3. Poranek w Warowni Ruatha i w siedzibie Cechu Kowali w Warowni Telgar, Przejście bieżące, 15.5.9

Jaxom uderzył pięściami w ciężki drewniany stół tak silnie, że wszystkie talerze i szklanki aż podskoczyły.

— Dosyć tego — powiedział w pełnej zaskoczenia ciszy.

Wstał, ostrym ruchem prostując swoje szerokie, kościste ramiona, ponieważ od uderzenia aż zazgrzytało mu w stawach.

— Absolutnie dosyć tego!

Nie podniósł głosu, jak to sobie później z zadowoleniem przypominał, ale ten jego głos nabrał głębi od wybuchu długo tajonego gniewu i niósł się wyraźnie aż po krańce Wielkiej Sali. Sługa, który przyniósł następny dzban gorącego klahu, zatrzymał się zmieszany.

— Jestem Lordem tej Warowni — ciągnął dalej Jaxom, wpatrując się najpierw w Dorse’a, swego mlecznego brata. — Jestem jeźdźcem Rutha. Niewątpliwie jest on smokiem. — Jaxom skierował teraz spojrzenie na Branda, naczelnego ochmistrza, któremu szczęka opadła ze zdumienia. — Jak zwykle cieszy się on — tu spojrzenie Jaxoma przemknęło po wyraźnie zaintrygowanej twarzy Lytola — bardzo dobrym zdrowiem, jakim cieszył się od momentu, kiedy się Wykluł. — Jaxom pominął czterech wychowanków, którzy jeszcze zbyt krótko przebywali w Warowni Ruatha, by zacząć z niego szydzić. — I to właśnie dzisiaj, tak, dzisiaj — powiedział bezpośrednio do Deelan, swojej mamki, której dolna warga zadrżała na zaskakujące zachowanie wykarmionego przez nią wychowanka — pojadę do siedziby Cechu Kowali, gdzie jak wszyscy dobrze wiecie zostanie mi zapewnione adekwatne do moich potrzeb i do mojej rangi pożywienie i uprzejmość. Tak więc — tu jego spojrzenie przesunęło się po twarzach obecnych — nie ma potrzeby w mojej obecności powracać do tematów dzisiejszej porannej rozmowy. Czy wyraziłem się wystarczająco jasno?

Nie czekał na odpowiedź, ale dużymi krokami wyszedł zdecydowanie z Sali z poczuciem dumy, że wreszcie coś powiedział. Miał do siebie tylko żal o to, że stracił opanowanie. Usłyszał, jak Lytol go woła, ale tym razem wezwanie to nie wymusiło na nim posłuszeństwa.

Tym razem to nie Jaxom będzie przepraszał za swoje zachowanie, chociaż był bardzo młodym Lordem Ruathy. Podobnych incydentów nagromadziła się już gigantyczna wprost ilość; dotychczas po męsku przełykał je i pomijał milczeniem, bo było ku temu szereg logicznych powodów, ale dziś wszystko to spowodowało, że przestało go interesować cokolwiek poza tym, by jak najbardziej oddalić się od tej sytuacji, która ubliżała jego godności, od swojego nazbyt rozsądnego i skrupulatnego opiekuna i od tej nieznośnej grupy ludzi, którzy w oparciu o codzienną źle pojętą zażyłość pozwalali sobie na poufałości.

Ruth, wyczuwając strapienie swojego jeźdźca, wypadł ze starej stajni, w której w Warowni Ruatha miał swój Weyr. Delikatnie wyglądające skrzydła białego smoka były na wpół rozpostarte, kiedy tak pędził, by udzielić swojemu partnerowi wszelkiej potrzebnej mu pomocy.

Z westchnieniem, które na poły było szlochem, Jaxom wskoczył na grzbiet Rutha i przynaglił go do opuszczenia dziedzińca dokładnie w chwili, kiedy Lytol pojawił się w masywnych wrotach Warowni. Jaxom odwrócił głowę, żeby móc później zgodnie z prawdą powiedzieć, że nie widział, jak Lytol macha.

Mocne uderzenia skrzydeł Rutha uniosły ich w górę, jego mniejsza masa pozwalała, mu wznieść się szybciej niż smokom normalnej wielkości.

— Jesteś dwa razy takim smokiem, jak ta cała reszta. Dwa razy! Wszystko robisz lepiej! Wszystko! — Myśli Jaxoma były tak pełne buntu, że Ruth zatrąbił wyzywająco.

Zaskoczony smok — wartownik okrzyknął ich ze wzgórz ogniowych, a naokoło Rutha zmaterializowała się cała populacja jaszczurek ognistych z Warowni, które nurkowaly i pikowały, ćwierkaniem wtórując jego podnieceniu.

Ruth przeleciał nad wzgórzami ogniowymi, a następnie migiem przeszedł w pomiędzy, nieomylnie kierując się w stronę wysokogórskiego jeziora, które stało się ich ulubioną kryjówką.

Przenikliwe zimno pomiędzy, mimo że przelot był krótki, ochłodziło złość Jaxoma. Kiedy Ruth ślizgowym lotem opuszczał się bez wysiłku na brzeg wody, Jaxom zaczął dygotać, gdyż miał na sobie tylko tunikę bez rękawów.

— To jest nie w porządku! — powiedział, trzasnąwszy tak silnie pięścią w udo, że Ruth aż stęknął od wstrząsu.

Co się z tobą dziś dzieje? — zapytał smok, lądując delikatnie na skraju jeziora.

— Wszystko! Nic!

Wszystko czy nic? — rozsądnie chciał dowiedzieć się Ruth i odwrócił głowę, by spojrzeć na swego jeźdźca.

Jaxom ześlizgnął się z białego grzbietu o miękkiej skórze i objął smoka za szyję, przytulając do siebie klinowatą głowę w poszukiwaniu pociechy.

Czemu pozwalasz, żeby oni cię tak denerwowali? — zapytał Ruth z cezami wirującymi od miłości i tkliwości.

— Bardzo dobre pytanie — odparł Jaxom zastanowiwszy się przez chwilę. — Ale oni dokładnie wiedzą, jak to robić. — Potem roześmiał się. — To właśnie w takich przypadkach powinien zadziałać cały ten obiektywizm, o jakim wciąż mówi Robinton… tylko że nie działa.

Mistrz Harfiarzy czczony jest za swoją mądrość. Ruth przemówił niepewnie i na ton jego głosu Jaxom się uśmiechnął.

Zawsze mówiono mu, że smoki nie są w stanie pojąć abstrakcyjnych koncepcji i skomplikowanych zależności. A przecież często zdarzało się, że Ruth zaskakiwał go uwagami, podającymi w wątpliwość tę teorię. Smoki, a zwłaszcza Ruth wedle stronniczej opinii Jaxoma, w oczywisty sposób postrzegały więcej, niż się ludziom wydawało. Nawet Przywódcom Weyrów takim jak Lessa czy F’lar, czy N’ton. Myśląc o Władcy Weyru Fort, Jaxom uświadomił sobie, że zaistniała teraz szczególna przyczyna, dla której powinien udać się tego ranka do siedziby Cechu Kowali. N’ton, który miał się tam zjawić, by posłuchać, o czym będzie mówił Wansor, był jedynym jeźdźcem, mogącym mu pomóc.

— Na Skorupy! — Jaxom buntowniczo kopnął kamień i patrzył, jak od odbijającego się po wodzie i w końcu tonącego kawałka skaty rozchodzą się po powierzchni jeziora drobne fale.

Robinton często wykorzystywał ten efekt rozchodzenia się fal, by uzmysłowić ludziom, jak jakieś drobne działanie może spowodować zwielokrotnioną reakcję. Jaxom parsknął zastanawiając się, ile to fal wywołał tego ranka wypadając tak burzliwie z Wielkiej Sali. I czemu to właśnie ten ranek tak mu dokuczył? Rozpoczął się jak każdy inny, banalnymi uwagami Dorse’a na temat przerośniętych jaszczurek ognistych, zwyczajowymi pytaniami Lytola o samopoczucie Rutha — jak gdyby mały smok mógł przez jedną noc podupaść na zdrowiu — i powtarzaniem przez Deelan tej złośliwej, starej bajdy, jak to goście w siedzibie Cechu Kowali przymierają głodem. Bez wątpienia matkowanie Deelan zaczęło ostatnio denerwować Jaxoma, zwłaszcza, kiedy ta poczciwa dusza tuliła go nieodmiennie na oczach swego rodzonego, wrzącego gniewem syna, Dorse’a. Nic więcej, tylko uświęcony tradycją, wyświechtany nonsens, jakim zaczynał się dzień, każdy dzień, w Warowni Ruatha. Dlaczego akurat dzisiaj wprawiło go to w furię i wypędziło z Warowni, której był Panem? Uciekał przed ludźmi, nad którymi przynajmniej w teorii panował i którym mógł rozkazywać?

A z Ruthem było wszystko w porządku. Wszystko.

Tak. Nic mi nie brakuje, powiedział Ruth, a potem dodał żałosnym tonem, tylko, że nie miałem czasu popływać.

Jaxom pogładził go po miękkich obrzeżach oczu, uśmiechając się pobłażliwie.

— Przykro mi, że i tobie zepsułem poranek.

Nie zepsułeś. Popływam w jeziorze. Nawet tu spokojniej, powiedział Ruth i przytulił nos do Jaxoma. Dla ciebie tu też jest lepiej.

— Mam nadzieję. — Gniew był uczuciem obcym Jaxomowi i czuł urazę zarówno do gwałtowności własnych uczuć, jak i do tych, którzy doprowadzili go do takiej wściekłości. — Lepiej sobie popływaj. Musimy się przecież udać do siedziby Cechu Kowali.

Jak tylko Ruth rozwinął skrzydła, w powietrzu nad nim pojawił się cały rój jaszczurek ognistych, które ćwierkały jak szalone i przekazywały wszem wobec swoje myśli, pełne satysfakcji, że wykazały tyle sprytu odnajdując go. Jedna z nich migiem zniknęła i Jaxom znowu poczuł ukłucie niezadowolenia. A więc śledzą go, tak? To będzie jego następny rozkaz, kiedy wróci do Warowni. Co oni sobie myślą, że jest dzieckiem w koszulce czy Władcą z przeszłości, czy co?

Westchnął ze skruchą. Oczywiście, że musieli się o niego martwić, kiedy tak wypadł z Warowni. Chociaż było bardzo mało prawdopodobne, żeby udał się nie nad jezioro, a gdzie indziej. A i tak w towarzystwie Rutha nie mogło go spotkać nic złego, ani nie mogli z Ruthem udać się w takie miejsce na całym Pernie, gdzie nie odnalazłyby ich jaszczurki ogniste.

Jego uraza zapłonęła ponownie, tym razem w stosunku do tych niemądrych jaszczurek. Czemu ze wszystkich smoków akurat Ruth wzbudzał w tych stworzeniach nienasyconą ciekawość? Gdziekolwiek się tylko udali na całym Pernie, wszystkie jaszczurki ogniste z sąsiedztwa musiały wpaść, żeby pogapić się na białego smoka. Ta ich działalność kiedyś bawiła Jaxoma, ponieważ przekazywały Ruthowi zupełne niesamowite obrazy z tego, co pamiętały, a smok te co ciekawsze przekazywał jemu. Ale dziś go irytowały.

„Poddawaj wszystko analizie. — Tak brzmiało ulubione zalecenie Lytola. — Myśl obiektywnie. Nie możesz panować nad innymi, jeżeli nie potrafisz zapanować nad sobą i spojrzeć na sprawy pod szerszym kątem, uwzględniając przyszłość”.

Jaxom odetchnął głęboko kilka razy, jak to zalecał mu Lytol przed wygłaszaniem mowy, żeby uporządkować to, co chce powiedzieć.

Ruth unosił się teraz nad ciemnoniebieskimi wodami jeziorka, zarys jego zgrabnej postaci podkreślały jaszczurki ogniste. Nagle złożył skrzydła i zanurkował. Jaxom zadygotał, zastanawiając się, jakim cudem Ruthowi mogły sprawiać przyjemność te przeraźliwie lodowate wody, zasilane z okrytych śniegiem szczytów Dalekich Rubieży. Kiedy w pełni lata panował lepki upał, często przekonywał się, że wody te potrafią być ożywcze, ale teraz ledwo minęła zima. Znowu przeszedł go dreszcz. No, ale jeżeli smoki nie odczuwały po trzykroć bardziej intensywnego zimna pomiędzy, to pogrążenie się w lodowatym jeziorze nie powinno przysparzać im żadnego kłopotu.

Ruth wynurzył się na powierzchnię, a fale zaczęły pluskać o brzeg u stóp Jaxoma, który obdzierał gnuśnie gęste igły z jakiejś gałązki i puszczał je jedna po drugiej na napływające drobne fale.

Przypomniał sobie wyraz zdumienia na twarzy Dorse’a. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby Jaxom zwrócił się przeciwko swojemu mlecznemu bratu, chociaż, na Skorupy, od wybuchu powstrzymywała go tak długo tylko myśl o tym, jaki niezadowolony będzie Lytol, jeżeli się nie opanuje. Dorse uwielbiał wprost wyśmiewać się przy Jaxomie z niskiego wzrostu Rutha, maskując swoje złośliwe drwiny niby to braterskimi kłótniami, wiedząc aż za dobrze, że Jaxom nie może mu odpłacić pięknym za nadobne, nie narażając się na naganę ze strony Lytola za zachowanie nielicujące z jego rangą i pozycją. Jaxom już dawno wyrósł z potrzeby nadmiernej opiekuńczości Deelan, ale jego wrodzona życzliwość i wdzięczność za jej mleko, którym odżywiał się po swoim przedwczesnym przyjściu na świat, długo nie pozwalała mu prosić Lytola, żeby ją zwolnił.

Dlaczego więc akurat dzisiaj wszystko zakipiało?

Głowa Rutha wynurzyła się znowu z wody, w fasetowych oczach poranne słońce odbijało się zielenią i czystym błękitem. Jaszczurki ogniste zaatakowały jego grzbiet szorstkimi językami i szponami, oczyszczały go z nieskończenie małych drobinek brudu, ochlapywały wodą za pomocą swoich skrzydeł, przy czym ich własna skóra pociemniała od wilgoci.

Zielona jaszczurka odwróciła się, by przyłożyć nosem jednemu z dwóch błękitnych jaszczurów i dała klapsa skrzydłem brunatnemu, chcąc zmusić go do zadowalającej ją pracy. Wbrew samemu sobie Jaxom roześmiał się widząc to besztanie. To była zielona jaszczurka Deelan i tak bardzo w swoim zachowaniu podobna była do jego mamki, że przypomniał mu się aksjomat Weyrów mówiący, że smok w niczym nie jest lepszy od swego jeźdźca.

Jak już o tym mowa, to Lytol nie wyrządził Jaxomowi żadnej szkody. Ruth będzie najlepszym smokiem na całym Pernie. Jeżeli — i teraz Jaxom zdał sobie sprawę, co leży u podstaw jego buntu — jeżeli mu się kiedyś na to pozwoli. Bezzwłocznie powrócił pełen frustracji poranny gniew, niszcząc kompletnie obiektywizm, jaki udało mu się osiągnąć na tym pełnym spokoju brzegu jeziora. Ani jemu, Jaxomowi, Lordowi Ruathy, ani Ruthowi, karłowi wylęgniętemu z jednego z jaj złożonych przez Ramoth, nie pozwalano być tym, czym naprawdę byli.

Jaxom był Lordem Warowni tylko z nazwy, bo to Lytol administrował Warownią, podejmował wszystkie dotyczące jej decyzje, przemawiał na Radzie Ruathy. Jaxoma muszą dopiero zatwierdzić inni Lordowie Warowni jako Pana na Ruatha. Prawda, była to czysta formalność, ponieważ na Permie nie było innego mężczyzny z Ruathańskiego Rodu. Poza tym Lessa, jedyny pełnej Krwi Ruathańczyk, scedowała swoje prawo rodowe na Jaxoma w momencie jego narodzin.

Jaxom wiedział, że nigdy nie będzie mu wolno zostać smoczym jeźdźcem, ponieważ musi zostać Panem Warowni Ruatha. Tylko, że po prawdzie nie był Lordem Warowni, ponieważ nie mógł tak po prostu podejść do Lytola i powiedzieć: „Jestem już wystarczająco dorosły, by przejąć Ruathę! Dziękuję i do widzenia!” Lytol zbyt ciężko i zbyt długo pracował nad tym, żeby Ruatha rozkwitła, aby teraz ustąpić miejsca zgrywającemu ważniaka, nie wypróbowanemu młodzikowi. Lytol żył tylko dla Ruathy. Tyle już przedtem stracił: najpierw swojego własnego smoka, a potem, przez chciwość Faxa, swoją małą rodzinę. Całe jego żyle skupiało się teraz na polach Ruathy i jej pszenicy, na biegusach, na tym, ile intrusiów samców…

Nie, gwoli sprawiedliwości, będzie musiał po prostu zaczekać, aż Lytol, który cieszył się dobrym zdrowi, umrze śmiercią naturalną.

Ale, zastanawiał się dalej logicznie Jaxom, jeżeli Lytol jest tak rzutki, że o Warowni Ruatha nie ma co mówić, czemu by nie mogli z Ruthem zająć się przez ten czas nauką, jak zostać prawdziwym jeźdźcem i smokiem. Teraz, kiedy Nici opadały z Czerwonej Gwiazdy w nie przewidzianych okresach, potrzebne były wszystkie smoki bojowe. Czemu miałby odbywać ciężkie marsze po okolicy, dźwigając nieporęczny miotacz płomieni, kiedy mógł bardziej wydajnie zwalczać Nici, gdyby tylko Ruthowi pozwolono żuć smoczy kamień? To, że Ruth był o połowę mniejszy od pozostałych smoków, wcale nie oznaczało, że nie był prawdziwym smokiem pod każdym innym względem.

Oczywiście, że jestem, powiedział Ruth z jeziora.

Jaxom skrzywił. Próbował myśleć cicho.

Usłyszałem twoje uczucia, a nie twoje myśli, powiedział Ruth spokojnie. Wszystko ci się pomieszało i jesteś nieszczęśliwy. Wysunął się łukiem nad wodę, by wytrzepać wodę ze skrzydeł. Na wpół powiosłował, na wpół podfrunął do brzegu. Ja jestem smokiem. Ty jesteś moim jeźdźcem. Żaden człowiek tego nie zmieni. Bądź sobą. Ja jestem.

— Ale nie w pełni. Nie pozwalają nam być sobą! — zawołał Jaxom. — Zmuszają mnie, żebym był wszystkim, tylko nie smoczym jeźdźcem.

Ty jesteś smoczym jeźdźcem. Jesteś także, tu Ruth zaczął mówić powoli, jak gdyby próbując to wszystko samemu zrozumieć, Lordem Warowni. Jesteś uczniem Mistrza Harfiarza. Jesteś przyjacielem Menolly, Mirrim, F’lessana i N’tona. Ramoth zna twoje unię. Mnemeth też. I oni znają mnie. Musisz być wieloma osobami. To trudne.

Jaxom wpatrzył się w Rutha, który strzepnął skrzydła po raz ostatni, a następnie ułożył je sobie w wybredny sposób na grzbiecie.

Jestem czysty. Czuję się dobrze, powiedział smok, jak gdyby ta jego wypowiedź mogła rozwiązać wszystkie wewnętrzne wątpliwości Jaxoma.

— Ruth, co ja bym bez ciebie zrobił?

Nie wiem. Przybywa N’ton, żeby się z tobą zobaczyć. Poleciał do Ruathy. Ten maty brunatny jaszczur, który poleciał za nami, pilnuje się N’tona.

Jaxom nerwowo wciągnął przez zęby powietrze. Można było się spodziewać, że Ruth będzie wiedział, która jaszczurka ognista była czyja. On sam założył, że ta brunatna pilnowała się kogoś z Warowni Ruatha.

— Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś? — Jaxom pospiesznie ruszył, żeby wsiąść na Rutha. Usilnie pragnął zobaczyć się z N’tonem i równie gorąco pragnął pozostać u niego w łaskach. Przywódca Weyru Fort wcale nie miał za dużo czasu na pogaduszki.

Chciałem popływać, odparł Ruth. Zdążymy na czas. Ruth uniósł się z ziemi, jak tylko Jaxom usadowił mu się na grzbiecie. N’ton nie będzie musiał na nas czekać. Zanim Jaxom zdążył przypomnieć Ruthowi, że mieli nie latać pomiędzy czasami, już było po wszystkim.

On nie będzie pytał.

Jaxom wolałby, żeby w głosie Rutha nie brzmiało takie zadowolenie z siebie. No, ale to przecież nie białego smoka zwymyśla N’ton. Przejście pomiędzy było cholernie niebezpieczne!

Ja zawsze wiem, kiedy się udaje, odparł Ruth bynajmniej niezmieszany. A to niewiele innych smoków może powiedzieć.

Ledwo zdążyli znaleźć się w kręgu do lądowania nad siedzibą Cechu Kowali, a już wielki spiżowy Lioth rozerwał nad nimi powietrze.

— A skąd ty wiedziałeś, jak tak dokładnie przelecieć pomiędzy czasem, tego się nigdy nie dowiem — powiedział Jaxom.

Och, powiedział Ruth spokojnie, ja usłyszałem, kiedy ten brunatny malec wrócił do N’tona i po prostu udałem się do tego wtedy.

Jaxom wiedział, że zgodnie z powszechnym przekonaniem smoki się nie śmieją, ale odczucie, jakie przekazał mu Ruth tak bardzo było zbliżone do śmiechu, że nie robiło to żadnej różnicy.

Lioth podleciał wystarczająco blisko do Jaxoma i Rutha, żeby młody Lord mógł dostrzec wyraz twarzy spiżowego jeźdźca — życzliwy uśmiech. Jaxomowi wydawało się, że Ruth mówił, iż N’ton był najpierw w Ruatha. Potem zauważył, że N’ton uniósł dłoń i że trzyma coś, co mogło być tylko jeździecką kurtką Jaxoma z wherowej skóry.

Kiedy krążąc obniżali lot, młodzieniec zauważył, że wcale nie byli pierwszymi przybyszami. Naliczył pięć smoków, łącznie ze spiżowym Golanthem F’lessana i zieloną Path Mirrim, która zaświergotała na powitanie. Ruth wylądował lekko na łące przed siedzibą Cechu Kowali, a Lioth dotknął ziemi tuż po nim. Kiedy N’ton ześlizgnął się z barku swego spiżowego smoka, jego brunatny jaszczur ognisty, Tris, pojawił się i bezczelnie usadowił na górnym grzebieniu Rutha, poćwierkując z zadowoleniem.

— Deelan mówiła, że odleciałeś bez tego — powiedział N’ton i ciasnął kurtką w Jaxoma. — No cóż, pewnie nie odczuwasz zimna tak, jak moje stare kości. A może ćwiczysz taktyki przeżycia?

— No nie, N’tonie, ty też?

— Co ja też, młodziku?

— Wiesz…

— Nie, nie wiem. — N’ton przyjrzał się baczniej Jaxomowi. A może to, co plotła dziś rano Deelan, miało jakieś znaczenie?

— Nie widziałeś się z Lytolem?

— Nie. Zapytałem pierwszą napotkaną w Warowni osobę, gdzie jesteś. Deelan zalewała się łzami, bo odleciałeś bez kurtki. N’ton przezabawnie wygiął dolną wargę w drżącym naśladowaniu Deelan. — Nie znoszę płaczących kobiet… a przynajmniej kobiet w tym wieku… więc złapałem kurtkę, przyrzekłem na Skorupę mojego smoka, że siłą nałożę ją na twoje kruche ciało, wysłałem Trisa, żeby zobaczył, gdzie jest Ruth, i oto jesteśmy. Powiedz mi, czy dziś rano stało się coś doniosłego? Ruth wygląda wspaniale.

Jaxom z zażenowaniem odwrócił wzrok od żartobliwego spojrzenia Przywódcy Weyru Fort i zyskał nieco na czasie narzucając na siebie kurtkę.

— Nagadałem dzisiaj wszystkim w Warowni.

— Mówiłem Lytolowi, że już niedługo to zrobisz.

— Co?

— Co przeważyło szalę? Deelan beczała?

— Ruth jest smokiem!

— Pewnie, że jest — powiedział N’ton z takim naciskiem, że Lioth aż się na nich obejrzał. — A kto mówi, że nie?

— Oni. Tam w Ruatha. Wszędzie! Mówią, że z niego to tylko przerośnięta jaszczurka ognista. Sam wiesz, co mówią.

Lioth zasyczał. Tris ze zdumienia wzbił się w powietrze, ale Ruth zaświergotał uspokajająco i mały jaszczur usadowił się z powrotem.

— Wiem, że to mówili — powiedział N’ton, ujmując Jaxoma za ramiona. — Ale nie słyszałem jeszcze o takim smoczym jeźdźcu, który by mówiącego nie poprawił… czasami dosyć gwałtownie.

— Jeżeli ty uważasz go za smoka, to czemu on nie może zachowywać się jak smok?

— Ależ zachowuje się! — N’ton badawczo przyjrzał się Ruthowi, jak gdyby ten zmienił się jakoś w tej ostatniej chwili.

— Mam na myśli, jak inne w pełni bojowe smoki.

— O… — N’ton skrzywił się. — To o to chodzi. Słuchaj, chłopcze…

— To Lytol, prawda? Powiedział ci, żebyś nie pozwolił mi zwalczać Nici na Ruthu. To dlatego nigdy nie pozwolisz mi nauczyć Rutha żuć smoczy kamień.

— To nie to, Jaxomie…

— No to co? Nie ma takiego miejsca na Pernie, gdzie nie moglibyśmy się dostać za pierwszym razem. Ruth jest mały, ale jest szybszy, zwinniej zawraca w powietrzu. Ma mniejszą masę do poruszenia…

— To nie jest kwestia zdolności, Jaxomie — powiedział N’ton, podnosząc nieco głos, żeby zmusić Jaxoma do wysłuchania tego, co miał do powiedzenia — to kwestia tego, co jest celowe.

— Znowu wykręty.

— Nie! — Stanowcze zaprzeczenie N’tona przebiło się wreszcie przez urazę Jaxoma. — Latanie z bojowym skrzydłem podczas Opadu Nici jest cholernie niebezpieczne, chłopcze. Ja nie kwestionuję twojej odwagi, ale mówiąc brutalnie, mimo że bardzo ci na tym zależy, a Ruth jest szybki i sprytny, dla bojowego skrzydła byłbyś ciężarem. Nie masz ani treningu, ani dyscypliny…

— Jeżeli to tylko trening…

N’ton chwycił Jaxoma za ramiona, by położyć kres jego kłótliwości.

— Nie tylko. — N’ton głęboko zaczerpnął powietrza. — Powiedziałem, że nie chodzi o zdolności Rutha czy twoje; jest to wyłączcie kwestia celowości. Pern nie może sobie pozwolić, żeby stracić ciebie, młody Lordzie Ruathy, ani Rutha, który jest jedyny w swoim rodzaju.

— Ale ja Lordem Ruathy również nie jestem. Jeszcze nie! To Lytol nim jest. On podejmuje wszystkie decyzje… a ja tylko słucham i kiwam głową, jak porażony słońcem intruś. — Zająknął się, świadom, że wywoła to krytykę N’tona. — To znaczy, ja wiem, że Lytol musi zarządzać, aż inni Lordowie Warowni mnie zatwierdzą… i ja wcale nie chcę, żeby Lytol wyjechał z Warowni Ruatha. Ale gdybym był smoczym jeźdźcem, nie doszłoby do tego. Rozumiesz?

Kiedy Jaxom dojrzał wyraz oczu N’tona, ramiona opadły mu w poczuciu przegranej.

— Rozumiesz, ale odpowiedź nadal brzmi nie! Spowodowałoby to inne następstwa, pewnie większe, prawda? Tak więc muszę dalej się wałkonić jako ni to, ni owo, tak pomiędzy wszystkim. Ani prawdziwy Lord Warowni, ani prawdziwy smoczy jeździec… ani prawdziwe nic, tylko prawdziwy problem. Prawdziwy problem dla wszystkich!

Dla mnie nie, powiedział Ruth wyraźnie i pocieszająco dotknął pyskiem swojego jeźdźca.

— Nie jesteś problemem, Jaxomie, ale widzę, że masz problem — powiedział spokojnie N’ton ze współczuciem. — Gdyby to zależało ode mnie, to powiedziałbym, że świetnie ci zrobi przyłączenie się do skrzydła i nauczenie Rutha żucia smoczego kamienia. Żeby zdobyć z pierwszej ręki wiedzę, jakiej nie mógłby podważyć żaden Lord Warowni.

Przez jedną pełną nadziei chwilę Jaxomowi wydawało się, że N’ton proponuje mu szansę, o której tak marzył.

— Gdyby to zależało ode mnie, Jaxomie, ale nie zależy i zależeć nie może. Lecz — tu N’ton przerwał i badawczo popatrzył Jaxomowi w twarz — jest to sprawa, którą lepiej będzie omówić. Dorosłeś już na tyle, żeby zatwierdzić cię jako Lorda Warowni albo żebyś zaczął robić coś innego, konstruktywnego. Porozmawiam z Lytolem i F’larem w twoim imieniu.

— Lytol powie, że jestem Lordem Warowni, a F’lar powie, że Ruth nie dorósł do skrzydła bojowego…

— A ja nie powiem nic więcej, jeżeli będziesz zachowywał się jak nadąsane dziecko.

Rozmowę przerwał im dobiegający z góry ryk. Następne dwa smoki krążyły nad ich głowami, sygnalizując, że chcą wylądować. N’ton pomachał do nich na znak, że zrozumiał, a potem obydwaj z Jaxomem zeszli im truchtem z drogi, kierując się do siedziby Cechu Kowali. Tuż przed drzwiami N’ton zatrzymał Jaxoma.

— Nie zapomnę, Jaxomie, tylko… — tu N’ton szeroko się uśmiechnął — na litość Pierwszej Skorupy, uważaj, żeby cię nikt nie przyłapał, jak będziesz dawał Ruthowi smoczy kamień. I bądź cholernie uważny, kiedy się udajesz pomiędzy!

W stanie lekkiego szoku Jaxom gapił się na N’tona, gdy Przywódca Weyru okrzyknął jakiegoś przyjaciela wewnątrz budynku. N’ton zrozumiał. Depresja przeszła Jaxomowi jak ręką odjął.

Kiedy przechodził przez próg siedziby Cechu Kowali, zawahał się, czekając, aż po jaskrawym świetle wiosennego słońca wzrok mu przywyknie do mroku panującego we wnętrzu budynku. Pochłonięty własnymi problemami zapomniał, jak ważne ma być to posiedzenie. Mistrz Harfy, Robinton, zasiadł za długim stołem roboczym, który na tę okazję oczyszczono ze zwykle panującego na nim rozgardiaszu, obok niego spoczął F’lar, Przywódca Weyru Benden. Jaxom rozpoznał jeszcze trzech Przywódców Weyrów i nowego Mistrza Hodowcę, Briareta. Było tam dobre pół skrzydła spiżowych jeźdźców i Lordowie Warowni, i wiodący kowale, i — jeżeli sądzić po kolorach tunik mężczyzn, których nie od razu rozpoznał — więcej harfiarzy niż przedstawicieli któregokolwiek innego rzemiosła.

Ktoś zawołał go po imieniu naglącym, ochrypłym szeptem. Spoglądając w lewo Jaxom zobaczył, że F’lessan i inni uczniowie zebrali się pokornie przy dalszym oknie, a dziewczęta przycupnęły na zydlach.

— Z pół Pernu tu jest — zauważył F’lessan zadowolony, robiąc pod tylną ścianą miejsce dla Jaxoma.

Jaxom skinął głową pozostałym, którzy dużo bardziej chyba byli zainteresowani nowymi przybyszami.

— Nie przypuszczałem, że aż tylu ludzi interesuje się gwiazdami i matematyką Wansora — powiedział Jaxom cichym głosem do F’lessana.

— Co? Mieliby nie skorzystać ze sposobności, by przelecieć się na smoku? — zapytał F’lessan z dobroduszną otwartością. — Ja sam przywiozłem czterech.

— Bardzo wielu ludzi pomagało Wansorowi w zestawianiu materiałów — odezwał się Benelek w swój zwykły, dydaktyczny sposób. — Jest rzeczą naturalną, że chcą się dowiedzieć, jak został wykorzystany ich czas i wysiłek.

— Pewne jest, że nie przybyli tu dla jedzenia — powiedział F’lessan prychnąwszy.

No i niby dlaczego, pomyślał Jaxom, nie działa mi na nerwy ta uwaga F’lessana?

— Nonsens, F’lessanie — powiedział Benelek, który brał wszystko zbyt dosłownie, by móc zrozumieć żart. — Jedzenie jest tu bardzo dobre. Zjadasz go wystarczająco dużo.

— Jestem jak Fandarel — powiedział F’lessan. — Wydajnie wykorzystuję wszystko, co nadaje się do jedzenia. Ćśśś! Oto i on we własnej osobie. Na Skorupy! — Tu młody spiżowy jeździec skrzywił się z niesmakiem. — Czy ktoś nie mógł zmusić go, żeby się przebrał?

— Zupełnie jak gdyby ubrania miały jakiekolwiek znaczenie dla człowieka o takim umyśle jak Wansor. — Benelek zniżył głos, ale niemalże zapluł się z pogardy dla F’lessana.

— Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek Wansor powinien wyglądać porządnie — powiedział Jaxom. — To właśnie F’lessan miał na myśli.

Benelek mruknął coś, ale nie podjął tematu. Wtedy F’lessan dał Jaxomowi sójkę w bok na tę reakcję Benelka i puścił do niego oko.

Kiedy Wansor wszedł w drzwi, zdał sobie sprawę, że sala jest pełna. Zatrzymał się, rozejrzał bacznie dookoła, na początek nieśmiało. Potem, kiedy rozpoznał czyjąś twarz, skłonił głowę i uśmiechnął się z wahaniem. Ze wszystkich stron przesyłano mu szerokie, zachęcające uśmiechy, półgłosem wypowiadane pozdrowienia i gesty zachęcające, by szedł dalej na przód sali.

— No, no, no… Wszystko to dla moich gwiazd? Moich gwiazd, no, no! — Na jego reakcję fala rozbawienia przeszła przez salę. — To naprawdę miłe, nie miałem pojęcia… Naprawdę bardzo miłe. O, Robintonie, ty jesteś tutaj…

— A gdzieżby? — Pociągła twarz Mistrza Harfiarza była jak należy pełna powagi, ale Jaxomowi wydawało się, że widzi, jak z wysiłku, żeby się nie uśmiechnąć, drgają mu wargi. Robinton na wpół poprowadził, na wpół popchnął Wansora w stronę platformy na drugim końcu sali.

— Chodź już, Wansorze — powiedział Fandarel swoim grzmiącym głosem.

— Och tak, bardzo przepraszam. Nie chciałem, żebyście musieli na mnie czekać. A oto i Lord Asgenar. Jakżeż miło z pana strony, że pan przybył. A czy N’ton też tu jest? — Wansor wykonał pełny obrót. Będąc krótkowidzem zaglądał ludziom z bliska w twarze, próbując znaleźć N’tona. — On naprawdę powinien być…

— Jestem tutaj, Wansorze. — N’ton podniósł do góry rękę.

— Ach. — Zmartwiona mina zniknęła z twarzy Gwiezdnego Kowala, jak go zuchwale, ale precyzyjnie nazwała Menolly. — Mój drogi N’tonie, musisz tu przyjść do przodu. Wykonałeś tyle pracy obserwując i patrząc w najbardziej okropnych porach nocnych. Chodź, musisz…

— Wansorze! — Fandarel na wpół podniósł się, by lepiej słychać było jego rozkazujący ryk. — Nie zmieszczą się wszyscy tam z przodu, a każdy z nich dokonywał obserwacji. To dlatego tu są. Żeby zobaczyć, na co zdało się to ich całe patrzenie. A teraz chodź tu i zaczynaj. Tracisz czas. Czysty brak wydajności.

Wansor mamrotał zapewnienia i przeprosiny, pokonując w podskokach tę niewielką odległość dzielącą go od platformy. Rzeczywiście wyglądał tak, jak gdyby od dłuższego już czasu sypiał w tym swoim ubraniu. Nie zmieniał go chyba od ostatniego Opadu Nici, sądząc po ostrości załamań na plecach tuniki.

Ale nie było nic z niechlujstwa w mapach pozycji gwiazd, które przypinał do ściany. Skąd Wansor wziął tę czerwoną barwę na oznaczenie Czerwonej Gwiazdy — kolor niemalże pulsował na papierze.

Nie było nic nieskładnego w jego prezentacji. Z poważania i szacunku dla Wansora, Jaxom usiłował słuchać uważnie, ale słyszał to wszystko już przedtem, a jego umysł nieubłaganie powracał do pożegnalnego przytyku N’tona. „Uważaj, żeby cię nikt nie przyłapał, jak będziesz Ruthowi dawał smoczy kamień!”

Jak gdyby miał być taki niemądry. Tu Jaxom zawahał się. Chociaż w teorii wiedział dokładnie, jak nauczyć smoka żuć smoczy kamień, nauczył się w czasie lekcji i tego, że pomiędzy teorią a praktyką istnieje duża różnica. Może mógłby wziąć sobie F’lessana do pomocy?

Rzucił spojrzenie na swego przyjaciela z dzieciństwa, który Naznaczył swego spiżowego smoka dwa Obroty temu. Szczerze mówiąc, Jaxom nie uważał, by F’lessan był czymś więcej niż tylko chłopcem, a już z pewnością nie traktował on wystarczająco poważnie swoich obowiązków spiżowego jeźdźca. Odczuwał wdzięczność, że F’lessan nigdy nikomu nie wspomniał o dotykaniu jajka Rutha, kiedy smoczek był jeszcze w skorupie w Wylęgarni. Oczywiście było to poważne wykroczenie przeciw Weyrowi. F’lessan z pewnością nie uznałby, żeby czymś nadzwyczajnym miało być nauczenie smoka żucia smoczego kamienia.

Mirrim? Jaxom zerknął na dziewczynę. Poranne słońce przeświecało prcet jej brązowawe włosy, wydobywając złote błyski tam, gdzie ich nigdy dotąd nie zauważył. Była głucha na wszystko, poza słowami Wansora. Prawdopodobnie wdałaby się z Jaxomem w dyskusję zalecając, żeby nie sprawiał Weyrowi dalszych kłopotów, a potem poszczułaby go jedną z tych swoich jaszczurek ognistych, żeby mieć pewność, że nie zrobi nic głupiego.

Jaxom był osobiście przekonany, że Tran, ten drugi młody spiżowy jeździec z Weyru Ista, uważał, że Ruth nie jest zasadniczo niczym więcej, jak tylko przerośniętą jaszczurką ognistą. Pomógłby mu jeszcze mniej niż F’lessan.

Na Benelka też nie było co liczyć. Bez reszty ignorował smoki i jaszczurki ogniste, tak samo jak one ignorowały jego. Ale niechby tylko ktoś dał Benelkowi jakiś diagram czy maszynę, a nawet jakieś kawałki urządzenia znalezione w którymś ze starych gospodarstw czy Weyrów, a spędzi on nad nimi całe dni, próbując rozeznać się w tym, co to jest czy do czego to służyło. Zwykle potrafił uruchomić każdą maszynę, nawet, jeżeli musiał ją najpierw rozebrać na części, żeby odkryć, czemu nie działa. Benelek i Fandarel idealnie się rozumieli.

Menolly? Dokładnie o kogoś takiego mu chodziło, pomimo jej skłonności, żeby wszystko, co słyszała, przerabiać na piosenki — co czasami było naprawdę nie do zniesienia. Ale dzięki tej swojej zdolności była wspaniałą harfiarką, po prawdzie to pierwszą w ogóle dziewczyną, która została harfiarzem, jak pamięcią sięgnąć. Rzucił na nią przeciągłe spojrzenie. Jej wargi drgały lekko; ciekaw był, czy już przekłada gwiazdy Wansora na muzykę.

— Gwiazdy wyznaczają dla nas czas w każdym Obrocie i pomagają nam odróżnić jeden Obrót od drugiego — mówił Wansor i Jaxom w poczuciu winy zwrócił ponownie uwagę na mówcę. — Gwiazdy prowadziły Lessę podczas jej odważnej podróży pomiędzy czasem, by sprowadzić tu Władców Weyrów z przeszłości. — Tu Wansor odchrząknął na tę niezbyt fortunną wzmiankę o dwóch odłamach smoczych jeźdźców. — I one będą naszymi stałymi przewodnikami w przyszłych Obrotach. Lądy, morza, ludzie i miejsca mogą się zmieniać, ale gwiazdy w swoim biegu zachowują porządek i pozostają pewne.

Jaxom przypomniał sobie, że słyszał coś o tym, jakoby były jakieś plany, żeby zmienić bieg Czerwonej Gwiazdy odchylając jej tor. Czy Wansor właśnie udowodnił, że nie da się tego zrobić?

Wansor ciągnął dalej podkreślając, że kiedy ma się już pojęcie podstawowej orbicie i szybkości jakiejś gwiazdy, można obliczyć jej położenie na niebie w dowolnym momencie, dopóki będzie się uwzględniać wpływ jej najbliższych sąsiadów podczas koniunkcji.

— Tak więc nie mamy teraz żadnych wątpliwości, że potrafimy dokładnie przewidzieć Opad Nici w zależności od położenia Czerwonej Gwiazdy, kiedy znajdzie się ona w koniunkcji z naszymi innymi sąsiadami na niebie.

Jaxoma rozbawiło to, że zawsze kiedy Wansor wygłaszał szerokie, ogólne oświadczenie, mówił my, ale kiedy oznajmiał o jakimś odkryciu, mówił ja.

— Jesteśmy przekonani, że jak tylko ta niebieska gwiazda uwolni się od wpływu tej żółtej gwiazdy na naszym wiosennym nieboskłonie i wychyli się dalej na wschód, Opad Nici powróci do tego modelu, który obserwował początkowo F’lar.

— Za pomocą tego równania — tu Wansor pospiesznie zapisał na tablicy odpowiednie znaki, a Jaxom znowu zwrócił uwagę na to, że jak na tak niechlujnie wyglądającą osobę pisał on w sposób niesłychanie precyzyjny — możemy wyliczyć dalsze koniunkcje, które będą miały wpływ na. Opad Nici podczas tego Przejścia. Faktem jest, że możemy teraz wskazać, gdzie znajdowały się różne gwiazdy w dowolnym momencie w przeszłości i gdzie znajdą się w dowolnym momencie w przyszłości.

Wypisywał równania w szaleńczym tempie i tłumaczył, których gwiazd dotyczy dane równanie. Następnie odwrócił się, a jego okrągła twarz przybrała bardzo poważny wyraz.

— Możemy nawet na podstawie tej wiedzy przewidzieć dokładnie chwilę rozpoczęcia się następnego Przejścia. Oczywiście stanie się to w przyszłości za tak wiele Obrotów, że nikt z nas nie potrzebuje się tym martwić. Ale myślę, że sama wiedza o tym może nam dodać otuchy.

Na rozproszone chichoty Wansor zamrugał i nieśmiało się uśmiechnął, jak gdyby po czasie zdając sobie sprawę, że powiedział coś zabawnego.

— Musimy również zdobyć pewność, że tym razem nikt o tym nie zapomni podczas długiej Przerwy — powiedział Mistrz Kowal, Fandarel, a po tenorze Wansora wszyscy wzdrygnęli się słysząc basowy głos.

— To o to chodzi w tym całym zjeździe — dodał Fandarel, gestem wskazując słuchaczy.

Na kilka Obrotów wcześniej, kiedy nie przewidywano, żeby Ruth miał długo pożyć, Jaxom miał swoją własną, bardzo egocentryczną teorię dotyczącą tych posiedzeń w siedzibie Cechu Kowali. Przekonywał sam siebie, że zainicjowano je, by w przypadku śmierci Rutha dać mu jeszcze jakiś inny, interesujący powód do życia. Dzisiejsze spotkanie dowiodło, jak bezsensowny był ten pomysł. Im więcej ludzi — w każdej Warowni, w Weyrach — będzie wiedziało, co robi się w każdej z siedzib Cechów, co robi każdy poszczególny mistrz i jego główni technicy, tym mniejsza będzie szansa, że zostaną znowu zaprzepaszczone ambitne plany, by uchronić Pern od spustoszenia przez Nici.

Rdzeń tej stałej szkoły w siedzibach Cechów Kowali i Harfiarzy stanowili Jaxom, F’lessan, Benelek, Mirrim, Menolly, Tran, Piemur i zaawansowani młodsi czeladnicy. Każdy z nich uczył się doceniać inne rzemiosła.

Zasadniczą sprawą było porozumienie. To był jeden z dogmatów Robintona. Przecież zawsze mawiał: „Wymieniaj informacje, naucz się rozmawiać rozsądnie na każdy temat, naucz się wyrażać swoje myśli, akceptuj nowe pomysły, badaj je, analizuj. Myśl obiektywnie. Wybiegaj myślą w przyszłość”.

Jaxom rozejrzał się po zebranych w sali ludziach, zastanawiając się, ilu z nich potrafiło w ogóle pojąć tłumaczenie Wansora. To prawda, że akurat z tymi tutaj szło mu łatwo, jako że większość z nich obserwowała, jak gwiazdy wciąż na nowo układają się w swoje wzory, noc po nocy, rok po roku, aż dało się te majestatyczne układy zredukować do pomysłowych diagramów i liczb Wansora. Wszyscy oni znaleźli się w tej sali właśnie dlatego, że chętnie zapoznawali się z nowymi pomysłami i akceptowali nowe myśli. Wpływać należało na tych, którzy nie słuchali — na takich, jak jeidźcy z przeszłości, wygnani teraz na Kontynent Południowy.

Jaxom podejrzewał, że w dyskretny sposób czuwano nad tym, co się tam dzieje. N’ton kiedyś nadmienił coś niejasno o Południowej Warowni. W posiadaniu uczniów znajdowała się bardzo szczegółowa mapa kraju wokół Warowni i części terenów przylegających do niej, która pozwalała się domyślać, że Kontynent Południowy rozciąga się dużo dalej w stronę mórz południowych, niż się to komukolwiek wydawało jeszcze pięć Obrotów temu. Podczas jednej ze swoich rozmów z Lytolem, Robintonowi wymknęło się coś, co doprowadziło Jaxoma do przekonania, że Mistrz Harfy niedawno był na południu. Bawiło Jaxoma zastanawianie się nad tym, na ile Władcy dawnych Weyrów orientują się, co dzieje się na ich kontynencie. Zaszły pewne oczywiste zmiany, nawet ludzie o najbardziej ciasnych umysłach musieli przyznać, że je widzą. Na przykład te ciągle rozszerzające się połacie lasów, przeciw którym protestowali Władcy z przeszłości obszary chronione teraz przez ryjące w ziemi pędraki, które kiedyś chcieli wytępić farmerzy, błędnie uznając je za zgubę, zamiast za pracowicie stworzone dobrodziejstwo i zabezpieczenie.

Uwagę Jaxoma zwróciło tupanie i oklaski. Pospiesznie dołączył do aplauzu, zastanawiając się, czy nie stracił czegoś bardzo ważnego podczas swoich rozmyślań. Sprawdzi potem u Menolly. Ona zawsze wszystko pamięta.

Owacja trwała tak długo, że Wansor zaczerwienił się z pełnego zadowolenia zażenowania i że aż wstał Fandarel rozpościerając swoje ramiona jak konary i domagając się ciszy. Ale ledwo Fandarel zdążył otworzyć usta, by coś powiedzieć, kiedy jeden z wartowników Warowni Ista skoczył na nogi, żeby poprosić Wansora o wyjaśnienie anomalii związanej ze stałym położeniem na niebie trójki gwiazd, znanych jako Siostry Świtu. Zanim Wansor zdążył mu odpowiedzieć, ktoś inny poinformował tego człowieka, że żadna anomalia nie istnieje, i rozpoczęła się ożywiona dyskusja.

— Ciekawe, czy udałoby się nam zastosować równania Wansora, żeby móc bezpiecznie udać się w przyszłość — zastanawiał się F’lessan.

— Ty ciemniaku! Nie można udać się do czasu, który jeszcze nie nastał! — odpowiedziała mu kąśliwie Mirrim, zanim zdążyli to zrobić inni. — Skąd miałbyś wiedzieć, co się tam dzieje? Wpakowałbyś się w jakąś skałę czy thim albo w sam środek Nici! Wystarczająco niebezpieczne jest podróżowanie wstecz w czasie, kiedy przynajmniej można sprawdzić, co się działo czy kto tam był. A nawet wtedy ty na pewno byś wszystko poplątał. Zapomnij o tym, F’lessanie!

— W obecnej chwili udawanie się w przyszłość nie służyłoby żadnemu logicznemu celowi — zauważył Benelek w swój sentenojonalny sposób.

— Ale by to była zabawa — powiedział F’lessan wcale nie zniechęcony. — Można by na przykład dowiedzieć się, co planują Władcy z przeszłości. F’lar jest pewien, że oni coś knują. Zachowywali się dotąd o wiele za spokojnie.

— Przymknij się, F’lessanie. To sprawa Weyru — powiedziała ostro Mirrim, rozglądając się niespokojnie w obawie, że ktoś z dorosłych mógł usłyszeć tę niedyskretną uwagę.

— Porozumiewajcie się! Dzielcie się swoimi myślami! — wyrecytował F’lessan parę frazesów Robintona.

— Jest różnica pomiędzy porozumiewaniem się a plotkowaniem — powiedział Jaxom.

F’lessan zmierzył swojego przyjaciela z dzieciństwa przeciągłym, baczaym spojrzeniem.

— Wiesz, uważałem na ogół, że ta szkoła to dobry pomysł. A teraz wydaje mi się, że zmieniła ona nas wszystkich w nic nierobiące gaduły. I myślicieli! — Z niesmakiem podniósł oczy w górę. — Każdą sprawę omawiamy, rozważamy aż do znudzenia. Nigdy nic nie robimy. Przynajmniej zwalczając Nici musimy najpierw działać, a potem myśleć! — Odwrócił się na pięcie, a potem z zadowoleniem oznajmił. — Hej, słuchajcie, jedzenie! Zaczął kluczyć między ludźmi kierując się w stronę drzwi, przez które podawano wyładowane tace na centralny stół.

Jaxom wiedział, że uwagi F’lessana były natury ogólnej, ale ostro odczuł ten przytyk o zwalczaniu Nici.

— Ten F’lessan! — powiedziała mu wprost do ucha Menolly. Chciałby, żeby chwała kwitła w jego rodzinie. Parę bohaterskich czynów… — Jej niebieskie jak morze oczy zatańczyły ze śmiechem, kiedy dodała: — Żebym miała o czym śpiewać! — Potem westchnęła. — A on wcale do tego nie pasuje. Nie myśli perspektywicznie. Ale w gruncie rzeczy ma dobre serce. Chodź! Lepiej pomóżmy w roznoszeniu jedzenia.

— Zróbmy coś! — Na żart Jaxoma Menolly zareagowała pełnym uznania uśmiechem.

Każdy z tych punktów widzenia ma swoje dodatnie strony, zdecydował Jaxom, kiedy wyręczał jakąś obładowaną kobietę, odbierając od niej tacę pełną parujących pasztecików z mięsem, ale pomyśli o tym później.

Kuchnia Mistrza Kowala przygotowała się na ten zjazd, i oprócz soczystych pasztecików z mięsem były kulki rybne na gorąco, chleb obłożony jędrnymi serami z Wysokiego Pasma i dwa wielkie kociołki klahu.

Częstując naokoło jedzeniem, Jaxom uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz, która go denerwowała. Wszyscy inni Lordowie Warowni i Mistrzowie Cechów byli dla niego serdeczni, pytali uprzejmie o Rutha i Lytola. Wszyscy wydali się chętni, żeby z nim pożartować, ale nie chcieli rozmawiać o teoriach Wansora. Może, pomyślał cynicznie Jaxom, nie zrozumieli tego, co mówił Wansor i wstydzą się pokazać swoją ignorancję przed młodszym mężczyzną. Westchnął. Czy kiedykolwiek dorośnie na tyle, żeby zaczęli go uważać za równego sobie?

— Hej, Jaxom, pozbądź się tego. — F’lessan złapał go za rękaw. — Chcę ci coś pokazać.

Sądząc, że spełnił już swój obowiązek, Jaxom wepchnął tacę na stół i wyszedł za swoim młodym przyjacielem za drzwi. F’lessan szedł dalej, uśmiechając się, jakby całkiem zgłupiał, a potem odwrócił się, żeby pokazać palcem na dach siedziby Cechu Kowali.

Siedzibę stanowił obszerny budynek o stromych szczytach. Dach zdawał się cały wibrować, ogarnięty wielobarwnym ruchem, falującym dźwiękiem. Istna chmara jaszczurek ognistych przycupnęła na szarych dachówkach, ćwierkając i nucąc do siebie w poważnej rozmowie — idealna parodia prowadzonej w budynku zawziętej dyskusji. Jaxom zaczął się śmiać.

— To chyba niemożliwe, żeby aż tyle jaszczurek ognistych pilnowało się tych, którzy są w środku — powiedział do Menolly, która właśnie do nich dołączyła. — A może to ty zdobyłaś parę następnych Wylęgów?

Ocierając łzy, które ze śmiechu napłynęły jej do oczu, wyparła się swojej winy.

— Ja mam tylko dziesięć, a one czasem całymi dniami same gdzieś latają. Nie wydaje mi się, żebym mogła przyjąć na siebie odpowiedzialność za więcej niż dwie z nich, poza Piękną, moją królową. Ona się mnie stale trzyma. Wiesz — powiedziała zwracając ku niemu poważną twarz — będą z nimi problemy. Nie z moimi, bo każę im się porządnie zachowywać, ale z czymś takim jak tu. — Wskazała na pokryty jaszczurkami dach. — One tak okropnie plotkują. Założę się, że większość z tych tutaj nie pilnuje się żadnego z ludzi wewnątrz siedziby. Przyciągają ich smoki, a zwłaszcza twój Ruth.

— Zawsze zbiera się ich cała chmara, wszędzie gdzie tylko udamy się z Ruthem — powiedział Jaxom nieco kwaśno.

Menolly spojrzała na drugą stronę doliny, gdzie Ruth wylegiwał się na nasłonecznionym brzegu rzeki z trzema innymi smokami i jak zwykle z jednym czy dwoma oddziałami pielęgnujących go jaszczurek ognistych.

— Czy Ruthowi to przeszkadza?

— Nie. — Jaxom uśmiechnął się tolerancyjnie. — Wydaje mi się, że raczej go to bawi. One dotrzymują mu towarzystwa, kiedy ja muszę poświęcić się sprawom Warowni. Mówi, że mają przeróżne fascynujące i nieprawdopodobne obrazy w swoich umysłach. Lubi im się przyglądać… przeważnie. Czasami go denerwują… twierdzi, że je ponosi.

— Jak to? — otwarcie powątpiewała Menolly. — One niewiele mają wyobraźni, nie takiej prawdziwej. Opowiadają tylko to, co widziały.

— Albo co im się wydawało, że widziały.

Menolly zastanawiała się przez chwilę.

— Na tym co widziały na ogół można śmiało polegać. Wiem… — Potem przerwała zmieszana.

— Nie przejmuj się — powiedział Jaxom. — Musiałbym mieć umysł ciężki jak wrota do Warowni, gdybym nie zdawał sobie sprawy, że wy, harfiarze, bardzo jesteście zajęci tam na południu. — Jaxom odwrócił się, żeby powiedzieć coś do F’lessana, ale nie było go nigdzie widać.

— Powiem ci coś, Jaxomie — Menolly przyciszyła głos F’lessan miał rację. — Coś się dzieje na południu. Niektóre jaszczurki z mojego stada były bardzo poruszone. Ciągle przekazują mi obraz pojedynczego jaja, ale nie znajduje się ono w zamkniętym Weyrze. Myślałam, że może to moja Piękna ukryła znowu zniesione przez siebie jajka. Ona czasami to robi. A potem odniosłam wrażenie, że to co ona widziała, stało się dawno temu. A Piękna nie jest starsza od Rutha, jak więc mogłaby pamiętać coś, co wydarzyło się ponad pięć Obrotów temu?

— Jaszczurki ogniste łudzące się, że odkryły Pierwszą Skorupę? — roześmiał się serdecznie Jaxom.

— Poważnie mówiąc, nie potrafię śmiać się z ich wspomnień. One wiedzą o bardzo osobliwych rzeczach. Pamiętasz jak Grall F’nora nie chciał za nic lecieć na Czerwoną Gwiazdę? Jak już o tym mowa, wszystkie jaszczurki ogniste panicznie boją się Czerwonej Gwiazdy.

— A my to nie?

— One o tym wiedziały, Jaxomie, zanim się reszta Pernu dowiedziała.

Instynktownie odwrócili się oboje na wschód, w stronę wrogiej Czerwonej Gwiazdy.

— No więc? — zapytała tajemniczo Menolly.

— Więc? Co więc?

— No więc jaszczurki ogniste potrafią pamiętać.

— Eh, daj spokój, Menolly. Nie chcesz chyba mi wmówić, że jaszczurki mogą pamiętać coś, czego nie pamięta człowiek?

— Masz jakieś inne wytłumaczenie? — zapytała wojowniczo Menolly.

— Nie, ale to nie znaczy, że ono nie istnieje — powiedział Jaxom, szeroko się do niej uśmiechając. — Słuchaj, a może któreś z tamtych jaszczurek są z Warowni Południowej?

— Nie martwi mnie to. Po pierwsze, jaszczurki ogniste znajdują się na zewnątrz. Po drugie, one potrafią uzmysłowić nam tylko to, co same zrozumiały. — Menolly zachichotała niskim głosem, co według Jaxoma stanowiło sympatyczną odmianę po piskliwie chichoczących córkach Panów Warowni. — Wyobrażasz sobie, co za bzdury wyszłyby T’kulowi z równań Wansora, gdyby patrzył na nie oczami jaszczurek?

Osobistych wspomnień o tym dawnym Przywódcy Weyru Dalekich Rubieży miał Jaxom bardzo niewiele, ale wystarczająco dużo nasłuchał się od Lytola i N’tona, żeby wiedzieć, iż umysł tego człowieka zamknięty był dla wszystkiego co nowe. Chociaż jego światopogląd mógł ulec pewnemu poszerzeniu po tym, jak spędził niemalże sześć Obrotów na Kontynencie Południowym, zdany tylko na siebie.

— Słuchaj, to nie tylko ja się martwię — ciągnęła dalej Menolly. — Mirrim też. A jeżeli dziś ktoś zna się na jaszczurkach ognistych, to jest to Mirrim.

— Tobie też nie najgorzej idzie… jak na zwykłego harfiarza.

— Dzięki ci, o Panie na Warowni. — Żartobliwie oddała mu honory. — Słuchaj, czy dowiesz się, o czym jaszczurki ogniste opowiadają Ruthowi?

— A one nie rozmawiają z zielonym smokiem Mirrim?

Jaxom nie miał najmniejszej ochoty, żeby w tej chwili mieć z nimi więcej do czynienia niż było to absolutnie niezbędne.

— Smoki nie pamiętają różnych rzeczy. Sam wiesz. Ale Ruth jest odmienny, zauważyłam, że…

— Bardzo odmienny…

Menolly dosłyszała zgorzkniały ton w jego głosie.

— Co cię dzisiaj ugryzło? A może Lord Groghe odwiedził Lytola?

— Lord Groghe? Po co?

W oczach Menolly zatańczyły diabelskie ogniki i skinęła na niego, żeby podszedł bliżej, jak gdyby w pobliżu znajdował się ktoś, kto mógłby ich usłyszeć.

— Wydaje mi się, że spodobałeś się Lordowi Groghe jako kandydat na męża dla tej jego trzeciej córki, tej o krowiej figurze.

Jaxom jęknął ze zgrozy.

— Nie martw się, Jaxomie, Robinton zdusił ten pomysł w zarodku. W tym przypadku nie wyrządziłby ci niedźwiedziej przysługi. Oczywiście — tu Menolly spojrzała na niego kącikiem roześmianych oczu — jeżeli masz na myśli kogoś innego, to teraz trzeba o tym powiedzieć.

Jaxom był wściekły nie na Menolly, ale na wieści, które mu przekazała.

— Nic nie jest mi w tej chwili mniej potrzebne niż żona.

— O? Już się ktoś tobą zajął?

— Menolly!

— Nie bądź taki zaszokowany. My, harfiarze, rozumiemy słabości ludzkiego ciała. A ty, Jaxomie, jesteś wysoki, przystojny. Obowiązkiem Lytola jest wyszkolenie ciebie w każdej sztuce…

— Menolly!

— Jaxom! — Doskonale naśladowała jego ton. — Czy Lytol nigdy cię nie wypuszcza, żebyś mógł się sam trochę zabawić? A może ty tylko myślisz o tym? Uczciwie mówiąc, Jaxomie — tu wyraz jej twarzy stał się cierpki, a w głosie dało się słyszeć zniecierpliwienie — tak mi się zdaje, że Robinton, chociaż kocham tego człowieka, i Lytol, F’lar, Lessa i Fandarel zrobili z ciebie bladą kopię siebie samych. Gdzie podział się Jaxom? — Zanim udało mu się znaleźć właściwą odpowiedź na jej impertynencję, przeszyła go spojrzeniem swoich lekko przymrużonych oczu. — Mówi się, że jaki człowiek taki smok. Może to właśnie dlatego Ruth jest taki inny. I wygłosiwszy tę tajemniczą uwagę wstała i dołączyła do reszty towarzystwa.

Jaxom zastanawiał się, czy by nie przywołać Rutha i nie odlecieć, skoro miały go tu spotykać wyłącznie zniewagi i lekceważenie.

„Jak nadąsane dziecko!” — wróciły do niego słowa N’tona. Wzdychając usiadł z powrotem na trawie. Nie, nie ucieknie pospiesznie po raz drugi tego ranka od krępującej go sytuacji.

Nie będzie zachowywał się w taki niedojrzały sposób. Nie pozwoli, żeby Menolly miała satysfakcję, że dotknęła go swymi prowokacyjnymi uwagami.

Wpatrywał się w dół, gdzie nad rzeką bawił się jego ukochany towarzysz i dumał. Dlaczego Ruth jest inny? Czy to prawda, że jaki człowiek taki smok? Nie było cienia wątpliwości, że byli obydwaj z Ruthem bardzo nietypowi. Jego narodziny jeszcze silniej odbiegały od jakiejkolwiek normy niż Wyklucie się Rutha — on narodził się z martwego ciała swojej matki, Ruth wykluł się ze skorupy jaja zbyt twardej, by mógł ją rozłupać swoim o połowę mniejszym dziobem. Ruth był smokiem, ale nie chował się w Weyrze. On był Lordem Warowni, ale niezatwierdzonym.

No więc, żeby dowieść jednego, trzeba dowieść drugiego i być z różnicami za pan brat!

Tylko żeby cię nikt nie przyłapał, że dajesz Ruthowi smoczy kamień! — powiedział N’ton.

Загрузка...