11. Odejście

W Instytucie Badań nad Polem Statycznym mówiono tylko o Projekcie „Średniowiecze”. Wszyscy zgadzali się, że jest to początek zadziwiającej, nowej fazy doświadczeń z podróżami w czasie. Unikatowy proces, nad którym panowali uczeni z instytutu, miał otworzyć bramy historycznej przeszłości, miał wnieść w wiek dwudziesty pierwszy bezcenny skarb — zdumiewającą wiedzę o życiu w dawnych wiekach. A także i skarby innego rodzaju — bo jeżeli można sięgać w przeszłość historyczną i sprowadzać stamtąd ludzi, to dlaczego nie ściągać też dzieł sztuki, rzadkich książek, manuskryptów i cennych obiektów wszelkiego typu? Zasoby muzealne świata podwoją się, potroją, pomnożą dzięki temu w ciągu jednego dnia! I wszystkie te rzeczy będą w doskonałym stanie. A przy tym, sprowadzając je, nie poniesie się żadnych kosztów, poza kosztami energetycznymi.

Wszyscy w instytucie modlili się o to, żeby Projekt „Średniowiecze” się powiódł. Wszyscy oprócz Edith Fellowes, która po cichu modliła się o jego niepowodzenie. O to, żeby teorie Hoskinsa okazały się błędne, albo żeby zawiodły urządzenia. Była to jedyna rzecz, jakiej Edith Fellowes mogła się teraz uczepić, jedyna jej nadzieja, gdyż tylko to mogło zapobiec śmierci Timmie’ego. Gdyby się okazało, że człowieka z czternastego wieku nie da się sprowadzić, Timmie byłby uratowany, gdyż oznaczałoby to, że nie trzeba opróżniać zajmowanej przez niego kopuły i że wszystko może iść po staremu.

Dlatego panna Fellowes miała nadzieję, że projekt się nie powiedzie. Natomiast reszta świata pragnęła, żeby się powiódł. I panna Fellowes, kierując się irracjonalnym odruchem, nienawidziła za to reszty świata. Szum czyniony wokół projektu osiągnął teraz apogeum. Media miały na tym punkcie obsesję, to samo można było powiedzieć o publiczności. Instytut Badań nad Polem Statycznym już dawno nie miał czym przyciągnąć ich uwagi. Jakiś nowy kamień czy jeszcze jedna pochodząca z zamierzchłych czasów ryba nie mogły wzbudzić żadnych emocji. Mały dinozaur w swoim czasie wywołał pewną sensagę, ale potem o nim zapomniano. A Timmie-neandertalczyk, Timmie-jaskiniowiec miał szansę zainteresować publiczność na trochę dłużej, ale tylko gdyby okazał się dzikim małpoludem, jakiego wielu się spodziewało. Rzeczywistość jednak okazała się inna: Timmie wcale nie był małpoludem, był tylko brzydkim małym chłopcem. Brzydkim małym chłopcem, który chodził w kombinezonie i nauczył się czytać ilustrowane książeczki. Cóż w tym interesującego? Timmie przestał być człowiekiem prehistorycznym. Może gdyby ryczał ze złości, walił się pięściami w piersi i wydawał z siebie jakieś godne dzikusa dźwięki, mógłby ich zainteresować swoją osobą na dłużej. Ale to nie było w jego stylu.

Tymczasem człowiek z jakiejś epoki znanej z historii, dorosła osoba, która własnymi oczami patrzyła na Joannę d’Arc, Ryszarda Lwie Serce czy Saladyna, ktoś, kto mówił zrozumiałym językiem, ktoś, kto był zdolny ożywić historię…

Mijały tygodnie. Zbliżała się ta chwila.

Godzina Zero Projektu „Średniowiecze” była tuż, tuż.

Od czasu przybycia Timmie’ego, co miało miejsce trzy lata wcześniej, Hoskins i jego współpracownicy nauczyli się dużo na temat techniki reklamy. Tym razem świadkami wydarzenia nie mieli być nieliczni obserwatorzy siedzący na balkonie. Tym razem technicy z instytutu mieli odegrać swoją rolę przed prawie całą ludzkością.

Panna Fellowes niemal szalała z niepokoju. Pragnęła, żeby całe to napięcie już minęło. Chciała wiedzieć, czy przedsięwzięcie się powiedzie, czy nie. W momencie kluczowym miała znajdować się na sali. Och, żeby jej nowa pomocnica już przyszła i żeby ona mogła już tam pójść. Ta nowa pomocnica nazywała się Mandy Terris. Zastąpiła panią Stratford, która odeszła do lepiej płatnej pracy w innym stanie…

— Panno Fellowes?

Odwróciła się pospiesznie, mając nadzieję, że wreszcie pojawiła się Mandy Terris. Ale nie, to była sekretarka doktora Hoskinsa, która przyprowadziła Jerry’ego, żeby się pobawił z Timmiem. Sekretarka zostawiła chłopca i szybko odeszła. Ona także spieszyła się, chcąc zająć dobre miejsce, z którego można było obserwować kulminację Projektu „Średniowiecze”.

Jerry, zmieszany, przysunął się bokiem do panny Fellowes.

— Panno Fellowes? — powiedział.

— Co takiego, Jerry?

Chłopiec wyjął z kieszeni postrzępiony wycinek z gazety i pokazał.

— To jest zdjęcie Timmie’ego, prawda?

Panna Fellowes spojrzała na wycinek. Tak, to był Timmie, uśmiechnięty szeroko Timmie. Zamieszanie wywołane Projektem „Średniowiecze” spowodowało pewne odrodzenie zainteresowania Timmiem. Fotografia, którą trzymał Jerry, została zrobiona niedawno, w trzy lata po przybyciu chłopca, na „przyjęciu urodzinowym” , podczas którego kilku uczonych, kilku dziennikarzy, Jerry i sam Timmie obchodzili trzecią rocznice narodzin Timmie’ego w dwudziestym pierwszym wieku. Timmie trzyma jeden z „urodzinowych” prezentów — błyszczącego robota-zabawkę.

— Tak, no i co z tego? — powiedziała panna Fellowes. Jerry przyjrzał jej się bacznie.

— Tutaj jest napisane, że Timmie jest małpoludem. Oni nie powinni tak pisać, prawda?

— Co takiego?

Panna Fellowes wyrwała chłopcu wycinek i przyjrzała mu się. Pod zdjęciem był napis, którego przedtem nie przeczytała:


PREHISTORYCZNY MAŁPOLUD OTRZYMUJE NA URODZINY ROBOTA


Małpolud, małpolud, prehistoryczny małpolud. Oczy panny Fellowes napełniły się gorącymi łzami wściekłości. Gwałtownie podarła wycinek na tuzin kawałków i rzuciła na podłogę.

— Dlaczego pani to zrobiła? Czy dlatego, że oni napisali, że Timmie jest małpoludem? On nie jest małpoludem, prawda? A może jest?

Panna Fellowes złapała chłopca za przegub i z trudem się powstrzymała od potrząśnięcia nim — Nie, on nie jest małpoludem! Masz tak nie mówić!

Rozumiesz? Nigdy! To brzydko tak mówić, pamiętaj, nie Jerry, przestraszony, próbował jej się wyrwać.

Pannie Fellowes serce waliło jak młotem. Starała się zapanować nad sobą, ale przychodziło jej to z trudem.

— Wejdź i pobaw się z Timmiem — powiedziała. — On ma nową książeczkę. Pokaże ci.

— Ale mnie boli.

— Przepraszam. Nie chciałam cię tak ścisnąć.

— Powiem tatu…

— Wejdź do środka! Szybko! Przeprosiłam cię przecież. Chłopiec wszedł pospiesznie, oglądając się przez ramię z gniewną miną. Panna Fellowes usłyszała czyjeś kroki, odwróciła się i zobaczyła Mandy Terris. W samą porę, pomyślała.

— Spóźniła się pani trochę — zauważyła, starając się nie mówić tonem gderliwym. — Jerry Hoskins już tu jest. Bawią się z Timmiem.

— Wiem, panno Fellowes. Próbowałam iść szybko, ale wszędzie są tłumy. Panuje takie podniecenie.

— Wiem. Chcę, żeby pani…

— No tak, spieszy się pani. Chce pani to zobaczyć, prawda? — powiedziała Mandy, a na jej pociągłej, ładnej twarzy odmalowała się zazdrość. — Że też ja teraz muszę mieć dyżur.

— Obejrzy to pani w wieczornych wiadomościach — odrzekła sucho panna Fellowes. — Wejdźmy, dobrze?

Mandy Terris miała po raz pierwszy zostać sama z Timmiem.

— Chłopcy nie sprawią żadnego kłopotu. Mają pod ręką mleko i zabawki. Właściwie najlepiej będzie, jeżeli zostawi ich pani jak najdłużej samym sobie.

— Rozumiem. No i nie mogę mu pozwolić wyjść. Wiem, jakie to ważne.

— Tak. Wejdźmy.

Panna Fellowes otworzyła drzwi kopuły i wprowadziła Mandy Terris. Timmie i Jerry bawili się w drugim pokoju i nie zwrócili na nie uwagi. Panna Fellowes pokazała Mandy, co trzeba zrobić w ciągu kilku następnych godzin.

Poinformowała, ją jak wypełnić odpowiednie formularze i jak pisać sprawozdanie.

Kiedy miała już wyjść, dziewczyna zawołała:

— Mam nadzieję, że dostanie pani dobre miejsce i że to przedsięwzięcie się uda!

Panna Fellowes wolała nic na to nie odpowiedzieć. Wyszła szybko, nie oglądając się za siebie.

Ale nie dostała dobrego miejsca, bo przyszła późno. Dotarła tylko do takiego, z którego dała się obserwować akcję na ściennym ekranie. Co za szkoda! Ach, gdyby mogła dostać się tam, w pobliże, gdyby mogła dosięgnąć ważnych urządzeń, gdyby mogła dokonać sabotażu…

Nie. To było szaleństwo. Zmobilizowała wszystkie siły psychiczne i wyparła te głupie myśli ze świadomości.

Niszczenie urządzeń nic by nie dało. Oni by je po prostu odtworzyli i dokonali próby jeszcze raz. A ona na zawsze zostałaby odcięta od Timmie’ego.

Nic tu nie mogło pomóc.

Nic prócz niepowodzenia eksperymentu. Nic prócz jakiejś awarii nie do naprawienia. Nic prócz jakiegoś zasadniczego załamania całej koncepcji…

Panna Fellowes w napięciu przeczekiwała odliczanie, obserwując każdy ruch na ogromnym ekranie, nie odrywając oczu od twarzy kolejno pokazywanych techników i szukając na tych twarzach wyrazu niepewności, dowodu na to, że technicy się martwią, bo coś niespodziewanie poszło źle.

Ale nikt nie wyglądał na niepewnego. Ani zmartwionego. Przed eksperymentem wiele razy testowali sprzęt. Dokonywali tysiąca symulacji, wiedzieli już, że namierzenie celu znajdującego się w bliskiej odległości czasowej i sięgnięcie po niego jest możliwe.

Odliczanie się skończyło.

I wtedy… w atmosferze spokoju i niepostrzeżenie… eksperyment został uwieńczony powodzeniem.

W nowej przestrzeni wydzielonej w polu statycznym stał brodaty, przygarbiony wieśniak w nieokreślonym wieku. Miał na sobie postrzępione, brudne ubranie i drewniaki, wyglądał na tępego i z przerażeniem obserwował otoczenie, które zmieniło się tak nagle i w sposób tak niepojęty.

Wszyscy oszaleli z radości. Tylko panna Fellowes stała jak skamieniała. Była zrozpaczona. Tłum popychał ją i poszturchiwał, prawie tratował. Stała tak, otoczona ze wszystkich stron przez tryumfujących ludzi, przytłoczona poczuciem klęski.

Wzywano ją przez megafon. Trzeba było jednak aż trzy razy bardzo głośno powtórzyć jej nazwisko, żeby je usłyszała.

— Panno Fellowes. Panno Fellowes. Wzywa się panią do Sekcji Pierwszej. Proszę przyjść natychmiast. Panno Fellowes. Panno Fel…

Co się stało?

— Proszę mnie przepuścić! — krzyknęła, podczas gdy głos z megafonu nadal powtarzał bez przerwy swój komunikat.

Panna Fellowes z dziką energią utorowała sobie drogę przez tłum, waląc na prawo i lewo zaciśniętymi pięściami, machając rozpaczliwie rękami i posuwając się w stronę drzwi — powoli jak w koszmarnym śnie.

— Panno Fellowes… proszę… sprawa jest pilna…


* * *

Zapłakana Mandy Terris znajdowała się na korytarzu, pod drzwiami kopuły po jej zewnętrznej stronie.

— Nie wiem, jak to się stało. Wyszłam na korytarz, żeby popatrzeć na miniaturowy ekran, który tam był. Tylko na chwilę. I wtedy… Pani mówiła — krzyknęła nagle oskarżycielskim tonem — pani mówiła, że oni nie sprawią mi kłopotu, powiedziała mi pani, żebym ich zostawiła samych….

Panna Fellowes, która przybiegła z rozwianym włosem ji cała drżąca, spiorunowała ją wzrokiem. — Gdzie jest Timmie?

Pojawił się skądś Mortenson. Smarował ramię zawodzącego Jerry’ego jakimś środkiem dezynfekującym. Był tu też (Elliott — przygotowywał zastrzyk przeciwtężcowy. Na .ubraniu Jerry’ego widniała plama krwi.

— On mnie ugryzł, panno Fellowes — krzyczał Jerry z wściekłością. — Ugryzł mnie!

Ale panna Fellowes spojrzała na niego nie widzącymi oczami.

— Co zrobiliście z Timmiem? — krzyknęła. i — Zamknęłam go w łazience — powiedziała Mandy Terris. — Wepchnęłam tam tego potwora i zabarykadowałam drzwi krzesłami.

Panna Fellowes wbiegła do domku dla lalek, prawie nie zauważając reakcji wywołanej przekroczeniem linii granicznej. Odepchnęła krzesła i zaczęła majstrować przy drzwiach łazienki. Otwieranie ich zajęło całą wieczność. Nareszcie. Spojrzała na brzydkiego małego chłopca kulącego się w kącie.

— Niech mnie pani nie bije — powiedział Timmie ochrypłym głosem. Oczy miał czerwone. Wargi mu drżały. — Ja nie chciałem zrobić mu krzywdy. Nie zbije mnie pani, prawda?

— Och, Timmie. Kto ci powiedział o biciu? Przyciągnęła go do siebie i przytuliła gwałtownie.

— Ona — odrzekł Timmie drżącym głosem. — Ta nowa. Powiedziała, że zbije mnie pani długim batem.

— To podłe, że tak powiedziała. Nikt cię nie tknie… Ale co się stało? Co się stało, Timmie?

Podniósł na nią wzrok. Oczy miał ogromne.

— On powiedział, że jestem małpoludem — odparł cicho.

— Co?!

— Powiedział, że nie jestem prawdziwym chłopcem. Czytał o tym w gazecie. Powiedział, że jestem zwierzęciem.

Timmie starał się pohamować łzy, ale na nic się to nie zdało. Po chwili płynęły po obu policzkach. Mówił płaczliwym głosem, niewyraźnie. Ale ona rozróżniała każde słowo.

— Powiedział, że nie będzie się więcej bawił z małpą. Ja odpowiedziałem, że nie jestem małpą. Nie jestem. Wiem, co to małpa.

— Timmie… Timmie…

— Mówił, że wyglądam śmiesznie. Że jestem straszny i brzydki. Powtarzał to w kółko i ja go ugryzłem.

Teraz oboje płakali.

— To nieprawda — powiedziała panna Fellowes, szlochając. — Wiesz, że to nieprawda. Jesteś prawdziwym chłopcem. Jesteś kochanym prawdziwym chłopcem, najlepszym na świecie. I nikt, nikt mi cię nigdy nie zabierze.

Potem wyszła spod kopuły. Elliott i Mortenson wciąż krzątali się koło Jerry’ego. Mandy Terris nie było widać.

— Zabierzcie stąd chłopca — powiedziała panna Fellowes. — Zaprowadźcie go do gabinetu ojca i tam zróbcie to wszystko, co jeszcze trzeba zrobić. A jeżeli spotkacie panią Terris, powiedzcie jej, że może odebrać czek z należną jej pensją, a potem niech się stąd zabiera.

Kiwnęli głowami. Wycofali się bardzo szybko, jakby mieli do czynienia z kimś, kto zieje ogniem. A ona odwróciła się i poszła do Timmie’ego.


* * *

Była już zdecydowana. Decyzja przyszła jej bardzo łatwo: nagle uświadomiła sobie, co trzeba zrobić, i nagle postanowiła, że zrobi to od razu, szybko. Nie można się było wahać. Być może wiązały się z tym nie znane jej niebezpieczeństwa, ale musiała zaryzykować. Jeżeli nie zrobi niczego, Timmie zostanie wysłany w przeszłość na pewną śmierć. A jeżeli zrobi to, co zamierza — będzie przynajmniej jakaś nadzieja. Tak, nadzieja, że plan się powiedzie. Z jednej strony była więc pewna śmierć, a z drugiej — nadzieja. Toteż łatwo przyszło jej dokonać wyboru. Zresztą nie miała czasu na zastanawianie się. Teraz, kiedy własny syn Hoskinsa został pogryziony, nie było już czasu.

Musi to zrobić jeszcze tej nocy, tej nocy, kiedy wszyscy świętują, upojeni sukcesem Projektu „Średniowiecze”.

Żałowała, że nie może zadzwonić do Bruce’a Mannheima i powiedzieć mu o tym. Nie odważyłaby się jednak podjąć takiego ryzyka. Komputery obsługujące centralę mogły mieć zainstalowany jakiś program zabezpieczający. Mogłyby zarejestrować to, co ona mówi, i zawiadomić administrację o jej zamiarach. Porozumie się z Mannheimem po fakcie. Na pewno nie będzie miał pretensji, że budzi go nad ranem z tego powodu. I weźmie się zaraz do roboty.

Północ, pomyślała. Północ to właściwy moment.

Nie będzie miała żadnych kłopotów z wyjściem i powrotem o tak późnej porze. Często wracała do Timmie’ego nocą, nawet wtedy, gdy nocowała już we własnym mieszkaniu. Wartownik zna ją dobrze, więc nie przyjdzie mu nawet do głowy zadawać jej jakieś pytania. Nie będzie się też zastanawiał, dlaczego ona niesie walizkę. Panna Fellowes zrobiła próbę — wymówiła obojętnie słowa: „To gry dla chłopca” i uśmiechnęła się spokojnie.

Gry dla chłopca? I wnosi je o północy?

Ale dlaczego ktoś miałby mieć jakieś wątpliwości? Przecież żyła wyłącznie dla Timmie’ego. Całe jej otoczenie o tym wiedziało. Taka już była — można się było po niej spodziewać, że przyniesie dla niego gry w środku nocy. Dlaczego wartownik miałby zwrócić na to uwagę?

Rzeczywiście — nie zwrócił.

— Dobry wieczór, panno Fellowes. Dzisiaj był wielki | dzień, prawda?

— Tak, rzeczywiście. To gry dla chłopca — powiedziała,] pokazując mu walizkę i uśmiechając się.

Po czym przekroczyła barierę bezpieczeństwa.

Kiedy weszła do domku dla lalek, Timmie wciąż nie spał.

— Panno Fellowes… panno Fellowes…

Czyniąc wielki wysiłek, udawała, że wszystko jest normalnie. Zachowywała się tak, nie chcąc go przestraszyć.

— Spałeś? — zapytała.

— Trochę — odpowiedział.

Miał znowu ten sen i przez to się obudził. Usiadła więc na chwilę koło niego, żeby z nim pomówić o snach, i słuchała, jak ze smutkiem wypytuje o Jerry’ego. Wykazywała taką cierpliwość, do jakiej potrafiła się zmusić. Nie ma pośpiechu, powiedziała sobie. Dlaczego ktoś miałby coś podejrzewać? Mam prawo być tutaj.

A poza tym mało jest osób, które mogą ją zobaczyć, kiedy będzie wychodziła. Nikt nie zapyta, co jest w zawiniątku, które trzyma w ramionach. Timmie będzie bardzo spokojny, a potem będzie już po fakcie. Ta rzecz się stanie i na nic zdadzą się starania, żeby się odstała. Zostawią ją w spokoju. Być może jej postępek spowoduje awarię elektrowni w sześciu okręgach. Jednak po fakcie nie będzie sensu umieszczać Timmie’ego z powrotem w jego więzieniu.

Panna Fellowes otworzyła walizkę.

Wyjęła płaszcz, wełnianą czapkę z nausznikami i resztę rzeczy.

Oszołomiony i przestraszony Timmie zapytał:

— Dlaczego wkłada pani na mnie to wszystko?

— Mam zamiar zabrać cię spod kopuły, Timmie — odpowiedziała. — Tam, gdzie przebywasz w snach.

— W snach?

Na jego twarzy odmalowała się nagle tęsknota pomieszana jednak ze strachem.

— Nie masz się czego bać. Będziesz ze mną. Nie będziesz się bał, kiedy będziesz ze mną, prawda Timmie?

— Nie, panno Fellowes.

Przytulił swoją niekształtną głowę do jej boku, a ona — pod ramieniem, którym go obejmowała — poczuła bicie jego małego serca.

Podniosła go. Wyłączyła alarm i po cichu otworzyła drzwi.

I wrzasnęła przerażona.

Gdyż przed nią, po drugiej stronie drzwi, stał Gerald Hoskins.


* * *

Hoskinsowi towarzyszyli dwaj mężczyźni, a on sam wpatrywał się w pannę Fellowes ze zdumieniem równym jej własnemu.

Panna Fellowes oprzytomniała pierwsza, po sekundzie, i spróbowała szybko przepchnąć się obok niego na korytarz. Ale to sekundowe opóźnienie sprawiło, że Hoskins zdołał ją złapać za rękę. Chwycił gwałtownie i popchnął tak mocno, że zatrzymała się dopiero, gdy wpadła na komodę. Potem Hoskins gestem przywołał dwóch mężczyzn i stanął naprzeciwko niej, blokując drzwi.

— Nie spodziewałem się tego. Czy pani oszalała? Panna Fellowes zdołała osłonić ramieniem Timmie’ego, tak że chłopiec nie uderzył się o komodę. Teraz odwróciła się, przyciskając go do siebie i patrząc na Hoskinsa gniewnie i buntowniczo. Ale cała jej buntowniczość zniknęła, gdy zaczęła mówić.

— Co w tym złego, że zabiorę stąd Timmie’ego, panie doktorze? — zapytała błagalnym tonem. — Nie wierzę, że coś takiego jak utrata energii znaczy dla pana więcej niż| życie ludzkie.

Hoskins kiwnął głową do dwóch towarzyszących mu mężczyzn, którzy stanęli zaraz koło niej, gotowi w razie potrzeby ją unieruchomić. Sam natomiast wyciągnął ręce i wziął Timmie’ego z jej ramion.

— Awaria, której przyczyną byłoby to, co pani chciała zrobić, spowodowałaby odcięcie ogromnego obszaru od dopływu prądu. Przez cały jutrzejszy dzień miasto nie funkcjonowałoby normalnie. Nie działałyby komputery, systemy alarmowe, zaprzepaszczone zostałyby dane, byłoby mnóstwo zamieszania. Wytoczono by tysiąc procesów i my bylibyśmy w nich pozwanymi. Kosztowałoby to nas miliony. Mogłoby nawet doprowadzić do bankructwa. Oznaczałoby to dla nas co najmniej ogromną stratę finansową i kolosalne fiasko, jeżeli chodzi o naszą opinię. Proszę sobie wyobrazić, co powiedzieliby ludzie, gdyby się dowiedzieli, że wszystko zostało spowodowane przez sentymentalną pielęgniarkę działającą nieracjonalnie pod wpływem miłości do małpoluda.

— Małpoluda! — powtórzyła panna Fellowes z bezsilną furią.

— Wie pani, że tak lubią go nazywać dziennikarze — powiedział Hoskins. — I wszyscy zwykli ludzie tak o nim myślą. Wciąż nie rozumieją, co to jest neandertalczyk. I nie sądzę, że kiedykolwiek zrozumieją.

Podczas ich rozmowy jeden z dwóch mężczyzn wyszedł| z kopuły. Teraz wrócił i zaczął przeciągać nylonową linkę przez uchwyty umocowane u góry na ścianie.

Pannie Fellowes zaparło dech. Przypomniała sobie linkę przymocowaną do dźwigni znajdującej się na zewnątrz pomieszczenia, w którym znajdowała się próbka skalna profesora Adamewskiego.

— Nie! Nie wolno wam! — krzyknęła.

Ale Hoskins postawił Timmie’ego na podłodze i ostrożnie zdjął z niego płaszcz.

— Stój tutaj, Timmie. Nic ci się nie stanie. My tylko na chwilę wychodzimy, dobrze?

Timmie, blady jak kreda, zdołał tylko kiwnąć głową.

Hoskins wyprowadził pannę Fellowes z domku dla lalek, zmuszając ją, żeby szła przed nim. Nie była w stanie się opierać. Rozglądając się w oszołomieniu, zauważyła czerwoną rączkę od dźwigni zamontowaną w korytarzu. Dziwne, że przedtem nigdy nie zwracała na nią uwagi, nigdy nie dopuszczała do świadomości faktu jej istnienia.

To jest miecz katowski, pomyślała.

— Przykro mi, panno Fellowes — powiedział Hoskins. — Oszczędziłbym pani tego, gdybym mógł. Planowałem, że zrobimy to o północy, tak żeby pani dowiedziała się po fakcie.

— Pan to robi, bo Timmie ugryzł pana syna — szepnęła panna Fellowes, czując bezgraniczne znużenie. — Czy pan nie rozumie, że Jerry mu tak dokuczał, że on nie wytrzymał?

— To nie ma nic wspólnego z tym, co się stało Jerry’emu.

— No jasne. Oczywiście że nie — powiedziała kwaśno panna Fellowes.

— Naprawdę. Proszę mi wierzyć. Wiem, co się stało, i wiem, że to była wina Jerry’ego. No tak, to, co się stało, przyspieszyło trochę bieg rzeczy. Był przeciek do prasy na ten temat. Nie mogło go nie być, skoro wszędzie tu pełno dziennikarzy obsługujących Projekt „Średniowiecze”. Na pewno usłyszymy o „niedbalstwie” i „neandertalskich dzikusach”, na pewno będzie o tym mowa w wiadomościach i odwróci to uwagę opinii od dzisiejszego sukcesu. Więc lepiej będzie zakończyć eksperyment z Timmiem od razu. Timmie i tak wkrótce musiałby odejść. Lepiej wysłać go już teraz, tak żeby żądni sensacji dziennikarze mieli jak najmniej materiału do swoich artykułów.

— Ale tu nie chodzi o odesłanie kawałka skały. On jest człowiekiem, a pan go zabije.

— Wcale nie. Nie mamy powodu sądzić, że podróż powrotna jest szkodliwa. Timmie wyląduje mniej więcej w tym samym miejscu, z którego go wzięliśmy, w z grubsza biorąc dziesięć tygodni od momentu, kiedy zniknął… no z dokładnością do paru tygodni, biorąc pod uwagę powolną zmianę wartości wielkości czasowej związaną ze zjawiskiem entropii i inne warunki techniczne… On nic nie poczuje. Wróci do domu. Neandertalczyk znajdzie się w neandertalskim świecie. Nie będzie już ani więźniem, ani obcym. Będzie miał szansę być wolny.

— Jaką szansę? On ma w najlepszym razie siedem lat, jest przyzwyczajony do tego, że ktoś się nim opiekuje, karmi go, ubiera, zapewnia dach nad głową. A znajdzie się sam w epoce lodowcowej. Czy nie sądzi pan, że w ciągu tych dziesięciu tygodni jego plemię dokądś powędrowało? Oni nie siedzą na miejscu, oni idą tam, gdzie jest zwierzyna, idą po jej śladach. A nawet jeżeli jakimś cudem będą tam jeszcze, to uważa pan, że go poznają? Przecież on jest o trzy lata starszy, a u nich upłynęło dziesięć tygodni. Oni przed nim uciekną z krzykiem. Chłopiec zostanie sam i będzie musiał się o siebie troszczyć. Skąd będzie wiedział, jak to robić?

Hoskins pokręcił głową. Minę miał posępną, był nieprzejednany.

— Timmie odnajdzie swoje plemię, a plemię przyjmie go do siebie. Jestem tego absolutnie pewien. Proszę mi zaufać, panno Fellowes.

Popatrzyła na niego udręczona.

— Mam panu zaufać?

— Proszę panią o to — powiedział i na jego twarzy również odmalowała się udręka. — Nie ma innego wyjścia. Przykro mi, panno Fellowes. Proszę mi wierzyć… jest mi bardziej przykro, niż pani sobie wyobraża. Ale chłopiec musi odejść, nie ma na to rady. Niech mi pani tego nie utrudnia.

Panna Fellowes popatrzyła mu prosto w oczy. Patrzyła w nie uporczywie, w milczeniu, przez długą, straszną chwile.

W końcu powiedziała ze smutkiem:

— No dobrze. Ale niech pan mi przynajmniej pozwoli się z nim pożegnać. Niech pan mi na to da pięć minut. Może pan to zrobić, prawda?

Hoskins zawahał się. A potem kiwnął głową.

— No dobrze — powiedział.


* * *

Timmie podbiegł do niej. Podbiegł do niej po raz ostatni, a ona po raz ostatni go objęła.

Przez chwilę tuliła go do siebie. A potem jedną stopą zahaczyła o krzesło i przysunęła je do ściany.

— Nie bój się, Timmie.

— Ja się nie boję, kiedy pani tutaj jest, panno Fellowes… Czy ten pan, tam na zewnątrz, jest na mnie zły?

— Nie. On po prostu niczego nie rozumie… Timmie, czy ty wiesz, kto to jest mama?

— Taki ktoś jak mama Jerry’ego?

— No tak. Jak mama Jerry’ego. Czy wiesz, co mama robi?

— Mama to taka pani, co się dzieckiem opiekuje, jest dla niego dobra i robi bardzo dobre rzeczy.

— Tak. To właśnie robi mama. Czy chciałeś kiedyś mieć mamę?

Timmie odchylił głowę i spojrzał jej w twarz. Powoli wyciągnął rękę i położył dłoń na jej policzku, a potem przesunął ją na jej włosy i zaczął głaskać, długo, tak jak ona kiedyś jego głaskała.

— A pani nie jest moją mamą? — zapytał.

— Och, Timmie…

— Czy jest pani zła na mnie za to, że tak powiedziałem?

— Nie. Oczywiście że nie.

— Ja wiem, że pani się nazywa panna Fellowes, ale czasami, sam do siebie, mówię na panią „mama”. Tak jak Jerry mówi na swoją mamę, tylko że on robi to głośno. Mogę panią tak po cichu nazywać?

— Tak. Tak. Ja cię nigdy nie opuszczę i nie stanie ci się żadna krzywda. Będę z tobą zawsze i będę się tobą opiekowała. Powiedz do mnie „mamo”, tak żebym usłyszała.

— Mamo — powiedział Timmie zadowolony, przytulając się policzkiem do jej policzka.

Panna Fellowes wstała i, wciąż trzymając go w objęciach, weszła na krzesło.

Pamiętała, co powiedział Hoskins na temat obiektów, które nie są zakotwiczone — że obiekty te są porywane razem z tym, który jest przenoszony do innego czasu. Część rzeczy w pokoju była zakotwiczona, a część nie. Na przykład krzesło, na którym stała. No dobrze, niech i tak będzie — krzesło przeniesie się w przeszłość. To nieważne. Inne rzeczy też pewnie się przeniosą. Nie wiedziała, które z nich znajdą się w polu czasowym, a które nie. Nie obchodzi mnie to, pomyślała. To nie mój problem.

— Halo! — krzyknął Hoskins zza drzwi kopuły. Panna Fellowes uśmiechnęła się. Chwyciła Timmie’ego mocno, a wolną ręką sięgnęła w górę i uwiesiła się całym ciężarem na lince w miejscu, gdzie ta zwisała między dwoma uchwytami.

I pole statyczne w kopule Timmie’ego zostało wyłączone, a pokój opustoszał.

Загрузка...