23

Twarz Larry’ego przypominała krwawą maskę. Żadna z ran nie wyglądała na poważną, ale nic tak nie krwawi jak płytkie zadrapanie na czaszce. Bezpieczne szkło przedniej szyby samochodu nie było wampiroodporne. Może powinnam napisać w tej sprawie do producenta.

Krew sączyła się po dłoni Alejandro, wciąż zaciśniętej na szyi Larry’ego. Wampir wcisnął sobie mój pistolet z tyłu za pasek spodni. Obchodził się z bronią, jakby umiał jej używać. Szkoda. Większość wampirów nie cierpi wszelkich przejawów techniki. Dzięki temu czasami miewamy nad nimi drobną przewagę.

Krew Larry’ego, spływająca po ręce wampira, była lepka i ciepła jak z wolna tężejąca galaretka. Wampir nie zareagował na krew. Żelazna samokontrola. Wejrzałam w jego niemal czarne oczy i poczułam moc zawartych w nich stuleci, otulającą mnie jak mroczne, błoniaste skrzydła. Świat zawirował. Wnętrze mojej głowy zapadało się i rozprzestrzeniało. Wyciągnęłam rękę, aby się czegoś schwycić, omal nie upadłam. Dłoń pochwyciła moją. Skóra była chłodna i gładka. Odskoczyłam do tyłu, osuwając się na samochód.

– Nie dotykaj mnie! Nigdy, przenigdy mnie nie dotykaj!

Wampir stał niezdecydowany. Jedną okrwawioną ręką trzymał Larry’ego za gardło, drugą wyciągnął do mnie. To był bardzo ludzki gest. Larry’emu oczy wychodziły z orbit.

– Dusisz go – powiedziałam.

– Przepraszam – odparł wampir. Puścił go.

Larry, ciężko dysząc, osunął się na kolana. Jego pierwszy oddech brzmiał jak błagalny krzyk o choćby odrobinę powietrza.

Chciałam spytać Larry’ego jak się czuje, ale nie zrobiłam tego. Moim zadaniem było wydostać nas stąd żywych, o ile to tylko możliwe. Poza tym wiedziałam, co musiał teraz czuć Larry. Cierpiał. Zadawanie głupich pytań w tej sytuacji mijało się z celem. No dobrze, może powinnam zadać przynajmniej jedno głupie pytanie.

– Czego chcesz? – spytałam.

Alejandro spojrzał na mnie, ja natomiast pohamowałam w sobie chęć zerknięcia na niego. To nie było łatwe. Ostatecznie skupiłam wzrok na dziurze po mojej kuli, widniejącej w jego klatce piersiowej. Otwór był bardzo mały, krwawienie już ustało. Czy tak szybko zdrowiał? Cholera. Wytężyłam wzrok, wpatrując się w ranę. Zwalczałam w sobie przemożną chęć nawiązania kontaktu wzrokowego. Ciężko być twardą, gdy gapisz się na czyjś tors. Ja jednak miałam parę lat treningu, zanim Jean-Claude postanowił podzielić się ze mną swym… darem. Trening czyni… Zresztą sami wiecie. Wampir nie odpowiedział, toteż powtórzyłam pytanie stanowczym, spokojnym tonem. Nie chciałam okazać po sobie choćby cienia strachu. Punkt dla mnie.

– Czego chcesz?

Poczułam, że wampir zmierzył mnie wzrokiem, zupełnie jakby przesunął palcem po ciele. Zadrżałam i już nie zdołałam tego powstrzymać. Larry podpełzł do mnie ze zwieszoną głową, ociekając krwią. Uklękłam przy nim. I zanim zdążyłam ugryźć się w język, wyrzuciłam z siebie kretyńskie pytanie.

– Nic ci nie jest?

Spojrzał na mnie cały zakrwawiony. Po chwili odparł:

– Parę szwów i będę jak nowy. – Próbował obrócić to wszystko w żart.

Miałam ochotę go uściskać i zapewnić, że najgorsze już minęło. Lepiej jednak nie składać obietnic bez pokrycia.

Wampir ani drgnął, ale coś w nim znów przykuło moją uwagę. Stał po kolana wśród jesiennych chwastów. Moje oczy znajdowały się na poziomie sprzączki jego paska, co oznaczało, że był mojego wzrostu. Niski jak na faceta. Biały Anglosas rodem z XX wieku. Sprzączka u pasa rozbłysła złociście, była wyrzeźbiona na kształt kanciastej, stylizowanej postaci ludzkiej. Zarówno ta postać, jak i oblicze wampira miały rysy azteckie.

Znów poczułam chęć, aby unieść wzrok i spojrzeć mu w oczy. Zanim się połapałam, zaczęłam unosić głowę. Cholera. Ten wampir mieszał mi w głowie, a ja w ogóle tego nie czułam. Nawet teraz, gdy wiedziałam, że coś mi robi, także tego nie wychwytywałam. Byłam głucha i ślepa jak zwykła śmiertelniczka. No, może nie całkiem. Jak dotąd nie zostałam ugryziona, co oznaczało, że najwyraźniej wampiry chciały ode mnie czegoś więcej niż krwi. W innym wypadku byłabym już martwa, podobnie jak Larry. Oczywiście wciąż miałam przy sobie poświecone krzyżyki. Co zrobiłby ze mną ten stwór, gdyby pozbawił mnie relikwii? Nie chciałam wiedzieć.

Żyliśmy. To oznaczało, że chcieli od nas czegoś, czego nie otrzymaliby, zabijając nas oboje. O co im mogło chodzić?

– Czego chcesz, do cholery?

W zasięgu mego wzroku pojawiła się jego dłoń. Chciał pomóc mi wstać. Podniosłam się o własnych siłach i stanęłam, osłaniając swoim ciałem Larry’ego.

– Powiedz mi, kim jest twój mistrz, dziewczyno, a nic ci się nie stanie.

– Tylko mnie?

– Sprytnie, ale obiecuję, że puszczę was wolno, jeśli tylko podasz mi jego imię.

– Po pierwsze: nie mam mistrza. Nie jestem nawet pewna, czy jest ktoś, kogo uznałabym za równego sobie. – Zwalczyłam w sobie pragnienie spojrzenia na niego i przekonania się, czy zrozumiał ten mały żart. Jean-Claude na pewno by go załapał.

– Stroisz sobie ze mnie żarty? – W jego głosie pobrzmiewało zdumienie graniczące z wściekłością. Dobrze ci tak, pomyślałam.

– Nie mam mistrza – stwierdziłam. Mistrzowie potrafią wyczuć, czy ktoś kłamie, czy mówi prawdę.

– Jeśli naprawdę w to wierzysz, oszukujesz samą siebie. Nosisz dwa znaki mistrza. Podaj mi jego imię, a unicestwię go dla ciebie. Uwolnię cię od tego… kłopotu.

Zawahałam się. Był starszy od Jean-Claude’a. Znacznie starszy. Mógłby, jak sądzę, zabić Mistrza Miasta. Rzecz jasna tym samym to on przejąłby kontrolę nad wszystkimi wampirami w mieście. On i trójka jego pomocników. Cztery wampiry, o jednego mniej niż liczyła grupa mordująca ludzi, ale mogłam się założyć, że gdzieś tam był również piąty. W jednym średniej wielkości mieście nie może być aż tylu wampirzych mistrzów-odszczepieńców. Nie byłoby dobrze, gdyby nad miejscowymi krwiopijcami przejął kontrolę mistrz lubujący się w mordowaniu ludzi. Może to dziwne, ale nie lubię drastycznych zmian. Pokręciłam głową.

– Nie mogę.

– Przecież chcesz się od niego uwolnić…

– I to bardzo.

– Uwolnię panią od niego. Tylko proszę dać mi szansę. Niech pani pozwoli sobie pomóc.

– Tak jak ty pomogłeś tym ludziom w przeniesieniu się na tamten świat?

– Ja ich nie zabiłem – odparł. Powiedział to bardzo stanowczo.

Oczy miał tak głębokie, że można by w nich utonąć, ale głosowi mogłabym to i owo zarzucić. Temu głosowi brakowało magii. Jean-Claude był pod tym względem lepszy. Yasmeen zresztą też. Miło wiedzieć, że nawet czas nie może wyszlifować niektórych umiejętności. Wiek to nie wszystko.

– A więc nie ty zadałeś ostateczny cios. I co z tego? Twoi podwładni wykonują otrzymane od ciebie rozkazy, nie działają samodzielnie.

– Zdziwiłabyś się, wiedząc, ile mają swobody.

– Przestań – warknęłam.

– Co?

– Nie mów do mnie takim tonem. Jeżeli wydaje ci się, że pokonasz mnie siłą spokoju, to się mylisz.

Roześmiał się.

– Wolałabyś, żebym wrzeszczał i wściekał się jak szalony?

Owszem, tak, ale nie wypowiedziałam tego na głos.

– Nie podam ci jego imienia. I co teraz?

Podmuch powietrza omiótł moje plecy. Spróbowałam się odwrócić, stawić czoło temu wiatrowi. Kobieta w bieli rzuciła się na mnie. Wyszczerzone kły, palce zakrzywione w szpony, unurzane we krwi niewinnych ludzi. Opadła na mnie jak burza. Runęłyśmy na ziemię. Wylądowałam na wznak wśród traw i chwastów, a wampirzyca przygniotła mnie swym ciężarem. Rzuciła mi się do szyi jak wąż. Trzasnęłam ją lewą ręką w twarz, jeden z krzyżyków musnął jej usta. Błysnęło, rozszedł się swąd palonego ciała i wampirzyca z przeraźliwym wrzaskiem znikła w ciemnościach. Nigdy dotąd nie widziałam wampira, który poruszałby się tak szybko. Czy to mentalna magia? Czy nawet pomimo użycia przeze mnie krzyżyka zdołała mnie omamić? Ile może być w grupie wampirów liczących sobie ponad pięćset lat? Miałam nadzieję, że dwa. Jeszcze jeden i znaleźlibyśmy się w mniejszości. Podniosłam się z ziemi. Mistrz klęczał na czworakach przy wraku samochodu.

Larry’ego nigdzie nie było widać. Poczułam w piersiach przypływ lodowatej paniki, ale zaraz zorientowałam się, że Larry wczołgał się pod samochód, aby nie stać się ponownie zakładnikiem wampirów. Gdy wszystko inne zawiedzie, schowaj się. W przypadku królików to się sprawdza. Pokryte pęcherzami plecy wampira były boleśnie wygięte, gdy krwiopijca starał się wywlec Larry’ego spod samochodu.

– Jeśli stamtąd nie wyleziesz, wyrwę ci ramię ze stawu!

– Mówisz jak do kota, który schował się pod łóżkiem – mruknęłam.

Alejandro odwrócił się. I drgnął, jakby coś go zabolało. Świetnie.

Z tyłu za mną coś się poruszyło. Nie tłumiłam w sobie instynktownych reakcji. Może to tylko nerwy. Odwróciłam się z krzyżykami w gotowości. Miałam za sobą dwa wampiry, w tym jedną jasnowłosą kobietę. Chyba jednak nie trafiłam w kręgosłup. Szkoda. Drugi wampir, mężczyzna, mógłby być jej bratem bliźniakiem. Oba zasyczały i zaczęły osłaniać oczy przed krzyżykami. Miło ujrzeć znajomą i jakże pożądaną reakcję.

Mistrz podszedł do mnie z tyłu, ale usłyszałam go. Albo poparzenia dawały mu się we znaki, czyniąc go niezdarnym, albo pomogły mi krzyżyki. Stanęłam pomiędzy trójką wampirów, trzymając je w szachu dzięki relikwiom. Jasnowłosa para zerkała sponad uniesionych ramion, ale krzyżyki budziły w nich paraliżujący strach. Mistrz nie zawahał się ani chwili. Skoczył na mnie z przerażającą szybkością. Zrejterowałam, osłaniając się krzyżykami, ale i tak schwycił mnie za lewe przedramię. Unieruchomił je, choć krzyżyki zwisały o kilka centymetrów od jego ciała.

Szarpnęłam się, odsuwając się od niego możliwie jak najdalej, po czym z całej siły rąbnęłam go w splot słoneczny. Stęknął cicho i smagnął dłonią na odlew. Zatoczyłam się do tyłu i poczułam smak krwi w ustach. Ledwie mnie dotknął, ale zrozumiałam aluzję. Gdybym chciała z nim powalczyć, wytarłby mną podłogę. Trzasnęłam go w gardło. Zakrztusił się i wybałuszył oczy ze zdumienia. Lepsze sponiewieranie niż ugryzienie. Wolałam śmierć niż krwawy pocałunek ostrych kłów.

Jego dłoń zacisnęła się na mojej prawej pięści i ścisnęła tak, abym mogła poczuć jego siłę. Wciąż tylko mnie ostrzegał, nie starał się zrobić mi krzywdy. Punkt dla niego. Uniósł obie ręce, przyciągając mnie ku sobie. Wcale tego nie chciałam, ale nic na to nie mogłam poradzić. No, chyba że wampiry miały przyrodzenie. Alejandro odczuł cios w szyję. Spojrzałam na niego. Był tak blisko, że gdybym zechciała, mogłabym go pocałować. Nachyliłam się do niego, starając się równocześnie zyskać trochę miejsca. Wciąż przyciągał mnie do siebie. Impet jego ruchu zdecydowanie mi się przysłużył. Walnęłam go kolanem, z całej siły wbijając je w jego jądra i rozgniatając je o jego ciało. To nie był słaby cios.

Alejandro zgiął się wpół, ale nie puścił moich rak. Nie uwolniłam się, ale był to całkiem niezły początek. Poza tym poznałam odpowiedź na stare jak świat pytanie. Tak, wampiry mają jaja. Wykręcił mi ręce do tyłu, przygniatając mnie całym ciałem. Wydawało się niebywale mocne i twarde, jak wykute z kamienia. A przecież nie dalej jak przed chwilą było ciepłe, miękkie i delikatne. Co się stało?

– Zdejmij to z jej nadgarstka – rzucił. Nie mówił do mnie. Spróbowałam się odwrócić i zobaczyć, kto do mnie podszedł, ale nic nie dostrzegłam. Dwa jasnowłose wampiry wciąż kuliły się i zasłaniały oczy przed krzyżykami. Coś dotknęło mojego nadgarstka. Drgnęłam, ale wampir mnie przytrzymał. – Jeśli będziesz się szarpać, on cię skaleczy. – Obróciłam głowę tak daleko, jak tylko mogłam i ujrzałam przed sobą okrągłe oczy chłopczyka-wampira. Odzyskał swój nóż i starał się rozerwać jego ostrzem bransoletkę.

Dłonie mistrza ściskały moje ramiona tak, że miałam wrażenie, iż lada chwila pogruchocze mi kości. Chyba jęknęłam z bólu, bo ni stąd, ni zowąd odezwał się:

– Nie zamierzałem cię dziś skrzywdzić – wyszeptał mi wprost do ucha. – Ty o tym zadecydowałaś.

Bransoletka pękła z cichym trzaskiem. Po chwili usłyszałam, jak ląduje wśród traw. Mistrz wampirów wziął głęboki oddech, jakby ta czynność przychodziła mu teraz z większą łatwością. Był ode mnie wyższy o jakieś pięć centymetrów, ale przytrzymywał mnie za oba nadgarstki jedną ręką, drobne, szczupłe palce opasywały je z miażdżącą siłą. Sprawiał mi ból i z trudem powstrzymywałam się, aby nie zacząć pojękiwać. Druga ręką przeczesał mi włosy, po czym schwycił ich pęk i szarpnięciem odchylił mi głowę, aby móc spojrzeć prosto w oczy. Jego gałki oczne były całkiem czarne, białka zniknęły.

– Podasz mi jego imię, Anito, w ten czy inny sposób. – Splunęłam mu w twarz. Wrzasnął, wzmagając uścisk na moich nadgarstkach tak, że aż krzyknęłam. – Można było po dobroci, ale chyba teraz chcę, abyś cierpiała. Spójrz mi w oczy, śmiertelniczko i poznaj, co to rozpacz. Posmakuj mego spojrzenia, a między nami nie będzie już żadnych sekretów. – Jego głos przeszedł w najcichszy szept. – Może wysączę twój umysł, jak inni sączą czyjąś krew i nie pozostawię po tobie nic prócz bezmyślnej, pustej powłoki.

Spojrzałam w mrok będący jego oczami i poczułam, że się zapadam, niewiarygodnie szybko i bezradnie, coraz dalej i dalej w głąb czystej, absolutnej czerni, w otchłani której nigdy nie zagościła nawet iskierka światłości.

Загрузка...