ROZDZIAŁ XII

— Mac, przestań desperować! Przecież nigdzie nie uciekam i nie zostawiam cię na łasce boskiej i losu!

— Oczywiście że nie, milady — odparł z kamienną miną senior master chief steward James MacGuiness.

Wyraz twarzy i dobór formalnego tytułu nie zostały przez Honor przeoczone.

Westchnęła, poprawiając beret przed lustrem i czując radosny chichot siedzącego na biurku Nimitza. Obaj z MacGuinessem byli starymi przyjaciółmi, co w niczym nie zmieniało faktu, że obsesja Maca na temat tego, co uważał za właściwe i zgodne z protokołem, regularnie treecata rozbawiała. Ani Nimitz, ani Honor nigdy nie wątpili w przywiązanie, by nie rzec miłość MacGuinessa do Honor. W tym konkretnym przypadku jednak dochodziła do tego zawodowa zazdrość i to ona właśnie była powodem niezwykle uprzejmo-poprawnego zachowania, odpowiednika karczemnej awantury u innych. Chodziło konkretnie o to, że czyjś inny steward będzie odpowiedzialny za przyjęcie wydawane przez Honor, czyli przez jego, MacGuinnessa, komodora. Ponieważ wiedział o więzi łączącej Honor z Nimitzem, wiedział także, że ona zna prawdziwe targające nim uczucia.

Z drugiej strony dochodziło do tego nieugięte przekonanie, że choć Honor dawno już stała się pełnoletnia, to i tak należy na nią stale uważać. Tak na wszelki wypadek. Honor miała tego świadomość i przyznawała, że bywały momenty, w których z radością by go udusiła.

— Posłuchaj — oznajmiła, odwracając się ku niemu. — Są dwa powody, dla których nie możesz mi towarzyszyć: po pierwsze, nie ma wolnych miejsc, po drugie i ważniejsze: zjawiamy się na pokładzie Prince Adriana jako goście kapitana McKeona. Jeżeli przywiozę cię, żebyś nadzorował przygotowania i stewardów, to jego steward będzie miał pełne prawo obrazić się jeszcze bardziej niż ty. A tak w ogóle to nie będzie mnie z osiemnaście godzin! Obojętne czy tak uważasz czy nie. Potrafię o siebie zadbać przez tyle czasu!

I spoglądała mu w oczy z mieszaniną rozbawienia i stanowczości tak długo, aż opuścił wzrok. Przez moment spoglądał na własne buty, potem odchrząknął.

— Tak jest, ma’am. Nie sugerowałem, że pani nie potrafi.

— Och, sugerowałeś, i to niedwuznacznie — oznajmiła już tylko z błyskiem w oczach.

MacGuiness uśmiechnął się nieco zawstydzony.

— Tak lepiej — pochwaliła, klepiąc go po ramieniu, po czym wzięła Nimitza i spytała: — Skoro już uzgodniliśmy, że potrafię o siebie zadbać, to wyglądam zadowalająco czy przyniosę ci wstyd?

— Jak najbardziej zadowalająco, ma’am — zapewnił ją, ale i tak poprawił kołnierz, by lepiej leżał, i zdjął nie istniejący pyłek z lewego ramienia.

Honor uśmiechnęła się, potrząsnęła głową i wyszła do kabiny na inspekcję trójki gwardzistów, którzy mieli jej towarzyszyć.

Jak należało się spodziewać, ubrani byli bez zarzutu. Andrew LaFollet i James Candless wchodzili w skład jej osobistej ochrony od momentu jej utworzenia, Robert Whitman dołączył do nich półtora roku temu, po śmierci Eddy’ego Howarda na pokładzie HMS Wayfarer w czasie ostatniej bitwy krążownika pomocniczego. LaFollet wybrał go osobiście i Whitman świadom zaszczytu i odpowiedzialności był jeszcze bardziej wypucowany i wyprasowany niż pozostali. Żaden nie przyniósłby ujmy patronce, toteż inspekcja była czystą formalnością.

— Ślicznie wyglądacie — pochwaliła ich. — Nawet ty, Jamie. Aż miło popatrzeć.

— Dziękujemy, milady. Staramy się — odparł LaFollet uprzejmie i z kamienną twarzą.

Honor roześmiała się.

— Jestem pewna, że się staracie. Masz prezencik, Bob?

— Mam, milady. — Whitman wyjął z kieszeni niewielkie pudełeczko w jasnym opakowaniu i Honor ponownie skinęła głową.

— W takim razie panowie, w drogę — poleciła.


* * *

Reszta pasażerów czekała już na pokładzie hangarowym; zgodnie z prośbą Honor nie było warty trapowej ani innych ceremonialnych elementów. Był natomiast kapitan Greentree.

— Nie odlatujemy na długo, Thomas — uśmiechnęła się Honor, ściskając jego dłoń na pożegnanie.

— Wiem i mam nadzieję, że poradzę sobie przez te parę godzin bez pani, milady.

— Jestem pewna że tak, mimo że kradnę ci zastępcę.

— Spróbuję to przeżyć, milady — odparł Greentree zgryźliwie.

Słysząc to, komandor Marchant uśmiechnął się. W ciągu ostatnich pięciu standardowych tygodni znacznie się „oswoił”, jako że współpracował często z nią i z jej sztabem. Ponieważ Greentree był zastępcą Honor od spraw taktycznych, na Marchanta spadło znacznie więcej obowiązków związanych z kierowaniem okrętem i załogą. Na dodatek przy pełnym poparciu Honor Greentree celowo zabierał go na część odpraw i włączał do prac sztabu. Powód był prosty — jeżeli Greentree zostałby wyłączony z akcji, Marchant przejmował nie tylko jego obowiązki jako kapitana okrętu, ale także jako kapitana flagowego, a było raczej mało prawdopodobne, by wtedy właśnie Honor miała czas wprowadzić go w swoje plany czy zasady operacyjne. W ten sposób Marchant był na bieżąco ze wszystkimi aspektami działania eskadry i z planami Honor; gdyby musiał zastąpić kapitana Greentree, obyłoby się bez zamieszania i ewentualnych katastrofalnych nieporozumień. Dodatkową zaletą tych wymuszonych spotkań było to, że miała okazję zarówno ocenić jego umiejętności, którymi była zbudowana, jak i uzmysłowić mu swoim postępowaniem i podejściem, że nie obwinia go w żaden sposób za zdradę krewniaka. Zaowocowało to znacznie większą otwartością Marchanta oraz wykształceniem się u niego osobistej lojalności wobec niej.

— Spróbuję przywieźć go z powrotem, nim mu się w głowie przewróci — obiecała, puszczając prawicę kapitana.

Po czym odwróciła się i złapała uchwyt nad wejściem do korytarza prowadzącego do pinasy i w strefę nieważkości. W ślad za nią udał się LaFollet i pozostali członkowie jej ochrony, potem Andreas Venizelos i pozostali według starszeństwa stopnia.


* * *

Honor wyskoczyła z korytarza i jak zwykle z gracją wylądowała w śluzie pinasy, gdzie istniała już pokładowa grawitacja.

— Dzień dobry, bosmanmacie — powitała masywnego i poobijanego mechanika pokładowego.

— Dobry, ma’am — zadudnił Horace Harkness. — Witamy na pokładzie.

— Dzięki — odparła, obciągnęła kurtkę mundurową i ruszyła na dziób przejściem między fotelami.

Harkness miał co prawda zbyt wysoki stopień jak na mechanika pokładowego, ale wiedziała, że go spotka, biorąc pod uwagę, kto pilotował pinasę.

Posadziła Nimitza na sąsiednim fotelu, przypięła się do swojego i uśmiechnęła się z prawdziwym zadowoleniem, które ostatnio nieczęsto jej się zdarzało. Jeżeli udało jej się choć w połowie zachowanie tajemnicy, tak jak to sobie zaplanowała, biedny Alistair nie powinien mieć pojęcia, na co się tak naprawdę zanosi! Uśmiech nieco przygasł, gdy uświadomiła sobie, jak wieści, które zamierzała mu przekazać, skomplikują jej życie, ale w tej chwili znacznie większą radość sprawiało jej oczekiwanie na widok jego miny, gdy się dowie. A poza tym należało mu się to, i to już dawno.

Uśmiechnęła się szerzej, obserwując, jak pozostali zajmują miejsca w znacznie zredukowanym przedziale desantowym. Tak jak powiedziała MacGuinessowi: liczba osób była ograniczona, gdyż pinasa miała ważny i duży ładunek przeznaczony dla maszynowni Prince Adriana. Zepsuł się bowiem jeden z pokładowych filtrów powietrznych, co obniżyło o dziesięć procent wydajność systemu podtrzymywania życia. W magazynach znajdowało się dość części, by w razie konieczności można było zbudować cały nowy filtr, ale naprawa według opinii pierwszego mechanika potrwałaby ponad tydzień i wymagała dużego, także fizycznego wysiłku. To akurat nie było problemem, natomiast wymagało wyłączenia całej sekcji, co zmniejszało możliwości systemu podtrzymywania życia już o jedną trzecią. A na takie ryzyko — i to przez tydzień — nie mógł zgodzić się żaden kapitan, jeśli istniało inne wyjście.

A tak się złożyło, że istniało — w przepastnych magazynach Alvareza znajdowały się przypadkiem nie dwa zapasowe filtry, a trzy, czyli o jeden więcej, niż być powinno zgodnie z przepisami. Jakim cudem znalazł się tam ten trzeci, trudno było dociec, gdyż komandor porucznik Sinkowitz, pierwszy mechanik, mówił o tym nader niechętnie i wielce ogólnikowo. A Honor przyzwyczajona do tego, że rozmaite nadliczbowe części zawsze znajdowały drogę do magazynów bardziej zapobiegliwych mechaników, nie naciskała. Co prawda filtry Jasona Alvareza były większe, ale na tyle podobne do starszego, mniej ekonomicznego modelu używanego na okręcie McKeona, że przeróbka i montaż były możliwe, i to w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Greentree zaproponował więc McKeonowi wymianę całego zestawu za części zapasowe, na co ten oczywiście się zgodził.

W dodatku konwój znajdował się pięć dni drogi od Clairmont, w szczelinie między dwiema falami grawitacyjnymi, które pokonywał przy użyciu napędu typu impeller, co umożliwiało wykorzystanie pinasy do transportu. Czasu jednakże pozostało niewiele, gdyż w falę, która prowadziła aż do celu, Prince Adrian miał wejść za dwie godziny. A kiedy już się w niej znajdzie, będzie mógł się poruszać wyłącznie przy użyciu żagli. Ponieważ pinasy w ten sposób nie mogły skonfigurować napędu, żadna nie będzie w stanie doń dotrzeć, jak długo nie znajdzie się w normalnej przestrzeni.

Jako że zarówno Royal Manticoran Navy, jak i Marynarka Graysona od dawna kierowały się starą, a przypomnianą przez Edwarda Saganami zasadą, że czas jest jedyną rzeczą, której nigdy nie da się zastąpić, choć posiada go każda flota, więc nie należy go marnować, kwestię transportu uzgodniono błyskawicznie, by wykorzystać możliwości oferowane przez nadprzestrzeń. Kiedy Honor się o tym dowiedziała, skorzystała z okazji, by przetransportować tą pinasą także siebie i część swego sztabu. Powodem tej decyzji były wyniki narad przeprowadzonych w ciągu ostatnich paru dni, na których przyjęto pewne niewielkie, lecz istotne zmiany w planowaniu taktycznym użycia eskadry. Chciała je na spokojnie omówić i przemyśleć z McKeonem, a opóźnienie w łączności radiowej spowodowane odległością między jego okrętem a resztą konwoju praktycznie uniemożliwiało sensowną rozmowę.

Co prawda nie było to aż takie palące, by nie mogła poczekać, aż dotrą do systemu Adler będącego następnym przystankiem i znajdą się w normalnej przestrzeni, ale miała też prywatny powód do odwiedzin — i to właśnie teraz, a nie za kilka dni. No i podejrzewała, że choć oboje z kapitanem Greentree polubili się i dobrze im się współpracowało, będzie jej wdzięczny za parę godzin wolności i oddechu.

Konieczność przewozu filtra ograniczyła ładowność przedziału desantowego o dwie trzecie, bo o tyle trzeba było powiększyć przedział ładunkowy (łącznie z usunięciem foteli). I nawet bez MacGuinessa miejsc i tak było mało. Komandor porucznik Sinkowitz zdecydował się bowiem wysłać do pomocy komandorowi porucznikowi Palliserowi, pierwszemu mechanikowi Prince Adriana, sześciu techników, którzy zajęli prawie trzecią część dostępnych miejsc. Honor oprócz swej przymusowej ochrony zabrała: Marchanta, Venizelosa, Fritza Montoyę, Marcie McGinley, Jaspera Mayhewa, Ansona Lethridge’a i Carsona Clinkscalesa. Scotty Tremaine i Harkness zabrali się sami jako załoga pinasy.

Co się tyczy Clinkscalesa, to postanowiła zaryzykować, gdyż przez ostatnie trzy tygodnie poczynił poważne postępy w panowaniu nad złośliwością przedmiotów martwych. Naturalnie pozostał osobnikiem przyciągającym wypadki, ale nie był już chodzącą katastrofą i uczył się, jak się spodziewać zniszczeń i minimalizować je, oraz jak sobie radzić ze wstydem, gdy nie do końca mu się to udało. Dzięki temu jego pewność siebie zaczęła rosnąć, no ale jego postępy były znane w gronie oficerów i podoficerów. Dlatego też Honor postanowiła zabrać go w nowe środowisko i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Nawet wybitnie utalentowany chorąży nie powinien być w stanie zniszczyć ciężkiego krążownika, a jeśli przeżyje tę próbę bez specjalnej katastrofy, to jego wiara we własne możliwości powinna niezwykle wręcz się utwierdzić.

A poza tym obecność Clinkscalesa pasowała do oficjalnego powodu jej wizyty. Była znacznie bardziej logiczna niż na przykład obecność Montoyi, który do dyskusji o zmianach w taktyce zdecydowanie się nie nadawał. Był za to dobrym i starym przyjacielem dowódcy HMS Prince Adrian.

Harkness zamknął najpierw zewnętrzne, potem wewnętrzne drzwi śluzy, gdy wszyscy już zajęli miejsca, sprawdził dokładne kontrolki i zameldował do kabiny pilotów:

— Rufa zabezpieczona, śluza zamknięta.

— Dobra — rozległ się głos Scotty’ego. — Przygotować się do odcumowania.

Kadłub pinasy zadziałał jak pudło rezonansowe, przenosząc ciche odgłosy towarzyszące odłączeniu korytarza i przewodów łączących go z okrętem.

— Wszystkie systemy odłączone — oznajmił Harkness. — Gotów do odcumowania.

— Cumy rzuć! — polecił sam sobie Tremaine i zwolnił mechaniczne ramiona unieruchamiające pinasę.

A potem delikatnie wyprowadził ją z pokładu hangarowego, używając jedynie silników manewrowych.

Honor obserwowała oddalający się pokład hangarowy przez okno i uśmiechała się. Scotty na samym początku misji z całym szacunkiem i niezachwianą stanowczością oznajmił jej, że mimo iż jest teraz oficerem sztabowym, nie pozwoli nikomu innemu na pilotowanie pinas czy promów, których Honor będzie używać. Czyli na zastąpienie go w roli jej osobistego pilota. Ponieważ stopień komodora dość skutecznie już uniemożliwiał osobiste pilotowanie tego typu jednostek, nie miała nic przeciwko temu, gdyż Tremaine był jednym z pięciu czy sześciu najlepszych, wręcz urodzonych pilotów, z jakimi się zetknęła. Ponieważ on i Harkness stanowili nierozłączną parę znaną w Królewskiej Marynarce jako Straszny Duecik, oczywiste było, iż bosmanmat będzie mechanikiem pokładowym, ilekroć Scotty siądzie za sterami. Tego, w jaki sposób Harkness zdołał przez tyle lat manipulować działem kadr floty i zawsze dostawać przydział tam gdzie Tremaine, nie wiedział dokładnie nikt. Honor dawno temu uznała to za jedną z niezgłębionych tajemnic RMN i przestała próbować dojść prawdy. Byli zbyt użyteczni, by chciała ryzykować zapeszenie czarów.

Pinasa oddaliła się od kadłuba już na pełnym ciągu, by jak najszybciej wyjść poza zasięg ekranu. Dopiero wtedy Scotty włączył główny napęd, robiąc to jak zwykle płynnie i bezproblemowo. Kiedy pinasa osiągnęła czterysta g i zaczęła gonić Prince Adriana, Honor rozsiadła się wygodniej.

Przelot miał potrwać prawie dwie godziny, gdyż elektromagnetyczne pole cząsteczkowe pinasy pozwalało jej na osiągnięcie w tych warunkach maksymalnej prędkości większej ledwie o dwadzieścia dwa tysiące pięćset kilometrów na sekundę od frachtowca, a okręt McKeona znajdował się o prawie dziewięć minut świetlnych przed konwojem. Honor nadal nie podobało się to, że musiała go tak daleko wysłać samego, ale miała już dość czasu, by to zaakceptować. Nie wspominając już o powtarzaniu sobie, że to, co czuje, jest głupie — do niej należało dowodzenie eskadrą, a do Alistaira narażanie się na największe ryzyko.

I tak nic nie pomagało, ale do tego też już się przyzwyczaiła. Teraz mogła spokojnie podziwiać dziwne, zmienne piękno nadprzestrzeni. I drapać od czasu do czasu Nimitza za uszami, na co ten reagował zadowolonymi pomrukami, zwinięty w kłębek na jej kolanach.


* * *

— I co sądzisz o pomysłach moich chłopców i dziewcząt? — spytała Honor, gdy winda ruszyła.

Prince Adrian został zbudowany przed prawie sześćdziesięciu laty i jedną z konsekwencji były ciaśniejsze niż na nowszych okrętach windy. Dlatego też reszta oficerów bezgłośnie acz jednomyślnie po zakończeniu narady zdecydowała, że pierwsi skorzystają z niej sami dowódcy. No i ochrona Honor naturalnie, co było na tyle zbliżone do „samej”, na ile mogło to mieć miejsce w przypadku patronki.

— Robią wrażenie — przyznał McKeon. — Zwłaszcza pomysł Scotty’ego z bojami i zintegrowanie go przez McGinley z dodatkowym zasięgiem naszych nowych sensorów pasywnych. Oczywiście nie będziemy w stanie w pełni żadnej z tych zmian wykorzystać, dopóki nie dostaniemy zasobników holowanych nowego typu.

Ostatnie zdanie dodał z taką obojętnością, jakby mówił, która godzina.

— Zasobników nowego typu? — spytała Honor, starannie ukrywając zaskoczenia. — Jakie to nowe zasobniki masz na myśli?

— Te ściśle tajne, z gatunku „zjeść przed przeczytaniem”, wyposażone w nowe wielonapędowe rakiety dalekiego zasięgu, których nie mamy — wyjaśnił cierpliwie. — No wiesz: te, do których pomagałaś ustalić optymalne parametry, kiedy byłaś w Komisji Rozwoju Uzbrojenia.

— A! — stwierdziła zupełnie bez wyrazu. — O te zasobniki ci chodzi. A jakim to sposobem kapitan McKeon dowiedział się o istnieniu „tych zasobników”, że nie wspomnę o tym, kto to ustalił?

— Jestem kapitanem z listy — przypomniał jej uprzejmie. — Ale kiedy jeszcze byłem normalnym komandorem, dostałem przydział praktycznego testowania sond z nadajnikami szybszymi od prędkości światła. Konkretnie chodziło o ich przydatność dla lekkich okrętów i było to jeszcze przed wojną. To było pierwsze poważne zadanie, jakie dostałem jako dowódca Madrigala. Z tego samego okresu zostały mi jakieś kontakty tu i tam… no, dobra, powiem ci, żebyś przestała mieć koszmarki i podejrzenia nie wiadomo czego: nadal jestem na krótkiej liście admirała Adcocka.

— Krótkiej liście?! — tym razem Honor nie kryła zdziwienia. — Nie wiedziałam, że ma długą… co to takiego?

— Coś, czego oficjalnie też nie ma. Rzecz wzięła się stąd, że Adcock zawsze był przeciwny, by teoretycy mieli jako jedyni coś do powiedzenia. Dlatego lubi sprawdzać ich nowe pomysły wśród oficerów liniowych, z którymi miał już oficjalnie do czynienia i których opinii ufa. Naturalnie nie powiadamia o tym nikogo, kto nie ma odpowiedniego stopnia dostępu do tajnych informacji przyznanego danemu projektowi, i oczywiście nikogo nie informuje, że to w ogóle robi. Ponieważ to jego grono doradców, czyli krótka lista, jak sam ją nazywa, oficjalnie nie istnieje; żaden członek Komisji Rozwoju Uzbrojenia nie ma pojęcia o treści ocen, a oceniający mogą szczerze mówić, co myślą, nie martwiąc się o ewentualne konsekwencje, co miałoby miejsce, gdyby cała procedura była oficjalna.

— Rozumiem — przyznała, przyglądając mu się z namysłem.

Wiceadmirał Eskadry Zielonej Jonas Adcock kierujący działem uzbrojenia Królewskiej Marynarki był jedną z legend RMN. Był też jednym z niewielu starszych rangą oficerów nie poddanych procesowi prolongu, gdyż wraz z rodziną wyemigrował do Królestwa Manticore w zbyt zaawansowanym wieku. A pochodził z planety Maslow znajdującej się wówczas na podobnym poziomie rozwoju co Grayson przed przystąpieniem do Sojuszu. To, że był za stary na prolong, nie stanowiło oczywiście problemu w jego karierze, zwłaszcza że był nader inteligentny i mimo iż z nowoczesnym systemem edukacji zetknął się dopiero w wieku dziewiętnastu lat standardowych, ukończył akademię jako ósmy w swym roczniku. Obecnie w wieku stu czternastu lat nie był już fizycznie zdolny, by dowodzić w linii, ale jego umysł wciąż był tak samo sprawny, toteż od jedenastu lat kierował działem uzbrojenia. I stanowił agresywne dynamo. Dzięki niemu też z niektórych szalonych pomysłów Hemphill dawało się zrobić sensowny użytek.

Honor rozmawiała z nim kilkakrotnie w czasie swego przydziału do Komisji i wspominała mile te dyskusje. Była też pod wrażeniem jego umiejętności niestereotypowego myślenia i szanowała go, nie tylko zresztą za to. Po usłyszeniu tego, do czego właśnie przyznał się McKeon, zrozumiała, że Adcock wypytał ją o najnowsze problemy operacyjne znacznie wszechstronniej, niż sądziła, i że o wiele lepiej wykorzysta uzyskaną od niej wiedzę. Oczywiście nie zdradził się w żaden sposób, że utrzymuje prywatne grono ekspertów.

To ostatnie mogła w pełni zrozumieć i zgodzić się z jego logiką. Sama wchodziła w skład Komisji i zdawała sobie sprawę, że przynajmniej część z jej członków dostałaby ataku ciężkiej furii na wieść o tym, że jakiś „zwykły komodor” czy inny oficer liniowy krytykuje ich propozycję. Daleko nie szukając, pierwsza byłaby Upiorna Hemphill, dla której stanowiłoby to kamień obrazy, choć mogłaby tego nie okazać. Honor nie była pewna, czy Hemphill zaczęłaby aktywnie szukać zemsty na takich oficerach, którzy ośmieliliby się skrytykować któryś z jej genialnych pomysłów (naturalnie: złośliwie, stronniczo i niekompetentnie), natomiast nie miała cienia wątpliwości, że nigdy by takiemu oficerowi nie wybaczyła. Dlatego postępowanie admirała Adcocka było wyrazem nie tylko zdrowego rozsądku, ale także dużej dbałości o młodszych stopniem a zaufanych oficerów, z których ocen korzystał.

— Uzgodniłeś z nim, że mi to powiesz? — spytała.

McKeon wzruszył ramionami.

— Nigdy mi nie powiedział, żebym tego nie robił, a na pewno nie jest dla niego tajemnicą nasza wieloletnia przyjaźń. Zresztą prawdę mówiąc, byłbym zaskoczony gdybyś w najbliższym czasie nie usłyszała od niego jakiejś propozycji. Zanim odleciałem na Grayson, rozmawialiśmy i powiedział mi, że zrobiłaś na nim duże wrażenie, a skoro nie wchodzisz już w skład Komisji… Tak w ogóle to był ciężko zaskoczony, że się tam znalazłaś, bo od dawna wyznaje niegłupią zresztą zasadę, która przeważnie mu się potwierdza: „Ci, którzy umieją, walczą. Ci, którzy nie umieją, dostają przydział do Komisji Rozwoju Uzbrojenia, by znaleźć sposoby przeszkodzenia tym, którzy umieją”.

Przy tym ostatnim zdaniu uśmiechnął się wesoło.

Honor odczekała dłuższą chwilę, by nie parsknąć śmiechem, a potem spytała w miarę poważnym tonem:

— Czy mam rozumieć, że uważa Komisję za niekompetentną?

— Komisję? Skądże znowu! — zapewnił ją McKeon. — Tylko oficerów, którzy wchodzą w jej skład. Ty naturalnie stanowisz wyjątek potwierdzający regułę.

— Naturalnie — przytaknęła, spoglądając nań krzywo, a potem westchnęła z rezygnacją. — Nie powinien cię zachęcać… i tak byłeś niemożliwy, zanim zacząłeś mieć przyjaciół na wysokich stanowiskach.

— Takich jak Wasza Lordowska Mość, milady? — spytał niewinnie McKeon.

LaFollet i Candless znający go od lat i wiedzący, że jest jednym z dwóch lub trzech najbliższych przyjaciół Honor, przyzwyczaili się do jego poczucia humoru i dla nich cała ta rozmowa była zupełnie naturalna. Dla Whitmana z kolei, który nigdy wcześniej nie spotkał McKeona, była ona kamieniem obrazy w stosunku do patronki Harrington. Spokój na twarzy zachował tylko dlatego, że Andrew LaFollet w ten sposób się zachowywał. Dopiero po dłuższej chwili zaczął zwracać uwagę na treść, nie tylko na pozbawiony szacunku ton McKeona i jej odpowiedzi i złość stopniowo ustąpiła miejsca zaskoczeniu, a potem zrozumieniu. Dzięki Nimitzowi Honor wiedziała o targających nim emocjach, choć nad twarzą i postawą panował naprawdę dobrze. Uśmiechnęła się doń zachęcająco, po czym spojrzała na McKeona i skrzywiła się, tym razem nie grając.

— Na Graysonie może i tak — przyznała poważnie. — Natomiast w Gwiezdnym Królestwie może nie być najrozsądniejsze głośne przyznawanie się do przyjaźni ze mną. Jak wiesz, ludzie mają dobrą pamięć, a nie brakuje tam tych, którzy mnie nie lubią.

— Idiotów niestety nigdzie nie brakuje — odparł zupełnie serio. — Ci, którzy mają choćby resztki funkcjonującego mózgu, dawno doszli do tego, jaka naprawdę jesteś i jacy tak naprawdę są twoi wrogowie.

Po czym urwał, najwyraźniej nawet w prywatnej rozmowie nie chcąc kląć, lecz wiedząc, że nie powstrzymałby się, gdyby powiedział jeszcze pół zdania. Tym razem Nimitz nie był potrzebny, by Honor wyczuła jego wściekłość i obrzydzenie.

— Najprawdopodobniej nie jesteś najobiektywniejszym sędzią tej bandy półgłówków — przyznała, siląc się na lekki ton, co nikogo nie zwiodło — ale jak słyszysz, podzielam twój osąd. A Nimitz jest wręcz jego entuzjastycznym zwolennikiem.

— Bo on się doskonale zna na ludziach. Zawsze tak mówiłem.

— Ciebie lubi, bo od początku podkarmiasz go selerem.

— I co z tego? Ktoś, kto nie rozpoznałby uczciwej próby przekupstwa, nie mógłby być dobrym znawcą ludzkich charakterów — oznajmił McKeon.

Honor potrząsnęła bezradnie głową.

— I pomyśleć, że Ich Lordowskie Moście uznali kogoś o tak wątpliwych zasadach moralnych za godnego zostania królewskim oficerem — westchnęła.

— Jakżeby mogło być inaczej — rozpromienił się McKeon. — Chyba nie sądziłaś, że Nimitz był pierwszym, na którym uczyłem się przekupstwa?!

Winda zatrzymała się, drzwi się otworzyły i oboje wyszli, kierując się ku kapitańskiej jadalni. W ślad za nimi poszła trójka gwardzistów Honor może nie bawiących się tak doskonale, ale też nie nudzących się zbytnio. Takich rozmówek nie wysłuchiwali zbyt często.

Загрузка...