37

Ulica tonęła w łagodnym, złocistym blasku poranka. Powietrze było rześkie. Z powodu lekkiej mgły rzeki co prawda nie dało się stąd ujrzeć, ale czuło się ją. Powietrze było wilgotne, co czyniło każdy oddech świeższym.

Larry wyjął kluczyki od samochodu.

– Dasz radę prowadzić? – spytałam.

Pokiwał głową. Na jego twarzy widać było zaschnięte strużki łez. Nawet ich nie wytarł. Już nie płakał. Minę miał posępną i wyglądał jak zbuntowany nastolatek. Otworzył drzwiczki i wsiadł, przesuwając się po siedzeniu, aby odblokować te od strony pasażera.

Richard stanął obok. Podmuch chłodnego wiatru zwiał mu włosy na twarz. Przeczesał je palcami i odgarnął. Był to boleśnie znajomy gest. Phillip zawsze tak robił. Richard uśmiechnął się do mnie i… to nie był uśmiech Phillipa. Był pogodny i szczery. W tych brązowych oczach nic się nie skrywało. Krew w kąciku jego ust i na policzku zaczęła już krzepnąć.

– Wycofaj się, póki jeszcze możesz, Richardzie.

– Z czego mam się wycofać?

– Lada chwila wybuchnie wojna między nieumarłymi. Lepiej, żebyś nie znalazł się pomiędzy walczącymi stronami.

– Wątpię, aby Jean-Claude pozwolił mi się wycofać – stwierdził. Mówiąc to, nie uśmiechał się. Nie byłam pewna, czy wyglądał przystojniej, będąc uśmiechnięty, czy poważny.

– Ludziom nigdy nie wychodzi na zdrowie, gdy znajdą się pośród walczących potworów, Richardzie. Wycofaj się, póki jeszcze możesz.

– Ty jesteś człowiekiem.

Wzruszyłam ramionami.

– Są tacy, którzy by się z tobą nie zgodzili.

– Nie ja. – Wyciągnął rękę, aby mnie dotknąć. Nie cofnęłam się. Koniuszkami palców musnął mój policzek, były takie ciepłe i żywe.

– Zobaczymy się o piętnastej, o ile nie będziesz zbyt zmęczona.

Pokręciłam głową, a on odsunął dłoń od mojej twarzy.

– Za nic bym sobie tego nie odpuściła – odparłam.

Znów się uśmiechnął. Włosy ponownie przesłoniły mu twarz. Ja z przodu mam tylko krótką grzywkę, specjalnie, aby włosy nie wpadały mi do oczu. Richard w takich chwilach wyglądał wprost urzekająco. Otworzyłam drzwiczki od strony pasażera.

– Do zobaczenia po południu.

– Przyniosę twój kostium.

– Za kogo mam się przebrać?

– Za pannę młodą z okresu wojny secesyjnej – odparł.

– Czy to oznacza spódnicę na fiszbinach?

– Chyba tak.

Zasępiłam się.

– A ty kim będziesz?

– Oficerem konfederackim.

– Będziesz musiał założyć spodnie – stwierdziłam.

– W spódnicy raczej mi nie do twarzy.

Westchnęłam.

– Nie żebym była niewdzięczna, Richardzie, ale…

– Spódnice z fiszbinami nie są w twoim stylu?

– Raczej nie.

– Ja proponowałem ci kombinezon i taplanie się w błocie aż do bólu. Impreza to był twój pomysł.

– Wymigałabym się z tego, gdybym tylko mogła.

– Może warto będzie zadać sobie trochę trudu, choćby tylko po to, aby zobaczyć cię w sukni. Mam wrażenie, że to rzadki widok.

Larry przechylił się na siedzeniu i powiedział:

– Czy moglibyśmy już jechać? Mam ochotę zapalić i trochę się przespać.

– Zaraz jedziemy. – Odwróciłam się do Richarda i nagle zorientowałam się, że nie wiem, co mam mu powiedzieć. Rzuciłam tylko: – To na razie.

Pokiwał głową.

– Na razie.

Wsiadłam do auta, a Larry ruszył, zanim zdążyłam zapiąć pas.

– Po co ten pośpiech?

– Chcę możliwie szybko znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.

Spojrzałam na niego. Wciąż wyglądał blado.

– Wszystko w porządku?

– Nie. Nic nie jest w porządku. – Spojrzał na mnie, jego jasnoniebieskie oczy przepełniał gniew. – Jak możesz być tak spokojna i rozluźniona po tym, co się przed chwilą stało?

– Po wydarzeniach ubiegłej nocy ty także byłeś spokojny. A przecież wczoraj w nocy zostałeś ugryziony.

– To było co innego – mruknął. – Ta kobieta ssała krew z mojej rany. Ona… – Zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że aż zadrżały.

– Wczoraj w nocy ucierpiałeś o wiele bardziej. Co stało się tym razem, że tak cię to poruszyło?

– Ubiegłej nocy było ostro, ale nie… perwersyjnie. Tamte wampiry czegoś chciały. Pragnęły poznać imię Mistrza. Te tutaj nie chciały nic, były po prostu…

– Okrutne – podpowiedziałam.

– Otóż to, okrutne.

– To wampiry, Larry. One nie są ludźmi. Nie przestrzegają naszych reguł.

– Ta wampirzyca mogła zabić mnie dziś ot tak, dla kaprysu.

– Owszem, mogła – przyznałam.

– Jak możesz w ogóle przebywać wśród nich?

– Taką mam pracę. – Wzruszyłam ramionami.

– Ja też.

– Nie musi tak być, Larry. Wystarczy, że odmówisz przyjmowania zleceń na wampiry. Większość animatorów tak robi.

Pokręcił głową.

– Nie. Nie poddam się. Nie rzucę tego.

– Dlaczego? – spytałam.

Milczał przez dłuższą chwilę. Skręcił na drogę numer 270, biegnącą na południe.

– Jak po tym, co się stało, możesz z niewinną miną umawiać się na randkę?

– Praca pracą, a życie życiem, Larry. Jeśli pozwolisz, aby to, co robisz, pożarło cię żywcem, przepadniesz z kretesem. – Lustrowałam jego twarz. – Poza tym nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– Na jakie pytanie?

– Dlaczego nie chcesz zrezygnować z kariery egzekutora wampirów?

Larry zawahał się, skupił całą uwagę na prowadzeniu samochodu. Nagle nie wiedzieć czemu przejeżdżające obok auta pochłonęły go bez reszty. Przejechaliśmy pod mostem kolejowym, po obu stronach mijaliśmy magazyny. W oknach wielu z nich brakowało szyb lub zostały powybijane. Z kładki przy moście sypały się płaty rdzy.

– Fajny zakątek miasta – powiedział.

– Unikasz odpowiedzi. Dlaczego?

– Nie chcę o tym mówić.

– Pytałam o twoją rodzinę, mówiłeś, że wszyscy żyją. A co z przyjaciółmi? Czy wampiry odebrały ci kogoś bliskiego?

Spojrzał na mnie.

– Czemu pytasz?

– Rozpoznaję symptomy, Larry. Postanowiłeś zabijać potwory, bo czujesz do nich urazę, zgadza się?

Wtulił głowę w ramiona i wciąż patrzył przed siebie. Mięśnie jego szczęki rozluźniały się i napinały na przemian.

– Mów do mnie, Larry – poprosiłam.

– Pochodzę z małego miasteczka. Liczy półtora tysiąca mieszkańców. Gdy byłem na pierwszym roku college’u, grupa wampirów zamordowała dwanaście osób. Nie znałem tak naprawdę tych ludzi, żadnego z nich. Znałem ich tylko z widzenia, to wszystko.

– Mów dalej.

Spojrzał na mnie.

– Byłem na ich pogrzebie, to było tuż po świętach Bożego Narodzenia. Te wszystkie trumny, te pogrążone w żałobie rodziny. Mój tata był lekarzem, a jednak nie potrafił im pomóc. Nikt nie mógł im pomóc.

– Pamiętam tę sprawę – wtrąciłam. – Elbert, Wisconsin, trzy lata temu, zgadza się?

– Tak, skąd wiesz?

– Dwanaście osób to sporo jak na jeden atak wampirów. Sprawa trafiła do gazet. Załatwienie tego zlecono Brettowi Colby’emu.

– Nigdy go nie spotkałem, ale opowiadali mi o nim rodzice. Sądząc z ich relacji, był jak kowboj, który przybywa do miasteczka, żeby załatwić miejscowego łotra. Odnalazł i zabił pięć wampirów. Pomógł miastu, podczas gdy wszyscy inni byli bezsilni.

– Jeżeli chcesz pomagać ludziom, Larry, zostań pracownikiem społecznym albo lekarzem.

– Jestem animatorem. Mam wrodzoną odporność na wampiry. Myślę, że zamiarem Boga było, abym na nie polował.

– Rany, Larry, nie wszczynaj kolejnej krucjaty, bo to źle się dla ciebie skończy. Jak nic wrócisz z niej na tarczy. Nogami do przodu.

– Możesz mnie nauczyć, jak być dobrym.

Pokręciłam głową.

– Larry, to nie jest osobista wendeta. To nasza praca. Nie możemy łączyć jej z osobistymi emocjami. Jeśli pozwolisz ponieść się emocjom, albo przypłacisz to życiem, albo trafisz do wariatkowa.

– Nauczę się, Anito.

Spojrzałam na niego. Wydawał się taki uparty.

– Larry… – przerwałam. Co mogłam powiedzieć?

Co sprawiło, że wybraliśmy sobie właśnie taki a nie inny fach? Może jego motywy były lepsze od moich. Tu nie wchodziło w grę zabijanie jako takie, jak w przypadku Edwarda, który najzwyczajniej w świecie to lubił. Jeżeli zaś chodzi o mnie, Bóg mi świadkiem, że potrzebowałam pomocy. Wampirów było coraz więcej. Za dużo jak dla mnie. W pojedynkę nie miałam szans. Nie dałabym sobie rady.

– W porządku, będę cię uczyć, ale masz mnie słuchać i wykonywać wszelkie polecenia bez szemrania. Czy to jest jasne?

– Tak jest, szefowo. – Uśmiechnął się do mnie, po czym znów przeniósł wzrok na drogę. Wydawał się zdeterminowany. I uspokojony. Wyglądał tak młodo.

Ale przecież wszyscy byliśmy kiedyś młodzi. To mija, jak niewinność i przekonanie, że na tym świecie istnieją zasady fair play. Koniec końców jedyne, co pozostaje, to instynkt przetrwania. Czy mogłam nauczyć tego Larry’ego? Czy mogłam wpoić mu zasady sztuki przetrwania? Nauczyć go, jak przeżyć? Proszę cię, Boże, pozwól mi nauczyć go tego. Nie chcę go stracić. Nie chcę, aby ten chłopak umarł przy mnie.

Загрузка...