Na zewnątrz kadłuba widniało sześć prostokątnych okien. Sześć kamer pokazywało pokład nawigacyjny lądownika, dolny pokład i cztery obrazy z zewnątrz.
Pokład nawigacyjny był pusty. Louis szukał światełek awaryjnych; nie zobaczył żadnego. Autolekarz, w dalszym ciągu zamknięty, wyglądał jak wielka trumna. Coś było nie w porządku z kamerami zewnętrznymi. Obraz drgał, przeskakiwał i migotał jaskrawymi kolorami. Louisowi udało się zobaczyć dziedziniec, otwory strzelnicze, kilku kzinów w skórzanych zbrojach, którzy stali na straży. Pozostali kzinowie biegali w tę i z powrotem: zamazane smugi i plamy.
Płomienie! Obrońcy zbudowali ognisko wokół lądownika!
— Najlepiej Ukryty? Możesz stąd podnieść lądownik? Powiedziałeś, że masz zdalne sterowanie.
— Mógłbym — odparł Najlepiej Ukryty. — Ale to byłoby niebezpieczne. Znajdujemy się… o dwanaście minut łuku w kierunku obrotu i trochę na lewo od Mapy Kzinu… trzysta pięćdziesiąt tysięcy mil. Spodziewasz się, że pokieruję lądownikiem przy opóźnieniu wynoszącym zaledwie trzy i pół sekundy? System podtrzymywania życia działa dobrze.
Czterech kzinów popędziło przez dziedziniec, żeby otworzyć masywne wrota. Wjechał przez nie jakiś pojazd kołowy i zatrzymał się. Był większy od pojazdu Maszynowych Ludzi, który przywiózł Louisa do latającego miasta. Na czterech błotnikach miał zamontowaną broń palną. Wysiedli z niego kzinowie i zaczęli przyglądać się lądownikowi.
Czyżby pan zamku wezwał sąsiada na pomoc? A może sąsiad przyjechał, żeby zgłosić pretensje do niezdobytego latającego fortu?
Karabiny pojazdu obróciły się w stronę kamer i plunęły. Wykwitły płomienie; kamery zatrzęsły się. Wielkie pomarańczowe koty padły na ziemię, a za chwilę wstały, żeby ocenić rezultaty.
Na pokładzie nawigacyjnym nie zapaliły się żadne światełka awaryjne.
— Te dzikusy nie są w stanie uszkodzić naszego wehikułu — oświadczył Najlepiej Ukryty.
Pociski znowu posypały się na lądownik.
— Wierzę ci na słowo — powiedział Louis. — Prowadź dalej obserwację. Czy jesteśmy wystarczająco blisko, żebym mógł się tam dostać przez dyski transferowe?
Lalecznik spojrzał sobie w oczy. Trwał w tej pozycji przez kilka sekund. Potem odezwał się.
— Znajdujemy się dwieście tysięcy mil w kierunku zgodnym z ruchem obrotowym od Mapy Kzinu i sto dwadzieścia tysięcy mil na lewo. Odległość w lewo jest nieistotna. Odległość w kierunku obrotu byłaby zabójcza. To daje „Igle” i lądownikowi względną prędkość osiem dziesiątych mili na sekundę.
— Za dużo?
— Nasza technika nie potrafi dokonywać cudów, Louis! Dyski transferowe mogą pochłonąć energię kinetyczną przy prędkości dwustu stóp na sekundę, nie więcej.
Wybuchy rozrzuciły ognisko. Ubrani w zbroje strażnicy budowali je od nowa. Louis przeżuł brzydkie słowo.
— W porządku. Najszybszy sposób, by tam dotrzeć, to lecieć prosto w kierunku przeciwnym do obrotu, aż będzie można użyć dysków transferowych. Potem, nie spiesząc się, polecimy w prawo.
— Tak jest. Jaka szybkość?
Louis otworzył usta i trwał tak, z otwartymi, zastanawiając się.
— Cóż, to fascynujące pytanie — powiedział. — Co obrona przeciwmeteorytowa Pierścienia uważa za meteoryt? Albo atakujący statek kosmiczny?
Lalecznik sięgnął za siebie i dotknął ustami przyrządów sterowniczych.
— Wstrzymałem przyspieszanie — oznajmił. — Powinniśmy to omówić. Nie rozumiem, skąd Inżynierowie wiedzieli, że bezpieczniej jest zbudować system trasportowy krawędzi. Mieli rację, ale skąd wiedzieli?
Louis potrząsnął głową. Potrafił zrozumieć, dlaczego protektorzy tak zaprogramowali obronę przeciwmeteorytową, żeby nie strzelała w krawędzie. Bezpieczny korytarz dla ich własnych statków… a może przekonali się, że komputer strzela do dysz korygujących za każdym razem, kiedy z dużą szybkością wyrzucają pióropusz gazu.
— Przypuszczam — odparł — że Inżynierowie rozpoczęli od małych statków. Wypróbowali system i działał.
— Głupie. Niebezpieczne.
— Już wiemy, że robili takie rzeczy.
— Znasz moją opinię. Jestem na twoje rozkazy, Louis. Jaka prędkość?
Wysoko położona pustynia stopniowo opadała w dół: spieczona, martwa ziemia, przyroda zniszczona żarem tysiąc falanów temu. Co ugodziło w spód Pierścienia? Komety normalnie nie bywają takie duże. W pobliżu nie było żadnych asteroidów, żadnych planet; oczyszczono z nich układ w czasie budowy.
Szybkość „Igły” była już znaczna. Ląd przed nimi zaczynał przybierać zieloną barwę. Pojawiły się srebrne nitki rzek.
— Podczas pierwszej wyprawy lecieliśmy z szybkością dwóch machów, na skuterach — powiedział Louis. — Minęłoby… osiem dni, zanim moglibyśmy użyć dysków transferowych. To, nieżas, zbyt długo. Przypuszczam, że obrona przeciwmeteorytowa strzela do rzeczy, które poruszają się szybko względem powierzchni. Jak szybko jest szybko?
— Łatwo się tego dowiedzieć, przyspieszając, dopóki coś się nie wydarzy.
— Nie wierzę, że to mówi lalecznik Piersona.
— Mam zaufanie do techniki laleczników. Pole statyczne zadziała. Żadna broń nie może zrobić nam krzywdy, kiedy działa pole statyczne. W najgorszym wypadku pole wyłączy się, kiedy uderzymy w powierzchnię, i od tego momentu będziemy lecieli wolniej. Istnieją hierarchie ryzyka, Louis. Najbardziej niebezpieczną rzeczą, jaką możemy zrobić w ciągu następnych dwóch lat, jest ukrywanie się.
— Nie wierzę… gdyby to mówił Chmee, ale lalecznik… daj mi minutę. — Louis zamknął oczy i próbował myśleć. — A co sądzisz o tym? Najpierw podniesiemy zniszczoną sondę, tę, która została w Bibliotece…
— Przeniosłem ją.
— Gdzie?
— Na najbliżej położoną wysoką górę z nagim scrithem na szczycie. To najbezpieczniejsze miejsce, jakie mi przyszło do głowy. Sonda nadal jest cenna, chociaż nie może już produkować paliwa.
— To dobre miejsce. Nie próbuj jej stamtąd ruszyć. Po prostu włącz wszystkie jej czujniki, a także wszystkie czujniki na pokładzie „Igły” i lądownika. Skieruj większość z nich na czarne prostokąty. Gdzie jeszcze umieściłbyś obronę przeciwmeteorytową? Weź pod uwagę, że chyba nie może strzelać do czegoś, co leci pod Pierścieniem.
— Nie mam pojęcia.
— W porządku. Wycelujmy kamery w różne miejsca na całym Łuku. Kamery w czarne prostokąty. Kamery w słońce. Kamery w Mapę Kzinu i Mapę Marsa.
— Oczywiście.
— Zostańmy na wysokości tysiąca mil. Wykorzystamy sondę z ładowni? Zaprogramujemy ją, by leciała za nami?
— Nasze jedyne źródło paliwa? Nie.
— Więc zacznij przyspieszać, dopóki coś się nie stanie. Jak ci się to podoba?
— Tak jest — powiedział Najlepiej Ukryty i odwrócił się do tablicy przyrządów. A Louis, który chętnie wdałby się w dyskusję, żeby mieć więcej czasu na nabranie odwagi, pogrążył się w milczeniu.
Kamery wychwyciły to, w przeciwieństwie do pasażerów „Igły". Nawet gdyby patrzyli w górę, nic by nie dostrzegli. Zobaczyliby jasno świecące gwiazdy i pokratkowany niebieski Łuk, jarzący się na tle czerni, oraz czarne koło w najwyższym punkcie Łuku — efekt działania osłony przeciwodblaskowej „Igły".
Ale nawet nie spojrzeli w górę.
Pod resztkami napędu hiperprzestrzennego ląd był zielony i pełen życia. Przeważała dżungla, bagna i pustkowia, gdzieniegdzie poprzecinane nierównymi skrawkami ziemi uprawnej. Wśród mieszkańców Pierścienia, których spotkali do tej pory, niewielu nadawało się na farmerów.
Na morzach były zatoczki pełne łodzi. Raz przecięli pajęczą sieć dróg, rozciągającą się na przestrzeni siedmiu tysięcy mil — pół godziny lotu. Przez teleskop zobaczyli rumaki niosące jeźdźców lub ciągnące małe wozy. Żadnych mechanicznych pojazdów.
Kultura Inżynierów musiała tutaj podupaść dawno i tak już zostało.
— Czuję się jak bogini — powiedziała Harkabeeparolyn. — Nikt inny nie ma takiego widoku.
— Znałem boginię — oznajmił Louis. — Przynajmniej tak o sobie myślała. Również pochodziła z rasy Inżynierów. Należała do załogi statku kosmicznego. Prawdopodobnie widziała to, co ty teraz.
— Aha.
— Nie pozwól, żeby ci to uderzyło do głowy.
Pięść Boga kurczyła się powoli. W tej ogromnej skorupie zmieściłby się ziemski Księżyc. Należało zobaczyć górę z dużej odległości, na tle lądu większego od nadającej się do zamieszkania powierzchni wszystkich światów poznanego kosmosu, by ocenić jej rozmiary. Louis nie czuł się jak bóg. Czuł się mikroskopijny.
I kruchy.
Pokrywa autolekarza na pokładzie lądownika nie poruszyła się.
— Najlepiej Ukryty, czy Chmee mógł mieć inne rany? — zapytał.
Dwugłowy nie pokazał się, ale odpowiedział:
— Oczywiście.
— Może on tam umiera.
— Nie. Louis, jestem zajęty. Nie przeszkadzaj mi!
Obraz z teleskopu stanowił teraz zamazaną plamę. Jasny ląd tysiąc mil w dole przesuwał się wyraźnie; szybkość „Igły” przekroczyła pięć mil na sekundę. Prędkość orbitalną na Ziemi.
Pokrywa chmur świeciła tak jasno, że raziła w oczy. Daleko w tyle malała szachownica pól uprawnych. Bezpośrednio w dole ląd obniżył się, a potem przeszedł w setki mil płaskich stepów. Równiny rozpościerały się na prawo i na lewo jak okiem sięgnąć. Rzeki zmieniły się w zielone bagna.
Można było wypatrzyć poszarpane zarysy zatok, zatoczek, wysp i półwyspów — charakterystyczną cechę linii brzegowych na Pierścieniu, zaprojektowanych dla wygody łodzi i statków. Ale tu była granica. Dalej rozciągało się kilka tysięcy mil płaskiego, zasolonego lądu. Jeszcze dalej widniała niebieska plama oceanu. Louis poczuł, że włosy jeżą mu się na karku na widok tej świeżej pamiątki po wypiętrzeniu się Pięści Boga. Nawet w tak dużej odległości brzeg Oceanu Wielkiego podniósł się; morze cofnęło się siedemset, osiemset mil.
Louis potarł oślepione oczy. W dole było zbyt jasno. Fioletowa poświata… Potem ciemność. Mocno zacisnął powieki. Kiedy otworzył oczy, było tak, jakby nadal miał je zamknięte: czerń jak w jamie brzucha.
Harkabeeparolyn krzyknęła. Kawaresksenjajok rzucił się, uderzył Louisa w plecy, chwycił go za ramię obiema rękami i kurczowo się uwiesił. Kobiecy krzyk urwał się nagle. Potem Harkabeeparolyn odezwała się zduszonym głosem:
— Luiwu, gdzie jesteśmy?
— Pozwolę sobie wysnuć zwariowany domysł, że jesteśmy na dnie oceanu — odpowiedział.
— Nie mylisz się — powiedział Najlepiej Ukryty kontraltem. — Mam dobry obraz na radarze. Włączyć reflektor?
— Jasne.
Woda była mętna. „Igła” nie znajdowała się aż tak głęboko. Wokół kadłuba krążyły ryby; nieco dalej unosił się zakotwiczony las wodorostów. Chłopiec puścił Louisa i przycisnął nos do ściany. Harkabeeparolyn również patrzyła szeroko otwartymi oczami.
— Luiwu, możesz mi powiedzieć, co się stało? Możesz mi to wyjaśnić? — zapytała.
— Dowiemy się — odparł. — Najlepiej Ukryty, lećmy w górę. Z powrotem na wysokość tysiąca mil.
— Tak jest.
— Jak długo byliśmy w polu statycznym?
— Nie potrafię powiedzieć. Chronometr „Igły” oczywiście stanął. Każę sondzie przesłać dane, ale opóźnienie wynosi szesnaście minut.
— Jak szybko lecieliśmy?
— Pięć przecinek osiem mili na sekundę.
— Więc zmniejsz do pięciu i leć w górę. Zobaczymy, co tam się dzieje.
Kiedy „Igła” zbliżyła się do powierzchni, zaczęły docierać sygnały z lądownika. Nadal otaczały go płomienie. Autolekarz był wciąż zamknięty. Chmee powinien już wyjść do tej pory — pomyślał Louis.
Wokół nich pojawiło się coraz jaśniejsze niebieskie światło. „Igła” wyskoczyła z oceanu prosto w słoneczny blask. Pokład trochę zadrżał, kiedy statek pomknął pionowo w górę z przyspieszeniem dwudziestu g.
Widok za rufą był pouczający. Czterdzieści czy pięćdziesiąt mil za nimi ogromne grzywacze przetaczały się przez płaską plażę, która stanowiła podmorski szelf kontynentalny. Od brzegu biegło proste wyżłobienie. „Igła” nie uderzyła w wodę. Uderzyła w ląd i poleciała dalej.
Plaża przechodziła w trawiastą równinę. A jeszcze dalej wyrastał las. Wszystko płonęło. Tysiące mil kwadratowych burzy ogniowej, płomienie buchające do środka ze wszystkich stron, strzelające prosto w górę w samym centrum, podobnie jak para napływająca nad pole słoneczników, daleko stąd. Uderzenie „Igły” nie mogło spowodować tego wszystkiego.
— Teraz wiemy — powiedział Najlepiej Ukryty. — Obrona przeciwmeteorytowa jest tak zaprogramowana, że strzela tylko w nie zamieszkane obszary. Louis, jestem przerażony. Pod względem zużytej mocy można to porównać, ni mniej ni więcej, tylko z projektem wprawienia w ruch Floty Światów. A przecież tutejsze automaty muszą to robić często.
— Wiemy, że Pakowie myśleli z rozmachem. Jak to zrobili?
— Nie przeszkadzaj mi na razie. Powiem ci. — Najlepiej Ukryty zniknął.
To było irytujące. Lalecznik miał wszystkie instrumenty. Gdyby nawet kłamał jak z nut, skąd Louis miałby o tym wiedzieć? W tym akurat momencie dwugłowy nie mógł zmienić umowy…
Harkabeeparolyn pociągnęła go za ramię.
— Co? — warknął.
— Louis, niełatwo mi o to prosić. Tracę zmysły. Działają jakieś potężne siły, a ja nawet nie potrafię ich opisać. Proszę, powiedz, co się stało?
— Musiałbym ci opowiedzieć — westchnął — o polu statycznym, o obronie przeciwmeteorytowej Pierścienia. A także o lalecznikach Piersona, kadłubach General Products i o Pakach.
— Jestem gotowa.
I opowiedział, a ona potakiwała i zadawała pytania. On zaś mówił i mówił. Nie był pewien, ile z tego zrozumiała, i oczywiście sam wiedział znacznie mniej, niżby pragnął. Przede wszystkim, powtarzał jej, że Louis Wu wie, o czym mówi. I kiedy była już tego pewna, uspokoiła się, a o to właśnie mu chodziło.
W końcu zaciągnęła go do wodnego łóżka, nie zważając na obecność Kawaresksenjajoka, który uśmiechnął się do nich szeroko przez ramię, a potem wrócił do obserwowania Oceanu Wielkiego.
Rishathra przywracała pewność siebie. Być może fałszywą. Czy to nie wszystko jedno?
Bez wątpienia w dole było mnóstwo wody. Z wysokości tysiąca mil wzrok sięgał daleko, zanim warstwa atmosfery nie przesłoniła widoku. I na większej części tego obszaru nie było ani jednej wyspy! Ukazały się zarysy dna oceanu, przeważnie dość płytkiego. A jedyne wyspy — dawniej prawdopodobnie podwodne szczyty, zanim Pięść Boga zniekształciła ląd — zostały daleko w tyle.
Były też sztormy. Na próżno wypatrywali spiralnych struktur, które oznaczałyby huragany i tajfuny. Widzieli jednak chmury, wyglądające jak napowietrzne rzeki. Kiedy się na nie patrzyło, płynęły; nawet przy tej wysokości — sunęły.
Kzinowie, którzy odważyli się wypłynąć na ten bezmiar, nie byli tchórzami, a ci, którzy wrócili, nie byli głupcami. Skupisko wysp na horyzoncie po prawej stronie — należało wytężyć wzrok, żeby zyskać pewność, że rzeczywiście tam są — musiało być Mapą Ziemi. Zagubioną w całym tym błękicie.
Zimny, precyzyjny kontralt wdarł się w jego myśli.
— Louis? Zredukowałem naszą prędkość do czterech mil na sekundę.
— W porządku. Cztery, pięć… co za różnica?
— Mówiłeś, że gdzie umieszczona jest obrona przeciwmeteorytowa?
Coś w tonie lalecznika…
— Nic nie mówiłem. Nie wiem.
— Powiedziałeś „czarne prostokąty". Mam nagrane. To muszą być czarne prostokąty, skoro obrona przeciwmeteorytowa nie chroni spodu Pierścienia. — Żadnych odcieni emocji w głosie.
— Mam rozumieć, że się myliłem?
— No więc, uważaj, Louis. Kiedy przekroczyliśmy cztery przecinek cztery mile na sekundę, słońce rozbłysło. Mam to na taśmie. Nie zobaczyliśmy tego z powodu osłony przeciwodblaskowej. Słońce wyrzuciło strumień plazmy długości paru milionów mil. Trudno było go zaobserwować, ponieważ pędził prosto na nas. Nie ugiął się w polu magnetycznym słońca, co zwykle się staje.
— To nie słoneczny rozbłysk nas uderzył.
— Rozbłysk rozciągnął się na kilka milionów mil w ciągu dwudziestu minut. Potem wystrzeliło działo laserowe działające w zakresie fioletu.
— O, mój Boże.
— Laser gazowy na bardzo dużą skalę. Ziemia nadal płonie w miejscach, gdzie padła wiązka. Oceniam, że objęła obszar o średnicy dziesięciu kilometrów: nie szczególnie zwarta wiązka, ale i nie była potrzebna taka. Przy umiarkowanej nawet skuteczności tak duży rozbłysk zasilałby laser gazowy energią trzy razy dziesięć do dwudziestej siódmej ergów na sekundę przez okres rzędu jednej godziny.
Cisza.
— Louis?
— Daj mi minutę. Najlepiej Ukryty, to imponująca broń. — I wtedy do niego dotarło: sekret budowniczych Pierścienia. — To dlatego czuli się bezpieczni. To dlatego mogli zbudować Pierścień. Byli w stanie powstrzymać wszelką inwazję. Mieli laserową broń większą od niejednej planety, większą od układu Ziemia — Księżyc, większą od… Najlepiej Ukryty? Chyba zemdleję.
— Louis, nie mamy na to czasu.
— Jaka była przyczyna? Co spowodowało, że słońce wyrzuciło plazmę? Pole magnetyczne! Z całą pewnością pole magnetyczne. Czyżby to miała być jedna z funkcji czarnych prostokątów?
— Nie sądzę. Kamery zarejestrowały, że pierścień czarnych prostokątów rozsunął się, żeby przepuścić wiązkę, a zacieśnił w innym miejscu, przypuszczalnie po to, by ochronić ląd przed zwiększonym nasłonecznieniem. Nie możemy zakładać, że ten sam pierścień czarnych prostokątów oddziałuje magnetycznie na fotosferę. Inteligentny inżynier zaprojektowałby dwa oddzielne systemy.
— Masz rację. Całkowitą rację. Sprawdź to jednak, dobrze? Mamy zarejestrowane na taśmach wszystkie możliwe zjawiska magnetyczne i to z trzech różnych punktów. Dowiedz się, co spowodowało rozbłysk słońca. — Na Allaha, Kdapta, Brahmę i Finagla, niech to będą czarne prostokąty! — Najlepiej Ukryty! Cokolwiek odkryjesz, nie rób mi tego i nie załamuj się.
Nastąpiła chwila podejrzanej ciszy.
— W tych okolicznościach oznaczałoby to zagładę dla nas wszystkich. Nie zrobiłbym tego, chyba że nie pozostałoby już żadnej nadziei. Co o tym myślisz?
— Nigdy nie jest beznadziejnie. Zapamiętaj to.
W końcu pojawiła się Mapa Marsa. Leżała dalej niż Mapa Ziemi — sto tysięcy mil w prawo — ale w przeciwieństwie do niej, stanowiła zwartą masę. Pod tym kątem widniała jako czarna kreska: dwadzieścia mil nad powierzchnią morza, tak jak przewidział Najlepiej Ukryty.
Czerwone światełko zabłysło na tablicy przyrządów lądownika. Temperatura: sto dziesięć stopni Fahrenheita, akurat tyle, ile w gorących źródłach. Żadne światełka nie rozbłysły na wielkiej trumnie, w której leżał Chmee. Autolekarz miał własną regulację temperatury.
Wyglądało na to, że obrońcom zaczyna brakować materiałów wybuchowych. Ich zapas drewna opałowego wydawał się niewyczerpany.
Dwadzieścia tysięcy mil do pokonania z szybkością czterech mil na sekundę.
— Louis?
Wzywany wydostał się z pola do spania. Najlepiej Ukryty — pomyślał — wygląda okropnie. Potargana grzywa, pogubione świecidełka. Zatacza się, jakby miał zesztywniałe stawy.
— Zastanówmy się — powiedział. Żałował, że nie może sięgnąć przez ścianę, pogłaskać lalecznika po grzywie, dodać mu otuchy. — Może w tym zamku jest jakaś biblioteka. Może Chmee już wie coś, czego my nie wiemy. Nieżas!, może ekipa remontowa już zna odpowiedź.
— My też znamy odpowiedź. I mamy szansę zbadania plam słonecznych od spodu. — Głos lalecznika był beznamiętny jak głos komputera. — Domyśliłeś się, prawda? Heksagonalna sieć nadprzewodników wbudowana w podłoże Pierścienia. Można namagnesować scrith i manipulować strumieniami plazmy w słonecznej fotosferze.
— Tak.
— Właśnie takie wydarzenie mogło wytrącić Pierścień z właściwego położenia. Strumień plazmy wystrzelił w jakiś meteoryt, zabłąkaną kometę albo flotę z Ziemi lub Kzinu. Plazma uderzyła w Pierścień. Zabrakło dysz korygujących, które pchnęłyby go z powrotem na miejsce. Sam meteoryt, bez strumienia plazmy, nie wystarczyłby. Ekipa remontowa pojawiła się później; zbyt późno.
— Miejmy nadzieję, że nie.
— Sieć nie jest systemem pomocniczym dla dysz korygujących.
— Nie. Dobrze się czujesz?
— Nie.
— Co zamierzasz zrobić?
— Będę wykonywał rozkazy.
— Dobrze.
— Gdybym nadal był w tej wyprawie Najlepiej Ukrytym, zrezygnowałbym teraz.
— Wierzę ci.
— Domyśliłeś się najgorszego? Obliczyłem, że najprawdopodobniej można przesunąć słońce. Można je zmusić, żeby wystrzeliło strumień plazmy, która zadziała jak laser gazowy, stanowiąc fotonowy napęd dla samego słońca. Słońce pociągnęłoby za sobą Pierścień siłą grawitacji. Ale nawet maksymalna siła ciągu byłaby niewystarczająca. Przy przyspieszeniu powyżej dwa razy dziesięć do minus czwartej g Pierścień zostałby z tyłu. W każdym razie promieniowanie strumienia plazmy skaziłoby środowisko. Śmiejesz się?
Louis rzeczywiście śmiał się.
— Nigdy nie myślałem o ruszeniu słońca. Nigdy nie pomyślałbym. Ty naprawdę posunąłeś się tak daleko, że wykonałeś obliczenia?
Lodowaty i mechaniczny głos:
— Tak. To nam nie pomoże. Co więc pozostało?
— Słuchać rozkazów. Leć dalej z szybkością czterech mil na sekundę w kierunku przeciwnym do ruchu obrotowego. Powiedz mi, kiedy będę mógł przeskoczyć do lądownika.
— Tak jest. — Lalecznik odwrócił się.
— Najlepiej Ukryty? Obejrzała się jedna głowa.
— Czasami nie ma sensu poddawać się.