6. Martwy punkt

Nad obozowiskiem Innych położonym na zachód od sanktuarium Bogini, na brzegu najmniejszej rzeki, unosił się dym. Patrząc w przeciwną stronę, Srebrny Obłok widział inny dym — biały — unoszący się nad ogniskiem jego własnego Ludu obozującego pod łagodnie nachylonym pagórkiem, z którego Lud zszedł po opuszczeniu górzystych okolic na wschodzie. Przed sanktuarium nie było nikogo. Podczas przedłużającego się w nieskończoność okresu, w którym sprawy tkwiły w martwym punkcie, plemiona zawarły niemą ugodę. Sanktuarium będzie terytorium neutralnym. Nikomu nie wolno do niego podchodzić. Każda ze stron wystawiała warty na granicy przestrzeni otaczającej święte miejsce. Warty miały zagwarantować to, że nikt tej granicy nie przekroczy.

Srebrny Obłok stał zupełnie sam, opierając się na włóczni. Zapadał już zmrok, chociaż jemu zdawało się, że dzień dopiero co się zaczął. Rok szybko upływał. Noc nastawała coraz wcześniej. A ranek nadchodził coraz później. Ciemność coraz bardziej napierała z obu stron na dzienne godziny jasności. Wkrótce miała nastąpić pora długotrwałych śniegów, pora, podczas której tylko głupcy wychodzili na zewnątrz, pora, podczas której należało przycupnąć w jakimś osłoniętym miejscu i czekać na wiosnę, żywiąc się tym, co się zebrało jesienią.

Ale my wciąż jeszcze nie pogodziliśmy się z Boginią i nie otrzymaliśmy od niej wskazówek, pomyślał z rozpaczą Srebrny Obłok. Jak mamy to zrobić, skoro Inni wciąż krążą wokół sanktuarium, nie dopuszczając nas do niego?

— Srebrny Obłoku! Czy znowu będzie padał śnieg? Głos Tej Która Wie przypłynął do niego wraz z wiatrem.

Ta Która Wie stała niedaleko brzegu rzeki wraz z Kobietą Bogini i Tą Co Przechowuje Przeszłość. Trzy kobiety rozmawiały od dłuższego czasu. Srebrny Obłok zmarszczył brwi. Ciągle sprawiały jakieś kłopoty. Były to trzy potężne kobiety, pełne mocy Bogini. Budziły w nim niepokój. Zdawał sobie jednak sprawę, jak ważną rolę odgrywają wszystkie trzy w życiu plemienia — każda na swój własny sposób.

— Czy będzie padał śnieg? Powiedz nam, Srebrny Obłoku!

Srebrny Obłok wzruszył ramionami, a potem poklepał się po kolanie i kiwnął głową.

Stara rana w nodze bardzo bolała. Zawsze go tak bolała, kiedy zbliżał się czas padania śniegu. Teraz jednak ból pulsował intensywniej niż kiedykolwiek.

Wczoraj śnieg padał prawie przez godzinę. Przedwczoraj też — przez krótki czas. Teraz zanosiło się na to, że będzie padał znowu. To źle, że zaczął się pojawiać codziennie. Większość wczorajszego leżała jeszcze na ziemi. Wiatr — wiatr-demon wiejący z północy — zgarniał go i, tworząc wiry, rzucał Srebrnemu Obłokowi w twarz.

Powinniśmy stąd odejść, pomyślał Srebrny Obłok. Powinniśmy poszukać sobie miejsca na zimowe obozowisko.

Ta Która Wie odwróciła się teraz tyłem do Tej Co Przechowuje Przeszłość i szła do niego. To najprawdopodobniej oznaczało kłopoty. Od czasu swojego odważnego wystąpienia przed sanktuarium, Ta Która Wie poruszała się z taką pewnością siebie i tak majestatycznie, jakby to ona była wodzem. Nikt nie miał odwagi z niej kpić, nikt nie miał odwagi nawet spojrzeć na nią krzywo, nikt nie miał odwagi zrobić czegoś takiego od czasu, gdy ona, pokryta wojennymi farbami, przeciwstawiła się całej grupie wojowników wroga. Ta Która Wie zawsze była dziwna i zawzięta, ale teraz popadła w jakiś nowy rodzaj zawziętości. Zdziwaczała tak, że zdawała się przebywać we własnym świecie różniącym się od świata pozostałych ludzi.

— To trwa i trwa, Srebrny Obłoku — powiedziała — t nic się nie zmienia. A czas śniegu nadchodzi.

— Wiem o tym.

— Powinniśmy zaatakować i skończyć z tym.

— Ich jest za dużo — stwierdził Srebrny Obłok. — Dobrze o tym wiesz. Prowadzili taką dyskusję nie po raz pierwszy.

— Nie jest ich tak dużo. Dalibyśmy sobie z nimi radę. Ale my, zamiast atakować, siedzimy tutaj bezczynnie. Oni boją się nas, a my boimy się ich i nikt się nie rusza. Jak długo będziesz nas tu jeszcze trzymał?

— Dopóki nie staniemy przed Boginią w Jej sanktuarium i nie dowiemy się, jaka jest jej wola.

— Ale później musimy ich zaatakować — powiedziała Ta Która Wie.

Srebrny Obłok wpatrywał się w nią uporczywie. Widok jej oczu przeraził go. Nie były to oczy kobiety, nie były to nawet oczy wojownika. Wyglądały, jakby zrobiono je z wypolerowanego kamienia.

— Byłaś tam razem z mężczyznami — powiedział Srebrny Obłok. — Widziałaś, że mężczyźni nie chcą atakować. Czy pragniesz walczyć z Innymi sama?

— Ty jesteś wodzem. Każ im walczyć. Ja będę walczyła wraz z nimi.

— Wszyscy stracą życie.

— A co się stanie, jeżeli będziemy tu tkwili i czekali na zimę? Wtedy też wszyscy stracą życie, Srebrny Obłoku.

Srebrny Obłok ponuro pokiwał głową. To prawda: nie mogą tu tkwić dłużej. Zdawał sobie z tego sprawę tak samo dobrze jak ona.

Właściwie to popełnili błąd, przychodząc tutaj. Wiedziało tym. Ale nie miał zamiaru przyznać się do tego przed nikim.

— Nie możemy stąd się ruszyć — powiedział. — Nie możemy, dopóki nie udamy się do sanktuarium.

— Nie możemy się stąd ruszyć i nie możemy tu zostać. Nie możemy też się dostać do sanktuarium. Sytuacja jest bardzo zła, Srebrny Obłoku.

— Być może.

— Mówiłam, że nie powinniśmy tu przychodzić. Powiedziałam ci to na samym początku, kiedy oświadczyłeś, że Letnie Święto będzie odwołane.

— Pamiętam. Ale jesteśmy tutaj. I będziemy tutaj, dopóki nie odprawimy obrzędu, z powodu którego tu przybyliśmy. Nie możemy tak po prostu odejść, nie usłyszawszy głosu Bogini.

— Nie możemy — powiedziała Ta Która Wie. — Zgadzam się z tobą. Nie chciałam, żebyśmy tu przychodzili. Ale skoro już tu jesteśmy, musimy stanąć przed Boginią, tak jak mówisz. Jeżeli o to chodzi, nie sprzeczam się z tobą.

Srebrny Obłok był jej wdzięczny za to, że przynajmniej w tej sprawie przyznawała mu rację.

— Ale skoro nie możemy tu zostać dłużej z powodu śniegu, skoro nie możemy odejść, nie odprawiwszy obrzędu i skoro Inni nie dają nam tego zrobić, bo bezczeszczą sanktuarium swoją obecnością, to musimy Innych odpędzić — ciągnęła Ta Która Wie. — Po prostu.

— Oni nas pozabijają, jeżeli ich zaatakujemy.

— A jeżeli ich nie zaatakujemy, zabije nas zima.

— Mówimy w kółko to samo — powiedział Srebrny Obłok. — Nie, to do niczego nie prowadzi.

Popatrzył na nią ponuro. Na jej twarzy malowała się zawziętość. Ale Ta Która Wie nie przedstawiała żadnych rozwiązań oprócz tego, które oznaczało pewną śmierć z rąk wroga.

Tak, mówiła w kółko to samo. Nie możemy odejść i nie możemy pozostać. On, Srebrny Obłok, odwołał Letnie Święto ze względu na obrzęd, który trzeba było odprawić tutaj. Jeżeli odwołałby również ten obrzęd z powodu obecności Innych przy sanktuarium, nie odprawiliby żadnego ani latem, ani jesienią, co z pewnością sprowadziłoby na Lud wielki gniew Bogini. Lud głodowałby i obwiniał o to wodza. Srebrny Obłok wiedział, że jeżeli nie naprawi wkrótce swoich błędów, grozi mu odsunięcie od przewodzenia ludowi. A w ich plemieniu żyjący były wódz nie miał prawa bytu. Wszyscy bardzo dobrze znali stosowny zwyczaj. Zrezygnowanie z wodzostwa oznaczało pożegnanie się z życiem.

W jego nodze, tam, gdzie była stara rana, pulsował ostry ból. Może to nie byłoby wcale takie złe, pomyślał Srebrny Obłok, może dobrze byłoby się usunąć i pozwolić komu innemu nieść ten ciężar. I skończyć na zawsze z tym bólem i zmęczeniem.

Teraz podeszła do nich Kobieta Bogini.

— Czy Ta Która Wie przekonała cię, że powinniśmy atakować?

— Tak bardzo boisz się, że umrzesz?

Srebrny Obłok roześmiał się.

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak głupie jest to pytanie, Kobieto Bogini. Ja się boję, że ty umrzesz i Mleczne Źródło, i Walczący Jak Lew, i Piękny Śnieg, i wszyscy inni. Moim zadaniem jest bronić Ludu przed śmiercią, a nie prowadzić go na pewną śmierć.

— Czas śniegu nadchodzi. Jeżeli zostaniemy tu, pod gołym niebem, to zginiemy.

— Tak, tak — powiedział z westchnieniem. — To też wiem.

— Ja nie chciałam tej pielgrzymki — powiedziała Kobieta Bogini. — Pamiętasz? Powiedziałam, że, by dowiedzieć się, jaka jest wola Bogini, nie musimy wcale tu wracać. Ale Ta Co Przechowuje Przeszłość namówiła mnie, żebym ci pozwoliła zrobić, jak chcesz.

— Pamiętam — odpowiedział cierpliwie Srebrny Obłok. — Teraz to nie ma znaczenia. Teraz jesteśmy tutaj. Jak myślisz, czy możemy odejść, nie porozmawiawszy z Boginią?

— Być może Bogini już przemówiła — zasugerowała Kobieta Bogini — i powiedziała, że jesteśmy głupcami prowadzonymi przez głupca i że skoro tak, to zasługujemy na śmierć. W takim razie lepiej jest umrzeć walcząc z wrogiem, niż stać, gadać bez końca i czekać, aż śnieg nas przysypie. A może uważasz…

— Spójrzcie — przerwała jej Ta Która Wie. — Idzie tu do nas jeden z Innych. Chce z nami porozmawiać.

Srebrny Obłok odwrócił się, zaskoczony. Tak, to była prawda: wysoki młody wojownik z włócznią, do której przywiązany był kawałek rudego futra, opuścił obozowisko i zmierzał ku nim. Kiedy wysłannik mijał obszar położony przed sanktuarium, Góra o Zwalonym Wierzchołku, który stał na warcie, przybrał groźną postawę i potrząsnął bronią. Inny wydał charakterystyczny dla swojego plemienia okrzyk i poszedł dalej, nie zatrzymując się.

Płonące Oko i Drzewo Wilków wyszli z obozowiska i wskazywali Innego palcami, jak gdyby przypuszczając, że Srebrny Obłok go nie zauważył. Wywijali włóczniami i dawali do zrozumienia, że są gotowi skoczyć do przodu i zaatakować. Srebrny Obłok gniewnym gestem kazał im się cofnąć. Co oni sobie myślą? Czy uważają, że ten człowiek idzie tu walczyć? On na pewno chce rozmawiać. Na pewno.

Ale jak ja mam rozmawiać z Innym? — zastanawiał się Srebrny Obłok.

Wysłannik szedł teraz ścieżką biegnącą zygzakiem miedzy połaciami śniegu. Omijając miejsca, w których podziemna woda rozmiękczyła powierzchnię, doszedł na brzeg rzeki, gdzie Srebrny Obłok stał razem z Tą Która Wie i Kobietą Bogini. Podniósł włócznię gestem, który mógł być tylko gestem powitania i pomachał nią uroczyście.

Srebrny Obłok podniósł swoją włócznię niewysoko nad ziemię, by dać do zrozumienia, że pojął, o co chodzi, a potem opuścił ją i czekał, chcąc zobaczyć, co stanie się dalej.

Inny wydał z siebie charakterystyczne dla swoich współplemieńców dźwięki. W uszach Srebrnego Obłoku brzmiały one jak postękiwania zwierzęcia odczuwającego ból.

— Czy myślisz, że jemu coś jest? — zapytał Srebrny Obłok Tę Która Wie.

— On coś mówi. To jest ich mowa.

— To? Mowa? To jest po prostu taki bełkot.

— Oni w ten sposób mówią — powiedziała Ta Która Wie. — Jestem tego pewna.

— W porządku — zgodził się Srebrny Obłok. — Więc powiedz mi, co on mówi.

— Ależ… jak ja to mogę zrobić?

— Jesteś Tą Która Wie. Sama tak twierdzisz.

— Wiem tylko to, co wiem. Język Innych nie jest mi znany.

— Aha — powiedział Srebrny Obłok. — Więc jest coś, czego nie wiesz! Nigdy przedtem nie słyszałem, żebyś coś takiego powiedziała.

Ta Która Wie uśmiechnęła się do niego kwaśno i nic nie odrzekła.

Inny znowu coś mówił. Głos miał bardzo cienki, a mówiąc najwyraźniej się wysilał, wydobywał z siebie dźwięki bardzo starannie, próbował dobitnie przekazać znaczenie. Mówił tak, jak mówi się do dzieci. Ale wydawane przez niego dźwięki nie miały znaczenia. Srebrny Obłok wpatrywał się w usta Innego, jednak nie mógł wyłowić ani jednego zrozumiałego słowa. Nie, te dźwięki nie były dźwiękami mowy.

— Czy nie możesz mówić normalnie? — zapytał Srebrny Obłok. — Z tych twoich jęków to ja nic nie rozumiem.

Inny pochylił się w przód, wyciągając szyję i przytknął sobie jedną dłoń do ucha, tak jak to robi człowiek głuchy. Zrobił ten gest, mimo że Srebrny Obłok mówił naprawdę głośno. Jego poza była bardzo dziwna. Inny był wysoki, niewiarygodnie wysoki, jego głowa znajdowała się w połowie drogi do nieba i kiedy tak się pochylał w przód, przypominał jakiegoś długonogiego, żyjącego na bagnach ptaka. Srebrny Obłok wpatrywał się w niego jak urzeczony. Jak on utrzymuje równowagę? — zastanawiał się. Jak to się dzieje, że on się nie przewraca? Przecież stoi na takich cienkich i długich nogach. I dlaczego, poruszając się, nie złamie się w pasie? A jaki on jest brzydki… ta jego blada cera jak u ducha… i ta twarz taka wypukła u dołu i te dziwne, drobne rysy…

— Nie możesz mówić normalnie? Używaj słów, jeżeli chcesz ze mną porozmawiać!

— To są jego słowa — powiedziała nagle Ta Która Wie. — On ma swoje własne słowa.

Jej twarz miała dziwny wyraz, wyraz właściwy komuś, kto odkrył nową, zaskakująca prawdę.

— Inni mają swój własny język, różniący się od naszego.

— Co takiego? — zapytał zaintrygowany Srebrny Obłok. — Co ty mówisz? Istnieje tylko jeden język. Istnieją słowa, które daje się zrozumieć, i bełkoty, których zrozumieć nie można. Nie rozumiemy, co on mówi, a więc dźwięki, które wydaje, są tylko bełkotem. Jak może istnieć więcej języków? Niebo jest niebem. Góra jest górą. Woda jest wodą, śnieg jest śniegiem. Każdy to wie. Jak można nazywać to wszystko innymi słowami?

— Dwa ludy — dwa języki. Jeden język dla nas… a drugi dla nich.

Ta myśl przyprawiała Srebrny Obłok o ból głowy. Musiał przyznać, że jest w niej chyba jakiś sens. Dwa ludy — dwa języki. Dlaczego nie? Ale trudno mu było myśleć o tym teraz. Takie rzeczy wymagały dokładnego zastanowienia się w spokoju. Odsunął od siebie ten problem i spojrzał ponownie na Innego.

A Inny znowu mówił. Ale to, co mówił, było tak samo niezrozumiałe jak przedtem. Tym razem wykonywał też różne gesty, usiłując prawdopodobnie odegrać to, co miał do powiedzenia, gdyż widział, że mówiąc nie osiąga celu. Wskazał udekorowaną futrem włócznią na sanktuarium, a potem na pagórkowatą okolicę na wschodzie, czyli na obszar, z którego przyszedł tu Lud. Wskazał na zachód, w stronę krainy ciągnącej się aż po brzeg morski, która należała teraz w całości do Innych. Następnie znowu wskazał sanktuarium, a potem Srebrny Obłok i siebie. I jeszcze raz sanktuarium.

— Kobieto Bogini — powiedział Srebrny Obłok — rozumiesz coś z tego?

— On chce, żebyśmy stąd odeszli, tak żeby oni mogli zagarnąć sanktuarium dla siebie — powiedziała natychmiast Kobieta Bogini.

Srebrny Obłok nie był tego pewien. Inny zbyt wiele razy wskazywał tu i tam. Gdyby on sam, Srebrny Obłok, udał się do Innych, żeby im powiedzieć, że mają sobie pójść, wskazałby po prostu sanktuarium i Innych, a potem skierował włócznię na zachód i pokazał gestem dłoni, że oni mają iść tam, skąd przyszli. Każdy, kto miałby odrobinę inteligencji, by to zrozumiał.

A właściwie to dlaczego by nie spróbować natychmiast? Srebrny Obłok wykonał te gesty, o których przed chwila myślał.

Inny obserwował go z wyrazem twarzy, z jakim dorosły patrzyłby na dziecko, które, jąkając się, usiłuje coś zawile wyjaśnić, przerywając przy tym najzupełniej sensowną rozmowę starszych. Kiedy Srebrny Obłok skończył, Inny powtórzył jeszcze raz wszystkie te gesty, które wykonał poprzednio.

— Myślę — odezwała się Ta Która Wie — że on próbuje nam powiedzieć, że możemy podzielić się sanktuarium, że jego ludzie i nasi mogą razem przy nim odprawiać obrzędy.

— Dzielić się sanktuarium z nieczystymi? — krzyknęła Kobieta Bogini. — Sanktuarium jest nasze!

— Czy ty rzeczywiście to chcesz mi powiedzieć? — zapytał Srebrny Obłok Innego, starając się przy tym mówić jak najwolniej i jak najgłośniej. — Uważasz, że możemy wspólnie korzystać z sanktuarium? Ależ to niepoważne. To jest sanktuarium Bogini. A wy nie jesteście Jej ludem. A może jesteście, co? Jesteście ludem Bogini?

Czekał, mając nadzieję, że otrzyma odpowiedź, którą zrozumie.

Ale Inny znowu wydał z siebie jakieś bezsensowne dźwięki. I jeszcze raz wykonał te same gesty włócznią.

— To beznadziejne — stwierdził Srebrny Obłok. — Beznadziejne, beznadziejne, beznadziejne. Ja nie rozumiem ciebie, a ty nie rozumiesz mnie. Nie ma co do tego wątpliwości. Ta Która Wie i Kobieta Bogini uważają, że cię rozumieją, ale to nieprawda. Słyszą to, co chcą słyszeć.

— A co gdybym z nim usiadła i spróbowała nauczyć go naszego języka? — zaproponowała Ta Która Wie. — Albo może sama mogłabym nauczyć się mówić jego językiem.

— Trzymaj się od niego z daleka — powiedziała Kobieta Bogini. — On jest nieczysty, a ty znajdujesz się w świętej krainie.

— Ale gdybyśmy mogli porozmawiać z…

— To na nic — odezwał się Srebrny Obłok. — Nawet jeżeli te jego dźwięki są językiem, ty nigdy się go nie nauczysz. Bo jak byś mogła to zrobić? To by było tak, jakbyś usiadła z niedźwiedziem i usiłowała się nauczyć jego ryku. Albo uczyła niedźwiedzia mówić. To się nie da zrobić.

— Starzy ludzie zawsze mówią, że różne rzeczy nie dadzą się zrobić — odburknęła Ta Która Wie.

— Starzy? Starzy? — krzyknął Srebrny Obłok.

Inny znowu wymachiwał włócznią i znowu wydawał te swoje dźwięki. Była to prawdopodobnie jego ostatnia próba porozumienia się ze Srebrnym Obłokiem. Ale dźwięki były niezrozumiałe, tak jak przedtem. Srebrny Obłok poczuł, że ogarnia go wielki smutek. Nie dlatego, że Ta Która Wie nazwała go starym człowiekiem, nie dlatego, że znowu bardzo bolała go noga, i nie dlatego, że nadchodził czas śniegu, a Lud nie przygotował sobie jeszcze zimowego obozowiska. Nie, wcale nie z tych powodów, tylko dlatego, że ten dziwny, przypominający bociana człowiek przyszedł do niego z czymś, co mogło być posłaniem pokoju, a on nie był w stanie go zrozumieć i porozumieć się z nim, a także dlatego, że w związku z tym sprawy miały nadal tkwić na martwym punkcie, jakby między nimi wznosiła się kamienna ściana uniemożliwiająca porozumienie.

Inny zakończył swoją mowę i czekał.

— Przykro mi — powiedział Srebrny Obłok. — Nie rozumiem. Problem polega na tym, że nie znam twojego języka. I że ty, jak się domyślam, nie znasz mojego.

— A więc zgadzasz się, że to jest język! — powiedziała tryumfalnie Ta Która Wie.

— Tak — odrzekł Srebrny Obłok ponuro. — Ale co to zmienia?

Pertraktacje zostały zakończone. Inny, rozsierdzony i posępny, odwrócił się i odszedł szybko w stronę własnego obozowiska. Srebrny Obłok obserwował go, zdumiony jego sposobem chodzenia. Członki Innego były tak luźno połączone w stawach, że dziwne było, że nie rozpadają się w ruchu. Dziwne też, że jego głowa nie odpada od kruchej szyi. Srebrny Obłok był wdzięczny losowi za własne krzepkie ciało, wdzięczny za jego odporność, mimo że ostatnio stało się zmęczone i obolałe. To ciało służyło mu dobrze przez wiele lat. Było dziełem Bogini. Srebrnemu Obłokowi zrobiło się żal Innych, którzy byli tacy brzydcy i których cechowała taka kruchość.

Kiedy wysłannik ponownie zbliżył się do obszaru strzeżonego przez wartowników, Góra o Zwalonym Wierzchołku jeszcze raz potrząsnął włócznią i zasyczał groźnie. Inny nie zwrócił na niego uwagi. Góra o Zwalonym Wierzchołku spojrzał na swego wodza, oczekując od niego rozkazów, ale Srebrny Obłok pokręcił głową i kazał mu zachować spokój. Inny zniknął w odległym obozowisku swojego plemienia.

I tak to się skończyło. Nie osiągnięto niczego.

Srebrny Obłok cierpiał męczarnie — takie dręczyły go wątpliwości. Wszystko, co ostatnio robił, powodowało jedynie zamęt. Nie oddali czci Bogini, mały chłopiec zniknął, sanktuarium, do którego przyszli z tak daleka, było niedostępne, pora roku szybko zmieniała się na gorszą, a teraz nie udało mu się osiągnąć czegokolwiek na drodze pertraktacji. Bez wątpienia Ta Która Wie miała rację — miała rację tak jak zwykle. Chociaż on nie chciał tego przyznać, miała rację, uważając, że on jest już za stary na wodza. Już czas się wycofać, już czas pozwolić Drużynie Zabijaczy wykonać jej powinność, już czas ułożyć się do snu, który nie ma końca.

Jego miejsce zajmie Płonące Oko. Tak, niech Płonące Oko będzie wodzem i niech się martwi, co robić dalej.

Ale ta myśl go rozzłościła, gdy tylko pojawiła się w jego głowie. Płonące Oko? To głupiec. Płonące Oko będzie postępował głupio, jak wszyscy głupcy. Grzechem byłoby oddać plemię w jego ręce.

Więc w czyje? Czy wodzem ma być Góra o Zwalonym Wierzchołku? A może Drzewo Wilków? Albo Młoda Antylopa?

Wszyscy są głupcami. Srebrny Obłok nie mógłby oddać plemienia żadnemu z nich. Może kiedyś wyrośliby z tej głupoty, pomyślał, ale nie za bardzo w to wierzył.

Więc kto będzie po mnie wodzem?

Niech zdecyduje Bogini, powiedział sobie Srebrny Obłok. Kiedy ja już odejdę. Wtedy to będzie Jej problem, nie mój.

Nie, nie zrezygnuje. Zaczeka, aż śmierć sama po niego przyjdzie. Wiedział, że sam też jest głupcem, bo gdyby nim nie był, plemię nie znalazłoby się tutaj w sytuacji bez wyjścia. Ale jest mniej głupi niż ci młodzi, no i może pobyć jeszcze trochę wodzem.

— Co masz zamiar teraz zrobić, Srebrny Obłoku? — zapytała Ta Która Wie.

— Nic — odpowiedział. — Bo co można zrobić? Wrócił do obozu i usiadł przy ognisku. Przyszło do niego jakieś dziecko, dziewczynka. Nie mógł sobie przypomnieć, jak ona ma na imię. Przyciągnął ją do siebie i przez dłuższą chwilę siedzieli razem, wpatrując się w ruchliwe płomienie. Obecność dziecka rozproszyła trochę jego smutek. Kiedyś, kiedy jego już dawno nie będzie na świecie, ta mała dziewczynka da życie przyszłym członkom plemienia. Ta myśl była pocieszająca.. Wodzowie umierali, wojownicy umierali, każdy wcześniej czy później musiał umrzeć, a Lud trwał i miał trwać w nieskończoność, na wieki wieków. Tak. Tak. Dobrze jest o tym pamiętać. Wkrótce zaczął padać śnieg. I padał aż do późna w nocy.

Загрузка...