Rozdział dziewiętnasty

Zadzwonił telefon.

Logan?

Eve wzięła słuchawkę.

– Halo.

– Halo, Eve. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, iż mówię ci po imieniu. Ty zrób tak samo. Wydaje mi się, że istnieje między nami pewne porozumienie.

Eve nie wierzyła własnym uszom.

– Wiesz, kto mówi, prawda?

– Lisa Chadbourne.

– Poznałaś mnie po głosie. To dobrze.

– Skąd masz mój numer?

– Mam go od dawna, odkąd dostałam informacje na twój temat. Do tej pory nie uważałam za roztropne, żeby do ciebie dzwonić.

– Ponieważ chciałaś mnie zabić?

– Uwierz, proszę, że nigdy nie chciałam, aby spotkało cię coś złego, dopóki się nie wtrąciłaś. Nie powinnaś przyjmować propozycji Logana, a także pozwolić na to, by Logan namawiał Scotta do zdrady.

– Nie kontroluję Logana. Nikt go nie kontroluje.

Powinnaś się postarać. Jesteś inteligentna i silna. Trzeba tylko spróbować. Może tego wszystkiego dałoby się… – Urwała na chwilę, żeby się opanować. – Nie zamierzałam się denerwować. Wiem, że nie rozumiesz, ale mam za sobą ciężki dzień.

– Nie rozumiem. – Szok ustąpił trochę i Eve pomyślała, że rozmowa jest co najmniej dziwaczna. – I nic mnie to nie obchodzi.

– Oczywiście, że nie. Mimo to postaraj się zrozumieć. Muszę doprowadzić tę sprawę do końca. To jest jak jazda na diabelskim młynie. Nie możesz zejść, dopóki się nie zatrzyma. Walczyłam zbyt ciężko, zbyt dużo poświęciłam. Nie mogę stracić wszystkiego, co zyskałam.

– Przez morderstwo.

Cisza.

– Chcę to skończyć. Pozwól znaleźć mi jakiś sposób, Eve.

– Po co do mnie dzwonisz?

– Czy jest z tobą Logan?

Eve odetchnęła z ulgą. Jeśli Lisa nie wiedziała, gdzie jest Logan, to znaczyło, że obaj z Gilem są bezpieczni.

– Chwilowo nie.

– To dobrze. Tylko by przeszkadzał. Jak na mądrego człowieka jest zdumiewająco nierozsądny. Ty jesteś inna. Widzisz zalety kompromisu. Tak jak wtedy, kiedy błagałaś, żeby nie zabijano Frasera.

Eve zacisnęła dłoń na telefonie. Nie spodziewała się rozmowy na ten temat.

– Eve?

– Jestem.

– Chciałaś, żeby Fraser umarł, ale bardziej zależało ci na czymś innym. I miałaś na tyle rozsądku, aby o to walczyć.

– Nie chcę rozmawiać o Fraserze.

– Rozumiem, dlaczego chcesz o nim zapomnieć. Wspomniałam go jedynie dlatego, że teraz też musisz być rozsądna.

– Czego ode mnie chcesz?

– Czaszki i wszystkich dowodów, które macie.

– I co za to dostanę?

– To samo, co proponowaliście Marenowi. Znikasz i żyjesz gdzie indziej z pieniędzmi na resztę życia.

– A Logan?

– Przykro mi, ale dla Logana jest już za późno. Musieliśmy działać otwarcie, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Ty możesz zniknąć, nie mogę jednak odwołać poszukiwań Logana. Został sam.

– A moja matka?

– Możesz ją zabrać ze sobą. Umowa stoi?

– Nie.

– Dlaczego? Czego jeszcze chcesz?

– Chcę moje życie z powrotem. Nie chcę spędzić następnych pięćdziesięciu łat, chowając się z powodu czegoś, czego nie zrobiłam. To nie jest wyjście dla mnie.

– Tylko tyle mogę ci zaoferować. Tu nie możesz zostać. Jesteś dla mnie zbyt niebezpieczna. – Po raz pierwszy Eve usłyszała w głosie Lisy twardą nutę oraz cień paniki. – Oddaj mi tę czaszkę, Eve.

– Nie.

– I tak ją znajdę. Będzie lepiej, jeśli mi ją sama oddasz.

– Boisz się, że nawet, jeżeli ją znajdziesz, prawda wyjdzie na forum publiczne w bardzo nieprzyjemny sposób. Dlatego chcesz mnie przekupić.

– Ależ nie. – Głos Lisy był teraz smutny i zmęczony. – Odmawiasz?

– Już ci powiedziałam.

– Dlaczego nie mogę zostać w Białym Domu? Co w tym jest takiego złego? Zobacz, ile udało mi się zrobić za pośrednictwem Kevina. Nowa ustawa o opiece lekarskiej. Wyższe kary za molestowanie dzieci i dręczenie zwierząt. Jest szansa, że przed następnymi wyborami uda mi się załatwić ustawę o ubezpieczeniu zdrowotnym. Wiesz, jakie to trudne, kiedy się nie ma większości w Senacie? Ale dopiero zaczęłam. Na następną kadencję zaplanowałam dalsze reformy. Pozwól mi je doprowadzić do końca, Eve.

– I zyskać nieśmiertelność? Przepustkę do historii? Nie uważam, żeby morderstwo było właściwą drogą do przeprowadzania ustaw w Senacie.

– Proszę cię, zastanów się nad moją propozycją.

– Nie ma mowy.

– Przykro mi. Chciałam ci pomóc. Nie, to nieprawda. Chciałam sobie pomóc. Chciałam to wszystko powstrzymać. Mylisz się co do swojej pozycji, Eve. Nie jest taka mocna, jak myślisz, a każdy pieniądz ma dwie strony. Mam nadzieję, że będę mogła dać ci później jeszcze jedną szansę, ale wątpię, czy to będzie możliwe. Muszę iść naprzód. Pamiętaj, że to był twój wybór – zakończyła i odłożyła słuchawkę.

Wcześniej Eve myślała, że poznała osobowość i motywy postępowania Lisy Chadbourne, ale poznała je tylko powierzchownie. Chyba nikt nie mógł przejrzeć na wylot tej kobiety. Do tej pory uważała ją za bezwzględnego potwora, podobnego do Frasera, tymczasem kobieta, z którą rozmawiała, była bardzo ludzka.

Jednakże nie miała słabych stron i była na wszystko zdecydowana.

Eve drżącą ręką odłożyła telefon. Boże, była naprawdę przerażona. Do tej pory sądziła, iż ma nad Lisa Chadbourne lekką przewagę, okazało się jednak, że jest odwrotnie. Lisa też ją dobrze rozpracowała.

„Każdy pieniądz ma dwie strony”.

Z jednej strony – łapówka, z drugiej – śmierć. Wszystko jasne. Odpowiedziała odmownie na propozycję Lisy i teraz musi ponieść tego konsekwencje.

Dlaczego się tak trzęsła? Tak jakby tamta była razem z nią w pokoju i…

Pukanie do drzwi.

Rozejrzała się wokół siebie.

Nie otwieraj nikomu – powiedział Logan.

„Każdy pieniądz ma dwie strony”.

Na litość boską, Lisa Chadbourne nie była jakąś ponadnaturalną istotą, która nagle przeniosła się do motelu. Eve wstała i podeszła do drzwi. Zabójcy na ogół nie pukali. Ktoś zapukał po raz drugi, głośniej.

– Kto tam?

– Logan.

Szybko wyjrzała przez wizjer. Dzięki Bogu. Zdjęła łańcuch i otworzyła drzwi. Logan wszedł do środka.

– Proszę się spakować, wyjeżdża pani stąd.

– Gdzie pan był?

– W drodze. – Otworzył szafę, wyjął torbę, kurtkę i sweter. Rzucił wszystko na łóżko. – Wziąłem taksówkę na lotnisko w Waszyngtonie, wynająłem samochód i przyjechałem.

– Dlaczego pan nie dzwonił?

Nie odpowiedział.

– Do diabła, dlaczego pan nie zadzwonił? Przecież pan wiedział, że się denerwuję.

– Nie chciałem rozmawiać z… – Otworzył torbę. – Niech się pani pakuje. Chcę, żeby się pani stąd wyniosła.

– Badanie DNA jeszcze nie jest skończone. Gary dowiedział się, że można je przyspieszyć, ale Joe nie przywiózł na razie próbek i Gary mówi, że…

– Nic mnie to nie obchodzi – odparł ostro. – Pani stąd wyjeżdża.

– To nie będzie łatwe. Słyszał pan o Abdulu Jamalu?

– Przez radio w samochodzie.

Przyglądała się, jak bierze jej ubrania z szuflady komody i wrzuca do torby. Miał na sobie wymięte, poplamione trawą ubranie i zadrapanie na prawej ręce.

– Nigdzie nie jadę, dopóki nie porozmawiamy.

– Spakuję pani rzeczy i wrzucę panią do samochodu z całym bagażem.

– Niech pan zostawi moje rzeczy i na mnie spojrzy.

Powoli odwrócił się i spojrzał jej w oczy.

Eve zesztywniała.

– Co się stało, Logan? – szepnęła.

– Gil nie żyje. – Gwałtownymi, nie skoordynowanymi ruchami wyciągał ubrania z szuflad i rzucał na łóżko. – Zastrzelili go. Chyba nawet nie chcieli go zabić, strzelali na postrach. A teraz Gil nie żyje. Zostawiłem go w szopie na łodzie nad rzeką. Jestem pewien, że to się pani nie podoba. Nie wrócił do domu. Zostawiłem go i uciekłem.

– Gil – powtórzyła otępiałym tonem.

– Pochodził z okolic Mobile. Wydaje mi się, że ma brata. Może później…

– Niech się pan zamknie! – zawołała i złapała go za ramiona.

– Tuż przedtem jeszcze żartował. Powiedział, że nic mu się nie stanie, bo już dostał swoją kulkę na ten miesiąc. Nie miał racji. Nie wiedział, co się stało. Po prostu…

– Przykro mi, strasznie mi przykro. – Odruchowo Eve podeszła bliżej i objęła Logana. Jego ciało tkwiło w jej ramionach sztywne i niechętne. – Wiem, że był pańskim przyjacielem.

– Ciekawe. Czy gdyby był naprawdę moim przyjacielem, pozwoliłbym mu tak ryzykować?

– Tłumaczył mu pan, żeby nie jechał na spotkanie z Marenem. Oboje mu to tłumaczyliśmy. Nie słuchał.

– Powinienem go powstrzymać. Wiedziałem jednak, że jest pewna szansa na sukces. Mogłem go unieszkodliwić albo pojechać sam.

Wielki Boże, Logan cierpiał, a ona nie była w stanie mu pomóc.

– To nie była pana wina. Gil podjął decyzję. Nie mógł pan wiedzieć, że…

– Bzdura – przerwał, odpychając ją. – Proszę skończyć się pakować. Zabieram panią stąd.

– I dokąd mam jechać?

– Wszystko jedno. Choćby do Timbuktu.

– O nie – powiedziała, krzyżując ręce na piersiach. – Nie teraz. Za bardzo pan jest zdenerwowany, żeby logicznie myśleć. Musimy najpierw porozmawiać.

– Nie ma o czym.

– Jest o czym. Chodźmy stąd. – Eve ruszyła do drzwi. Miała wrażenie, że się dusi w pokoju rozgrzanym emocjami. Należało go też odciągnąć od tego obsesyjnego pakowania. – Siedziałam w zamknięciu cały dzień. Wybierzmy się na przejażdżkę.

– Nie…

– Tak. – Złapała torbę z Benem, otworzyła na oścież drzwi i obejrzała się przez ramię. – Który samochód?

Milczał.

– Pytałam, który samochód, Logan?

– Beżowy taurus.

Eve poszła do samochodu. Logan szybko ją przegonił. Poczekała, aż otworzy samochód. Sięgając po torbę z Benem, wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.

– Gdzie ty, Eve, tam ja, czaszka – mruknął, wkładając torbę na tylne siedzenie. – Ale to ja kazałem jej pani pilnować, prawda? Nawet jeśli stała się pani z tego powodu celem polowania.

– Myśli pan, że posłuchałabym, nie uważając tego za słuszne? Na pewno nie, Logan. No, niech pan jedzie – zarządziła, gdy tylko wsiedli.

– Dokąd?

– Wszystko jedno. Pod warunkiem, że nie w stronę Timbuktu.

– Nie zmienię zdania.

– A ja nie będę się z panem kłócić, gdyż najprawdopodobniej zaplanował pan wszystko po drodze z Waszyngtonu. Niech pan jedzie.

Ruszył i przez następne pół godziny nie odezwał się słowem.

– Możemy już wracać?

– Nie.

Logan nadal był sztywny i spięty. Jak mogła to przełamać? Terapią szokową? Może opowiedzieć mu o telefonie Lisy Chadbourne? Nie. To by tylko wzmocniło jego przekonanie. Trzeba mu dać jeszcze trochę czasu.


Lisa wpatrywała się w telefon.

Podnieść. Zadzwonić. Za długo już czekała.

Nie ma mowy – powiedziała Eve Duncan.

Dobrze.

Niech się toczy dalej.

Trzeba robić swoje.

Lisa sięgnęła po słuchawkę telefonu.


Ponad godzinę później, gdy słońce rzucało długie cienie, Logan zjechał z drogi i zatrzymał się na małym parkingu.

– Dalej nie jadę. O co chodzi?

– Wysłucha mnie pan?

– Słucham.

Widać było, że jego upór się wzmagał, że nie chciał słuchać. Może to nie upór – pomyślała ze zmęczeniem Eve. Może się po prostu boi, choć bojaźń nie pasowała do tego pewnego siebie i zdecydowanego mężczyzny.

– Pamięta pan, co mi kiedyś powiedział? Trzeba robić swoje i iść dalej. To tylko gadanie, Logan.

– No, dobrze, co innego mówię, co innego robię.

– Nie jest pan odpowiedzialny za śmierć Gila. Był dorosłym człowiekiem i sam podjął decyzję. Usiłował go pan od niej odwieść.

– Już o tym mówiliśmy.

– Za mnie też nie jest pan odpowiedzialny. Musiałabym przyznać panu to prawo, a tego nie zrobię. Sama odpowiadam za swoje życie. Niech mi pan więc nie zawraca głowy wysyłaniem do Mongolii.

– Do Timbuktu.

– Wszystko jedno. Nigdzie się nie wybieram. Za dużo już przeszłam. Za dużo zainwestowałam we własne życie, żeby je teraz odrzucać. Rozumie pan?

– Rozumiem – odparł, nie patrząc na nią.

– To możemy wracać do motelu.

– Ale to niczego nie zmienia – dodał, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Ostrzegam panią, że znajdę sposób, żeby panią wsadzić na statek do Timbuktu.

– Cierpię na chorobę morską. Pamiętam, że gdy wracaliśmy promem z Cumberland Island, bardzo chorowałam.

– Dziwne, że w ogóle to pani zauważyła.

– Też tego nie rozumiałam. Czułam, że moje życie się skończyło, a tu moje ciało jeszcze dokładało nieszczęść.

– Ale Quinn się panią zajął.

– Tak, Joe zawsze się mną zajmuje.

– Odzywał się do pani?

– Wczoraj wieczorem. Zdobył list, na którym prawie na pewno jest ślina Chadbourne’a, trudno mu jednak uzyskać próbkę zawierającą DNA Millicent Babcock. Zamierzał pojechać za nią i jej mężem do klubu na kolację i podmienić jakoś szklanki.

– Pani dzielny policjant zamierza ją ukraść? Rozmowa dobrze na niego wpływała. Trochę się rozluźnił.

– To nie jest kradzież. – Postanowiła nic nie mówić, że Joe zdobył list wątpliwymi metodami.

– Czytała pani Nędzników?

– Tak. Mogę sobie wyobrazić, że Joe ukradłby chleb dla głodnego dziecka.

– Quinn jest pani bohaterem – powiedział z krzywym uśmiechem Logan.

– Jest moim przyjacielem – poprawiła.

– Przepraszam, nie mam prawa go krytykować – powiedział ponuro. – Kiepsko wypadłem, broniąc swojego przyjaciela.

– Niech pan skończy z wyrzutami sumienia. W tej chwili nie potrafi pan logicznie rozumować. Kiedy pan ostatnio spał?

Logan wzruszył ramionami.

– Po dobrze przespanej nocy na pewno się pan lepiej poczuje.

– Naprawdę?

– Nie – powiedziała Eve. – Ale będzie pan rozsądniej wszystko oceniał.

– Czy już mówiłem, jak bardzo podoba mi się ta pani brutalna szczerość?

– Cukierkowe pocieszenia nic by tu nie pomogły. Tylko by mnie pan wyśmiał. Ból nie jest dla pana pierwszyzną. Nie istnieje nic takiego, jak szybkie pocieszenie. Musi minąć trochę czasu.

– Tak, to jedyne rozwiązanie. Nie powinienem się jednak z pani wyśmiewać. – Zdjął rękę z kierownicy i przykrył jej dłoń, leżącą na siedzeniu między nimi. – Dziękuję… ci.

– Za co? – spytała fałszywie lekkim tonem. – Za zaoszczędzenie na bilecie do Timbuktu?

– Nie, z tego wcale nie zrezygnowałem. – Uścisnął jej dłoń i powoli zabrał rękę. – Zazdroszczę Quinnowi.

– Dlaczego?

– Z wielu powodów. Mężczyzna powinien być opiekunem i pocieszycielem, a nie odwrotnie. Wypłakiwanie się na twoim ramieniu jest oznaką słabości.

– Nie wypłakiwałeś się na moim ramieniu. – Nikt nie mógłby zarzucić Loganowi słabości. – Wrzeszczałeś i rzucałeś moimi ubraniami.

– Na jedno wychodzi. Przepraszam. Straciłem nad sobą panowanie. To się więcej nie powtórzy.

Eve też miała taką nadzieję. Zaskoczyła ją własna reakcja na ból Logana. Zareagowała niemal jak matka. Wzięła go w ramiona i chciała ukołysać, dopóki ból nie minie. Chciała go pocieszyć i utulić. Cierpienie Logana przebiło się przez barierę, jakiej nigdy nie zwyciężyłaby jego siła.

– Nie ma sprawy. Tylko ułóż z powrotem moje ciuchy. Wyjrzała przez okno. Skończyło się. Trzeba zachować dystans. Za bardzo się do siebie zbliżyli. Czuła na sobie jego wzrok, ale nie odwracała głowy, wpatrując się w słońce zachodzące za drzewami. Logan odezwał się dopiero na parkingu przy motelu.

– Muszę porozmawiać z Kesslerem. Kiedy ma wrócić z laboratorium?

Eve spojrzała na zegarek. Za piętnaście ósma.

– Może już jest u siebie. Umówiliśmy się, że przyjdę do jego pokoju o ósmej i zamówimy coś do jedzenia. Z grilla „Bubba Blue” – dodała z grymasem. – Gary uznał, że na pewno mają tam grzechotnika w słoiku, trociny na podłodze i piosenkarza country… Cholera!

Łzy napłynęły jej do oczu. Zajęta pocieszaniem Logana dopiero teraz zdała sobie naprawdę sprawę ze śmierci Gila. Czy kiedykolwiek uda jej się posłuchać muzyki country bez myślenia o Gilu Prisie?

– Tak. Mówiłem mu, że pewno mu się tu spodoba. Że w radiu nadają tylko… – Przerwał, otworzył gwałtownie drzwi i wysiadł z samochodu. – Muszę pójść do pokoju, wziąć prysznic i się przebrać. Na jakiś czas zaopiekuję się Benem – dodał, sięgając do tyłu po torbę. – Spotkamy się u Kesslera za dwadzieścia minut.

Kiwnęła głową bez słowa, idąc do pokoju. Gil Price – wesoły, dobry i odważny człowiek. I nic nie zostało. Śmierć. Podchodząc coraz bliżej, uderzyła w Gila. Kto następny? Logan mógł umrzeć razem z Gilem.

„Każdy pieniądz ma dwie strony”.

Weszła do pokoju i potrząsnęła głową na widok rozrzuconych na łóżku ubrań. Posprząta tu i spróbuje…

Do diabła! Otaczały ją posępne cienie. Od wczoraj nie rozmawiała z matką. Sięgnęła po telefon.

Nikt nie odpowiadał.

Co, u diabła?

Znów wystukała numer.

Nikt nie podnosił słuchawki.

„Każdy pieniądz ma dwie strony”.

„Twoja pozycja nie jest taka mocna, jak ci się wydaje”.

Matka.

Drżącymi palcami wybrała numer pokoju Logana.

– Nie mogę się skontaktować z matką. Nie odbiera telefonu.

– Nie panikuj. Może…

– Nie mów mi, co mam robić. Nie mogę się z nią skontaktować.

– To może być jakaś błaha przyczyna. Zadzwonię do Piltona i się dowiem.

– Jaka jest szansa, że…

– Dzwonię do Piltona. Dam ci znać.

Nic się nie stało.

Fiske jej nie znalazł. Nic się nie stało. Zadzwonił telefon. Eve podskoczyła.

– Wszystko jest w porządku – powiedział Logan. – Rozmawiałem z twoją matką. Siadały z Margaret do kolacji. Wyczerpała się bateria w jej telefonie.

Poczucie ulgi sprawiło, że prawie zemdlała.

– U niej wszystko dobrze?

– Martwi się o ciebie. Ma ochotę skręcić mi kark. Poza tym w porządku.

Przez chwilę nie mogła nic powiedzieć.

– Ten statek do Timbuktu?

– Tak?

– Chciałabym, żebyś wsadził na niego moją matkę.

– Zajmiemy się tą sprawą. Pojedziesz z nią? Tak, tak! Natychmiast.

– Nie. Spotkamy się w pokoju Kesslera za kwadrans.

– Mam kopię wyników DNA – powiedział Gary, otwierając drzwi. – Gdzie jest Quinn z materiałem porównawczym?

– Niedługo się zjawi. – Eve spojrzała na Logana, który siedział w głębi pokoju. – Logan mówił ci o Gilu?

Kessler pokiwał głową.

– Kiepska sprawa.

– Fatalna. Zrobiłeś, co mogłeś, Gary. Załatwiłeś nam te badania. Czy mógłbyś teraz wyjechać?

– Jak dostanę próbki od Quinna i skończę pracę.

– To za późno. Nie jesteś już nam potrzebny. Joe może pojechać do laboratorium i wziąć…

– O nie, Duncan – odparł stanowczo Gary. – Zawsze kończę to, co zacząłem.

– Głupia zasada. Skończysz jak Gil Price. Powiedz mu – zwróciła się do Logana.

– Próbowałem. Nie chce mnie słuchać.

– Tak jak Gil. On też nie chciał. – Eve odetchnęła głęboko. – Musisz posłuchać, Gary. Ona… Każdy pieniądz ma dwie strony.

– Co?

– Lisa Chadbourne. Dzwoniła do mnie po południu. Logan wyprostował się na krześle.

– O czym ty mówisz?

– Chciała, żebym jej oddała czaszkę.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? – spytał ponuro Logan.

– Tylko pomyśl. Czy byłeś w nastroju do słuchania? Nie potrafiłbyś rozsądnie reagować.

– Teraz też nie czuję się szczególnie rozsądny. Groziła ci?

– W pewnym sensie.

– W jakim sensie?

– Była… smutna. Zresztą co za różnica? – zawołała Eve niecierpliwie. – Chcę, żeby Gary i moja matka się z tego wycofali, dobrze?

– Czy powiedziała cokolwiek, co wskazywałoby, że wie o Bainbridge albo o twojej matce?

– Ależ skąd. Jest na to za sprytna. Nigdy się z niczym nie zdradzi. Ty jednak… – zwróciła się do Kesslera.

– Jedyna rzecz, którą muszę wykonać, to telefon do knajpy „Bubba Blue”. Chcesz żeberka czy befsztyk?

– Chcę, żebyś stąd wyjechał.

– Czy kanapkę ze schabem?

– Gary…

Sięgnął po telefon i wykręcił numer.

– Powiedz, co chcesz, bo dostaniesz żeberka.

– Befsztyk – powiedziała zrezygnowana.

– Słusznie.


Joe Quinn przyjechał pół godziny po dostarczeniu im jedzenia z grilla „Bubba Blue”.

– Mam. – Uniósł w górę dwie specjalne czarne torby. – Jak szybko dostaniemy wyniki porównawcze?

– Dziś wieczorem? – spytała Eve Gary’ego.

– Może – odparł, wzruszając ramionami. – Zadzwonię do Chrisa i zobaczę, czy uda mi się go przekonać, żeby wrócił do laboratorium. – Wytarł ręce z tłuszczu i wziął słuchawkę. – Idźcie stąd. To trochę potrwa. Pracował dla mnie prawie całą zeszłą noc i teraz będzie się stawiał.

– Zawiozę cię do laboratorium, Gary – powiedział Joe, otwierając drzwi.

Gary pomachał mu ręką.

– Wszystko w porządku? – spytał Joe Eve.

– Jako tako. Gil Price został zabity.

– Pański przyjaciel? – Joe zerknął na Logana.

Logan kiwnął bez słowa głową.

– Słyszałem o konferencji prasowej. Kiepskie informacje, co?

– Owszem.

– Co zamierza pan zrobić z wynikami DNA?

– Mam kilku przyjaciół w Waszyngtonie, którzy ruszą z kopyta, jak tylko zobaczą dowody.

– To zbyt ryzykowne – orzekł Joe.

– Jednym z nich jest Andrew Bennet, sędzia Sądu Najwyższego.

– To lepsze niż polityk, ale nadal ryzykowne.

– Ma pan lepszy pomysł?

– Prasa i telewizja.

– Lisa Chadbourne jest ekspertem w manipulowaniu mediami.

– Być może, niech mi pan jednak pokaże dziennikarza, który nie rzuci się na cały rząd, jeśli przysporzy mu to czytelników.

– Ta historia jest zbyt dziwna – zastanawiała się Eve. – I za dużo przeszkód powstaje po drodze. Nie dopuszczą nas do mediów.

– Ja to mogę zrobić.

Eve potrząsnęła głową.

– Znam człowieka w redakcji „Atlanta Journal and Constitution”. Peter Brown. Pięć lat temu dostał nagrodę Pulitzera.

– Joe, na litość boską, aresztowaliby cię za współdziałanie z kryminalistami.

– Peter mnie nie wyda.

– Być może – powiedział Logan.

– Na pewno. Już do niego dzwoniłem i jest zainteresowany. Aż mu ślinka leci na samą myśl. Czeka tylko na wyniki DNA.

– Nie uzgadniał pan tego z nami?

– Musiałem się czymś zająć, kiedy tkwiłem w Richmondzie. Prędzej można zaufać dziennikarzowi niż politykowi.

– Zaczekajmy na wyniki, a potem będziemy się kłócić – zaproponowała Eve.

– Chcę, żeby to się wreszcie skończyło – powiedział Joe. – Żebyś wreszcie nie miała już z tym nic wspólnego.

– Ja też – potwierdziła zmęczonym głosem Eve. – Zaczyna…

– Zgodził się – oznajmił Kessler, wychodząc z pokoju. – Umówiłem się z nim w laboratorium za dwadzieścia minut.

– Jedziemy – rzucił Joe, idąc w stronę czarnego szewroleta. – Ile to potrwa, Gary?

– Sześć – osiem godzin.

– Spakuj się, Eve. – Joe usiadł za kierownicą i włączył silnik. – Wrócę, gdy tylko dostaniemy wyniki. Pojedziemy po twoją matkę i znajdę jakieś bezpieczne miejsce, gdzie to wszystko zakończymy.

Nim zdążyła się odezwać, wyjechał z parkingu.

– W jednym się zgadzamy – mruknął Logan. – Obaj chcemy, żebyś się znalazła daleko stąd, w jakimś bezpiecznym miejscu.

– Prasa to nie jest zły pomysł.

– Całkiem dobry. Być może pójdziemy tą drogą. Ale Waszyngton też jest nam potrzebny.

– To dlaczego się z nim kłóciłeś?

– To mi weszło w krew. Pójdę się spakować i zadzwonię do paru osób w Waszyngtonie. Quinn nie może być pierwszy.


W laboratorium Tellera było prawie całkiem ciemno, świeciło się tylko w jednym pokoju na parterze.

Czyżby pracowali po nocach – zdziwił się Fiske. Laboratorium zamykano o szóstej, dlaczego ktoś miałby tu siedzieć o drugiej w nocy? Na parkingu stały dwa samochody. Jednym z nich był szewrolet z wypożyczalni.

Fiske poczuł, że szczęście mu dopisało.

Przycisnął guzik otwierający bagażnik i wysiadł z samochodu. Z walizeczki z elektronicznym sprzętem wyciągnął urządzenie podsłuchowe.

Po paru minutach usiadł z powrotem za kierownicą. Usadowił się wygodnie i czekał, aż wyjdą z budynku.

Загрузка...