20. U podnóża góry i w Warowni Ruatha, 15.10.18 — 15.10.20

Jaxom nie potrafił się odprężyć patrząc na wschodnie zbocze góry. Zorganizował więc wszystko tak, że ani on, ani Sharra, ani Ruth nie musieli go widzieć. Pozostała piątka rozsiadła się wygodnie luźnym półkolem wokół Rutha.

Siedemnaście poznaczonych paskami jaszczurek ognistych, jako że w ostatniej chwili Sebell i Brekke poprosili, żeby ich też zaliczyć do tej grupy — usadowiło się na grzbiecie Rutha.

— Im więcej wyszkolonych jaszczurek ognistych, tym lepiej, — argumentował Mistrz Robinton; — poza tym, jak mówił, pozwoliło mu to włączyć do tej grupy Zaira.

Wieści o osiedlu starożytnych na wysokim płaskowyżu rozprzestrzeniły się po Pernie z szybkością, która wprawiła w zdumienie nawet Harfiarza. Wszyscy podnosili krzyk, że chcą zobaczyć to miejsce. F’lar przesłał im wiadomość, że jeżeli mają zamiar pobudzić pamięć jaszczurek ognistych, powinni to zrobić szybko albo wcale.

Kiedy już Ruth się umościł, południowe jaszczurki zaczęły przybywać całymi chmarami, pod przewodnictwem swoich królowych, pikując w stronę Rutha, który nucił na powitanie, jak to mu zasugerował Jaxom.

One się cieszą, że mnie widzą, powiedział Ruth Jaxomowi. I są szczęśliwe, że ludzie znowu przybyli w to miejsce.

— Zapytaj je, kiedy przedtem widziały ludzi.

Jaxom przechwycił natychmiast od Rutha obraz wielu smoków nadlatujących zza grzbietu góry.

— To nie o to mi chodziło.

Wiem, powiedział z przykrością Ruth. Zapytam znowu. Nie o ten raz ze smokami, tylko dawno temu, zanim góra wybuchli.

Reakcję jaszczurek ognistych można było przewidzieć; nie była ona zachęcająca. Poderwały się z miejsc, na których przysiadły i zaczęły wykonywać dzikie napowietrzne tańce, trajkocząc i trąbiąc ze strachu.

Jaxom odwrócił się rozczarowany i zobaczył podniesioną dłoń Brekke, a na jej twarzy wyraz intensywnego skupienia. Oparł się wygodnie o Rutha zastanawiając się, co tak przykuło jej uwagę. Menolly również podniosła rękę do góry. Siedziała na tyle blisko Jaxoma, że widział jej całkiem błędne spojrzenie. Na jej ramieniu Piękna zesztywniała, a oczy zaczęły jej wirować gwałtowną czerwienią. Nad ich kręgiem jaszczurki ogniste nie przestawały trajkotać i krążyć jak szalone.

One widzą tę górę w płomieniach, powiedział Ruth. Widzą, jak ludzie biegną, a ogień pędzi za nimi. Boję się tak samo, jak bały się wtedy, dawno temu. To jest ten sam sen, który tak często nam się śnil.

— Czy widzisz te kopce? Zanim zostały zasypane? — W swoim podnieceniu Jaxom zapomniał się i przemówił głośno.

Widzę tylko, jak biegną ludzie, to tu, to tam. Nie, oni biegną w kierunku… w naszym kierunku? Ruth rozejrzał się, jak gdyby się spodziewał, że go stratują, tak żywe były te obrazy.

— W naszą stronę, a potem gdzie?

W stronę wody? Ruth sam nie był pewien i odwrócił się, żeby popatrzeć na dalekie, niewidoczne morze.

One się znowu boją. Nie lubią przypominać sobie tej góry.

— Tak samo, jak nie lubią sobie przypominać Czerwonej Gwiazdy — powiedział nierozważnie Jaxom. Wszystkie jaszczurki zniknęły, łącznie z tymi pomalowanymi w paski.

— No, to ci się udało, Jaxomie — powiedział Piemur z głębokim niesmakiem. — Nie wolno wspominać przy nich o Czerwonej Gwieździe. Można o zionących ogniem górach, ale nie o czerwonych gwiazdach.

— Niewątpliwie — powiedział Sebell swoim spokojnym, głębokim głosem — są chwile, które odcisnęły się w pamięta naszych małych przyjaciół. Kiedy zaczynają sobie przypominać, nic innego nie ma do nich dostępu.

— To są skojarzenia — powiedziała Brekke.

— A więc potrzeba nam czegoś — powiedział Piemur — co by wywołało w nich jakieś mniej stresujące wspomnienia. Wspomnienia… użyteczne… dla nas…

— Nie tyle to nam jest potrzebne — powiedziała Menolly starannie dobierając słowa — co interpretacja. Ja coś zobaczyłam. Wydaje mi się, że mam rację… to nie ta wielka góra wybuchła, to była… — Odwróciła się i pokazała na najmniejszy szczyt z tej trójki. — To ten stożek wybuchał w naszych snach!

— Nie, to był ten duży — sprzeciwił się Piemur, pokazując wyżej.

— Nie masz racji, Piemurze — powiedziała Brekke ze spokojną pewnością. — To był ten najmniejszy… w moich wizjach wszystko znajduje się na lewo. Ta wielka góra jest dużo wyższa niż ta, którą ja widziałam, jestem tego pewna.

— Tak, tak — powiedziała Menolly podniecona. — Ważny jest kąt widzenia. Jaszczurki ogniste nie potrafiłyby patrzeć tak wysoko! Pamiętajcie, że one są dużo, dużo mniejsze. I popatrzcie, ten kąt. On się zgadza! — Zerwała się na nogi gestykulując, żeby im uświadomić, o czym mówi. — Ludzie wybiegli stamtąd, uciekali od tego małego wulkanu! Wybiegli z tamtych kopców. Z tych największych!

— Ja to widziałam w ten sam sposób — zgodziła się Brekke. Z tych kopców, o tam!

— No to zaczynamy od tych kopców? — zapytał F’lar następnego ranka, wzdychając na myśl o czekającym ich rozkopaniu całego pagórka. Obok niego stała Lessa, przyglądając się niewielkim kopcom, a razem z nią Mistrz Kowal, Mistrz Górniczy Nicat, F’nor i N’ton. Jaxom, Piemur, Sharra i Menolly dyskretnie usunęli się nieco na bok. — Ten duży? — zapytał, ale oczami przemierzał równoległe szeregi kopców, wzdychając z rezygnacją.

— Możemy tu kopać, aż się Przejście skończy — powiedziała Lessa, uderzając rękawicami o udo i również powoli i z namysłem przyglądając się bacznie obszarowi, na którym znajdowały się anonimowe ziemne garby.

— Olbrzymi teren — powiedział Fandarel — olbrzymi! Większe osiedle niż Warownie w Forcie i Telgarze razem wzięte. — Rzucił okiem w kierunku Sióstr Świtu. — I oni wszyscy przybyli stamtąd? — Potrząsnął głową, ogłoszony tą koncepcją. — Gdzie najlepiej będzie zacząć?

— Czy cały Peru ma zamiar tu dziś zlecieć? — zapytała Lessu, kiedy nagle nad ich głowami między niebem a ziemią pojawił się jakiś spiżowy smok. — Tiroth D’rama? Z Torikiem?

— Wątpię, czy udałoby się go nam wykluczyć, nawet gdybyśmy tego chcieli, a nie byłoby mądrze próbować — zauważył F’lar przezabawnym tonem.

— To prawda — odparła, a potem uśmiechnęła się do swego partnera. — Nawet go dosyć lubię — powiedziała, zaskoczona swoim werdyktem.

— Mój brat da się lubić — powiedziała Sharra cicho do Jaxoma z osobliwym uśmiechem na wargach. — Ale żeby mu ufać? — Potrząsnęła powoli głową, obserwując twarz Jaxoma. — To bardzo ambitny człowiek!

— Bacznie się wszystkiemu przygląda, czyż nie? — powiedział N’ton patrząc, jak smok leniwie po spirali ześlizguje się w dół.

— Temu się warto przyjrzeć — odparł F’nor, obrzucając spojrzeniem ogromny obszar, pokryty kopcami.

— Czy to Tonik jest w powietrzu? — zapytał Mistrz Nicat, grzebiąc czubkiem swojego buta w wielkim kopcu. — Cieszę się, że tu przyleciał. Posłał po mnie, kiedy odkrył te szyby kopalniane w Paśmie Wschodnim.

— Zapomniałem, że on ma już pewne doświadczenia — powiedział F’lar.

— On ma również doświadczonych ludzi, którzy mogliby nam pomóc, tak, że nie musielibyśmy się zwracać do Lordów Warowni — powiedział N’ton z wiele mówiącym uśmiechem.

— A ja nie chcę, żeby oni się nadmiernie interesowali tymi wschodnimi obszarami — powiedziała stanowczo Lessu.

Kiedy D’ram i Torik zsiedli, Tiroth spłynął na trawiastą równinę, gdzie wylegiwały się inne smoki na wystającej, wygrzanej przez słońce skale. Torik i spiżowy jeździec szli w ich kierunku, a Jaxom przyglądał się Południowcowi, mając w pamięci uwagi Sharry. Torik był rosłym mężczyzną, równie rosłym jak Mistrz Fandarel. Jego włosy pasmami porozjaśniało słońce, skórę miał ciemnobrązową, a chociaż uśmiech miał szeroki, w ruchach dawało się zauważyć pewne aroganckie opanowanie, jak gdyby był pewien, że poradzi sobie ze wszystkim, co go czeka. Jaxom zastanawiał się, jak taka postawa podziała na Władców Weyru Benden.

— Nie można powiedzieć, odkrywacie Kontynent Południowy na całego, co, Bendenie? — powiedział Torik, chwytając F’lara za ramię na powitanie i kłaniając się z uśmiechem Lessie. Skinął głową i wymamrotał imiona innych Przywódców i obecnych Mistrzów, a następnie zmierzył spojrzeniem młodszych ludzi. Kiedy oczy Tonika wróciły na króciutką chwilę do jego twarzy, Jaxom wiedział, że został rozpoznany. Czując się urażony tym, jak wzrok Torika prześlizgnął się po nim, jak gdyby był kimś kompletnie bez znaczenia, zesztywniał. Potem poczuł lekką rękę Sharry na swoim ramieniu.

— On to specjalnie robi, żeby denerwować ludzi — powiedziała bardzo cichym głosem, w którym falował śmiech. — I na ogół mu się udaje.

— Przywodzi mi to na myśl sposób, w jaki droczył się ze mną mój mleczny brat w obecności Lytola, kiedy wiedział, że nie mogę się odegrać — powiedział Jaxom sam zaskoczony takim niespodziewanym porównaniem. Zobaczył aprobatę w jej roztańczonych oczach.

— Problem w tym — mówił Torik, a jego głos niósł się aż do nich — że starożytni niewiele po sobie zostawili. Nie wtedy, jeżeli mogli to zabrać i użyć gdzie indziej. Oszczędni z nich byli ludzie!

— O?! — Zdziwiony okrzyk F’lara zachęcał Torika do wyjaśnień.

Południowiec wzruszył ramionami.

— Zbadaliśmy kopalnie, które opuścili. Oni powyrywali nawet szyny, po których jeździły wózki z rudą, i zamocowania, na których musiały wisieć światła. W jednym miejscu znaleźliśmy spore schronienie przy wyjściu — tu gestem wskazał jeden z mniejszych kopców — mniej więcej tego rozmiaru, starannie zamknięte i kompletnie ogołocone w środku. I znowu można tam było zobaczyć, co i gdzie było przymocowane. Zamocowania też powyrywali.

— Jeżeli ta ich zapobiegliwość dała o sobie znać i tutaj powiedział Fandarel — to możemy coś znaleźć chyba tylko w tamtych kopcach. — Wskazał na mniejszą grupę na skraju osiedla, najbliżej wypływu lawy. — One przez dłuższy czas musiały być gorące i zbyt niebezpieczne, żeby do nich podchodzić.

— A jeżeli były za gorące, żeby do nich podchodzić, czemu myślisz, że cokolwiek mogło przetrwać wysoką temperaturę? — zapytał Torik.

— Ponieważ ten kopiec przetrwał aż do dziś — odparł Fandarel, jak gdyby to było jedyne rozsądne rozwiązanie.

Torik przyglądał mu się przez chwilę, a potem szturchnął Kowala w ramię. Nieświadom był zaskoczonego spojrzenia, jakie mu rzucał Fandarel, którego ludnie raczej traktowali z daleka i z respektem.

— Punkt dla ciebie, Mistrzu Kowalu — powiedział Torik. — Chętnie będę z tobą kopał w nadziei, że masz rację.

— Chciałabym zobaczyć, co jest w tych mniejszych garbach — powiedziała Lessy okręcając się i wskazując na jeden z nich. — Jest ich takie mnóstwo. Może używano ich jako małych Warowni. Przecież musieli tam chyba coś zostawić, uciekając w pośpiechu.

— Co oni mogli trzymać w takich ogromnych miejscach? — zapytał Fandarel, rozkopując porośnięty trawą pagórek, przy którym stał.

— Mamy dość rąk i… — Torik zrobił trzy kroki w kierunku stosu narzędzi do kopania — mnóstwo łopat i kilofów dla wszystkich; każdy może kopać w wybranym przez siebie kopcu. Wybrał łopatę o długim stylisku i cisnął w kierunku Mistrza Kowala, który odruchowo ją złapał, wpatrując się zaskoczony w potężnego Południowca. Torik zarzucił sobie na ramię następną łopatę, wybrał dwa kilofy i bez dalszej dyskusji pomaszerował w kierunku grupki kopców, na które padł wybór Kowala.

— Zakładając że teoria Torika jest słuszna, to czy warto tam kopać? — zapytał F’lar swoją partnerkę.

— To, co znaleźliśmy w tym długim pokoju w Weyrze Benden zostało niewątpliwie porzucone przez starożytnych. I ostatecznie wyposażenia górniczego mogli używać jeszcze gdzie indziej. A poza tym ja chcę zobaczyć, co tam jest. — Determinacja Lessy rozśmieszyła F’lara.

— Ja chyba też. I naprawdę jestem ciekaw, co oni mogli robić w pomieszczeniu tej wielkości! Jest wystarczająco duże na Weyr dla smoka albo nawet dwóch!

— Pomożemy ci, Lesso — powiedziała Sharra ponaglając Jaxoma, żeby wybrał sobie narzędzia.

— Menolly, pomożemy F’larowi? — F’nor skierował harfiarkę w stronę narzędzi.

N’ton potrząsnął głową, spróbował ciężaru łopaty i kilofa.

— Mistrzu Nicacie, co sobie wybierzesz?

Mistrz Górnik rozejrzał się powątpiewająco, ciągle wracał wzrokiem do kopców usypanych najbliżej góry, w których stronę zdecydowanie ruszyli Torik i Fandarel.

— Myślę, że nasz dobry Mistrz Kowalski może mieć rację. — Ale rozdzielmy nasze wysiłki. I spróbujmy w tych kopcach.

Raptownie podjąwszy decyzję wskazał na stronę płaskowyżu najbliższą morzu, gdzie luźnym kręgiem stało sześć niewielkich kopców.

Nie była to praca, do której ktokolwiek z nich byłby przyzwyczajony, chociaż Mistrz Nicat zaczynał jako terminator górniczy w kopalniach, a Mistrz Fandarel wciąż jeszcze spędzał wiele czasu w kuźni, jeżeli zajęty był jakąś szczególnie skomplikowaną robotą.

Jaxom, któremu pot spływał po twarzy i ciele, miał niejasne wrażenie, że go ktoś obserwuje. Ale kiedy opierał się o łopatę, żeby od czasu do czasu złapać oddech, albo odkładał całe kolonie robaków piaskowych bezpiecznie gdzieś na bok, nie widział, żeby ktokolwiek patrzył w jego kierunku. To przeczucie mu przeszkadzało.

Obserwuje cię ten duży, powiedział nagle Ruth.

Jaxom łypnął spod ramienia na kopiec, gdzie pracowali Torik i Mistrz Fandarel, i rzeczywiście, Torik patrzył w jego kierunku. Obok niego Lessy nagle jęknęła., wbijając ostrze swojej łopaty w szorstkie, splątane korzenie trawy porastającej kopiec. Obejrzała swoje ręce, zaczerwienione i zaczynające się pokrywać pęcherzami.

— Dawno już nie pracowałam tak ciężko — powiedziała.

— Może założysz rękawice? — zaproponowała Sharra.

— Parę chwil w rękawicach i ręce utopią mi się w pocie — powiedziała Lessy skrzywiona. Rzuciła okiem na pozostałe pracujące grupy i chichocząc sama do siebie przysiadła wdzięcznie na kopcu. — Nie mam ochoty pokazywać tego miejsca większej ilości ludzi niż to absolutnie konieczne, ale wydaje mi się, że będziemy musieli zwerbować kopaczy o mocnych rękach i plecach. — Zręcznie chwyciła plątaninę pędraków i odłożyła je na stronę, patrząc, jak zakopują się z powrotem w bogatą, szaroczarną ziemię. Roztarła jej grudki między kciukiem a palcem wskazującym. — jak popiół, i to gruboziarnisty. Nigdy nie sądziłam, że znowu będę się grzebać w popiele. Czy opowiadałam ci kiedyś Jaxomie, że właśnie czyściłam kominek w Warowni Ruatha w ten dzień, kiedy przybyła tam twoja matka?

— Nie — powiedział Jaxom zaskoczony tym jej nagłym zwierzeniem. — Ale z drugiej strony niewielu ludzi wspomina przy mnie o moich rodzicach.

Lessa przybrała surowy wyraz twarzy.

— Ciekawe, co mi teraz przywiodło na myśl Faxa… — powiedziała, zerkając w kierunku Torika i dodając bardziej do siebie niż do Jaxoma i Sharry — poza tym, że on także miał wielkie ambicje. Ale popełniał błędy.

— Na przykład taki błąd, że odebrał Ruathę prawowitym potomkom jej Krwi — powiedział Jaxom stęknąwszy, kiedy zamachnął się kilofem.

— To był jego najgorszy błąd — powiedział Lessa z intensywną satysfakcją. Potem zauważyła, że wpatruje się w nią Sharra, i uśmiechnęła się. — Który ja naprawiłam. Och, Jaxomie, daj sobie z tym na chwilę spokój. Gdy patrzę, jak w pocie czoła pracujesz, czuję się jeszcze bardziej zmęczona. — Otarła pot z twarzy. — Tak, myślę, że trzeba będzie zwerbować trochę ludzi o mocnych plecach. Przynajmniej do mojego kopca! — Poklepała go niemalże tkliwie. — Nie wiadomo, jak głęboko sięga ta warstwa. A może — ta myśl ją rozbawiła — może te kopce, mimo że są duże, kryją coś całkiem małego. Po tym całym kopaniu możemy odkryć coś nie większego od jamy whera.

Jaxom, świadom badawczych spojrzeń Torika, nadal kopał, chociaż bolały go już ramiona, a ręce miał gorące i obolałe od pęcherzy.

Akurat w tym momencie w powietrzu ukazały się dwie jaszczurki ogniste, ćwierkając do siebie, jak gdyby nie rozumiały, co robią ich przyjaciele. Opadły lekko na miejsce, gdzie Sharra właśnie wbiła swoją łopatę i z nieprawdopodobną energią zaczęły kopać, odgarniając swoimi mocnymi przednimi łapkami ziemię na obie strony, a tylnymi odpychając ją jeszcze dalej. Wygrzebały tunel na głębokość niemalże ramienia, podczas gdy Lessa, Sharra i Jaxom przyglądali im się ze zdumieniem.

— Ruth? Czy zechciałbyś nam pomóc? — zawołał Jaxom.

Biały smok posłusznie podniósł się ze swojej słonecznej grzędy i poszybował do swojego przyjaciela, a oczy zaczęły mu wirować szybciej z ciekawości.

— Czy zechciałbyś wykopać dla nas dziury, Ruth?

Gdzie? Tutaj?

Ruth wskazał na miejsce na lewo od jaszczurek ognistych, które nie ustawały w swoich wysiłkach.

— Myślę, że to nie ma znaczenia gdzie, chcemy po prostu zobaczyć, co ta trawa przykrywa!

Jak tylko smoczy jeźdźcy zobaczyli, co robi Ruth, zawołali swoje smoki. Nawet Ramoth była skłonna udzielić pomocy, a Lessa zachęcała ją jak mogła.

— Nigdy bym w to nie uwierzyła — powiedziała Sharra do Jaxoma. — Żeby smoki miały kopać?

— Lessa nie była zbyt dumna, żeby kopać, prawda? — My jesteśmy ludźmi, ale to są smoki!

Jaxom nie mógł powstrzymać się od śmiechu na jej niedowierzanie.

— Masz wypaczony pogląd na smoki, za długo mieszkałaś wśród leniwych bestii jeźdźców z przeszłości. — Objął ją w pasie, przyciągnął do siebie i poczuł, że zesztywniała. Rzucił okiem w kierunku Torika. — Nie obserwuje nas w tej chwili, jeżeli to tym się martwisz.

— On może nie — powiedziała wskazując na niebo — ale jego jaszczurki ogniste tak. Ciekawa byłam, gdzie one są.

Trójka jaszczurek ognistych, złocista królowa i dwa spiżowe krążyły leniwie nad głowami Jaxoma i Sharry.

— No to co? Poproszę Mistrza Robintona o pośrednictwo… — Torik ma dla mnie inne plany…

— A mnie nie włączył w swoje plany? — zapytał Jaxom, odczuwając nagły wstrząs.

— Wiem, że nie i to dlatego… kochaliśmy się. Chciałam cię mieć, dokąd jeszcze mogę. — Z jej oczu wyzierał smutek.

— Czemu on miałby nam stawać na przeszkodzie? Moja ranga jest… — Jaxom ujął obydwie jej dłonie i przytrzymał, chociaż starała mu się wyrwać.

— On ma niezbyt dobrą opinię o młodzieńcach z Północnego, Jaxomie. Po tym jak musiał borykać się z młodszymi synami przez ostatnie trzy Obroty, a to naprawdę — w głosie Sharry odezwało się poirytowanie — wystarczy, żeby nadwerężyć nawet cierpliwość harfiarza. Ja wiem, że ty nie jesteś do nich podobny, ale Torik…

— A więc dowiodę swojej wartości w oczach Torika, nie obawiaj się. — Jaxom podniósł jej dłonie do ust i wpatrywał się w jej oczy, usiłując samą siłą swojej woli rozproszyć zgryzotę. — I zrobię to, tak jak należy, za pośrednictwem Lytola i Mistrza Robintona. Zostaniesz moją panią, prawda, Sharro?

— Wiesz, że tak, Jaxomie. Na tak długo, jak tylko będę mogła…

— Aż do samej śmierci… — poprawił ją, chwytając tak mocno za ręce, że aż się wzdrygnęła.

— Jaxomie! Sharro! — zawołała Lessa, która była zbyt pochłonpięta przedsiębiorczością Ramoth, żeby zauważyć ich cichą wymianę zdań.

Jaxom poczuł, że Sharra usiłuje uwolnić ręce, ale zdecydowawszy się na konfrontację z Torikiem nie miał zamiaru jakoś nadmiernie przejmować się Lessą. Mocno trzymał Sharrę, kiedy odwrócili się do Władczyni Weyru.

— Chodźcie zobaczyć. Ramoth trafiła na coś twardego. I to nie dźwięczy tak jak skała…

Jaxom pociągnął Sharrę w górę po niewielkim nachyleniu zbocza kopca. Ramoth przysiadu na zadzie, zaglądając spoza Lessy do rowu, jaki wygrzebała swoimi przednimi łapami.

— Odsuń trochę głowę, Ramoth. Zasłaniasz mi światło powiedziała Lessa. — Weź no moją łopatę, Jaxomie, i powiedz, co o tym myślisz. Usuń jeszcze trochę tej ziemi.

Jaxom wskoczył do rowu, który sięgał mu do połowy uda.

— Wydaje się to dosyć solidne — powiedział naciskając całym swoim ciężarem, zanim postukał łopatą. — Dźwięczy jak kamień? — Ale nie dźwięczało. Łopata stuknęła i stuknięciu odpowiedziały echa.

Odgrzebawszy długi pas Jaxom usunął się na bok, żeby wszyscy mogli zobaczyć.

— Chodź no tutaj, F’larze! Dogrzebaliśmy się do czegoś!

— My też! — brzmiała triumfalna odpowiedź Przywódcy Weyru.

Nastąpiło wzajemne oglądanie wykopanych przez smoki rowów; w obydwu pokazał się bardzo podobny materiał, tyle, że w przypadku F’lara w podobnej do skały substancji osadzona była bursztynowa tafla, wbudowana w krzywiznę kopca. W końcu Mistrz Kowalski podniósł nad głowę swoje wielkie ramiona i wrzasnął, prosząc o ciszę.

— To nie jest wydajne gospodarowanie energią i czasem. — Od Torika dobiegło rubaszne parsknięcie śmiechem, niemalże pogardliwie. — To nie jest śmieszne — powiedział Kowal bardzo poważnie. — Skoncentrujemy się wszyscy na kopcu Lessy, ponieważ jest mniejszy. Potem będziemy pracowali nad kopcem Mistrza Nicata, a potem… — Wskazywał na kopiec swojego własnego wyboru, kiedy przerwał mu Torik.

— I wszystko jednego dnia? — zapytał tonem tak wyniosłego lekceważenia, że aż się Jaxom zdenerwował.

— Bez wątpienia, zrobimy tyle, ile się da, więc bierzmy się do roboty!

Jaxom zorientował się, że Kowal postanowił ignorować zachowanie Torika, co dało mu dobry przykład do naśladowania.

Okazało się, że przy małym kopcu Lessy nie mogą wydajnie pracować więcej niż dwa smoki, ponieważ jego długość niewiele przekraczała długość jednego stworzenia. Tak więc F’lar i N’ton popędzili swoje smoki, żeby pomogły Mistrzowi Nicatowi.

Tak gdzieś w środku popołudnia rozkopane zostały zaokrąglone boki kopca Lessy aż do oryginalnego podłoża doliny. Sześć tafli, z których trzy znajdowały się na łuku zakrzywionego dachu, kusiło, ale ich powierzchnia, niewątpliwie kiedyś przezroczysta, była teraz bardzo porysowana i ściemniała. Usiłowania, żeby zajrzeć przez nie do środka, spełzły na niczym. Rozczarowało ich to, ale ponieważ w dłuższych bokach nie znaleziono żadnych otworów, więc natychmiast rozkopano jeden krótszy. Po smokach, pomimo szaroczarnego kurzu, który przybrudził teraz ich boki, nie było widać żadnego zmęczenia; wykazywały ogromne zainteresowanie tym niezwyczajnym zajęciem. I wkrótce odkopano wejście.

Drzwi wykonane z nieprzeźroczystego materiału, którego użyto na tafle dachowe, przesuwały się po prowadnicach w poprzek wejścia. Trzeba było najpierw oczyścić zapchane ziemią prowadnice i naoliwić łożyska, zanim udało się odepchnąć drzwi na tyle, żeby dało się przez nie przecisnąć. Lessa była całkowicie zdecydowana wejść pierwsza, ale powstrzymała ją ręka Kowala.

— Zaczekaj! Powietrze w środku jest niezdrowe ze starości! Powąchaj! Wpuść najpierw świeże. To miejsce było zamknięte od kto wie ilu Obrotów!

Kowal, Torik i N’ton podparli drzwi ramionami i siłą otworzyli je na całą szerokość. Powietrze, które ich zalało, było cuchnące i Lessa zrobiła krok do tyłu, kichając i kaszląc. Prostokąty płowego światła padały na zakurzoną podłogę i na popękane, i poplamione od wilgoci ściany. Lessa i F’lar, a za nimi inni, weszli do małego budynku, ich stąpanie unosiło kłęby kurzu.

— Do czego to mogło służyć? — zapytała Lessa przyciszonym głosem.

Torik, niepotrzebnie pochylając głowę, ponieważ szczyt drzwi pozwalał przejść swobodnie nawet człowiekowi o dłoń wyższemu od niego, pokazał na kąt po drugiej stronie, gdzie stały się teraz widoczne resztki dużej, drewnianej ramy.

— Ktoś mógł na tym spać! — Odwrócił się w stronę drugiego kąta, a potem nagłym ruchem, na który Lessa aż krzyknęła, pochylił się, podniósł z ziemi jakiś przedmiot i podał go jej z teatralnym gestem. — Skarb z przeszłości!

— To jest łyżeczka! — Lessa podniosła ją do góry, żeby wszyscy mogli zobaczyć, potem przeciągnęła palcami po jej kształcie. — Ale z czego jest zrobiona? To nie jest metal, który bym już kiedyś widziała. I z pewnością nie drewno. To bardziej przypomina te… te tafle i drzwi, tylko jest przezroczyste. Ale jest mocne. I spróbowała ją zgiąć.

Kowal poprosił, żeby pozwolono mu obejrzeć łyżeczkę.

— To rzeczywiście wygląda na podobny materiał. Łyżeczki i okna? Hmmm!

Pokonując uczucie nabożnej czci, które naszło ich w takim starodawnym miejscu, zaczęli penetrować wnętrze. Na ścianach musiały kiedyś wisieć półki i szafki, bo pozostały ślady na farbie. Ta budowla niegdyś była podzielona na części, a na wytrzymałym materiale podłogi dawały się zauważyć wgłębienia wskazujące, że ustawiano tam jakieś rzeczy. W jednym kącie Fandarel odkrył okrągłe otwory prowadzące w dół. Kiedy sprawdził na zewnątrz, przekonał się, że rury przechodziły przez ścianę i wchodziły w ziemię. Jedna z nich, jak utrzymywał, niewątpliwie musiała być na wodę. Ale zagadką było, po co była ta druga.

— Przecież one nie mogą chyba być wszystkie puste! — powiedziała Lessa tęsknie, usiłując ukryć rozczarowanie, które, jak pomyślał Jaxom, odczuwali wszyscy.

— Można założyć — powiedział Fandarel energicznym głosem, kiedy wszyscy wyszli z budynku Lessy — że wiele kopców o tej samej wielkości musiało stanowić kwatery mieszkalne starożytnych. Odnoszę wrażenie, że oni zabraliby wszystkie osobiste rzeczy ze sobą. Tym samym powinniśmy poświęcić więcej czasu tym dużo większym lub dużo mniejszym pomieszczeniom.

Następnie, nie czekając, aż ktoś zgodzi się z tą jego opinią, Kowal pomaszerował prosto do przerwanych wykopków przy kopcu Mistrza Nicata. Ten budynek był kwadratowy i kiedy odkopali już tyle, że na wierzchu dały się zauważyć te same tafle w dachu, skoncentrowali swoje wysiłki na bliższym końcu. Tropikalna noc zapadła szybko, ale w końcu dokopali się do wejścia. Nie udało im się całkiem oczyścić prowadnicy, tak że w drzwiach była tylko szpara. Z trudem udawało im się rozpoznać jakieś dekoracje na ścianach. Nikt nie pomyślał, żeby zabrać ze sobą koszyczki z żarami i to drugie rozczarowanie wysączyło z nich resztki energii, tak, że nikt nawet nie zaproponował, żeby wysłać jaszczurki ogniste po żary.

Opierając się o na wpół odsuniętą taflę Lessa roześmiała się ze zmęczeniem i popatrzyła na siebie i błoto, które ją pokrywało.

— Ramoth mówi, że jest zmęczona i brudna. Chce się wykąpać.

— I nie tylko ona — zgodził się bezzwłocznie F’lar. Usiłował bezskutecznie zamknąć drzwi, a potem zaczął się śmiać. — Nie przypuszczam, żeby dziś w nocy coś się tu miało dziać. Wracamy do Warowni Nad Zatoczką.

— Czy dołączysz do nas, Toriku? — zapytała Lessa, przekrzywiając głowę tak, żeby popatrzeć na rosłego Południowca.

— Myślę, że nie dziś wieczór, Lesso. Mam Warownię, którą muszę się zająć i nie zawsze mogę robić to, na co mam ochotę powiedział.

Jaxom zobaczył, że Południowiec patrzy na niego. To, o czym myślał, było oczywiste.

— Jeżeli wszystko dobrze się ułoży, wrócę jutro na jakiś czas, żeby zobaczyć, czy z kopca Fandarela będziemy mieć więcej korzyści. Czy mam przywieźć ze sobą więcej ludzi, żeby oszczędzić smoki?

— Oszczędzić smoki? One się świetnie bawią — powiedziała Lessa. — To mnie przyda się odpoczynek. Jak sądzisz, F’larze? A może powinniśmy zwerbować paru jeźdźców z Bendenu?

— Rozumiem, że chcielibyście zachować to dla siebie — ciągnął dalej gładko Torik z oczami utkwionymi we F’lara.

— Ten płaskowyż będzie musiał być dostępny dla wszystkich — powiedział F’lar ignorując stwierdzenie Torika. — Ale jak już smoki bawi to grzebanie w ziemi…

— Chciałbym tu jutro przywieźć ze sobą Benelka, F’larze — powiedział Mistrz Kowal, zacierając swoje pobrudzone ręce i strzepując wyschnięte grudki ze swojego ubrania. — I jeszcze ze dwóch chłopaków z bujną wyobraźnią…

— Z wyobraźnią? Tak, tu trzeba będzie wiele wyobraźni, żeby połapać się w tym, co starożytni dla was zostawili — powiedział Torik, a w jego głosie dał się słyszeć lekki odcień pogardy. — Kiedy będziesz gotów, D’ramie?

Z jakiegoś powodu Torik odnosił się do starego Przywódcy Weyru z większym uszanowaniem niż do kogokolwiek innego. Przynajmniej tak się wydawało Jaxomowi. Kipiał wewnętrz z powodu insynuacji Torika, że nie zarządza swoją Warownią, tylko robi to, na co ma ochotę. Kipiał, ponieważ to oskarżenie było uzasadnione. Ale dlaczego, usiłował się pocieszyć Jaxom, ktoś miałby się po nim spodziewać, że wróci potulnie do Ruathy, która kwitła pod rządami Lytola, kiedy wszystko, co podniecające na tym świecie działo się tutaj? Poczuł, że na jego ręce zaciskają się palce Sharry i przypomniał sobie o swoim porównaniu Torika do Dorse’a.

— Narobię się, zanim doprowadzę Rutha do porządku — powiedział z ponurym uśmiechem, wyplątując palce Sharry ze swojej ręki i zamykając je w mocnym uścisku; poprowadził ją do Rutha.

Kiedy smoki wyskoczyły z pomiędzy nad zatoczką, na plaży można było zobaczyć wysoką postać Harfiarza, a jego zniecierpliwieniu, żeby wreszcie dowiedzieć się czegoś o ich badaniach, wtórowały jaszczurki ogniste, które zataczały wokół niego szalone spirale. Kiedy zobaczył, w jakim stanie jest cała grupa i z jaką niecierpliwością wszyscy czekają, żeby się wykąpać, zrzucił po prostu swoje ubranie i pływał od jednego do drugiego, słuchając, co mają do powiedzenia.

Wokół ognia tego wieczoru zasiadła, ogólnie rzecz biorąc, dosyć zniechęcona grupa.

— Nie ma żadnej gwarancji — mówił Harfiarz — że nawet gdyby wystarczyło nam energii, aby rozkopać te wszystkie kopce, to znaleźlibyśmy cokolwiek cennego.

Lessa ze śmiechem podniosła do góry łyżeczkę.

— Samo w sobie nie ma to żadnej wartości, ale aż mnie dreszcz przenika, kiedy trzymam w ręce coś, czego mogła używać moja sto — razy — pra — przodkiem.

— I dobrze zrobione — powiedział Fandarel, uprzejmie biorąc do ręki mały przedmiot i znowu go oglądając. — Ta substancja mnie fascynuje. — Pochylił się w stronę ognia, żeby jej się bliżej przyjrzeć. — Gdybym tylko mógł… — Sięgnął do noża przy pasie.

— Och, nie, nie ma mowy, Fandarelu — powiedziała Lessa przerażona i odzyskała swój artefakt. — W tej budowli leżały rozsypane różne kawałki tej samej substancji. Prowadź na nich swoje doświadczenia.

— Czy tylko to pozostało nam po tych starożytnych antenatach, kawałki?

— Pozwól sobie przypomnieć, F’larze — powiedział Fandarel — że różne rzeczy należące do nich okazały się bezcenne. — Kowal wskazał na miejsce, gdzie umieszczono dalekowidz Wansora. — Jeżeli raz człowiek umiał coś robić, może się tego znowu nauczyć. Będzie to wymagało wiele czasu i doświadczeń, ale…

— Dopiero zaczęliśmy, przyjaciele — powiedział Nicat, którego entuzjazmu nic nie umniejszało. — I jak mówi nasz dobry Kowal, możemy uczyć się nawet na fragmentach. Za waszym pozwolenim, Przywódcy Weyrów, chciałbym tu sprowadzić parę grup ludzi o dużym doświadczeniu i metodycznie zabrać się do wykopalisk. Może z jakiegoś sensownego powodu kopce tak stoją w rzędach. Każdy z rzędów może należeć do innego Cechu albo…

— Ty nie wierzysz, żeby, jak mówi Torik, oni to wszystko mieli wziąć ze sobą? — zapytał F’lar.

— To bez znaczenia — powiedział Nicat, odsuwając na bok argumenty Torika. — Na przykład to łóżko nie było im do niczego potrzebne, bo wiedzieli, że drewno znajdą wszędzie, gdziekolwiek by się udali. A ta łyżeczka została, bo mogli sobie takich zrobić więcej. Mogą być jeszcze inne kawałki, które dla nich były bezużyteczne, a dzięki którym może odtworzymy brakujące fragmenty odziedziczonych Kronik. Pomyślcie tylko, przyjaciele — Nicat podniósł palec do nosa i konspiracyjnie przymknął oko — o samym ciężarze tego, co musieli zabrać ze sobą po wybuchu. Och, nie ma obawy, znajdziemy tam różne rzeczy!

— Tak, to prawda, musieli zabrać ze sobą ogromne ciężary — powiedział półgłosem Fandarel, marszcząc brwi i opuszczając brodę na pierś w głębokim zamyśleniu. — Dokąd oni to wszystko zanieśli? Przecież chyba nie ruszyli natychmiast zakładać Warowni Fort!

— Tak, dokąd oni się udali? — zapytał, łamiąc sobie nad tym głowę, F’lar.

— O ile mogliśmy się zorientować po obrazach jaszczurek ognistych, kierowali się w stronę morza — powiedział Jaxom.

— A morze musiało być niebezpieczne — powiedziała Menolly.

— Tak — powiedział F’lar — ale pomiędzy morzem a płaskowyżem leży ogromny obszar ziemi. — Przez moment wpatrywał się w Jaxoma. — Czy możesz dowiedzieć się od Rutha, dokąd oni się udali?

— Czy to znaczy, że nie będę mógł prowadzić wykopalisk bardziej starannie? — zapytał nieco poirytowany Mistrz Nicat.

— Ależ oczywiście, jeżeli tylko będziesz miał ludzi.

— Mam — odpowiedział Nicat nieco posępnie — przecież już w trzech kopalniach nie ma czego kopać.

— Wydawało mi się, że zacząłeś na nowo otwierać te szyby, które Torik odkrył w Zachodnim Paśmie?

— Oczywiście, że je badaliśmy, ale mój Cech nie zawarł jeszcze górniczej umowy z Torikiem.

— Z Torikiem? Czy te grunty leżą na terenie jego posiadłości? Są przecież wysunięte na południowy wschód, daleko poza zasięg Warowni Południowej — powiedział raptem zainteresowany F’lar.

— To wyprawa badawcza Torika zlokalizowała te szyby — powiedział Nicat, patrząc kolejno w oczy Władcom Weyru, Harfiarzowi i następnie Kowalowi.

— Mówiłam ci, że mój brat ma wielkie ambicje — powiedziała Sharra cicho do Jaxoma.

— Wyprawa badawcza? — Wydawało się, że F’lar ponownie się odprężył. — To jeszcze nie oznacza przynależności do Warowni. A w każdym przypadku kopalnie podpadają pod twoją jurysdykcję, Mistrzu Nicacie. Benden popiera twoją decyzję. Zamienię jutro słówko z Torikian.

— Myślę, że już najwyższy czas — powiedziała Lessa, wyciągając rękę do F’lara, żeby pomógł jej podnieść się z piasku.

— Miałem nadzieję, że poprzecie mój Cech — powiedział Górnik, kłaniając się z wdzięcznością, a jego sprytne oczy błyskały w świetle ognia.

— Powiedziałbym, że dawno już powinniście to zrobić — zauważył Harfiarz.

Jeźdźcy smoków szybko się pożegnali, N’ton miał odwieźć Mistrza Nicata do Warowni Crom, skąd mieli go znów zabrać następnego ranka. Robinton zabrał Mistrza Fandarela ze sobą do Warowni Nad Zatoczką. Piemur odciągnął na bok Menolly, żeby doglądnąć Głupka, zostawiając Sharrę i Jaxoma, by zalali ogień i posprzątali na plaży.

— Twój brat nie ma chyba w planach podporządkowania sobie całego południowego zachodu? — zapytał Jaxom, kiedy reszta się rozproszyła.

— Jeżeli nie całego, to przynajmniej tyle, ile mu się uda — odparła Sharra ze śmiechem. — Nie jestem wcale wobec niego nielojalna mówiąc ci to, Jaxomie. Ty masz swoją własną Warownię. Tobie nie są potrzebne ziemie na Południu. A może?

Jaxom zastanowił się.

— Nie są ci potrzebne, prawda? — Głos Sharry dźwięczał niespokojnie; położyła mu rękę na ramieniu.

— Nie, nie są — powiedział. — Nie, chociaż bardzo kocham tę zatoczkę, nie chcę jej. Dzisiaj, na tym płaskowyżu, byłbym oddał wszystko za chłodny powiew wiatru od Gór Ruathańskich albo za jeden skok do mojego jeziora. Ruth i ja zabierzemy cię tam… to takie piękne miejsce. Tylko smokowi łatwo się tam dostać. Podniósł płaski kamyk i puścił go na spokojne fale, które podmywały biały piasek plaży. — Nie, ja nie chcę Warowni Południowej, Sharro. Urodziłem się w Ruatha i wychowałam się dla niej. Lessa pośrednio przypomniała mi o tym dziś po południu. Przypomniała mi także o cenie, jaką zapłaciła za to, żebym mógł kierować Warownią, i za wszystko, co robiła, żebym to ja został Lordem Ruathy. Zdajesz sobie sprawę, że jej syn, F’lessan, jest półkrwi Ruathańczykiem. To więcej niż ja.

— Ale on jest smoczym jeźdźcem!

— Tak i wychowywał się w Weyrze, z wyboru Lessy, tak żebym ja pozostał bezspornym Panem Ruathy. I powinienem się zacząć zachowywać jak Pan na Ruatha! — Wstał i podniósł Sharrę na nogi.

— Jaxomie? — W jej głosie zadźwięczała podejrzliwość. — Co ty masz zamiar zrobić?

Położył obydwie ręce na jej ramionach, patrząc jej prosto w oczy.

— Ja również mam Warownię, którą muszę zarządzać, jak mi o tym przypomniał twój brat…

— Ale ty i Ruth jesteście tu potrzebni. On jest jedynym smokiem zdolnym rozeznać się w tych obrazach jaszczurek ognistych…

— I przy pomocy Rutha poradzę sobie z obydwoma obowiązkami. Będę zarządzał moją Warownią i robił to, na co mam ochotę. Zobaczysz! — Przyciągnął ją bliżej, żeby pocałować, ale ona wyrwała mu się nagle pokazując na coś za jego ramieniam, a na jej twarzy odbił się gniew i uraza. — Co się stało? Co ja zrobiłem, Sharro?

Sharra pokazała palcem na drzewo, z którego dwie jaszczurki ogniste bacznie im się przypatrywały.

— To są jaszczurki Torika. On mnie obserwuje. Nas!

— Świetnie! Niechże, więc nie ma żadnych wątpliwości, co do moich intencji względem ciebie! — Całował ją, dokąd nie poczuł, że jej napięte ciało zaczyna reagować, dopóki jej zacięte z gniewu usta nie zaczęły poddawać się pragnieniu. — Dałbym mu jeszcze więcej do oglądania, ale chcę dziś wieczorem dostać się z powrotem do Ruathy! — Pospiesznie pozbierał swój rynsztunek do lotów i zawołał na Rucha. — Wrócę rano, Sharro. Powiedz innym, dobrze?

Czy musimy lecieć? — zapytał Ruth uginając przednią łapę, żeby Jaxom mógł wsiąść.

— Wrócimy, zanim się obejrzysz, Ruth! — Jaxom pomachał do Sharry, myśląc o tym, że wygląda tak samotnie, stojąc tam w świetle gwiazd.

Meer i Talla zatoczyły jeden krąg razem z Ruthem, pogwizdując tak radośnie, że wiedział, iż Sharra pogodziła się z jego raptownym odlotem.

To nagłe przekonanie, że natychmiast musi wrócić do Ruathy i puścić w ruch cały ciąg formalności związanych z zatwierdzeniem go na Lorda Warowni, wcale nie było spowodowane zjadliwymi uwagami Torika. Jego własne przytłumione uczucie odpowiedzialności zostało spotęgowane przez osobliwą nostalgię Lessy, tam przy kopcu. Ale kiedy siedzieli przy ognisku, przyszło mu także na myśl, że dla człowieka tak żywotnego i doświadczonego jak Lytol, tajemnice związane z płaskowyżem mogły okazać się wystarczająco pociągające, żeby zastąpić mu Ruathę. W jego powrocie do miejsca narodzin było coś równie nieubłaganego, jak kiedyś w decyzji, żeby uratować jajo.

Poprosił Rutha, żeby ich zabrał do Ruathy. Jak tylko pojawili się nad Ruathą, przenikliwie ostre zimno pomiędzy natychmiast zastąpił wilgotny chłód; z ołowianego nieba prószył delikatny, drobny śnieg, który musiał już padać od jakiegoś czasu, skoro w południowo — wschodnich narożach dziedzińców nagromadziły się zaspy.

Przecież ja kiedyś lubiłem śnieg, powiedział Ruth, jak gdyby zachęcając siebie do zaakceptowania tego, że tu wrócił.

Wilth zatrąbił ze wzgórz ogniowych w zdumionym powitaniu. Połowa jaszczurek ognistych z Warowni pojawiła się nagle w powietrzu wokół nich, pozdrawiając ich ochryple i wybuchając trajkotliwymi skargami.

— Nie zostaniemy tu długo, mój przyjacielu — zapewnił Jaxom Rutha i zadygotał od wilgotnego chłodu przenikającego nawet przez skórzany rynsztunek do lotów.

Ruth akurat lądował na dziedzińcu, kiedy otworzyły się drzwi do Wielkiej Sali. Lytol, Brand i Finder wypadli na schody.

— Czy coś się stało, Jaxomie? — zawołał Lytol.

— Nic, Lytolu, nic. Czy można by rozpalić ogień w mojej kwaterze? Ruth odczuwa różnicę nawet przez swoją smoczą skórę!

— Tak, tak — powiedział Brand, biegnąc kłusem przez dziedziniec w kierunku kuchni, porykując na służących, żeby przynieśli węgiel i żar, podczas gdy Lytol i Finder pośpiesznie wprowadzali Jaxoma po schodach. Ruth posłusznie poszedł za zarządcą.

— Przeziębisz się, jak będziesz tak zmieniał klimat — mówił Lytol. — Czemu się z nami nie skontaktowałeś? Co cię sprowadza z powrotem?

— Czy to nie czas, żebym wrócił? — zapytał Jaxom, wielkimi krokami podchodząc do buzującego na kominku ognia i zdejmując rękawice, żeby ogrzać od płomieni ręce. Potem wybuchnął śmiechem, kiedy podeszli do niego pozostali mężczyźni. — Tak, to było przy tym kominku.

— Co? Przy tym kominku? — zapytał Lytol, nalewając swojemu podopiecznemu wina.

— Dziś rano, w gorącym słońcu na płaskowyżu, kiedy rozkopywaliśmy jeden z kopców, które starożytni zostawili, żebyśmy mieli sobie nad czym łamać głowy, Lessa powiedziała mi, że akurat wymiatała popiół z tego kominka, kiedy mój przez nikogo nie opłakiwany ojciec Fax wprowadzał moją matkę Gemmę do tej Warowni! — Uniósł czarkę w toaście na cześć matki, której nigdy nie znał.

— Co ci pośrednio przypomniało, że teraz ty jesteś Lordem Ruathy? — zapytał Lytol, a kącik jego ust lekko się uniósł do góry. Jego oczy, które kiedyś wydawały się Jaxomowi takie bez wyrazu, zabłysły w świetle ognia.

— Tak, i uświadomiłem sobie, gdzie człowiek o takich jak ty zdolnościach, Lordzie Lytolu, mógłby się teraz jeszcze bardziej przydać.

— Och, powiedz mi coś więcej — powiedział Lytol gestem wskazując na ciężkie, rzeźbione krzesło, które ustawiono przy ogniu.

— Nie będę ci przecież zabierał twojego miejsca — uprzejmie powiedział Jaxom zauważając, że na poduszkach widać jeszcze świeźe wgniecenia.

— Podejrzewam, że masz zamiar zabrać coś więcej niż to, Lordzie Jaxomie.

— Nie bez należnej ci kurtuazji — powiedział Jaxom, przyciągając do krzesła mały podnóżek na swój własny użytek. — A w zamian oferuję problem, który jest wyzwaniem. — Z ulgą przyjął spokojną reakcję Lytola. — Panie, czy jestem gotów teraz, żeby zostać Lordem Ruathy?

— Czy zostałeś dostatecznie przeszkolony, masz na myśli?

— To również, ale chodziło mi o to, że pewne okoliczności powodowały, że roztropniej było pozostawić Ruathę w twoich rękach.

— A, tak.

Jaxom bacznie przyglądał się Lytolowi, czy w jego odpowiedzi nie dostrzeże jakiejś powściągliwości.

— Okoliczności zmieniły się przez ostatnie dwa Obroty Lytol niemalże się roześmiał — i miałeś w tym swój wielki udział.

— Ja? Och, chodzi o tę nieszczęsną chorobę. Tak więc nie ma teraz przeszkód, żeby zatwierdzono mnie jako Lorda Warowni?

— Nie widzę żadnych przeszkód.

Jaxom usłyszał, jak harfiarz cicho wciągnął powietrze, ale sam ze skupieniem przyglądał się Lytolowi.

— W takim razie — Lytol niemalże się uśmiechnął — czy mogę się dowiedzieć, co cię skłoniło do tego kroku? Przecież chyba nie świadomość, że napięcia na Północy zelżały? A może to ta ładna dziewczyna? Sharra, czy tak jej na imię?

Jaxom roześmiał się.

— Ona jest w dużej mierze przyczyną mojego pośpiechu — powiedział, lekko podkreślając to ostatnie słowo, a następnie kątem oka dostrzegając szeroki uśmiech Findera.

— Siostra Torika z Południowej Warowni, czyż nie? — Lytol kontynuował temat, zastanawiając się nad stosownością tego związku.

— Tak i powiedz mi, Lytolu, czy poczyniono już jakieś kroki, żeby zatwierdzić Torika jako Lorda Warowni?

— Nie, ani nie było żadnych plotek, żeby on się miał o to starać. — Lytol zachmurzył się słysząc pytanie Jaxoma.

— Jaka jest twoja opinia o Toriku, Lordzie Lytolu?

— Dlaczego pytasz? Nie ma wątpliwości, że to jest stosowny związek, nawet jeżeli jego ranga nie dorównuje twojej.

— Jemu nie trzeba rangi. On ma ambicję — powiedział Jaxom z taką urazą, że natychmiast zwrócił uwagę i swojego opiekuna, i harfiarza.

— Odkąd D’ram został Przywódcą Weyru Południowego — zauważył Finder — słyszałem, że nie wypędza się żadnego człowieka bez ziemi.

— Czy on obiecuje im, że będą gospodarować na tym, co dadzą radę utrzymać? — zapytał Jaxom zwracając się tak szybko do harfiarza, że Finder aż zamrugał oczami ze zdziwienia.

— Nie jestem pewien…

— Udało się tam dwóch synów Lorda Groghe’a — powiedział Lytol, skubiąc w zamyśleniu swoją dolną wargę. — Z jego wypowiedzi zrozumiałem, że będą gospodarować. Oczywiście zachowają należną im z urodzenia rangę Lordów. Brandzie, co obiecano Dorse’owi? — zapytał, kiedy ochmistrz powrócił.

— Dorse’owi? To on się udał na południe w poszukiwaniu gospodarstwa? — Jaxom zachichotał z ulgi i zadziwienia.

— Nie widziałem powodu, żeby odmówić mu tej szansy — odpowiedział spokojnie Lytol. — Nie wydawało mi się, żebyś miał mieć jakieś obiekcje. Brandzie? Co mu obiecano?

— Wydaje mi się, że powiedziano mu, iż może mieć tyle ziemi, ile tylko zapragnie. Nie sądzę, żeby w tej dyskusji pojawił się termin panować. Ale z drugiej strony ofertę złożono za pośrednictwem jednego z południowych kupców; nie składał jej bezpośrednio sam Torik.

— A jednak, jeżeli ktoś by ci zaofiarował ziemię, byłbyś mu wdzięczny i popierałbyś go przeciw tym, którzy ci tej ziemi odmówili, prawda? — zapytał Jaxom.

— Tak, wdzięczność rozsądnie byłoby wyrazić lojalnością. — Lytol poruszył się niespokojnie, rozważając inny aspekt tej sytuacji. — Jednak wyraźnie powiedziano, że najlepsza ziemia leży daleko od strefy, którą chroni Weyr. Dałem Dorse’owi jeden z naszych starszych miotaczy płomieni, oczywiście w dobrym stanie, z zapasowymi dyszami i wężem — dodał Lytol.

— Dałbym wszystko, żeby zobaczyć Dorse’a na otwartej przestrzeni w czasie Opadu Nici, kiedy nie widać nigdzie żadnych smoczych jeźdźców — powiedział Jaxom.

— Jeżeli Torik jest równie sprytny, jak się wydaje — powiedział Lytol — to może być to swoisty rodzaj ostatecznego testu, który wyłoni przyszłego gospodarza.

— Panie — Jaxom podniósł się, kończąc swoje wino — wrócę dziś w nocy. Nasza krew jest jeszcze za rzadka na burzę śnieżną w Warowni Ruatha. A na jutro wyznaczono nam z Ruthem zadanie. Czy znalazłbyś czas, żeby udać się z nami znowu na południe? Gdyby Brand mógł zarządzać pod twoją nieobecność sprawami Warowni?

— O tej portu roku słońce byłoby mile widziane — powiedział Lytol.

Brand półgłosem powiedział, że sobie poradzi.

Kiedy Jaxom i Ruth powrócili do Warowni Nad Zatoczką, wdzięczni za balsamiczne ciepło gwieździstej nocy, Jaxom był coraz bardziej pewien, że zmiana nie nastręczy Lytolowi trudności. Kiedy Ruth krążył przed wylądowaniem, Jaxom czuł, jak się odpręża w depłym powietrzu. Był bardzo spięty w Ruatha — spięty, żeby nie popędzać Lytola, a wciąż jeszcze osiągnąć swój cel, i zmartwiony doniesieniem o sprytnych machinacjach Torika.

Ześlizgnął się z barku Rutha na miękki piasek, dokładnie w tym miejscu, w którym tak niedawno całował Sharrę. Myśli o niej przynosiły mu pociechę. Zaczekał, aż Ruth zwinie się na wciąż jeszcze ciepłym piasku, a następnie ruszył do sali, wchodząc na paluszkach zdziwiony, że nawet w pokoju Harfiarza było ciemno. Musi w tej części świata być później, niż mu się wydawało.

Wsunął się do swojego łóżka, posłyszał jak Piemur mamrocze coś przez sen. Farli, zwinięta w kłębek obok swojego przyjaciela, uniosła jedną powiekę, żeby spojrzeć na niego, zanim znowu zapadła w głęboki sen. Jaxom naciągnął na siebie cienki koc, pomyślał o śniegach w Ruatha i z wdzięcznością zasnął.

Obudził się raptownie, myśląc, że ktoś go wołał po imieniu. Piemur i Farli leżeli bez ruchu w przytłumionym świetle, które zapowiadało świt. Jaxom leżał cały spięty, spodziewając się, że wołanie się powtórzy, ale nic nie słyszał. Harfiarz? Wątpił w to, bo Menolly zazwyczaj budziła się na jego wołanie. Dotknął sennego umysłu Rutha, i wiedział, że smok się dopiero budzi.

Czuł się zesztywniały. Może to go obudziło, bo złapał go skurcz w ramieniu, a od wczorajszego kopania bolały mięśnie rąk i brzucha. Plecy paliły od słońca. Było za wcześnie, żeby wstawać. Próbował zasnąć, ale tak go wszystko bolało i piekło, że nie mógł. Podniósł się cichutko, żeby nie przeszkadzać Piemurowi i nie obudzić Sharry. Popływa sobie, to przyniesie ulgę jego mięśniom i ukoi poparzenie. Zatrzymał się przy Ruthu, który właśnie się budził pełen zapału, by mu towarzyszyć, jako że był przekonany, iż z jego skóry nie zostało zmyte całe błoto podczas wczorajszej wieczornej kąpieli.

Siostry Świtu wyraźnie błyszczały w słońcu, którego jeszcze nie było widać nad horyzontem. A może ich przodkowie udali się do nich, żeby tam schronić się przed wybuchem? Ale jak?

Brodząc po pas w wodzie spokojnej zatoczki Jaxom zaczął nurkować i pływać pod wodą, tajemniczo ciemną bez słońca, które mogłoby rozświetlić jej głębiny. Potem wypłynął na powierzchnię. Nie, musi istnieć jeszcze jakieś inne schronienie, pomiędzy osiedlem a morzem. Ucieczka wyraźnie była ukierunkowana w jedną stronę.

Zawołał Rutha, przypominając narzekającemu białemu smokowi, że na płaskowyżu słońce będzie dużo cieplejsze. Zebrał swój rynsztunek i złapał kilka zimnych pasztecików ze spiżarni, nasłuchując przez moment, czy kogoś nie obudził. Chciał sprawdzić swoją teorię i zaskoczyć dobrą nowiną wszystkich przy przebudzeniu. A przynajmniej miał taką nadzieję.

Wznieśli się w powietrze, kiedy słońce pojawiło się nad horyzontem, podbarwiając na żółto czyste, bezchmurne niebo i wyzłacając dobrotliwą stronę dalekiego stożka góry.

Ruth zabrał ich pomiędzy, a potem na sugestię Jaxoma zaczęli zataczać szerokie i leniwe kręgi nad płaskowyżem. Oni sami zbudowali tam nowe kopce, Jaxom zauważył to z rozbawieniem, z tego rumowiska, które smoki wydrapały z dwóch starożytnych budowli. Ustawił Rutha w stronę morza. Ten cel oznaczałby dobry dzień marszu dla przerażonych ludzi. Zdecydował, że nie będzie przywoływał jaszczurek ognistych w tym momencie; wpędziłyby się tylko w nadmierne podniecenie, powtarzając swoje wspomnienia o wybuchu. Musiał sprowadzić je w takie miejsce, gdzie ich wspomnienia będą zakorzenione w jakimś mniej dramatycznym momencie. Przecież na pewno przypomną sobie coś o swoich ludziach w tym schronieniu, do którego uciekli w panice.

Może w pewnej odległości od osiedla wybudowano stajnie dla zwierząt i intrusiów? Biorąc pod uwagę rozmach, z jakim działali starożytni, taka stajnia mogła być wystarczająco wielka, żeby uchronić setki ludzi przed palącym deszczem wulkanu!

Poprosił Rutha, żeby poszybował w kierunku morza, z grubsza w tym kierunku, w którym strach pędził starożytnych. Kiedy minęli trawiaste łąki, zobaczyli w pokrytej popiołem ziemi krzaki, a po nich większe drzewa i bujniejszą roślinność. Będą mieli szczęście, jeżeli im się cokolwiek uda wypatrzyć w tej gęstej, zielonej masie. Właśnie miał poprosić Rutha, żeby zawrócił i wykonał drugi przelot, kiedy zauważył przerwę w dżungli. Poszybowali nad długą, trawiastą blizną, długą na kilkaset długości smoka, a szeroką na kilka. Po każdej stronie drzewa i krzewy rosły rzadko, jak gdyby walczyły o to, żeby znaleźć ziemię dla swoich korzeni. Wstążeczki wody połyskiwały na drugim końcu tej osobliwej blizny, jak płytkie łączące się ze sobą sadzawki.

W tym momencie nad płaskowyżem ukazało się słońce i odwracając głowę w lewo, żeby uniknąć oślepiającego blasku, Jaxom zauważył trzy cienie pełznące po bliższym końcu trawiastej blizny. W podnieceniu ponaglił Rutha, krążył, aż uzyskał pewność, że te pagórki to wcale nie są pagórki i w ogóle nie przypominają kształtem innych starożytnych budowli. Na przykład płożenie ich było równie nienaturalne, jak kształt. Jeden leżał o siedem albo więcej długości smoka przed innymi, a odległość między resztą wynosiła z dziesięć lub więcej długości smoka.

Kazał Ruthowi przelecieć obok nich i zwrócił uwagę na ich dziwaczny kształt: z jednego końca dawała się wyróżnić jakaś większa masa, podczas gdy drugi zwężał się nieco, a różnicę tę było widać, pomimo trawy, ziemi i małych krzaczków, które porastały te tak zwane pagórki.

Ruth, równie podniecony jak on sam, wylądował pomiędzy dwoma pagórkami na przodzie. Z ziemi nie wyglądały aż tak nienaturalnie, ale ich kształty zadziwiłyby nawet piechura.

Gdy tylko poprosił Rutha, żeby wylądował, dookoła zaroiło się od jaszczurek ognistych, trajkoczących w nieopanowanym podnieceniu i niewiarygodnej radości.

— Co one mówią, Ruth? Niech się uspokoją na tyle, żeby coś można było zrozumieć. Czy przechowują w pamięci jakieś obrazy z tymi pagórkami?

Aż za wiele. Ruth podniósł głowę, nucąc cicho do jaszczurek ognistych.

Zwierzęta nurkowały i przemykały dookoła jak błędne, tak, że Jaxom zrezygnował ze swojego zamiaru, żeby zobaczyć, czy są poznaczone paskami.

One są szczęśliwe. Cieszą się, że wróciłeś. To tak długo trwało.

— Kiedy ja tu byłem pierwszy raz? — zapytał Jaxom Rutha, nauczywszy się nie wprawiać jaszczurek w zmieszanie przez uogólnianie. — Czy potrafią sobie przypomnieć?

Kiedy przybyłeś z nieba w tych długich, szarych przedmiotach?

Ruth wydawał się zdezorientowany, kiedy przekazywał tę odpowiedź.

Jaxom oparł się o Rutha z trudem mogąc w nią uwierzyć.

— Pokaż mi!

Oszołomiły go jaskrawe i sprzeczne widoki; najpierw były nieostre, a potem przeszły w wyraźny obraz, gdyż Ruth popracował nad ich spójnością.

Te cylindry były szarawe, miały krótkie i grube skrzydła sprawiające wrażenie kiepskiego naśladownictwa zgrabnych smoczych skrzydeł. Na jednym końcu miały pierścienie z mniejszych rur, a drugi koniec kończył się tępym nosem. Nagle, mniej więcej w jednej trzeciej długości od końca z rurami, w pierwszym statku pojawił się jakiś otwór. W dół rampy schodzili mężczyźni i kobiety. Cały szereg obrazów przemknął Jaxomowi przez umysł, ludzie biegający dookoła, obejmujący się nawzajem, podskakujący z radości. Potem obrazy, które Ruth otrzymywał od trajkoczących i trąbiących jaszczurek ognistych, stały się chaotyczne — jak gdyby każda jaszczurka ognista poleciała za jednym człowiekiem i każda próbował przekazać Ruthowi raczej to, co sama widzi, niż grupowy widok lądowania i następujących po nim wydarzeń.

W umyśle Jaxoma nie było żadnych wątpliwości, że to tutaj schronili się starożytni przed spustoszeniem sianym przez wulkan, w tych statkach, które przyniosły ich z Sióstr Świtu na Pern. A statki wciąż leżały tutaj, ponieważ z jakiegoś powodu nie mogły wrócić do tych trzech gwiazd.

Ten otwór w statku był w jednej trzeciej długości od końca z rurami?

Kiedy jaszczurki ogniste w ekstazie wykonywały nad jego głową akrobacje, Jaxom ruszył po trawie pokrywającej cylinder, aż, jak sądził, doszedł do właściwego miejsca.

One mówią, że ty to znalazłeś, stwierdził Ruth, popychając Jaxoma nosem.

Jego wielkie oczy wirowały żółtym ogniem.

Na poparcie tych słów dziesiątki jaszczurek ognistych wylądowały na tym pokrytym krzakami miejscu i zaczęły szarpać rośliny.

— Powinienem wrócić do Warowni i powiedzieć im o tym wymamrotał do siebie Jaxom.

Oni śpią. Benden śpi. Tylko my nie śpimy na całym świecie!

Co było, Jaxom musiał przyznać, dosyć prawdopodobne.

Ja kopałem wczoraj. Mogę kopać dzisiaj. Możemy kopać, aż oni się obudzą, wtedy przyjdą nam pomóc.

— Ty masz pazury. Ja nie. Przynieśmy jakieś narzędzia z płaskowyżu.

Tam i z powrotem towarzyszyły im uszczęśliwione i podniecone jaszczurki. Łopatą Jaxom zaznaczył w przybliżeniu obszar, z którego trzeba było zdjąć wierzchnią warstwę ziemi, żeby dotrzeć do drzwi pojazdu. Potem była to tylko kwestia nadzorowania Rutha i niekiedy pomagających mu jaszczurek ognistych. Najpierw wyrwali szorstką trawę, a jaszczurki odnosiły ją w krzaki poza bliznę. Na szczęście mieli do czynienia z mocno ubitą ziemią, nawianą na miejsce lądowania w ciągu tysięcy Obrotów, a nie ze skałami. Ale i tak słońce i deszcz utwardziły tę grubą skorupę. Kiedy zaczęty go boleć ramiona, zwolnił tempo. Żuł bułkę, od czasu do czasu poganiając do roboty sprzeczające się stworzenia.

Pazury Rutha zazgrzytały na czymś. To nie jest skala! Jaxom skoczył do niego i wbił łopatę w luźną ciemię. Brzeg łopaty uderzył w twardą, nieustępliwą substancję. Wydał z siebie dziki wrzask, na który jaszczurki ogniste zawirowały między niebem a ziemią.

Odgarniając rękami resztki ziemi wpatrzył się w to, co odkopali. Ostrożnie dotknął palcami dziwnej powierzchni. To nie był metal ani to coś z kopców, raczej przypominało to — chociaż wydawało się to nieprawdopodobne — drogocenne szkło. Ale żadne szkło nie mogło być aż tak twarde!

— Ruth, czy Canth się już obudził?

Nie. Obudzili się Menolly i Piemur. Zastanawiają się, co się z tobą stało.

Jaxom aż zapiał triumfalnie.

— Myślę, że pójdziemy im powiedzieć!

Harfiarz, Menolly i Piemur czekali w Warowni Nad Zatoczką na ich powrót z pomiędzy. Jaxom zasypany gradem pytań, dlaczego udał się wczoraj do Ruthy, usiłował wyjaśnić, co odkryli. Harfiarz musiał uciszyć tę paplaninę potężnym rykiem, po którym wszystkie oszołomione jaszczurki ogniste zniknęły pomiędzy. Uzyskawszy względną ciszę, Robinton głęboko wciągnął powietrze.

— Nikt nie mógłby słuchać ani myśleć w takim hałasie! A teraz, Menolly, przynieś nam coś do jedzenia! Piemur, przynieś przyrządy do rysowania. Zair, chodź no tutaj, mój śliczny łobuzie. Musisz zabrać wiadomość do Bendenu. Masz ugryźć w nos Mnemetha, jeżeli tego będzie trzeba, żeby go obudzić. Tak, wiem, że jesteś taki dzielny, że walczyłbyś nawet z tym wielkim smokiem. Ale nie walcz! Obudź go! I tak już najwyższy czas, żeby te leniuchy w Bendenie się podniosły! — Harfiarz był w świetnym humorze, głowę trzymał wysoko, oczy mu błyszczały, gestykulował szeroko. — Na Skorupy i ich Odłamki, Jaxomie, dzięki tobie ten nudny dzień zapowiada się wspaniale. Leniuchowałem w łóżku, bo nie było się po co podnosić, mogłem tylko doznać nowego zawodu!

— One mogą okazać się puste…

— Mówiłeś, że jaszczurki ogniste przedstawiły wam lądowanie? Ludzi wychodzących? Te cylindry mogą być puste, ale wciąż jeszcze warto będzie je zobaczyć. Prawdziwe statki, które przeniosły naszych przodków z Sióstr Świtu na Pern! — Odetchnął głęboko, a oczy mu lśniły z podniecenia.

— Mistrzu Robintonie, czy nie przejmujesz się za bardzo? — zapytał Jaxom rozglądając się za Sharrą. — Gdzie jest Sharra? Zobaczył, jak Menolly i Piemur biegiem oddalają się, żeby wykonać polecenie.

Chyba Sharra już by się obudziła. Popatrzył na jaszczurki ogniste szukając Meera i Talla.

— Wczoraj wieczorem po Sharrę przyleciał jakiś smoczy jeździec. W Warowni Południowej ktoś zachorował i była pilnie potrzebna. Sądzę, że byłem samolubny, trzymając was wszystkich przy sobie, kiedy już minęła potrzeba — powiedział Harfiarz. — Zdziwiony jestem widząc cię tutaj, a nie w Ruatha.

Brwi Robintona podniosły się wysoko, zachęcając go do udzielenia wyjaśnień.

— Powinienem wrócić do mojej Warowni już jakiś czas temu, Mistrzu Robintonie — przyznał Jaxom tonem pełnym skruchy, a potem wzruszył ramionami na tę swoją niechęć do opuszczenia zatoczki. — Co więcej, kiedy tam przyleciałem, padał śnieg. Lord Lytol i ja odbyliśmy długą rozmowę…

— Nie będzie teraz żadnych sprzeciwów, żebyś objął Warownię — powiedział ze śmiechem Harfiarz — ani pełnego rezerwy pochrząkiwania na temat posiadłości i jeźdźców smoczków. Oczy Harfiarza zamigotały, kiedy naśladował uszczypliwy ton Lorda Sangela. Potem spoważniał i położył Jaxomowi rękę na ramieniu. — Jak przyjął to Lytol?

— Nie był zaskoczony — stwierdził Jaxom pozwalając, by ulga i zdziwienie zabarwiły jego głos. — Ale ja się zastanawiałem, panie, czy jeżeli Nicat będzie kontynuował swoje wykopaliska w budowlach na płaskowyżu, to ktoś z organizacyjnym talentem Lytola…

— Dokładnie o tym samym myślałem, Jaxomie — powiedział Harfiarz, jeszcze raz klepiąc go entuzjastycznie. — Przeszłość to dobre zajęcie dla dwóch starych ludzi…

— Panie! — wykrzyknął Jaxom oburzonym tonem — ty nigdy nie będziesz stary. Ani Lytol!

— Miło z twojej strony, że tak myślisz, młodzieńcze, ale otrzymałem już ostrzeżenie. A, oto nadlatuje smok… chyba Canth, jeżeli się nie mylę, patrząc tak pod słońce! — Robinton osłonił oczy ręką.

To ostre światło mogło być także przyczyną marsa na czole kroczącego do nich po plaży F’nora. Zair przekazał mu okropnie poplątane obrazy, które podnieciły Berda, Gralla i wszystkie inne jaszczurki ogniste w Weyrze Benden do tego stopnia, że Lessa kazała Ramoth, aby je stamtąd wyrzuciła. Skutkiem tego powietrze nad zatoczką wypełniło się chmarą jaszczurek, czyniących nieprawdopodobną wrzawę.

— Ruth, uspokój je — poprosił Jaxom swojego smoka. — Nie można przez nie ani nic zobaczyć, ani usłyszeć.

Ruth ryknął tak, że aż się sam wystraszył, a Canth popatrzył na niego oczami wirującymi nabożną czcią. Zapadła cisza, przerwało ją jedno przestraszone, samotne ćwierknięcie. A potem niebo nagle opustoszało, a jaszczurki ogniste poprzysiadały na okolonej drzewami plaży.

One mnie posłuchały. Brzmiało to tak, jak gdyby sam nie mógł w to uwierzyć. Bardzo był z siebie zadowolony.

Ten pokaz posłuszeństwa poprawił humor F’norowi.

— No to teraz powiedz mi, coś ty zbroił tak wcześnie rano, Jaxomie? — zapytał F’nor, poluzowując pas i hełm. — Doszło do tego, że Benden ani kichnąć nie może bez pomocy Ruathy.

Jaxom spojrzał na F’nora zdziwiony, ale brunatny jeździec rzucił mu takie spojrzenie, że uświadomił sobie, iż F’nor jest w wyjątkowo tajemniczym nastroju. Czy to była aluzja do tego przeklętego jaja? Czy Brekke mu coś o tym wspomniała?

— A czemu by nie? Benden i Ruatha są bardzo mocno powiązane ze sobą, F’norze. Więzami Krwi, jak również wspólnymi interesami.

Wyraz twarzy F’nora z groźnego zmienił się w rozbawiony. Tak walnął Jaxoma w ramię, że ten stracił równowagę.

— Dobrze powiedziane, Ruatho, dobrze powiedziane! A więc co dzisiaj odkryłeś?

Z niemałą satysfakcją Jaxom opowiedział o swojej porannej działalności, a oczy F’nora rozszerzyły się z podniecenia.

— Statki w których wylądowali? Lećmy! — Zacisnął pas, zamocował hełm i gestem popędził Jaxoma, żeby się prędzej ubierał. Jutro w Bendenie będziemy mieli Nici, ale jeżeli jest tak jak mówisz…

— Ja też lecę — oznajmił Harfiarz.

Żadna nawet najbardziej odważna jaszczurka ognista nie ośmieliła się ani ćwierknąć w ciszy, która zapadła po tej uwadze. — Ja też lecę — powtórzył Mistrz Robinton stanowczym, rozważnym tonem, żeby nie dopuścić do protestów, które spodziewał się usłyszeć. — Już i tak za dużo opuściłem. Ta niepewność bardzo mi szkodzi! — dramatycznie przyłożył dłoń do piersi. — Serce mi bije coraz silniej z każdą chwilą, którą jestem zmuszony czekać, aż zdecydujecie się wysłać do mnie te okruchy i kropelki zwodniczych szczegółów. — Podniósł w górę rękę, kiedy Menolly opamiętała się i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. — Nie będę w ogóle kopał. Będę się tylko przyglądał! Ale zapewniam was, że to zdenerwowanie, żeby już nie wspominać o samotności i niepewności, kiedy wy oddalacie się tworząc Kroniki, obciąży zupełnie niepotrzebnie i niebezpiecznie moje serce. A jeżeli ja załamię się nerwowo pod tym napięciem, a tu nikogo nie będzie?

— Mistrzu Robintonie, gdyby Brekke wiedziała… — Protest Menolly był bardzo słaby.

F’nor jedną dłonią zakrył sobie oczy i potrząsnął głową na tę nieszlachetną taktykę Harfiarza.

— Dać temu człowiekowi palec, a weźmie długość smoka. — Potem podniósł oczy i pogroził Robintonowi palcem. — Jeżeli chociaż kiwniesz palcem, dotkniesz kilofa, czy podniesiesz szczyptę ziemi, to ja… to ja…

— To ja na nim usiądę — dokończyła Menolly, rzucając na swojego Mistrza wściekłe spojrzenie.

— Przynieś moje rzeczy do latania Menolly, bądź tak miła. Harfiarz z przymilnym wyrazem twarzy łagodnie popchnął ją w kierunku Warowni. — I moją skrzynkę z przyborami do pisania, leży na stole w pracowni. Będę naprawdę zachowywał się porządnie, F’norze, i jestem pewien, że nic a nic nie zaszkodzi mi taka krótka podróż pomiędzy. Menolly — podniósł głos do niosącego się ryku — nie zapomnij o tym bukłaku wina, jest na krześle! Wystarczy, że źle mi było wczoraj. Nie mogłem zobaczyć tych budynków na płaskowyżu!

Jak tylko Menolly wróciła z tym, czego się domagał, skończyły się wszelkie dyskusje. F’nor wsadził Harfiarza i Piemura na Cantha, pozostawiając Jaxomowi usadzenie Menolly za sobą na Ruthu. Jaxom przelotnie pożałował, że nie ma tu z nimi Sharry. Zastanowił się, czy Ruth mógłby się z nią skontaktować aż w Weyrze Południowym, a potem pohamował ten impuls. Tam daleko na zachodzie jeszcze nie świtało. Dwa smoki uniosły się w gęstej eskorcie jaszczurek ognistych. Ruth podał Canthowi kierunek i kiedy jeszcze Jaxom myślał o tym, że decyzja Harfiarza była bardzo pochopna, wlecieli pomiędzy i poszybowali w kierunku trzech dziwacznych pagórków.

Jaxom aż się szeroko uśmiechnął widząc ich reakcję na jego odkrycie. Menolly uchwyciła go mocniej rękami i z podniecenia wyśpiewała zawiłe arpedżio. Widział, jak Harfiarz dziko gestykuluje i miał nadzieje, że trzyma mocno F’nora za pas. Canth nie spuszczając oczu z dziury w pagórku, skręcił, żeby wylądować tak blisko, jak tylko się dało. Posadzili Harfiarza w najbliższym zacienionym miejscu i kazali Jaxomowi, aby poprosił Rutha, żeby jaszczurki przekazywały swoje wizje Robintonowi i Zairowi.

Przy wtórze ćwierkającej rozmowy jaszczurek ognistych pozostali zaczęli kopać, Ruth stał z boku, bo Canth mógł poruszyć dużo więcej ziemi niż on sam, a miejsca starczało tylko dla jednego smoka. Jaxom ostro odczuwał wewnętrzne podniecenie, którego brak mu było na płaskowyżu.

Kopali teraz prostopadle, bo Jaxom dokopał się do pojazdu od góry. Rozentuzjazmowany Canth raz po raz obsypywał Harfiarza grudami ziemi, kiedy wgryzali się coraz głębiej, chcąc dotrzeć do drzwi; ale kopali tylko przez krótki czas, zanim w skądinąd gładkiej powierzchni ukazał się rowek. F’nor kazał Canthowi odchylić nieco kąt wykopu na prawo i wkrótce odkopali cały górny skraj wejścia.

Jaszczurki ogniste nabrały odwagi i dołączyły do Cantha i jeźdźców, ziemia zaczęła fruwać dookoła. Kiedy otwór został już niemal oczyszczony, odkryli również przedni skraj jednego z tych przysadkowatych skrzydeł, co, jak to natychmiast zwrócił im uwagę Harfiarz, dowodziło, że jaszczurki ogniste rzeczywiście pamiętały dokładnie, co widzieli ich przodkowie. Oczywiście, kiedy już się je nakłoniło, żeby sobie przypomniały.

Po oczyszczeniu całych drzwi, kopiący odsunęli się, żeby Harfiarz mógł podejść i przyjrzeć im się z bliska.

— Myślę, że będzie lepiej, jeżeli teraz skontaktujemy się z Lessą i F’larem. I byłoby to w najwyższym stopniu nieuprzejme, gdybyśmy wykluczyli Mistrza Fandarela. Może on nawet będzie potrafił nam powiedzieć, z czego oni te swoje statki budowali.

— Wystarczy — powiedział F’nor, zanim Harfiarzowi udało się do tej listy dołączyć jeszcze jakieś imię — nie wszyscy muszą o tym wiedzieć. Sam polecę po Mistrza Kowala. Oszczędzę w ten sposób czasu i zapobiegnę plotkom. Canth powie Ramoth. — Otarł sobie pot z twarzy i karku, i z grubsza otrzepał z rąk błoto, zanim narzucił na siebie swój rynsztunek. — Żeby tu żadne z was nic nie robiło, dopóki nie wrócę! — dodał piorunując wzrokiem ich wszystkich, a najbardziej Harfiarza.

— Ja nie miałbym pojęcia, co robić — powiedział Harfiarz pełnym wyrzutu tonem. — Odświeżymy się — zaproponował, sięgając po bukłak z winem i gestem zapraszając pozostałych, żeby usiedli przy nim.

Kopiący z przyjemnością powitali chwilę odpoczynku i okazję, żeby dobrze przypatrzyć się tym cudom, które wygrzebywali spod ziemi.

— Jeżeli oni latali w tych maszynach…

— Jeżeli, mój drogi Piemurze? Nie ma żadnych wątpliwości. Latali. Jaszczurki ogniste widziały, jak te wehikuły lądowały — powiedział Mistrz Robinton.

— Zacząłem mówić, że jeżeli oni latali w tych maszynach, to czemu nie odlecieli w nich po wybuchu?

— Bardzo dobre pytanie.

— No więc?

— Może Fandarel będzie umiał na nie odpowiedzieć, bo ja z całą pewnością nie potrafię — powiedział szczerze Mistrz Robinton, patrząc na drzwi z pewnym smutkiem.

— Może one muszą startować z wysokości, tak jak leniwe smoki — powiedziała Menolly, chytrze zerkając na Jaxoma.

— Ile czasu zajmie F’norowi lot pomiędzy? — zapytał Harfiarz z tęsknym westchnieniem, zezując na jasne niebo w poszukiwaniu powracających smoków.

— Dłużej zajmuje start i lądowanie.

Przywódcy Weyru Benden przybyli pierwsi, a Canth z F’norem i Fandarelem tylko w kilka sekund po nich, tak że wszystkie trzy smoki wylądowały razem. Kowal pierwszy zsiadł z Cantha, popędził do nowego cudu i rękami pełnymi czci pogłaskał osobliwą powierzchnię, mamrocząc coś pod nosem. F’lar i Lessa podeszli, krocząc przez wysokie trawy, omijając rozsypaną przez smoki ziemię; żadne z nich nie spuszczało oczu z miękko połyskujących drzwi.

— Aha! — wykrzyknął nagle z triumfem Kowal, wprawiając wszystkich w popłoch. Badał szczegółowo obrzeże drzwi. — Może to powinno się ruszać! — Opadł na kolana przy odsłoniętym rogu. — Tak, jeżeli odkopie się cały pojazd! Myślę, — powinienem tu nacisnąć. — Jak powiedział, tak zrobił i po jednej stronie drzwi odsunęła się w bok mała tafla. Odsłonił zagłębienie, w którym znajdowało się kilka kolorowych kółek.

Wszyscy stłoczyli się wokół niego, kiedy na rozgrzewkę pokręcił trochę swoimi wielkimi paluchami, a następnie uniósł je nad górnym rzędem zielonych kółek. Dolne kółka były czerwone.

— Czerwień zawsze oznaczała niebezpieczeństwo, konwencja, której niewątpliwie nauczyliśmy się od starożytnych — powiedział. — Tak więc najpierw wypróbuję zielone! — Jego gruby palec wskazujący jeszcze przez chwilkę się wahał, a następnie wcisnął zielony guzik.

W pierwszej chwili nic się nie stało i Jaxom poczuł, jak jakaś zimna, lodowata dłoń zaciska się w jego wnętrzu, czuł ogrom rozczarowania.

— Nie, patrzcie, to się otwiera! — Bystre oczy Piemura wypatrzyły pierwsze, ledwie widoczne poszerzenie się szparki.

— Jest stare — powiedział Kowal ze czcią. — To bardzo stary mechanizm — dodał, kiedy wszyscy usłyszeli, jak ruch maszynerii wywołuje cichy protest.

Powoli drzwi cofnęły się do wewnątrz, a potem ku ich zdumieniu przesunęły się w bok, niknąc w kadłubie statku. Podmuch stęchłego powietrza spowodował, że wszystkich odrzuciło do tyłu, zataczali się i łapali oddech. Kiedy znowu popatrzyli, drzwi się już zupełnie schowały, a strumienie słońca oświetlały podłogę, ciemniejszą niż kadłub statku, ale sądząc po dźwięku, jaki wydała, kiedy Kowal postukał w nią pięścią, niewątpliwie zrobioną z tego samego osobliwego materiału.

— Czekajcie! — Fandarel powstrzymał pozostałych przed wejściem do środka. — Pozwólcie, żeby powietrze się tam nieco odświeżyło. Czy ktoś z was pomyślał, żeby zabrać ze sobą żary?

— Nad zatoczką są żary — powiedział Jaxom sięgając po swój rynsztunek i wciskając sobie hełm na głowę, kiedy pędził do Rutha. Nie zatroszczył się nawet o to, żeby zapiąć pas i lodowaty moment w pomiędzy przeraźliwie ochłodził ciało rozgrzane wysiłkiem. Wziął tyle koszyczków z żarami, ile tylko mógł unieść. Wracając uświadomił sobie, że w czasie jego nieobecności chyba nikt się nie poruszył. Powstrzymywała ich nabożna cześć przed nieznanym, które znajdowało się za tym wielkim wejściem. Cześć i, jak pomyślał, Jaxom może również obawa, żeby nie powtórzyło się rozczarowanie z płaskowyżu.

— Niczego się nie dowiemy, stojąc tak na zewnątrz jak ciemniaki — powiedział Robinton; wziął od Jaxoma koszyczek żarem i odsłonił go, krocząc w kierunku statku.

Było to sprawiedliwe, pomyślał Jaxom, rozdając pozostałym resztę koszyczków, żeby właśnie Mistrz Harfiarz miał zaszczyt pierwszy wejść do środka. Fandarel, F’lar, F’nor i Lessa weszli jednocześnie przez otwór. Jaxom wyszczerzył zęby do Piemura i Menolly, którzy podążali za nimi z tyłu.

Następne wielkie drzwi, wyposażone w koło przesuwające grube sztaby u sufitu i podłogi, stały otworem i zapraszały do środka. Fandarel wydawał z siebie nieartykułowane odgłosy pochwały i czci, dotykając ścian, przyglądając się czemuś, co wyglądało na dźwignie kontrolne, i patrząc na jeszcze więcej kolorowych guzików. Kiedy weszli głębiej, trafili na kolejną parę drzwi: na lewo otwarte; na prawo zamknięte; te ostatnie prowadziły, Fandarel był tego pewien, do tyłu, do otoczonego rurami końca wehikułu. Jak te rury mogły spowodować, żeby taka rzecz, z tymi przysadkowatymi skrzydłami, mogła latać? Po prostu usiał tu sprowadzić Beneleka, jeżeli nawet nikt inny nie miał tego — widzieć.

Skręcili wszyscy w lewo i weszli w wąski długi korytarz, ich buty wydawały stłumione odgłosy na niemetalowej podłodze.

— Znowu, jak mi się zdaje, ta substancja, której używali na podpory w szybach — powiedział Fandarel, klękając i przyciskając palce do podłogi. — Ha, a w tym coś było? — zapytał, obmacując jakieś podpórki, teraz puste. — Fascynujące. I wcale nie ma kurzu.

— Nie było ani powietrza, ani wiatru, żeby go tu nanieść przez, kto wie jak długi czas — zauważył F’lar cichym głosem. — Podobnie jak w tych pokojach, które odkryliśmy w Weyrze Benden.

Posuwali się wzdłuż korytarza pełnego drzwi, niektórych otwartych, innych zamkniętych. Żadne z nich nie były zamknięte na klucz, Piemur i Jaxom mogli zaglądać do opróżnionych kabin. Dziury w podłodze i na ścianach dowodziły, że niegdyś musiały tam być zamontowane jakieś urządzenia.

— Chodźcie tutaj wszyscy! — zabrzmiał podniecony głos Harfiarza, który myszkował gdzieś z przodu.

— Nie, tutaj! — zawołał F’nor z innego miejsca. — Oni stąd musieli kierować statkiem!

— Nie, F’norze, to jest dla nas ważne!

I F’lar przychylił się do wezwania nieposiadającego się z entuzjazmu Harfiarza.

Kiedy wszyscy zebrali się wokół nich dwóch, a przyniesione żary wzmocniły oświetlenie, stało się jasne, co przykuło ich uwagę. Ściany pokrywały mapy. Na ścianie, w niemożliwy do zatarcia sposób, zostały narysowane bardzo szczegółowo znajome zarysy Północnego Pernu i nie tak znajome kontury Kontynentu Południowego, w całej jego olbrzymiej rozciągłości.

Wydawszy z siebie na wpół jęk, a na wpół okrzyk, Piemur dotknął mapy, sunąc palcem po linii brzegowej, wzdłuż której z takim trudem się przedzierał, a która była częścią całości.

— Popatrzcie, Mistrz Idarolan będzie mógł żeglować niemal do samego Wschodniego Pasma Bariery… a to nie jest to samo pasmo, które widziałem na zachodzie.

— A co może przedstawiać ta mapa? — zapytał F’nor, przerywając podniecone komentarze Piemura.

Stał trochę z boku, a jego żary oświetlały inną mapę Pernu. Kontury były te same, ale na znajome zarysy nakładały się pasma różnych kolorów w zagadkowych konfiguracjach. Morza przedstawiono rozmaitymi odcieniami koloru niebieskiego.

— To pewnie pokazuje głębokość wody — powiedziała Menolly, przeciągając palcem wzdłuż miejsca gdzie, jak wiedziała, była Głębina Neratu, zabarwiona tutaj na ciemnoniebieski kolor. Popatrzcie, a te strzałki pokazują Wielki Prąd Południowy. A tu jest Zachodni Prąd.

— Jeżeli rzeczywiście tak jest — powiedział Harfiarz powoli — to może to powinno pokazywać wysokość lądu? Nie, bo tutaj, gdzie powinny być góry Cromu, Fortu, Bendenu i Telgaru kolor jest ten sam, co na równinach Telgaru. Bardzo zagadkowe. Cóż mogli mieć na myśli ci starożytni? — Rzucił okiem na północną, a następnie południową półkulę. — A tego koloru nie ma nigdzie na dolnej części świata, oprócz tej odrobiny tutaj. Kłopotliwe. Będę musiał się temu dobrze przyjrzeć! Pomacał brzegi mapy, ale najwyraźniej była ona narysowana na ścianie.

— A tu jest mapa, która uraduje oczy Mistrza Wansora — powiedział Fandarel, najwyraźniej tak pogrążony w tej części, którą sam oglądał, że nie zwrócił uwagi na słowa Mistrza Robintona.

Piemur i Jaxom zwrócili swoje żary w kierunku Kowala.

— Mapa gwiazd! — wykrzyknął młody Harfiarz.

— Nie całkiem — powiedział Kowal.

— Czy to są nasze gwiazdy? — zapytał Jaxom.

Kowal paluchem dotknął największego kółka, jaskrawopomarańczowego, z którego obwodu wystrzelały płomienie.

— To jest nasze słońce. To musi być Czerwona Gwiazda. Jego palec zakreślił wokół słońca orbitę przeznaczoną dla tego wędrowca. — To jest nasz Pern! — Szeroko się uśmiechnął do wszystkich. Ich świat miał skromne rozmiary.

— A w takim razie, co to jest? — zapytał Piemur kładąc palec na pokolorowanym na ciemno świecie po drugiej stronie ich słońca, z daleka od innych planet i opisu ich orbit.

— Nie mam pojęcia. To powinno się znajdować z tej strony słońca, tak jak wszystkie inne planety!

— A co oznaczają te linie? — zapytał Jaxom prześledziwszy zaopatrzone w strzałki linie, które wiodły z dołu mapy do Czerwonej Gwiazdy, a następnie znikały na skraju mapy po prawej stronie.

— Fascynujące. — To było wszystko, co wydobył z siebie Mistrz Kowal; pocierał brodę wpatrując się w tajemnicze rysunki.

— Wolę tę mapę — powiedziała Lessa, uśmiechając się ze sporą satysfakcją do dwóch kontynentów.

— Tak? — zapytał F’lar, odwracając się od mapy gwiazd. Ach, tak, rozumiem, o co ci chodzi — powiedział patrząc, jak lewą ręką zakrywa jej zachodnią część. Potem roześmiał się. — Tak, całkowicie się z tobą zgadzam, Lesso. Bardzo pouczające.

— A to dlaczego? — zapytał Piemur z pewną pogardą. — Nie jest dokładna. Popatrzcie… — Wskazał palcem. — Za skałami płaskowyżu nie ma podwodnych wulkanów. I jest o wiele za dużo brzegu w tej części, tu na południu. I nie ma Wielkiej Zatoki. To wcale tak nie wygląda. Szedłem tamtędy!

— Nie, ta mapa nie jest już dokładna — powiedział Harfiarz, zanim Lessa zdążyła skrytykować Piemura. — Spójrzcie na Tillek. Ten północny półwysep jest dużo większy niż powinien być. I nie został zaznaczony ten wulkan na południowym brzegu. Potem dodał z głębokim uśmiechem — Ale podejrzewam, że kiedy ją rysowano, była dokładna!

— Oczywiście! — wykrzyknęła triumfująco Lessa. — Wszystkie te Przejścia, z których każde nękało nasz biedny świat, powodowały wstrząsy i zniszczenia…

— Widzicie tę ostrogę na lądzie, tu, gdzie są teraz Smocze Skały? — wykrzyknęła Menolly. — Mój prapradziadek pamiętał, jak ta ziemia zwaliła się do wody!

— To bez znaczenia, że nastąpiły te pomniejsze zmiany powiedział Fandarel, od niechcenia odsuwając je na dalszy plan — te mapy są wspaniałym odkryciem. — Znowu zmarszczył brwi widząc jedno z nietypowych zacieniowań. — Ten brązowy odcień oznacza jedno z pierwszych osiedli na północy. Widzicie, Warownia Fort, potem Ruatha, Benden, Telgar — popatrzył od F’lara do Lessy — i Weyry. Wszystkie zostały umieszczone na tym samym kolorze. Co to może oznaczać? Miejsca, gdzie ludzie mogli się osiedlić?

— Ale oni osiedlili się najpierw na płaskowyżu, a on nie jest tego samego koloru — powiedział Piemur niezadowolony.

— Musimy zasięgnąć opinii mistrza Wansora. I Mistrza Nicata.

— Chciałbym, żeby Benelek przyjrzał się tym urządzeniom sterującym przy drzwiach i może przebadał tył statku — powiedział F’nor.

— Mój drogi brunatny jeźdźcze — powiedział Kowal. — Benelek ma wiele sprytu, jeśli chodzi o mechanizmy, ale to… — Jego szeroki gest miał wskazywać, że ta wysoce zaawansowana technologia na statku przekraczała umiejętności jego ucznia.

— Może któregoś dnia będziemy wiedzieli dość, żeby zgłębić tajemnice tego pojazdu — powiedział F’lar, uśmiechając się z intensywnym zadowoleniem i postukując w mapy. — Ale to tutaj… one są aktualne i niesłychanie przydatne dla nas i dla Pernu. — Przerwał, żeby wyszczerzyć zęby do Robintona, który ze zrozumieniem kiwał głową, i do uśmiechającej się Lessy. W jej oczach tańczyły psotne ogniki wywołane fartem, który tylko oni troje zdawali się rozumieć. — I żeby na razie nikt o nich nie wspomniał! — Mówił teraz surowo i podniósł rękę, kiedy Fandarel zaczął protestować. — Tylko przez krótki czas, Fandarelu. Mam ku temu bardzo ważny powód. Wansor niewątpliwie musi zobaczyć te równania i rysunki. A Benelek będzie mógł się głowić, ile będzie chciał. Ponieważ on rozmawia tylko z przedmiotami, niczym nie ryzykujemy, jeśli chodzi o tajemnicę, którą moim zdaniem musimy otoczyć te trzy statki. Menolly i Piemur są związani słowem, jako harfiarze, a ty, Jaxomie, już dowiodłeś dyskrecji i swoich talentów. — Na bezpośrednie i intensywne spojrzenie F’lara, Jaxoma przeszedł wewnętrzny skurcz, ponieważ był pewien, że bendeński Przywódca Weyru wie o epizodzie z tym zatraconym jajem. — Wystarczająco dużo będzie się działo na płaskowyżu, żeby wszystko pomieszało się w Warowni, Cechu i Weyrze, bez tych dodatkowych zagadek. — Wrócił wzrokiem na rozległy obszar Kontynentu Południowego i kiedy powoli potrząsał głową, coraz szerszy stawał się uśmiech jego, Harfiarza i Lessy. Nagle przez jego twarz przemknął grymas. — Torik! Powiedział, że przyleci tu dziś, żeby pomóc w wykopaliskach.

— Tak. A N’ton miał zabrać mnie — powiedział Fandarel, — ale dopiero gdzieś za godzinę. F’nor ściągnął mnie z tapczanu…

— A Południowy leży w telgarskiej strefie czasu. Dobrze! Jednak chciałbym mieć kopię tej mapy. Który z was jest nam dziś najmniej potrzebny? — zapytał.

— Jaxom! — powiedział pospiesznie Harfiarz. — On schludnie kopiuje, a kiedy ten jeździec przybył wczoraj z Południowego po Sharrę, Jaxom już odleciał do Ruathy. Poza tym mądrze będzie, jeżeli Rutha będziemy trzymać — z daleka. Lokalne jaszczurki ogniste dotrzymają mu tutaj towarzystwa i nie będą plotkować z tymi trzema Torika.

Decyzję podjęto szybko i pozostawiono Jaxoma z materiałami do sporządzenia kopii i wszystkimi żarami. Sklecono parawan z gałęzi, żeby ukryć otwór przed ewentualnym przypadkowym obserwatorem. Poproszono Rutha, żeby przywabił do siebie lokalne jaszczurki ogniste i może jakoś je uśpił. Ponieważ wszystkie poranne wysiłki zmęczyły białego smoka, z dużą chęcią przystał na to, żeby zwinąć się na słońcu i spać. Reszta udała stg do Warowni Nad Zatoczką, a Jaxom zaczął kopiować tę mapę o osobliwie wielkim znaczeniu.

Pracując, próbował dojść do tego, czemu Przywódcy Weyru i Mistrz Robinton byli z niej tacy zadowoleni. Bez wątpienia otrzymali wspaniały prezent, poznając prawdziwe rozmiary Południowego, bez konieczności przemierzania go na piechotę wzdłuż i wszerz.

Загрузка...