ROZDZIAŁ IV

Towarzysz admirał Thomas Theisman rozparł się wygodnie w luksusowym fotelu i potarł dłońmi powieki, jakby mogło to zlikwidować zmęczenie i ból głowy. Ponieważ nie mogło, nie zlikwidowało, toteż po chwili opuścił dłonie i uśmiechnął się z autoironią, rozglądając się po przestronnym gabinecie. Jak na celę skazańca był całkiem wygodny, ale wolałby zamienić go na parę okrętów liniowych.

Skrzywił się, świadom że zaczyna myśleć utartymi schematami. Nie tylko jemu jako dowódcy obrony systemu przydałoby się więcej okrętów, tyle że jemu nieco bardziej niż innym… a poza tym w przeciwieństwie do innych on wiedział, że broniony przez niego układ planetarny został już spisany na straty przez dowództwo.

Naturalnie nikt mu tego nie powiedział, jako że nie w ten sposób załatwiano teraz podobne sprawy. Po prostu wysyłało się kogoś z niewykonalnym zadaniem, jak dajmy na to utrzymanie systemu, którego nie dało się utrzymać, a przedtem przypominało mu się, że jeśli nie zwycięży, ucierpi jego rodzina. Przyznawał, że takie karanie za „porażki” wzmagało w wielu oficerach wolę walki, ale był też przekonany, że koszty były zbyt wysokie, by było to opłacalne. I to wyłącznie z militarnego punktu widzenia, o moralnym nie wspominając. Oficerowie wiedzący, że nie mogą wygrać i że bez względu na to, co by zrobili, i tak nie uratują rodzin, często stawali się desperatami, co wielokrotnie miał okazję obserwować. Aż za często admirał jeden z drugim walczyli do końca, zamiast wycofać się, przegrupować czy obrać inną, bardziej elastyczną taktykę obrony niż tkwienie do śmierci na wyznaczonej pozycji. A to z jednego tylko powodu — dlatego że manewr taki mógł zostać uznany za ucieczkę przez militarnego idiotę, jakim najczęściej był jego komisarz. Efektem takich postaw były niepotrzebnie stracone okręty i również niepotrzebne straty wśród wyszkolonego personelu. Często osiągały katastrofalny poziom, ale o tym jak dotąd nikt nie był w stanie przekonać opętanych rewolucyjnym szałem rzeźników z Urzędu Bezpieczeństwa. A przecież było to proste i boleśnie wręcz oczywiste…

Theisman podejrzewał zresztą, że obecnie dowództwo Ludowej Marynarki traktowało go podejrzliwie, gdyż nie miał żadnej bliskiej rodziny. Skoro bowiem nie można go było sterroryzować w wypróbowany sposób, reżim opierający się na terrorze nie mógł mu ufać, a więc ciągle czekano na pierwszy objaw „zdrady”.

Prychnął pogardliwie i wyprostował fotel, a po chwili wstał i zaczął spacerować po gabinecie, z paranoiczną satysfakcją analizując swoją sytuację. Urodził się piętnastego dnia po szesnastych urodzinach swojej matki — niezamężnej Dolistki. Jedynym, co mu po niej pozostało, był hologram przedstawiający kościstą nastolatkę ubraną w kolorową tandetę i przesadnie umalowaną — tendencja nadal modna wśród Dolistów. Była prawie ładna na swoisty wyprany sposób, a w oczach miała przynajmniej błysk inteligencji i ślad charakteru. Gdyby była o parę lat starsza, miała choć podstawy normalnego wykształcenia i jakiś powód do poprawy życia, mogła nawet wyrosnąć na kogoś, kogo chciałby poznać. Co się z nią stało, nie dowiedział się nigdy, gdyż nim skończył pół roku, oddała go do państwowego domu dziecka. Nigdy potem jej nie zobaczył, a hologram zachował tylko dlatego, że kierowniczka przytułku złamała przepisy, pozwalając mu na to.

W sumie obojgu wyszło to na dobre — ponieważ nigdy nie próbował jej odszukać, ubecja, nawet gdyby ją znalazła, nie mogłaby użyć jej do standardowego „motywowania” oficera marynarki, gdyż trudno byłoby liczyć na to, że zrobiłby on cokolwiek dla obcej w sumie osoby. A przynajmniej dla kogoś, na kim na pewno mu nie zależy. W ten sposób nie mieli na niego haka.

Uśmiechnął się złośliwie, potarł odruchowo głęboką bliznę na lewym policzku i stanął przy drzwiach, podziwiając gabinet, z którego rządził swymi skazanymi na klęskę siłami.

Był to bez dwóch zdań największy i najbardziej luksusowy gabinet, jaki kiedykolwiek miał. I trudno było się temu dziwić, jako że należał do głównodowodzącego siłami i obroną systemu Barnett. Gabinet znajdował się w samym sercu bazy DuQuesne wrytej w głąb planety o nazwie Enki, od której centrum dowodzenia dzieliło go zaledwie parę kroków. A baza DuQuesne ustępowała wyposażeniem i ważnością jedynie bazie dowództwa Ludowej Marynarki w systemie Haven. To znaczy kiedyś tak było. I kiedyś pozycja jej dowódcy była naprawdę wysoka. Gabinet urządzono więc ze wszystkimi wygodami i smakiem, do których przywykli Legislatorzy i które przynależne były oficerom flagowym wywodzącym się z tychże rodów. Teraz co prawda widać było w nim ślady zużycia i zapomnienia, ale przynajmniej nikt tu niczego nie zniszczył w ataku ślepej furii i chęci zwalczania „dekadenckich ozdóbek egalitaryzmu”. Problem polegał na tym, że najwygodniejszy gabinet nie był w stanie zamaskować brutalnej prawdy — znajdował się w beznadziejnej sytuacji, podobnie zresztą jak ostatnio zwyczajowo cała Ludowa Marynarka. Natomiast żywił poważne podejrzenia, że on znalazł się tu właśnie dlatego, że sytuacja bazy i całego systemu była beznadziejna.

Złączył ręce na plecach i kołysząc się na piętach, klął w duchu samego siebie. Nie pierwszy zresztą raz. Gdyby był lepszym włazidupą, nie miałby przed sobą tak krótkiej przyszłości. Wystarczyło trochę wazeliniarstwa pod adresem Komitetu i nie dostałby samobójczego przydziału. Od paru lat zdawał sobie sprawę, że czeka go podobny koniec, ale nie mógł się zmusić do zachowań, które mogły to zmienić. Nie dlatego, że był lojalny wobec starego porządku. Wcale nie był, bo ów porządek nie dał mu ku temu żadnego powodu. Nie był też nielojalny wobec Ludowej Republiki, gdyż niezależnie od swych wad była jego ojczyzną, której mundur zdecydował się przywdziać dobrowolnie i której przysiągł bronić.

Problem polegał na tym, że nie mógł ścierpieć głupoty, marnotrawstwa i bezsensownej przemocy bandy niedouczonych półgłówków opętanych rewolucyjnym szałem. Tudzież takiego samego zachowania w wydaniu ich jeszcze głupszych pomagierów robiących to w imię dyscypliny, a zbyt ograniczonych, by dostrzec, do czego musi prowadzić „dyscyplina” w tej wersji. Podobnie jak wielu młodszych rangą oficerów dzięki czystce, która objęła Legislatorów, zyskał szansę awansu na stopień flagowy, o którym inaczej nie mógłby marzyć. Tyle że jego umiejętności, zapatrywania i podejście zawodowe zostały ukształtowane przez Alfredo Yu, wówczas kapitana. I podobnie jak Yu Theisman był przekonany, że dobry oficer powinien potrafić znaleźć sposoby maksymalizacji sił przydzielonego mu materiału, tak jeśli chodzi o ludzi, jak i o sprzęt. A to wymagało, by oficer taki dowodził, przewodząc i prowadząc, a nie poganiając swych ludzi z tyłu.

Metody przyjęte przez UB odrzucały tę tradycję z prostego powodu — ubecji nie zależało, by wojsko posiadało prawdziwych przywódców zdolnych wzbudzić u podwładnych lojalność i tak ich umotywować, by poszli za nimi wszędzie i dali z siebie wszystko. Tacy bowiem dowódcy byliby automatycznie zagrożeniem dla nowego reżimu. I to był właściwy powód, dla którego on sam wylądował w tym wygodnym gabinecie stanowiącym równocześnie jego ostatni przydział. Popełnił bowiem błąd i doprowadził do tego, że jego podkomendni stali się bezwarunkowo wobec niego lojalni, a równocześnie nie obił sobie odpowiednio dupy blachą poprzez stosowne wazeliniarstwo wobec Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego. I dlatego właśnie, mimo że był jednym z najlepszych dowódców liniowych Ludowej Marynarki, w oczach UB stał się niebezpiecznie samodzielnym i ambitnym wodzem.

Ponownie potarł bliznę, przypominając sobie krwawy chaos towarzyszący jej otrzymaniu. Było to w dniu, w którym powstrzymał atak Royal Manticoran Navy mający na celu zdobycie systemu Seabring. W sumie bitwa ta nie miała większego znaczenia, ale przedłużyła obronę Trevor Star o trzy czy cztery miesiące, a może i o pół roku. I kosztowała go praktycznie cały zespół wydzielony, gdyż zmuszony został do walki z dreadnaughtami, mając tylko pancerniki i krążowniki liniowe. Miał świadomość, że walczył dobrze, a nawet doskonale, ale to nie wystarczyło, by wyrównać dysproporcje w uzbrojeniu. Miał dwa razy więcej okrętów, ale mniej niż dwie trzecie siły ognia przeciwnika. A pancerniki czy krążowniki liniowe nie są w stanie wygrać z dreadnaughtami nawet w stosunku dwa do jednego. Nawet gdyby technologicznie stały na tym samym poziomie. A nie stały.

Zdołał zniszczyć tylko jeden dreadnaught za cenę siedmiu pancerników i jedenastu krążowników liniowych oraz takie uszkodzenia trzech kolejnych pancerników (w tym swego flagowego Conqueranta), że nadawały się tylko na złom. Ale spowodował takie uszkodzenia pozostałych jednostek wroga, że musiał on się wycofać z pola walki i opuścić system, by uratować uszkodzone jednostki.

Jedenaście krążowników liniowych i dziesięć przestarzałych pancerników teoretycznie zaliczanych do okrętów liniowych, w istocie zaś zbyt słabo uzbrojonych i opancerzonych, by mieć jakieś szansę w starciu z normalnymi okrętami liniowymi, nie było specjalnie wysoką ceną za utrzymanie układu planetarnego… Zakładając naturalnie, że istniał jakikolwiek sens bronienia go w pierwszej kolejności. Pierwsza bitwa o Seabring nie powstrzymała natarcia Królewskiej Marynarki ani nie zmieniła wyniku drugiej bitwy o Seabring, w której następca Theismana stracił system i życie. Nie zmieniła też ostatecznego losu Trevor Star, ale spowolniła tempo natarcia wroga i osłabiła go choć w pewnym stopniu. Royal Manticoran Navy straciła kilka lekkich jednostek, a pół tuzina dreadnaughtów wylądowało w stoczniach remontowych, i to na dłużej. Przede wszystkim zaś bitwa ta stanowiła doskonały bodziec podnoszący morale Ludowej Marynarki, która jak dotąd w tej wojnie odniosła tyle zwycięstw, że można je było policzyć na palcach jednej ręki… Theisman próbował o tym wszystkim pamiętać, myśląc o dziewiętnastu tysiącach swoich ludzi, którzy zginęli, by osiągnąć to zwycięstwo.

W nagrodę dostał całą kupę medali i przydział do systemu Barnett z zadaniem jego obrony do końca. Nawet gdyby przeżył upadek systemu i zdołał przedrzeć się do swoich, Urząd Bezpieczeństwa miał nadal przykry zwyczaj rozstrzeliwania admirałów, którzy ponieśli klęskę. Wyglądało na to, że Komitet zdecydował w końcu, że może już obejść się bez usług niejakiego Thomasa Edwarda Theismana.

Prychnął kolejny raz i podszedł do biurka. Opadł na nieprzyzwoicie wygodny fotel i wyciągnął nogi. Istniała naturalnie możliwość, iż był zbyt pesymistycznie nastawiony do życia. W Ludowej Republice było to, ma się rozumieć, zdrowsze podejście od niepoprawnego optymizmu, zwłaszcza w ostatnich latach. Być może wyniesienie Esther McQueen na członka Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego stanowiło oznakę zmian na lepsze. Z drugiej strony, McQueen była jedynym wojskowym w Komitecie, a oprócz tego, że była doskonałym dowódcą, cechowała się także niebezpieczną ambicją, nawet pod rządami Legislatorów. Będąc samotna wśród cywilów nie mających pojęcia o problemach, z jakimi borykała się flota, i na dodatek mając takie ambicje, najprawdopodobniej przegra jakąś wewnętrzną rozgrywkę o władzę lub też tak ją ona pochłonie, że nie będzie miała czasu zająć się sprawami Ludowej Marynarki. Zresztą nawet jeżeli tak się nie stanie i zdoła wywalczyć poprawę warunków działania marynarki, dojdzie do tego raczej zbyt późno, by uratować jego skórę. Mimo to nie był w stanie całkowicie pozbyć się nadziei, że może jednak…

W końcu mimo swych wad McQueen była oficerem floty od ponad czterdziestu standardowych lat i także potrafiła wywołać u swych podkomendnych lojalność. Być może nie zapomniała, że lojalność obowiązuje w obie strony… albo zrozumiała choć, że potrzebuje silnego zaplecza, a to może zapewnić jej jedynie wzmocniona Ludowa Marynarka…

Uśmiechnął się i pokiwał głową z politowaniem nad własnymi masochistycznymi skłonnościami i niepoprawną nadzieją, że Republika jakimś cudem przetrwa, mimo iż rządzą nią szaleńcy. A potem wrócił do komputera — to, że dostał samobójcze zadanie, nie zwalniało go z obowiązków względem podkomendnych i samego siebie, a to oznaczało…

Dźwięk interkomu przerwał mu rozmyślania. Wcisnął klawisz uaktywniający połączenie i na ekranie komputera pojawiły się dwie twarze. Czarnowłosej i brązowookiej kapitan Megan Hathaway, jego szefa sztabu, i komandora Warnera Casleta, oficera operacyjnego. Na widok tego ostatniego Theisman z trudem opanował grymas, gdyż obecność Casleta stanowiła kolejny dowód, iż Komitet zdecydował, że może obejść się bez Thomasa Theismana.

Nie była to wina Casleta, który, prawdę mówiąc, był doskonałym oficerem o wybitnym przebiegu służby. W normalnych warunkach Theisman byłby zachwycony, mając go pod swymi rozkazami. Tyle że warunki nie były normalne, a za Casletem od ponad roku standardowego niełaska ciągnęła się niczym smród za wojskiem. Jeszcze rok temu był wschodzącą gwiazdą korpusu młodszych oficerów Ludowej Marynarki. Zmieniło się to radykalnie, gdy poznano wyniki rajdu na teren Konfederacji Silesiańskiej, którym dowodził admirał Giscard… i kiedy okazało się, że Caslet stracił okręt, próbując uratować frachtowiec z Gwiezdnego Królestwa przed autentycznymi silesiańskimi piratami.

Theisman miał okazję zapoznać się z informacjami na temat tejże bandy piratów i pomimo ewidentnej ingerencji w nie cenzury doskonale rozumiał, dlaczego każdy oficer godny munduru, który nosił, chciałby uratować przed wpadnięciem w ich łapy załogę każdego frachtowca niezależnie od jego przynależności państwowej. Caslet miał po prostu pecha, że frachtowiec, który próbował ocalić, okazał się statkiem-pułapką Royal Manticoran Navy, który w finale nie tylko zniszczył atakujące go jednostki pirackie, ale i zdobył krążownik Casleta walczący z tymiż piratami.

Już jako jeniec RMN Caslet, zresztą za zgodą swojego komisarza, podzielił się informacjami dotyczącymi piratów z Honor Harrington dowodzącą tymże krążownikiem pomocniczym Królewskiej Marynarki. Dzięki temu i wcześniejszej próbie ratowania krążownika został wraz ze swymi oficerami repatriowany, zamiast skończyć w jakimś obozie jenieckim. Było to ze strony Harrington nader uprzejme posunięcie, choć Casletowi solidnie skomplikowało życie. Jedynym, co powstrzymało UB od rozstrzelania go za utratę okrętu, był fakt, iż dowództwo Ludowej Marynarki wydało wszystkim podlegającym admirałowi Giscardowi okrętom rozkaz przyjścia z pomocą każdemu andermańskiemu statkowi zaatakowanemu przez piratów.

Chodziło o to, żeby zyskać wystarczającą przychylność władz Imperium Andermańskiego, by te nie podjęły czynnej akcji przeciw okrętom Ludowej Marynarki działającym tuż za ich granicą i w ten sposób sprowadzającym tam konflikt z Gwiezdnym Królestwem Manticore. Pomysł nie do końca wypalił, bo choć Imperialna Marynarka żadnych działań nie podjęła, to władze Imperium wystosowały taką lawinę ostrych protestów dyplomatycznych, że nie mogło być cienia wątpliwości, czym się skończy realizacja podobnego pomysłu. Rozkaz ten uratował jednak życie Casletowi, gdyż usiłował ocalić frachtowiec andermański, bo takiego transpondera identyfikacyjnego używał w chwili ataku Q-ship Royal Manticoran Navy. A to oznaczało, że Caslet po prostu wykonywał rozkazy.

Dowództwo mimo swych rozlicznych wad zdołało przekonać bezpiekę, że rozstrzelanie oficera za to, że dokładnie wykonał rozkazy, byłoby zwykłym idiotyzmem i miałoby jak najbardziej negatywne skutki dla całej Ludowej Marynarki i nie tylko. Wszystkie rodzaje sił zbrojnych ucierpiały już z tego powodu, iż oficerowie wiedzieli, że mogą zostać rozstrzelani za niewykonanie rozkazów nawet tych niewykonalnych. Natomiast świadomość, że można też zginąć za wykonanie rozkazów, doprowadziłaby do anarchii albo, co gorsza, spontanicznej rewolty w całym wojsku. Oficerowie nie mający nic do stracenia, a w takiej sytuacji by się znaleźli, zwróciliby się przeciwko większemu zagrożeniu, a tym bezwzględnie stałaby się nie Królewska Marynarka, lecz UB. Ktoś w Urzędzie Bezpieczeństwa w końcu to zrozumiał i Caslet ocalił głowę.

Co nie oznaczało naturalnie, że mu wybaczono i zapomniano. Mimo doskonałego przebiegu służby nie przyznano mu dowództwa nowego okrętu i przerzucano z jednego przydziału sztabowego na inny, aż w końcu wysłano do systemu Barnett, co oznaczało definitywny koniec kariery, a najprawdopodobniej i życia.

Teoretycznie mogła to być szansa na „zrehabilitowanie się” — jeśli utrzymają system wystarczająco długo, by ich panowie byli zadowoleni, być może faktycznie go „zrehabilitują”. Mogli też ich obu wycofać przed ostatecznym upadkiem systemu. Tyle że Theisman jakoś nie bardzo mógł w to uwierzyć.

Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że ekran monitora podzielony jest na dwie części, a nie jak zwykle na trzy — nieobecny był towarzysz komisarz LePic, jego osobisty pies łańcuchowy. Jak na komisarza był nawet uczciwy, ale też dociekliwy i traktował swoje obowiązki na tyle poważnie, by skutecznie utrudniać wszystkim życie. Ponieważ był wystarczająco inteligentny, by zdawać sobie sprawę z własnej niewiedzy, kwestie operacyjne pozostawiał zawodowcom, których miał zadanie szpiegować. Natomiast upierał się, by być o wszystkim informowanym i brać udział we wszystkich odprawach i naradach sztabu, obojętne czy osobistych, czy tak jak w tym przypadku elektronicznych. Toteż jego nieobecność wystarczyła, by wzbudzić czujność Theismana, której naturalnie nie okazał. Każdy średnio inteligentny oficer od lat zakładał, że wszystkie połączenia, nawet te kodowane czy „bezpieczne”, są jeśli nie nagrywane, to podsłuchiwane. Dlatego w jego głosie, gdy się odezwał, nie było śladu zdziwienia:

— Witaj, Megan… Warner. O co chodzi?

— Właśnie otrzymaliśmy najnowsze informacje o uzupełnieniach z dowództwa floty, towarzyszu admirale — odparła równie spokojnym i neutralnym głosem Hathaway. — Wygląda na to, że dostaniemy więcej okrętów, niż się spodziewaliśmy, i postanowiliśmy z Warnerem jak najszybciej poinformować pana o szczegółach.

— Rozsądna decyzja — pochwalił Theisman, rozsiadając się wygodniej.

To, co usłyszał, nie mogło być prawdziwym powodem, jako że za dwie godziny wyznaczona była rutynowa odprawa całego sztabu. Nawet wiadomość, że leci tu cała Flota Systemowa, mogła poczekać tyle czasu, więc musiało chodzić o coś innego.

— I jakie dokładnie są te dobre wieści? — spytał.

— Przydzielono nam Eskadry Liniowe: 62 i 81 — odpowiedział Caslet i Theisman poczuł, jak jego brwi podjeżdżają w górę. — Sześćdziesiąta Druga ma co prawda siedemdziesiąt pięć procent stanu, a w Osiemdziesiątej Pierwszej brak jednego okrętu, ale to nadal trzynaście okrętów liniowych, towarzyszu admirale.

Theisman przytaknął bez słowa — to rzeczywiście były większe posiłki, niż się spodziewał: liczba okrętów liniowych, które miał do dyspozycji, właśnie wzrosła o prawie trzydzieści procent, co z kolei oznaczało, że Komitet zamierza na serio bronić Barnett. Naturalnie obronić się go nie da, nawet gdyby chciano tego dokonać wszystkimi dostępnymi siłami, ale jeśli dadzą mu dość okrętów, będzie w stanie opierać się wystarczająco długo, by dać Ludowej Marynarce czas. Co prawda pojęcia nie miał, na co też ten czas może zostać spożytkowany, ale to już nie było jego zmartwienie.

Mimo zaskoczenia zdołał zachować tylko średnio zdziwioną minę. Nie skomentował też potknięcia Casleta. Ten najwyraźniej zbyt długo dowodził okrętem, by móc oduczyć się używania formy „sir” czy „ma’am”, obecnie uznanej za nie na miejscu i niedozwolonej. Wymyślił to lata temu jakiś rewolucyjny oszołom, ale to wariactwo przyjęło się wśród komisarzy, regularnie zwracających na takie rzeczy uwagę w donosach pisanych do przełożonych z UB.

Caslet dowodził lekkim krążownikiem Vaubon, a lekkie krążowniki przez większość czasu działały samodzielnie. Choć wbijał podkomendnym do głów nowe zasady słownikowo-grzecznościowe, sam najwyraźniej nie opanował rewolucyjnych zwrotów wystarczająco, by używać ich automatycznie, prawdopodobnie z racji braku regularnego kontaktu z jakimkolwiek starszym od siebie rangą oficerem. Jednak niezależnie od powodów ktoś w jego sytuacji nie powinien pozwolić sobie na jakiekolwiek zachowania sugerujące brak entuzjastycznego poparcia rewolucji.

— To rzeczywiście miła wiadomość — ocenił Theisman. — Są może inne równie przyjemne?

— Są — wtrąciła Hathaway. — Dostajemy flotyllę niszczycieli, większość 121. Eskadry Lekkich Krążowników i pół tuzina ciężkich krążowników. A może też krążownik liniowy, jeśli zdołamy go utrzymać.

Jeżeli ktoś nie znał jej naprawdę dobrze, ton, którym wypowiedziała ostatnie zdanie, wydawałby się mu całkowicie naturalny.

Theisman znał ją naprawdę dobrze.

— Krążownik liniowy zawsze się przyda — ocenił spokojnie. — Wiecie który to?

— Tepes, towarzyszu admirale — odparł Caslet tonem dokładnie takim jak Hathaway.

Theisman poczuł, jak wyraz uprzejmego zainteresowania zastyga mu na twarzy. To był właściwy powód, dla którego oboje chcieli z nim rozmawiać jak najszybciej. I bez LePica. Najprawdopodobniej zorganizowali mu wcześniej jakieś zajęcie, które uniemożliwiało włączenie się do rozmowy.

Tepes bowiem należał do najnowszej klasy krążowników liniowych Warlord, ale nie należał do Ludowej Marynarki. Wchodził w skład sił Urzędu Bezpieczeństwa i jego załogę stanowili co do jednego oficerowie, podoficerowie i personel bezpieki.

Nowina była w równej mierze paskudna co niepokojąca. Podobnie jak wszyscy oficerowie Ludowej Marynarki, nawet ci najbardziej opętani ideami rewolucyjnymi, uważał pomysł marnowania desperacko potrzebnych flocie okrętów za, łagodnie mówiąc, poroniony. Gorsze natomiast, bo groźne, było co innego — UB organizowało własną flotę, obsadzając ją własnymi ludźmi, a to miało tylko jedno logiczne wytłumaczenie, którego jednakże Theisman póki co wolał głośno nie wypowiadać, nawet wśród najbardziej zaufanych współpracowników.

Fakt, większość oficerów i personelu, którymi ubecja dysponowała i wykorzystywała do tego celu, rekrutowała się z szeregów przedrewolucyjnej floty. Ludzie ci z rozmaitych powodów przeszli z Ludowej Marynarki i Marines do Urzędu Bezpieczeństwa. Ale nawet im brak było stosownego wyszkolenia i treningu, o umiejętnościach nie mówiąc, a o doświadczeniu nawet nie wspominając, by po latach przerwy obsadzać najnowsze klasy okrętów wojennych. No bo dla bezpieki mogło być tylko to, co najlepsze. Skoro więc ktoś taki jak Saint-Just, o kim powiedzieć można było wiele złego, ale nie to, że jest głupi, tworzył sobie prywatną flotę niezdolną do skutecznego stawienia czoła wyszkolonej profesjonalnej Królewskiej Marynarce, to powody mogły być tylko dwa. Pierwszy, mniej prawdopodobny, choć możliwy, że był to typowy biurokratyczny odruch — jak każdy pasożyt, UB miało niezaspokajalny apetyt na coraz więcej siły, nawet jeśli odbywało się to kosztem wysiłku wojennego. Drugim, znacznie logiczniejszym, była chęć posiadania w pełni godnej zaufania i gotowej wykonać każdy rozkaz własnej floty, którą można by wykorzystać do wszelkich zadań wewnętrznych. Czyli brudnej roboty w stylu masakr i czystek na dużą skalę. Saint-Just nie był widać do końca pewien, czy Ludowa Marynarka spełniłaby rozkaz zmasakrowania bezbronnego tłumu. Albo też swoich własnych ludzi i ich rodzin, jak się stało w systemie Malgasy.

Zrobiło mu się zimno z jeszcze innego powodu. To było to, co tłumaczyło nieobecność LePica. Otóż Tepes, choć obsadzony przez załogę należącą do UB, miał stały przydział do Ministerstwa Informacji. A konkretnie był osobistym okrętem dyspozycyjnym Cordelii Ransom. Już sam fakt marnowania jednego z najnowszych i najpotężniejszych krążowników liniowych na jacht szefowej propagandy i jej ekipy technicznej był szokujący. Choć naturalnie nikt się nie odważył czegoś podobnego powiedzieć głośno. Natomiast to, że w obecnej sytuacji Ransom zdecydowała się odwiedzić system Barnett, nie wróżyło dobrze oficerowi odpowiedzialnemu za jego obronę. Mówiąc krótko, wizyta ta mogła mieć dla niego gorsze skutki od niespodziewanego ataku całej Królewskiej Marynarki.

Choć tego także nikt nie odważyłby się głośno powiedzieć.

— Cóż… — usłyszał własny głos i zdziwił się, jak naturalnie on brzmi — czy zdołamy zatrzymać Tepesa czy nie, reszta okrętów z pewnością się nam przyda. Warner, przeanalizuj rozmieszczenie wysuniętych pikiet. Skoro dostaniemy więcej okrętów liniowych, możemy przestać używać krążowników liniowych kontradmirała Tourville’a do służby patrolowej wewnątrz systemu.

— Zgadza się, możemy — przytaknął Caslet, opuszczając wzrok na klawiaturę i zapisując polecenie. — Już same niszczyciele do tego wystarczą. Co w takim razie chce pan zrobić z okrętami kontradmirała Tourville’a, towarzyszu admirale?

— Chcę wysłać połowę jego sił jako wzmocnione pikiety w układzie Corrigan. To oczywiście nie wystarczy do utrzymania go, gdy przeciwnik rozpocznie natarcie, ale zmusi go do ostrożniejszego rozpoznania systemu i przeznaczenia większych sił do jego zdobycia. Nie będą już mogli robić przelotów zwiadowczych przy użyciu lekkich krążowników.

— Rozumiem. A reszta eskadry?

— Sądzę, że wydzielę ją do bardziej agresywnego działania… może do jakiegoś rajdu… — Theisman odchylił oparcie fotela i zamyślił się.

Pierwszy raz tak naprawdę analizował resztę informacji o posiłkach, a nie tylko wieść o Tepesie i związanych z jego przybyciem konsekwencjach.

— Warner, mówiłeś, że w drodze jest kilka ciężkich krążowników, tak? — upewnił się po chwili.

— Tak, towarzyszu admirale.

— W porządku. W takim razie może wzmocnić Tourville’a 50. Eskadrą Ciężkich Krążowników i półflotyllą niszczycieli w zamian za okręty, które mu zabierzemy. To niezłe siły do niewielkiego rajdu — mają wystarczającą prędkość, by uciec przed wszystkim, co zbyt wielkie, jeśliby na coś takiego wpadły… naturalnie poza flotyllą krążowników liniowych Królewskiej Marynarki z nowymi kompensatorami.

Theisman skrzywił się, mówiąc to ostatnie zdanie. Był to typowy dupochron i fakt, że go wykorzystał, niepomiernie go irytował. Niemniej wszystkie krążowniki liniowe, które zamierzał wydzielić do tego rajdu, należały do klasy Warlord będącej owocem pierwszych transferów techniki solarnej. Okręty klasy Reliant, najnowszej klasy krążowników liniowych Royal Manticoran Navy, nadal były lepiej uzbrojone i miały lepsze wyposażenie elektroniczne, ale nie była to aż tak rażąca dysproporcja, do jakiej przeciwnik przywykł i jakiej mógł się spodziewać. A jeżeli Tourville natknie się na krążownik liniowy starszej klasy, no to cóż…

— Rozumiem, towarzyszu admirale — powtórzył Caslet. — Ma pan na myśli jakiś określony cel czy mam wspólnie z komandorem Ito zająć się sporządzeniem listy do wyboru?

— Myślę o systemach Adler lub Madras. W Adlerze przeciwnik dopiero się zadomawia, więc solidny rajd powinien skłonić go do skierowania tam większych sił, a to odciągnie je od ataku na Barnett. Ale nie ma sensu ograniczać się tylko tym, co jako pierwsze przyszło mi do głowy. Weźcie się do tego z Ito i zróbcie listę najlepszych możliwości. — Theisman przerwał, potarł czoło i dodał: — Mogą to być propozycje zestawu celów. Nie chcę dać się ponieść, ale skoro mamy możliwość uderzenia przeciwnika w więcej niż jednym miejscu w krótkim odstępie czasowym, może okazać się to znacznie korzystniejszym rozwiązaniem. A możliwość będziemy mieli, jak tylko dotrą do nas wysłane przez dowództwo okręty. Co prawda nawet z nimi utrzymanie systemu Barnett jest mało prawdopodobne, ale to nie znaczy, że powinniśmy drugiej stronie ułatwiać życie. Niech Królewska Marynarka też zacznie się martwić kwestiami obronnymi.

— Rozkaz, towarzyszu admirale.

— Doskonale, Warner — pochwalił go Theisman, siląc się na normalny ton, polecił Hathaway: — A ty, Megan, odszukaj tymczasem towarzysza komisarza i przekaż mu stosowne informacje. Wzmocnienie jest znacznie silniejsze, niż się spodziewałem i może wpłynąć na całą koncepcję obronną. Powiedz mu, proszę, że chcę z nim przedyskutować nowe możliwości i że poprosiłem cię, żebyś wprowadziła go wcześniej w nową dyslokację okrętów, o której właśnie zawiadomiło nas dowództwo.

— Naturalnie, towarzyszu admirale — odparła Hathaway takim tonem, jakby nie wiedziała, że Theisman wypowiedział te słowa wyłącznie na użytek podsłuchu.

Albo że wszystko, co powiedzieli z Casletem, nim pierwszy raz wspomnieli nazwę Tepes, było tylko zasłoną dymną i wstępem na użytek tegoż podsłuchu.

— Dziękuję, Megan. I tobie też, Warner — dodał zupełnie szczerze Theisman. — Doceniam szybkość waszej reakcji.

Загрузка...