Wyściełana ławka była kiepskim substytutem płyt antygrawitacyjnych i podskakiwała pod Louisem. Czuł się w dalszym ciągu zmęczony. Zasypiał i budził się od wstrząsów, zasypiał i budził się…
Ale tym razem to Valavirgillin potrząsała go za ramię. Jej ton był jedwabiście sarkastyczny.
— Twoja sługa ośmiela się przerwać ci dobrze zasłużony odpoczynek, Louis.
— Umm. W porządku. Dlaczego?
— Przejechaliśmy spory kawałek, a tutaj grasują bandyci z plemienia Biegaczy. Jedno z nas musi jechać jako strzelec.
— Czy Maszynowi Ludzie jadają po przebudzeniu? Była zakłopotana.
— Nie ma nic do jedzenia. Przykro mi. Jemy jeden posiłek i idziemy spać.
Louis założył strój ochronny i kamizelkę. Wspólnie z Valą przesunęli metalową pokrywę nad piecyk. Stanął na nim i przekonał się, że głowa i ramiona wystają mu przez otwór dymny. Krzyknął w dół:
— Jak wyglądają Biegacze?
— Nogi dłuższe od moich, duże klatki piersiowe, długie palce. Mogą mieć ukradzione nam karabiny.
Pojazd ruszył. Jechali przez górzysty kraj, przez suche zarośla — chaparral. Łuk był widoczny w świetle dziennym, jeśli dobrze się przyjrzało; w przeciwnym razie ginął w błękicie nieba. Louis mógł dostrzec miasto jak z bajki unoszące się w powietrzu i zasnute mgiełką z powodu odległości.
Wszystko wygląda tak realnie — pomyślał. Za dwa albo trzy lata równie dobrze mogłoby to być urojenie szaleńca. Wyjął komunikator z kamizelki.
— Wzywam Najlepiej Ukrytego. Wzywam Najlepiej Ukrytego… — zawołał.
— Jestem, Louis. W twoim głosie słychać dziwne drżenie.
— Wyboista droga. Jakieś wieści dla mnie?
— Chmee w dalszym ciągu nie odpowiada na wezwania, podobnie jak mieszkańcy latającego miasta. Posadziłem drugą sondę w małym morzu, bez kłopotów. Wątpię, czy ktokolwiek odkryje ją na dnie. Za kilka dni „Rozżarzona Igła” będzie miała pełne zbiorniki paliwa.
Louis postanowił nie mówić Najlepiej Ukrytemu o Morskich Ludziach. Im bezpieczniej czuł się lalecznik, tym mniej prawdopodobne było, że porzuci swój plan, Pierścień i swoich pasażerów.
— Chcę ci zadać pytanie. Masz w sondach dyski transferowe. Gdybyś wysłał po mnie sondę, mógłbym jednym krokiem znaleźć się w „Igle". Zgadza się?
— Nie, Louis. Te dyski transferowe łączą się tylko ze zbiornikiem paliwa przez filtr, który przepuszcza wyłącznie atomy deuteru.
— Przepuściłyby człowieka, gdybyś zdjął filtr?
— I tak znalazłbyś się w zbiorniku paliwa. Dlaczego pytasz? W najlepszym przypadku oszczędziłbyś Chmee tydzień podróży.
— Może warto byłoby to zrobić. Może by się coś wydarzyło. — Dlaczego właściwie Louis Wu ukrywał zdradę tego łobuza kzina? Musiał przyznać, że uważa incydent za kłopotliwy. Naprawdę nie chciał o tym mówić… i mogłoby to zdenerwować lalecznika. — Wypróbuj procedurę awaryjną, na wypadek gdybyśmy jej potrzebowali.
— Dobrze, Louis. Zlokalizowałem lądownik o dzień drogi od Oceanu Wielkiego. Co Chmee spodziewa się tam znaleźć?
— Znaki i cuda. Rzeczy nowe i dziwne. Nieżas, nie musiałby lecieć, gdyby wiedział, co tam jest.
— Ależ oczywiście — powiedział lalecznik sceptycznym tonem. Wyłączył się i Louis schował komunikator do kieszeni. Uśmiechał się szeroko. Co Chmee spodziewa się znaleźć na Oceanie Wielkim? Miłość i armię! Jeśli na mapie Jinx mieszkały bandersnatche, to co z mapą Kzinu?
Popęd seksualny, samoobrona albo chęć zemsty – każda z tych rzeczy mogła pchnąć Chmee do mapy Kzinu. Dla tego stwora bezpieczeństwo i zemsta szły ze sobą w parze. Jak mógłby wrócić do poznanej części kosmosu, gdyby nie zdołał podporządkować sobie Najlepiej Ukrytego?
Ale co spodziewał się zdziałać przeciwko Najlepiej Ukrytemu, nawet dysponując armią kzinów? Czyżby sądził, że mają statki kosmiczne? Louis pomyślał, że Chmee czeka rozczarowanie. Ale z pewnością będą tam samice.
A jednak kzin mógł coś zrobić Najlepiej Ukrytemu. Lecz prawdopodobnie sam o tym nie pomyśli, a Louis nie miał mu jak tego podpowiedzieć. Poza tym nie był pewien, czy chciałby. To było zbyt drastyczne.
Człowiek zmarszczył czoło. Sceptyczny ton lalecznika zaniepokoił go. Ile się domyślał? Obcy był doskonałym lingwistą; ale ponieważ był obcym, takie niuanse nigdy nie wkradłyby się do jego głosu. Musiały się tam znaleźć celowo.
Czas pokaże. Tymczasem karłowaty las zgęstniał na tyle, że mógł ukryć przykucniętych ludzi. Louis przeszukiwał wzrokiem kępy drzew i fałdy terenu na stokach. Strój ochronny zatrzymałby kulę snajpera, ale jeśli bandyta strzeli w kierowcę? Louis znalazłby się w pułapce z pogiętego metalu i płonącego paliwa.
Całą uwagę skupił na otoczeniu. I w końcu dostrzegł piękno krajobrazu. Proste pnie o wysokości pięciu stóp wypuszczały na końcach ogromne kwiaty. Zaobserwował, jak olbrzymi ptak siada na kwiecie, ptak podobny do orła, z wyjątkiem długiego, wąskiego dzioba w kształcie włóczni. Krzew łokciowy — większa odmiana od tej, którą widział jakieś dziewięćdziesiąt milionów mil stąd podczas pierwszej wizyty — rozrastał się bujnie, tworząc przypadkowo porozrzucane, splątane żywopłoty. Rosła tu też kiełbaskowa roślina, którą jedli ostatniej nocy. Nieco dalej podniosła się chmura motyli, z tej odległości przypominających ziemskie.
Wszystko wyglądało tak realnie. Protektorzy nie zbudowaliby niczego tandetnego. Ale Pakowie mieli ogromną wiarę we własne dzieła i zdolność do naprawienia albo nawet stworzenia wszystkiego od nowa.
Jego spekulacje opierały się na słowach człowieka nie żyjącego od siedmiuset lat, Jacka Brennana, który znał Paków w osobie tylko jednego ich przedstawiciela. Drzewo życia zmieniło samego Brennana w człowieka w stadium protektora: pancerna skóra, drugie serce, rozrośnięta czaszka i tak dalej. Może to doprowadziło go do utraty poczytalności. Albo Phssthpok był nietypowy. A Louis Wu, uzbrojony w opinię Brennana na temat Paka, Phssthpoka, próbował myśleć jak ktoś, według powszechnej opinii, znacznie inteligentniejszy od niego samego. Ale musiał istnieć jakiś ratunek.
Chaparral ustąpił miejsca ciągnącym się w kierunku przeciwnym do obrotu plantacjom kiełbaskowej rośliny. W końcu Louis zobaczył w przodzie pierwszą stację paliw. Była duża — zakład chemiczny z zaczątkami miasta wokół.
Vala zawołała go na dół.
— Zamknij otwór dymny. Zostań w pojeździe i nie pokazuj się — powiedziała.
— Jestem nielegalny?
— Jesteś niecodzienny. Bywają wyjątki, ale musiałabym tłumaczyć, dlaczego jesteś moim pasażerem. Nie mam dobrego wyjaśnienia.
Zatrzymali się obok pozbawionego okien muru fabryki. Louis obserwował przez okno, jak Vala targuje się z długonogimi, o szerokich torsach ludźmi. Kobiety z dużymi piersiami na dużych klatkach piersiowych robiły wrażenie, ale nie nazwałby ich pięknymi. Każda z nich miała długie, czarne włosy, opadające na czoło i policzki, zakrywające małe twarze w kształcie litery T.
Louis przykucnął za przednim siedzeniem, podczas gdy jego towarzyszka ładowała pakunki przez drzwi od strony pasażera. Wkrótce ruszyli dalej.
Godzinę później, z dala od zamieszkanych obszarów, Vala zatrzymała pojazd. Louis zszedł ze swojego stanowiska strzeleckiego. Był zgłodniały. Vala kupiła jedzenie: dużego, wędzonego ptaka i nektar z gigantycznych kwiatów. Mężczyzna rzucił się na ptaka. W końcu zapytał:
— Nie jesz?
Vala uśmiechnęła się.
— Nie przed nocą. Ale napiję się z tobą. — Przyniosła butelkę z kolorowego szkła i wlała do nektaru przezroczysty płyn. Wypiła, a potem podała Luisowi. Spróbował.
Oczywiście, alkohol. Na Pierścieniu nie mogły przecież występować złoża ropy naftowej. Ale można zbudować destylarnie alkoholu wszędzie tam, gdzie są rośliny nadające się do fermentacji.
— Vala, czy niektóre z, hm, podatnych ras nie przyzwyczajają się za bardzo do tego paskudztwa?
— Czasami.
— Co wtedy robicie? Pytanie zaskoczyło ją.
— Uczą się na błędach. Niektóre stają się od picia bezużyteczne. Inne pilnują się nawzajem, jeśli muszą.
Był to problem podobny, jak z uzależnieniem od prądu — w miniaturze i z takim samym rozwiązaniem: czas i naturalna selekcja. Vala nie wyglądała na zmartwioną… i Louis również nie zamierzał się tym przejmować.
— Jak daleko do miasta? — zapytał.
— Trzy albo cztery godziny do napowietrznej drogi, ale i tak zatrzymano by nas tam. Louis, zastanawiałam się nad tym. Dlaczego nie możesz tam, po prostu, polecieć?
— Ty mi powiedz. Jak sądzisz, czy strzelano by do lecącego człowieka, czy pozwolono by mu mówić? Wolałbym, aby do mnie nie strzelano.
Pociągnęła z butelki mieszankę paliwa i nektaru.
— Reguły są ścisłe. Nikt nie może wjechać, oprócz rasy Inżynierów, jeśli nie jest zaproszony. Ale nikt również nie przyleciał nigdy do miasta!
Podała mu butelkę. Nektar był słodki: jak rozcieńczony syrop z granatów, z potwornym wzmocnieniem w postaci chyba dwustuprocentowego alkoholu. Odstawił butelkę i skierował gogle na miasto.
Składało się z wież tworzących skupisko w kształcie liścia lilii wodnej, o rażącej różnorodności stylów: bloki, iglice zwężające się u góry i u dołu, przezroczyste płyty, wielościenne cylindry, wysmukłe stożki ustawione czubkami do dołu. Niektóre budynki składały się z samych okien, inne z samych balkonów. Wdzięczne łuki mostów albo szerokie, proste rampy łączyły je na niemożliwych do przewidzenia poziomach. Zakładając nawet, że budowniczowie nie byli w pełni ludźmi, Louis nie mógł uwierzyć, że zbudowali coś takiego celowo. To było groteskowe.
— Muszą pochodzić z obszaru wielu tysięcy mil — powiedział. — Kiedy wyczerpała się energia, pozostały jeszcze domy z niezależnymi źródłami mocy. Zgromadzono tutaj wszystkie. Rasa Prill ściągnęła je do jednego miejsca. Tak właśnie było, prawda?
— Nikt nie wie. Ale mówisz, jakbyś widział, co się wydarzyło!
— Żyliście z tym przez cały czas. Nie patrzycie na to w taki sposób jak ja. — W dalszym ciągu przyglądał się miastu.
Był tam most. Od niskiego, pozbawionego okien budynku na szczycie pobliskiego wzgórza wznosił się wdzięcznym łukiem, dotykając spodu ogromnej, żłobionej kolumny. W górę zbocza, aż do budynku na szczycie, biegła kamienna droga.
— Domyślam się, że zaproszeni goście muszą przejść przez to miejsce na szczycie, a potem przez latający most.
— Oczywiście.
— Co się tam odbywa?
— Sprawdza się, czy nie mają przy sobie zakazanych rzeczy. Odpowiadają na pytania. Skoro Inżynierowie decydują, kogo chcą wpuścić, to my także! Dysydenci czasami próbują przemycić bomby. Najemnicy zwerbowani przez Inżynierów próbowali kiedyś wysłać im części do naprawy magicznych kolektorów wody.
— Czego?
Vala uśmiechnęła się.
— Niektóre nadal działają. Zbierają wodę z powietrza. Brakuje nam wody. Pompujemy ją do miasta z rzeki. Jeśli sprzeczamy się w sprawach polityki, to dopóki nie osiągniemy kompromisu, chodzą spragnieni, a my obywamy się bez informacji, które oni zbierają.
— Informacje? Mają teleskopy?
— Mój ojciec opowiadał mi kiedyś o tym. Mają pokój, skąd widać, co dzieje się na świecie, lepiej niż przez twoje gogle. Z tej wysokości muszą mieć przecież dobry widok.
— Powinienem zapytać o to wszystko twojego ojca. Jak…
— To chyba nie jest dobry pomysł. On jest bardzo… on nie rozumie…
— Mam nieodpowiedni wygląd czy kolor skóry?
— Tak, on nie uwierzy, że potrafisz robić rzeczy takie, jak te, które masz ze sobą. Zabierze je.
Nieżas, do diabła.
— A co dzieje się potem, jak już przepuszczą turystów?
— Mój ojciec wraca do domu i całe lewe ramię ma pokryte napisami w języku, który znają tylko Inżynierowie. Pismo błyszczy jak srebrna nić. Nie daje się zmyć, ale znika w ciągu falana lub dwóch.
Wyglądało to raczej na obwód drukowany niż na tatuaż. Inżynierowie mieli prawdopodobnie większą kontrolę nad swoimi gośćmi, niż ci mogli przypuszczać.
— W porządku. Co goście robią w mieście? — pytał dalej.
— Omawiają sprawy polityczne. Dają prezenty: narzędzia i duże ilości jedzenia. Inżynierowie pokazują im cuda i robią z nimi rishathrę. — Vala nagle wstała. — Powinniśmy jechać.
Zostawili za sobą zagrożenie ze strony bandytów. Louis jechał z przodu, obok Vali. Hałas był równie dużym problemem, jak wstrząsy. Musieli mówić do siebie podniesionymi głosami. Louis krzyknął: Rishathra?
— Nie teraz, prowadzę. — Vala ukazała zęby w szerokim uśmiechu. — Inżynierowie są bardzo dobrzy w rishathrze. Mogą ją uprawiać prawie ze wszystkimi rasami. Pomogło im to utrzymać starożytne imperium. My korzystamy z rishathry, żeby przypieczętować umowy handlowe i żeby nie mieć dzieci, dopóki nie zechcemy wybrać stałego partnera i ustatkować się, ale Inżynierowie nigdy z niej nie rezygnują.
— Czy znasz kogoś, kto może załatwić mi zaproszenie? Powiedzmy, ze względu na moje maszyny.
— Tylko mój ojciec. Ale nie zrobi tego.
— Więc będę musiał tam polecieć. W porządku, co znajduje się pod miastem? Czy mogę po prostu pójść tam spacerkiem i unieść się w górę?
— Pod spodem jest mroczna farma. Mógłbyś uchodzić za farmera, gdybyś zostawił swoje urządzenia. Farmerzy pochodzą ze wszystkich ras. Wykonują brudną robotę. Powyżej znajduje się ujście miejskiego kanału i trzeba rozrzucać ścieki jako nawóz dla roślin. Wszystko tam rośnie w ciemnościach.
— Ale.-. A, oczywiście, teraz rozumiem. Słońce nigdy się nie przesuwa, więc pod miastem jest zawsze ciemno. Jaskiniowe rośliny, co? Grzyby?
Wytrzeszczyła oczy.
— Louis, jak możesz myśleć, że słońce się przesuwa?
— Zapomniałem, gdzie jestem. — Wykrzywił się. — Przepraszam.
— Jak słońce może się poruszać?
— Cóż, oczywiście porusza się planeta. Nasze światy to wirujące piłki, zgadza się? Jeśli mieszkasz w jednym miejscu, słońce wydaje się wędrować w górę z jednej strony nieba, a w dół z drugiej strony; dopóki nie wzejdzie znowu, jest noc. Jak sądzisz, po co budowniczowie Pierścienia zrobili czarne prostokąty?
Samochód zaczął kluczyć. Vala drżała z pobladłą twarzą. Louis zapytał łagodnie:
— Zbyt wiele dziwnych rzeczy dla ciebie?
— Nie to. — Wydała dziwny, szczekający dźwięk. Zduszony śmiech? — Czarne prostokąty? To oczywiste dla najgłupszych ludzi. Na sferycznych światach czarne prostokąty naśladują cykl dnia i nocy. Naprawdę miałam nadzieję, że jesteś szalony. Louis, co możemy zrobić?
Musiał dać jej jakąś odpowiedź.
— Myślałem o wywierceniu dziury pod jednym z Oceanów Wielkich, kiedy znajdzie się najbliżej słońca. Woda o masie kilkakrotnie większej od masy Ziemi wyleje się w przestrzeń kosmiczną. Reakcja popchnie Pierścień z powrotem na właściwe miejsce. Najlepiej Ukryty, słuchasz?
Zbyt doskonały kontralt odpowiedział:
— To niewykonalne.
— Oczywiście, że to niewykonalne. Po pierwsze, jak później zatkalibyśmy dziurę? Po drugie, Pierścień zatrząsłby się. Tak duże trzęsienie prawdopodobnie zabiłoby wszystko, co żyje na jego powierzchni, i spowodowało również utratę atmosfery. Ale próbuję. Vala, ja próbuję.
Wydała ten dziwny, szczekający dźwięk i zdecydowanie potrząsnęła głową.
— Przynajmniej planujesz na dużą skalę! — rzekła.
— Co zrobiliby budowniczowie Pierścienia? A gdyby jakiś wróg zestrzelił większość dysz korygujących? Nie zbudowaliby Pierścienia, nie planując czegoś na podobny wypadek. Muszę dowiedzieć się o nich więcej. Zawieź mnie do latającego miasta, Vala!