego koronkową firanką. – Tam jest chyba z setka dziennikarzy. Czy nie mogliby zająć się czymś innym?

– Jesteśmy dla nich szczególną atrakcją – odparł Logan. – Większą niż O. J. Simpson. Ważniejszą niż sprawa Whitewater. Bardziej interesującą niż amory Clintona. Musisz się do tego przyzwyczaić.

– Nie mam zamiaru. – Eve chodziła tam i z powrotem po bibliotece senatora niczym rozjuszony tygrys. – Minęło pięć dni. Chcę wrócić do domu. Muszę się zobaczyć z Joem.

– Twoja matka mówiła, iż Joe czuje się coraz lepiej.

– Ale nie chcą mi pozwolić z nim porozmawiać.

– Dlaczego?

– Skąd mam wiedzieć? Nie jestem tam, tylko w Waszyngtonie. – Przystanęła przed nim, zaciskając pięści. – Czuję się tutaj jak w klatce. Nie mogę wyjść, żeby nie opadła mnie sfora dziennikarzy. Nie pozwolili nam nawet pojechać na pogrzeb Gary’ego i Gila. I to się nigdy nie skończy, prawda?

– Usiłowałem ci to wytłumaczyć. Gdy Detwil się załamał i przyznał do wszystkiego, rozpętało się pandemonium.

Znajdujemy się w samym centrum – pomyślała Eve. Stali się więźniami w domu senatora, oglądając wydarzenia tylko w telewizji. Wyznanie Kevina Detwila, zaprzysiężenie na prezydenta Cheta Mobry’ego, aresztowanie Lisy Chadbourne.

– To trwa i trwa – jęknęła. – Czuję się, jakbym żyła w akwarium. Jak mam pracować? Jak żyć? Nie mogę tego znieść.

– Media wkrótce się znudzą. Po zakończeniu procesu przestaną się nami interesować.

– Proces może się ciągnąć latami. Chyba cię uduszę.

– Mam nadzieję, że tego nie zrobisz. Straciłabyś towarzysza niedoli. W takich chwilach towarzystwo drugiej osoby jest bardzo ważne.

– Nie potrzeba mi twojego towarzystwa. Chcę być z Joem i z matką.

– Jeśli wrócisz do domu, ich także zaczną napastować dziennikarze. Ani Joe, ani twoja matka nie będą mogli zrobić kroku bez wymierzonego w siebie obiektywu. Nie będą mieli spokoju. Myślisz, że romans twojej matki wytrzyma tego rodzaju napięcie? A Joe Quinn? Jak się ustosunkuje biuro prokuratora stanowego do policjanta, który bez przerwy jest w telewizji? A jego małżeństwo? Czy jego żona…

– Zamknij się.

– Staram się ci to wyjaśnić. To ty zawsze żądałaś, żebym był z tobą szczery.

– Wiedziałeś, że tak się to skończy.

– Nie zastanawiałem się nad reakcją mediów. Powinienem o tym pomyśleć, ale zależało mi tylko na tym, żeby ją dopaść. To było dla mnie najważniejsze.

Logan mówił prawdę. Niestety. Eve czuła się tak sfrustrowana, że chciała znaleźć kozła ofiarnego.

– I wydaje mi się, że w końcu dla ciebie to też było najważniejsze – dodał cicho.

Tak – przyznała, podchodząc znów do okna. – Jednakże nie powinno tak być. Myśmy ją zdemaskowali, a teraz toniemy razem z nią.

– Nie pozwolę ci utonąć. – Nagle znalazł się tuż za nią i delikatnie położył jej ręce na ramionach. – O ile mi pozwolisz.

– Czy możesz mi oddać moje życie?

– Mam zamiar. Choć to może trochę potrwać. – Logan zaczął masować napięte mięśnie jej ramion. – Jesteś zbyt spięta – szepnął jej do ucha. – Powinnaś gdzieś wyjechać i odpocząć.

– Muszę wrócić do pracy.

– Może udałoby się nam połączyć obie rzeczy. Czy wiesz, że mam dom na wyspie niedaleko Tahiti? Stoi w ustronnym miejscu i jest bardzo bezpieczny. Udaję się tam, jeśli z jakiegoś powodu szukam samotności.

– Co ty mówisz?

– Mówię, że musisz stąd zniknąć i ja także. Tylko jakiś nadzwyczajnie sprytny dziennikarz potrafiłby nas tam odnaleźć. Spójrz na siebie – dodał szorstko. – Przeszłaś piekło, i to z mojej winy. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić. Potrzebujesz odpoczynku i wytchnienia. Na tej wyspie jest nudno jak diabli. Nie ma nic do roboty poza spacerowaniem plażą, czytaniem i słuchaniem muzyki.

Eve nie wydawało się to wcale nudne, przeciwnie – szalenie atrakcyjne i wręcz zbawienne. Powoli odwróciła się do Logana.

– Mogłabym tam pracować?

– No tak, powinienem się tego spodziewać – powiedział z grymasem. – Każę zbudować laboratorium. Tym razem Margaret wszystko bezbłędnie załatwi.

– I pozwolą nam wyjechać?

– Masz na myśli władze? Nie przewiduję żadnych problemów, jeśli będą wiedzieli, gdzie jesteśmy i że nie mamy zamiaru zniknąć bez śladu. Ostatnią rzeczą, na której im zależy, to jakaś nieopatrznie zdradzona mediom tajemnica.

– Kiedy możemy wyjechać?

– Sprawdzę i się dowiem, choć przypuszczam, że na początku przyszłego tygodnia.

– Mogłabym tam zostać, dopóki nie będę tu potrzebna?

– Jak długo zechcesz.

Eve spojrzała przez okno na tabun dziennikarzy. Na ich twarzach malowała się żądza wiadomości i szczegółów, których nigdy nie będą mieli dosyć. Niektórzy z nich na pewno nie byli złymi ludźmi, lecz Eve pamiętała, jak po zniknięciu Bonnie raz po raz któryś z reporterów mówił coś celowo bolesnego, aby przyłapać ją na cierpieniu. Nie chciała tego znowu przeżywać.

– No i co? – spytał Logan.

Eve wolno skinęła głową.

– Dobrze. I nie będzie ci przeszkadzało, że będę tam razem z tobą? Nie tylko ty szukasz zapomnienia. To duży dom i nie będę ci się pętał pod nogami.

– Nie mam nic przeciwko temu. – Spokój. Słońce. Praca. Żeby się tylko wydostać z całego tego zamieszania. – Jak zacznę pracować, nawet pewno nie zauważę, że też tam jesteś.

– Myślę, że zauważysz. Czasami musisz się oderwać od pracy, a poza mną nikogo nie będzie. A mnie trudno nie zauważyć.


– Dziesięć minut – powiedziała siostra przełożona, marszcząc czoło na widok chmary dziennikarzy, których powstrzymywała straż szpitalna. – Nie możemy tolerować takiego bałaganu. Już dość mieliśmy kłopotów, żeby nie dopuścić reporterów do pana Quinna.

– Nie będę mu przeszkadzać. Chcę go tylko zobaczyć.

– Ja się zajmę dziennikarzami – zaproponował Logan. – Siedź, ile zechcesz.

– Dzięki, Logan.

– Czy nie przyszło ci do głowy, że skoro jedziemy razem na bezludną wyspę, mogłabyś mówić do mnie John?

– To nie jest odludna, lecz tropikalna wyspa, a mnie trudno byłoby się teraz przyzwyczajać do czego innego.

– Dziesięć minut – powtórzyła pielęgniarka. – Pokój czterysta dwa.

Joe siedział na łóżku i Eve stanęła w progu, żeby na niego popatrzeć.

– Nie spodziewałam się… Wyglądasz wspaniale. Od jak dawna możesz siadać?

– Wiedziałabyś, gdybyś raczyła się zainteresować – mruknął.

– Dzwoniłam. Codziennie. Zaszło jakieś nieporozumienie. Nie pozwalali mi z tobą rozmawiać.

– Dzwoniłaś? – spytał, a po twarzy przemknęło mu trudne do określenia uczucie.

– Oczywiście. Myślisz, że bym cię oszukiwała?

– Nie – odparł z uśmiechem. – Muszę zatem się zgodzić, abyś podeszła i mnie uściskała. Delikatnie. Dopiero wczoraj trochę mi poluzowali i nie chcę ryzykować. Te pielęgniarki są bardzo zasadnicze.

– Zauważyłam. Mam tylko dziesięć minut. – Eve podeszła do łóżka i objęła Joego. – Ale to wystarczy, skoro jesteś w złym humorze. I śmierdzisz szpitalem – dodała, marszcząc nos.

– Wiecznie narzekasz. Omal nie straciłem przez ciebie życia i to jest twoje podziękowanie?

– Nie – odparła, siadając na brzegu łóżka. – Zachowałeś się jak ostatni dureń i nigdy bym ci nie wybaczyła, gdybyś umarł, Joe.

– Wiem. Dlatego nie umarłem.

Wzięła go za rękę. Dłoń Joego była ciepła, silna i… jego. Dzięki ci, Boże.

– Posłałam matce kopię taśmy nagranej na polanie i kazałam ci ją przynieść. Mam nadzieję, że się przedarła przez zaporę z pielęgniarek. Logan musiał Bóg wic co naobiecywać Departamentowi Sprawiedliwości, żeby dostać kopię.

– Przedarła się. Jakoś tylko ty masz z tym kłopoty. O mało nie dostałem zawału, słuchając taśmy. Dlaczego Logan ci na to pozwolił?

– Nie mógł mnie zatrzymać.

– Mnie by się udało.

– Bzdura.

– Musiałaś tak to rozegrać? Nie można było poczekać?

– Ona zabiła Gary’ego – szepnęła Eve. – I myślałam, że zabije ciebie.

– Czyli to moja wina?

– Jasne. Przestań na mnie wrzeszczeć. Nie mogłam czekać, aż wstaniesz z łoża boleści i mi pomożesz. Musiałam działać sama.

– Przy pomocy Logana – powiedział, krzywiąc się z niechęcią. – Niewiele ci pomógł.

– Lisa stworzyła okazję, ale dla mnie, nie dla Logana. On bardzo dużo zrobił. Wymyślił sposób, żeby wciągnąć Timwicka do współdziałania. Twój kumpel z gazety skontaktował się z Timwickiem i pokazał mu tę listę, a potem umówił go z Loganem. Wiesz, jakie to było niebezpieczne? A gdyby Timwick nie był tak zdesperowany i przestraszony, jak zakładaliśmy?

– Złapali go?

– Nie. Znikł z powierzchni ziemi.

– Nikt nie znika bez śladu. Trzeba go złapać – powiedział, marszcząc brwi. – Inaczej będzie cię to męczyło…

– Nie ty, Joe.

– Czy ja mówiłem, że chcę go łapać? Jestem biednym, rannym facetem. Po co się martwić? Timwick prędzej czy później sam wpadnie. Nikomu już nie zagraża.

– Człowiek może zostać pogryziony, gdy zapędzi szczura do kąta.

To po co umawiałaś spotkanie z Lisa Chadbourne i z Timwickiem? Wepchnęłaś ją w kąt. Nie wiadomo było, jak zareaguje. Ktoś powinien cię ubezpieczać.

– Obecność Logana byłaby nielogiczna.

– Do diabła z logiką.

– Wiesz, że mam rację. Lisa Chadbourne domyśliłaby się, iż Logan by się nie zgodził wymienić czaszki za Bonnie. Musiałam udawać, że zabrałam czaszkę i mu uciekłam.

– I to się sprawdziło, co? Jak blisko byłaś zgody na jej propozycję?

– Sam wiesz.

– Powiedz.

– Blisko.

– Dlaczego nie poszłaś na całość?

– Może jej nie ufałam – powiedziała Eve, wzruszając ramionami. – Może nie byłam pewna, czy jej się uda. Może byłam za bardzo wściekła za to, co zrobiła tobie i Gary’emu.

– A może to pierwszy krok.

– Co?

– Nic. Koniec z tym wszystkim, dopóki nie wydobrzeję i będę cię mógł przypilnować. Logan kiepsko się spisał.

– Na swoje szczęście nie próbował mnie kontrolować. A poza tym jest bardzo miły – dodała po chwili. – Zabiera mnie na jakąś wyspę na Pacyfiku, której jest właścicielem. Tam przeczekam gorączkę mediów.

– Tak?

Eve nie podobał się jego ton.

– To świetny pomysł. Mogę tam pracować. Wiesz, że tu byłoby to niemożliwe. Jest gorzej niż… To naprawdę dobry pomysł, Joe.

Milczał. – Joe?

– Masz rację. Musisz odpocząć, a zatem powinnaś stąd wyjechać. Przyjmij jego propozycję.

– Naprawdę?

– Co się tak dziwisz? Sama mówiłaś, że to dobry pomysł. Przyznaję ci rację.

– To dobrze – powiedziała niepewnie.

– Logan jest tu z tobą?

– Tak. Lecimy na Tahiti, jak tylko pożegnam się z matką.

– Kiedy stąd wyjdziesz, powiedz mu, żeby zajrzał do mnie na chwileczkę.

– Po co?

– Jak myślisz? Chcę mu powiedzieć, żeby się tobą porządnie opiekował albo wrzucę go do czynnego wulkanu. Czy na Tahiti są wulkany?

Eve roześmiała się z ulgą.

– Jego wyspa leży na południe od Tahiti.

– Niech będzie. – Mocniej ścisnął ją za rękę. – A teraz się zamknij. Zostało nam pięć minut i chcę na ciebie patrzeć, a nie słuchać twoich zachwytów nad Tahiti.

– Niczym się nie zachwycam.

Ale Eve także nie chciała nic mówić, tylko posiedzieć w spokoju i poczuć się bezpiecznie, jak zawsze w obecności Joego. Na świecie, który wywrócił się do góry nogami, tylko jeden Joe naprawdę się nie zmienił. Żył i z każdym dniem nabierał sił. Przyjemnie było pomyśleć, że kiedy wróci do zdrowia, wszystko będzie tak jak dawniej.


– Chciał się pan ze mną zobaczyć? – spytał z rezygnacją Logan.

– Niech pan siada – powiedział Joe, wskazując na krzesło obok łóżka.

– Mam wrażenie, jakbym został wezwany do dyrektora na dywanik.

– Poczucie winy?

– Niech pan nie gra ze mną w tę grę, Quinn. Ja tego nie kupuję.

– Oskarżał mnie pan o oszukiwanie Eve, a teraz robi pan to samo. Ona sądzi, że jest pan dla niej miły.

– Będę miły.

– Słusznie. Jej tego teraz trzeba. Jeśli zaś zadzwoni i powie, że na tej pańskiej wyspie złamała sobie paznokieć, na pewno się tam zjawię.

– Nikt pana nie zapraszał. A poza tym, jeśli chce pan wiedzieć, na wyspie nie ma wulkanów – dodał Logan z krzywym uśmiechem.

– Powtórzyła panu?

– Rozbawiła ją pańska pogróżka. Ucieszyła się, że jej pan nie zabraniał. Sam poczułem pewną ulgę, kiedy się jednak zastanowiłem, zrozumiałem, iż byłoby to z pańskiej strony błędne posunięcie. A pan rzadko robi błędy, Quinn.

– Pan też. Nieźle pan pograł z Eve. Ona sądzi, że pan naprawdę chce się jedynie zrehabilitować i pomóc jej odzyskać równowagę życiową.

– Chcę jej pomóc.

– I chce ją pan wziąć do łóżka.

– Jak najbardziej. Ale chciałbym także, aby pozostała w moim życiu tak długo, jak mi się uda. To panem wstrząsnęło, co? Nie przeszkadza panu seksualna przygoda, nie podoba się panu jednak moje zaangażowanie. Za późno. Zaangażowałem się i będę się starał ze wszystkich sił, aby i ona stała się permanentną częścią mojego życia.

– To nie będzie łatwe – powiedział Joe, odwracając głowę.

– Pomoże mi czas i samotność. Eve jest niezwykłą kobietą. Nie zamierzam jej od siebie puścić. Niezależnie od tego, co pan zrobi.

– Nic nie zrobię. Na razie. Chcę, aby z panem wyjechała. Chcę, żeby poszła z panem do łóżka. Chcę, żeby pan sprawił, aby pana pokochała. O ile pan potrafi.

– Co za łaska. Czy mogę wiedzieć dlaczego?

To będzie dla niej najlepsze lekarstwo. Musi wrócić do normalnego życia. Zrobiła duży postęp, rezygnując z usług tej kobiety w odnalezieniu Bonnie. Pan może jej pomóc na dalszej drodze.

– Czyli przepisuje mnie pan jako lekarstwo?

– Niech pan to nazwie, jak chce. Logan uważnie spojrzał na Joego.

– Osobiście jest pan z tego powodu głęboko nieszczęśliwy, co?

Joe nie odpowiedział na pytanie.

– Pan może jej teraz pomóc. Ja nie. Jeśli jednak pańska terapia nie przyniesie oczekiwanych korzyści, znajdę jakiś wulkan.

Co do tego Logan nie miał wątpliwości. Quinn leżał ranny na szpitalnym łóżku i powinien wyglądać jak człowiek całkowicie bezradny. Tymczasem Quinn był silny, pewny siebie, wytrwały i uparty. Kiedyś Logan uważał go za jednego z najbardziej onieśmielających ludzi na świecie; teraz zdał sobie sprawę, iż Joe w roli obrońcy był jeszcze niebezpieczniejszy.

– Będę dla niej bardzo dobry – powiedział i nie mógł się powstrzymać, żeby nie dodać tuż przed wyjściem z pokoju: – Nie wiem tylko, czy pan będzie mógł się o tym przekonać. W przyszłości możemy nie mieć czasu, aby się z panem widywać.

– Niech pan nie staje między nami, bo to się panu nie uda. Zbyt wiele nas łączy. – Joe spojrzał Loganowi prosto w oczy. – Wystarczy, że powiem Eve, iż mam dla niej nową czaszkę i natychmiast do mnie przyjdzie.

– Akurat. Nie wstydziłby się pan? Chce pan, żeby wyzdrowiała, a jednocześnie zdecydowany jest z powrotem wciągnąć ją w tamten świat?

– Pan nie rozumie – odparł zmęczonym głosem Quinn. – Eve tego potrzebuje. A jak długo ona tego potrzebuje, ja jej to zapewnię. Daję jej wszystko, czego chce. Łącznie z panem, Logan. A teraz proszę już iść. Eve czeka.

Logan miał ochotę wysłać go do wszystkich diabłów. Rozumiał Eve i zamierzał jej to okazać. Quinn dał mu szansę.

Quinn? Jeszcze czego. Quinn nie będzie rządził jego życiem.

– Eve czeka – powtórzył, otwierając drzwi na korytarz. – Czeka na mnie, Quinn. Za trzy godziny będziemy na pokładzie samolotu, który zabierze ją z pańskiego świata. Życzę miłego dnia.

Szedł na spotkanie Eve z szerokim uśmiechem na twarzy. Ale mu przygadał.


– Była tu – powiedziała Dianę, stając w drzwiach. – Wszystkie pielęgniarki o niczym innym nie mówią. Po co Eve tu przyszła?

– Chciała się ze mną zobaczyć. Martwiła się, bo nie mogła się do mnie dodzwonić. Nie chcieli jej łączyć.

– Naprawdę? – spytała Dianę z dziwnym wyrazem twarzy.

Joe natychmiast rozpoznał wyrzuty sumienia. I jednocześnie miał nadzieję, że się myli. Albo, że się nie myli. Miałby odpowiedni pretekst.

– Wiesz, prawda? – spytała ponuro Dianę. – Złamałam nasze ustalenia i się wtrąciłam. Do cholery, miałam prawo. Jestem twoją żoną. Myślałam, że jakoś to wytrzymam, ale ona przeszkadza w naszym życiu i ja się na to nie godzę. Czy wiesz, co ludzie mówią? Dlaczego wciągnęła cię w to wszystko? To niesprawiedliwe. Wystarczy, że sama wiem, jak mało się dla ciebie liczę. Pokazałeś całemu światu, że nic cię nie obchodzę…

– To prawda – powiedział łagodnie. – Wszystko, co mówisz, jest prawdą, Dianę. Byłem dla ciebie niesprawiedliwy, a ty wykazałaś się dużą cierpliwością. Przepraszam, iż tak się stało. Miałem nadzieję, że nam się uda.

Dianę milczała przez chwilę.

– Nadal może się udać. Musisz tylko… – Oblizała usta. – Zdenerwowałam się i powiedziałam coś, czego nie powinnam mówić. Musimy porozmawiać i osiągnąć jakiś kompromis.

Prosiła o kompromis, na który Joe nie mógł pójść. Już dość ją rozczarował i zranił.

– Zamknij drzwi i chodź tutaj – powiedział cicho. – Masz rację, musimy porozmawiać.


– Wszystko dobrze? – spytał Logan. Eve wyglądała przez okno samolotu. – Zaciskasz dłonie na poręczach fotela, jakbyś się bała, że odleci bez ciebie.

– Trochę się dziwnie czuję, że lecę tak daleko. Nigdy nie wyjeżdżałam ze Stanów.

– Naprawdę? – Logan usiadł przy Eve. – Nie wiedziałem. Zresztą nie wiem o tobie całej masy rzeczy. Przed nami długi lot. Może porozmawiamy.

– Chcesz, żebym zdradziła ci moje dziewczęce marzenia, Logan?

– Czemu nie?

– Nie pamiętam niczego ze swoich dziewczęcych marzeń. Nigdy nie wierzyłam w te wymyślone, płaczliwe bzdury.

– A marzenia dorosłe?

– Nie ma mowy.

– Boże, trudna z ciebie kobieta. – Spojrzał na metalowe pudełko na podłodze. – Czy to jest to, co ja myślę?

– Mandy.

– Dobrze się składa, że lecimy prywatnym samolotem. Przeraziłabyś na śmierć lotniskową służbę bezpieczeństwa, gdybyś to puściła przez bramkę. Zupełnie o niej zapomniałem. Ty, oczywiście, pamiętałaś.

– Ja nie zapominam.

– Brzmi to zarówno obiecująco, jak i przerażająco. Mam nadzieję, że nie będziesz się nią zajmowała podczas lotu.

– To byłoby niebezpieczne ze względu na turbulencje.

– Jakże się cieszę. Już sobie wyobraziłem latające kości. Dobrze, że postanowiłaś zaczekać, aż się znajdziemy na wyspie. Skoro nie pracujesz i nie chcesz mi zdradzić swych najtajniejszych sekretów, może zagramy w karty?

Logan uśmiechał się, chcąc ją wprowadzić w lepszy nastrój. Poczuła przypływ cieplejszego uczucia. Miał rację. Czekał ich długi lot. A czas spędzony razem, przed jej powrotem do prawdziwego świata, będzie jeszcze dłuższy. Powinna zatem być dla niego równie miła jak on dla niej.

– Zagrajmy.

– Pierwsza szczelina w twojej zbroi – mruknął. – Jeśli będę miał szczęście, to może się nawet do mnie uśmiechniesz, nim dolecimy na Tahiti.

– Tylko jeśli będziesz miał bardzo dużo szczęścia, Logan – odparła i uśmiechnęła się do niego.

Загрузка...