W ciągu kilku następnych dni Jaxom zdał sobie sprawę, że podjęcie postanowienia, aby nauczyć Rutha żuć smoczy kamień to jedno, a znalezienie na to czasu to coś zupełnie innego. Nie udawało mu się znaleźć ani jednej wolnej godziny. Jaxom nosił się z taką niegodną myślą, że może N’ton zdradził swój plan Lytolowi, tak że opiekun świadomie wynajduje zajęcia, mające zapełnić mu cały dzień. Ale szybko pozbył się tej myśli. N’ton nie był ani zdradzieckim, ani przebiegłym człowiekiem. Rozważywszy to na zimno, musiał przyznać, że dni miał zawsze wypełnione: po pierwsze pielęgnacją Rutha, poza tym lekcjami, obowiązkami wobec Warowni i, w minionych Obrotach, spotkaniami u innych Lordów Warowni, w których według Lytola musiał brać udział jako milczący obserwator — żeby poszerzać swoją wiedzę o zarządzaniu Warownią.
Jaxom po prostu nie uświadamiał sobie, w jak wiele spraw był uwikłany, aż do teraz, kiedy rozpaczliwie potrzebował czasu, z którego by nie musiał się tłumaczyć czy planować go z góry.
Następny problem, którego nigdy poważnie nie brał po rozwagę, stanowił fakt, że gdziekolwiek by udali się z Ruthem, tam natychmiast pojawiała się jakaś jaszczurka ognista. Menolly miała rację nazywając je plotkarami, a on wcale nie życzył sobie, żeby miały być świadkami tego nielegalnego szkolenia. Próbował wyskoczyć z Ruthem na górski próg w Dalekich Rubieżach, który służył im jako miejsce ćwiczeń, kiedy uczył go latać pomiędzy. Okolica była puściuteńka, naga, żadne zielsko nie wystawiało nawet kiełka spod późnego, twardego śniegu. Kierunek podał Ruthowi, kiedy już byli w powietrzu, w chwili, gdy akurat nie towarzyszyły im żadne jaszczurki ogniste. Nie naliczył nawet i dwudziestu dwóch oddechów, a już zielona jaszczurka Deelan i błękitna zarządcy Warowni pojawiły się nad głową Rutha. I zaczęły piszczeć ze zdumienia i skarżyć się, że im to miejsce nie odpowiada.
Następnie Jaxom wypróbował dwa równie mało uczęszczane miejsca, jedno na równinach Keroon, a drugie na bezludnej wyspie niedaleko wybrzeża Tilleku. Podążyły za nim w oba te miejsca.
Z początku kipiał ze złości na taki nadzór i wyobrażał sobie, że poruszy tę sprawę z Lytolem. Jednak zgodnie ze zdrowym rozsądkiem było mało prawdopodobne, żeby to opiekun prosił czy to ochmistrza, czy Deelan, aby posyłali te stworzenia za Jaxomem. Nadgorliwość! Jeżeli spróbowałby po prostu powiedzieć o tym Deelan, zaczęłaby płakać i zawodzić, załamywać ręce, i pobiegłaby wprost do Lytola. Ale Brand, zarządca, to co innego. Przybył on z Warowni Telgar dwa Obroty temu, kiedy okazało się, że stary ochmistrz nie jest w stanie poradzić sobie z wybujałym temperamentem wychowanków. Jaxom zatrzymał się. Tak, Brand zrozumie problemy młodego człowieka.
Kiedy powrócił do Warowni Ruatha, odszukał Branda w jego kancelarii, gdzie ten akurat karcił służących za szkody, jakie wyrządzały węże tunelowe z magazynach. Ku zdumieniu Jaxoma służący zostali natychmiast odprawieni z zaleceniem, że każdy z nich ma przedłożyć mu po dwa ścierwa węży tunelowych albo będą musieli obejść się przez kilka dni bez jedzenia.
Brandowi nie zdarzało się grzeszyć brakiem uprzejmości w stosunku do Jaxoma, ale to, że się nim zajął tak bezzwłocznie zaskoczyło go i musiał raz czy dwa głęboko odetchnąć, zanim się odezwał. Brand czekał z całym uszanowaniem, jakie okazywałby Lytolowi czy gościowi wysokiej rangi. Z pewnym zażenowaniem Jaxom przypomniał sobie swój wybuch sprzed kilku dni i zaczął się zastanawiać. Nie, Brand nie należał do ludzi służalczych. Charakteryzowało go to spokojne spojrzenie, pewna ręka, stanowczy wyraz ust i postawy, jakich Lytol często kazał Jaxomowi szukać w godnym zaufania człowieku.
— Brandzie, mam wrażenie, że gdzie się tylko ruszę, natychmiast pojawiają się tam jaszczurki ogniste z tej Warowni. Zielona jaszczurka Deelan i, przepraszam cię, ale i twoja błękitna. Czy to wciąż jeszcze jest konieczne?
Zaskoczenie Branda było szczere.
— Zdarza się tak — pospiesznie mówił Jaxom — że człowiek chciałby się gdzieś udać sam, całkowicie sam. A jak wiesz, jaszczurki ogniste to największe plotkary na świetle. Mogłyby odnieść niewłaściwe wrażenie… jeżeli wiesz, co mam na myśli?
Brand wiedział, ale jeżeli go to rozbawiło czy zaskoczyło, to maskował się dobrze.
— Proszę o wybaczenie, Lordzie Jaxomie. Zapewniam cię, że to tylko przeoczenie. Wiesz, jaka niespokojna zrobiła się Deelan, kiedy zaczęliście z Ruthem latać pomiędzy i jaszczurki ogniste były za wami posyłane tak na wszelki wypadek. Powinienem zmienić ten układ dawno temu.
— Od kiedy to ja jestem dla ciebie Lordem Jaxomem, Brandzie?
Tu wargi ochmistrza jednak zadrgały.
— Od tamtego poranka… Lordzie Jaxomie.
— To nie o to mi chodziło, Brandzie.
Brand lekko skłonił głowę, uprzedzając dalsze przeprosiny.
— Jak zauważył Lord Lytol, dorosłeś już w pełni do tego, żeby ci zatwierdzono twoją rangę, Lordzie Jaxomie, a my… — tu Brand szeroko się uśmiechnął z niczym nieskrępowaną swobodą — powinniśmy się zachowywać odpowiednio do tego.
— No, tak, tak. Dziękuję. — Jaxomowi udało się opuścić kancelarię Branda bez dalszej utraty równowagi ducha i ruszyć szybkim krokiem w kierunku pierwszego zakrętu na korytarzu.
Zatrzymał się tam, żeby zastanowić się nad implikacjami tej rozmowy. „Dorosłeś już w pełni do tego, żeby ci zatwierdzono twoją rangę…” A Lord Groghe zamyśla ożenić go ze swoją córką. Nie ma żadnych wątpliwości, że ten szczwany Pan Fortu nie robiłby tego, gdyby istniały jakiekolwiek wątpliwości, czy ranga Jaxoma zostanie zatwierdzona. Ta perspektywa przerażała go teraz i niepokoiła, podczas gdy jeszcze wczoraj niezmiernie by się cieszył. Kiedy już oficjalnie zostanie Panem na Ruatha, straci wszelkie szanse na latanie ze skrzydłami bojowymi. Nie chciał być Lordem Ruathy — przynajmniej jeszcze nie teraz. A już z pewnością nie chciał, żeby doczepili mu jakąś osobę płci żeńskiej, której sam sobie nie wybierze.
Powinien był powiedzieć Menolly, że nie miewa kłopotów z żadną z dziewcząt z Warowni… jeżeli przyjdzie mu na to ochota. Nie żeby miał iść w ślady co bardziej nierządnych wychowanków. Nie miał zamiaru zyskać sobie opinii wszetecznika jak Meron czy ten młody błazen Lorda Laudeya, którego Lytol odesłał do domu pod byle pretekstem. Nie było w tym nic złego, jeżeli Lord Warowni począł kilka półkrwi dzieciaków, ale całkiem inną sprawą było rozcieńczanie Krwi Rodu Pana krwią innych rodów. Niemniej będzie musiał sobie znaleźć jakąś sympatyczną dziewczynę, która dostarczyłaby mu koniecznego alibi, a potem poświęcić czas ważniejszym sprawom.
Jaxom odepchnął się od ściany, Podświadomie prostując ramiona. Szacunek, okazany mu przez Branda, dodał mu sporo animuszu. Jak o tym pomyślał, to przypominał sobie teraz i inne przejawy tego, że zaczęto go traktować inaczej niż dawniej, czego do tej chwili nie pozwalało mu dostrzec zaabsorbowanie smoczym kamieniem. Zdał sobie nagle sprawę, że Deelan przestała go prześladować przy śniadaniu, żeby jadł więcej niż miał ochotę, że z niejasnych przyczyn od kilku dni Dorse był nieobecny. Również Lytol swoich porannych uwag nie poprzedzał już dowiadywaniem się o samopoczucie Rutha, ale raczej koncentrował się na sprawach nadchodzącego dnia.
Tamtego wieczoru, kiedy powrócił z siedziby Cechu Kowali, Lytol i Finder czekali pełni gorliwości, żeby dowiedzieć się czegoś o gwiazdach Wansora i wyłożenie tych faktów zajęło cały wieczór. Jeżeli nawet wychowankowie i reszta obecnych byli niezwykle milczący, Jaxom przypisywał to ich zainteresowaniu dyskusją. Lytol, Finder i Brand nie zapominali języka w gębie.
Następnego ranka czasu wystarczyło tylko na kubek klahu i pasztecik z mięsem, ponieważ na świeżo obsiane wiosną pola na południowym zachodzie miały opadać Nici, i czekała ich długa jazda.
Powinienem się wypowiedzieć już parę miesięcy temu, pomyślał Jaxom, wchodząc do swoich własnych pomieszczeń. Ustalono, że Jaxomowi nie wolno przeszkadzać, kiedy pielęgnuje Rutha; ten czas należał do niego, co dopiero teraz zaczynał doceniać. Zwykle Jaxom zajmował się swoim smokiem wcześnie rano albo późno wieczorem. Regularnie co czwarty dzień polował z Ruthem, ponieważ biały smok wymagał częstszych posiłków niż duże smoki. Jaszczurki ogniste z Warowni towarzyszyły Zwykle Ruthowi, ucztując razem z nim. Większość ludzi codziennie karmiła z ręki swoje zwierzątka, ale absolutnie nie udawało się wyplenić z jaszczurek ich zamiłowania do gorącego mięsa świeżo zabitego zwierzęcia i postanowiono nie mieszać się do tego. Jaszczurki ogniste z charakteru przypominały błędnych rycerzy i chociaż nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że autentycznie przywiązują się przy Wykluciu, miewały napady humorów czy przerażenia i zdarzało im się znikać na dłuższe okresy. Kiedy wracały, zachowywały się tak, jak gdyby wcale się nie oddalały, poza tym że przekazywały ludziom rozmaite horrendalne wizje. Jaxom wiedział, że dziś Ruth będzie gotów do polowania. Słyszał jak jego partner niecierpliwie czeka na odlot. Śmiejąc się narzucił na siebie grubą kurtkę jeździecką i wskoczył w buty, pytając uprzejmie, na jakie jedzenie miałby Ruth ochotę.
Na intrusia, soczystego, równinnego intrusia, nie na te górskie łykowate ptaki. Ruth podkreślił swój niesmak dla tych ostatnich przy pomocy prychnięcia.
— Nawet w twoim głosie słychać głód — powiedział Jaxom, wchodząc do Weyru smoka i zbliżając się do niego.
Ruth lekko położył swój nos na piersi Jaxoma, chłód jego oddechu można było wyczuć nawet przez grubą jeździecką kurtkę. Oczy jego wirowały z czerwonawym odcieniem ostrego apetytu. Podszedł do wielkich metalowych drzwi, które otwierały się na podwórzec stajenny i otworzył je pchnięciem przednich łap.
Jaszczurki ogniste zaalarmowane głodnymi myślami Rutha krążyły nad nim w ochoczym oczekiwaniu. Jaxom wsiadł i kazał się Ruthowi wznieść w powietrze. Ze wzgórz ogniowych stary brązowy smok — wartownik życzył im pomyślnych łowów, a jego jeździec pomachał im ręką.
Z danin pobieranych od Warowni, sześć Weyrów Pernu utrzymywało swoje własne trzody i stada, którymi żywiły się smoki. Żaden Lord Warowni nigdy nie zgłaszał pretensji, jeżeli sporadycznie jakiś jeździec pożywił swego smoka na jego ziemi. Ponieważ Jaxom był Lordem Warowni i formalnie miał prawo do wszystkiego, co znajdowało się w obrębie Ruathy, polowania Rutha były przede wszystkim sprawą grzeczności. Lytol nie musiał pouczać Jaxoma, żeby apetyt swojej bestii ukierunkowywał w różne strony, aby żaden gospodarz nie był nadmiernie obciążony.
Tego szczególnego ranka Jaxom podał Ruthowi współrzędne bogatego w trawę gospodarstwa, gdzie, jak wspomniał Lytol, tuczyły się na wiosenne bicie samce intrusiów. Kiedy pojawili się Jaxom z Ruthem, gospodarz jechał właśnie na swoim biegusie, pozdrowił młodego Lorda dość grzecznie i udzielił odpowiedzi na uprzejme pytania o zdrowie, o rozwój stada i nośność kur.
— Chciałbym, żebyś napomknął o pewnej sprawie Lordowi Lytolowi — zaczął mężczyzna, a w jego zachowaniu Jaxom zauważył urazę. — Tyle razy już prosiłem o jajko jaszczurki ognistej. Należy mi się ono jako gospodarzowi i jest mi potrzebne. Nie mogę wykluwać jak trzeba jajek intrusiów, jeżeli od spodu ryją różne szkodniki i rozłupują skorupy. Z każdego miotu przepada pięć lub sześć jaj, przez węże i temu podobne. Jaszczurka ognista odpędziłaby je. One to robią dla waszych ludzi w Warowni nad Łysym Jeziorem i dla innych, z którymi też rozmawiałem. Te jaszczurki ogniste to bardzo poręczne stworzenia, Lordzie Jaxomie, a ponieważ jestem gospodarzem już od dwunastu Obrotów, to nie proszę o nic, co by mi się nie należało. Palon znad Łysego Jeziora ma już swoją jaszczurkę ognistą, a gospodaruje dopiero od dziesięciu Obrotów.
— Nie potrafię sobie wyobrazić, dlaczego cię pominięto, Teggerze. Dopilnuję, żeby zrobiono coś w tej sprawie. W tym momencie nie mamy żadnych jajek, ale zrobię co będę mógł, kiedy będziemy je mieli.
Tegger zgryźliwie podziękował, a potem zaproponował, żeby Jaxom zapolował na stado samców, które można było znaleźć na drugim końcu równinnej łąki. Chciał zabrać na rzeź pobliskie stado, a po smoczym polowaniu samce traciły na wadze tyle, ile przybierały przez cały siedmiodzień.
Jaxom podziękował mężczyźnie, a Ruth zaświergotał z wdzięczności, płosząc biegusa Teggera, tak, że ten zaczął się rzucać. Teggar ostro skręcił głowę zwierzęcia, żeby nie poniosło.
Mało prawdopodobne, żeby Tegger miał Naznaczyć jakąś jaszczurkę ognistą, pomyślał sobie Jaxom, wskakując na bark Rutha.
Ruth zgodził się z nim.
Ten człowiek miał kiedyś jajko. Malutka poleciała pomiędzy i nigdy nie wróciła do miejsca, gdzie się wykluta.
— Jakim cudem ty sobie coś takiego przypomniałeś?
Jaszczurki ogniste mi powiedziały.
Kiedy?
Kiedy to się stało. Właśnie sobie o tym przypomniałem. Ruth był bardzo zadowolony z siebie. Kiedy ciebie nie ma ze mną, one opowiadają mi o wielu ciekawych sprawach.
Dopiero w tym momencie Jaxom uświadomił sobie, że nie otacza ich zwykła eskorta jaszczurek, pomimo że Ruth poluje. Nie chodziło mu o to, żeby Brand ukrócił wszystkie wyprawy jaszczurek z nimi.
Smok żałośnie zapytał, czy nie mogliby już zabrać się do polowania, bo jest głodny. Tak więc udali się w zaproponowaną okolicę i Ruth zsadził Jaxoma na trawiaste zbocze, skąd można było objąć wzrokiem cały teren, a młody Lord wygodnie tam się usadowił. Gdy tylko Ruth uniósł się w powietrze, pojawiła się cała chmara jaszczurek ognistych, które grzecznie wylądowały, aby zaczekać aż smok wezwie je, kiedy zabije zdobycz.
Niektóre smoki nie spieszyły się w wybraniem posiłku, nurkując nad stadem czy trzodą, żeby rozproszyć zwierzęta i oddzielić, co tłustsze. Albo Ruth zdecydował się szybko albo też wywarło na niego jakiś wpływ przeświadczenie Jaxoma, że Teggera nie zachwycą zgonione intrusie. Tak czy inaczej biały smok szybko załatwił się z pierwszym samcem jednym zwinnym uderzeniem i powalił go, łamiąc mu długą szyję.
Ruth zostawił zachwycone jaszczurki ogniste, żeby obgryzały kości, i zabił po raz drugi, jedząc równie schludnie jak zawsze. Zaledwie stado uspokoiło się na drugim końcu łąki, wystartował niespodzianie po raz trzeci.
Mówiłem ci, że jestem głodny, powiedział z taką skruchą, że Jaxom roześmiał się i powiedział mu, żeby się napchał, ile tylko chce.
Ja się wcale nie napycham, odparł Ruth z lekkim wyrzutem, że przyjaciel mógł coś takiego o nim pomyśleć. Ja jestem bardzo głodny.
Jaxom spojrzał z zastanowieniem na ucztujące jaszczurki ogniste. Zastanawiał się, czy któreś z nich przyleciały z Ruathy. Ruth natychmiast odpowiedział, że wszystkie pochodzą z najbliższej okolicy.
Tak więc, dumał Jaxom, rozwiązałem na razie tylko ten problem, żeby powstrzymać te stworzenia od latania za Ruthem. Ale wyglądało na to, że jeżeli o czymś wiedziała jedna jaszczurka, to dowiadywały się wszystkie, tak więc nadal będzie musiał ukrywać przed nimi swoją działalność.
Jaxom wiedział, że smoki muszą mieć czas, żeby przeżuć i przetrawić smoczy kamień. Jeźdźcy smoków zaczynali karmić kamieniem swoje bestie na kilka godzin przed przewidywanym Opadem Nici. Jak szybko mógł Ruth na tyle wypełnić sobie kamieniem gardziel, żeby zionąć ogniem? Ciekawe. Będzie musiał postępować ostrożnie. Ponieważ smoki połykały różne ilości kamienia, a i czas, po którym mogły zionąć ogniem był różny, przeto każdy jeździec musiał przekonać się sam, jaka była jego bestia. Gdyby tak mógł trenować Rutha w Weyrze i korzystać Z doświadczenia nauczyciela K’nebela…
Sam smoczy kamień nie stanowił żadnego problemu. Trzeba było go dostarczać staremu smokowi — wartownikowi, więc na wzgórzach ogniowych uzbierał się całkiem spory stos. A Ruthowi nie będzie trzeba tyle, co dużemu smokowi.
Problemem ciągle było, kiedy. Jaxom miał ten poranek wolny, ponieważ Ruth miał polować, ale nie było rzeczą rozsądną posyłać nażartego smoka pomiędzy — całe to obfite, ciepłe jedzenie skisłoby mu w brzuchu w zimnym pomiędzy. Tak więc Jaxom będzie musiał mieć dość czasu, by polecieć na Ruthu prosto do Warowni Ruatha. To popołudnie zajęte będzie dozorowaniem wiosennych zasiewów, a jeżeli Lytol naprawdę będzie chciał zorganizować zatwierdzenie go na Lorda Warowni, chciał nie chciał, będzie się tam musiał pokazać.
Leniwie zastanawiał się, czy Lordowie Warowni martwili się czasami, czy nie zechce on pójść w ślady swego grabieżczego ojca — tyrana. Opowiadali o Rodach Krwi i o tym, że krew nie kłamie, ale czy nie żywili przypadkiem maleńkich obaw, co do prawdomówności jego Faxowskiej krwi? A może liczyli na wpływ krwi jego matki. Wszyscy byli bardzo chętni, by rozmawiać z nim o jego Pani Matce, Gemmie, ale za to, jak oni marudzili, jak się opierali szukając innego tematu, jeżeli tylko wspomniał swego nieopłakiwanego ojca. Czy bali się, że zaczerpnie jakieś pomysły z jego agresywnego postępowania? A może była to zwykła uprzejmość, niepozwalająca mówić nieżyczliwie o zmarłym? Bo przecież przy omawianiu żywych nawet w najbardziej negatywny sposób nie istniały żadne takie bariery.
Jaxom igrał sobie z myślą o podbojach. Jak by, on zabrał się do podporządkowania sobie Nabolu albo — ponieważ Fort był zbyt dużym kąskiem — Tilleku? A może Cromu, chociaż za bardzo lubił najstarszego syna Lorda Nessela, Kerna, żeby chcieć go kiedykolwiek wyzuć z tego, co mu się prawnie należało. Na Skorupy, jak może myśleć o podbojach, kiedy nawet nie potrafi pokierować losem swoim i swojego smoka!
Ruth szedł kołyszącym się krokiem, z wydętym brzuchem, a zbliżając się do swego jeźdźca, czknął pełen szczęścia. Umościł się na wygrzanej przez słońce świeżej trawie i zaczął wylizywać szpony. Zawsze był schludny.
— Czy możesz latać, jak jest napchany? — zapytał Jaxom, kiedy Ruth skończył już doprowadzać się do porządku.
Ruth odwrócił do niego głowę z oczami wirującymi wy. rzutem.
Zawsze mogę latać. Odetchnął głęboko, jego oddech pachniał mięsem i świeżością. Znowu się martwisz.
— Chcę, żebyśmy byli jeźdźcem i smokiem i zwalczali Nici żebym ja cię dosiadał, a ty żebyś ział ogniem.
No to zrób tak, powiedział Ruth z niezachwianą wiarą. Jestem smokiem, ty jesteś moim jeźdźcem. Dlaczego to stało się problemem?
— Jak się gdzieś udamy, przylecą jaszczurki ogniste.
Powiedziałeś temu tęgiemu mężczyźnie z błękitnym jaszczurem — tak Ruth identyfikował Branda — że mają za nami nie latać. Nie przyleciały tutaj.
— Ale przyleciały inne, a sam wiesz, jak one plotkują. Jaxomowi przypomniały się uwagi Menolly. — O czym te tutaj myślą?
O swoich pełnych brzuchach. Te intrusie były soczyste i kruche. Bardzo smaczne. Nie pamiętają lepszego jedzenia od wielu Obrotów.
— Czy odleciałyby, gdybyś im kazał?
Ruth parsknął, oczy z lekka mu zawirowały, bardziej z rozbawienia niż ze zdenerwowania. Byłyby ciekawe dlaczego i przyleciałyby zobaczyć. Powiem im, jeżeli tego chcesz. Może nie wrócą przez wystarczająco długi czas.
— To do nich podobne: mają więcej ciekawości niż rozumu. No cóż, jak to zawsze powtarza Robinton, każdy problem da się w jakiś sposób rozwiązać. Będziemy tylko ten sposób musieli znaleźć.
W drodze powrotnej do Warowni Ruatha układ trawienny Rutha pracował hałaśliwie. Smok marzył tylko o tym, żeby zwinąć się w kłębuszek na wygrzanej przez słońce skale i zasnąć, a ponieważ brunatny smok — wartownik oddalił się ze swego zwykłego stanowiska, Ruth usadowił się właśnie tam. Jaxom czekał na Wielkim Dziedzińcu, aż Ruth się solidnie umości, a potem ruszył na poszukiwania Lytola.
Jeżeli nawet Brand rozmawiał z Lytolem o prośbie Jaxoma, Lord Opiekun nie dał tego poznać po sobie, pozdrowił podopiecznego ze zwykłą dla siebie rezerwą i polecił mu jeść szybko, ponieważ mają przed sobą daleką drogę. Tordril i jeszcze jeden z wychowanków, którzy znajdowali się pod kuratelą Lytola, mieli im towarzyszyć. Mistrz Rolnik Andemon przesłał wyhodowane przez siebie nowe ziarno bardzo wydajnej, szybko rosnącej pszenicy. Rojące się od robaków piaskowych pola Warowni południowej, na których zasiano zboże, dały fenomenalnie zdrowe, odporne na zarazę łany, zdolne przetrwać długie okresy suszy. Andemon był ciekaw, jak będzie sobie radzić ta pszenica w bardziej deszczowym klimacie Kontynentu Północnego.
Wielu ze starszych gospodarzy wykazywało duży upór, jeżeli trzeba było wypróbować coś nowego. „Tacy sami zacofani, jak jeźdźcy z przeszłości” — zwykł mruczeć Lytol, ale tak czy inaczej udawało mu się zawsze wziąć górę. Na przykład Fidello, do którego należało obsiewane przez nich gospodarstwo, zajmował się nim dopiero od dwóch Obrotów, po tym jak jego poprzednik zmarł wskutek wypadku, któremu uległ podczas tropienia dzikich intrusiów.
Ukończywszy w pośpiechu posiłek, podróżni wyruszyli na specjalnie hodowanych biegusach, które były w stanie iść bez zmęczenia inochodem przez cały dzień. Chociaż dla Jaxoma nudne były zwykłe te długie godziny jazdy przez kraj, który mógł w kilka oddechów przelecieć z Ruthem pomiędzy, to jednak od czasu do czasu z przyjemnością jeździł na biegusach. Dzisiaj, kiedy w powietrzu czuć już było wiosnę, a on miał pewność, że wciąż jeszcze jest w łaskach u Lytola, jechał z przyjemnością.
Gospodarstwo Fidella leżało w północno — wschodniej Ruatha, na płaskowyżu, którego tło stanowiły zwieńczone śniegiem Góry Cromu. Kiedy dojechali na płaskowyż, błękitna jaszczurka ognista siedząca na ramieniu Tordrila, przenikliwie zapiszczała w pozdrowieniu i wzniosła się w powietrze, żeby zatoczyć krąg zapoznawczy z brunatną jaszczurką, która prawdopodobnie pilnowała się Fidella i która natychmiast zaczęła przyglądać się gościom. Obydwie bezzwłocznie zniknęły pomiędzy. Tordril i Jaxom wymienili spojrzenia, wiedząc, że w gospodarstwie będzie na nich czekał powitalny kubek klahu i ciastka. Jazda zaostrzyła im apetyt.
Sam Fidello wyjechał, by przeprowadzić ich ostatni kawałek drogi. Jechał wierzchem na silnym zwierzaku roboczym, u którego poprzez szorstkie kępy zimowego futra widać było lśniącą od zdrowia sierść letnią. Jego gospodarstwo, w którym powitał ich z przejęciem, choć powściągliwie, było niewielkie i dobrze utrzymane. A jego podwładni łącznie z tymi, którzy służyli poprzedniemu gospodarzowi, zebrali się, by obsłużyć gości.
— Dobry ten jego kucharz — powiedział Tordril na stronie do Jaxoma, kiedy wszyscy trzej młodzi ludzie porządnie już nadwerężyli jedzenie, wyłożone na długim stole w sali. — A siostra diabelnie ładna — dodał, kiedy dziewczyna pojawiła się, niosąc parujący dzban klanu.
Jest ładna, zgodził się Jaxom, przypatrując jej się uważnie po raz pierwszy. Można było zdać się na to, że Tordril wypatrzy najładniejszą dziewczynę. Brand będzie musiał mieć go na oku, kiedy ruszy się z Warowni do zabudowań robotników. Ta urodziwa dziewczyna obdarzała jednak nieśmiałym uśmiechem Jaxoma, nie Tordrila, i chociaż przyszły Lord Isty próbował wciągnąć ją w rozmowę, odpowiadała mu krótko, chowając swoje uśmiechy dla Jaxoma. Odeszła od jego boku dopiero wtedy, gdy dołączył do nich jej brat, żeby powiedzieć, iż może by lepiej zaczęli już obsiewać pola albo będzie czekała ich długa jazda po ciemku z powrotem do Warowni.
— Ciekaw jestem, czy zdobyłbyś ją tak szybko, gdybym to ja był Lordem Ruathy? — zapytał Tordril Jaxoma, kiedy sprawdzali popręgi, zanim dosiedli swoich wierzchowców.
— Zdobyłbym ją? — Jaxom wpatrzył się bez wyrazu w Tordrila. — Przecież tylko rozmawialiśmy.
— No, będziesz ją mógł mieć następnym razem, kiedy będziecie mieli okazję powiedzmy… porozmawiać. A może Lytolowi przeszkadzałoby parę dzieciaków półkrwi w okolicy? Ojciec mówi, że dzięki nim potomkowie pełnej krwi pozostają w pełnej gotowości! Nie powinieneś mieć z tym trudności, przecież Lytol chował się w Weyrze i nie powinien mieć przestarzałych poglądów na te sprawy.
W tym momencie dołączyli do nich Lytol i Fidello, ale zawistne komentarze Tordrila bardzo owocnie ukierunkowały myśli Jaxoma. Jak jej było na imię? Corana? No cóż, Corana może mu się bardzo przydać. W okolicy Gospodarstwa Na Płaskowyżu była tylko ta jedna jaszczurka ognista — no, a jeżeli Ruthowi uda się jej wyperswadować, żeby za nimi nie latała…
Kiedy późną nocą wrócili do Warowni, Jaxom wspiął się cicho na wzgórza ogniowe i wziął solidny worek smoczego kamienia z zapasów brunatnego smoka, kiedy stary wartownik i jego jeździec odbywali swój krótki wieczorny lot dla rozprostowania skrzydeł.
Następnego ranka zapytał Lytola od niechcenia, czy sądzi, że Fidellowi wystarczy tego ziarna, które mu zawieźli. Jego pole wydawało się być bardzo rozległe. Lytol przyglądał się przez moment swemu podopiecznemu spod pół przymkniętych powiek i zgodził się, że może rozsądnie byłoby jeszcze zawieźć z pół worka. Na twarzy Tordrila odbiło się zaskoczenie, zazdrość i, jak się wydawało Jaxomowi, pewien szacunek dla wiarygodności tego pomysłu. Lytol zamówił na czas pół worka Andemonowego sarna z zamkniętych magazynów Branda, i Jaxom powolnym krokiem udał się założyć swój jeździecki rynsztunek.
Ruth zadowolony po sutym posiłku chciał się dowiedzieć, czy gdzieś koło gospodarstwa jest jakieś jezioro. Jaxom uważał, że rzeka była wystarczająco szeroka, jak na przyzwoitą smoczą wannę. Udało im się wystartować tak, że nikt nie dojrzał drugiego worka zarzuconego na Rutha — ani rzemieni bojowych. Chociaż jaszczurki ogniste wdały się w swoje zwykłe powietrzne popisy, krążąc wokół wzbijającego się Rutha aż się w głowie kręciło, żadna z nich nie pojawiła się w okolicy Gospodarstwa Na Płaskowyżu.
Sam Fidello przyjął dodatkowe ziarno sypiąc podziękowaniami tak, że aż Jaxom poczuł się nieco speszony swoją dwulicowością.
— Nie chciałem napomykać o tym przy Lordzie Opiekunie, Lordzie Jaxomie, ale to moje pole, które przygotowałem pod zasiew jest całkiem rozległe, a chciałbym, żeby dało dobry plon, żeby uzasadnić tę dobrą opinię, jaką ma o mnie Lord Lytol. Czy zechciałbyś się czymś pokrzepić? Moja żona…
Tylko jego żona?
— Bardzo będę wdzięczny. Poranek jest chłodny. — Poklepał Rutha z uczuciem i zsiadł, podążył za Fidellem do domu. Z przyjemnością zauważył, że główna sala była równie schludna, jak podczas ich zapowiedzianej wizyty. Corany nie było nigdzie widać, ale brzemiennej żony Fidella wcale nie wprowadził w błąd ten jego nie planowany powrót.
— Cała reszta poszła nad rzekę, tam gdzie tworzy ona wyspę, żeby zbierać sitłozy, Lordzie Jaxomie — powiedziała, popatrując na niego kokieteryjnie, kiedy podawała mu klan. — Na twoim pięknym smoku nie zajmie ci to dłużej niż chwilkę, panie.
— No, ale czemuż miałby Lord Jaxom chcieć oglądać zbiory sitłozy? — zapytał Fidello, lecz nie otrzymał żadnej bezpośredniej odpowiedzi.
Kiedy już uprzejmościom stało się zadość, Jaxom kazał Ruthowi wzbić się w powietrze, zatoczył krąg machając Fidellowi na pożegnanie, a następnie zabrał ich pomiędzy na górę znajdującą się dobrze poza zasięgiem wzroku wszystkich gospodarstw. Poleciał za nimi brunatny jaszczur ognisty.
— Na Skorupy! Ruth, powiedz mu, żeby zjeżdżał.
I natychmiast brunatny jaszczur zniknął.
— Dobrze, mogę cię teraz nauczyć, jak się żuje smoczy kamień.
Ja wiem.
— Wydaje ci się, że wiesz. Wystarczająco długo przebywałem już w towarzystwie smoczych jeźdźców, żeby wiedzieć, iż wcale nie jest to takie proste.
Ruth tak jakby pociągnął nosem, kiedy Jaxom wydobywał z worka grudę smoczego kamienia rozmiaru swojej wcale niemałej pięści.
— Teraz myśl o tym swoim drugim żołądku!
Ruth kompletnie przysłonił powiekami oczy, kiedy przyjmował smoczy kamień. Wystraszył go hałas, jakiego narobiło żucie grudy. Szeroko otworzył oczy, na co Jaxom wykrzyknął:
— Czy powinieneś aż tak hałasować?
To jest kamień.
Kiedy gwałtownie przełykał, przymknął jedną powiekę.
Myślę o moim drugim żołądku, powiedział Jaxomowi, zanim ten zdążył mu o tym przypomnieć.
Później Jaxom przysięgał, że niemalże mógł usłyszeć, jak przeżute kawałki staczają się smokowi w dół gardzieli. Obydwaj siedzieli i patrzyli na siebie, czekając na następny etap.
— Powinieneś teraz zionąć.
Wiem. Umiem ziać. Ale nie mogę.
Jaxom uprzejmie podał mu następny spory kawałek smoczego kamienia. Tym razem żucie nie było aż tak głośne. Ruth przełknął, potem jak gdyby głębiej przysiadł na zadzie.
Och!
W ślad za tym wydanym w myśli okrzykiem Ruthowi zaczęło tak burczeć w białym brzuchu, że aż się w niego zapatrzył. Otworzył paszczę. Z okrzykiem przerażenia Jaxom rzucił się w bok, w momencie, kiedy przy pysku smoka pojawił się wąziutki strumyczek ognia. Ruth szarpnął się do tyłu, przed upadkiem uchroniło go tylko ułożenie ogona.
Myślę, że potrzeba mi więcej smoczego kamienia, żebym puścił porządny płomień.
Jaxom podał mu kilka niewielkich bryłek. Smok uporał się szybko z żuciem. Również i wybuch gazu nastąpił szybciej.
Teraz już lepiej, powiedział z satysfakcją.
— Niewiele byś zdziałał przeciw Niciom.
Smok ograniczył się do otwarcia paszczy po większą ilość kamienia. To, co Jaxom ze sobą zabrał, zostało zużyte aż za szybko. Ale przy pomocy tej ilości kamienia Ruthowi udało się wypalić spory pas wśród porastającego skały zielska.
— Chyba się jeszcze w tym nie połapaliśmy.
Nie spaliliśmy też żadnych Nici w powietrzu.
— Jeszcze nie jesteśmy całkiem gotowi, żeby to robić. Ale udowodniliśmy, że ty potrafisz żuć smoczy kamień.
Nigdy w to nie wątpiłem.
— Ja również nie, Ruth, ale — tu Jaxom westchnął ciężko trzeba będzie dużo go zebrać, zanim nauczysz się buchać ogniem w sposób ciągły.
Ruth miał taką niepocieszoną minę, że Jaxom pospiesznie zaczął podnosić go na duchu, głaszcząc go po obrzeżach oczu i pieszcząc jego łeb.
— Powinni nam byli pozwolić szkolić się z innymi młodymi jeźdźcami. To jest po prostu nie w porządku. Zawsze tak mówiłem. To nie twoja wina, że masz dziś trudności: Ale, na Pierwszą Skorupę, w końcu obydwaj odniesiemy sukces.
Ruth pozwolił się pocieszać, a potem poweselał.
Będziemy się bardziej przykładać do pracy, to wszystko. Ale byłoby łatwiej, jakby było więcej smoczego kamienia. Brunatny Wilth teraz nie zużywa go wiele. Tak naprawdę to jest za stary, żeby w ogóle żuć.
— To dlatego jest smokiem — wartownikiem.
Jaxom opróżnił worek z resztek okruchów smoczego kamienia, związał go rzemieniem i przeciągnął przez swój pasek. Jednak nie była mu potrzebna ta linka do uprzęży bojowej. Miał właśnie powiedzieć Ruthowi, żeby przeniósł się prosto do Ruathy, kiedy przypomniał sobie, że lepiej będzie, jak wzmocni swoje alibi na przyszłość. Nie miał żadnych kłopotów ze znalezieniem zbieraczy przy rzecznej wyspie, a Corana ochoczo podeszła do nich. Uświadomił sobie, że była bardzo ładna, miała delikatnie zarumienioną skórę i okrągłe zielone oczy. Jej ciemne włosy wysmyknęły się naokoło twarzy z warkoczy i teraz wilgotnymi falami przylegały do jej policzków.
— Czy był Opad Nici? — zapytała, a oczy zaokrągliły jej się z przerażenia.
— Nie. Dlaczego?
— Pachnie smoczym kamieniem.
— Och, to ubranie jeździeckie. Zawsze używam go, kiedy jest Opad. Zapach chyba się go czepia. Po prostu nie zwróciłem na to uwagi. — Tego ryzyka nie przemyślał, będzie coś z tym musiał zrobić. — Przyleciałem z następną porcją ziarna dla twojego brata…
Podziękowała mu słodko za to, że tak się kłopocze o takie małe gospodarstwo. Potem ogarnęło ją onieśmielenie. Jaxomowi miło było ją rozruszać, ale ponownie wprawił ją w straszne zmieszanie, upierając się, że pomoże im przy zbiorze sitłozy.
— Ten Lord Warowni chce umieć robić wszystko, czego wymaga od swoich gospodarzy — powiedział, żeby uciszyć jej protesty.
I naprawdę go to bawiło. Kiedy zgromadzili olbrzymią wiązkę, zaproponował, że odwiezie ją do domu na Ruthu, jeżeli zechce z nim polecieć. Corana bała się porządnie, ale zapewnił ją, że polecą prosto, bo nie jest odpowiednio ubrana na chłód pomiędzy. Jaxomowi udało się skraść jej parę całusów, zanim Ruth zatoczył krąg, by wylądować ze swoimi pasażerami przy domu. Zdecydował, że tak czy inaczej Corana nie będzie już tylko wykrętem.
Kiedy wysadził ją i wyładował sitłozę, kazał Ruthowi lecieć pomiędzy nad ich górskie jezioro. Chociaż nie miał nastroju na zimną kąpiel, wiedział, że lepiej będzie, jeżeli zmyją z siebie smród smoczego kamienia przed powrotem do Ruathy. Trzeba było sporo czasu, żeby oczyścić piaskiem jasną skórę Rutha. Potem Jaxom musiał wysuszyć przesyconą zapachem koszulę i spodnie, rozpościerając je w pełnym słońcu na krzakach. A słońce już dawno minęło zenit; to wszystko zajęto mu więcej czasu, niż mogło usprawiedliwić baraszkowanie z Coraną. Z tego powodu zaryzykował i wrócił do Ruathy pomiędzy czasem, do momentu kiedy słońce było jeszcze wciąż po porannej stronie nieba. Ale jeden szczegół, którego zapomniał uwzględnić w swoich kalkulacjach, niemalże zdradził całe ich przedsięwzięcie.
Siedział właśnie jedząc obiad, kiedy jego smok zaczął go nawoływać nagląco.
— Ruth! — wyjaśnił, zrywając się od stołu. Pomknął poprzez Salę korytarzem prowadzącym do jego pomieszczeń.
Pali mnie w brzuchu, zaczął mu opowiadać bardzo cierpiący Smok.
— Na Skorupy, to te kamienie — odparł Jaxom, biegnąc opustoszałym korytarzem. — Wyjdź i leć na wzgórza ogniowe. Tam gdzie Wilth zostawia swoje kamienie.
Ruth nie był pewien, czy w tym stanie będzie potrafił latać.
— Nonsens, zawsze możesz latać. — Ruth musiał wyrzucić zawartość swojego drugiego żołądka na zewnątrz Weyru. Lytol mógł przyjść zaraz za nim, żeby zobaczyć, co dolegało bestii tak bardzo, że przerwała Jaxomowi obiad.
Nie mogę się poruszyć. Jest mi ciężko gdzieś w środku.
— Musisz tylko zwrócić popiół po smoczym kamieniu. Smoki nie zostawiają tego w swoich żołądkach: nie potrafią tego wydalić. To musi wrócić przodem.
Mam wrażenie, że wróci.
— Ale nie w Weyrze, Ruth. Proszę!
Nie minęła nawet sekunda, a już Ruth patrzył na niego ze skruchą. Na środku weyrowej podłogi parowało coś, co wyglądało na brązowawy, mokry piasek.
Już czuję się dużo lepiej, powiedział Ruth bardzo cichutko.
— Posłuchaj, czy Lytol nie nadchodzi — poprosił Jaxom, bo serce tak mu waliło po biegu, że nie słyszał nic więcej. Rzucił się w stronę metalowych drzwi i na podwórzec kuchenny, żeby przynieść wiadro i łopatę. — Jeżeli tylko uda mi się to stąd wynieść, zanim zasmrodzi całe pomieszczenie… — Pracował najszybciej jak mógł i na szczęście to całe paskudztwo wypełniło tylko jedno wiadro. Ruth nie przeżuł dość smoczego kamienia na pełną godzinę zwalczania Nici.
Jaxom wypchnął wiadro na zewnątrz i rozsypał po podłodze wonny piasek.
— Nie ma Lytola? — zapytał dosyć zdziwiony.
Nie ma.
Jaxom odetchnął z ulgą i pocieszająco poklepał przyjaciela. Następnym razem nie zapomni o tym, żeby zwrócić zawartość żołądka w jakimś bezpiecznym miejscu.
Kiedy ponownie zajął swoje miejsce przy stole, nie tłumaczył się nikomu i nikt go o tłumaczenie nie prosił — jeszcze jeden dowód szacunku.
Kolejnej nocy zwędzili z Ruthem tyle smoczego kamienia z kopalni w Cromie, ile tylko smok mógł unieść. Podczas ich najazdu pojawiło się z pół tuzina jaszczurek ognistych, a Ruth po prostu odsyłał każdą z nich, gdy tylko się pojawiała.
— Nie pozwól, żeby za nami leciały.
To była tylko uprzejmość z ich strony. One mnie lubią.
— Zdarzają się takie przypadki, że ktoś jest zbyt popularny.
Ruth westchnął.
— Czy nie za dużo tego smoczego kamienia? — zapytał Jaxom, nie chcąc przeciążyć swojej bestii.
Oczywiście, że nie. Ja jestem bardzo mocny.