ROZDZIAŁ VII

— Dzień dobry, milady! — powiedział z uśmiechem Andreas Venizelos, ledwie Honor wysiadła z windy w towarzystwie nieodłącznego LaFolleta.

Choć Andy znał ją od czasów, gdy była zwykłym, prostym komandorem Royal Manticoran Navy, obecność ochrony po zmianie jej statusu przyjął jako coś naturalnego. A z tego co widziała, był na najlepszej drodze, by zaprzyjaźnić się z Andrew LaFolletem, co powitała z zadowoleniem.

Nimitz jak zwykle podróżował na jej ramieniu, wbijając czubki pazurów w wyściełaną na prawym ramieniu kurtkę mundurową. Podobnie jak górna część jej graysońskich sukni, kurtka wykonana była z niezwykle odpornego materiału zdolnego wytrzymać ogień lekkiego pistoletu pulsacyjnego. Nie dlatego, by Honor obawiała się zabójcy czającego się w kącie jej własnego pomostu flagowego, ale dlatego, że pazury treecata mniej wytrzymały materiał przerobiłyby na strzępy w błyskawicznym zgoła tempie. Tak pozostawały po nich jedynie mikroskopijne dziurki samozasklepiające się z czasem. Ponieważ tylne łapy Nimitza opierały się na wysokości jej łopatki, środkowe zaś i przednie na ramieniu, otworków było sporo. Normalna kurtka mundurowa po jednym dniu wyglądałaby na raczej zużytą. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jaka byłaby reakcja MacGuinessa na taki widok.

Nimitz wyczuł jej rozbawienie i bleeknął radośnie, machając ogonem. Jego nastrój podobnie jak jej w ciągu ostatnich paru dni wybitnie się poprawił. W jej przypadku powodem było zaprzestanie łamania sobie głowy White Havenem i plątaniną własnych uczuć. W jego przypadku to, że znów rozumiał jej emocje, czyli że wszystko wróciło do normy. Co prawda nadal wiedziała, że coś nie pasuje, ale było to odległe echo dobiegające gdzieś z obrzeży emocji. Powrót do normalnego środowiska i nowych, ale w pełni zrozumiałych wyzwań pomógł w odzyskiwaniu równowagi ducha i odsunął na daleki plan poprzednie problemy.

Żadne z nich nie było na tyle naiwne, by uważać, że problemy te zostały w ten sposób rozwiązane, ale Nimitz w przeciwieństwie do Honor miał wrodzoną skłonność do pozwalania problemom, by rozwiązywały się same, a zajmowania się nimi dopiero, gdy złośliwie nie chciały tego zrobić.

— Dzień dobry, Andy — odparła pogodnie i podeszła do swego fotela.

Usiadła i wprawnym ruchem uruchomiła jego wyposażenie.

Ekrany i holoprojektory rozłożyły się wokół niej i ożyły, ukazując aktualny status wszystkich okrętów eskadry. A raczej tych, które już znajdowały się na sąsiednich orbitach parkingowych. Sprawdziła, czy wszystko jest w porządku, i rozsiadła się wygodniej, obserwując ruch promów i innych małych jednostek między powierzchnią planety a okrętami i pomiędzy krążownikami. Był to sielski i spokojny obrazek, typowy dla grupy okrętów dłużej przebywających na orbicie. I w obserwowaniu tej codzienności własnej jednostki było coś nader przyjemnego, prawie zmysłowego…

W pewien sposób sprawiało jej to większą satysfakcję niż wówczas, kiedy otrzymała dowództwo 1. Eskadry Liniowej Marynarki Graysona, w której skład wchodziło sześć superdreadnoughtów. Każdy z nich był trzy razy większy od całej jej obecnej eskadry, ale to właśnie mógł być powód tej różnicy. Tamte okręty były olbrzymie, dostojne i majestatyczne, brak im było lekkości i szybkości reakcji eskadry krążowników.

Niespodziewanie zrozumiała, że to może być najlepsze dowództwo eskadry w jej karierze, o ile nie będzie kiedyś w przyszłości miała szczęścia dowodzić eskadrą krążowników liniowych. Ciężkie krążowniki były zbyt cennymi jednostkami, by marnować je na drugorzędne zadania, ale równocześnie na tyle małymi i licznymi w każdej flocie, że można było je regularnie wykorzystywać do trudnych i ryzykownych akcji. Dla eskadry ciężkich krążowników zawsze znalazło się jakieś zajęcie, a dowodzący nimi najczęściej cieszyli się sporą swobodą i niezależnością, działając z reguły samodzielnie.

Swobody takiej nie mieli dowodzący eskadrami liniowymi, jako że musiały one pozostawać skoncentrowane w kluczowych punktach o strategicznym znaczeniu. Okręty liniowe były przeznaczone do bitew przy udziale dużych sił, a krążowniki były nie tylko oczyma i uszami każdej floty, ale także jej palcami. Wiedząc, że prędzej czy później otrzyma samodzielne zadanie, z niecierpliwością czekała na sposobność, by przekształcić okręty wchodzące w skład eskadry w jedną zwartą siłę, którą mogłaby władać równie łatwo i skutecznie jak dobrze wykutym mieczem.

Na przykład Mieczem Harrington.

Uśmiechnęła się i obróciła wraz z fotelem, przyglądając się dla odmiany swoim sztabowcom. Zjawiła się pół godziny przed wyznaczonym terminem porannej odprawy i większość oficerów zajęta była uaktualnianiem danych i rutynowymi czynnościami.

Podobnie jak okręty eskadry, jej oficerowie sztabowi pochodzili z różnych flot. Jednak w przeciwieństwie do sztabu Pierwszej Eskadry Liniowej każdego wybrała osobiście, albo na podstawie własnych doświadczeń, albo za radą komodora Justina Ackroyda, obecnego szefa działu personalnego Marynarki Graysona.

Venizelosa znała doskonale. Gdy obserwowała go, jak pochylony nad ramieniem komandor porucznik McGinley dyskutuje z nią o czymś, co pokazuje ekran oficera operacyjnego, uśmiechnęła się, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. Venizelos był wtedy nienagannie uprzejmy, miał twarz pokerzysty i desperacko wręcz dystansował się od wszystkiego, a zwłaszcza od niej. Od tego czasu, czyli od przydziału na placówkę Basilisk, zmienił się ogromnie, ale pozostał pod pewnymi względami taki sam: wierny, lojalny, zawsze gotów do akcji, no i nie ma co ukrywać: jeszcze wyprzystojniał. Jego niski wzrost na Graysonie nie był wadą. Prawdę mówiąc, podejrzewała, że żałował, iż nie ma jakichś wyraźnych skaz na urodzie. Ponieważ kobiet rodziło się na planecie trzy razy więcej od mężczyzn, w zdobywaniu partnerów były znacznie agresywniejsze niż w Gwiezdnym Królestwie. W efekcie zgodnie z informacjami MacGuinessa Andy musiał się od graysońskich piękności prawie że kijem oganiać. Wyobraźnia podsunęła Honor stosowny obrazek, co omal nie spowodowało wybuchu radosnego chichotu.

Czym prędzej przeniosła wzrok i skupiła uwagę na rozmawiającej z Venizelosem Marcii McGinley, swoim oficerze operacyjnym. McGinley pochodziła z planety Manticore, lecz w przeciwieństwie do Venizelosa czy samej Honor była w graysońskim mundurze. Miała trzydzieści siedem lat, co czyniło ją niezwykle młodym komandorem porucznikiem jak na Królewską Marynarkę, ale podobnie jak wszyscy wypożyczeni Marynarce Graysona (w tym także niejaka Honor Harrington) awansowała znacznie szybciej. Była zgrabną szatynką o szarych oczach i według opinii Ackroyda, który przedstawił Honor trzy kandydatki do wyboru, nadzwyczaj kompetentną zawodowo. Z tego co Honor miała okazję dotąd zaobserwować, wynikało, że miał rację, a poza tym wychodziło, że w czasie wolnym pani komandor będzie miała także sporo zajęć i pomysłów.

Komandor Howard Latham, oficer łączności, był najstarszym członkiem sztabu. Urodzony i wychowany na Graysonie, jak na realia Marynarki Graysona był za stary na swój stopień. Nie było to jego winą — przebieg służby miał doskonały, a brak awansu spowodowany był wyłącznie katastrofą promu, w której miał pecha uczestniczyć. Doszło do niej sześć lat przed przyłączeniem się Graysona do Sojuszu i choć lekarze robili dlań co mogli, nie okazało się to wystarczające, by mógł pozostać w czynnej służbie. Kiedy jednakże dostępne stały się osiągnięcia nowoczesnej medycyny, okazało się, że jego „beznadziejnie okaleczone” nogi wcale nie są takim beznadziejnym przypadkiem.

Kompletne wyleczenie okazało się niestety niemożliwe, gdyż proces samoleczenia posunął się za daleko i żeby komandor naprawdę odzyskał pełnię władzy w nogach, należałoby je z powrotem potrzaskać i poskładać od nowa. Latham był zbyt dobrym oficerem, by sensowne było posyłanie go na dwa dodatkowe lata do szpitala, toteż zrezygnowano z tej opcji. Dlatego poruszał się nieco sztywno, a na jego twarzy widniały wyżłobione przez lata bólu bruzdy, ale poza tym był „jak nowy”. Zresztą nawet wcześniej, kiedy był inwalidą na wózku, kontynuował współpracę z flotą jako cywilny konsultant. Po powrocie do służby przez dwa lata pracował ze specjalistami z Royal Manticoran Navy nad pełnym wykorzystaniem możliwości łączności nadświetlnej i zgraniem ich z potrzebami taktycznymi oraz operacyjnymi związków taktycznych aż do szczebla eskadry włącznie. Jego obecny przydział prawie na pewno był ostatnim przed objęciem własnego okrętu. Honor nie wiedziała, czy zdawał sobie z tego sprawę, ale była naprawdę wdzięczna losowi, mogąc go mieć w swoim sztabie.

Najstarszym w ogóle oficerem w jej sztabie był pięćdziesięciopięcioletni porucznik George LeMoyne, oficer logistyczny i kwatermistrz. Każdy jednakże, kto pomyślałby, że tak niski stopień spowodowany jest brakiem umiejętności czy chęci, myliłby się bardzo. LeMoyne wstąpił w szeregi Królewskiej Marynarki prosto po szkole średniej w wyniku, jak twierdził, przegranego zakładu. Został przeszkolony na sternika małych jednostek, ale długo tam miejsca nie zagrzał, gdyż jego prawdziwe uzdolnienia leżały w zupełnie innej dziedzinie i szybko zostały docenione. Przeniesiono go do departamentu logistycznego RMN, gdzie mimo formalnych braków w wykształceniu regularnie awansował z powodu osiąganych wyników i zwykłej kompetencji. Dwa standardowe lata przed wybuchem wojny LeMoyne został starszym bosmanem sztabowym i miał ukończone trzy zaoczne fakultety. Admirał Cortez zaproponował mu patent oficerski i już jako podporucznika przydzielił do sekcji logistycznej misji łącznikowej na Graysonie. Tam jego osiągnięcia dały mu awans na porucznika. Honor doskonale zdawała sobie sprawę, że zdoła go utrzymać nie dłużej niż standardowy rok, nim nie zostanie awansowany na komandora porucznika i przeniesiony do systemu Manticore z przydziałem do jednej z trzech głównych stoczni Royal Manticoran Navy.

Komandor porucznik Anson Lethridge, astronawigator, był jedynym członkiem jej sztabu nie należącym ani do RMN, ani do Marynarki Graysona. Pochodził z Republiki Erewhon i służył we Flocie Erewhon. Ciemnowłosy i ciemnooki, masywnej budowy, był także jednym z najbrzydszych ludzi, jakich Honor w życiu widziała. Toporne rysy, krzaczaste, zrośnięte brwi, bary ciężarowca i długie niczym u szanującej się małpy ręce sprawiały wrażenie, że ma się przed sobą brutalnego chama i prostaka. W rzeczywistości był niezwykle bystry i energiczny. Zagadkę stanowiło to, dlaczego nigdy nie poddał się chirurgii plastycznej i korekcyjnej. Oczywiste było, iż jest wrażliwy na punkcie swego wyglądu — świadczyły o tym dowcipy, które opowiadał, najczęściej z typu czarnego humoru. Wiele było naprawdę zabawnych, ale we wszystkich można było wyczuć gorycz, choć Honor nie była pewna, czy reszta sztabowców ją wychwytuje równie trafnie jak ona. No cóż: nie każdy miał za sobą trzydzieści standardowych lat życia w przekonaniu, że jest brzydki. Niezależnie od problemów związanych z własnym wyglądem Lethridge był doskonałym astrogatorem manipulującym kursami i czasami przelotu z łatwością, której Honor mogła mu jedynie pozazdrościć.

Obserwując, jak na ekranie zmieniają się wektory i obliczenia, w miarę jak wprowadzał nowe dane i zmienne, doszła do wniosku, że często wygląd potrafi być całkowicie mylący. Ze wszystkich oficerów jej sztabu Lethridge miał prawie na pewno najłagodniejszy charakter… choć starał się jak mógł, by to ukryć.

Drzwi windy otworzyły się, toteż spojrzała w ich kierunku i uśmiechnęła się na widok najstarszego stopniem oficera medycznego eskadry, który z niej wysiadł. Komandor chirurg Fritz Montoya był co prawda lekarzem przydzielonym na HMS Jason Alvarez i w zasadzie nie należał do jej sztabu, ale ściągnęła go na Alvareza specjalnie i równie celowo dokooptowała do swego sztabu.

Według wszelkich reguł lekarz o jego doświadczeniu i udowodnionych umiejętnościach powinien mieć przydział albo do któregoś ze szpitali w Gwiezdnym Królestwie Manticore, albo do jednego z doskonale wyposażonych statków szpitalnych towarzyszących zapleczu każdej z flot. Sporo oficerów flagowych byłoby zaskoczonych, że tak nie jest, i podchodziłoby do Montoyi ostrożnie, próbując dowiedzieć się, jaki też ma ukryty feler. Honor wiedziała, że feleru nie ma, a Fritza znała od ponad dwunastu standardowych lat… i była świadoma, że od ostatniego razu, gdy służyli razem, dużo czasu i pomysłowości poświęcił na unikanie awansu na kapitana, co ostatecznie uniemożliwiłoby mu otrzymywanie normalnych przydziałów i skazało na szpital planetarny albo na statek szpitalny. Wątpiła, by ta sztuka długo jeszcze mu się udawała, ale póki co skorzystała z okazji i „złapała” go bez zamiaru wypuszczenia. Fritz Montoya bowiem oprócz tego, że był doskonałym lekarzem, o czym wiedziała z autopsji, należał także do jej najbliższych przyjaciół. A ponieważ był członkiem Korpusu Medycznego, znajdował się poza normalnym łańcuchem podległości służbowej, co dawało mu odmienny punkt widzenia na wiele kwestii. Punkt widzenia, który, jak się przekonała w przeszłości, okazywał się nader użyteczny.

Montoya przybył na pomost w towarzystwie bardzo młodego komandora porucznika — ostatniego pochodzącego z Manticore członka sztabu. Jego awans był tak świeży, że Honor nadal miała problemy, by się do niego przyzwyczaić. Nie, żeby uważała, że jest niezasłużony czy przedwczesny — Scotty’ego Tremaine’a znała od czasów, gdy był chorążym, i pomimo niemalże wrodzonej niechęci do jakiejkolwiek formy faworyzowania podkomendnych robiła co mogła, by pilnować jego kariery. Był to dług spłacany jej pierwszemu kapitanowi i admirałowi, Courvosierowi, który kiedyś pilnował jej kariery. Była to także nieoficjalna tradycja Królewskiej Marynarki, powodująca że starsi oficerowie pilotowali młodszych, których uznali za na tyle uzdolnionych, by byli tego warci. Scotty był jej oficerem elektronicznym i wiedziała, że ma spore opory w związku z tym przydziałem. Nie z powodu przynależności do jej sztabu, lecz z uwagi na stanowisko.

Pierwszą i podstawową przyczyną było to, że był specjalistą od małych jednostek i najlepiej czuł się jako oficer hangarowy, dowódca kontroli lotów czy oficer operacyjny dywizjonu kutrów rakietowych. To robił naprawdę dobrze i wolałby nadal zajmować się podobnymi kwestiami… i to był także jeden z powodów, dla których Honor przydzieliła mu inny zakres obowiązków. Uznała bowiem, że nowe wyzwania dobrze wpłyną na rozwój jego umiejętności, a trochę umysłowej gimnastyki jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Te doświadczenia przydadzą mu się w dalszej karierze, a jego intelekt i pomysłowość przydadzą się im obojgu w wypracowaniu praktycznego zakresu obowiązków na tym stanowisku.

Stanowisko było bowiem zupełnie nowe i nad praktyczną stroną tego, za co odpowiedzialny ma być oficer elektroniczny, pracowało kilka zespołów w różnych eskadrach RMN. Honor wiedziała, że część z nich podchodzi do sprawy negatywnie, co mogła zrozumieć, choć odrzucała ich uprzedzenia. I to nie dlatego, że była także oficerem Marynarki Graysona, w której zrodził się ten pomysł. Fakt, tworzenie stanowiska w sztabie eskadry dla oficera odpowiedzialnego wyłącznie za koordynację systemów wojny radioelektronicznej, choć logiczne, nigdy jakoś nie przyszło do głowy nikomu w Royal Manticoran Navy. Zawsze uważano, że jest to jedno z zadań oficera operacyjnego.

To, że podobnie rzecz się miała w innych flotach, a przynajmniej w większości z nich, jakoś nie wywarł większego wrażenia na Marynarce Graysona. Nowe stanowisko zostało stworzone mniej niż standardowy rok temu, co oznaczało, że jest nowością dla wszystkich oficerów RMN. Tak jednak analitycy, jak i dział szkolenia komodora Restona poświęcili problemowi dużo uwagi, nim się zdecydowali. Honor wiedziała, że rozważania trwały jeszcze, zanim opuściła Graysona, by wrócić do aktywnej służby w Królewskiej Marynarce, dzięki czemu była uprzedzona o zaistnieniu podobnej ewentualności. Spotkała też sporo oficerów RMN nadal zawzięcie burczących o niewydarzonych pomysłach niedoświadczonych amatorów bez krzty zdrowego rozsądku, próbujących zmieniać coś, co całkiem dobrze funkcjonuje. Z własnego doświadczenia wiedziała, że jest to odruchowa reakcja na każdą zmianę wszystkich zwolenników utrzymywania tradycji dla samego utrzymywania tradycji. Już choćby to skłoniłoby ją do wypróbowania pomysłu, gdyż od dawna uważała, że tradycja nie stanowi dobrego argumentu tylko dlatego, że jest tradycją. Jak na razie zapowiadało się na to, że podobnie jak sporo innych heretyckich pomysłów Marynarki Graysona ten też całkiem dobrze się sprawdzał. Co ciekawsze, do podobnego wniosku dochodził także Scotty dopiero zadomawiający się w nowej roli.

Scotty podszedł do drugiego najmłodszego, starszego nieco od siebie członka jej sztabu, porucznika Jaspera Mayhewa. Oficer wywiadu był dalekim krewnym Protektora i miał ledwie dwadzieścia osiem lat standardowych, blond włosy i błękitne oczy. Był także uczniem kapitana Gregory’ego Paxtona, którego Honor poznała jako oficera wywiadu 1. Eskadry Liniowej. I dlatego też miała pełne zaufanie do wiedzy i umiejętności ucznia. W dodatku obaj ze Scottym współpracowali niczym starzy znajomi, a Honor miała duże zaufanie do zdolności oceniania ludzi Scotty’ego, choć rzadko to przyznawała. A prawie nigdy, gdy Tremaine znajdował się w pobliżu.

Jedynym nieobecnym członkiem sztabu był komandor porucznik kapelan Michael Vorland. Drobny, łysiejący mężczyzna o łagodnych brązowych oczach i wianuszku ciemnoblond włosów nosił zabytkowe okulary w drucianej oprawie. I z uporem godnym lepszej sprawy odmawiał poddania się zabiegowi poprawy wzroku dostępnemu od chwili przyłączenia się Graysona do Sojuszu. Honor, wiedząc, że nosi słabe szkła, podejrzewała, że powodem nie są żadne uprzedzenia, lecz chęć zachowania czegoś, do czego się przyzwyczaił i co traktował jak część swego „uniformu”. Mało kto wyglądał łagodniej i mniej groźnie od niego, a jednak jego drobne ciało kryło w sobie zaskakującą siłę fizyczną. Miał też zdumiewający autorytet. Używał go rzadko — tylko gdy uznał, że musi się do tego uciec.

Vorland był naturalnie świadom, że nie pochodzący z Graysona oficerowie czują się w jego obecności nieco nieswojo. Było to zrozumiałe, jako że w żadnej innej niż Marynarka Graysona flocie nie istniał Korpus Kapelanów, toteż naturalna była potrzeba wzajemnego przystosowania się. Z drugiej strony Marynarka Graysona nigdy nie istniała bez Korpusu Kapelanów i nawet najwięksi sceptycy w szeregach RMN przyznawali, że mieszane eskadry wymagały w związku z tym obecności duchownych.

Honor wolałaby co prawda mieć na pokładzie Abrahama Jacksona, którego poznała, dowodząc Pierwszą Eskadrą Liniową, ale Jackson należał obecnie do osobistych współpracowników wielebnego Sullivana, w związku z czym nie pełnił już posług na okrętach. Vorland miał odmienny charakter, ale był równie entuzjastyczny i otwarty na nowe idee co Jackson. Obecnie przebywał w domenie Mackenzie, gdyż jego jedyny syn właśnie żenił się po raz trzeci i Vorland miał osobiście odprawić nabożeństwo i udzielić ślubu. Co było jak najbardziej zrozumiałe i naturalne.

Honor potarła czubek nosa, analizując zalety i okazjonalne słabości wyłaniające się powoli w jej nowym sztabie. Nawet ci, którzy już służyli pod jej rozkazami, w większości przypadków mieli nowe stanowiska, a więc i nowe obowiązki. Wiązał się z tym nieco inny ich wzajemny stosunek, ale jak dotąd większość niespodzianek należała do miłych i…

Dalsze rozmyślania przerwał jej dochodzący zza pleców dziwny dźwięk. A raczej seria dźwięków: wpierw było to ciche szurnięcie, a potem gwałtowne plaśnięcie, jakby coś elastycznego zetknęło się gwałtownie z pokładem. Odwróciła się akurat w odpowiednim momencie, by zobaczyć kościstego młodzieńca rozpaczliwie próbującego utrzymać stertę oprawionych wydruków, które właśnie mu się wyślizgiwały. Zdołał złapać jeden, a reszta z podziwu godną pomysłowością i precyzją ominęła jego gorączkowo sięgające dłonie i kolejno wylądowała na pokładzie przy akompaniamencie serii głośnych efektów akustycznych. Honor przygryzła wargi, dzięki czemu udało jej się nie roześmiać na ten widok, jak i na widok oblicza młodzieńca gwałtownie przybierającego intensywnie czerwony kolor.

Kolor był tym lepiej widoczny, że natura obdarzyła jej porucznika flagowego, chorążego Carsona Clinkscalesa, jasną karnacją, piegami i marchewkową czupryną. Oraz zielonymi oczami na dokładkę. Nie poskąpiła mu też wzrostu — miał ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, co jak na kogoś urodzonego na Graysonie było prawdziwym ewenementem. Poza tym miał też ledwie dwadzieścia jeden standardowych lat i sprawiał wrażenie, jakby nigdy do końca nie wiedział, co powinien zrobić z rękoma i nogami. No i był boleśnie świadom reputacji i pozycji Honor, co źle wpływało na jego starania, by jak najlepiej zachowywać się w jej obecności. Pod wieloma względami przypominał jej Aubreya Wandermana poznanego w czasie ostatniej misji. Tamten też cierpiał na brak doświadczenia i poważny przypadek uwielbienia dla bohaterki. Konkretnie dla niej. Tyle że Wanderman jeśli chodziło o kwestie zawodowe, obowiązki wykonywał wzorowo, by nie rzec nadzwyczajnie, natomiast Clinkscales, no cóż…

Nie spotkała dotąd młodzieńca, który bardziej by się starał robić dobrze i któremu by to gorzej wychodziło. Jeżeli istniał bowiem jakiś sposób, nawet mało prawdopodobny, żeby coś, co miał zrobić, poszło nie tak, to przedmioty martwe tak mu się skutecznie przeciwstawiały, że musiało dojść do nieszczęścia. Była to zdolność prawie godna podziwu. Miała nadzieję, że wyrośnie z niej, gdyż naprawdę go lubiła. Prawdę mówiąc bardziej, niż gotowa była przyznać. Już przyjmując go na stanowisko porucznika flagowego, nagięła nieco własne zasady, dlatego też była zdecydowana uniknąć wszelkich możliwych zachowań mogących sugerować, że cieszy się on specjalnymi względami, gdyż jest siostrzeńcem Howarda Clinkscalesa. Uczciwość nakazywała przyznać, że Carson miał wszystkie stosowne cechy, jeśli naturalnie zapomnieć o tym, że był przegrywającą stroną w walce z materią. I choć był fizycznym przeciwieństwem Jareda Suttona, jej poprzedniego porucznika flagowego, to jego wstydliwość i chęć, by zapanować nad sobą i otoczeniem (w końcu), przypominały Jareda naprawdę mocno. Honor nie mogła zapomnieć, jak zginął Sutton, i łapała się na tym, że ilekroć reagowała odruchowo, widziała jego twarz, nie Carsona.

Teraz tak nie było.

Usłyszała śmiech Venizelosa — nie był ani cichy, ani złośliwy — gdy chorąży próbował jak najszybciej pozbierać z pokładu uparte wydruki. Andy podszedł do niego, przyklęknął i sięgnął pod konsolę, pod którą wjechała najbardziej przedsiębiorcza kopia, po czym podał ją Carsonowi z uśmiechem.

— Nie przejmuj się — powiedział cicho, ale Honor i tak zdołała to usłyszeć. — Nie jest tragicznie. Trzeba było widzieć mój pierwszy numer tego typu na mostku. Zwaliłem kubek kawy ze śmietaną i podwójnym cukrem prosto na kolana pierwszego!

Clinkscales wytrzeszczył na niego oczy i zamarł na moment. Potem uśmiechnął się niepewnie i z wdzięcznością.

Honor też się uśmiechnęła, pilnując, by żaden z nich tego nie zauważył. Chorąży spodziewał się, że ktoś go zruga tak, że powietrze będzie wyło, i bez wątpienia przynajmniej pięćdziesiąt procent oficerów, których znała, tak właśnie by się zachowało. Ale nie w tym sztabie. Sprawiło jej to dużą satysfakcję, gdyż drobiazgi najczęściej są najlepszymi wskaźnikami zgrania i jakości.

— Rozumiem, sir. Przepraszam, sir — wykrztusił cicho Clinkscales. — Właśnie je niosłem porucznikowi Mayhewowi, żeby je rozdał przed poranną odprawą i…

Urwał i wymownie popatrzył na pobojowisko. Część kopii albo słabiej oprawiono, albo mocniej uderzyły o pokład, gdyż pootwierały się i rozsypały kartki, które potworzyły rozmaite wzory na pokładzie, tracąc zupełnie kolejność.

Venizelos ścisnął go prawą ręką za ramię, a lewą kiwnął na Mayhewa. I uśmiechnął się ze zrozumieniem.

— Nadal mamy dwadzieścia minut, Carson — oświadczył. — Zdążysz je posortować i uporządkować… jeśli się pospieszysz i weźmiesz do tego natychmiast.

— Tak jest, sir! Natychmiast, sir!

Zjawił się porucznik Mayhew. Wraz z Carsonem zabrali złośliwe wydruki i zanieśli na jego stanowisko.

Venizelos poczekał, aż zajmą się uporządkowywaniem dokumentów, i dał znak trzem podoficerom, by pomogli im uporać się z problemem. A potem spojrzał na Honor i mrugnął konspiracyjnie. Po czym odwrócił się i wrócił spokojnie na swoje stanowisko.

Honor pokiwała głową z zadowoleniem, jednym uchem słuchając, jak Mayhew w miarę cicho i łagodnie sztorcuje Clinkscalesa. Ponieważ sam miał względnie niski stopień, był logicznym kandydatem na mentora dla chorążego. Różnica stopni była na tyle duża, by miał autorytet, a na tyle mała, by nie przerażała. I wyglądało na to, że Mayhew zajął się tym w naturalny, można by rzec, sposób. Co nie zmieniało faktu, że Carson powinien w najbliższym czasie przezwyciężyć opór materii nieożywionej i wziąć się w garść. W końcu był oficerem, choć chwilowo w stadium larwalnym, więc jeśli mieli być z niego ludzie, to nie mógł zbyt długo robić za błazna…

Nimitz miauknął z cichą aprobatą i Honor uśmiechnęła się. Miał naturalnie rację — pokolenia młodych oficerów przeżyły i przezwyciężyły zażenowanie i niezgrabność. Carson też to przeżyje. A poza tym obojętne czy mu się uda dojść do ładu z samym sobą czy nie, dopilnowanie go należało do obowiązku i zmartwień szefa jej sztabu, nie jej samej.

Uśmiechnęła się ponownie, zdjęła Nimitza z oparcia fotela i posadziła na kolanach. Teraz mogła uczciwie zająć się drapaniem go za uszami.


* * *

— …i to byłoby właściwie wszystko, milady — zakończyła Marcia McGinley. — Zgodnie z informacjami uzyskanymi z dowództwa na resztę okrętów eskadry przyjdzie nam czekać przynajmniej miesiąc, ale w tym czasie możemy otrzymać rozmaite zadania, o czym nas uprzedzono. Kiedy trafimy pod rozkazy admirała White Havena, te kwestie będą naturalnie zależne od niego.

— Rozumiem. Dzięki, Marcia. — Honor odchyliła oparcie fotela i przyjrzała się zebranym wokół stołu konferencyjnego, zanim zapytała: — Przedyskutowałeś to z kapitanem Greentree, Andy?

— Tak, milady — odparł Venizelos z lekkim uśmiechem. — Na razie nie słyszał oficjalnie nic więcej niż my, ale wie pani, jak skuteczne są… inne kanały.

— I? — Honor uniosła pytająco brwi.

A Venizelos uśmiechnął się szerzej i wyjaśnił:

— Jego astrogator właśnie dostał uaktualnione mapy sektora Clairmont-Mathias z dowództwa. Zainspirowało mnie to do dokonania małego sprawdzenia i okazało się, że systemowa kontrola lotów oczekuje pojawienia się szybkiego konwoju w najbliższym czasie. Jego ładunek jest przeznaczony dla systemów: Quest, Clairmont, Adler i Treadway, a pewien ptaszek powiedział mi, że dywizjon dreadnaughtów stanowiący jego eskortę ma dołączyć do 8. Floty. Wygląda na to, że konwój będzie potrzebował nowej eskorty, milady.

— Fakt — przyznała Honor i spojrzała na Mayhewa, który właśnie uniósł dłoń. — Tak, Jasper?

— Myślę, że komandor Venizelos może mieć rację, milady. Według ostatnich danych ze sztabu admirała Matthewsa — Mayhew wskazał jeden z oprawionych wydruków, z którymi niedawno walczył Clinkscales — większość ładunku przeznaczona jest do Treadway będącego także końcowym systemem konwoju. Nie znam specyfikacji ładunku, ale z tego co dało się wyczytać między wierszami, na pewno będzie to sprzęt, a być może i personel do unowocześnienia zdobytej stoczni. A część manifestu, którą mam, dotyczy dostaw do systemu Adler i wynika z niej, że Protektor zgodził się wypożyczyć Marines do służby garnizonowej na planecie Samovar, dopóki Królewska Armia nie wyśle tam własnych oddziałów. Większość ładunku do Adler to uzbrojenie i amunicja dla Marines oraz oni sami. Jest też sporo pomocy humanitarnej. Z tego co wiem, mieszkańcy nie znajdowali się w najlepszej kondycji, gdy wyrzuciliśmy z układu Ludową Republikę, i zdecydowanie wydają się preferować nas od poprzedniego zarządu.

— I to wszystko było w najnowszych materiałach ze sztabu admirała Matthewsa?

— Tak, milady.

— W takim razie coś mi się wydaje, że obaj macie rację co do tego, gdzie dowództwo nas wyśle. I mówiąc szczerze, cieszy mnie ta perspektywa. Mamy w tej chwili sześćdziesiąt procent eskadry i miesiąc: wolę go dobrze wykorzystać, ćwicząc w rzeczywistości, a nie w symulatorach, siedząc na orbicie. Andy, pogadaj ze swoim ptaszkiem i zasugeruj mu, że uważamy się za idealnych kandydatów do eskortowania tego konwoju. Nic nie szkodzi uzmysłowić dowództwu, że jesteśmy sprytni i gotowi, no nie?

I uśmiechnęła się złośliwie.

— Dobrze, milady — odparł Venizelos z jedyną właściwą proporcją szacunku i rezygnacji w głosie.

Wokół stołu przetoczyła się fala wesołości.

— A ty, Carson, bądź tak miły i skontaktuj się z kapitanami Greentreem i McKeonem i zaproś ich dziś na kolację. Andy i Marcia, czujcie się również zaproszeni. Skoro już się zgłaszamy na ochotnika do służby konwojowej, dobrze byłoby przed odlotem zorganizować jakieś ćwiczenia dla wszystkich… w symulatorach naturalnie. A to wypadałoby zacząć planować praktycznie natychmiast.

— Tak jest, milady! — Clinkscales pozostał w fotelu, ale w jakiś sposób zdołał sprawić wrażenie, że wstał, zasalutował, strzelił obcasami i ukłonił się na dodatek.

Honor stłumiła jęk i ukryła uśmiech.

— W takim razie chyba załatwiliśmy wszystko — oceniła. — Chyba że ktoś uważa, że o czymś zapomniałam?… Nie? To dobrze. W takim razie przez najbliższą godzinę będę w sali gimnastycznej, gdyby ktoś mnie szukał. Zaraz potem, Andy, chciałabym usłyszeć od ciebie jakieś ogólne pomysły.

— Aye, aye, ma’am!

— I tak trzymać! — pochwaliła go Honor i wstała. — Dziękuję wam, to byłoby wszystko.

Zebrani także wstali, a Honor posadziła sobie Nimitza na ramieniu, skinęła obecnym głową z uśmiechem i wyszła na nieco spóźnione już spotkanie na macie.


* * *

— Przybył earl White Haven — zameldował adiutant i odsunął się, wpuszczając do wygodnego gabinetu admirała Wesleya Matthewsa zaanonsowanego gościa.

Po czym wycofał się dyskretnie i zamknął za sobą drzwi.

— Witam, admirale White Haven! — Matthews wstał i obszedł biurko, po czym wyciągnął dłoń na powitanie. — Przepraszam za tak nagłe zaproszenie, które mogło pomieszać panu szyki, i dziękuję, że się pan tak szybko zjawił.

— Niczego mi pan nie pomieszał, admirale — zapewnił go White Haven. — Mój sztab bierze udział jako rozjemcy w symulacji bitwy między admirałem Greenslade a kontradmirałem Ukovskim. Co mogę dla pana zrobić, admirale Matthews?

— Na początek usiąść — zaprosił Matthews, wskazując jeden z wygodnych foteli przed biurkiem; sam zajął drugi, zastanawiając się, jak zacząć. Sprawę komplikował fakt, iż Hamish Alexander, choć dwa razy od niego starszy i znacznie bardziej doświadczony, by nie rzec, że najbardziej szanowany strateg i dowódca liniowy w znacznej części galaktyki, formalnie rzecz biorąc, był młodszy od niego rangą. To, że 6. Flota, którą poprzednio dowodził, była większa od całej Marynarki Graysona i to tak z osiem razy, nie ułatwiał sytuacji. Matthews zawsze czuł się trochę niezręcznie, mając oficjalnie do czynienia z earlem White Haven. Ponieważ jednak równocześnie nie miał w zwyczaju unikać odpowiedzialności, założył nogę na nogę, oparł splecione dłonie na uniesionym kolanie i przystąpił od razu do rzeczy.

— Jak pan wie, milordzie, lady Harrington objęła dowództwo eskadry parę tygodni wcześniej, niż się spodziewaliśmy.

White Haven skinął głową, ale coś dziwnego błysnęło w jego oczach…

— Nie muszę mówić, że bardzo mnie to cieszy — ciągnął Matthews. — Z tego co wiem, wdraża się do nowych obowiązków równie szybko i skutecznie jak zawsze. Prawdę mówiąc, to jest właśnie powód, dla którego chciałem z panem porozmawiać.

— Przepraszam? — spytał uprzejmie White Haven, mrugając gwałtownie.

Matthews uśmiechnął się nieco kwaśno.

— Jestem pewien, że lepiej ode mnie orientuje się pan, że każdej flocie zawsze brakuje krążowników. Graysońska nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jeśli weźmie się pod uwagę niezbędne pikiety, zwiady i okręty osłony, wygląda na to, że brak nam sporej ilości lekkich jednostek — wyjaśnił Matthews.

White Haven przytaknął — to była prawda, którą aż za dobrze znał z własnych doświadczeń: ilekolwiek byłoby krążowników na stanie floty, zawsze było ich za mało. Dlatego też dowodzący eskadrami krążowników rzadko odpoczywali. I dlatego też każdy ambitny młodszy oficer robił co mógł, byle dostać taki przydział.

— Niestety chwilowo odczuwamy większe braki niż zazwyczaj — ciągnął Matthews — wszyscy w Sojuszu szukają krążowników, które mogliby choć jednorazowo wykorzystać. Ja też. I dlatego chciałbym „pożyczyć” eskadrę lady Harrington na parę tygodni.

— Aha… — mruknął White Haven i też usiadł, krzyżując nogi.

To, że wiadomość wywołała w nim dziwną konsternację, nie znalazło żadnego odbicia na jego twarzy wyrażającej to, co chciał, by wyrażała, czyli uprzejme zainteresowanie.

— Właśnie — potwierdził Matthews. — Wiem, że 18. Eskadra chwilowo jest graysońską formacją, ale zdaję sobie sprawę, że zmieni się to, gdy tylko dotrą tu pozostałe jednostki Ósmej Floty. Tak po prawdzie to już w tej chwili ma pan, milordzie, pełne prawo uaktywnić sztab floty i przejąć kontrolę nad zebranymi w systemie jednostkami. Dlatego właśnie chciałem najpierw z panem porozmawiać, a potem podjąć decyzję.

White Haven milczał przez chwilę, nim spytał:

— Jakie konkretnie zadanie przewiduje pan dla tej eskadry, sir?

— Rutynowe. Spodziewamy się dużego konwoju: szesnastu do siedemnastu szybkich frachtowców i transportowców z dostawami do paru systemów. Wszystkie jednostki należą do Połączonego Transportu, więc czas przelotu będzie znacznie krótszy, niż można by oczekiwać.

White Haven ponownie skinął głową. Połączony Transport był wspólnym pomysłem logistyki RMN i kwatermistrzostwa Marynarki Graysona. Pierwsze na pomysł wpadło oczywiście kwatermistrzostwo, argumentując, że duże frachtowce i transportowce nie w każdych okolicznościach są najlepsze, choć zawsze będą najtańsze. Nie dają mianowicie potrzebnej w czasie działań wojennych elastyczności zaopatrzenia. Mniejsze, o masie czterech do pięciu milionów ton, nie mogą co prawda przewozić tak dużych ładunków czy tak licznych oddziałów jak wielkie frachtowce, ale nie wszystkie ładunki były aż tak duże. Mniejsza ładowność oznaczała więcej okrętów rozwijających większą szybkość i docierających w tym samym czasie do większej ilości miejsc. W czasie pokoju pomysł był niewykonalny, gdyż najważniejszym czynnikiem były koszty, a mający cztery miliony ton frachtowiec potrzebował takiej samej załogi i miał prawie takie same koszty eksploatacji co mający osiem milionów ton. Natomiast w czasie wojny skuteczność stawała się ważniejsza od kosztów.

Połączony Transport, jak nazywano w skrócie nowo powstałą jednostkę, obejmował transportowce wojskowe i zmobilizowane frachtowce cywilne normalnie używane do dostaw ładunków ważnych, przy których istotny był czas, albo do lotów w potencjalnie niebezpiecznych rejonach. Każda z jednostek cywilnych trafiła najpierw do stoczni na modyfikację. Brak czasu uniemożliwiał wymianę napędów czy kompensatorów bezwładnościowych na modele wojskowe, ale zainstalowano na nich generatory lekkich osłon burtowych, obronę przeciwrakietową i hipernapędy pozwalające na osiąganie pasma eta, podczas gdy większość statków mogła używać co najwyżej pasma delta. Dzięki temu podwojono ich szybkość w nadprzestrzeni.

— W sumie cała misja potrwa około dwóch standardowych miesięcy — podjął po chwili przerwy Matthews. — Być może trochę dłużej, jeśli przeciągną się rozładunki czy po drodze wyniknie coś niespodziewanego. I dlatego głównie chciałem z panem porozmawiać, zamiast od razu wyznaczyć eskadrę lady Harrington do roli eskorty. Uważam, że pod wieloma względami to doskonały wybór. Jej eskadra nie będzie kompletna jeszcze co najmniej przez miesiąc, ale sześć ciężkich krążowników wystarczy do ochrony konwoju. Ponieważ nie spodziewałem się, że tak szybko wróci do aktywnej służby, wchodzące w skład jej eskadry okręty nie dostały jeszcze żadnych zadań, toteż ich wykorzystanie jako eskorty niczego nie skomplikuje w rozdysponowaniu okrętów. Z drugiej strony rutynowe zadanie pozwoli jej zgrać eskadrę i swój sztab. Ponieważ jednak nie będzie jej dłużej niż miesiąc, czyli teoretyczny czas skompletowania eskadry, i ponieważ nie wiem, kiedy zamierza pan oficjalnie uaktywnić dowództwo 8. Floty, uznałem za najlepsze wpierw uzyskać pańską zgodę na tak długie wykorzystanie „pańskiej” w sumie eskadry.

— Rozumiem i doceniam pańską decyzję, sir — odparł White Haven, pocierając w zamyśleniu podbródek. Nie bardzo miał się nad czym zastanawiać: dopóki Ósma Flota nie zaczęła aktywnie istnieć, okręty zebrane w systemie Yeltsin należały do Matthewsa. A jego argumenty za użyciem eskadry Honor były jak najbardziej logiczne.

Pozostał więc jedynie drobiazg: dlaczego cały pomysł mu się nie podobał?

Pierwsza nasuwająca się odpowiedź była taka, że chodzi o naturalną niechęć do rozstawania się z krążownikami, którą jako długoletni dowódca liniowy miał głęboko zakorzenioną. To było kuszące wyjaśnienie, ale wiedział, że nie do końca prawdziwe. A raczej nie najważniejsze: eskadra zdąży wrócić, nim stanie się tak naprawdę potrzebna. Fakt: okręty 8. Floty zbierały się naprawdę szybko, ale obaj wiedzieli, że nie wcześniej jak za trzy czy cztery miesiące standardowe będzie ona gotowa do zaatakowania systemu Barnett. Dla oficera kalibru Honor Harrington było to dość czasu, by po powrocie z misji włączyć do eskadry pozostałe okręty i zgrać ją w sprawną, jednolitą całość, nim otrzyma pierwsze zadanie operacyjne.

Odpowiedź na nurtujące go pytanie już wcześniej przyszła mu do głowy, tylko nie chciał jej do siebie dopuścić, bo oznaczała, że to on był winny.

Nie miał pojęcia, czym się zdradził, ale w głębi duszy miał pewność, że przyspieszony i niespodziewany wyjazd Honor z Harrington House był zawiniony przez niego. Nie powiedziała ani nie zrobiła nic, co mogłoby to sugerować, ale wyczuł w jej zachowaniu pewne napięcie, którego dotąd nie było. Napięcie i niepewność. A wszystko zaczęło się owego wieczoru w bibliotece w czasie ich konfrontacji, czy jak by to tam nazwać.

Musiał w jakiś sposób zdradzić swoje nią zainteresowanie. Próbował tego nie okazać i po tylu latach służby wojskowej oraz kontaktów z politykami był gotów przysiąc, że jego twarz i ciało wyrażały zawsze to, co chciał, lub w najgorszym wypadku nie wyrażały nic. Ale to było jedyne logiczne wytłumaczenie jej niespodziewanego wyjazdu i tego, że zaraz od następnego dnia miała się na baczności — to nie było najwłaściwsze określenie, ale nieźle opisywało zachowanie Honor względem niego. Nie wiedział, czym się zdradził, ale był pewien, że musiał. Był świadom, że ona miała niespotykany dar do rozszyfrowywania ludzi, z którymi się stykała. Nie tylko on to zauważył, ba, nawet rozmawiali o tym kiedyś z Markiem Sarnowem i Yanceyem Parksem, a przy innej okazji podpytał dyskretnie paru innych oficerów flagowych, pod którymi służyła. Wszyscy zgadzali się, że tak właśnie było, a czy robiła to dzięki intuicji, czy szóstemu zmysłowi, nie wiedział nikt. I w sumie nie było to ważne. Istotne było, że odkryła jego uczucia albo i źle je odczytała. Mogła obawiać się, że spróbuje wykorzystać swoją pozycję i zmusić ją do czegoś…

I nie chodziło o to, że nie zrobiłby tego, ani o to, że powinna znać go na tyle, by wiedzieć, że coś takiego nigdy nie miałoby miejsca. Chodziło o to, że mogła mieć i miała prawo się tego obawiać. Uśmiechnął się gorzko w duchu — nigdy nic podobnego się nie wydarzyło i wiedział, że nie wydarzy się i w tym przypadku, choć przyznawał, że nigdy dotąd nie czuł do żadnej kobiety tego co do niej. A swoistą ironią losu było, że sam do końca nie wiedział, co to takiego…

Nie był święty i przyznawał to sam przed sobą otwarcie. Kochał żonę. Pokochał ją w dniu, w którym się poznali, wiedział, że nadal ją kocha i będzie kochał aż do śmierci. Ona także to wiedziała. Lecz wiedziała też, choć nigdy o tym nie rozmawiali, że miał niejeden romans od czasu jej wypadku i przykucia do wózka inwalidzkiego. Nie było sposobu i nic nie wskazywało na to, by za ich życia taki sposób zaistniał, by znów mogli być fizycznie razem. Oboje wiedzieli, że fizyczna miłość jest niemożliwa, toteż Emily nigdy nie poruszała tematu któregoś z jego nielicznych romansów. Wiedziała, że są przejściowe i że na kochanki wybierał kobiety, które lubił i którym ufał, ale których nie kochał. To ona była tą, do której zawsze powracał, gdyż to ich łączyło wszystko poza jedną niemożliwą fizycznie rzeczą, którą na zawsze utracili. Wiedział, że bolało ją to — nie tyle to, że był niewierny, ile to, że przypominało jej, co straciła. Wiedział także, że znacznie bardziej by ją zabolało, gdyby jego „zdrada” stała się publicznie wiadoma, dlatego zawsze był ostrożny i unikał związków, które mogłyby stać się dłuższe i wyjść poza ramy przelotnego romansu.

W tym przypadku nie był pewien, czy zdołałby taki romans zakończyć, i dlatego wolał w ogóle go nie zaczynać. Ta świadomość bolała, bo w pewnej części utracił zaufanie do samego siebie. Nigdy nie czuł nic podobnego jak w tym momencie, gdy uświadomił sobie, że widzi nie tylko oficera, ale i kobietę egzotycznej urody, choć nie to było w niej najatrakcyjniejsze. Dawno już przestał liczyć, ile naprawdę pięknych kobiet poznał — w społeczeństwie, w którym chirurgia plastyczna i korekcyjna były codziennością, jeśli miało się dość pieniędzy, można było mieć idealne rysy i równie idealne ciało. Fakt, fizyczne piękno zawsze przyciągało wzrok, ale nie wystarczało, by przyciągnąć coś więcej. Przynajmniej jeżeli o niego chodziło.

To, co poczuł, było czymś głębszym i dlatego o tyle trudniejszym do rozpoznania. Coś w niej wzbudziło coś głęboko ukrytego w nim, tak głęboko, że nie miał dotąd pojęcia o istnieniu owego czegoś. Poza okazjonalnym uściskiem dłoni czy dotknięciem ramienia nie miał z nią nigdy fizycznego kontaktu, a mimo to zapragnął jej jak żadnej dotąd i to nie tylko w sensie fizycznym. I to go przeraziło, czym innym bowiem jest potrzeba fizycznego komfortu, którego nie mógł już dać czy otrzymać od Emily, a zupełnie czymś innym ten wewnętrzny głęboki pociąg do innej osoby. Zwłaszcza że była o połowę młodsza i podległa mu służbowo. Z punktu widzenia zdrowego rozsądku Honor Harrington nigdy nie mogła być dla niego nikim więcej niż współpracownikiem i oficerem.

Tyle że jakaś część niego nie do końca w to uwierzyła, z czego także zdawał sobie sprawę. Być może Honor to wyczuła i być może miała rację, oddalając się od niego. Najgorsze zaś było to, że nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Wiedział, że nie podejmie żadnych działań, ale wiedział także, że nie potrafi zdusić do końca tego, co czuje…

Zdał sobie sprawę, że Matthews przygląda mu się bardziej niż uważnie, i potrząsnął głową, jakby odganiał wyjątkowo upartą muchę. Pewnie, że Matthews był zdziwiony i zastanawiał się, w czym tkwi problem, skoro jego rozmówca tyle czasu i tak głęboko myśli nad prostą w sumie sprawą eskorty konwoju i obecnej podległości służbowej 18. Eskadry Krążowników. W końcu jego pytanie było czystą uprzejmością zawodową, a nie prośbą o uprzejmość.

— Proszę wybaczyć, admirale Matthews — powiedział z przepraszającym uśmiechem. — Obawiam się, że zacząłem już dyslokację okrętów i trochę za bardzo mnie to wciągnęło. Zgadzam się naturalnie, że eskadra lady Harrington to doskonały wybór do wykonania zadania, które pan opisał. Naturalnie chciałbym, by była obecna, gdy faktycznie zacznę reaktywować flotę, jako że mimo jej względnie niskiego stopnia w Królewskiej Marynarce przewidziałem dla niej dość dużą rolę w koordynacji i organizacji jednostek osłony, co równocześnie pozwoliłoby wykorzystać jej status w Marynarce Graysona. Ale na to będzie dość czasu po jej powrocie, toteż nie mam nic przeciwko pańskiemu pomysłowi i doceniam, że spytał mnie pan o zdanie.

— Dziękuję, milordzie. — Matthews wstał i ponownie podał mu rękę.

Po czym odprowadził go do drzwi.

— Sądzę, że prawdziwym powodem, dla którego chciałem uzyskać pańską zgodę, milordzie, jest poczucie winy — dodał Matthews z lekkim uśmieszkiem. — Czuję się trochę jak kłusownik… ale w żadnej flocie nie ma wystarczającej liczby dobrych oficerów, a kiedy ma się do czynienia z kimś takim jak ona… Wiem, że każdy admirał, którego znam, chciałby ją dostać w swoje ręce.

I wzruszył bezradnie ramionami.

— W rzeczy samej chciałby — zgodził się White Haven.

Z oczywistych powodów nie dodał, że pewien admirał, którego co dzień ogląda w lustrze, miał dwa miesiące, by wziąć się w garść. I musiał cały czas pamiętać, by w stosunku do Honor Harrington trzymać ręce tam, gdzie powinien. Czyli we własnych kieszeniach.

Загрузка...