47

Stwór rzucił się na mnie. Upuściłam pistolet i prawie udało mi się wyciągnąć nóż, kiedy ponownie runął z całym impetem. Wylądowałam na stopniach, stwór na mnie. Odchylił głowę do tyłu, szykując się do zadania ciosu. Wydobyłam nóż. Zatopił zęby w moim ramieniu. Wrzasnęłam i wbiłam nóż w ciało. Ostrze pogrążyło się prawie po rękojeść, ale rezultat był żaden, zero krwi, zero bólu. Istota wgryzała się w moje ramię, wtłaczając w nie truciznę, a nóż nie wywoływał u niej żadnej reakcji. Krzyknęłam raz jeszcze.

W mojej głowie rozbrzmiał głos Jean-Claude’a.

– Jesteś teraz uodporniona na truciznę.

Bolało jak cholera, ale nie groziło mi, że wyzionę ducha. Wbiłam nóż w gardło stwora, przez cały czas krzyczałam, nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym zrobić. Istota zaczęła się krztusić. Krew spłynęła po mojej ręce. Dźgnęłam raz jeszcze, a stwór odchylił się do tyłu, miał krew na zębach. Zasyczał przeraźliwie i zwlókł się ze mnie. Dopiero teraz zrozumiałam. Słabym punktem tego stwora była (granica pomiędzy ciałem ludzkim a wężowym.

Lewą ręką sięgnęłam po browninga; prawe ramię miałam mocno pokiereszowane. Ściągnęłam spust i z szyi stwora buchnęła krew. Istota odwróciła się i rzuciła do ucieczki. Nie próbowałam jej ścigać.

Leżałam na stopniach, przyciskając prawą rękę do ciała. Chyba żadna z kości nie została złamana, ale ból był potworny. Nawet krwawienie nie było tak obfite, jak się spodziewałam. Spojrzałam na Jean-Claude’a. Stał w bezruchu, ale coś się poruszyło, jak falowanie powietrza podczas silnych upałów. Oliver na swoim podium się nie poruszał.

To dopiero miała być prawdziwa walka; śmierć kogokolwiek tu, na dole, miała znaczenie jedynie dla tych, co zginą i dla nikogo więcej.

Przycisnęłam rękę do brzucha i zeszłam po schodach do Edwarda i Richarda. Zanim znalazłam się na samym dole, ręka przestała mnie boleć. Ucieszyłam się, mogąc przełożyć pistolet do prawej ręki. Spojrzałam na ranę po ukąszeniu i nieźle się zdziwiłam, widząc, jak szybko się goi. Trzeci znak. Zdrowiałam jak zmiennokształtna.

– Nic ci nie jest? – spytał Richard.

– Wygląda na to, że nie.

Edward patrzył na mnie.

– Powinnaś być umierająca.

– Wyjaśnienia odłóżmy na potem – rzuciłam.

Kobropodobny stwór leżał u stóp podwyższenia, z czerepem rozpołowionym ogniem z broni maszynowej. Edward bardzo szybko się przystosowywał.

Rozległ się wysoki, przeszywający krzyk. Alejandro obrócił trzymaną w ramionach Yasmeen, jedną ręką przytrzymywał ją z tyłu, drugą opasywał w talii. To Marguerite krzyczała. Szamotała się w uścisku Karla Ingera. Nie miała szans. Podobnie jak Yasmeen. Alejandro rozszarpał jej gardło. Krzyknęła. Kłapnięciem zębów rozłupał jej kręgosłup, aż krew zachlapała mu twarz. Zwiotczała w jego ramionach. Szybki ruch i jego dłoń wyłoniła się z ziejącego otworu w jej piersi, a palce zwarły, miażdżąc serce na krwawą miazgę.

Marguerite nie przestawała krzyczeć. Karl puścił ją, ale ona jakby tego nie zauważyła. Paznokciami zaczęła rozorywać sobie policzki do krwi. Osunęła się na kolana, wciąż rozdzierając sobie twarz.

– Jezu – wyszeptałam – niech ją ktoś powstrzyma.

Karl patrzył na mnie. Uniosłam browninga, ale Inger dał nura za podium Olivera. Podeszłam do Marguerite. Alejandro zastąpił mi drogę.

– Chcesz jej pomóc?

– Tak.

– Pozwól, abym nałożył na ciebie dalsze dwa znaki, a zejdę ci z drogi.

Pokręciłam głową.

– Miasto za jedną, szaloną ludzką służebnicę? Nic z tego.

– Padnij, Anito!

Rzuciłam się plackiem na ziemię, a Edward puścił nad moją głową strugę płynnego ognia. Czułam, jak przetacza się nade mną fala żaru.

Alejandro wrzasnął. Uniosłam na moment wzrok i zauważyłam, że wampir płonie. Machnął palącą się ręką z boku na bok, a ja poczułam, że coś przepływa nade mną z, powrotem w stronę… Edwarda.

Przeturlałam się, a Edward wylądował na wznak, usiłując możliwie jak najszybciej wstać. Wylot dyszy miotacza płomieni znów był skierowany w stronę wampira. Rozpłaszczyłam się na ziemi, nie czekając na komendę.

Alejandro wykonał zamaszysty ruch ręką i ogień wycofał się płynnie w kierunku Edwarda.

Ten przetoczył się energicznie po ziemi, aby zdusić płomienie trawiące jego płaszcz. Cisnął palącą się maskę śmierci na ziemię. Zbiornik miotacza stał w ogniu. Richard pomógł mu go zdjąć, po czym obaj pobiegli co sił w nogach. Leżałam w bezruchu, osłaniając głowę dłońmi. Wybuch był tak silny, że aż zatrzęsła się ziemia. Kiedy uniosłam wzrok, ujrzałam sypiące się wokół mnie jak deszcz płonące drobiny i to w zasadzie było wszystko.

Richard i Edward wyjrzeli zza dwóch końców podium. Alejandro stał jak gdyby nigdy nic, w zwęglonym ubraniu i ze skórą pokrytą bąblami. Ruszył wolno w moją stronę.

Podniosłam się z ziemi i wycelowałam broń w Alejandro. Rzecz jasna jak dotąd w starciu z nim pistolet nie zdał się na wiele. Cofałam się, aż znalazłam się przy schodach. Wtedy zaczęłam strzelać. Wszystkie kule dosięgły celu. Zaczął krwawić, ale to nawet go nie spowolniło. Po kolejnym naciśnięciu spustu usłyszałam suchy trzask. Odwróciłam się i rzuciłam do ucieczki.

Nagle coś uderzyło mnie z tyłu, powalając na ziemię. Alejandro zwalił mi się na plecy, jedną ręką złapał mnie za włosy i odciągnął głowę do tyłu.

– Odłóż pistolet maszynowy albo skręcę jej kark.

– Zastrzel go! – krzyknęłam.

A jednak Edward rzucił peem na podłogę. Cholera. Wydobył pistolet i starannie wymierzył. Ciałem Alejandro targnął silny dreszcz, a potem usłyszałam jego śmiech.

– Srebrną kulą mnie nie zabijesz.

Przygniótł mi plecy kolanem, po chwili w jego dłoni błysnął nóż.

– Nie – warknął Richard – on jej nie zabije.

– Jeżeli się wtrącisz, poderżnę jej gardło, ale jeśli zaraz stąd odejdziecie, nie skrzywdzę jej.

– Zabij go, Edwardzie!

Wampirzyca rzuciła się na Edwarda, przewracając go na ziemię. Richard próbował zwlec ją z niego, ale w tej samej chwili na jego plecy skoczył mały wampir. To była kobieta i dzieciak, których widziałam tamtej nocy.

– Teraz, gdy twoi przyjaciele są zajęci, dokończymy to, co zaczęliśmy.

– Nie!

Nóż tylko lekko mnie skaleczył, ból był jednak ostry i dojmujący, pomimo znikomości rany. Wampir pochylił się nade mną.

– Nie będzie bolało, obiecuję.

Krzyknęłam.

Przyłożył usta do rany i zaczął ssać. Kłamał. Bolało. Wtem otoczył mnie aromat kwiatów. Tonęłam w powodzi tego zapachu. Nic nie widziałam. Świat był ciepły i przesycony słodkawą wonią.

Gdy znów mogłam widzieć i myśleć, leżałam na wznak, wpatrując się w materiałowe sklepienie. Silne ręce dźwignęły mnie w górę i przytuliły. Alejandro objął mnie. Naciął sobie do krwi skórę na piersi, tuż nad sutkiem.

– Pij

Zaczęłam stawiać opór, odpychając go od siebie. Zaczął dociskać dłonią mój kark, zmuszając, abym pochyliła głowę w stronę rany.

– Nie!

Wyjęłam drugi nóż i wbiłam mu w pierś, usiłując dosięgnąć serca. Stęknął i schwyciwszy za rękę, ścisnął ją, aż upuściłam nóż.

– Nie tędy droga. Srebrem nic nie wskórasz. Jestem już ponad to.

Wciąż zmuszał mnie do opuszczenia głowy, a ja nie miałam siły, aby mu się przeciwstawić. Mógłby zmiażdżyć mi czaszkę jedna ręką, ale on tylko przytknął moje usta do rany na piersi. Krew była słono-słodka, z lekko metalicznym posmakiem. To tylko krew.

– Anito! – zawołał Jean-Claude. Nie byłam pewna, czy zrobił to na głos, czy też słyszałam go tylko w mojej głowie.

– Przez krew z mojej krwi, ciało z mego ciała, dwoje stanie się jednością. Jednym ciałem, jedną krwią, jedną duszą.

Gdzieś w moim wnętrzu coś pękło. Poczułam to. Ogarnęła mnie fala płynnego ciepła. Poczułam je aż na skórze. Zaczęła swędzieć. Świerzbiły mnie też koniuszki palców. Wyprężyłam się jak struna w przerażającym, konwulsyjnym skurczu. Silne ręce pochwyciły mnie, przytrzymały, ukołysały. Dłoń odgarnęła mi włosy z twarzy. Otworzyłam oczy, aby ujrzeć Alejandro. Już się go nie bałam. Pławiłam się w bezmiarze spokoju.

– Anito? – To był Edward. Na ten dźwięk odwróciłam się powoli.

– Edwardzie.

– Co on ci zrobił?

Zastanawiałam się, jak mam mu to wyjaśnić, ale mój umysł nie chciał wydobyć odpowiednich słów. Usiadłam, delikatnie odsuwając się od Alejandro.

U stóp Edwarda walał się stos ciał zabitych wampirów. Może Alejandro był odporny na srebro, ale jego poddani nie posiadali tej jakże przydatnej właściwości.

– Uczynimy o wiele więcej – rzekł Alejandro. – Potrafisz czytać w moich myślach?

Okazało się, że potrafię, wystarczyło tylko o tym pomyśleć, ale to nie było tak jak z telepatią. Nie słyszałam słów. Po prostu… wiedziałam, że myślał o mocy, którą właśnie mu przekazałam. Nie żałował wampirów, które zginęły.

Tłum zawył.

Alejandro uniósł wzrok. Podążyłam za jego spojrzeniem. Jean-Claude klęczał, po jego boku spływała krew. Alejandro zazdrościł Oliverowi umiejętności ranienia do krwi na odległość. Kiedy stałam się służebnicą Alejandro, Jean-Claude znacznie osłabł. Oliver był bliski zwycięstwa. I od początku o to właśnie chodziło. Alejandro przyciągnął mnie do siebie, a ja nie próbowałam się opierać. Wyszeptał w mój policzek:

– Jesteś nekromantką, Anito. Masz władzę nad umarłymi. To dlatego Jean-Claude pragnął, abyś stała się jego służebnicą. Oliver sądzi, że może mieć nad tobą władzę dzięki kontroli nade mną, ale ja wiem, że jesteś nekromantką. Nawet jako służebnica nie zatracisz wolnej woli. Nie musisz się podporządkowywać woli mistrza tak jak inni. Jako ludzka służebnica stanowisz broń sama w sobie. Mogłabyś zaatakować któregokolwiek z nas i utoczyć krew.

– O czym ty mówisz?

– Układ jest taki, że przegrany zostanie położony na ołtarzu i to ty będziesz musiała go zakołkować.

– Co…

– Jean-Claude w formie afirmacji swej potęgi. Oliver w charakterze pokazu pełnej kontroli nad tym, co niegdyś należało do Jean-Claude’a.

Przez tłum przetoczyło się westchnienie. Oliver powoli zaczął lewitować. Po chwili płynnie wylądował na ziemi. Uniósł ręce i tym razem to Jean-Claude uniósł się w górę.

– Cholera – mruknęłam.

Jean-Claude był prawie nieprzytomny, gdy tak wznosił się w pustym, roziskrzonym powietrzu. Oliver delikatnie położył go na ziemi, a białą posadzkę zrosiła świeża krew. Po chwili pojawił się Karl Inger. Prawie bez wysiłku wziął Jean-Claude’a na ręce.

Gdzie się wszyscy podziali? Rozejrzałam się dokoła, wypatrując pomocy. Czarny wilkołak został rozdarty na strzępy, fragmenty jego ciała wciąż jeszcze podrygiwały konwulsyjnie. Wątpiłam, aby nawet lykantrop potrafił uleczyć tak poważne obrażenia. Blondwłosy wilkołak nie wyglądał lepiej, ale Stephen czołgał się w kierunku ołtarza. Choć urwano mu jedną nogę, on wciąż się nie poddawał.

Karl położył Jean-Claude’a na marmurowym ołtarzu. Po jego ścianie zaczęła płynąć krew. Przytrzymał go lekko za ramiona. Jean-Claude mógł dźwignąć w górę samochód. Jak to możliwe, że Karl z taką łatwością go unieruchomił?

– Dzieli siłę z Oliverem.

– Nie rób tak więcej – rzuciłam.

– Czego mam nie robić?

– Odpowiadać na nie wypowiedziane pytania.

Uśmiechnął się.

– Dzięki temu można zaoszczędzić sporo czasu.

Oliver wziął do ręki biały, polerowany kołek i duży drewniany młotek. Podał mi je.

– Już czas.

Alejandro chciał pomóc mi wstać, ale odepchnęłam go od siebie. Pal licho czwarty znak, mogłam się podnieść o własnych siłach.

– Nie! – krzyknął Richard. Minął nas, podbiegając pędem do ołtarza. Miałam wrażenie, że wszystko toczy się w zwolnionym tempie. Rzucił się na Olivera, a ten drobny człowieczek schwycił go za szyję i rozerwał mu tchawicę.

– Richardzie!

Biegłam w jego stronę, lecz było już za późno. Osunął się na posadzkę, buchając krwią i usiłując oddychać, co rzecz jasna było już w jego przypadku niemożliwe. Uklękłam przy nim, próbując powstrzymać upływ krwi. Oczy miał rozszerzone i przepełnione paniką. Tuż przy mnie pojawił się Edward.

– Już nic nie możesz zrobić. Nikt z nas nie może mu pomóc.

– Nie.

– Anito. – Odciągnął mnie od Richarda. – Już za późno.

Płakałam, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy.

– Chodź, Anito; zniszcz swego byłego mistrza, tak jak tego pragnęłaś. – Oliver ponownie podsunął mi młotek oraz kołek.

Pokręciłam głową.

Alejandro pomógł mi wstać. Sięgnęłam ręką w stronę Richarda, ale było już za późno. Edward nie mógł mi pomóc. Nikt mi nie mógł pomóc. Nie było sposobu na usunięcie czwartego znaku, uzdrowienie Richarda czy ocalenie Jean-Claude’a. Ale tak czy siak nikt mnie nie zmusi do zakołkowania Jean-Claude’a. To akurat mogłam powstrzymać. Nie zrobię tego i już.

Alejandro prowadził mnie w stronę ołtarza.

Marguerite podczołgała się do podium. Uklękła, kołysząc się w przód i w tył. Jej twarz przypominała krwawą maskę. Wyłupiła sobie oczy.

Oliver ponownie podsunął mi drewniany młotek i kołek. Dłonie miał w białych rękawiczkach, zabarwionych teraz krwią Richarda.

Pokręciłam głową.

– Weźmiesz je. Zrobisz, co ci każę. – Jego drobne oblicze przepełnił wyraz powagi.

– Pieprz się – warknęłam.

– Alejandro, teraz ty ją kontrolujesz.

– Tak, panie, jest moją służebnicą.

Oliver podał mi kołek.

– Wobec tego zmuś ją, aby go unicestwiła.

– Nie mogę jej zmusić, mistrzu. – Mówiąc te słowa, Alejandro uśmiechnął się.

– Dlaczego nie?

– To nekromantka. Mówiłem ci, że zachowa wolną wolę.

– Nie pozwolę, by jakaś uparta kobieta zniweczyła moje wielkie plany.

Próbował owładnąć moim umysłem. Poczułam go, niczym wicher rozpętujący się wewnątrz mojej czaszki, ale jego podmuchy już po chwili ustały. Byłam pełnoprawną ludzką służebnicą, wampirze sztuczki już na mnie nie działały. Nawet sztuczki Olivera.

Zaśmiałam się, a on mnie spoliczkował. Poczułam w ustach smak krwi. Stanął obok mnie i poczułam, że zadrżał. Cały aż trząsł się z wściekłości. Niweczyłam jego plany.

Alejandro był zadowolony. Czułam jego radość jak dotyk ciepłej dłoni na brzuchu.

– Skończ z nim albo obiecuję ci, że zrobię z ciebie krwawą miazgę. Teraz już nie tak łatwo cię zabić. Mogę zadać ci więcej bólu i udręki, niż sobie wyobrażasz, a jednak wrócisz po tym do zdrowia. Niemniej jednak wiedz, że poznasz, co znaczy prawdziwe cierpienie. Rozumiesz, o czym mówię?

Spojrzałam na Jean-Claude’a. Wpatrywał się we mnie. Jego ciemnoniebieskie oczy wyglądały piękniej niż kiedykolwiek.

– Nie zrobię tego – stwierdziłam.

– Nadal ci na nim zależy? Po tym wszystkim, co ci zrobił? – Skinęłam głową. – Zabij go, i to już, teraz, natychmiast albo sam go unicestwię i zrobię to bardzo, bardzo wolno. Będę obdzierał z tkanek jego kości, kawałek po kawałku, tak aby konał jak najdłużej. Dopóki serce i głowa pozostaną nietknięte, nie umrze, niezależnie od tego, co mu zrobię.

Spojrzałam na Jean-Claude’a. Nie mogłam stać bezczynnie i patrzeć spokojnie, jak Oliver będzie go torturował. Musiałam jakoś zareagować. Zrobić coś. Czy szybka śmierć nie była lepszym rozwiązaniem? Kto to wie. Wzięłam z rąk Olivera kołek.

– Zrobię to.

Oliver uśmiechnął się.

– Mądra decyzja. Jean-Claude podziękowałby ci, gdyby mógł. – Przeniosłam wzrok na Jean-Claude’a, trzymając w ręku kołek. Dotknęłam jego piersi, tuż nad blizną w kształcie krzyża. Gdy cofałam dłoń, cała była śliska od krwi. – Zrób to! Natychmiast! – rzucił Oliver.

Odwróciłam się do Olivera, wyciągając lewą rękę po kołek. Gdy mi go podał, wbiłam osikowy kołek w jego pierś.

Karl krzyknął. Z ust Olivera buchnęła krew. Zamarł w bezruchu, jakby z kołkiem wbitym w serce nie mógł się poruszyć, ale nie był martwy, jeszcze nie. Wbiłam mu palce w gardło i szarpnęłam, wyrywając spore fragmenty tkanek, aż moim oczom ukazał się wilgotny i lśniący kręgosłup. Zacisnęłam palce na jednym z kręgów i wyszarpnęłam. Głowa Olivera przekrzywiła się na bok, zwisając na paru strzępach skóry i mięsa. Oderwałam mu głowę i cisnęłam na drugi koniec podium.

Karl Inger leżał przy ołtarzu. Uklękłam przy nim i spróbowałam wyczuć puls. Bez powodzenia. Śmierć Olivera zabiła również jego.

Alejandro zbliżył się do mnie.

– Dokonałaś tego, Anito. Wiedziałem, że możesz go zabić. Byłem pewien, że dasz sobie radę. – Spojrzałam na niego. – A teraz zabijesz Jean-Claude’a i wspólnie będziemy władać tym miastem.

– Tak.

Prawie bez zastanowienia uderzyłam z całej siły, musiałam to zrobić szybko, aby nie zdołał wychwycić w myślach moich intencji. Wbiłam dłonie w jego klatkę piersiową. Trzasnęły żebra, rozcinając mi skórę. Zacisnęłam palce na jego bijącym sercu i zmiażdżyłam oporny mięsień.

Nie mogłam oddychać. Coś ścisnęło mnie w piersiach. Ból był porażający. Wyszarpnęłam jego serce z klatki piersiowej. Upadł z wybałuszonymi oczami i wyrazem zdziwienia na twarzy. Ja także runęłam na ziemię. Z trudem próbowałam zaczerpnąć powietrza. Nie mogłam złapać tchu. Leżałam na ciele mego mistrza i czułam moje serce bijące dla nas obojga. Nie chciał umrzeć.

Zacisnęłam palce na jego szyi i zaczęłam wbijać je w miękkie ciało. Oplotłam szyję dłońmi, dusząc z wszystkich sił. Czułam, jak moje dłonie zagłębiają się w ciele, ale ból był przepotworny. Dławiłam się krwią, naszą krwią.

Traciłam czucie w rękach. Nie wiem, czy wciąż wzmagałam uścisk, czy już rozluźniłam chwyt. Nie czułam nic oprócz bólu. A potem nawet on odpłynął, a ja runęłam na łeb na szyję w ciemność, która nie zaznała i nigdy nie zazna choćby odrobiny światłości.

Загрузка...