Rozdział piąty

Odrzutowiec wylądował na małym prywatnym lotnisku koło Arlington, w stanie Wirginia. Bagaż został natychmiast przeniesiony do limuzyny zaparkowanej przy hangarze.

Czegóż to nie można kupić za pieniądze – pomyślała ironicznie Eve. Kierowca będzie na pewno przypominał wytresowanych lokajów z powieści Wodehause’a.

Z limuzyny wysiadł rudy kierowca.

– Cześć, John. Wycieczka się udała?

Kierowca był piegowaty, przystojny, poniżej trzydziestki, miał na sobie dżinsy i koszulę w kratkę, która pasowała do jego niebieskich oczu.

– Może być. To jest Gil Price, a to Eve Duncan.

Gil podał jej rękę.

– Dama od kości. Widziałem pani zdjęcie w programie Sześćdziesiąt minut. Na żywo jest pani ładniejsza. Powinni raczej pokazać panią, a nie tę czaszkę.

– Dziękuję, ale nie miałam ochoty występować w telewizji. Mam dość kamer telewizyjnych.

– John też nie lubi publicznych występów. W zeszłym roku w Paryżu musiałem rozbić jeden aparat – powiedział z niesmakiem. – A potem John musiał się dogadać z facetem, który twierdził, że rozbiłem mu głowę, a nie jego aparat. Nie znoszę paparazzi.

– Paparazzi za mną na ogół nie chodzą, więc nie będzie pan miał problemów.

– Towarzystwo Johna wystarczy, żeby za panią chodzili – zapewnił, otwierając tylne drzwi. – Niech pani wskakuje, a ja migiem zawiozę panią do Barrett House.

– Barrett House? To jak z Dickensa.

– Nie, w czasach wojny secesyjnej była tam gospoda. John kupił dom w zeszłym roku i całkowicie go przebudował.

– Czy Margaret już przyjechała? – spytał Logan, wsiadając do samochodu.

– Dwie godziny temu, wściekła jak wszyscy diabli. Za jej przywiezienie należą mi się ekstra pieniądze. Zupełnie tego nie rozumiem. Dlaczego ona mnie nie kocha? – spytał Gil, zajmując miejsce za kierownicą. – Przecież mnie wszyscy kochają.

– To chyba jakaś wada jej charakteru – powiedział Logan. – Na pewno nie jest to twoja wina.

– Tak myślałem.

Gil włączył silnik i pstryknął guzik odtwarzacza CD. Limuzynę wypełniły smutne dźwięki Feedjake.

– Szyba, Gil – przypomniał Logan.

– Ach, tak.

Gil odwrócił się i uśmiechnął do Eve, wyjaśniając:

– Kiedyś John jeździł dżipem, ale nie znosi muzyki country, więc kupił tę limuzynę, żeby się ode mnie odgradzać szybą.

– Lubię country – powiedział Logan. – Nie cierpię tych żałosnych ballad, które darzysz takim uczuciem. Zakrwawione suknie ślubne, psy na grobach…

– Jesteś strasznie sentymentalny i nie chcesz się do tego przyznać. Myślisz, że nie widzę, kiedy masz łzy w oczach? Weźmy na przykład Feedjake. To jest…

– Sam sobie weź. Zasuń szybę.

– Dobrze.

Szyba bezgłośnie podjechała do góry i muzyka ucichła.

– Nie ma pani nic przeciwko temu? – spytał Logan.

– Nie. Sama nie lubię smutnych piosenek, choć nie wyobrażam sobie pana lejącego łzy do kufla z piwem z powodu sentymentalnej muzyki.

Logan wzruszył ramionami.

– Jestem tylko człowiekiem. Autorzy piosenek country wiedzą, jak wyciskać ludziom łzy z oczu.

– Pański kierowca jest bardzo sympatyczny – powiedziała Eve, spoglądając przez szybę na Gila. – Choć niezupełnie tak sobie wyobrażałam pańskich pracowników.

– Gil jest nietypowy, ale to doskonały kierowca.

– I goryl?

– I goryl. Służył w żandarmerii wojskowej, jednakże nie jest zwolennikiem dyscypliny.

– A pan?

– Ja też nie, ale na ogół staram się znaleźć jakąś pośrednią drogę, zamiast brania się do bicia. Niedługo będziemy na moim terenie – dodał, wskazując na widok za oknem. – Mamy tu dużo lasów i łąk.

W ciemności widać było jedynie cienie drzew. Eve nadal rozmyślała nad tym, co powiedział Logan, porównując siebie z Price’em.

– Co pan robi, kiedy nie można znaleźć pośredniej drogi?

– Biję – odparł z uśmiechem Logan. – Dlatego jesteśmy z Gilem w takiej dobrej komitywie. Dwie pokrewne dusze.

Wyjechali zza zakrętu i Eve zobaczyła czterometrową bramę z kutego żelaza. Gil nacisnął guzik na tablicy rozdzielczej i brama powoli się rozsunęła.

– Czy brama jest pod napięciem? – spytała Eve.

Logan kiwnął głową.

– Poza tym ochroniarze przez cały czas monitorują teren za pomocą kamer wideo.

– Wysoka technika. Chcę mieć własnego pilota do otwierania bramy.

Logan przyglądał jej się w milczeniu.

– Brama, przez którą nie można wejść, jest także bramą, przez którą nie można wyjść. Nie mam zamiaru siedzieć w klatce.

– Nie będzie pani tutaj więźniem, Eve.

– Oczywiście, dopóki będę spełniać pańskie oczekiwania. A jeśli nie?

– Nie mogę zmusić pani do pracy.

– Nie? Jest pan bardzo sprytnym człowiekiem, Logan. Chcę mieć własnego pilota do otwierania bramy.

– Jutro pani dostanie. Trzeba go zaprogramować. Możemy chyba założyć, że nie będę się nad panią znęcał w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin – dodał z sardonicznym śmiechem.

– Może być jutro.

Na widok domu Eve pochyliła się do przodu. Zza chmur wyłonił się księżyc i oświetlił cały teren. Barrett House był piętrowym budynkiem z kamienia, wyglądającym dokładnie tak jak dziewiętnastowieczna gospoda. Kamienne mury oplatał bluszcz.

– Dlaczego kupił pan starą gospodę, którą trzeba było remontować, zamiast zbudować nowy dom? – spytała Eve, kiedy samochód się zatrzymał.

Logan wysiadł i podał jej rękę.

– Jest tu parę rzeczy, które mi się podobają.

– Wiem, wiem, na przykład cmentarz.

– Cmentarz rodziny Barrettów znajduje się zaraz za tym pagórkiem. Ale nie dlatego kupiłem gospodę – wyjaśnił, otwierając masywne mahoniowe drzwi. – Nie ma tu żadnej służby. Ekipa do sprzątania przyjeżdża z miasta dwa razy w tygodniu. Sami sobie gotujemy.

– Wszystko mi jedno. Nie jestem przyzwyczajona do służby i nie przywiązuję wagi do jedzenia.

– To widać – zauważył Logan. – Jest pani szczupła jak chart.

Lubię charty – powiedział Gil, wnosząc bagaże do przedpokoju. – Mają wdzięk i wspaniałe, mądre oczy. Miałem kiedyś charta. O mało nie umarłem z żalu, gdy zdechł. Gdzie mam zanieść jej bagaże?

– Pierwsze drzwi na górze, przy samych schodach.

– Kiepskie rozwiązanie – uznał Gil, wchodząc po schodach. – Ja mieszkam w starej powozowni, Eve. Niech pani mu powie, żeby tam panią umieścił. Człowiek ma więcej luzu.

– Stąd będzie bliżej do laboratorium – powiedział Logan.

A Loganowi będzie łatwiej mnie pilnować – pomyślała Eve.

– Margaret poszła już chyba spać. Pozna ją pani rano. Myślę, że w pokoju znajdzie pani wszystko, co może być potrzebne.

– Chciałabym zobaczyć moje laboratorium.

– Teraz?

– Tak. Muszę sprawdzić, czy jest właściwie wyposażone. Być może trzeba będzie coś sprowadzić.

– Proszę bardzo. Idziemy. Laboratorium mieści się w jednym z dobudowanych pokojów. Sam go jeszcze nie widziałem. Margaret miała wszystko przygotować.

– Ach, doskonała Margaret.

– Nie tylko doskonała. Wyjątkowa.

Eve bez słowa podążyła za Loganem do dużego pokoju z ogromnym kominkiem, podłogą z desek przykrytą chodnikami z juty i meblami pokrytymi skórą.

To wygląda jak wiejski klub – pomyślała Eve. Logan poprowadził ją krótkim korytarzykiem i otworzył drzwi.

– Proszę.

Chłód. Sterylność. Błyszcząca stal i szkło.

– Uch – westchnął Logan. – Tak sobie Margaret wyobraża raj naukowy. Postaram się ocieplić trochę atmosferę.

– Nie ma znaczenia. Nie będę tu długo.

Eve dokładnie obejrzała masywny postument, który dało się regulować, wysokiej klasy trzy kamery wideo na statywach, doskonały komputer, mikser i odtwarzacz wideo. Potem podeszła do biurka. Instrumenty pomiarowe były bardzo dokładne, ale Eve wolała swoje. Zdjęła drewniane pudełko z półki nad biurkiem i spojrzało na nią szesnaście par oczu. W najróżniejszych odcieniach orzechowego, szarego, zielonego, niebieskiego i brązowego.

– Wystarczyłyby niebieskie i brązowe – powiedziała. – Brązowy kolor oczu występuje najczęściej.

– Kazałem jej przygotować wszystko, co mogłoby być potrzebne.

– Wykonała pańskie polecenie. Kiedy mogę zacząć pracę?

– Jutro lub pojutrze. Czekam na sygnał.

– A ja mam tu siedzieć z założonymi rękami?

– Czy mam wykopać któregoś z Barrettów, żeby mogła sobie pani poćwiczyć?

– Nie, dziękuję. Chcę wykonać swoją pracę i wrócić do domu.

– Zgodziła się pani na dwa tygodnie. Chodźmy, jest pani zmęczona. Zaprowadzę panią do pokoju.

Eve rzeczywiście była zmęczona. Miała wrażenie, że od chwili, gdy rano weszła do swego laboratorium, minęło tysiąc lat. Nagle poczuła tęsknotę za domem. Co ona tu robi? Nie ma przecież nic wspólnego z tym dziwnym domem i jego właścicielem, któremu nie ufa.

Fundacja Adama. Reszta się nie liczy.

– Przypominam, co mówiłam wcześniej – powiedziała, podchodząc do Logana. – Nie zrobię niczego nielegalnego.

– Pamiętam.

Co nie znaczy, że to akceptuje – pomyślała Eve. Wyłączyła światło i wyszła na korytarz.

– Czy powie mi pan, dlaczego tu jestem i kiedy mam robić to, co pan chce, żebym zrobiła?

– To jest pani patriotyczny obowiązek.

– Bzdura! Chodzi o politykę?

– Czemu pani tak sądzi?

– Jest pan znany ze swej działalności, zarówno publicznej, jak i zakulisowej.

– Powinienem być chyba zadowolony, że nie uważa mnie już pani za wielokrotnego mordercę.

– Nie powiedziałabym. Rozpatruję wszystkie możliwości. Chodzi o politykę?

– Może.

Nagle coś jej przyszło do głowy.

– Czy chce pan kogoś skompromitować?

– Nie wierzę w kampanie wyborcze polegające na opluwaniu przeciwnika. Powiedzmy, że nie wszystko jest zawsze takie, jakby się wydawało, a ja wierzę w wyciąganie prawdy na wierzch.

– Jeśli jest to dla pana korzystne.

– Oczywiście.

– Nie chcę brać w tym udziału.

– Nie bierze pani w niczym udziału… Chyba że się okaże, iż miałem rację. Jeżeli nie, wraca pani do domu i zapomina o swoim tu pobycie. – Logan prowadził Eve na górę. – Czyż to nie jest uczciwe?

Może nie chodziło mu o politykę, a o sprawy osobiste.

– Zobaczymy – odparła sucho Eve.

Logan otworzył drzwi jej pokoju i stanął z boku.

– Dobranoc, Eve.

– Dobranoc.

Weszła do środka i zamknęła drzwi. Pokój w wiejskim stylu był wygodny i dość przytulny, z łóżkiem nakrytym pomarańczowo-kremową kapą i zdobiącymi go prostymi sosnowymi meblami. Jedyną rzeczą, która w tej chwili interesowała Eve, był telefon. Usiadła na łóżku i wykręciła numer Joego Quinna.

– Halo – powiedział zaspanym głosem.

– Mówi Eve.

– Wszystko w porządku? – spytał znacznie żywszym tonem.

– Tak. Przepraszam, że cię obudziłam, ale chciałam ci powiedzieć, gdzie jestem i podać numer telefonu.

Wyrecytowała numer naklejony na aparacie telefonicznym.

– Zapisałeś?

– Tak. Gdzie jesteś?

– W Barrett House. To posiadłość Logana w Wirginii.

– I nie mogłaś z tym zaczekać do rana?

– Może mogłam, ale chciałam, żebyś wiedział, gdzie jestem. Czuję się… zagubiona.

– Rzeczywiście wydajesz się jakaś rozkojarzona. Przyjęłaś tę pracę?

– Inaczej by mnie tu nie było.

– Czego się boisz?

– Nie boję się niczego.

– Nie wierzę. Ostatni raz zadzwoniłaś do mnie w środku nocy, kiedy Bonnie…

– Niczego się nie boję. Chciałam ci powiedzieć, gdzie jestem. Kierowca Logana nazywa się Gil Price. Był w żandarmerii wojskowej.

– Chcesz, żebym go sprawdził?

– Chyba tak.

– Nie ma sprawy.

– Pamiętaj o mojej matce.

– Jasne. Nie musisz mi mówić. Poproszę Dianę, żeby do niej wpadła jutro po południu.

– Dzięki, Joe. Wracaj do łóżka.

– Dobra. To mi się nie podoba. Uważaj na siebie, Eve.

– Nie ma na co uważać. Cześć.

Odłożyła słuchawkę i wstała z łóżka. Postanowiła wziąć prysznic, umyć głowę i pójść spać. Nie powinna była budzić Joego, ale dźwięk znajomego głosu poprawił jej samopoczucie. Nie wiadomo dlaczego czuła się podminowana. Nie wiedziała, co w tym na pozór spokojnym, normalnym domu jest prawdziwe, a co udawane. Poza tym czuła się samotna.

Teraz, dzięki Joemu, miała połączenie ze światem zewnętrznym. Joe będzie jej siatką bezpieczeństwa, kiedy wejdzie na linę.

– To Eve? – spytała Diane Quinn, odwracając się w stronę męża. – Coś się stało?

– Nie wiem. Chyba nie. Przyjęła tę pracę, która może… Nieważne. Przypuszczalnie nie ma się czym przejmować.

Ale Joe się przejmuje – pomyślała Diane. Zawsze się przejmuje Eve. Joe położył się i naciągnął koc.

– Pojedź jutro do jej matki, dobrze?

– Jasne. Jak sobie życzysz. A teraz śpij.

Ale Joe nie zaśnie – pomyślała Diane. Będzie leżał po ciemku, denerwując się i martwiąc o Eve. Właściwie nie ma prawa narzekać. Małżeństwo jest udane, Joe troskliwy, kochający i świetny w łóżku. Po rodzicach odziedziczył dość pieniędzy, żeby mogli prowadzić dostatnie życie, nawet gdyby nie pracował. Diane wiedziała, kiedy wychodziła za niego, że on i Eve są ze sobą na zawsze związani. Znali swoje myśli, czasem jedno z nich kończyło zdanie, które zaczęło drugie.

To nie był związek seksualny. Jeszcze nie. Może nigdy nie będzie. Ta część Joego wciąż należała do Diane. Nie powinna więc narzekać, ale nadal być przyjaciółką Eve i żoną Joego.

Ponieważ doskonale wiedziała, że nie ma jednego bez drugiego.


– Pół godziny temu dzwoniła do Joego Quinna – powiedział Gil, kładąc arkusz papieru na biurku Logana. – Mark spisał rozmowę.

– Chyba nam nie ufa – zauważył Logan z lekkim uśmiechem, rzucając okiem na papier.

Mądra kobieta – pochwalił Gil, siadając na fotelu i zakładając nogi na poręcz. – Wcale mnie nie dziwi, że nie ma do ciebie zaufania. Łatwo można cię rozgryźć. Na mnie może się poznać tylko ktoś ekstrawrażliwy.

– To dlatego, że jesteś piegowaty. Twoje zdolności aktorskie nie mają żadnego znaczenia. Nie mogę się skontaktować ze Scottem Marenem w Jordanii – dodał Logan, marszcząc brwi. – Były jakieś telefony?

– Nie. A, prawda. Dzwonił twój adwokat, Novak.

– Może poczekać.

– Czy Mark ma jej uniemożliwić dalsze telefony?

– Ma telefon cyfrowy. Zapewne i tak go użyje, jeśli się zorientuje, że telefon w jej pokoju jest na podsłuchu.

– Jak chcesz. Kiedy pojedziemy?

– Niedługo. Gil uniósł brwi.

– Mnie nie oszukujesz, co?

– Muszę być pewien, że wszystko jest w porządku. Timwick depcze mi po piętach.

– Możesz mi zaufać, John.

– Powiedziałem, że czekam.

– Niech będzie, ty skryty małpoludzie. Gil wstał i podszedł do drzwi.

– Nie lubię jeździć w ciemno – dodał.

– Nie musisz.

– Traktuję to jak obietnicę. Idź spać.

– Dobrze.

Kiedy Gil zamknął za sobą drzwi, Logan jeszcze raz przeczytał zapis rozmowy. Joe Quinn. Ktoś, z kim należy się liczyć. Quinn był niesłychanie lojalny wobec Eve. Lojalność, przyjaźń i co jeszcze? Quinn był żonaty, ale to nie miało znaczenia. Do diabła, to nie moja sprawa, jeśli tylko nie przeszkadza Eve w pracy. Poza tym dość mam innych zmartwień. Scott Maren podróżuje po Jordanii i lada chwila mogą go złapać. Timwick mógł się wszystkiego domyślić i postarać o wzmocnienie swojej pozycji.

Logan wyciągnął notes z telefonami i otworzył na ostatniej stronie. Znajdowały się tu tylko trzy nazwiska i numery telefonów.

Dora Bentz.

James Cadro.

Scott Maren.

Telefony Bentz i Cadra mogły być na podsłuchu, ale Logan powinien zadzwonić i sprawdzić, czy nic im się nie stało. A potem kogoś po nich wysłać. Wziął telefon i wykręcił pierwszy numer.

Dora Bentz.


Dzwonił telefon.

Fiske skończył przywiązywać nogi kobiety do łóżka i podciągnął do góry jej nocną koszulę.

Miała niezłe nogi, jak na kobietę po pięćdziesiątce. Ale zbyt obwisły brzuch. Powinna była trochę ćwiczyć – pomyślał Fiske. On sam ćwiczył codziennie i miał brzuch twardy jak kamień.

Przyniósł z szafy w kuchni szczotkę.

Telefon dzwonił uporczywie.

Wbił w kobietę kij od szczotki. Morderstwo musiało wyglądać na działanie maniaka seksualnego, ale Fiske nie chciał jej gwałcić. Męskie nasienie może być dowodem sądowym. Poza tym wielu morderców seksualnych ma kłopoty z wytryskiem, a użycie kija od szczotki jest dodatkowo perwersyjne. Oznacza nienawiść do kobiet i profanację domu.

Coś jeszcze?

Sześć głębokich ciętych ran na piersiach, taśma na ustach, otwarte okno…

Czysta robota.

Chciałby jeszcze trochę zostać i podziwiać swoje dzieło, ale telefon wciąż dzwonił. Ten, kto dzwoni, może się zdenerwować i zawiadomić policję.

Ostatni rzut oka. Spojrzał na twarz kobiety, która wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, wciąż tak samo przerażonymi jak wtedy, gdy wbijał jej nóż w serce.

Fiske wyciągnął z kieszeni kopertę ze zdjęciami i napisaną na maszynie listę, które dostał od Timwicka na lotnisku. Lubił wszelkiego rodzaju listy i spisy, pomagające zachować porządek.

Trzy zdjęcia, trzy nazwiska, trzy adresy.

Skreślił z listy nazwisko Dory Bentz.

Kiedy wychodził z jej mieszkania, telefon wciąż dzwonił.


Nikt nie odpowiadał.

Było pół do czwartej nad ranem, ktoś powinien odebrać telefon. Logan powoli odłożył słuchawkę.

To jeszcze niczego nie oznaczało. Dora Bentz miała dorosłe dzieci w Buffalo. Może pojechała do dzieci, może wyjechała na wakacje.

A może nie żyje.

Timwick będzie działał szybko, żeby zlikwidować wszystkie ślady. A Logan myślał, że ma dość czasu. Może niepotrzebnie się denerwuje i pochopnie wyciąga wnioski.

Z drugiej strony zawsze wierzył w intuicję, która teraz gwałtownie go alarmowała.

Zdradzi się, jeżeli pośle Gila do Dory. Timwick utwierdzi się w swoich podejrzeniach. Logan może próbować albo ratować Dorę Bentz, albo zyskać kilka dni dla siebie.

Podniósł słuchawkę i wykręcił numer Gila.


Światła. Poruszające się światła.

Eve wyłączyła suszarkę, wstała i podeszła do okna.

Czarna limuzyna, którą przyjechali z lotniska, jechała powoli w stronę bramy. Logan? Gil Price? Dochodziła czwarta nad ranem. Dokąd można jechać o tej porze? Wątpliwe, aby Logan jej powiedział, kiedy spyta o to rano. Ale i tak to zrobi.

Загрузка...